Z piekła rodem (II)
21 marca 2017
Z piekła rodem
13 min
Miłej lektury.
PS: Namieszam, namieszam. Jestem w tym specjalistką.
Adam uspokajał mnie na dworze przez dobre dwadzieścia minut, tłumacząc się z czegoś, co tak naprawdę w tym momencie zniszczyło jakiekolwiek zaufanie do jego osoby. Pan przedstawiciel od siedmiu boleści próbował przekonać mnie o swojej racji i prawie mu się udało. Poległ jednak w momencie, w którym przyznał się do niedoczytania przez siebie drobnego druczku. Drobny druczek, który zniszczył moje marzenia — jaka wielkość, a jaka skala szkód, prawda?
Nawet grypa minęła, sama bojąc się o swój tyłek, który skopałabym najmocniej, jak tylko potrafię. Blondyn usilnie chciał odkręcić kota ogonem, ale nie miał pojęcia, ile ta inwestycja kosztowała mnie wyrzeczeń, więc w tamtym momencie jego słowa nie miały dla mnie znaczenia.
- Nie sądziłem, że pójdzie z tym do prawnika i zapyta o możliwe furtki. - kompletnie nie rozumiałam biznesowego bełkotu.
Siedzieliśmy na ławce tuż przed własnością moją i obecnego w środku pijanego cwaniaka. Adam odpalił papierosa, myśląc nad możliwościami, ale widziałam brak pomysłów. Spojrzenie mówiło samo za siebie.
- Jego ojciec dał mu plecy. - oparłam ciężar ciała na dłoniach rozłożonych obok ud, a potem schyliłam się, by ukryć łzy w oczach.
- Janek się pogubił. Jego ojciec nie dał mu wyjścia, a on kolejny raz próbuje zaciągnąć się w ten sam punkt. Czytałaś nagłówki...
- Kto nie czytał. - prychnęłam i podniosłam wzrok. Teraz tylko złość dudniła w uszach oraz opuszkach palców.
- To nie do końca jego wina. - usprawiedliwienie nie pomagało zapijaczonemu intruzowi.
- To ma mi pomóc? Jaki ojciec taki syn. - warknęłam. - Zastanawiam się tylko czy chociaż będzie pamiętał, że to kupił...
- Odwiozę go do domu i postaram się przekonać do sprzedania Ci udziałów.
- Byłam pewna, że je mam. - wstałam i palce zacisnęłam w pięści. Stąpając z nogi na nogę, próbowałam uspokoić wszystkie podburzone emocje. - Aktualnie? - spojrzałam na blondyna. - Zostaje mi chyba się poddać... Na razie. - dodałam i skierowałam kroki ku głównej ulicy.
Adam momentalnie stanął przede mną, próbując przeciągnąć mnie na jasną stronę mocy.
- Odwiozę jego, potem Ciebie i pogadamy.
- Nie mam ochoty na seks, który wynagrodzi mi porażkę. - zadrwiłam z męskiego ego, ale wcale tego nie żałowałam. Przestraszony i lekko podekscytowany wgapiał się niczym w worek pieniędzy, gdy odchodziłam w stronę postoju taksówek. - Lea! Wróć!
Podniosłam środkowy palec do góry i zwróciłam go w jego stronę.Miałam dość. Dość Adama, pijanego intruza oraz świadomości, że marzenia życia zostały zdeptane, a potem oplute.
***
Mieszkanie, które dostałam po babci, nadal pachniało jej naleśnikami oraz czarną herbatą z dodatkiem śliwek. Zawsze, kiedy wracałam do tych pustych czterech ścian, miałam wrażenie, że obserwuje mnie, a potem opowiada swoim koleżanką z drugiej strony, co u mnie słychać oraz jaka jest ze mnie dumna. Dzisiaj przestałam czuć tę obecność. Może z powodu straty? Może tak samo, jak ja liczyła na to, że uda mi się coś, o czym dywagowałyśmy przez lata, zanim umarła?
Każdej nocy wracając ze zmywaków, opowiadałam jej o zarobionej sumie, o tym, jak łatwo mi to robić, mimo że wcale tak nie było. Ciężko harowałam, opiekowałam się domem, a potem siadałam z nią przy kubku gorących ziółek i rozmawiałam o marzeniach.
