Wybory. Kampania Marty
5 października 2018
20 min
Namówili mnie. Twierdzili, że jestem taka reprezentacyjna, elegancka, wykształcona, wygadana, że koniecznie powinnam kandydować. W wyborach na wójta gminy.
Wywołało to we mnie nadzwyczajne emocje. Poczułam entuzjazm i wielką energię. Chodziłam jak w skowronkach. Nie bez znaczenia był fakt, że moja szkoła kwalifikowała się do likwidacji, więc zaistniało ogromne ryzyko utraty pracy, wybory rysowały więc alternatywę.
Założyłam komitet. Nazwałam go: Czynami i Pracą Aktywni. Nie używałam skrótu.
Rozpoczęłam zbiórkę podpisów na listach poparcia. Chodziłam zatem od domu do domu, zazwyczaj mile przyjmowana. Panowie komplementowali mnie, wielu namiętnie całowało po rękach. Niektórzy deklarowali, że chcą się umówić ze mną po wyborach na kawę.
Stary Matyjaszczyk, gdy siedziałam w jego ciasnej izbie, położył mi rękę na kolanie, a kiedy zaprotestowałam, nie zraził się, tylko próbował wepchnąć pod spódnicę!
Dwóch młodych chłopaków z sąsiedniego obejścia powiedziało, że jestem sexi milfą i że chętnie by się zajęli taką dorodną mamuśką... Wyborców nie można zrażać, więc uśmiechałam się do nich miło, obiecując, że po wyborach zapraszam ich do siebie.
Stary Jończyk próbował mnie nawet łapać za pupę. Sama nie wiem dlaczego mnie to tak podnieciło, uciekałam z jego chałupy, ale zbyt wolno... Miał dostatecznie dużo czasu, żeby nacieszyć się moim tyłkiem.
Przestrzegano mnie przed chatą na skraju wsi, gdzie mieszkają menele, ale mój instynkt i dziwnego typu podniecenie wiodło mnie jak ćmę do świecy. Janusz i Stefan już na progu polali wielki kielich bimbru. Z grzeczności wypiłam, ale tak mną trzepnęło, że niewiele już potem pamiętałam. Jestem w stanie odtworzyć jak mnie obłapiali, szczypali w tyłek, chwytali za biust… zadzierali spódnicę. Nie wiem co się potem wydarzyło, wróciłam do domu w pogniecionej kiecce i bez majtek...
*
Do przygotowania materiałów wyborczych, okazała się konieczna sesja zdjęciowa. Pewien młody chłopak zabrał mnie do swojego studia fotograficznego. Czułam się niczym ryba w wodzie. Pozowanie sprawiało mi wiele radości. Po wykonaniu fotografii portretowych, dostałam propozycję na całą sesję. Chętnie się zgodziłam. Ekscytowało mnie robienie zdjęć z góry i zaglądanie przy tym w dekolt. Albo gdy siedziałam kładąc nogi na oparciu fotela i spódnica zsuwała się w dół, pokazując kolana.
Byłam jak w transie. Gdy chłopak zaproponował, żebym położyła się na kanapie, zrobiłam to! Kiedy poprosił, żebym lekko uniosła nogi w kolanach, nawet się nie namyślałam. Spódnica zsunęła się ukazując uda. Byłam w siódmym niebie, widząc błysk flesza i słysząc spust migawki. Poprosił o rozpięcie guzika bluzki. Nie wahałam się. Nastąpiła seria zdjęć. Pobudzało mnie, gdy rozpinałam drugi. Wiedziałam, że na zdjęciach może być widoczna koronka stanika…
W tym czasie spódnica obsunęła się jeszcze bardziej, zapewne dało się dostrzec koronki pończoch. Nie reagowałam, gdyż odczuwałam ogromną potrzebę kuszenia go...
Udało się. Młody fotograf był rozgrzany do granic.
Gfy usiadł obok i położył rękę na moim kolanie, tylko delikatnie zaprotestowałam, ale wciąż uśmiechałam się do niego.
Powoli parł dalej. Zaczął pieścić moje uda.
Szeptałam:
- Nie... nie...
Ale nie odpychałam go.
Oczywiście protestowałam, kiedy zaczął się do mnie dobierać, ale niezbyt stanowczo, żeby go nie spłoszyć.
