Wszyscy są zwierzętami (II)
21 grudnia 2023
Wszyscy są zwierzętami
24 min
Zbudziła się i wyjrzała spod kaptura. Błądziła wzrokiem po obszernym pomieszczeniu pełnym regałów, ksiąg, obrazów i różnych nieznanych przedmiotów. Tuż przy swojej głowie dostrzegła bardzo dziwne biurko; jakby niezrobione przez stolarza, a będące wyrosłą w tym miejscu rośliną o nadanym magią kształcie.
Usiadła, mrugając. Odgłosy skrobania rozchodzące się znad biurka ucichły.
Znienacka tuż przed jej twarzą pojawiła się straszna dłoń. Bez rękawiczki. Widać było ogromne, obrośnięte fioletowym futrem palce zakończone czarnymi pazurami. Dwa z nich trzymały patyk z czymś grubym w spiralne, zielonkawo-różowe pasy. Podawały go jej.
– Lubisz słodycze? – zapytał głos znad biurka. – Gabi zrobiła. Weź! To jest smaczne.
Wpatrywała się w dłoń i patyk. W całym swoim życiu tylko raz udało się jej spróbować czegoś słodkiego. Był to cukierek, który wypadł jakiemuś klientowi z kieszeni. Potem oskarżono ją o kradzież i przez trzy dni nie dawano jedzenia.
Oferta była kusząca, ale dłoń straszna. Przyjęła prezent ostrożnie, bojąc się musnąć sierść czy pazury, jakby mogły sprawić ból samym dotykiem. Włożyła kolorową kulkę do buzi.
Rozkosz!
Właściciel potwornej dłoni odezwał się ponownie:
– Zaraz skończę i możemy pójść na spacer, jak obiecałem. Nie jesteś więźniem w tym domu, ale wolałbym, żebyś nie oddalała się zbytnio od gospodarstwa. Nie chcę, by stało ci się coś złego.
Jaśmin rozważała, czy ma dokąd uciec. Nie ma. Czy chce? Nikt jej nie krzywdzi. Dano jej ładne ubranie, ma miękkie posłanie i dobre jedzenie… A teraz dodatkowo cukierka…
Rozległo się pukanie. Po gromkim „Wejść!” znad biurka drzwi uchyliły się i wsunęła się Ila. Dygnęła, zrobiła zeza i zadrżała, jakby miała zemdleć. Widać było, że słuchanie poleceń elfki to jedno, ale stanie twarzą w twarz z szablastozębnym potworem, to co innego.
Mówiła, jąkając się:
– Pa… pa… pani Gabi py… py… pyta, co jutro zapakować pa… panu na drogę jako śnia… – Przełknęła głośno, po czym wydusiła z wysiłkiem: – …danie.
Utkwiła w Jaśmin zdziwione spojrzenie; najwyraźniej nie rozumiała, po co ten patyk w buzi.
Siedzący przestał wydawać skrobiące dźwięki.
– Kanapka z pieczonym mięsem. Zostało pewnie jeszcze coś z wczorajszej wieczerzy. Jeśli nie, niech da z serem, ale z człowieczego mleka, bo ten z drowiego jest zbyt pikantny jak na śniadanie.
Ila zatkała sobie buzię dłonią, wydęła policzki i przełknęła ponownie. Robiła wrażenie, jakby zbierało się jej równocześnie na wymioty i na płacz. Dygnęła i wypadła za drzwi.
Siedzący przy biurku westchnął głęboko i wrócił do skrobania.
Po chwili nastąpiła zmiana rytmu dźwięków, a po następnej ustały całkowicie.
– To co, gotowa na przechadzkę?
– Nie wiem…
Głos chyba roześmiał się, ale brzmiało to bardziej jak warczenie.
– Ile masz lat, Jaśmin?
– Nie wiem… Chyba trzynaście.
– Jesteś młoda, młoda nawet jak na człowieka. Ja żyję prawie sto razy dłużej niż ty. Po wielekroć słyszałem o sobie jako o odrażającym, przerażającym i okrutnym zwierzęciu, a to najdelikatniejsze z obelg. Owszem, hoduję różne rasy. Dla mięsa, dla mleka, dla jajek. Owszem, zabijamy niektóre sztuki, by mieć co jeść. Ale dbamy o nie i nie torturujemy ich. Niektórzy ludzie mają mniej skrupułów. Sabor traktuje swój towar gorzej niż ja żywinę. Jego bardziej interesują silvery i reale niż żywe istoty. Mnie nie.
Zaszurał krzesłem.
– Pójdziemy?
Jaśmin wciąż kierowała wzrok ku podłodze, skupiając myśli na lizaku. Po chwili podniosła się z poduszki. Stanęła; kątem oka widziała jego buty, gdy podszedł.
Pogłaskał ją po głowie.
– To będzie krótka wycieczka, bo niedługo nastanie pora na wieczerzę.
Popychał ją przed sobą łagodnie, tak samo jak wtedy ku koszykowi. Dom był tak duży, że chwilę zajęło, nim dotarli do tylnych drzwi prowadzących na brukowane podwórze.
