Zabójstwo w efekcie
6 września 2017
14 min
- ... Podsumowując, prokurator wnosi o uznanie pani winną umyślnego zabójstwa pana Bogusława Rohlika i wnosi o wymierzenie kary z artykułu 148 punkt 1 Kodeksu Karnego pozbawienia wolności na czas ośmiu lat. Czy przyznaje się pani do winy?
- W zasadzie tak, wysoki sądzie, ale niezupełnie.
- Wysoki sądzie, moja klientka nie przyznaje się do umyślnego spowodowania śmierci – precyzuje adwokat.
- Dziękuję. Proszę więc oskarżoną o przedstawienie własnej wersji zdarzeń.
- Hm, od czego zacząć... – kobieta filigranowej postury z jasnymi włosami zaczesanymi do tyłu w krótki kucyk, ubrana w skromny żakiet, opiera ręce na niedużym pulpicie na środku sali. Głośno wciąga powietrze. Zamyślona, pospiesznie kartkuje w pamięci słownik, poszukując najbardziej odpowiedniego słowa, którym by mogła rozpocząć zeznania.
- Najlepiej od początku – życzliwie podpowiada sędzia przewodniczący rozprawie.
- Dobrze, wysoki sądzie – drobna blondynka przełyka ślinę i przymrużywszy oczy, kiwa głową, jakby potwierdzała prawdziwość własnych myśli i dawała sobie pozwolenie na ich wyrażenie głosem. A więc, zaczęło się tak:
Jechałam z przyjaciółką samochodem. Wracałyśmy ze sklepu w Warszawie. Odwoziłam ją do domu.
- Jak się nazywa pani przyjaciółka? Kiedy to było?
- W niedzielę, siódmego sierpnia, jeśli dobrze pamiętam. Karolina Niezabudzka, moja koleżanka ze studiów.
- Czyli równo tydzień przed dokonaniem zabójstwa.
- Tak, wysoki sądzie – odpowiada oskarżona, lekko skłaniając głowę i kierując spojrzenie w kierunku młodej kobiety ubranej w białą koszulę, siedzącą w ławie dla publiczności.
- Czy to na pewno ma związek ze śmiercią Bogusława Rohlika? – pyta sędzia cierpliwym głosem.
- W pewnym sensie ma. Ale niekoniecznie. Na skrzyżowaniu, na czerwonym świetle, prawym pasem podjechał inny samochód. Bardzo głośny. Wyhamował dość raptownie, z dużej prędkości. Zwracał na siebie uwagę. Kierowca, ostrzyżony na krótko, z nosem dużym, zakrzywionym, o bystrym spojrzeniu; miał niebieskie oczy; z szelmowatym uśmieszkiem na ustach, to właśnie ten pan Rohlik. Na miejscu obok kierowcy jeszcze ktoś siedział, mężczyzna, ale nie zapamiętałam twarzy.
- I tak pamięta pani zdumiewająco dużo detali jak na przelotne spojrzenie na skrzyżowaniu. Czy może obraz w pani pamięci opiera się na innych spotkaniach, późniejszych lub wcześniejszych? Od jak dawna znała się pani ze zmarłym?
- Wcale go nie znałam. Pamiętam, bo zwracał na siebie uwagę i zachowywał się nieprzyzwoicie. Od razu nazwałyśmy go z Karoliną „Kruczy nos”. A zachował się nieprzyzwoicie w ten sposób, że mrugnął do mnie, czy może się jeszcze oblizał; nie pamiętam dokładnie; i podniósł dwa palce, środkowy i wskazujący, zrobił z nich literę V i poruszył tak jak nożyce. Krótko mówiąc, zapytał w ten sposób, bez słów oczywiście, czy obie mamy ochotę. Wysoki sąd wie na co.
- Na co?