Gładził uda, łapał za piersi. W końcu tak się napalił, że wylądował na mnie. Zaczęłam prosić, żeby przestał, ale wołami by go ode mnie nie odciągnął. Jego ręce były wszędzie, rozpalając do czerwoności. Bardzo słabo protestowałam, gdy wysoko zadzierał kieckę i zsuwał koronkowe stringi. Wściekle wdzierał się w moją dziurkę i odczuwałam to nieprawdopodobnie intensywnie. Podświadomie pragnęłam, żeby całe zdarzenie zostało uwiecznione na kliszy. Jęczałam i krzyczałam jak nigdy. Rżnął mnie tak ostro, że aż przewrócił się statyw aparatu, który stał obok.
Na wprost nas dostrzegłam kamerę. Czy ona przypadkiem nie nagrywała?
Kampania wymaga zbierania funduszy. Szybko zgłosił się pewien nowobogacki, który ma tartak, tiry i wielkie sady. Jego willa to pałac niczym z amerykańskich filmów. Dla niego wyłożyć dwadzieścia tysięcy, to jak dla mnie rzucić na tacę złotówkę. Ale nie ma nic za darmo. Po pierwsze zażyczył sobie, żebym po wyborach zmieniła plan zagospodarowania przestrzennego gminy tak, żeby mógł postawić zakład przemysłowy w miejscu, na które nie zgadzają się mieszkańcy. Po drugie, no właśnie… Po drugie, spodobałam mu się. Próbowałam się wzbraniać, ale magia pieniędzy, komplementy, czar pięknych i bogatych wnętrz zrobił swoje.
Pierwszy raz leżałam na tak miękkim łóżku. Hipnotyzował mnie widok rytmicznie poruszającego się baldachimu. Sypialnię wypełniły moje ekstatyczne jęki i krzyki jego radosnego uniesienia. Niewiarygodnie delektował się swoim triumfem, niczym wojownik podbojem.
– Posiadłem cię! Zaliczyłem! Zawładnąłem! – odmieniał przez wszystkie przypadki.
Wyznał, jak wielką przyjemność sprawia mu zdobywanie wytwornych kobiet oraz że jest fetyszystą eleganckich damskich fatałaszków. Właśnie dlatego koniecznie chciał pobrudzić podciągniętą do góry spódnicę i pończochy. Jakby zaznaczał zaanektowany teren. Na pamiątkę zachował moje koronkowe figi, twierdząc, że to jego łup, dowód zwycięskiej konkwisty i mojego pogromu oraz skalania.
Podnieciła mnie retoryka zwycięzcy, jego płomienne słowa. Wracając do domu, patrzyłam na poplamioną spódnicę i pończochy, czułam się zdobyta, wykorzystana, pohańbiona…
Najtrudniejsza okazała się konfrontacja z urzędującym wójtem. Kiedy dowiedział się, że kandyduję, natychmiast zaprosił mnie do urzędu gminy. Oczywiście po godzinach. Straszył, że wywali mnie z pracy. Krzyczał. Wpadł we wściekłość do tego stopnia, że popchnął mnie na biurko. Kiedy leżałam na plecach na blacie, nagle zmienił retorykę, powiedział, że pokaże mi jaka jest rola baby.
Wójt to kawał chłopa, więc mój opór nie miał najmniejszego sensu. Sukienka szybko powędrowała do góry. A wójt, jak na chłopa z ludu przystało, nie przebierał w słowach ani nie bawił się w ceremoniały. Wszedł we mnie brutalnie swoim dyszlem. Pracował niczym sieczkarnia. Miarowo. Mocno sapiąc, bo na stanowisku zdołał już spaść się jak wieprz. Przeklinał:
– Ty nauczycielska psito! Ja cię nauczę wójtowania! Wymłócę cię tak, że ci się odechce startować.
Kiedy nadal protestowałam, przyspieszył. Wyobraziłam sobie, że rżnie i młóci mnie jak kombajn. Krzyczał.
– A to dlatego tak mocno, żebyś wiedziała, że wójt musi mieć jaja!
Rzeczywiście, miał wielkie jaja. Czułam jak za każdym razem obijają się o mnie. Jęczałam wniebogłosy, przyjmując niemiłosierne sztychy.
