Wystarczająco dobra
17 lutego 2016
8 min
Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!
[Kise]
Na co były te wszystkie obietnice, skoro ostatecznie wybrała kogoś innego. Nie istotne co zrobiła bądź nie zrobiła jej przyjaciółka. To, że mimo wszystko wybrała Aomine, zostawiając mnie na lodzie w dzień naszego ślubu było jej świadomą decyzją i mam nadzieje, że tym razem baczyła na konsekwencje. Byłem gotów na wiele, poleciałem za nią przez pół świata, jak się okazało na próżno. Świadomość końca przytłaczała mnie. Wiecznie pytania do siebie, o to czy i co zrobiłem źle. Ostatecznie nie wymyśliłem niczego dla jej obrony. W pewnym sensie od dawna dawała mi znaki, że coś jest nie tak. Nie kochaliśmy się, prawie nie widywaliśmy. Udawałem, że wszystko jest w porządku. Przecież wiele par przechodzi chwilę w których chcą być sami. Zasypiała na moim sercu, pozwalając mi myśleć, że mam wszystko czego potrzebuję. Na jej życzenie starałem się usunąć z pamięci moją pierwszą miłość, której nie mogła znieść, bo odnalazłem ją pod postacią jej siostry. Zachowywałem się jak zimny drań, przechodząc obok Ann obojętnie, obejmując jej siostrę. Robiłem dobrą minę do złej gdy i co mi po tym przyszło? Pierdolnąłem pięścią w ścianę, robiąc w dziurę w płycie kartonowo-gipsowej. Odliczanie przed wybuchem. Trzy kroki przed furią, dwa, jeden... Mrok ogarnął moją duszę. Niespokojna noc, wtórując burzy, zapłakała za mnie deszczem. Niekontrolowanym ruchem zniszczyłem stół. Wyrwałem jedną z jego nóg i stojąc vis-a-vis lustra, uśmiechałem się, ale tak, jakby ktoś inny przejął moje ciało, umysł. Chyba mi nie było przykro. Ktoś kim nie byłem, z finezją demolował dom. Wpadając na melodię, stawiałem kolejne kroki jak w tangu. Na drobne kawałki rozbiłem zwierciadło i tak, karmiło mnie iluzją. Bez łez, bez krzyku, gnałem pamięcią wstecz, po to by dokładnie się oczyścić. Zrzucając z regałów następne ozdoby, chciałem nimi zatrzeć ślady jakie ona zdążyła zrobić. Na próżno, zdawałem się w tym tkwić. Kakofonia dźwięków, zagnieździła się w mojej głowie, z głosami rozmywającymi się od ilości słów. Gwiazdy w górze wtórowały im w dziwnie upiorny sposób. Błękitny błysk oświetlił pokój. Chciałem myśleć, że właśnie dla mnie piorun strzelił gdzieś na zewnątrz.
Bez żalu niszczyłem okupiony wyrzeczeniami ład, aż w końcu wiatr, z deszczem swobodnie wpadały do domu przez wybite okna. W niemal całkowitej ciemności, przebijanej przez pioruny, firanki i moja klatka piersiowa zdawały się tworzyć upiorną dynamikę. Ze zdziwieniem odkryłem swoją apatię na to wszystko. Ponury akt zdrady przestał mnie ruszać. Wciągnąłem czyste powietrze głęboko w płuca. Nareszcie obraz przed moimi oczami wyostrzył się. Trucizna toczona od prawie roku w żyłach w końcu, rozeszła się po kościach. Byłem cholernie głupi, dając się opętać jak naiwny dzieciak. Z poranionych odłamkami szkła oraz drzazg dłoni, skapywała krew wprost na podłogę. Trochę zapiekło, ale nie tak, jak to co Crevan mi zrobiła. Jak stałem, tak osunąłem się na kolana i kuląc skomlałem za nią. Biała koszula zmieniała kolor na szkarłat w miejscu gdzie biło serce. Wiele się zmieniło, w moim świecie, umyśle, we mnie... A to była tylko jedna decyzja. Ruch na szachownicy. Miałem pewność, że więcej mnie nie skrzywdzi, nie zdradzi, ale wraz z tą jednoznacznością przyszła pustka. Nawałnica przeszła, zabierając ze sobą resztę nadziei posiadane jeszcze na dnie duszy. Z dziwnym spokojem przechodziłem przez drzwi wejściowe, kierując się na oślep w nieustający deszcz.