- No, na seks, oczywiście! Tak ja to przynajmniej odebrałam. Jak się później okazało, całkiem słusznie... Olałyśmy go. To znaczy zlekceważyłyśmy. Ja udałam, że go nie widzę. Może tylko wzruszyłam ramionami. Karolina zobaczyła go kątem oka, ale też się nie odwracała w jego stronę. Rozmawiałyśmy tak, jakby jego nie było. Zrozumiał, że nie ma szans i odjechał na zielonym z piskiem opon.
Wie pan, to nie był nikt stąd.
- Proszę zwracać się do sądu w odpowiedni sposób – sędzia wchodzi w słowo.
- Ach, tak. Przepraszam, wysoki sądzie.
To nie mógł być nikt z mojej okolicy. Mieszkam tu od dziecka, chodziłam do szkoły, znam z widzenia prawie wszystkich. Kojarzę twarze. Tego człowieka widziałam po raz pierwszy. Nie byliśmy znajomi. Do tego obca rejestracja samochodu. Uznałyśmy z przyjaciółką, że to jakiś cwaniaczek, co szuka przygód.
Na następnym skrzyżowaniu spotkaliśmy się znowu. Kruczy nos wystawił język i zrobił takie sprośne gesty. Chyba nie będę umiała tego opisać. Szybko poruszał językiem od jednego kącika ust do drugiego. A zaraz potem zmienił minę. Wytrzeszczył oczy i parę razy, też szybko, przystawił koniec języka na przemian do górnej i dolnej wargi. Zachował się bardzo nieprzyzwoicie.
Oczywiście nie okazałyśmy żadnego zainteresowania. Rozmawiałyśmy tak, jakby tego zboczeńca w ogóle nie było. No, o nim żeśmy rozmawiały. Karolina potrafi żartować w każdej sytuacji. Zawsze znajdzie odpowiedni komentarz. Ale na niego ani nie spojrzałyśmy.
Zmieniło się światło. Ruszył z piskiem i tyle go widzieli. Oby tylko z piskiem. Jego samochód zawył jak rój szerszeni. Miał chyba popsuty tłumik rury wydechowej, o ile w ogóle miał jakiś. To porównanie do szerszeni też nie oddaje w pełni tego ryku. Po prostu nic lepszego nie przychodzi mi do głowy, poza pewnym porównaniem, które nie nadaje się do protokołu. Krótko mówiąc, Kruczy nos odjechał w siną dal i po paru żartach na jego temat zmieniłyśmy temat rozmowy. Wydawało się, że nigdy więcej się nie spotkamy.
A jednak, wysoki sądzie, parę dni później natknęłam się na niego znowu. Ten sam biały Opel Corsa na holenderskiej, żółtej rejestracji. Nie wiem, co mnie podkorciło, ale pojechałam za nim. Aż się spotkaliśmy na pewnym skrzyżowaniu, na czerwonym świetle. Kierowca już nie robił głupich awansów. Może dlatego, że jechał sam i nie miał się przed kim popisywać. Poznał mnie. Wymieniliśmy uśmiechy. Zaraz potem zatrzymał się obok mnie na parkingu przed moją biblioteką. Wysoki sąd wie, że pracuję w bibliotece miejskiej.
Co tu dużo mówić... Zapytał się, jak mam na imię. Ja mu zadałam to samo pytanie. Powiedziałam, że pracuję do szesnastej i że na potem nie mam planów. Nie powiedziałam mu wprost, że jestem wolna; co to, to nie!; ale mógł tak zrozumieć. Przed końcem pracy przyjechał znowu i wyciągnął mnie na basen.
- Zgodziła się pani pojechać na basen z dopiero co poznanym nieznajomym? – dziwi się sędzia. Właściwie się nie dziwi; niejedną naiwność już słyszał; dba o szczegóły i dokładny zapis w protokole.
- No, tak. Ale moim samochodem... Wzbraniałam się nawet. Powiedziałam, że nie mam stroju, że nie jestem przygotowana. Ale on na to miał gotową odpowiedź: „Ja też nie mam kąpielówek. To nie problem. Kupimy.” No to się zgodziłam.