– Aaaa… aaa… proszę… nie tak mocno…
– A jak cię zbrzuchacę, to nawet jakbyś wygrała wybory, będziesz musiała iść na macierzyński.
Przerażona, błagałam, żeby nie kończył w środku. Chyba właśnie dlatego, z lubością, spuścił się obficie w mojej niezabezpieczonej cipce.
Gdy, taka wykorzystana, zmaltretowana, naciągałam majtki i poprawiałam spódnicę, śmiał się diabolicznie i odgrażał bezpardonowo:
– Wszyscy we wsi dowiedzą się jak cię wychędożyłem! Jak ci dałem do wiwatu! Tu się wszystko nagrywa, dokładnie, także to jak jęczałaś jak ujeżdżana dziwka!
Nie poddawałam się, szukałam protekcji wyżej. Pojechałam do województwa, do wicemarszałka, wywodzącego się z pobliskich terenów. Przyjął mnie w wielkim gabinecie, mimo, że nie miał wiele czasu, bo pod drzwiami już czekała jakaś delegacja. Zasiedliśmy przy długim stole konferencyjnym, przykrytym zielonym suknem.
– Mogę panią poprzeć. Wykształcona kobieta gwarantowałaby, że nie będą przepadały wnioski o środki unijne, jak to się dzieje za rządów tego moczymordy. Zadeklaruję, że kiedy pani będzie wójtem, kasa marszałkowska szerokim strumieniem spłynie do waszej gminy. – Ależ to dodało mi skrzydeł! Oto pojawia się prawdziwy atut, mogący przynieść zwycięstwo! – Tylko co ja z tego będę miał?
Dreszcz przebiegł mi po plecach, gdy położył rękę na moim kolanie. Nie wiedziałam co powiedzieć, gdy wsuwał rękę pod spódnicę, ale czułam, że muszę być gotowa do poświęceń.
Stałam oparta o stół konferencyjny, ze spódnicą zadartą do góry i poczuciem upokorzenia.
– Pamiętaj o wkładach unijnych – śmiał się polityk, poczynając wkład we mnie.
Przyjmowałam pchnięcia tak ochoczo, jakbym przyjmowała dotację unijną. Wiedziałam, że w ten sposób pracuję na wynik wyborczy.
Zielone sukno zwijało się pode mną, a ja próbowałam utrzymywać równowagę. Przed oczami miałam wiszącą na ścianie mapę województwa, która, takie odnosiłam wrażenie, porusza się rytmicznie. Moja gmina skakała to w górę, to w dół.
Ciche jęki, w wielkim gabinecie z wyjątkową akustyką, pobrzmiewały nazbyt głośno. Bałam się, że słyszą to goście marszałka, których rozmowy dobiegały zza drzwi.
– To delegacja z Ukrainy – wysapał marszałek. – Muszę z tobą kończyć.
Dał mi klapsa. Gdy przerażona nie powstrzymałam krzyku, przyspieszył. Z trudem hamowałam jęki, schwyciłam się brzegu stołu. Szybko finiszował. Wyprostował się i natychmiast zapiął rozporek, podczas, gdy ja jeszcze stałam z majtkami zsuniętymi do kostek.
– No mała, ulżyłem sobie, zmykaj teraz szybko, bo zaraz tu wejdą goście zza Buga. Nie chcesz chyba, żeby cię taką zastali?
Niezwykle opiniotwórczą postacią we wsi jest pan doktor. Czym prędzej wybrałam się do przychodni. W poczekalni czekały tłumy, całe szczęście przyjął mnie bez kolejki.
– Ależ oczywiście, że może pani zostawić w ośrodku zdrowia swoje materiały wyborcze. Będę namawiał pacjentów do głosowania na panią! Ten obecny nie chciał mi sprzedać magazynu po GS-ie. Pani na pewno mi to załatwi. Ale najpierw musimy zbadać czy przyszła pani wójt jest zdrowa! Proszę rozpiąć bluzkę.
– Panie doktorze! – Oburzyłam się, ale jednak, protestując i zwlekając, powoli zaczęłam rozpinać guziki. Patrzył na mnie, na mój biust, jak zahipnotyzowany.
– Proszę rozpiąć stanik.