[Katoś]
Posypaliśmy się jak domek z kart. Siostra zupełnie nie licząc się z konsekwencjami wybiegła z własnego ślubu. Naprawdę nie chciałam, żeby wszystko skończyło się w taki sposób. Miałam cholerne wyrzuty sumienia tym bardziej, że Mili porządnie mi dopierdoliła słowami.
- Jak nie chciałaś być na ślubie to mogłaś siedzieć cicho w domu! W dupie ci się poprzewracało lala! Nie jesteś pępkiem świata i nie masz prawa kraść innym facetów! - Rzucała na mnie coraz to barwniejszymi epitetami, a kiedy nie reagowałam próbując rozumieć co zrobiła Crevan, wyrzuciła mnie z mieszkania. Oniemiała wróciłam do domu i dopiero tam rozpłakałam się na dobre. Coś było w powietrzu. Od tygodnia nie mogłam usiedzieć spokojnie. W dodatku znikąd rozszalała się burza jakby cały świat oszalał, ale widziałam w tym szansę dla siebie. Nie patrząc za siebie, wybiegłam boso na taras.
- Draaaaaaaaaaań! - Wrzasnęłam z całych sił. - Jesteś cholernym draniem Boże! - Piorun na chwilę oświetlił dla mnie drogę. Skoczyłam w pogoń za nim chcąc zrobić na przekór losu, który najwidoczniej kpił w najlepsze, z moich i innych uczuć. Biegłam bez celu, byle dalej, byle szybciej! W końcu zdobyłam się na atak, nie ucieczkę. Nie będąc już dzieckiem, nie czując się jeszcze do końca dorosłą musiałam znaleźć swoją własną drogę. Crevan była naiwna myśląc, że Ryota jest kimś kogo mogłabym pocieszyć. Blondyn w żadnym wypadku nie był osobą która przyjęłaby porzucenie w tak dramatycznym momencie, jak ślub, bez jakiegokolwiek wrażenia. Złamie go to, zdecydowanie nie będzie już taki sam. Wiedziałam o tym. Zmieniliśmy się w ciągu pół roku bardziej niż można byłoby przypuszczać. Bez namysłu przeskoczyłam murowany płot poddając się instynktowne potrzebie parcia naprzód. Burza odchodziła, to wracała, a kolejne następujące po grzmotach błyski prowadziły mnie w nieznane. Wyrzucałam z siebie frustrację, nie bacząc na potrzebę oddechu. Wiedziałam, że muszę biec, choć w końcu nie wiedziałam już po co, gdzie. Zostało mi przeczucie, mówiące „Biegnij! Nie zatrzymuj się!” Za wszelką cenę musiałam poznać jego źródło, wbrew moim najśmielszym wyobrażeniom ujrzałam jego.
[Kise]
Najpierw usłyszałem jej krzyk, zatrzymałem się nie wierząc temu, ale Katoś tam stała, a raczej osuwała się na ziemię, usiłując złapać dech. Uciskała dłoniami klatkę piersiową krztusiła się powietrzem, robiąc wszystko by przeciwdziałać hiperwentylacji. Ułuda kobiety przede mną, jakbym już nie żył. Stanąłem bojąc się do niej podejść, jakby miała zniknąć jeśli tylko bym spróbował. Wiatr znieruchomiał na jedną chwilę, w drugiej prawie popychając mnie w jej stronę.
- Ann! - Na raz padłem przy niej na kolana, chowając instynktownie drobne ciało w swoich ramionach.
- Oddychaj głęboko! - Tak jakby miała się na coś zdać moja prośba w jej obecnym stanie. Pomiędzy kolejnymi kaszlnięciami złapała poły mojej koszuli, podciągając się na niej do góry.
- Ryo... ykh...