Dla ostrożności zadzwoniłam tylko do Karoliny i powiedziałam, że idę na randkę do aquaparku i że wpadnę do niej wieczorem. Jakbym nie przyjechała na czas, miała od razu zawiadomić policję. Kruk usłyszał z tej rozmowy odpowiednio dużo, żeby zrezygnować z planów porwania, czy czegoś w tym stylu, gdyby miał takie zamiary. To pojechaliśmy.
W sklepie przy basenie kupił mi kostium. Nie chciał słyszeć, żebym ja płaciła, bo wydatek był w stu procentach z jego winy. No i się zaczęło...
W przebieralni dosłownie teleportował się do mojej kabiny. Wszedł tak szybko i bezczelnie, że nie zdążyłam w żaden sposób zareagować. No, krzyczeć mogłam, ale nie chciałam. Wie pan... o, przepraszam! Wysoki sądzie... To małe miasto. Każdy zna każdego. Jeszcze by mi skandalu brakowało. Wolałam po cichu go wyprosić, ale się nie udało.
Przytknął mi palec do ust, szepnął psst, obiecał, że nic złego mi nie zrobi. No, a ja się zachowałam jak ostatnia idiotka. Przytaknęłam i pozwoliłam, żeby mi pomógł się przebrać.
Trochę to zajęło. Samo zdjęcie ubrań oczywiście nie trwało długo. Sandały, sukienka, dużo tego dnia nie miałam na sobie. Stanik rozpięłam, stojąc tyłem do niego. Majtki zsunął Boguś. I od razu wsunął mi rękę między nogi.
Myślałam, że lewituję. Tak na mnie zadziałał. Doskonale wiedział, gdzie dotknąć kobietę, żeby musiała się o niego oprzeć, żeby z hukiem nie upaść na podłogę. Moja łechtaczka od pierwszej sekundy była jego. Masował ją. Trudno mi powiedzieć teraz dokładnie jak. Krążył wokół niej palcem, naciskał z każdej strony, jakby się bawił kulką marmurką. I co jakiś czas szeptał mi coś do ucha. Nie pamiętam ani słowa. Liczył się raczej ruch powietrza przy skroni. Och, jak mnie w końcu złapał za pierś drugą ręką, zareagowałam tak, jakbym na to czekała co najmniej sto lat. Zupełnie bez namysłu. Nacisnęłam jego prawą dłoń tak, żeby wsunął we mnie palce. Czy wysoki sąd może to zrozumieć? Ja się nie mogę jeszcze sobie nadziwić. Wepchnęłam go w siebie, jakby był moim mężczyzną. Jakbym nie miała mózgu.
Potem, jak ochłonęłam trochę z wrażenia, obróciłam się do niego przodem. Złapałam za członek. Nie wiem, w którym momencie się rozebrał, ale zdawałam sobie sprawę, że był już nagi. Nagi, ale nie bardzo twardy. Dopiero w moich palcach, że tak powiem, nabrał mocy, jeśli wysoki sąd wie, co mam na myśli. No, jego członek z, powiedzmy, grubej dżdżownicy po paru moich ruchach przerodził się w ogon krokodyla. Sztywny, żylasty, twardy, ale sprężysty. Kucnęłam przed nim. Boguś myślał, że wezmę jego członek do buzi. Ale nie. Ja tylko wymasowałam go ręką. Patrzyłam sobie w jego jedyne oko w różowiutkiej główce. Nigdy wcześniej nie widziałam męskiego penisa z takiego bliska. Swoją drogą był całkiem ładny. Apetycznie wyglądał. Nie tak jak ta krukowata głowa z fryzurą kreta. Boguś momentami musiał przymykać oczy. I nie uśmiechał się przy tym, tylko unosił podbródek i zaciskał zęby. Podobało mu się, co z nim robiłam. Zapytałam nawet; najpierw wstałam na wyprostowane nogi, żeby móc mu szepnąć do ucha: „Podoba ci się?” „No!” – odpowiedział. A ja na to: „Tylko nie tryskaj, dobrze? Obiecaj, że nie tryśniesz!” A on, chyba nie pomyślał, co mówi, z mety obiecał, że nie popuści nasienia.