Podnieciło mnie to polecenie, ale oczywiście znów zaprotestowałam, tylko po to by zaraz ulec. Po chwili mógł oglądać moje piersi w pełnej krasie.
– Boże! Jaki piękny biust przyszłej pani wójtowej! Mając takie atuty, musi pani wygrać! Pozwoli pani, że je przebadam!
Nie pozwoliłam, ale i tak przebadał. Zaczął delikatnie, jakby rzeczywiście sprawdzał czy nie mam jakichś guzków. Później jego uścisk stał się zdecydowanie bardziej stanowczy. On mnie najzwyczajniej macał! Protestowałam, ale doktora to tylko pobudzało bardziej.
– Muszę przyszłej pani wójt zrobić test pytań o zdrowie!
– Ależ nie… innym razem…
– Jak często przyszła pani wójt bada swoją cip… swoje drogi rodne?
– Nie badam tak często, nie ma takiej potrzeby…
– No, to zapraszam na fotel!
Moje protesty na nic się nie zdały. Wkrótce siedziałam na fotelu z podciągniętą spódnicą i zadartymi do góry nogami.
– Jak często miewa pani stosunki? – dopytywał lubieżnie, zsuwając mi majtki i wpychając palec w pochwę.
– Jestem panną… samotną…
– Och, mogę temu zaradzić! A ilu miała przyszła pani wójt partnerów?
– Ależ to niedyskretne pytanie!
Doktor był już w amoku.
– Ile członków gościło w tej uroczej psitce?!
Udzieliło mi się podniecenie lekarza.
– Panie doktorze… nie tak wiele…
– Oj tak! Dlatego taka ciasna jest ta wójtowska cipa!
Zaczął palcować mnie gwałtownie, symulując ruchy frykcyjne. Kiedy wzdychałam i przymknęłam oczy, nagle miejsce palców zajął doktorski penis.
– Nie… nie… – prosiłam, ale ulegle przyjmowałam pchnięcia, rozłożona na fotelu, ze spódnicą podciągniętą do góry.
Fotel był mało stabilny i zaczął się przesuwać z powodu wielkiego zaangażowania pana doktora. Tak wielkiego, jak jego wielki przyrząd do badania mojej piczki. Czułam, że głęboko mnie penetruje i mocno rozpycha. Nie mogłam powstrzymać jęków, mimo, że miałam świadomość ilu ludzi jest w poczekalni i jak wiele z nich to wścibskie, plotkarskie baby. Kiedy wychodziłam i poprawiałam spódnicę, patrzyły wymownie. Poczułam, że po nogach pociekła mi strużka. Tak mnie to zawstydziło, upokorzyło, że nie kończąc wygładzać kiecki, szybko wybiegłam z ośrodka.
Żeby wystartować na wójta, trzeba mieć zarejestrowanych kandydatów na radnych w ponad połowie okręgów. Z wielkim trudem, ale udało się tę listę sklecić. Tymczasem, dzień przed terminem rejestracji, jeden wyłamał się. Stolarz Marian Piła został najprawdopodobniej przekupiony przez wójta i zrezygnował. To eliminowało mnie z wyborów. Musiałam za wszelką cenę odwieść pana Mariana od decyzji. Byłam gotowa wręcz błagać go na kolanach.
– Panie Marianie, nie zdaje pan sobie sprawy jakie to dla mnie ważne.
Stolarz świdrował mnie chytrymi oczkami, jakby zwietrzył dobry interes.
– Jest pani gotowa na wszystko? Taka piękna i elegancka kobieta… Pewnie niejeden chciałby panią mieć…
A więc jasne do czego pije! Chce, żebym mu dała! Ja, damulka w eleganckiej, dopasowanej garsonce i nowiuśkich, błyszczących szpilkach, miałabym mu ulec w tej obskurnej, brudnej i zagraconej stolarni?! Ależ tak! Ulegnę! Przecież nie mam wyjścia… Kurcze, tylko dlaczego mnie to tak podnieca?
– Wie pani jak się robi małe deseczki?
– Jak?
– Tak samo jak małe dziewczynki.
– Jak to?
– Rżnie się duże! Ha ha ha!
