Zdobycie Berlina (I)
2 lutego 2016
8 min
Berlin. Stolica Nowego Świata. Chciałoby się powiedzieć, ale nie teraz, gdy wokoło pełno zgliszczy. Berlin umarł. A z nim cała zachodnia ideologia.
Z pewnym sentymentem wydmuchnąłem resztkę dymu i melancholijnie upuściłem dogorywającą resztę papierosa, po czym wtarłem go w niemiecką ziemię.
- Brama Brandenburska . Cudownie – westchnąłem.
Tutaj przyjdzie mi spędzić parę dni, tygodni, a może miesięcy. Nic nie było pewne.
Ruszyłem w kierunku budynku, wydzielonego dla władz radzieckich.
- Nareszcie, nie mogliśmy się doczekać oficera. – mówił jeden przez drugiego. Lizusostwo w tym szeregu zdawało się być epidemią.
- Przyjechałem, aby sprawdzić czy wszystko przebiega po naszej myśli. Przynieście mi wasze gryzmoły.
- Oczywiście. – odparli, jak jeden mąż.
Wskazano mi pomieszczenie na końcu korytarza.
Zatrzasnąłem drzwi swojego improwizowanego gabinetu, który bądź co bądź, był całkiem przytulny. Na środku znajdowało się biurko, po rogach pokoju było pełno regałów z książkami. Przeszedłem trochę dalej. Za ostatnim regałem znajdowały się kolejne drzwi. Pchnąłem je. Sypialnia.
- Oficerze? – usłyszałem głos.
- Tutaj. – zawołałem zza regału.
- Tutaj są wszystkie notatki jakie przyszło nam poczynić w ciągu ostatniego tygodnia. Jeśli byłbym jeszcze...
- Nie dziękuję. To wszystko. – uciąłem.
Wyszedł. Pomasowałem skronie i usiadłem za biurkiem. Bzdurne dokumenty. Przeglądałem kartka, po kartce. Oparłem się o fotel i zacząłem rozmyślać, co ja tu robię. Kiedy świat podzielił się na dwa obozy, musiałem zdecydować po której chcę się usadowić. Chociaż jako Rosjanin, nie miałem większego wyboru. Wiedziałem w jakim rynsztoku się poruszam, absurd w jakim tkwiła Rosja, dziwnie mnie pociągał. Młody, wykształcony smarkacz, dowodzi starymi ludźmi, którzy już dawno powinni osiągnąć parę awansów. Mogłem bez ponoszenia odpowiedzialności i bez wielu zwierzchników, robić co mi się żywnie podobało. Tak. Uwielbiałem władzę.
Pukanie.
- Proszę. – powiedziałem zirytowany.
- Oficerze, chce pan dziewczynki? – starszy, obleśny szeregowy, uśmiechnął się swoim wybrakowanym uzębieniem.
- Nie. Nie chcę.
- Na pewno? Dobrze czasem, he, rozładować karabin. – uśmiechał się przez cały czas, równie głupawo.
- Nie. - zaznaczyłem surowo.
Przestał się szczerzyć i przymknął drzwi, kiwając głową na znak przeprosin, za to że przeszkadza.
Opadłem na fotel. Nigdy nie interesowałem się kobietami. Chociaż nieraz widziałem, że żywo je przyciągam. Nużyły mnie. Traktowałem je trochę jak głupie krowy rozpłodowe. Mające przyciągać uwagę posturą, by przetrwał gatunek. Może i były ładne, ale dla mnie całkowicie zbędne.
Pukanie do drzwi.
- Znalazłem Niemkę. – znowu ta sama, odrażająca gęba.
- Nie chcę żadnej Niemki. – uśmiechnąłem się krzywo.
- Tylko, że ta jest ładna.
- Nie interesuje mnie to.
- Nawet oficer nie spojrzał.
- Pfff. – wypuściłem powietrze. – Daj ją tutaj i więcej nie przychodź.
Zdał się być bardziej ożywiony.
- Już ją daje.
Na korytarzu dało się słychać krzyki. W końcu wrzucono do mojego gabinetu dziewczynę. Przerwałem notowanie i spojrzałem na nią. Patrzyła na mnie nienawistnym wzrokiem. Nie wyglądała na Niemkę. Miała zielone oczy i włosy podchodzące pod brąz. Ładna, pomyślałem, wracając do notowania. Gdy skończyłem podniosłem wzrok, a ona wpatrywała się we mnie tak jak wcześniej. Gotowa do ataku.
- Usiądź. – poleciłem.
Brak reakcji.
- Usiądź. – powtórzyłem.
Nie ruszyła się.
- To stój. Jak wolisz.
Usiadła.
Będziemy się bawić w wykonywanie poleceń na opak. Żałosne.