Promienie jesiennego, wciąż jasnego słońca oślepiły Jaśmin i wzbudziły w niej uśmiech szczęścia. Nie zamknęli jej w ciemnej kopalni! Nie siedzi skuta w zimnej piwnicy! Nikt na nią nie sra dla dowcipu! Nikt jej nie gwałci ani nie wyrywa włosów! Nie – słońce świeci, wiaterek pieści jej twarz, głowę zdobią długie pukle, nie śmierdzi, bo się wykąpała, ciało grzeje czerwony kardigan, a jego kaptur odgradza ją od widoku potwora, który opowiada gromkim, spokojnym głosem:
– Wszelkie warzywa i owoce hodujemy sami, a dzięki staraniom Gabi i wiedzy druidów rosną większe i dają obfitsze plony. Tam, po lewej, jest warzywnik, który dalej przechodzi w ogród. Możesz po nim spacerować, kiedy zechcesz, ale nie depcz grządek. To królestwo Gabi, a jeśli jej się narazisz, nawet ja cię nie obronię.
Obróciła głowę we wskazaną stronę i spojrzeniem przypadkiem zahaczyła o potwora. Miała głowę na poziomie jego pasa; wyżej nie odważyła się patrzeć. Naprawdę był gigantyczny, większy od wszystkich dotąd widzianych stworzeń.
Przed jej oczami rozpościerał się widok na całą okolicę.
Ciągnął dalej:
– Sady owocowe to przedłużenie ogrodu. Możesz tam chodzić do woli i jeść owoce zerwane z drzew. Możesz też zabrać jakieś do domu. W kurniku obok nocuje drób; Gabi pewnie będzie tam wysyłać twoją koleżankę po jajka. To duże na prawo, to stodoła. Tam trzymamy karmę dla zwierząt, słomę i ziarno. A dalej jest obora, do której zwierzęta schodzą wieczorem z łąk albo z lasu, gdzie się pasą i wypróżniają.
Znów zachęcająco pchnął ją do przodu na drogę wzdłuż stodoły.
Kiedy szli, z tyłu z prawej usłyszała tętent kopyt i po chwili przegalopował przy nich koń. Przynajmniej tak się jej zdawało w pierwszej chwili, bo gdy się nieco oddalił i objęła go wzrokiem całego, zobaczyła męski tułów wyrastający tam, gdzie konie mają kark. Widziała takiego na obrazku, ale myślała, że to tylko fantazja rysownika.
Gigant krzyknął za nim i pół człowiek, pół koń zawrócił w pełnym pędzie, po czym łagodnie zatrzymał się przed nimi. Gniada sierść pokrywała jego grzbiet, a rozpięta koszula odsłaniała męską pierś poprzecinaną bezwłosymi szramami.
Nawet on na jej wielkiego towarzysza patrzył pod górę.
– Przedstawiam ci Jaśmin, mojego nowego pupila – usłyszała z góry zza siebie.
Stwór przygiął się w pasie i przybliżył swoją twarz okoloną siwymi bokobrodami i również naznaczoną bliznami. Przyglądał się jej badawczo.
– Śliczna, panie. Zdaje się młodsza niż poprzednia. – Rozprostował się. – Jeśli można, chciałbym prosić o dzień wolny jutro. Córka wkrótce się oźrebi. Jest sama i obawia się…
– Radanie, przyjacielu… Zostań z nią tak długo, jak potrzeba, a potem sprowadź ją i małe tutaj. Znajdzie się miejsce dla obu.
– Nie chciałbym się narzucać, wielmożny panie…
– W żadnym razie, Radanie. Każda czwórka prędkich nóg jest w cenie. Ty potrafisz chodzić szybciej niż połowa tutejszych biegać. Jeszcze dwoje takich jak ty się przyda.
Czworokopytny skłonił się z uśmiechem zadowolenia.
– Panie, córka będzie niezmiernie uradowana. Już nawet elfy widzą nas tylko w roli zwierząt pociągowych. – Znów obrócił głowę ku Jaśmin. – Słuchaj swego pana, człowieko, albo skończysz pod moimi kopytami, jak przyłapię cię na czymś niewłaściwym.
Zrobił kilka kroków w tył, odwrócił się i puścił galopem, wznosząc tuman kurzu. By cukierek się nie zapiaszczył, wsadziła go do buzi całego.
Gigant zachrypiał dobrotliwie:
– Stary, poczciwy Radan. Świetny zarządca i dobry praktyk. Przeżył wielką wojnę, a potem budowę kolei, kiedy ludzie zmuszali go do noszenia stalowych szyn. Dzisiaj najchętniej by widział ich tylko pod sobą. Tratowanych kopytami lub dających przyjemność, za którą tęsknił całe dziesięciolecia.
Szli dalej. Dotarli pod duży, murowany budynek, który nazwał oborą.