Udałam, że się śmieję z tego marnego dowcipu. Wkrótce sama leżałam niczym deska gotowa do przerżnięcia. Lekko tylko ogarnął krajzegę, ale i tak pod plecami czułam wióry. Moja spódnica została zadarta wysoko do góry, a nogi, w nowiuśkich beżowych pończochach, rozłożone szeroko.
– Zaraz zobaczysz elegancka paniusiu, jak elegancko rżnie Piła!
– Tylko niech pan nie myśli o robieniu małych deseczek – zażartowałam nieporadnie.
Rzeczywiście poczułam się rżnięta równo jak deska. Miarowy, rytmiczny ruch stolarza wydobywał ze mnie równie rytmiczne jęki. Bałam się tylko, że zajrzy do stolarni jakiś czeladnik albo klient.
W myślach odmieniałam na różne sposoby jedno słowo: rżnięta, przerżnięta, zerżnięta, wyrżnięta, niedorżnięta, wreszcie dorżnięta. Rżnięcie, rżniątko, solidne rżnięcie… Tak, to zdecydowanie było solidne rżnięcie. Sposób w jaki poruszał się we mnie, przywodził na myśl pracę piły. Marianowej piły. Działał tak energicznie, że przesunął mnie w kierunku ostrza piły tarczowej. Doszedł dodatkowy strach – mogę zostać przerżnięta przez dwie piły!
– Niech pan uważa, panie Marianie!
Ale chyba opacznie zrozumiał moją prośbę, bo sapnął tylko.
– Nie bój nic paniusiu, spuszczę ci się na cycki.
Obietnicy dotrzymał, ale wstydziłam się ogromnie, wracając ze stolarni w okrutnie pochlapanej garsonce, za to fachowo przerżnięta i z kompletną listą kandydatów na radnych.
W ostatniej chwili pojawiła się kolejna przeszkoda. Start w wyborach na wójta ogłosił Tadzio Skiba, rolnik. Trochę taki wsiowy mądrala, stary kawaler, ale miałby pewne poparcie i odbierałby mi głosy. Trzeba było go absolutnie odwieść od kandydowania. Już zapadał zmrok, kiedy brodziłam w eleganckich szpilkach przez cholerne błoto obskurnego podwórka, żeby zastać Tadeusza w oborze, karmiącego świnie.
– A jak mnie pani uczycielko przekonasz, żebym odstąpił?
Jaki drań! Pewnie chce, żebym sama zaproponowała, że mu dam! – pomyślałam.
– Panie Tadziu, co ja, biedna kobietka, mogę zrobić? Mam się panu oddać?
– O, to to! Dobrze panienko kombinujesz. Po to masz zadek, żeby go nadstawić.
Wkrótce leżałam z podciągniętą spódnicą, na kostce słomy w oborze, pod opasłym cielskiem śmierdzącego kmiecia. No cóż, dla wyższych celów trzeba być zdolną do poświęceń – usprawiedliwiałam samą siebie. A rolnik, sadowiąc się na mnie, głupkowato się droczył.
– No może… zobaczymy… może odstąpię od kandydowania. Fajna z pani loszka!
Co za dziadyga! – pomyślałam – nie dość, że gotów nie dotrzymać obietnicy, jeszcze mnie upokarza. Cham!
– Jak ja lubię cycate kobity! – Przejechał ręką po moich piersiach i rozpiął żakiet – Nawet przez bluzeczkę widać jakie to doje!
Poczułam jednocześnie zawstydzenie i podniecenie, kiedy rozpinał guziczki i wkładał łapy do ślicznego, śnieżnobiałego stanika z finezyjnej koronki.
– Ale bym je sobie podoił! – Obcesowo złapał piersi, wyjął je z biustonosza i zaczął gnieść.
– Ach! Proszę trochę delikatniej. – Moje błagania odniosły odwrotny skutek, zaczął wręcz ciemiężyć moje cycki, ugniatając jak ciasto.
Skapitulowałam. Przymykając oczy zastanawiałam się tylko: ciekawe czy to, że mam duży biust, wpłynie na wynik wyborów. Pomyślałam też, że gdy Tadzio doi krowy, na pewno nie uroni ani kropelki mleka, tak starannie wymiętosił moje cycki.
Nagle, tuż za małym ogrodzeniem, stary knur wskoczył na loszkę i zaczął ją pokrywać. Wywołało to u mnie wstrząsające skojarzenie, u Tadzia najwyraźniej podobne.