- Oskarżona może oszczędzić sobie i sądowi opowiadanie intymnych szczegółów niemających bezpośredniego związku ze sprawą – przerywa sędzia, pobłażliwie uśmiechając się pod nosem. Może nawet bardziej niż pobłażliwie. Z rosnącą sympatią do bibliotekarki.
- Tak jest, wysoki sądzie. Ten szczegół ma jednak znaczenie. Boguś dotrzymał wtedy słowa. Nie trysnął, nawet kiedy przez chwilę potrzymałam jego ogon w ustach – grzecznie wyjaśnia niska kobieta w obcisłym żakiecie składająca przed sądem okręgowym zeznania we własnej sprawie – Z przebieralni poszliśmy na basen odkryty.
To znaczy, ja poszłam pierwsza. Przepłynęłam dwie czy trzy długości basenu i dopiero wtedy Boguś do mnie dołączył. Wcześniej musiał skorzystać z toalety. Domyślam się, że w celu masturbacji. Powiem wysokiemu sądowi, że doceniłam jego poświęcenie.
- Wierzę pani. Proszę kontynuować.
- Pocałowałam go, a nigdy tego nie robię na pierwszej randce. – Nie ma sali chyba ani jednej męskiej twarzy, na której po tym zwierzeniu pracowniczki miejskiej biblioteki nie pojawiłby się na krótką chwilę uśmiech.
Przyjaciółka oskarżonej natomiast musi spuścić wzrok na stopy. Do tego momentu przekonana o niewinności przyjaciółki, nie tylko jeśli chodzi o sprawę sądową, ze zdumienia przeciera oczy i uszy. Już nie wątpi, że Ania dokonała mordu. Kto robi loda przygodnemu typkowi z krukowatym nosem, jest zdolny do wszystkiego. Brakuje tylko motywu. Czyżby zabiła z zazdrości o poprzednie wyczyny tego Bogusia? A może typ posunął się do szantażu, że opowie całemu miastu, jak się prowadzi pani magister Tojfelek i musiała go zlikwidować w ramach samoobrony?
- Po tym pocałunku Boguś pobiegł do sklepu – kontynuuje zeznania pani bibliotekarka, która każdemu uczniowi doradzi, jaką książkę przeczytać, każdej uczennicy, i starszej czytelniczce, podpowie, na której półce stoi odpowiednia powieść romantyczna. Pani Ania, do której pisze listy pewien zakochany licealista. Inny adorator, korespondent lokalnej gazety, z wypiekami na policzkach skrupulatnie notuje. – Wrócił z ogromnym ręcznikiem w kotki.
- W kotki? – poważnym tonem zapytuje przewodniczący składu sędziowskiego.
- Tak, w kotki. Ale to nie ma większego znaczenia. Boguś zaprowadził mnie na trawę. Rozłożył ręcznik w miejscu słonecznym, ale doskonale zasłoniętym od reszty terenu przez dwa małe krzewy. Położyłam się, a on mnie zaczął masować. Plecy, uda, pośladki. Potem piersi, jak już rozpiął mi stanik. No i w końcu łechtaczka. Znów toczył kuleczkę, aż go złapałam za nadgarstek i zmusiłam, żeby mnie pomasował w środku. Wysoki sądzie, on mnie doprowadził do orgazmu! Sama nie potrafię sobie tak dogodzić, jak on to zrobił.
- I to był powód, żeby go zabić? – ironizuje sędzia.
- Nie, wysoki sądzie. To był powód, żeby się zadurzyć. To znaczy, zakochać. To znaczy, pozwolić na współżycie, jeśli wysoki sąd wie, o co chodzi. Po prostu, Boguś też się podniecił. Zsunął slipki i położył się na mnie. Od razu wszedł swoim krokodylim ogonem. I było naprawdę super. Powiedziałam mu tylko, żeby we mnie nie tryskał. Mruknął „aha” i robił to ze mną tak długo, aż poczuł, że dłużej nie wytrzyma.