Piątka nagich od pasa w dół hobgoblinów stała przy wejściu, paląc czarne, mocno dymiące skręty. Jaśmin na sam ich widok miała ochotę uciec. „One jedzą ludzkie mięso!” Nie tylko to – czterem z nich spod kusych kamizelek wystawały chuje grubsze niż jej ramię i jak ono długie. Rok temu właśnie jeden taki ją poharatał, unieszczęśliwiwszy do reszty…
Tylko potężna dłoń na plecach utrzymała ją na miejscu.
Z grupy wyróżniała się samica z gołym bokiem głowy bez lewego ucha i resztą długich, czarnych włosów zaplecionych w warkocz. Perorowała coś samcom.
Kiedy się zbliżyli, wszystkie się ukłoniły, patrząc wysoko nad Jaśmin, a potem posłały jej uśmiechy pełne trójkątnych zębów. Hobgoblinka jako jedyna była obuta; przydepnęła niedopałek wysokim obcasem i podeszła. Wskazywała na nią brodą, mówiąc coś do giganta gardłowym głosem pełnym sz i r.
– Jehra pyta, czy wypijesz kubek ciepłego mleka – przetłumaczył. – Właśnie się obdajają, więc jest okazja.
Jaśmin zastanawiała się przez chwilę, analizując wszystkie za i przeciw. Ostatni raz piła mleko tak dawno, że zatarło się jej w pamięci, czy było to u ciotki, czy jeszcze u rodziców. Było dobre!… Ale zaraz! „Się obdajają”?! Czyje mleko jej proponują? Wyjęła z buzi patyk z cukierkiem, przełknęła ślinę i zapytała:
– Czyjego?
Hobgoblinka wyszczerzyła zębiska. Snadź zrozumiała, bo odpowiedziała w ludzkim:
– Człowiecze jeszt tłuszte i czałkiem prrzyjemne. Drrrowie gęszte, szłonawe i pikantne, rrrobi szie sz niego wszpaniały szerr. Łąkowe dajo prrrzyjemne i łagodne. Mleko leśsznego elfa szmakuje jak miód. Goszpodyni mieszsza je sz owoczami, by rrrobić takie szłodkie. – Wskazała na jej patyk z kolorową kulką.
Jaśmin zrobiwszy nagły krok w tył, obiła się o nogę giganta. Nie była pewna czy bardziej ją przeraża, że ludojadka mówi do niej po człowieczemu, czy brzydzi, że lizała cukierka z elfiego mleka. Przełknęła ponownie i nie zdobyła się na odpowiedź.
Gigant wybrał za nią.
– Przynieś jej mleka od leśnej elfki.
Hobgoblinka zachichotała.
– Rzarraz nabiorrę.
Umyła ręce w stojącej u wejścia balii, założyła biały fartuch i zniknęła wewnątrz, a jej towarzysze, którzy jak na komendę skończyli kurzyć, starannie zadeptali pety niewrażliwymi widać na żar podeszwami bosych stóp i poszli w jej ślady.
Jaśmin stała zdezorientowana. Ma pogodzić się z tym, że wewnątrz trzymają leśne elfki? I że one same wyciskają mleko ze swoich cycków, by je oddać tej strasznej, ludożerczej istocie? Bez sprzeciwu? A ja? Czy będę musiała je wypić…? Przecież to chore…
Żadne krzyki z obory jednak się nie rozległy i po chwili Jehra wróciła z kubkiem w ręku. Jaśmin niepewnie przyjęła naczynie z ciepłym, bladozielonkawym płynem. Uniosła do nosa. Pachniał całkiem dobrze. Może da się wypić?…
Zamoczyła w nim ostrożnie wargi… po czym pięcioma haustami wytrąbiła do dna i na koniec wyciągnęła język, by wylizać każdą kroplę.
Kreatura z bocznym warkoczem miała rację. Było jeszcze smaczniejsze od cukierka. Jaśmin była gotowa wepchnąć jej kubek w dłonie i błagać, by przyniosła więcej. W razie odmowy odtrącić, wbiec do obory i przyssać się do elfiej piersi, byle wyciągnąć z niej każdą kropelkę. Szaleństwo pożądania przytłumiło wszystko inne.
Najwyraźniej hobgoblinka to zrozumiała, bo się zaśmiała.
– Dobrre, prrawda? Głupie elfy marrnują je, bo mają szę za kogosz więczej, żyjącz po laszach. Poczekaj, aż szprróbujesz szerra sz mleka drrowa!
Gigant wydał jakieś warczące dźwięki, po czym zwrócił się do pracownicy:
– Radan na dzień, dwa wyjeżdża, więc przejmiesz jego obowiązki.
Pokłoniła mu się w pas.
– Szłużę, panie. Niech jego kopyta będą szpokojne. Ja i chłopczy rzadbamy o wszysztko. Mogę mój kubek, człowieko?
Jaśmin pośpiesznie oddała naczynie. Nadal miała ochotę na więcej, gdy przypomniała sobie o cukierku na patyku. Wepchnęła go do ust.
Ruszyli w drogę powrotną inną, dłuższą trasą.
