Zaaranżowane małżeństwo - błagaj
6 stycznia 2020
30 min
Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!
Anastazja była idealnie umalowana i naga. Leżała rozkrzyżowana i przywiązana do łóżka za ręce i nogi. Oddychała szybko i nierówno jak zawsze gdy była jednocześnie zła i podniecona. Zacisnęła usta i szarpnęła więzami. Trzymały mocno. Popatrzyła z wściekłością w oczy Aleksandra, który w tym momencie się uśmiechnął. Zgrzytnęła zębami.
Miała wyjątkowo ciężki dzień. Zaczęło się w okolicach południa, a potem było już tylko gorzej i wracając do domu była wściekła. Nie. Nie wściekła. Była... Zabrakło jej słowa, ale taka właśnie była. Trzymała w sobie to uczucie do wieczora i tak chciała się kochać – z furią. Właśnie o tym mówił makijaż – jej specyficzny fetysz.
Kiedy cztery miesiące temu rozmawiali o swoich upodobaniach zdecydowali, że nie będą ustalać haseł bezpieczeństwa, ale maksymalny czas trwania ich zabaw. Ana jasno wyjaśniła na co się nie zgadza. Poza tym panowała zasada, co nie zakazane to dozwolone. Mówiła też, co w sama w takich chwilach robi, co może się z nią dziać i jak na to wszystko wpływa nastrój w jakim jest. Alek zastrzegł tylko jedną sprawę, której nie mogła poruszać. Wtedy też rozmawiali o makijażu. Lubiła być umalowana podczas seksu, ale na co dzień bywało z tym różnie. Jednak kiedy pojawiały się więzy zawsze była zrobiona. Na kilka różnych sposobów. Do każdego używała innego zestawu. To był jego pomysł. Szybko nauczył się rozpoznawać w jakim jest stanie, czego może się spodziewać i na co może sobie pozwolić, ale to był jasny komunikat z jej strony. Był w tym też jakiś wyuzdany urok. Dość często patrzył jak się maluje. Ten czas był potrzebny również jemu. Widział jaki zestaw bierze i wiedział na jaką rolę się przygotować i jak Ana się zachowa.
Mimo, że poszli ze sobą do łóżka niespełna tydzień po tym, jak się poznali, dopiero po kilku miesiącach dowiedzieli się o swoich upodobaniach. Nie bardzo mieli czas porozmawiać, co które z nich lubi w seksie. Byli zbyt zajęci omawianiem i przygotowywaniem swojego ślubu i wszystkim co się z nim wiązało.
Aleksander
Lord Aleksander Wogrycki–Frenz należał do najwyższej arystokracji Skonfederowanego Królestwa i pochodził z wyjątkowo wpływowej rodziny. Jego matka od piętnastu lat przewodniczyła Królewskiemu Trybunałowi Pokoju, a ojczym był Pierwszym Generałem Floty Powietrznej. Wiązało go pokrewieństwo z aktualnym królem. Był też jego dobrym kolegą, może nawet przyjacielem. Poza tym lord Aleksander formalnie był diukiem. Jego biologiczny ojciec – mimo, że w kolejce do tronu dopiero szesnasty – był księciem krwi. Jednak nawet w najbardziej oficjalnych sytuacjach Aleksandra nie łączono z ojcem i tak nie nazywano. Robiono to z grzeczności.
Pierwszy problem Aleksandra wiązał się z tym, że był złej krwi. Przede wszystkim był bękartem. Jego matka, Józefina Wogrycka, przeżyła upojną, lecz jednorazową przygodę z Henrykiem Frenzem. Książę początkowo dziecka nie uznawał. Panujący Frenzowie, nazywani Frenzami Krwi, byli na takie sprawy uczuleni. Henryk zmuszony przez własny ród do badań genetycznych, a potem – zgodnie z Kodeksem Rodów Starożytnych – do ślubu wszystko przeciągał, a na kilka tygodni przed ceremonią zniknął. Rodzina królewska, chcąc wyciszyć kolejny skandal „podmieniła” jednego Frenza na drugiego. Mężem Józefiny i ojczymem Aleksandra został Wiktor.
Aleksander był też filatraditorem. Określenie pochodzące ze zdegenerowanej, wczesnośredniowiecznej łaciny oznaczało ni mniej, ni więcej tylko syna zdrajcy. Henryk krótko po swojej ucieczce odnalazł się w Zjednoczonej Republice Heartlandu. Wraz z jego pojawienie się zniknęły wszystkie siatki wywiadowcze Królestwa. Ówczesny król – Kazimierz II Fryderyk wpadł w szał i w Agencji Kontrwywiadu Królestwa poleciały głowy, co pozytywnie wpłynęło wyłącznie na rozwój kultury – powstało zgrabne powiedzenie: Frenzowie lewą ręką wyłupili sobie prawe oko, więc dla równowagi prawą wyłupili lewe. Nie ułatwiło za to w żaden sposób prowadzenia wojny, która wybuchła w następnym roku. Henryk Frenz walczył w niej po stronie Zjednoczonej Republiki i wraz ze swoimi ludźmi zasłynął wieloma bestialstwami. Siedem lat później został schwytany i stracony. W ogłoszonym publicznie wyroku zamieszczono klauzulę pozwalającą mu przed śmiercią spotkać się z synem. Z przysługującego mu prawa nie skorzystał.
Kiedy Aleksander miał dwadzieścia siedem lat sąd ogłosił jego rozwód z grafinią Natalią Rettą. Zgodnie z prawem treści wyroków rozwodowych arystokracji podawano do publicznej wiadomości. Całe Królestwo dowiedziało się, że pięcioletnie małżeństwo rozwiązano z wyłącznej jego winy – miał prawie półroczny romans. Bękart zdrajcy zdradził huczały plotkarskie portale. Konserwatywne kręgi arystokracji podsumowały krótko: Cóż poradzić, taka krew.