- Sąd rozumie, proszę pani – komentuje sędzia i prosi o powrót do meritum.
- Cieszę się, wysoki sądzie. – Sala parska śmiechem. Z nielicznymi wyjątkami. Przyjaciółka oskarżonej i świadek oskarżenia Karolina Niezabudzka zakrywa dłonią oczy, przedstawiciel prasy łamie ołówek. Pierwszy powstrzymuje wesołość sędzia. Prosi o zachowanie powagi i spokój. – Odwiozłam go pod bibliotekę. Umówiliśmy się, że następnego dnia po pracy znowu spotkamy się na basenie.
- Żeby ułatwić pani złożenie zeznań, pozwolę sobie spytać, ile spotkań w sumie odbyła pani z nieżyjącym Bogusławem Rohlikiem?
- Dwa, wysoki sądzie. To, o którym właśnie opowiedziałam i następne, podczas którego do tego doszło. Czy mam mówić dalej?
- Tak, proszę bardzo. Proszę jedynie nie opowiadać całego dnia, tylko skupić się na tym, co według pani ma najbardziej istotne znaczenie.
- Dobrze, wysoki sądzie. Najważniejsze stało się na ręczniku. Tym w kotki. Pierwszy leżał na mnie Boguś. Szybko musiał zrobić sobie przerwę. Powiedział, że tak mocno na niego działam, że jeśli chcę go mieć w sobie dłużej, muszę trochę poczekać. Kto by się nie zgodził!
Nie chciałam jednak za długo czekać. Tym bardziej, że byliśmy nadzy. Bałam się, że ktoś nas zobaczy i mnie rozpozna. Położyłam się więc na nim. Buzią do ziemi. Ale Boguś miał twardy ogon! I gruby! Nie wiem, jak on się we mnie zmieścił. Zaczęliśmy się więc kochać. On leżał nieruchomo, a ja pracowałam biodrami. Góra, dół, góra, dół, normalnie jak przy seksie. Nie muszę wysokiemu sądowi chyba tłumaczyć.
Było wspaniale, ale Boguś szybko ścisnął mnie w talii i spróbował mną kierować. Tak, żeby jemu było dobrze. To przygniotłam mu szyję łokciem. Boże, jakie wielkie zrobił oczy. Jaki był zdziwiony! Jak się wystraszył! A ja mu na to: „Nie bój się, Boguś! Rób mi to. Tylko nie waż się tryskać!” Posłuchał. Zrobił się czerwony na twarzy, ale nie trysnął. Jak poczuł, że dłużej nie da rady, zrzucił mnie z siebie. Nie od razu. Tkwił we mnie jak kotwica zaczepiona o głaz na dnie morza. Trochę się musiał poszarpać, ale uwolnił się spode mnie.
„Ale jesteś wariatka!” – syknął. Dodał coś jeszcze, że o mało go nie udusiłam. A ja na to, że niejeden marzy o tym, żeby być uduszonym z miłości. Boguś zrobił parę głębokich wdechów, przyznał mi rację i spytał, czy chcę jeszcze.
No to się rozejrzałam dookoła. Nikt na nas nie patrzył. Nadal chroniły nas zarośla. Usiadłam na nim okrakiem. Już mi było wszystko jedno, że buzię trzymam wysoko i że piersi na wierzchu. Chciałam, żeby mnie Boguś doprowadził do orgazmu. Jak dzień wcześniej. Ręką, ogonem, obojętnie jak. Musiałam to dostać.
I wtedy się to stało, wysoki sądzie. Zastygł nieruchomo jak nieboszczyk w trumnie. Twarz mu się powykrzywiała. Ponapinane mięśnie zmieniły ją nie do poznania. Może mi sąd nie wierzyć, ale się przeraziłam, jakbym zobaczyła potwora. Diabła. I ten diabeł był we mnie. Kopulował. Powiedziałam: „Boguś, co się dzieje?” A on na to: „Zaraz trysnę! Już nie mogę”. I chyba wytrysnął, bo zamiast ratować sytuację, jęknął tylko.