– Jehra wydaje się przerażająca, prawda? – zapytał.
– Hobgobliny porywają i zjadają dzieci!
– Też je jem. Gabi przyrządza je wybornie, z chrupiącą ziołową skórką.
Spróbowała puścić to mimo uszu. Instynkt podpowiadał, że musi pomijać pewne rzeczy, jeśli chce przeżyć i nie zwariować. Ale to mleko… Było wspaniałe! Wymknęło się jej:
– Wspomniała o serze…
– Och, serowarstwo to sens jej życia. Potrafi godzinami rozprawiać o różnicach w mleku, procesie obróbki, dojrzewania. O tym, który ser pasuje do jakiego wina. Jej wyroby są tak cenione, że nie możemy ich nastarczyć. Dlatego rozwijam produkcję mleka, zwiększam hodowlę. Jej sery dają najlepszy dochód.
Po paru krokach dodał:
– Znalazłem ją w zooburdelu zamkniętą w specjalnej klatce, by każdy chętny mógł zobaczyć, jakie krocze ma hobgoblinka. Nie tylko zobaczyć, ale i użyć. Przedtem próbowała odgryźć jednemu kuśkę. Spalili jej wtedy pół głowy, żeby puściła.
Jaśmin wzdrygnęła się.
– I puściła?
Zawarczał. To chyba był śmiech.
– Jak ją znam, to nie. Ale zawsze możesz ją zapytać.
Znów się wzdrygnęła. Jehra jest wprawdzie samicą, więc jej nie porozrywa jak tamten, ale przecież ona zjada dzieci!
– Wy wszyscy mścicie się na ludziach?
– Mścimy? Ależ skąd! Robimy tylko to, co oni. Hodujemy różne gatunki, nie tylko człowieków. Czym zawiniły mi drowy, nieopuszczające swoich podziemi i skupione na własnej wojnie? Albo leśne elfy? Przecież Gabi mianuje się czasem moją żoną! Z tego żyjemy i tyle. Tylko wy uważacie się za lepszych. A nas, wszystkich innych, macie za parszywe, dzikie, głupie i okrutne zwierzęta.
– A pan?
– Ja jestem prostym gospodarzem i szanuję wszystkie rasy. A po cichu się przyznam, że największy problem mam z szanowaniem swojej.
W domu popchnął ją ku kuchni.
Gabi kręciła się wśród parujących kotłów. Ila spojrzawszy w ich stronę, zadrżała w przerażeniu i niemal upuściła miskę, którą wycierała.
Długoucha posłała uśmiech wysoko w kierunku drzwi, przez które weszli.
– Wieczerza przyszykowana. Carpaccio, zupa na bulionie z drowiego mięsa, a na główne pasztet. Będzie i deser. Zadzwoń, jak będziesz gotów. A ty… – Spojrzała na Jaśmin. – …zjesz teraz czy wolisz zejść później? Życzysz sobie coś specjalnego?
Jaśmin bez zastanowienia wypaliła:
– Mleka leśnej elfki!
Elfka zaśmiała się, gigant zawarczał, a Ila upuściła miskę, która potoczyła się po kamiennej podłodze, zanim zakołysała się i znieruchomiała. Zatkała usta dłonią, a jej policzki nadęły się, jakby miała się zaraz zrzygać.
Gdy drzwi za gospodarzem zamknęły się, trzy samice zostały w kuchni same.
Gabi wróciła do swoich zajęć. Ila wycierała miski szybciej w strachu, że dostanie burę za bycie niezgrabą.
Jaśmin zebrała się na odwagę.
– Pani Gabi, jaki on jest? Czy zawsze taki?…
Gospodyni zatrzymała się na chwilę w swej krzątaninie.
– Patrz oczami, a zobaczysz potwora. Słuchaj i patrz sercem, a zobaczysz to, co my wszyscy.
– Czyli co?
Gabi zaśmiała się.
– A to już musisz wymyślić sama.
Podjęła przerwaną pracę.
Jaśmin długo myślała, zanim ponowiła pytanie:
– A pani, pani Gabi, co w nim widzi?
Nie da się tak łatwo zbyć.
Elfka nie przerwała pracy i Jaśmin zaczęła już nabierać przekonania, że w ogóle nie doczeka się odpowiedzi, gdy usłyszała:
– Samca, którego samicą chciałabym być.
Kolejna miska upuszczona przez Ilę poturlała się po podłodze. Widocznie podkuchenna zbyt wyraziście ujrzała w wyobraźni zwalistego, dziesięciostostopowego potwora z szablastymi kłami kopulującego z o połowę mniejszą, delikatnej budowy elfką.
Tym razem nie uszło to podkuchennej na sucho – Gabi zamalowała winowajczynię ścierką w twarz.
– Mówiłam, że wybaczam, ale raz! Czy ty masz drewniane ręce?! Trzymajże mocniej! Dobrze, że to cynowe miski, a nie porcelanowa zastawa, bo wtedy musiałabym się zastanowić, czy nie odprawić cię do obory.