Drugi problem Aleksandra wiązał się z tym, że był kaleką. Młodzi arystokraci Skonfederowanego Królestwa musieli odbyć przeszkolenie militarne i służbę w armii. Na pierwszy w życiu obóz wojskowy, nazywany Przedszkolem mały Alek jechał razem ze swoim przyjacielem, kniaziem Pawłem Worołowem. Chłopcy, których matki się przyjaźniły, znali się od prawdziwego przedszkola i właściwie wychowywali razem. Traf chciał, że podczas pierwszych ćwiczeń z ostrą bronią, pierwszą wystrzeloną przez siebie kulą Paweł trafił go w kolano. Pocisk rozpadł się na kilkanaście kawałków uszkadzając w mniejszym lub większym stopniu łękotki, główki kości udowej i piszczelowej, więzadła i torebkę stawową. Późniejsze śledztwo wykazało, że cała seria nabojów wykonana została po prostu wadliwie. Powstał wówczas kolejny popularny bon mot: Co najbardziej ucierpiało w postrzale kolana młodego Wogryckiego-Frenza? Zakłady Zbrojeniowe Gambryckich.
Rodzice Alka odpuścili po którejś z kolei operacji. Więcej nie dało się zrobić. Diagnoza była jednoznaczna. Chłopak do końca życia będzie kulał i to bardzo. Powinien się też zaprzyjaźnić z bólem, bo będzie mu towarzyszył już zawsze. Służba oficerska, przywilej i obowiązek decydujący o pozycji młodych arystokratów, stała się dla niego niedostępna. Nowy król, Władysław IV Zygfryd odwiedził go w szpitalu i specjalną decyzją pozwolił w wieku czternastu lat podejść do egzaminów na Senacką Akademię Medyczną. Alek nie mając zbyt wielu zajęć w ciągu roku przygotował się na tyle dobrze, że zdał. Potem było podobnie. Na długie lata nauka stała się jego obsesją pozwalającą zapomnieć o kalectwie i jego skutkach. Miało to tę dobrą stronę, że trzy dni po dwudziestych piątych urodzinach, został najmłodszym w historii Królestwa docentem psychiatrii.
Kniaź Paweł Worołow również nie służył w armii. W swoim życiu wystrzelił jeszcze jedną kulę. Na jego pogrzeb młody Alek jechał na wózku inwalidzkim popychanym przez ojczyma. Nie widział, że ten płacze. Wiktor nie mógł mieć dzieci i naprawdę traktował go jak syna. Miał świadomość, czym chromota jest dla młodego arystokraty.
Trzeci problem Aleksandra wiązał się z tym, że był nędzarzem. Jego rodzina, mimo że bardzo wpływowa, była zrujnowana. Jedni z najwyższych lordów Królestwa stali na skraju bankructwa i lada moment mieli popaść w długi. Większość majątku Wogryckich została obrócona w perzynę podczas ostatniej wojny. Co więcej Józefina jako sędzina nie mogła prowadzić żadnej działalności biznesowej ani gospodarczej, więc scedowała prawie wszystko na swojego brata Andrzeja Wogryckiego. Długo był on dobrym managerem i wywiązywał się ze swojej roli. Niestety jedenaście lat temu, w wyniku osobistej tragedii, popadł w alkoholizm. Fatalne decyzje ekonomiczne ich zrujnowały. Kiedy wreszcie pokonał nałóg nie było już czego ratować.
Jeszcze bardziej skomplikowana była sytuacja ekonomiczna Wiktora. Frenzowie przez ponad pięćset lat swojego istnienia władali około sześćdziesięcioma mniejszymi i większymi organizmami państwowymi. Skonfederowanym Królestwem, Świętym Cesarstwem czy Unią Królestw Północy i wieloma innymi. W tym czasie stoczyli ze sobą prawie 100 wojen i znacząco zmienili mapę Starego Kontynentu. Nazwisko dziedziczyli po mieczu, ale tytuły i władzę po żelaznej kądzieli co doprowadziło do takiego rozrodzenia się familii, że obecnie istniało dwieście pięćdziesiąt osiem różnych linii. Nie łapał się w tym nikt. Wreszcie zawarli Traktat rodzinny, drobiazgowo określający ich wzajemne stosunki w zależności od stopnia pokrewieństwa. Wiktor, który uczył młodego Władysława IV Zygfryda pilotażu, był dla panujących Frenzów finansowo obcy.
Za pracę na posadach szlachetnych, a i Józefina, i Wiktor właśnie takie piastowali, arystokracja nie otrzymywała żadnego wynagrodzenia. Sam Aleksander zarabiał grosze.
Teoretycznie Wogryccy–Frenzowie mogli wyprzedawać to, co określało się jako osobisty majątek rodziny – nagromadzone przez wieki prywatne zameczki i pałacyki czy dzieła sztuki. Jednak nie było tego aż tak dużo a poza tym w oczach arystokracji Królestwa stracili by prestiż, co w ich wypadku równało się samobójstwu. Doskonale pasowało do nich ponadczasowe powiedzenie Z przodu honor, z tyłu goła dupa.
Przez okno małego pałacyku Alek oglądał ogród. Była połowa października. Zaraz nadejdzie listopad, potem adwent i Boże Narodzenie. A już drugiego dnia Świąt można udzielać ślubów, więc za dziesięć tygodni znowu zostanie mężem. Trochę ponad dwa lata po rozwodzie.
Mimo rewolucji obyczajowej małżeństwa z rozsądku czy nawet aranżowane nie były czymś niezwykłym. Zdarzały się wśród arystokracji a czasem też między różnymi stanami. Ale ta sytuacja była naprawdę żenująca. Kwestie finansowe i podatkowe obu rodzin narzuciły ogromny pośpiech. W efekcie, o tym, że ma się żenić dowiedział się pod koniec września a dziś miał po raz pierwszy spotkać swoją przyszłą żonę.
Architektką małżeństwa była Zofią Strumiłow, siostra jego matki. Jako rektorka Królewskiego Uniwersytetu Technicznego w ramach któregoś już z kolei projektu łączenia nauki i biznesu oraz praktyki z teorii zetknęła się z Rafałem Grifinem. Jakoś tak w czasie jednej rozmowy okazało się, że jego roczny dochód przewyższa cały majątek ich rodziny.
