Wspinaczka z rusałkami
16 stycznia 2024
16 min
Czy był ktoś z was w Tatrach nad Czarnym Stawem Jaworowym? Nie jest tam łatwo trafić. Szlaki turystyczne omijają tę dolinę szerokim łukiem, a okoliczne szczyty nie są nawet udostępnione dla ruchu wspinaczkowego. Na Jaworowym Potoku nie ma mostków, mylne ścieżki błądzą w urwistym, świerkowym lesie, aby wyżej zupełnie zginąć w gąszczu kosodrzewiny, która niczym amazońska dżungla ekspansywnie zawłaszcza każdy skrawek ziemi. Czarny Staw Jaworowy wcale nie należy do najpiękniejszych tatrzańskich jezior. Jest mały i płytki. Tym co przyciąga nad jego spokojną toń jest za to skalny amfiteatr szczytów, który wyrasta ponad nim. Wznoszące się potarganymi liniami ostrych turni granie Lodowego Szczytu, obejmują skrytą w ich wiecznym cieniu Śnieżną Dolinę, która niczym majestatyczny chór tkwi zawieszona wysoko ponad dnem doliny. To jedno z najpiękniejszych, ale i najdzikszych miejsc w Tatrach, gdzie trudno spotkać żywego ducha.
Byłem tam. Byłem nad jeziorem, a potem wspinałem się Śnieżną Doliną, ciesząc się samotnością w tym odludnym miejscu. Dlatego wyobraźcie sobie moje zaskoczenie, kiedy w chwili przerwy, którą sobie zrobiłem gdzieś w połowie drogi, żeby zapalić, podszedł do mnie młody mężczyzna i poprosił o papierosa. Miał na sobie wspinaczkowy strój, jednak zdziwiło mnie, że nie posiada ze sobą żadnego sprzętu. Usiedliśmy na skale, przedstawił się i zaczął opowiadać.
Miał na imię Adam i nie był typem sportowca, śrubującego skalę trudności pokonywanych dróg wspinaczkowych. Pociągała go raczej przygoda i to, co nieznane. Powiedział, że nad brzeg Czarnego Stawu Jaworowego dotarł późnym wieczorem. Dzień był długi. Najdłuższy w roku, czerwcowy dzień. Słońce piekło niemiłosiernie, ale wysoko w kotłach bieliły się rozległe śnieżne pola. Śnieżna Dolina była od Wielkiej Strągi aż po Złoty Cmentarzyk cała w śniegu. Adama ucieszył ten widok. Miał w planach tamtędy się wspinać, a w jego plecaku pobrzękiwały raki i dziaby. I to wszystko.
W kosówce ponad stawem odszukał utworzoną pod wielką wantą skalną kolebę. Jej spód umoszczony był igliwiem, a ściany obmurowane drobnym kamieniem. Wyglądała na solidną i przytulną gawrę. Widać było, że ktoś tu czasami zaglądał. Przyrządził sobie kolację i położył się do snu. W planach miał wstać skoro świt, gdyż czekała go do pokonania długa i wymagająca droga.
Ponad Lodowym Szczytem wzeszedł księżyc i zaświecił mu prosto w oczy. Nagle usłyszał coś jakby plusk wody, a chwilę potem cichy śmiech. Uniósł głowę, nasłuchując. Znad stawu docierał ewidentny dźwięk, tak jakby ktoś się w nim kąpał. Nie po raz pierwszy nocował w górach i wiedział, jak zwodne potrafią być nocne odgłosy przyrody. Opowieści o swoich wyczynach lubił w towarzystwie ubarwiać tatrzańskimi legendami, których znał wiele. Takich jak ta, o Żabim Stawku ukrytym pod lodami Jaworowej Doliny, gdzie według zapisków dawnych poszukiwaczy przygód ukryte były wielkie skarby. Albo o duchu węgierskiego taternika, który zginął w ścianie Małej Śnieżnej Turni i do dziś można było usłyszeć dźwięk wbijanych przez niego haków, lub dostrzec światło jego kaganka.
Odwrócił wzrok od księżyca i próbował zasnąć, ale hałas był zbyt wyraźny. Kiedy do plusku dołączyły ludzkie głosy, musiał wstać. Nie był człowiekiem strachliwym, wyszedł więc z koleby i ruszył w kierunku niewidocznego jeziora. Wychylił się spoza kosówki i stanął jak wryty.
W płytkich wodach stawu kąpały się dwie dziewczyny. Przykucnął, jak gdyby przestraszył się, że może zostać zauważony, kobiety pluskały się bowiem w wodzie zupełnie nago. Księżyc był w pełni i rzucał na staw mocne, zimne światło niczym reflektor oświetlający scenę teatru. Widział je dokładnie, tę smuklejszą, o dziewczęco jeszcze niewyraźnych kształtach, podskakującą w wodzie jak dziecko i tę dojrzalszą o szerokich biodrach i dużych piersiach poruszających się bezwładnie przy każdym jej ruchu.