– Przepraszam, pani Gabi. Bardzo przepraszam. – Ila dygała raz za razem. – To się więcej nie powtórzy.
Dał się słyszeć dzwonek.
– Zastanawiam się, czy wysłać cię do niego z wieczerzą – mówiła elfka ciszej, nakładając talerze na tacę, na której już były serwety, łyżka, nóż i grabki. Wszystko było większe niż to, co Jaśmin dotąd widziała. – Dobra, dziś jeszcze pójdziemy razem. – Kazała Ili wziąć garnek, z którego wystawał trzonek nabierki, a sama chwyciła tacę. – Otwieraj drzwi i jazda na górę! Jak puścisz albo wylejesz, idziesz do obory!
A Jaśmin poinformowała:
– Tobie dam jeść tu, jak wrócimy.
Nie tylko na Ili wizja spółkowania giganta z elfką wywarła silne wrażenie. Jaśmin również przeszył dreszcz. Czy będzie takich usług oczekiwał z jej strony? Czy to ogóle wykonalne? Przecież połowa jego ciała jest większa niż ona cała. Nazwał ją swoim pupilem… Czy nie powinna o to zapytać?
Czy w zakresie jego samczych organów coś może być gorsze od pyska z szablastymi kłami? Czy może mieć bardziej przerażającego członka niż hobgoblin? Jak miałaby go obsłużyć, skoro nie potrafi na niego spojrzeć?
W uszach słyszała łomot własnego serca.
Po wieczerzy, na którą dostała bułkę, dwa kawałki różnych serów i kubek czerwonego wina, została zaprowadzona na górę, ale nie do gabinetu z kojcem. Weszły z elfką do dużej sali, w której głównym meblem było olbrzymie łoże.
– Tu on śpi. Spodziewa się, że ty też będziesz. Jeśli nie jesteś jeszcze gotowa, powiedz, a przejdziemy do biura, gdzie masz swój kojec.
Jaśmin stała przez kilka oddechów, wsłuchując się w swój strach.
– Pani Gabi, czy…
– To zależy tylko od ciebie. Nikt w tym domu do niczego cię nie zmusi.
Gdy elfka nie doczekała się kolejnego pytania, wprowadziła ją do przyległego pomieszczenia.
– Jak będziesz chciała się wypróżnić albo zrobić siku, tu jest klozet. Szczaj do tej miski… – Wskazała na coś przypominające wielki kubek, sięgający jej do pępka. – …a po wszystkim pociągnij za ten łańcuch. Woda wszystko spłucze. Możesz się też tu wykąpać czy umyć. – Wskazała na inne gigantyczne naczynie. – Ale nie rób tego, gdy będzie spał, bo go obudzisz. Jak go znam, przyjdzie nieprędko, masz więc czas.
Jaśmin milczała. Gabi zakręciła się niezdecydowanie, zapaliła knotek lampki i powiedziawszy „Dobranoc”, wyszła.
Podłogę sypialni pokrywało coś grubego i włochatego, co pieściło stopy. Jaśmin stwierdziła, że będzie jej tu równie miękko, jak w kojcu.
Obejrzawszy oba pomieszczenia dokładnie, wysikała się, pociągnęła za łańcuch… Coś takiego!… Potem nie miała już nic do roboty, więc ułożyła się w kącie, nakryła kardiganem i dla pewności naciągnęła kaptur na oczy.
Jego wejście wyrwało ją ze snu. Wydawało się, że porusza się specjalnie cicho, by jej nie budzić, ale szum wody przywołanej pociągnięciem łańcucha był i tak głośny. Stał nad nią przez krótką chwilę, a potem wszedł do łoża i nastała cisza.
Nad ranem ocknęła się, usłyszawszy jazgot łańcucha i szum wody, i usiadła. Po długiej chwili wrócił do sypialni, a Jaśmin zastanawiała się, czy jest ubrany. Walczyły w niej dwa przeciwstawne uczucia: strach i ciekawość. Strach przed jego potworną postacią z szablastozębnym pyskiem i ciekawość, czy jego członek jest równie przerażający, co hobgoblina.
Wygrał strach i oczu nie otwarła.
– Możesz jeszcze pospać, jak chcesz – odezwał się łagodnie. – Jak będziesz gotowa na śniadanie, zejdź do Gabi, do kuchni. Ja wrócę około południa, a ty możesz robić, co chcesz. Jak potem odwiedzisz mnie w biurze, będzie mi miło.
Zdmuchnąwszy płomień lampki, zostawił ją w sypialni sam na sam z mrokiem szarego przedświtu.
Zanim zeszła na dół, wysrała się. Była przeszczęśliwa, bo nic jej nie zabolało.
– Wypróżniłaś się? – To było pierwsze, o co Gabi ją spytała.
– Tak – potwierdziła z szerokim uśmiechem, który elfkę zdziwił. Skąd miała wiedzieć, że było to pierwsze bezbolesne sranie od ponad roku?
– Umyłaś się tam potem? Spłukałaś po sobie? – drążyła.