Anastazja
Rafał Grifin był miliarderem, który zaczynał od zera i do wszystkiego co miał doszedł pracą, pomysłowością i bezwzględnym pragmatyzmem. Grifin Tenens zajmowało się między innymi nowymi technologiami i to przynosiło mu największe zyski. Arystokratą oczywiście nie był. Co gorsza nie pochodził też ze szlachty czy nawet burżuazji. Był plebejuszem, a to zamykało mu bardzo wiele dróg. W tym tą wymarzoną, prowadzącą do przedrostka „multi” przed słowem miliarder. Nieraz aż trząsł się z wściekłości myśląc ile mógłby osiągnąć i zarobić dzięki osobistemu kontaktowi z dworem królewskim. Dojścia do tej sfery nie miał. Miał za to córkę – dwudziestosiedmioletnią Anastazję Grifin.
Aleksander pokręcił głową. Dokładnie dwadzieścia siedem lat temu Białe Cesarstwo uratowało tyłek Królestwa w wojnie ze Zjednoczoną Republiką. Tej samej, w której brał udział jego ojciec. To była czysta polityka, bo Cesarstwo i Republika nie uznawały się wzajemnie i walczyły ze sobą z krótkimi przerwami od około wieku. Mimo to prawie wszystkich w Królestwie ogarnęła biała gorączka i pokochali jednego ze wschodnich sąsiadów. Paradowano w koszulkach z czarnym, dwugłowym orłem, malowano elewacje domów i samochody w czarno, żółto, białe pasy. A plebs nadawał dzieciom pretensjonalne imiona rzekomo na część zamordowanych siedemdziesiąt lat wcześniej carewiczów i księżniczek – Władymir, Oleg, Tatiana czy właśnie Anastazja.
Mając osiemnaście lat jego przyszła żona wystąpiła w telewizji TNN w programie Współczesne księżniczki. Wygrzebał w sieci ten odcinek, przygotował sobie butelkę miodu i włączył odtwarzanie. Dziewczyna właśnie rozpoczynała studia, przeprowadziła się i jakoby otwierała nowy rozdział w swoim życiu. Była naprawdę piękna, ale efekciarstwo skutecznie to przyćmiło. Wnętrza jej domu były urządzone rzecz jasna w panującym wówczas stylu łączenia nowoczesności z tradycją. Jasne meble, raczej puste ściany, gdzieniegdzie czarno–białe zdjęcia do tego nawet niebanalne dodatki. I dominanta estetyczna – koszmarna biedermeierowska komoda i biurko na którym stał, nic innego nie wchodziło w grę, srebrny laptop z logo nadgryzionej gruszki. Westchnął i popatrzył na butelkę. W domu oczywiście był kot i oczywiście był to maine coon. Obowiązkowym punktem programu były zakupy. Louboutiny musiały być czarne, na platformie i sześciocalowej szpili. Sukienka lavina rzecz jasna krwistoczerwona i obcisła. Dodatki siegelsona, jakżeby inaczej, platynowe i pseudosecesyjne. Zastanawiał się, czy gdyby spotkała inną uczestniczkę w drzwiach nie uznałaby ich za lustro.
Ogólna osobowość Anastazji miała gazowy stan skupienia – wypełniała całą dostępną przestrzeń. Prowadzący, rzekomo postrach młodych księżniczek, schowali się w rogu ekranu i uparcie bronili przed całkowitym wypchnięciem. Z marnymi efektami. Nieotwarty miód nadal stał na stole, kiedy Aleksander odpuścił i wyszedł na balkon. Wrócił do laptopa pod koniec programu, kiedy opowiadała o podróży po Królestwie Zgody i Wiary. Słowa mu umykały, ale dziewczyna miała interesujący głos – lekko zachrypnięty, z jakąś intrygującą głębią. Pod koniec wychwycił, że Siena, a zwłaszcza jej sztuka zrobiły na niej o wiele większe wrażenie, niż Florencja. To go zaskoczyło. Prawie wszyscy zachwycali się sztuką właśnie tej drugiej, mimo że widząc konkretne działa nie mieli pojęcia, z której szkoły pochodzą. Jeśli ktoś wolał sieneńską znaczy, że musiał dokładnie obejrzał i jedną, i drugą. Znał tylko kilka takich osób.
Dzięki ciotce wygrzebał jej pracę dyplomową: Wpływ wolnej wymiany handlowej między Skonfederowanym Królestwem a VIII Republiką Lilii na bezrobocie w powiecie trembowskim. Znowu zaskoczenie. Większość studenciaków pisze swoje prace na jakieś wzniosłe i szerokie tematy. Nie mając o tym rzecz jasna zielonego pojęcia. W efekcie połowa jest ściągnięta z wikipedii. Części ekonomicznej nawet nie czytał, bo i tak nic by z tego nie zrozumiał, ale fragmenty o powiecie były interesujące. Dziewczynie trzeba było oddać, że była niezwykle bystrą i wnikliwą obserwatorką. Ale pewnie socjalistką. Tej uszczypliwej myśli, nie mógł sobie odpuścić.
Potem w międzyuczelnianych archiwach znalazł informację, że jeszcze na studiach w ramach praktyk tworzyła w jakiejś regionalnej telewizji program o zakładaniu i prowadzeniu małych firm. Stację hojnie podlał pieniędzmi jej ojciec, ale poziom miał być całkiem niezły. Anastazja zrezygnowała z hukiem, kiedy portal kundelek.sk, ten sam, który pierwszy nazywał go bękartem zdrajcy, opublikował wypowiedź dyrektora programowego. Po pijaku powiedział, że doskonale wie, że program oglądają głównie faceci, i to z racji prowadzącej. Dlatego puszczają go jako tak zwany wstępniak. Zaczyna się o 23 i trwa pół godziny, a ok 23.30 na ich drugim, bardziej rozrywkowym kanale rusza blok erotyczny.
Znajomości ojczyma powiedziały mu co nieco o jej dalszych losach. Po studiach oczywiście zrobiła sobie gap year i działała w jakiejś fundacji udzielającej mikrokredytów tubylcom w koloniach Zjednoczonego Imperium. Z niewiadomych powodów zrezygnowała z dnia na dzień. Czerwone kurtki nawet serce potrafią przesunąć w prawo i przypuszczał, że to mogła być przyczyna. Anastazja została dyrektorką jednej z firm ojca. No oczywiście. Poszukał głębiej już sam, ale z tabelek, które znalazł zrozumiał jedynie (i uznał to za spory sukces) cenę akcji. Wzrosła pięciokrotnie. Dwa lata temu Anastazja wróciła w krąg zainteresowania jego ciotki, bo rozpoczęła studia doktoranckie. Z tego, co się dowiedział zajmuje się powiązaniami między socjologią i nowoczesnymi technologiami informatycznymi. Ponoć głównie analizuje społeczności poprzemysłowe. Czyli serce wróciło na dawne miejsce.