Wstałem. Wybrałem książkę z pobliskiego regału i zacząłem czytać.
- Nie będę z Tobą spała.
Uniosłem wzrok znad książki. Zna rosyjski. Uśmiechnąłem się ironicznie.
- Nie, nie będziesz.
Wróciłem do zaczętej linijki. Jednak ona nie chciała, tak szybko zakończyć rozmowy.
- Nie będę niczego robić.
Przekręciłem oczami.
- Będziesz robić to, co sobie zażyczę. – skwitowałem.
- Nie będę...
Odłożyłem książkę na bok. Oparłem głowę na rękach i powiedziałem słodko:
- Nie mam ochoty Cię posuwać. Jasne? A teraz się przymknij.
Wpatrywałem się w jej twarz, która z bojowego nastawienia, przeobrażała się w bezradność, charakterystyczną dla dziecka, gotowego się rozpłakać. Muszę przestać, bo zacznie szlochać. Odwróciłem wzrok i wziąłem z powrotem położoną obok książkę. Czytałem przez dobrą godzinę. Wychyliłem się znad książki. Naciągała rękaw. Chciała zachować powagę, ale widziałem, że znika z niej również odwaga. Mógłbym się lekko zabawić. Odchrząknąłem. Drgnęła i podniosła wzrok. Kurczyła się w sobie. Odłożyłem książkę. Wstałem i udałem się w jej kierunku z typową dla mnie pewnością siebie. Uważnie obserwowała moje ruchy.
Usiadłem obok niej na fotelu. Odsunęła się w miarę możliwości. Lubiłem czuć, że mam nad kimś przewagę.
- Rozbierz się.
- Niiiiie. – zająknęła się.
Uśmiechnąłem się nieznacznie.
- Mówiłeś, że nie chcesz mnie... - zawahała się.
- Posunąć? – spytałem, nie mogąc ukryć rozbawienia.
- Tak.
- Bo nie chcę. Nie jestem zainteresowany.
- To dlaczego mam się rozebrać?
- Może nie jesteś tak niekształtna, jak wszystkie Niemki. Potraktuj to z mojej strony, jako eksperyment badawczy.
Nagle przybrała srogą minę.
- Nie jestem Niemką.
- A kim?
- Polką. Moja mama była Polką.
- A ojciec?
Zawahała się.
- Ojciec był Niemcem. – dodała ciszej.
Nachyliłem się by ją skrępować.
- Czyli jesteś w połowie Niemką.
Nie odpowiedziała.
- W sumie to mało istotne. Rozbieraj się.
Popatrzyła na mnie hardo. Nieskora do żadnej współpracy. Bez skrępowania zacząłem ją baczniej analizować. Miała bardzo nietypową urodę. Wszystko utrzymane w jak najlepszych proporcjach. Omiotłem wzrokiem jej ciało, wszystko było na swoim miejscu. Nic nie było zbędne. Analizowałem ją, bez ukrywania, po czym wróciłem, do dużych, kocich oczu, gotowych do skoku. Uśmiechnąłem się.
- Tak na Ciebie patrzę i myślę, że może zbytnio poszczę.
- Obiecałeś...
- Obiecałem? Nie przypominam sobie. Robię co mi się podoba.
- Dupek.
- Ha, proszę?
- Powiedziałam, „dupek”. – Patrzyła na mnie wulgarnie.
Wyciągnąłem dłoń aby podnieść jej podbródek.
- Przeproś. – poleciłem.
- Nie.
Uśmiechnąłem się ironicznie.
- Szeregowy! - zawołałem.
Od razu w drzwiach pojawił się pionek.
- Jej ojciec żyje?
- Tak.
- Jest nazistą. Powieście go.
- Tak jest. – zasalutował.
- Nie, proszę. Zrobię co chcesz, tylko nie krzywdź mojego ojca, on nie ma nic wspólnego z nazizmem. – mówiła, szarpiąc mój rękaw.
Hm. Uśmiechnąłem się. Jak żałośnie łatwo ją złamać.
- Nie wiem czy jesteś w stanie odpowiednio mnie przekonać. – oponowałem.
- Jestem. – mruknęła cicho.
Popatrzyłem na rozochoconego szeregowego.
- Odwołuję poprzedni rozkaz. Teraz proszę mi nie przeszkadzać.
- Oczywiście - uśmiechnął się dwuznacznie, durny żołnierzyk.
Wróciłem wzrokiem do swojej ofiary.
- Zaczynaj. – krzywo się uśmiechnąłem.
Westchnęła cicho. Po czym drżącymi rękoma zaczęła odpinać pierwsze cztery guziki swojej kremowej sukienki. Patrzyłem, pogardliwie się uśmiechając. Chwyciła brzegi spódnicy od dołu i przeciągnęła ją przez głowę. Bielizna. Popatrzyła na mnie błagającym wzrokiem.