- Nie udało się babciu. - szepnęłam w przestrzeń, a łzy, które spadły zaraz po tych słowach, rozpętały szloch. - Przepraszam...
Złapałam w dłoń nasze wspólne zdjęcie i mocno przytuliłam do piersi. Zamknęłam oczy i skuliłam swoje metr sześćdziesiąt na fotelu. Czułam, jak wszystkie nadzieje odlatują i tracą siłę, by dalej brnąć w nieznane. Miałam być wyżej. Miałam czuć, że znalazłam dla nas nowy dom. Na koniec zostałam z niczym.
To okrutne nawet jak dla Ciebie — pomyślałam i spojrzałam do góry.
Nie wiedziałam, czy tam jest. W takim momencie człowiek tracił wiarę nawet w to, co zawsze trzymało go przy życiu. Mnie? Trzymała tylko wiara.
Kolejny dzień przywitałam z gorzkim smakiem w ustach oraz piskiem w uszach. Gdy bowiem usłyszałam czajnik, zerwałam się na równe nogi i poczłapałam do kuchni, by móc zastopować tragiczny pomysł pobudki, który wymyśliła Jadźka.
Wiedziałam, że będę musiała przebrnąć z nią przez trudną rozmowę, jednocześnie próbując przekonać, iż nie ma sensu walczyć o sprawę przegraną. Niestety ten typ tak miał, a ona dodatkowo nie ułatwiała mi sprawy. Szalona współlokatorka, która jest twoją przyjaciółką, wcale a wcale nie była problemem. Problemem było jej postrzeganie świata. Optymistka pełną gębą. Cóż taką trudno jest przekonać do swoich racji, które niepomalowane są na żółto lub na niebiesko, a jedynie szaro.
- Opowiadaj! - krzyknęła zza moich pleców, nagle pojawiając się obok z siatką zakupów. - Jak tam twój „drugi dom"!?
Wyższa o głowę blondynka, która uwielbiała dziecięcy, koreański styl potrafiła rozbawić umarłego, ale dzisiaj poprzeczka została drastycznie dla niej zawyżona. Nawet parodiowanie klientów ze sklepu wypożyczalni gier, w którym pracowała, nie mogło przebić się przez tonę towarzyszącego mi smutku.
- Zrezygnowałam. - kiedy puściła zakupy, mój refleks szachisty wyjątkowo zebrał się w sobie i uratował je przed upadkiem.
- Nie! Nie! Nie! - zaczęła krążyć po kuchni niczym samolot nad lotniskiem. - Nie mogłaś! - spojrzała na mnie. - Przecież...
Zaczęłam wypakowywać zakupy, by choć na moment zająć się czymś innym oraz nie myśleć o wbijanym mi dodatkowym szpicu w brzuch.
- Lea! Ktoś Ci to zabrał? Co z tym całym biznesmenem? Tym, co Ci Tymek poradził... przecież mój brat nie może być takim osłem! - zamartwiała się nad swoim udziałem w katastrofie, której winien był tylko jeden całkowicie odległy od naszego świata, idiota.
- Zostałam ze wspólnikiem. - szepnęłam, mając nadzieję na podkolorowanie scenariusza przez zwariowaną optymistkę.
- Co? I dlatego zrezygnowałaś?! To nie jest koniec świata! - złapała mnie za ramie, by zmusić do kontaktu wzrokowego. - Ja też pracuję z dupkami, ale koniec końców robię to, co kocham.
- To jest różnica. Jadźka on narzuci mi wszystko. Od rodzaju dań, przez nazwę do koloru pieprzonych sztućców! Na koniec karze mi spływać i zwieje z kasą!- z agresją rzuciłam sałatą w zlew. - Przepraszam... nie powinnam się na tobie wyżywać.
- Lelka. - przytuliła mnie do siebie. - Przecież on też jest człowiekiem i musi się liczyć z twoim zdaniem.
Kiedy wypuściła mnie z ramion, podeszłam do szafki nocnej i zwinęłam z niej wczorajszą gazetę. Podałam w jej ręce, a potem wskoczyłam tyłkiem na kuchenny blat. Wgryzłam się w jedno z jabłek, czekając na reakcję.