Małżeństwo
Zgodnie z uświęconą tradycją aranżowanie małżeństwa kamuflowano spotkaniem przyszłych małżonków w okolicznościach przypadkowych, acz Boską Ręką szczęśliwych. Rafał Grifin miał omawiać z jego ciotką jakieś niuanse kolejnego projektu w jej prywatnej posiadłości. Przypadkowo zabrał ze sobą córkę. Przypadkowo był tam też Aleksander. Przypadkowo mieli na siebie wpaść w bibliotece.
Aleksander odszedł od okna. Wybiła jedenasta, ale wciąż było zimno więc założył ciemnozieloną marynarkę. Kolejna grzeczność króla. Ciemna zieleń była kolorem mundurów oficerskich Armii Skonfederowanego Królestwa oraz oficjalną barwą panującej linii Frenzów. W tej odcieni mogli występować oficerowie (mundury), ich współmałżonkowie (ubiór mundur dopełniający) oraz członkowie rodziny królewskiej (cokolwiek by założyli z piżamą i gaciami włącznie). Czyli praktycznie cała arystokracja. Aleksander, zgodnie z Kodeksem Rodów Starożytnych, za założenie munduru zostałby stracony. Dziesięć lat temu król pozwolił mu nosić ciemną zieleń w dowolnie wybranym stroju i rozciągnął tą zgodę na jego przyszłe żony i dzieci. Oprócz tego miał na twarzy maskę z serdecznym uśmiechem, pod którą było już tylko zmęczenie. Dokładnie taką samą maskę miała wchodząca do biblioteki Anastazja. Maski bardzo szybko spadły. Zmęczenie i złość długo i bardzo uważnie się analizowały.
Kiedy wieczorem w czwórkę usiedli do kolacji Aleksander „przypomniał” sobie, że zgodnie z dawną tradycją kiedy pochodzący z nieprawego łoża Frenz chce się zaręczyć musi dokonać raptu niekalającego i poprosić wybrankę o rękę stojąc na brzegu fiordu, plecami do Morza Północnego. Jeśli kandydatka odmówi powinna litościwie zepchnąć go ze skały, żeby męża dwóch hańb ziemia ani nosić, ani chować nie musiała. Anastazja, która doskonale wiedziała, że ten zwyczaj dotyczy tylko zaręczyn wobec arystokratki i nie obowiązuje Frenzów Południowych, stwierdziła, że tradycja to rzecz święta, a ona nie zamierza na dzień dobry podważać etosu arystokracji do której chce należeć. Mieli trzy tygodnie spokoju, żeby zastanowić się co chcą zrobić i jak to rozegrać.
Małżeństwo zaczęło się od ciekawego akcentu łączącego się, a i owszem, z dawną tradycją. Otóż jeśli dochodziło do związku osób różnego stanu, w którym arystokratą był mąż, mógł on przenieść swoją nową żonę od bram świątyni do powozu. Kluczowe było tu słowo „mógł”. Prawnie sytuację uregulowano ponad dwa wieki temu – po ślubie żona dostawała tytuł męża, a jej rodzina tytuły o szczebel niższe. Zanim jednak to się stało o nadaniu, bądź nienadaniu tytułów decydowało właśnie przeniesienie żony – jako świeża arystokratka powinna najpierw dotknąć ziemi w swoich nowych włościach. Dziś została z tego już tylko obyczaj, jednak dla etosu towarzyskiego i prestiżu był on wciąż bardzo istotny. Oczywiste było, że ten kulawy kachetyk nie zdoła nigdzie przenieść nawet dziecka. Tą pigułkę Grifinowie musieli przełknąć. Tym większe było zdziwienie, gdy Aleksander w bramie kościoła podał laskę swojemu kuzynowi, Mikołajowi Strumiłowowi i niosąc Anastazję, w miarę prosto przeszedł ponad pięćdziesiąt metrów. Podczas wesela nawet się uśmiechał, ale nie wypił ani kropli alkoholu i prawie się nie odzywał.
Na początku grudniu Anastazja poprosiła, żeby po ślubie zamieszkali u niej, na co Aleksander się zgodził. Po Świętach wyskoczyła z jakimś przepisem sprzed sześciu wieków, mówiącym, że w sytuacji, gdy mąż arystokrata wprowadza się do żony nie–arystokratki może dojść do przeniesienia praw do jej osobistego majątku na niego. W pokręconym systemie prawnym Królestwa nieodwołane prawa obowiązywały, nawet jeśli od stuleci nikt już nie pamiętał o ich istnieniu. Prawnik Anastazji dokonał mistrzowskiej ekwilibrystyki łącząc kilkanaście różnych aktów i wyprowadził wywód dowodzący, że oczywiście – majątek Rafała Grifina i jego finansowe relacje z rodziną Wogryckich-Frenzów, Wogryckich i (zwłaszcza) samych Frenzów, to zupełnie inna sprawa, ale oficjalna pensja Anastazji, jako dyrektorki Grifin Parva Electronics staje się formalnie dochodem rozdzielnie wspólnym i połowa należy do jej nowego męża. Sędzia pokoju nie miał się gdzie przyczepić i we wtorek rano, dwudziestego dziewiątego grudnia wydał stosowny wyrok. Józefina Wogrycka–Frenz nie chciała zaczynać bycia rodziną od jakichkolwiek zadrażnień z kilkudniowym hrabią Rafałem Grifinem. Była jednak znana z przestrzegania prawa co do przecinka i musiała przyznać, że podważyć tej konstrukcji nie sposób. W prywatnej rozmowie jednocześnie mu pogratulowała i współczuła z powodu inteligencji córki. a potem pomogła wyciszyć wyskok synowej. Spośród nowych, pochodzących z arystokracji kontrahentów i akcjonariuszy Grifin Tenens o sprawie nie dowiedział się praktycznie nikt.
Anastazja zarabiała, nie licząc premii, ponad dziesięć razy więcej niż Aleksander.