– Jeden knur parzy jedną loszkę, drugi drugą! Ha ha!
– Jak pan może tak o mnie mówić?! – Cicho zaprotestowałam.
– A co, nie jesteś paniusiu moją loszką? – W tym momencie poczułam w sobie jego człon. Był gruby jak jego właściciel, więc mocno to odczułam, aż krzyknęłam.
– O! Obie loszki kwiczą! Ha ha – zaśmiał się rolnik.
Istotnie mieszały się dwa dźwięki: kwiczenie loszki i moje głośne stękanie.
Boże! Chyba bardziej nie byłam pohańbiona. Jęczałam coraz głośniej, gdyż Tadzio ujeżdżał mnie jak opętany. Do tego stopnia, że, gdy finiszował, spadłam z kostki słomy, prosto w gnój! Cała moja jasnoniebieska garsonka została zbrukana gnojówką. Cóż za symbol mojego upadku i skalania!
Plakaty, ulotki i stronę internetową opracowywał Antoś, syn mojej koleżanki. Dobry chłopaczyna, ale powolny. Ciągle z czymś zawalał. Plakaty przyszły późno, w dodatku w nocy, więc żeby zrekompensować swoją winę, sam przed świtem je rozwiesił. Zamówiłam dwa rodzaje: mniejszy, poziomy, na którym było widać moje popiersie i drugi, pionowy, większy, na którym siedzę na fotelu.
Czym prędzej rano wybiegłam zobaczyć rozwieszone plakaty. Przeżyłam dramat. Gnojek dał nie te zdjęcia co trzeba! Na poziomym plakacie, pochylona, demonstrowałam dekolt w pełnej krasie! Nawet koronkę stanika! Pionowy natomiast był jeszcze bardziej katastrofalny. Siedziałam na fotelu w pozycji z nogą założoną na nogę, w taki sposób, że spódnica podwinęła się wysoko do góry, uwidaczniając podwiązki pończoch! Co za wstyd! Zerwałam plakaty w pobliżu, ale dalej wstydziłam się wychodzić, poszłam płakać do domu.
Antoś zamówił też stronę internetową w jakiejś podejrzanej firmie, z którą urwał się kontakt. Pod moimi materiałami można było dodawać komentarze, a my nie mogliśmy ich usuwać. Koszmar! Łatwo sobie wyobrazić co pisali hejterzy.
– Ale z niej sucz!
– Ciekawe komu da się wyruchać w kampanii?
– Stary Matyjaszczyk i Stefan chwalili się jak ją wyobracali! Aż nie wiedziała co się z nią dzieje.
– A stary wójt się chwalił, jak to tę dziwkę wydupczył u siebie na biurku!
Chciałam zapaść się pod ziemię. Komentarzy codziennie lawinowo przybywało. Miałam wrażenie, że gdy idę ulicą, ludzie gapią się na mnie i wymieniają jadowite uśmieszki.
Mimo wszystko nie poddawałam się. Wiedziałam jakie środowisko jest najprężniejsze, skuteczne i cholernie opiniotwórcze. To strażacy! Oni nawet w dzień wyborów dowożą wozem strażackim do głosowania.
Spotkałam się z nimi w remizie. Atmosfera była przyjemna, wciąż mnie komplementowano. Po pewnym czasie pojawił się alkohol, wręcz morze wódki, samogonu i tanich win. Panowie zmienili się nie do poznania. Stali się odważniejsi. Chcieli tańczyć. W tańcu obmacywali. Z minuty na minutę coraz odważniej. Najpierw błądzili rękami po plecach, potem po tyłku, wreszcie co raz ręka któregoś z nich zabłąkała się na biust. Szeptali mi do ucha jakieś świństwa, w sprośny sposób komentowali figurę, próbowali się umówić sam na sam, jeden wręcz zapytał się, czy bym mu zrobiła dobrze ustami. Gdy siedziałam z nimi przy stole, wpychali łapy pod spódnicę, łapali za uda. Gdy próbowałam uciekać, łapali mnie i przytrzymywali.