- Nie... - popatrzyła na mnie. - Przecież nikt normalny nie dałby mu udziałów! To jakaś patologia!
- Teraz rozumiesz? - Jadźka jeszcze raz spojrzała swymi złotymi oczyskami i doklejonymi rzęsami na artykuł. Zobaczyłam coś, co zlikwidowało w niej nadzieję na kontynuację motywacyjnej gadki.
- No dobra. - wrzuciła szmatławiec do kosza. - Mimo wszystko uważam, że chociaż powinnaś z nim negocjować. Może wczorajsza rozmowa nie przyniosła rezultatów, ale wiemy, że potrafisz być jak wrzód na dupsku.
- W sumie nie rozmawiałam. - wzruszyłam ramionami, chowając się przed zaskoczonym wzrokiem przyjaciółki.
- Skąd w takim razie wiesz, że jest twoim wspólnikiem? - zakładając ręce na biodra, wyglądała jak Pani z podstawówki. Niezbyt miłe wspomnienie, zaznaczam.
- Był kompletnie zalany w trupa i włamał się do mojego... naszego lokalu. Potem podał Adamowi umowę, a następnie nadeszła jasność! - ironizowałam, robiąc komediowe przedstawienie.
- Czekaj, Adam? - uśmiechnęła się. - Co to za jeden?
- Dupek, który mnie w to wkręcił. - udałam urażoną.
Trzeba przyznać, że złość na Adama minęła w zadziwiającym tempie. Teraz nawet żałowałam pożegnania, które mu zaserwowałam, bo między innymi to dzięki niemu, chociaż na moment czułam się ważna i doceniona. Dał mi rozwiązanie i lokal. Z innej strony miałam palanta, który po głębszym przemyśleniu, był winny całej tragedii w moim życiu.
- Niezbyt dupowaty z tego, co widzę. - usiadła obok i również szarpnęła zębiskami kawałek jabłka. - Przystojny?
- Jak cholera. - potwierdziłam.
- Czyli jednak nie do końca zrezygnowałaś. To znaczy, stracisz okazję, wiesz o tym?
- Okazję? - rękawem piżamy wytarłam sok ściekający mi z kącika ust.
- Żeby mógł Ci to wyjaśnić na spokojnie. Na kolacji ze śniadaniem.
Obydwie wybuchnęłyśmy śmiechem. Lekko szturchnęłam ją łokciem, ale po chwili namysłu, doszłam do wniosku, iż pokręcony umysł Jadźki miał rację. W końcu emocję opadły i mogłam z nim, chociażby porozmawiać o spłaceniu mnie. Nawet jeśli straciłam lokal, mogłam odzyskać kasę.
W myślach opracowywałam plan, ale rzeczywistość zmusiła mnie do szybszej reakcji. Usłyszałyśmy wibrację na komodzie obok fotela, na którym przenocowałam swój wczorajszy bunt. Jadźka podbiegła do niego niczym wygłodniałe od emocji zwierzę i od razu odebrała.
- Witam. Tak, już podaję. - zasłoniła mikrofon i zaczęła piszczeć. - Fajny głosik! - następnie rzuciła telefonem w moją stronę.
Zdenerwowana powróciłam do rozpoczętej przez przyjaciółkę rozmowy.
- Cześć. - szepnęłam, krążąc z chodzącą za mną Jadźką po salonie.
- Hej. Możemy porozmawiać? - czułam ekscytację i strach.
- Nie mam ochoty. - grałam, ale stojący za mną dziewczęcy kat odebrał to jako zły argument, przez co zostałam zdzielona w ramie.
- Musimy pogadać. - zabrzmiało to jak rozkaz.
- Masz dziesięć minut. O siódmej pod lokalem.
Rozłączyłam się, tak naprawdę nie wiedząc, czego mam oczekiwać. Przeprosin? Romansu? Podobał mi się, ale brak zaufania kolejny raz postawiło na mej drodze przeszkodę. Nie ten autobus, nie ta stacja.