Weź mnie bękarcie
Drugiego stycznia, w sobotnie popołudnie wylatywali w podróż poślubną do Republiki Helweckiej. Na miejscu kochali się, rozmawiali, uprawiali seks, jeździli w góry, pieprzyli się, chodzili po okolicznych miasteczkach, chędożyli się. W międzyczasie rżnęli. Od czasu do czasu też jedli. Któregoś dnia padło kilka ciekawych słów, które otwarły w ich sypialni nowe drzwi. Ana była na górze i dość szybko doszła, a on nie był nawet w połowie. Przerzucił ją na plecy zahaczając o coś stopą i wykrzywiając kolano czego ona oczywiście wiedzieć nie mogła. Potworny grymas bólu na jego twarzy uznała za jakąś dziwną wściekłość co ją tylko nakręciło. Jeszcze szczytowała i nawet się nie zorientowała, kiedy wykrzyczała
- Pieprz mnie lordzie! Zerżnij jak jakąś plebejską dziwkę!
To był naprawdę ostry seks i zasnęli prawie od razu w rozkopanym łóżku. Rano, siedząc na tarasie, zaczęli się śmiać i żartować z tego „lorda” i „plebejskiej dziwki”. Rozmowa jakoś naturalnie zeszła na ich upodobania seksualne. I wtedy zrobiło im się naprawdę wesoło.
Anastazja była idealnie umalowana i naga. Leżała rozkrzyżowana i przywiązana do łóżka za ręce i nogi. Oddychała szybko i nierówno jak zawsze gdy była jednocześnie zła i podniecona. Zacisnęła usta i szarpnęła więzami. Trzymały mocno. Popatrzyła z wściekłością w oczy Aleksandra, który w tym momencie się uśmiechnął. Zgrzytnęła zębami.
Alek, tak jak i ona, był nagi. Znowu zobaczyła jak przeraźliwie jest chudy. Wystawały mu prawie wszystkie żebra, a twarz wyglądała jak czaszka powleczona skórą. Martwiło ją to od początku, ale teraz o tym nie myślała.
Umówili się na nie więcej niż dwie godziny. Przez tyle czasu mógł z nią zrobić wszystko co chciał. Bezradność tylko potęgowała złość z całego dnia. Czuła jak wzbierała już w momencie, gdy ją unieruchamiał. Wściekłość skupiała się na nim. Świadomość, że kompletnie nic nie może z tym zrobić tylko to wszystko nakręcała. Stawała się coraz bardziej wilgotna.
- Może sobie usiądziesz kaleko – jakoś mogła wyładować złość.
Usiadł i zaczął gładzić jej lewą nogę. Wyrwała ją na tyle, na ile pozwalały jej więzy. Nie przejął się i dalej, powoli i delikatnie dotykał wierzchu stopy. Nie mogła mu uciec. Pocałował jej duży palec, wziął go w usta i zaczął ssać. Potem drugi, trzeci i pozostałe. Po palcach przyszła pora na przerwy między nimi w które wsuwał język. Zaczęła lekko chichotać. Na reszcie stóp miała raczej średnie łaskotki, ale te miejsca były jednymi z najwrażliwszych na całym ciele. Język na przemian wwiercał się w przerwy i schodził na piłeczki poniżej. Jej oddech przyspieszał a chichot zmienił się w śmiech. Wyrywała stopę dlatego przytrzymał ją drugą ręką. Dotyk był coraz bardziej intensywny. Do języka dołączyła wolna ręka. Tego było dla niej za dużo.
- Przeeee... eeestaaaaa... aaań... przestań... przestaaaaaań – krzyk mieszał się ze śmiechem. - Zooo... oooo... ostaaa... aaaawww... mooooo... oooo... jąąąąąą... stopę, stopę, stopę ty, ty, ty gnooooo... oooo... juuuuu...
Zupełnie nie przejmował się jej krzykami. Rozwścieczało to ją prawie tak mocno jak samo łaskotanie. Nie miała pojęcia ile to trwało. Próbowała go wyzywać, ale ze śmiechu nie mogła prawie nic powiedzieć. Uspokajała oddech jeszcze chwilę po tym, jak oderwał od niej palce i język.
- Podoba ci moja lewa stopa – wciąż dyszała, ale mówiła w miarę normalnie? – Obsługuje nią sprzęgło, kiedy gdzieś razem jeździmy. A ja prowadzę. Wszyscy muszą mieć niezły ubaw. Baba za kółkiem i facet obok.
Przesunął się bardzo szybko, całkiem unieruchomił jej drugą stopę i zaczął ją łaskotać. Od pięt i wyżej. Robił to metodycznie. Co chwilę podchodził wyżej i wracał. Potem znowu wyżej i z powrotem na piętę. Za każdy razem zbliżał się bardziej do palców.
- Stop... Stooop... Stooooooop... - przynajmniej mogła wypowiadać słowa w całości. - Nie... waż... się... iść... wyżej... bę... kar... cie... - te krótkie.
To była dziwna mieszanina. Średnich łaskotek i strachu, że zaraz zaczną się naprawdę mocne. Bała się za każdym razem, gdy podchodził do góry. Kiedy zjeżdżał na dół przychodziła krótkotrwała ulga. Tym razem trwało to dłużej, niż za drugiej stopie. Dotarł do piłeczek i... cofnął się. Panika na chwilę ustąpiła. Wróciła silniejsza, gdy znów opuścił piętę i zwiększała się. Kiedy był na poduszkach pod palcami zagryzła zęby. Przestał.
- Prawa też jest ważna – patrzyła na niego z furią. - Bez hamulca nie dowiozę cię w góry. Jakie to uczucie? Kochać je i nie móc po nich chodzić? I mieć świadomość, że już nigdy nie będzie się mogło?
Zaatakował jednocześnie palce obu stóp. Wykrzywiła głowę do tyłu i zawyła. Po chwili rzucała się po łóżku jak szalona. Śmiała się i krztusiła.
- Prze.... prze... e... e... eeeee... ymaj... ymaj... ymaj – słowa mieszały się ze sobą i nieartykułowanymi wrzaskami. - Ty... ty.... ty... je... je... ony... ony... ka.... ka... kaaaaaa.... ar... ar... arhhhh..... cieeeeeeee........