To mnie przeraziło. Złapałam... odruchowo, nie myśląc ani przez ułamek sekundy... złapałam w ręce jego głowę i przekręciłam o dziewięćdziesiąt stopni. Nie wiem, wysoki sądzie, skąd we mnie się wzięło tyle energii. Ja przecież nie jestem jakoś bardzo silna. Słaba, mała kobieta. Kruszynka. A tu zachrzęściło, Boguś zacharczał. Z ust mu popłynęła spieniona ślina. Po chwili krew. Nie wiem, dlaczego tak wyszło.
- Czy ma pani jakieś podejrzenia, co panią przeraziło? – pyta sędzia, nie wiedząc, jak zareagować na zeznania kruchej, słabej bibliotekarki.
- Oczywiście. Sperma, wysoki sądzie.
- Sperma? – sędzia łapie się za głowę.
- Tak. Mam alergię. Jestem uczulona na spermę, proszę sądu. Wie pan, co to znaczy mieć alergen w środku, rozbryzgany w brzuchu? To swędzenie, drapanie, pieczenie, rozpalone narządy, gorączka, anafilaksja, wstrząs septyczny! – Anna Tojfelek wymienia możliwe objawy reakcji autoimmunologicznej wyzwolonej obcym alergenem. Mówiąc, rozpędza się jak lokomotywa. Nie zważa na wątpiące spojrzenia zawodowego sędziego, na szeroko otwarte usta i oczy obydwu ławników, na przerażoną minę przyjaciółki. – Od tego można umrzeć! – krzyczy – W mękach! I nikt nie uratuje. Nikt nie może pomóc... – kończy napadem szlochów. Zawstydzona własną słabością, milknie. Ociera łzy wierzchem dłoni. Przeprasza: – Proszę o wybaczenie, wysoki sądzie.
- Czy prawidłowo rozumiem, że twierdzi pani, że pozbawiła pani życia pana Bogusława Rohlika, przelotnie znajomego pani, w afekcie? – pyta sędzia.
- Raczej w efekcie! – poprawia oskarżona.
- W efekcie? – sędzia nie może ukryć zdziwienia.
- W efekcie zaspermienia.
- Aha.
- Wysoki sądzie, potwierdzam – wtrąca wreszcie obrońca – w afekcie spowodowanym silnym wzburzeniem o podłożu nerwicowym. Moja klientka w chwili zdarzenia, działając pod wpływem ekstremalnie silnych emocji, nie była świadoma, co czyni, ani nie posiadała zdolności oceny skutków swojego działania. Nie może więc być winną inkryminowanej jej umyślnej zbrodni. Nie pani Anna Tojfelek, osoba powszechnie szanowana, o nieposzlakowanej reputacji, jest winna tragicznej śmierci pana Rohlika, lecz straszna fobia, choroba, której oskarżona, słaba, filigranowa kobieta obecna tutaj na sali rozpraw, samodzielnie nie była w stanie opanować. Niniejszym obrona wnosi o uwolnienie oskarżonej od postawionych zarzutów.
- Sąd rozważy wniosek obrony – odzywa się sędzia, głosem obojętnym, profesjonalnym – Mam jeszcze tylko jedno pytanie. Chciałbym zrozumieć dlaczego, wiedząc o uczuleniu, nie skorzystaliście państwo, mam na myśli panią oraz zmarłego pana Rohlika, z prezerwatywy? Można się było przecież zabezpieczyć.
- O to, wysoki sądzie, trzeba by spytać Bogusia. Nie wiem, dlaczego nie założył prezerwatywy.
- Rozumiem. Dziękuję pani. Ogłaszam jednodniową przerwę w rozprawie...
Jak Ci się podobało?