***
Postawiłam na nudny ubiór i tym samym obojętną pozycję obronną. Wiedziałam, że niezależnie od jego słów, ta sprawa jest zamknięta. Skąd? Cóż miałam czas na odrobienie lekcji, a były one o wiele prostsze niż w szkole. Jan Basaj był najmłodszym członkiem rodziny w Poznaniu. Syn, który wiecznie próbował udowodnić, jak nic nie znaczy dla niego zdanie ojca, nagle się przejechał. Starszy brat zmarł w wypadku samochodowym. Ten brat, który powinien odziedziczyć interesy. Ten, który był bardziej odpowiedzialny od znienawidzonego ojca. Firma upadała na zdrowiu, tak samo jak stary, więc trzeba było kogoś posadzić na władczym tronie i dać mu berło.
Jan mógł pokazać, że jest odpowiedzialny oraz wziąć sprawy w swoje ręce. Co w zamian? Kłótnie, fałszerstwa, deptanie ludzi, a potem niespodzianka w postaci zwolnienia przez ojca. Firma przestała istnieć. Dlatego też przyszłam na spotkanie. Skąd niby bankrut, którym jest pijany intruz wczorajszej interwencji, miałby ochotę na walkę o mój lokal? Jak mógłby się nim dzielić, skoro jest tak samolubnym parszywcem?
Aż skręcało mnie w środku, kiedy myślałam o wspólnym interesie, który miałabym z nim prowadzić. Wolałabym spalić lokal i stracić wszystko, na czym mi zależy. Na szczęście nie miałam przymusu, a wola, która dawała mi przewagę, mogła oszczędzić nam obojgu nerwów.
Dreptałam w stronę budynku i znów poczułam dreszcze. Tak mocno wierzyłam w sukces, że teraz nawet gorzej przyjmowałam stratę tego miejsca. Znów pomyślałam o babci, o rozmowach i zachciało mi się płakać. Zagryzając dolną wargę, zastopowałam chwierutanie się kruchej konstrukcji wewnątrz mnie.
Kiedy podeszłam bliżej, pozwoliłam sobie na ostatni dotyk ściany. To mogło być moje — pomyślałam, rozpadając się na kawałki.
- Nie jest w najlepszym stanie. - usłyszałam wyższy od poznanego mi wczoraj głosu. Znałam jednak tę barwę. Już mniej drgającą na strunach głosowych, spowodowaną przez alkohol. W nerwach odwróciłam się, by spojrzeć w twarz mordercy marzeń.
Stał przede mną. Jan Basaj we własnej osobie próbował znaleźć środek komunikacji między oceanem, który nas dzielił. Spoglądał na mnie bez jakiejkolwiek emocji. Adam chyba nie powiedział mu, na jaki temat mamy dziś rozmawiać.
- Mały remont i damy radę. - dodał i podszedł w moją stronę. - Jan Basaj. - wyciągnął dłoń.
Ciemne włosy, szara dresowa marynarka pasująca do butów, odróżniająca się od jeansowych spodni. Wysportowany, jak to na osobę publiczną przystało, wyższy od Adama, przez co ciężko było go uchwycić na jeden raz - przynajmniej dla mnie.
- Wiem, doskonale kim jesteś. - dłonie zacisnęłam w pięści. Gdybym tylko miała drabinę.
- No tak. - udawał skromnego, ale wiedziałam, że pod skórą owcy, żyje wilk.- Moja sława sięga nawet do małych zakamarków.
- Że słucham?! - drwił z mojego wzrostu.
- Przepraszam. - nie powstrzymał śmiechu. - Źle zacząłem.
Zobaczyłam zębiska oraz dostrzegłam pieprzyk obok prawego oka. Może to tatuaż? U licha ich wszystkich wie, jak sodówka uderzy do głowy. Włosy zaczesane do tyłu oraz zgrabny nos były jedynymi znośnymi mankamentami jego wyglądu.
- Przedstawisz się?
- Mam się widzieć z Adamem...
- Adam lubi się spóźniać, a ja lubię załatwiać swoje sprawy samodzielnie.
- Tak, widziałam. - ironia go zabolała. - Jesteś świetnym biznesmenem. - zakpiłam z niego i odwróciłam się, by odejść z pola bitwy, zanim poleje się krew.