Łaskotki były dla niej bardzo specyficznym uczuciem. Fizycznie ich nie znosiła i złościły ją. Kiedy nie mogła przed nimi uciec łączyło się to z bezsilnością i zmieniała we wściekłość. Kiedy widziała, że jej wściekłość nie wywołuje żadnego efektu było tylko gorzej. Nigdy nie potrafiła wychwycić, w którym momencie z tej kotłowaniny emocji rodzi się podniecenie. Po prostu nagle orientowała się, że jest zwyczajnie nagrzana. Gilgotanie nakręcało to jeszcze bardziej. W niczym nie zmniejszając jej fizycznego dyskomfortu.
Alek o tym wiedział i wiedział jakie odczucie do tego dodać, żeby to wszystko jeszcze bardziej zamotać. Położył się i poczuła jego usta na udach. Wędrowały ku górze co chwilę przyszczypując skórę. Cały czas czuła łaskotki na palcach. Kiedy dotarł do pachwin wiedziała, ze zaraz zacznie się piorunująca mieszanka. Ale on zatrzymał się a ruchy jego dłoni stawały się coraz wolniejsze. Jakoś płynnie przeszły w masaż przestrzeni pomiędzy palcami. Normalnie bardzo lubiła, kiedy tak robił. Nie tym razem.
- Już wiem skąd taka kariera naukowa. Mogłem uciec od rówieśników. Dzieciaki są okrutne, a tam przynajmniej nie mówili na głos co myślą o kalece, który nie jest żołnierzem – wykrzywiała twarz i przedrzeźniała to, co niedawno jej mówił. – A ty zwyczajnie jesteś szalony. Za każdym razem pisałeś o sobie.
Lizał i całował jej pachwiny. Wiedziała, że jest wilgotna i wiedziała, że on to widzi. Czuła jak przechodził od jednej do drugiej. Za każdym razem całował jej łechtaczkę i wejście do pochwy. Tylko całował. W końcu przerwał i wziął z szafki obok metaliczny wibrator.
- Ciemna zieleń? Naprawdę? Król ci pozwolił – śmiała się ironicznie? – Odłóż to lepiej kulawy bękarcie. Nie jesteś ani oficerem, ani Frenzem krwi. Może któryś z nich mnie zerżnie zamiast ciebie, co?
Jego uśmiech stał się niemal okrutny. Zbliżył wibrator do jej łechtaczki i włączył go. Oddech zmienił się jej w sapanie. Szybsze i szybsze. Alek zataczał końcówką wibratora kółka wokół łechtaczki co i rusz zatrzymując się bezpośrednio na niej. Rozszerzyła i lekko zagięła palce u rąk. U nóg zacisnęła je z całej siły i otwarła szeroko usta. Dokładnie w tym momencie odsunął od niej urządzenie. Zawyła z wściekłości tak, że aż zatrzęsły się lustra.
- Ty... szmatława... kurwo – nie mogła uregulować oddechu. - Ty... ty... ty... ścierwojadzie. Żebyś zdechł. Paweł powinien rozwalić łeb tobie. Oby cię to gnoiło przez resztę życia ty chuju. Za każdym twoim parszywym krokiem. Może odkryjesz nerw łączący kolano z pamięcią. Współistnienie bólu kolana z poczuciem winy. Taka nowa jednostka chorobowa. Wystarczy, że twój kumpel się zaaaaa...
Wsunął w nią wibrator do samego końca. Popchnął kilka razy po czym prawie w całości go wyjął i zaczął poruszać tuż za wejściem. Wkładał go raz głębiej, raz płycej. Przez chwilę po prostu ją nim rżnął, żeby za moment jeździć wokół ścianek. I tak na zmianę. Raz szybciej, raz wolniej. Ciągle zmieniał tępo.
- Tak, taaak, taaaaaaak... – dyszała coraz bardziej i otwierała usta. Wiedział, że zaraz przekroczy granicę, za którą już nikt jej nie zatrzyma. W mgnieniu oka wysunął z niej wibrator.
- Nie – powiedział szybko i znowu się uśmiechnął.
Zaczerpnęła powietrza, zamknęła oczy, wierzgnęła głową. Wszystko w sekundzie. Spojrzała na niego, w głowie jej kołowało. Sapnęła kilka razy i zacisnęła zęby. Chciał go znowu zwyzywać, ale była zbyt oszołomiona. Napluła mu w twarz, a on uderzył ją na odlew w policzek. Na tyle mocno, że zrobił się czerwony a głowa odleciała jej w bok. Błyskawicznie odwróciła się z powrotem.
- Podnieca cię to szmato – wycedziła przez zęby? – Co, twój ojciec robił tak samo w czasie wojny? Też torturował i bił kobiety? No powiedz, jak się zabawiał kiedy tu wrócił! A może tylko oglądał jak gwałcili jego komisarze? Nie opowiadał ci? No tak, jesteś pierdolonym bękartem. Nawet nie chciał cię zobaczyć nim zdechł.
Nie odpowiedział. Przestawił wibrator na najmniejsze obroty i zbliżył do jej łechtaczki. Położył się obok niej i zaczął lizać jej pachę. Coraz szybciej, aż przeszło to w łaskotki. Z chwili na chwilę śmiała się coraz głośniej. Wtedy na drugiej pasze poczuła palce. Nawet nie zorientowała się, kiedy przełożył jej rękę za głowę. Śmiała się jak opętana.
- Ty gnooooojuuuu.... Ty bękarcieeeee.... Ty pieeeeeprzony kalekoooo.... - wyrywało się między salwami śmiechu.
Kiedy była podniecona stawała się wrażliwsza na łaskotki a on o tym doskonale wiedział. Wystarczyło delikatne gilganie, żeby wywołać spory efekt. Co gorsza, teraz łaskotki łączyły się z delikatnymi pieszczotami, co zaczęło robić jej mętlik. Rzucała się na łóżku, sapała i śmiała jednocześnie. Dość szybko przerwał. Położył się między nogami i znowu zaczął pieścić ją językiem i ustami a dłońmi dotknął piersi.
Piersi Any reagowały w bardzo dziwny sposób. Ich pieszczoty podniecały ją w naprawdę małym stopniu. Owszem, dotykanie biustu sprawiało jej przyjemność, ale było coś jak dobry masaż. Miło, nawet bardzo, ale niezbyt erotycznie. Były za to bardzo wrażliwe na łaskotki. A teraz usta na dole mieszały wszystkie doznania.