- Cii, cichutko. Oddychaj! - Poprosiłem, ujmując jej twarz i stykając ze sobą nasze czoła. Deszcz głośno stukał o dach metalowej budki nieopodal, a mimo to doskonale słyszałem jak głośno i szybko bije jej serce, gdy ciepły oddech owiewał moją twarz. Nie spodziewałem się, że ją spotkam. Tu czy gdziekolwiek indziej. Chciałem być sam, a równocześnie z nią ale nie w taki sposób. Nie w takim miejscu. Jej oczy też pytały „Co tu robisz?” z bólem za nimi widziałem egoistyczne szczęście, gdzieś z najgłębszej części duszy. - Ryo... - z trudem sapała, próbując wymówić moje imię... Dotykałem ją z nagłą potrzebą rozgrzania tego zimnego, przemoczonego ciała. W końcu zamiast ją uspokajać zacząłem podjudzać. Ocierające się o siebie mokre ubrania zawijały się na nas. Poddając się szaleństwu, ssałem delikatną skórę jej dekoltu. Pchnąłem na błotnistą ziemię, wchodząc na nią silnie trzymałem jej dłonie, jakbym bał się, że zaraz mi ucieknie. Przedziwna noc, w której doświadczyłem gniewu, zdrady oraz pustki. Leżała przede mną, no i nie chciała mnie puścić. Niespokojna, trochę złamana nie wydawała z siebie dźwięku, poza stęknięciami i cichym jękiem. Pocieszenie się nią, byłoby żałosne, dlatego myślałem, czy nie powinienem od niej odejść. Skarciłam mnie wzrokiem.
- To nie pocieszenie... jeśli wiesz czego chcesz... Ryota... - Zamknąłem jej usta długim pocałunkiem. Zapomniałem o wyrzutach sumienia, o innych kobietach, zatracając się w słodko- gorzkim smaku jej ust. Chciałem wierzyć, że to co robiłem było właściwe. Uniosłem się nieznacznie, w dziwnym oczekiwaniu. Ledwo widziałem przez mrok. Prawie uspokojony oddech, zamknięte powieki. Zwiesiliśmy się na chwilę tak jakby czas zatrzymał się zupełnie. Powietrze zgęstniało, z trudem przechodząc przez gardło i rozpuszczając się w płucach. - Ryota! - Błysk i grzmot tuż przy nas, może kilka metrów dalej, nim na nowo rozpętało się piekło jak nasze własne. Wiliśmy się na sobie, dotykaliśmy, całowaliśmy, z nienormalną zawziętością . Ogień stopił popiół w całość, nadając mu wygląd nas samych. Kobieta z moich snów oddawała mi nienasyconą pożogę zmysłów. Odbierałem ją i zwracałem ze zdwojoną siłą. Szczupłe uda, oplecione na moich biodrach zapraszały mnie do diabelnego tanga. Gdyby ktoś oprócz nas był podczas tej burzowej nocy w parku powiedziałby, że zwariowaliśmy, że nie jesteśmy ludźmi. Właśnie w tej pogodzie, gdzie nie ma rzeczy dobrych i złych, a ich miejsce zajmuje chaos znaleźliśmy wyjście najlepsze ze wszystkich. Ukojenie złamanych planów i nadziei, tylko w noc taką jak ta mogliśmy bez żalu stwierdzić, że jest dla nas szansa. Przynajmniej dla wspólnej namiętności. Nie pamiętam, abym kiedykolwiek kochał się z taką intensywnością, z inną kobietą jak z nią. Wcześniej nie potrafiłbym tak potraktować kobiety, ale nawałnica zabrała tamtego mnie.
- Ryota! Tak! - Rozrywała skórę na moich plecach, w momentach ekstazy. Krzycząc słyszalne tylko przeze mnie błagania o więcej. Deszcz skutecznie uniemożliwił ewentualnym innym ludziom usłyszenie jej.
- Ann... Oh Ann! - Idealnie pasowała do moich dłoni, mojego rozmiaru. Wchłaniała moją furię, przez co stawałem się coraz bardziej chciwy. - Aaaah! - Boże, zbyt seksowna, była zbyt cudowna. Walczyłem między chęcią zabicia jej, a kochania stając się zbyt zazdrosnym o resztę facetów którzy dotykali ją przed oraz po mnie. Zostawiałem na niej swoje ślady. Małe ranki krwawiące pod skórą, tak jakbym dotarł i tam. Tak po prostu uświadomiłem sobie, że nie jest pocieszeniem, że dobrze wiem co robię dając jej poczuć stan nirwany, taki jak ten który sam przy niej czułem. Zbliżałem się do końca, a jej ciało mi wtórowało lekkimi konwulsjami rozkoszy.
- Więcej! Więcej Ann! - Słowa tuż przy jej uchu, do ostatniej chwili powstrzymywałem się przed spełnieniem sprawiając, że przyjęliśmy je głośnym krzykiem.
Jak Ci się podobało?