- Odezwała się idealna restauratorka. - nadepnął na odcisk.
- Przynajmniej nie udaję, że interesuję się, tym co robię.
- Jakoś nigdy o tobie nie słyszałem.
- Tak chłopcze. Dlatego, że nie pokazują mnie w gazetach z powodu zawodu i wstydu, jaki reprezentujesz swoją osobą.
- Jestem zaskoczony, że ktoś tak zajęty pracą ma czas na gazety.
- Ponieważ ty nigdy nie pracowałeś i nigdy nie będziesz. To udziały twojego ojca, nie oszukujmy się. To jego pieniądze. - pokręciłam głową i znów skierowałam kroki ku wcześniej obranej drodze ewakuacyjnej.
W trakcie zostawiania za sobą balastu poczułam szarpnięcie, które zawróciło moją osobę. Próbował wywołać strach, ale jedyne co czułam w tym momencie to żal i litość.
- Po co kupiłaś ten lokal? - nie rozumiałam go.
- Bo miałam idee tak jak kiedyś twój ojciec. Zanim pozwolił Ci zniszczyć, to co zbudował przez lata.
- Skąd możesz wiedzieć...
- O twoim ojcu? Wystarczy, że na Ciebie spojrzę. Pan Józef nie zasłużył sobie na takiego syna i na takie traktowanie.
- Odkąd jesteś tak blisko mojego ojca? - warknął, łapiąc mnie za szyję.
Przekroczenie granicy było wystarczającym powodem. Wymach nogą wycelował idealnie w intymne miejsce. Kiedy klęknął, mogłam spojrzeć mu w oczy. No, może dopiero po dwóch minutach, kiedy przestał zwijać się z bólu.
- Znałeś Rozalię Łapińską?
- Kto to kurwa jest? - szarpnął się, ciężko dysząc. Nachyliłam się bliżej by móc w końcu wygarnąć mu to, co siedziało we mnie siedem lat.
- Była pierwszą kelnerką w bistro twojego ojca. Jego przyjaciółką i najbardziej zaufanym pracownikiem, jakiego mógłbyś sobie wyobrazić.
- Nie...nie znam jej. - pokręcił głową.
- Bo ty nigdy nie patrzyłeś na ludzi, kiedy ich zwalniałeś. Nie patrzyłeś w twarz. Wysyłałeś koperty, a potem kończyłeś z nimi, jak ze starym wysypiskiem.
Kiedy wstał, zrozumiałam, że nie zrobi mi krzywdy. Teraz czekał tylko na kolejne wyjaśnienie. Nie usłyszałam natomiast przybycia Adama. Umknął mi w całej sytuacji.
- Dziewięć lat temu tak samo potraktowałeś moją babcię. Pierwsza zasada dla wszystkich stałych pracowników. Do wyrzutu, a przecież ona tylko parzyła herbatę, kawę i czekała na emeryturę. - łzy stanęły mi w gardle. - No, to doczekała się. Śmierci przez Alzheimera, który przyplątał się, po tym, jak ją potraktowaliście.
- Ja... - zamilkł, próbując znaleźć odpowiedź.
- Co ty, co ty...tak ty! To wszystko twoja wina! - krzyczałam, chcąc wyrwać ból oraz płuca. - Nie masz za grosz wstydu i prawdy w swoim życiu. Jesteś zużyty przez pieniądze i własny interes. Więc przekonaj mnie, dlaczego miałabym Ci zaufać? Dlaczego miałabym współpracować?
- Lea. - Adam wtrącił się w rozmowę. - Naprawimy to...
- Tutaj nie ma co naprawiać. - wzruszyłam ramionami i spojrzałam na nich oboje. - To Ciebie należy wyrzucić na śmietnik. - teraz wskazałam palcem na bruneta.
Kroki, które stawiałam, przy większym udziale sił, mogłyby wybijać pode mną dziury . Żal, który kiełkował nagle wyrósł znikąd niczym róża z betonu. Jej kolce kuły całe moje ciało. Pieprzony Basaj! Niech smaży się w piekle.
Jak Ci się podobało?