Alek pieścił ją tam bardzo powoli. Przesuwał językiem pomiędzy wargami sromowymi, po czym brał je w usta i ssał. Wsuwał w nią sam koniuszek języka i drażnił wejście. Piersi z kolei łaskotał bardzo szybko. Ten kontrast był nie do wytrzymania. Podnosiła się co chwilę i z powrotem opadała na łóżko.
- Ty... Tyyyy... Tyyy śmieeeeciuuu... u... u... - śmiech sprawiał, że nie mogła wykrztusić nawet kilku artykułowanych słów pod rząd. Aleksander leżał na jej nogach i unieruchamiał dolną połowę ciała, ale tułowiem rzucała na wszystkie strony. Mimo to po każdej sekundzie ulgi zawsze z powrotem znajdował jej piersi i łaskotał dalej. Obojętnie jak się skręcała nie była w stanie uciec przed dotykiem jego palców. Drażnił na przemian całe piersi, sutki, boki, brodawki, wewnętrzną stronę i rowek między nimi. Cały czas zmieniał tępo. Raz szybciej, raz wolniej.
- Przeeeestaaaa.... przesta.... aaaa... taań.... pierdooooo.... oloooonyyy.. yy... yyy... bęęęęę.... bęęę.... kaaar... kar... kaaaarcieeeee.... – krztusiła się co słowo.
Anastazja wariowała z nadmiaru bodźców. To czego spodziewała się na początku przyszło teraz, kiedy była tak bardzo podatna. Dwa razy doprowadzona niemal na skraj i w ostatniej chwili pozbawiona orgazmu. W dodatku język i usta nie pozwalały, żeby podniecenie opadło i mieszało się teraz z łaskotkami. Myślała, już że oszaleje gdy zaczęły słabnąć i zmieniły się w drapanie, aż wreszcie całkiem ustały.
- Co... o... o.... o... zmęę... zmęę... zmęęczyyyy.... zmęczyły.... ci... się... ręce – próbowała mówić składnie. - Jesteś takim samym słabeuszem.... i nieudacznikiem.... jak twój ojczym. Taki sam śmieć... Uczył króla latania a teraz... Co? Pierdolenie o prawach? Wyjebali go do kubła, bo jest śmieciem. Śmieć wychował śmieciaaaaaa......
Może i by kontynuowała, ale szybkie kółko językiem na łechtaczce zakończyło się pchnięciem w jej środek. To nie była typowa mineta. Ssał ją i lizał utrzymując w permanentnym podnieceniu, ale robił to na tyle wolno i słabo, że nie była w stanie dojść. Pieszczoty trwały, trwały i trwały. Kiedy była naprawdę blisko przerywał na jakiś czas i przechodził na jej pachwiny. Tym razem nie było tak, jak wcześniej. Wtedy pieścił ją intensywnie, tak jakby za chwilę miał ją doprowadzić i nagle przerywał. Teraz robił to powoli i długo a potem zwalniał. Ciepło z podbrzusza rozlało się po ciele a palce zaczęły jej drętwieć.
Wydawało jej się, że każdy mocniejszy dotyk da jej orgazm. Czasami był już na wyciągnięcie ręki, a potem znowu się oddalał. To było niesamowite uczucie. Jakby rozpadła się na części. Nie wiedziała ile już minęło. Kompletnie nie potrafiła określić czy była to chwila, czy całe godziny. Straciła jakiekolwiek poczucie czasu. W pewnym momencie Alek przerwał i położył się obok niej.
Potrzebowała kilku sekund, żeby uspokoić oddech. Przed oczami latały jej plamy. Była wściekła, że doprowadził jej do końca i jeszcze bardziej za to, że przerwał.
- Jesteś chory. Tak jak cała twoja rodzina – cedziła. – Wszyscy Wogryccy i Frenzowie. To dlatego jesteście zrujnowani. Twój wujaszek przepił majątek, a ciotka sprzedała cię jak męską kurwę. Twój ojczym wziął dziwkę z bachorem, bo żadna nie chciała nawet na niego spojrzeć. A ona nie miała wyboru z takim bękartem jak ty obok.
Zaczął dotykać ją palcem i patrzył prosto w jej twarz. Obserwował każdy grymas. Wargi, policzki, brodę, oczy i czoło. Ten wzrok ją palił. Nie znosiła go, bo wiedziała, że nie ukryje przed nim niczego co się z nią działo. Jeszcze gorzej działał na nią jego uśmiech. Pogardliwy jak u wszystkich arystokratów. I ten zamrożony płomień w jego oczach.
- Wydrapię... ci... te... kaprawe... oczy... Twoja... matka... też... tak... patrzy... jak... osądza... innych... Myśli... że... jest... lepsza – dyszała po każdym słowie? – Gówno... prawda... Nie... wiem... jakim... chujem... pozwalają... jej... sądzić... Pierdoliła... się... z... księciem... jak... zwykła... kurwaaa... aaa... aaaaaaa...
Wsunął w nią palec do samego końca i natychmiast cofnął. Wodził wokół ścianek tuż za wejściem. Prawie wyłamała sobie barki, kiedy próbowała nadziać się bardziej. Nie pozwolił jej, wyjął palec całkiem i przesuwał pomiędzy wargami. Znowu lekko wsuwał go w środek i drażnił samo wejście. Dotykał łechtaczki, ale nie pocierał jej tylko delikatnie uciskał. Trzymał ją cały czas na krawędzi, ale nie pozwalał przekroczyć punktu, za którym już nie ma odwrotu. Nie kontrolowała oddechu i prawie nie była w stanie mówić. Co jakiś czas (co kilka sekund, minut, godzin, dni – nie widziała) przerywał i kładł całą dłoń na jej wzgórku łonowym. To było straszne. Kiedy się uspokajała znowu zaczynała go wyzywać i obrażać w najbardziej bolesny i okrutny sposób, ale po kilku słowach wracał do pieszczot a ona znowu nie potrafiła nic powiedzieć.