Wreszcie pijani, razem ze mną, przewrócili się na podłogę. Tam już nie było zmiłowania. Moja spódnica szybko powędrowała do góry. Guziki bluzeczki zostały rozerwane. Kilkanaście par rąk zwiedzało moje zakamarki. Wiedziałam, że na zwiedzaniu się nie skończy. Byli niczym wygłodzone psy! Chcieli tylko jednego. Więc cóż ja, biedna dziewczyna, mogłam uczynić? Niewiele…
Mimo, że moim protestom i błaganiom nie było końca, w końcu i tak musiałam im ulec. Wszystkim. Myślałam, że ten wieczór, a następnie noc, nigdy się nie skończy. Gdy jeden przepełniony chucią ogier wreszcie dawał mi spokój, natychmiast pojawiał się kolejny, jeszcze bardziej jurny. Ależ dali mi popalić! Dwóch bardziej rozwydrzonych postanowiło równocześnie testować moją kobiecą dziurkę. Myślałam, że tak mi ją rozepchają, że nie wytrzymam. Jęczałam żałośliwie jak nigdy.
Liczyłam, że w końcu pozasypiają, bo padali jak muchy i już radowałam się na ten moment, jednak złudną okazało się to uciechą. Co jeden zasnął, to kolejny się budził, a jak tylko się budził, właził na mnie. Moja udręka trwała do świtania. Z trudem bardzo późnym rankiem, obolała, dowlokłam się do domu.
Byłam przekonana, że moje poparcie spadło, tymczasem dochodziły do mnie słuchy, że moja kampania stała się głośniejsza i więcej ludzi dowiedziało się o mnie. Moje szanse najwyraźniej rosły!
Po raz kolejny wydarzyło się coś, czego nie przewidywałam. Do sieci wyciekł filmik od fotografa. Kiedy zobaczyłam siebie jak pozuję na łóżku, jak moja spódnica zsuwa się i widać moje pończochy, wyłączyłam i nie chciałam tego więcej oglądać. Wolałam nie wiedzieć co jeszcze można zobaczyć. Uznałam, że moje szanse spadły do zera.
Była sobota, pierwszy dzień ciszy wyborczej, ale ja nie chciałam się jeszcze poddawać, uznałam, że jest jeszcze jedna, tylko jedna osoba, która może odwrócić losy kampanii. Najbardziej opiniotwórcza w całej gminie. Wieczorem pojawiłam się u proboszcza.
Ksiądz upewniał się czy jako przyszła wójt gminy, będę wspomagała kościół, chwalił za to, że co tydzień chodzę do kościoła. Zjedliśmy kolację, wytworzyła się niezwykle ciepła atmosfera. Ksiądz objął mnie. Gładził po włosach. Zaczął przytulać. Zrobiło mi się dziwnie, ale poczułam się niepomiernie podniecona. Uśmiechałam się do niego, a on zaczął sobie pozwalać na więcej. Przycisnął mnie mocniej i pocałował w czoło. Potem w usta. Aż zaczął całować coraz niżej.
Protestowałam.
– Ale tak… chyba nie można…
Moje protesty tylko go rozpalały. Wkrótce sutanna została rozpięta, a moja spódnica powędrowała do góry. Na żadnym łóżku nie leżało mi się równie wygodnie, jak na łóżku proboszcza. Jest obfitym mężczyzną, więc mocno poczułam ciężar osoby duchownej na sobie. A także jego zacny, krzywy pastorał. Powiedział że musi dokumentnie pobłogosławić przyszłą panią wójt. Pobłogosławił mnie nim aż nadto. Pod jego wpływem wydawałam wręcz anielskie głosy. Moje jęki wymieszały się z odgłosami pieśni chóru parafialnego, który właśnie odbywał próbę.
Pleban sapał, nie ukrywając jakie przeżywa spełnienie. Ale nie przestawał moralizować:
– Pani wójt winna prowadzić się cnotliwie… A jeśli już zgrzeszy… puści się… Natychmiast musi przyjść do mnie po rozgrzeszenie…
Oczywiście powiedział, że używanie prezerwatyw jest surowo zakazane! Tym bardziej ochoczo zostawiał swoje nasienie w moim łonie. Czułam, że mój upadek sięgnął dna.