Uśmiech zgasł pod wpływem wstydu. O umyciu dupy w ogóle nie pomyślała, a o pociągnięciu łańcuszka zapomniała.
– Niee… Zapomniałam. Przepraszam…
– Chodźcie obie. Ty się podmyjesz, a tobie – spojrzała na Ilę – pokażę, co i jak czyścić i sprzątać, bo będzie to twój stały obowiązek.
Na śniadanie Jaśmin dostała świeżo wypieczoną słodką bułkę, pomidory (z trudem przypomniała sobie tę nazwę) i duży kubek mleka leśnej elfki z rannego udoju, co poznała po tym, że było równie ciepłe, jak wczorajsze. Ila wciąż sprzątała na górze, więc Jaśmin, wysiorbawszy całe mleko do ostatniej kropli, skorzystała z tego, że są same, i zagadnęła gospodynię:
– Pani Gabi, jak on ma na imię?
– Azul. Ale nie waż się tak do niego odzywać. Nie lubi go.
– A jak?
Elfka chwilę milczała, zanim się odezwała:
– Wszyscy mówią do niego „panie”. To wyraz szacunku, nie zniewolenia.
– A pani, pani Gabi?
– Nie twoja rzecz! – odparła szorstko.
Było jeszcze jedno, co Jaśmin chciała zrozumieć.
– Jak to jest, pani Gabi, że pani na niego patrzy i uśmiecha się, a ja nie potrafię? Ilekroć chcę, stracham się i drętwieję…
– Wiem o tym. Nie przejmuj się tym, bo i on się nie przejmuje.
– Jak to?
– Ila za każdym razem, gdy on jest blisko, wygląda, jakby miała zesrać się ze strachu. Nie jest wyjątkiem; widziałam dzielnych wojów, którym zwieracze puściły, gdy ujrzeli grymas jego paszczy, a on się tylko uśmiechał. Bywało, że bali się przy nim mrugnąć w obawie, że gdy przymkną oczy, przegryzie im kark, a ciebie widziałam opatuloną kocykiem i śpiącą obok niego jak niemowlę przy matce. Kiedy posłałam Ilę, by go o coś zapytała, wróciła do kuchni na czworakach, rycząc i smarkając, gdy ty sobie z nim spacerujesz i liżesz cukierka, którego ci wręczył. Smakowało ci elfie mleko, a na sam dźwięk tych słów Ila rzyga. Mleko zapewne dała ci Jehra, a ty od niej nie uciekłaś, choć wzbudza strach w niemal wszystkich.
Chciała przecież wtedy uciec, ale on był za nią. Gdyby nie to…
– A inne? Radan mówił, że były przede mną?…
– Były. Żadna rasa nie żyje tak długo, jak jego. Wiele z twoich poprzedniczek długo go nie akceptowało. Wynosiły noże z kuchni, próbowały go zabić. Patrzyły na niego ze wstrętem; nienawidziły… Niektóre latami. Ale kiedy żegnał je pod koniec ich życia, płakały i wszystkie tych lat żałowały. A ty? Też masz zamiar tak długo czekać?
Weszła Ila, zaczerwieniona i wesoła. Była w swoim żywiole; zaczynała rozumieć, czego od niej żądają, i robiła to, co umie. Przerwała jednak chwilę szczerości, a że Jaśmin nadal miała nad czym myśleć, poszła na spacer do sadu. Może znajdzie tam jaśmin…
Jaśmin wróciła przed południem. Sama weszła do gabinetu. Był pusty. Usiadła w kojcu. Czekała.
Gdy usłyszała ciężkie kroki u drzwi, bardzo chciała patrzeć prosto, ale nie dała rady; odruch strachu był silniejszy od jej woli.
Przybyły sapnął radośnie.
– Miło cię widzieć, Jaśmin.
Podszedł i cmoknął ją w czubek głowy, a właściwie w kaptur kardigana, którym osłaniała się dla pewności. Zasiadł za biurkiem, czymś postukał i wkrótce zaczął skrobać jak wczoraj. Ośmieliła się i zsunęła osłonę twarzy. Powoli podniosła głowę i spojrzała pod mebel. Gigant siedział w lekkim rozkroku. Przyjrzała się butom i nogom, a właściwie nogawicom, które je osłaniały. Wszystko to było wielkie, ale nie straszne. Zwyczajnie wielkie. Żadnego szczególnego wybrzuszenia na górze, tam gdzie podobne do pni nogi dotykały siedzenia krzesła, nie dało się zauważyć.
Chyba hobgoblin ma większego chuja niż on – pomyślała, ale myśl o tej dysproporcji nie dawała jej spokoju, więc wysunęła się z kojca i weszła między jego buty. Przecież jak pomaca przez nogawice, to nic się nie stanie. W razie czego zdąży umknąć do kojca, jej azylu. Obiecał, że w nim nic jej nie grozi…
Dotknęła go tam. Z góry dobiegło ją sapnięcie, ale nic więcej się nie stało. No, może skrobanie ucichło. Ona jednak nadal nie miała jasności co do wielkości jego członka, bo przez nogawice, sztywniejsze niż u ludzkich samców, którym je w burdelu zdejmowała czy wkładała, nie mogła wyczuć rozmiaru. Wciąż macała i zastanawiała się, jak ma się za to zabrać, gdy powiedział:
– Jesteś tego ciekawa, Jaśmin? Czy mam rozpiąć guziki, czy wolisz to zrobić sama?