Przy każdej kolejnej przerwie potrzebowała więcej czasu, żeby do siebie dojść ale on jej go nie dawał. Doznanie i emocje ją roznosiły a nie mogła ich już wyładować nawet obelgami. Zanim wymawiała pierwsze słowo zaczynał zabawę od początku. Zagryzała wargi, żeby nie zacząć płakać, ale kilka łez i tak spłynęło jej po policzku tworząc czarne linie z rozmazanego makijażu. Odwróciła głowę, żeby mu tego nie pokazać. Przesuwał palcem wokół wejścia. Coraz bardziej zaciskała zęby i zamknęła powieki. Znowu bardzo delikatnie trącał palcem jej łechtaczkę. Słabiej i słabiej aż przestał. Tego było po prostu za dużo i zaczęły się rodzić nowe uczucie. Upokorzenie. Nie wytrzymała.
- Weź mnie – mówiła bardzo niewyraźnie pokonując zadyszkę i wciąż zagryzając wargę. Nie odwróciła głowy w jego stronę i nie otwarła oczu.
Złapał ją za brodę i przesunął twarz do siebie. Czuła jak znowu położył palec na łechtaczce, ale nie poruszył nim. Podniosła powieki. Patrzył prosto na nią, a w oczach miał ten sam parszywy, zimny ogień. W tym spojrzeniu była wyższość i poczucie władzy a w uśmiechu jakaś perwersyjna, chora satysfakcja.
- Błagaj.
To było jego drugie słowo, od kiedy zaczęli. Tym razem wypowiedziane powoli i cicho. W tym samym momencie trącił ją palcem. Syknęła i zamknęła oczy. Próbowała odwrócić głowę, ale trzymał ją mocno. Ogarnął ją szał. Wściekłość, upokorzenie, podniecenie. Nienawiść. Wszystkie emocje pomieszały się i wybuchły furią. Większą niż dotąd. Nawet nie wiedziała jak ją wyrazić. Zaczerpnęła haust powietrza i krzyczała najgłośniej jak tylko mogła.
- Ty pierdolony gnoju. Błagać? Ciebie? Jesteś ścierwem! Bękartem! Kaleką! Synem kurwy, zdrajcy i śmiecia! Brali ją na dwa baty i nikt nie wie kto jest twoim ojcem! Wszyscy tobą gardzą. Gdyby nie ja musiałbyś żebrać jebany nędzarzu! Byłbyś pośmiewiskiem! Frenz uwieszony u czyjejś klamki. Chciałabym to widzieć. Lord na służbie jakiegoś plebejusza – próbowała się cynicznie uśmiechnąć, ale nie dała rady. Za to on uśmiechnął się jeszcze bardziej.
Powoli wsunął w nią palec i dotknął zgrubienia na przedniej ściance. Zaczął je masować tak, żeby przypadkiem ani trochę nie nacisnąć. Samym opuszkiem wodził kółko za kółkiem a ona coraz bardziej traciła rozum. Zdążył już doskonale poznać jej ciało i wiedział gdzie jest najbardziej wrażliwa. Z każdym ruchem po prostu zanikała w czasie i przestrzeni. Tak jakby zredukowała się do tu i teraz. Była tylko kilkucentymetrowym pobudzanym splotem nerwów. Zostawało w niej to, co najbardziej pierwotne i zwierzęce. Czuła, że albo dojdzie, albo umrze.
- Błaaaagaaaam... - zaczęła płakać. Łzy lały się po policzkach do reszty rozmazując makijaż. – Weeeeeź mnieee...eee...eeee... – już nawet nie płakała, a wyła. Pod oczami miała czarne plamy tuszu.
Omal nie zakrztusiła się powietrzem, kiedy w nią wszedł. Szybko, gwałtownie. Znowu miał wykrzywioną twarz. Wiedziała, że czuje ból, ale w tym momencie kompletnie jej to nie obchodziło. Liczyła się tylko ulga i ogarniające ją spełnienie. Była tak podniecona, że doszła po kilkunastu pchnięciach. Tak długo tłumiony orgazm był ogromny, prawie straciła świadomość. Wiedziała, że nie może trwać dłużej niż kilkanaście sekund, ale po tym, co przeszła wydawało jej się, że to było godziny. Znowu zaczęła płakać, ale inaczej niż przedtem. To były łzy ulgi. Napięcie napięcie mięśni zelżało, było jej błogo i dobrze. Łzy rozmazywały resztki jej makijażu i pojawił się śmiech.
Alek wciąż ją posuwał. Podniecenie znowu w niej wzbierało. Oczy jej świeciły i stały się wręcz pogodne. Śmiech zmienił się w cichy jęk, odchyliła głowę do tyłu i otwarła szeroko usta dochodząc po raz drugi. Podczas klasycznego seksu dochodziła bardzo szybko. Trzy minuty i miała orgazm. Tak było odkąd pamiętała i nie inaczej było teraz. Pierwszy wybuch rozładował podniecenie i teraz było już normalnie. W porównaniu z tamtym wręcz średnio. Kolejne razy były lepsze.
Przedstawienie się skończyło. Uwolnił jej ręce, przytulił ją i pocałował. Objęła go. Leżał na niej a ona wtulała głowę w jego szyję i bark. Oboje dyszeli. Płomień w jego oczach zgasł, a tamten uśmiech się rozmył. Znowu był jej mężem – wycofanym, wychudzonym i chromym. Wciąż go nie kochała, ale to co już czuła mówiło jej, że niedługo to się zmieni. Leżeli tak jakiś czas, aż wreszcie zsunął się z niej na łóżko. Dopiero gdy odpinała więzy na nogach zauważyła jak bardzo jest spocona. Kątem oka popatrzyła na sekretarzyk. Z szuflady wciąż wystawała czerwona szkatułka na kosmetyki, z której zrezygnowała. Na blacie leżała czarna. Dzisiaj użyła po raz pierwszy. Położyła z powrotem obok niego. Gładziła jego policzek mocno poorany bliznami po ospie, którą ciężko przeszedł. Jedna sprawa zastanawiała ją od dłuższego czasu.
- Alek, nie myśl, że mam coś przeciw, bo nie mam. Jestem z tego wyjątkowo zadowolona, ale jak to się dzieje, że ty tak długo możesz.
Pocałował ją w ucho i zaczął się serdecznie śmiać. Lubiła ten śmiech i kąciki ust same jej się podniosły.
- To rzadki, ale możliwy efekt uboczny pregabaliny.
Uśmiech zniknął z jej twarzy w sekundzie.
Jak Ci się podobało?