- Dalej. – skwitowałem.
Zaczerwieniła się lekko, a jej skóra pokryła się gęsią skórką. Odpięła zapięcie biustonosza i położyła go na fotelu, po czym lekko zsunęła majtki.
- Zamknij oczy. – powiedziałam. Nie chciałem aby widziała, że uważnie ją badam. Była piękna. Nie podobały mi się nigdy nagie ciała kobiet. Obrzydzały mnie. Teraz się trochę rozczuliłem, spoglądając na jej posturę. Wstałem i podszedłem do biurka. Usiadłem. Słysząc szuranie w rogu pokoju otworzyła oczy. Natknęła się na moje, które leniwie wyjrzały zza dokumentów.
- Ubieraj się.
Wydawała się zaskoczona. Niepewnie sięgnęła po rzeczy, po czym szybko poczęła się ubierać.
Ona siedziała obserwując każdy mój ruch, podczas gdy ja pisałem raport. Trwaliśmy tak aż do wieczora.
Pukanie.
- Proszę. – powiedziałem lekko zachrypniętym głosem.
- Zapraszamy na spotkanie oficera, chcielibyśmy omówić parę kwestii. Jesteśmy w sali w trzecim skrzydle. Pierwsze drzwi po lewej.
- Zaraz przyjdę.
Drzwi się zamknęły.
- Chodź. Zrobisz nam herbaty.
- Nie.
- Znowu zaczynasz? – zadrwiłem. Nachyliłem się i szepnąłem rozkosznie – Już upadłaś.
Mierzyliśmy się chwile, po czym zażenowana odwróciła wzrok i wstała.
Przemierzaliśmy korytarze. Szarmancko przepuściłem ją w drzwiach. Popatrzyła na mnie zimno, ale przeszła.
- Tu jest kuchnia. Zrób nam po zwykłej czarnej.
Wejrzałem do przestronnej sali.
- Dla dziesięciu osób.
Wszedłem do pomieszczenia, witając się z każdym. Rozpocząłem rozmowę. Po chwili „mój jeniec”, przyniósł nam herbaty. Każdy samiec uważnie śledził jej ruchy.
- Widzę, że już ją wytresowałeś – rzucił prostak.
Uśmiechnąłem się gorzko w odpowiedzi.
Patrzyłem na otrzymaną herbatę i na kuleczki spienionej wody unoszącej się na powierzchni. Ślina.
Uśmiechnąłem się do zebranych.
- Przepraszam panowie. Nie posłodziła.
Wstałem i udałem się do kuchni. Wszedłem i trzaskając zamknąłem drzwi. Podskoczyła. Uśmiechnąłem się szeroko.
- Naplułaś do herbaty tylko mi, czy wszystkim?
Odwróciła się.
- Wszystkim. – odpowiedziała dumnie.
Uniosłem brwi, nie z powodu zdziwienia tylko w geście oczekującym na wyjaśnienia.
- No. – rzekłem niedbale.
Patrzyła wyniośle, ale jej wzrok miękł z każdym krokiem jaki stawiałem w jej kierunku. Podszedłem, jak blisko było to możliwe, po czym upiłem łyk herbaty. Przyglądała się niedowierzająco.
- Myślisz, że obrzydza mnie ślina? Znam większe okropności. To co tu pływa przynajmniej jest przezroczyste. – Po czym dodałem ostrzej. – Otwórz buzie.
- Nie chcę.
- Rób, co mówię.
Odsunęła się, a ja przybliżyłem. Przesuwaliśmy się tak, póki nie dotknęła blatu.
- No dalej. – zadrwiłem.
Nie ruszyła się.
Westchnąłem i przybliżyłem palec do jej buzi. Nacisnąłem w kąciku ust, tak, że palec zniknął w środku. Nacisnąłem mocniej aby rozchyliła usta. Zrobiła to. Patrzyła w bok, widocznie skrępowana. Ja tymczasem wpatrywałem się jak mój palec porusza się w jej ciepłych ustach. Stała bezradna z miną, która niczego nie pojmuje. Mógłbym sycić się tym triumfem bardzo długo, ale czekało na mnie parę osób w sali obok.
Wyjąłem palec i przejechałem nim po jej szyi, na której malowała się gęsia skórka. Przesunąłem ospale językiem, po wyznaczonym, wilgotnym śladzie. Podniosłem głowę, spoglądając w jej przerażone oczy i leniwie oblizałem usta. Lekko drgnęły mi kąciki.
Odwróciłem się.
- Przynieś nam za pięć minut wino. Do niego nie możesz napluć.
Jak Ci się podobało?