Dopiero teraz dostrzegła, że fałda materiału osłania guziki zapięcia, wielkie jak wszystko, co jego dotyczyło. Hajdawery jej burdelowych gwałcicieli ich nie miały; były luźne w kroku i trzymały się na pasku lub szelkach, ale guziki znała; widywała je na płaszczach i koszulach.
Za całą odpowiedź sięgnęła palcami do najbliższego z nich i manipulowała tak, by przesunąć go przez dziurkę. Trochę się bała; gdyby ruszył nogami albo warknął, natychmiast by uciekła do kojca pod koc.
Ale nic takiego nie zaszło. Gdy skończyła z pierwszym, przesunęła dłoń ku drugiemu. Rozpięła… Ku trzeciemu… Czwartemu… Piątemu…
Więcej nie było.
Gigant zastygł na swoim krześle. Żaden dźwięk nie zakłócił ciszy. Żaden ruch nie nastąpił.
Co się stanie, gdy on poczuje jej palce na gołej skórze?
Nie miał tam gołej skóry. Długą chwilę nie mogła się zorientować, czego dotyka, aż to, co macała, zaczęło puchnąć. Złapała śmielej; w drugim burdelu, gdy nie mogła pracować dolnymi otworami, nauczyła się, że samce nie są tam tak delikatnie zbudowane jak ona. Zidentyfikowała koniec członka, naprowadziła ku rozpięciu i pomogła mu się wydostać na zewnątrz.
Sapnął.
Zamarła.
Wysuwający się chuj nie przeraził jej. Porośnięty fioletowym futerkiem był nawet miły, bo przypominał ogon kota. Taki trochę grubszy ogon. Pod wpływem jej dłoni dalej grubiał, sztywniał, aż z jego końca wysunęła się końcówka pozbawiona futra. Była inna niż u człowieczych samców – zaostrzona i wciąż grubiejąca. Teraz już na pewno nie porównałaby jego członka do kociego ogona, ale do chuja hobgoblina nadal mu było daleko. Może nie długością, ale na pewno był cieńszy.
Choć równie sztywny. Godził teraz prosto w jej twarz.
– Jest mi bardzo przyjemnie, Jaśmin, ale jeśli nie chcesz, bym cię zmoczył, lepiej przestań mnie tam dotykać – uprzedził głos znad biurka.
Co tam zmoczenie przez samca! Pół życia ją zalewali, w tym ostatnie pół roku głównie jej buzię, i nie robiło to na niej żadnego wrażenia. To nie bolało w przeciwieństwie do rypania w dolne otwory. Nie odsunęła się więc i nie puściła.
Czy umie robić „najlepsy olal”? Na pewno nie. Ma wszystkie zęby i jest „krótka w gębie”. Choć chyba go obejmie, nie jak tamtego hobgoblina. Rozwarła usta i przymierzyła się do członka. Zaostrzony koniec wszedł, ale tylko na pół palca głęboko. A może… Zadała się pod innym kątem, ale że już dotykała włosami spodu płyty biurka, przegięła go trochę w dół. Teraz wszedł prawie na palec…
Koniec chuja w jej ustach w okamgnieniu pogrubiał tak, że wypełnił je całe, i strzyknął. Zadziałała tresura z drugiego burdelu i nie wypluła go, ale nie była przygotowana na tak wielką ilość płynu, który tryskał w nią i tryskał całymi kubkami. Nie nadążała z przełykaniem, za co w burdelu byłaby zbita, ale tu to nie była jej wina! Nadmiar ściekał jej po brodzie i lał się na podłogę. Przed nią tworzyła się pokaźna kałuża, więc Jaśmin pośpiesznie podniosła i odsunęła sukienkę, by się nie zmoczyła.
Gigant stękał chrapliwie.
Gdy skończył, poczekała, aż członek zmięknie, po czym ze strachem, żeby go nie ugryźć, wydobyła jego wciąż rozpychający ją koniec z buzi, przełknęła celem oczyszczenia ust, wylizała do czysta – wszystkiego tego nauczono ją kosztem licznych chłost i razów – i wepchnęła w nogawice. Wsunęła w dziurki wszystkie pięć guzików.
Wyszła spod ogromnego biurka i osłaniając oczy kapturem, by nie zahaczyć spojrzeniem o szablastozębny pysk, postąpiła kilka kroków ku drzwiom.
– Nie musiałaś tego robić, Jaśmin – powiedział ciepło.
– Wiem. Ale chciałam.
– Dokąd idziesz? Zaraz będzie obiad.
– Po ścierki.