W dzień wyborów bombardowano mnie informacjami. Z samego rana dowiedziałam się, że zerwano wszystkie moje plakaty. Tuż po porannej mszy, że ksiądz na kazaniu, nie przejmując się ciszą wyborczą, wskazał, że głosować należy na tego kandydata, który chodzi do kościoła i dobrze się prowadzi, co było jasnym wskazaniem na mnie.
Wkrótce zadzwoniła moja kandydatka na radną z wieściami o akcji strażackiej.
– Masowo dowożą ludzi do lokali wyborczych autami strażackimi i każą głosować na starego wójta!
– Ale skąd mogą wiedzieć jak mieszkańcy głosują?! Wybory są tajne!
– Wiedzą, wiedzą!
– Ale jak?
– Dają im wypełnione karty do głosowania i patrzą czy wrzucili je do urny. A z lokalu mają wynieść puste karty…
Po zakończeniu głosowania, rozgorączkowana, wspólnie z moim komitetem, nasłuchiwałam spływających wyników. Pierwsze dotarły z Cichodajowa. Tam wójt miał kochankę, więc wiadomo było, że przegram. Tymczasem, miałam trzydzieści głosów przewagi nad rywalem. Mój sztab tryumfował. Potem spłynęły wyniki z Azaliża. Tam wójt postawił halę sportową w roku wyborczym, więc miał pewną wygraną. A jednak przegrał! Miał czterdzieści siedem głosów mniej. Zaraz potem spłynęły głosy z Rozłożynóg, Tumidaja i Zacipek. Nie miałam złudzeń. Wszędzie tam wójt oddał nowe drogi. Tymczasem, przegrał sromotnie! Razem miałam już dwieście kilkadziesiąt głosów przewagi. Zostały tylko głosy z Woli. Najmniejszej z wsi. To rodzinna wieś wójta, więc oczywistym było, że przegram. Tymczasem mijała kolejna godzina, a wyniki z Woli nie nadchodziły. Minęła druga i dalej nic. Rozpoczęły się spekulacje, co obóz wójta może kombinować podczas liczenia głosów? Upłynęło jeszcze dużo czasu, byliśmy zmęczeni i senni, nie mieliśmy siły czekać i poszliśmy spać.
Dręczyły mnie koszmary. W jednym z nich przed urzędem gminy stała gromada, a pośrodku niej wójt. Ja stałam przed nim, odwrócona tyłem. Musiałam sama unieść wysoko spódnicę i wypiąć się. Grzmiał:
– Co robię z moimi przeciwnikami?! Patrzcie, jak ją wydupcę! Zdymaj majtki głupia cipo.
Na oczach gawiedzi zsuwałam powoli moje najbardziej seksowne, koronkowe stringi. Zostawiłam je na wysokości kolan. Z tłumu padały okrzyki:
– Załaduj jej! Wprowadź nabój do lufy!
Schwycił mnie za biodra i wbił się z takim impetem, że ledwo utrzymałam się na nogach w szpilkach na wysokim obcasie.
– Daj jej popalić! Przeszoruj jej lufę wójtowskim wyciorem! – dobiegało z tłumu.
Pchnięcia były okrutne, wyraźnie stanowiły karę. Jednocześnie mój przeciwnik rozerwał mi bluzkę i wyciągnął piersi ze stanika. Na oczach gapiów majtały się gwałtownie w rytm sztosów jakie otrzymywałam. Wydawało mi się, że bujają się jak dzwony. Nawet słyszałam te dzwony. Obudziłam się. To sygnał mojego telefonu. Są wyniki z Woli! Zawirowało mi w głowie, z trudem opanowywałam drżenie głosu.
A więc wszystko wiadomo. Wójt wygrał zdecydowanie, było dużo głosów nieważnych, a żadnego na mnie. Te nieważne polegały na tym, że stawiano krzyżyk i przy moim nazwisku i przy wójta. Zaskakująco często różnymi kolorami długopisu. Po zsumowaniu wszystkiego okazało się, że przegrałam zaledwie dwoma głosami.
Postanowiłam pokajać się i udać do wójta z prośbą, żeby mnie nie szykanował i nie nakazał zwolnić z pracy. Gdy dochodziłam do urzędu gminy, zobaczyłam jak pijany ze szczęścia, stał na schodach otoczony gromadą gawiedzi i wykrzykiwał:
– Pocałujta w dupę wójta!
Jak Ci się podobało?