Wiedziała, jak i czym sprzątać, bo Gabi przy niej pouczała Ilę.
Po wieczerzy poszła do jego sypialni. Odsikała się i umyła w wielkim naczyniu, które elfka nazwała wanną. Wytarła się ręcznikiem, bo Gabi rano powiedziała, że ten na tym haku będzie jej. Nigdy przedtem nie miała tylko swojego ręcznika.
Sukni nie włożyła. Złożyła ją w kostkę i – żeby nie przeszkadzała – umieściła pod łożem. Okryła się kardiganem, zajęła miejsce w kącie pokoju i czekała.
Tym razem niedługo. Jej pan wszedł, zatrzymał się przy niej, pogłaskał po kapturze, którym osłaniała oczy, zapalił lampkę, skorzystał z łazienki i wszedł do łoża. Domyśliła się tego, bo usłyszała, jak mebel jęczy pod jego ciężarem. Wkrótce nastała cisza.
Wiedziała, że czeka, aż będzie gotowa.
„Jeszcze nie teraz. Może potem” – pomyślała i zdmuchnęła płomień. W sypialni rozgościła się noc.
Zsunęła kardigan i ułożyła obok sukienki. Stała naga. Jak zwierzę. Jak on. Nie bała się. Żadne zwierzę nigdy jej nie skrzywdziło, za to ludzie wielokroć. Zwierzęta są lepsze od ludzi.
Zostanie zwierzęciem.
Pupilkiem…
W pierwszym burdelu był dzieciak faworyzowanej przez właściciela Laury. Miał misia; taką zabawkę, zwierzaczka z włochatej tkaniny wypełnionej czymś mięciutkim. Ilekroć chciała go choćby poprzytulać, brzdąc bronił go przed nią zajadle.
Zwierzaczki są kochane…
Spojrzała w kierunku ciemnej bryły łoża. Czy on będzie jej bronił równie zaciekle, jak tamten dzieciak swego misia?
Złapała za brzeg wielkiego mebla, uniosła się na rękach, a potem wsunęła pod okrycie. Pod to samo, pod którym leżał wielki zwierz.
Pogłaskał delikatnie jej plecy… Potem pupę…
Wgramoliła się na niego. Wtuliła się w futrzastą, ciepłą nagość jego brzucha.
Miś.
Wkrótce kolanem wyczuła pęczniejącego członka. Gdy zrobił się długi i twardy, rozwarła uda i naprowadziła go ręką do cipy. Nabiła się na jego koniec. Nie bała się bólu; zielone mazidło już udowodniło swoją skuteczność.
Miała rację, a on był delikatny albo specyfik zdziałał coś więcej, bo pierwszy raz w życiu poczuła coś na kształt przyjemności spowodowanej wypełnieniem dolnego otworu. Przez samca, jej samca. Intuicyjnie rozumiała, że to istotne.
Objął ją wielkimi łapami i docisnął do siebie. Zaczął się ruszać; na początku delikatnie, ale potem rypał ją mocniej. Było inaczej niż w burdelach. Po pierwsze – nie bolało. Po drugie – i w niej coś sztywniało i to coś było źródłem niezaznanej nigdy dotąd przyjemności. Przyjemność narastała…
Narastała…
Gdy zaczął w niej pulsować i tryskać, jej cipa znienacka odpowiedziała tym samym.
Gdy się obudzili, był jasny ranek. Zsunął ją z siebie i wstał.
„Teraz!”.
Otworzyła oczy szeroko i spojrzała na niego.
Wcale nie był potworem! Poznaczony szramami tors okrywało fioletowe futro, które na podbrzuszu jaśniało, ukazując kędziory posklejane spermą. Jego wielki, szpiczasty, wilczy pysk z wystającymi, na stopę długimi żółtymi kłami okalało kilka kłębków siwej szczeci. Oczodół po utraconym ślepiu przecinała głęboka blizna po jakimś straszliwym cięciu, które zniekształciło szczękę i zostawiło ślad na trójkątnym uchu, a nawet na szyi. Jedyne żółte oko patrzyło na nią z czułością.
Nie było czego się bać…
– Dzień dobry, Jaśmin.
Był naprawdę dobry!
– Najlepszy, panie!
Zobaczywszy spokój i radość na jej twarzy, odpowiedział grymasem wyszczerzonej potwornie paszczy, a Jaśmin nie zesrała się ze strachu jak wojowie, bo wiedziała, że jej pan nie chce jej pożreć, tylko się do niej uśmiecha.
Odpowiedziała tym samym.
Gdy zniknął w pomieszczeniu z wanną, pomyślała, że zarówno ów hobgoblin, jak i jej pierwszy właściciel nie mieli racji. Nie krew czyni z dziecka kobietę, tylko to coś, co przeżyła tej nocy.
Umywszy się, zeszła na śniadanie. Bez kardigana i bez sukni, bo jest zwierzęciem. Jak wszyscy w tym domu, w którym nikt nikogo nie krzywdzi.
Jak Ci się podobało?