Adam uważał się za kobieciarza. Pochwalił się, że opowieściami o swych górskich przygodach potrafił bez trudu zbałamucić niejedną słuchaczkę, i tę młodszą, i tę starszą. To jednak co zobaczył w oświetlonym przez księżyc Czarnym Stawie Jaworowym, wprawiło go w osłupienie. Coś go sparaliżowało, nie pozwalając wychylić się zza kępy kosodrzewiny. Jego, playboya, który w normalnych warunkach sam zrzuciłby ciuchy i wskoczył do wody, żeby beztrosko z nimi poflirtować. To nie był strach. Nie wierzył w żadną z legend o rusałkach, syrenach czy topielicach. Widok dziewczyn taplających się w najbardziej odludnym z tatrzańskich jezior, w samym środku świętojańskiej nocy był jednak tak surrealistyczny, że zupełnie odebrał mu zdolność jakiejkolwiek racjonalnej reakcji. Kucał więc i patrzył jak głuptas na ich beztroskie harce i na ich fosforyzujące w świetle księżyca kobiece wdzięki. Patrzył, dopóki nie wyszły z wody, ubrały się i zniknęły za wielkim głazem, sterczącym nad brzegiem jeziora. Przypomniał sobie nagle, że pod tym głazem również znajdowała się skalna koleba, ale wydawała mu się w środku wilgotna i odnalazł inną. Dziewczyny tam pewnie nocowały, nie miał jednak odwagi, żeby je odwiedzić. Ich obecność, która pojawiła się znikąd w tym odludnym miejscu, była dla niego zbyt dziwna. Nie zauważyły go i chciał, żeby tak pozostało, dlatego jak najciszej powrócił do swojej koleby i spróbował zasnąć.
Obudziła go czerwona łuna, jakby sam wierzchołek Lodowego Szczytu topił się w piecu hutniczym. Świtało. A więc zaspał. Zerwał się i zaczął pakować, w międzyczasie coś przekąszając. Przypomniała mu się nocna scena nad stawem – może była tylko snem? Wyszedł z koleby i spojrzał w głąb doliny. Dwie ludzkie postacie poruszały się po stromych piargach, jakimi w kierunku stawu opadały urwiska Małej Śnieżnej Turni. Bez trudu rozpoznał kobiece sylwetki, ubrane w kolorowe, wspinaczkowe stroje, z wypchanymi plecakami szybko zmierzające w stronę skał. Odetchnął z ulgą i uśmiechnął się zażenowany własną postawą. W kolebie obok nocowały dwie odważne dziewczyny, które przyszły się wspinać, a on ze strachu ukrył się w swojej gawrze. Pokręcił z niechęcią głową, ale nie chciał więcej o tym myśleć. Czekała go wspinaczka. Musiał się skoncentrować, żeby nie popełnić jakiegoś głupiego błędu. Zarzucił plecak i ruszył w kierunku Śnieżnej Doliny.
Skalny próg doliny nie był trudny. Wyżej czekał zaś twardy, doskonały firm, po którym w rakach i z dziabami mógł bardzo pewnie i szybko się wspinać. W kotlinie Srebrnej Strągi zatrzymał się na krótki odpoczynek. Podziwiał widoki i pstrykał zdjęcia, i wtedy właśnie zauważył sylwetki dziewczyn. Były już wysoko na grani Małej Śnieżnej Turni. Wspinały się zapewne szybką i nietrudną drogą zachodnim żebrem jej ściany. Mimo wszystko ich postępy wzbudziły jego podziw. Zamierzały najwidoczniej pokonać całą Śnieżna Grań, prowadzącą aż na wierzchołek Lodowego Szczytu. Też tam zmierzał, choć inną drogą.
Przyjrzał się Śnieżnej Grani. Tworzyły ją trzy turnie. Pierwsza, opadająca w doliny urwiskiem była już na wyciągnięcie ręki dziewczyn. Druga wznosiła się teraz tuż nad nim i wyglądała na łatwo dostępną. W przeciwieństwie do trzeciej, podobnej do fortecznej baszty, piętrzącej się wyżej czarnymi, granitowymi urwiskami. Przyglądnął się uważnie tej środkowej turni. Prowadził w jej stronę głęboki żleb, którym bez trudu mógłby się wspiąć na sam wierzchołek. Może dotarłby tam nawet przed dziewczynami, na które czekała jeszcze poszarpana grań. Przypomniał sobie widok ich nagich ciał, pluskających się w wodach jeziora i poczuł, jak odzywa się w nim samczy instynkt. A gdyby tak zrobił im psikusa, wszedł na tę turnię i tam na nie zaczekał? Potem mogliby wspólnie kontynuować wspinaczkę aż po Lodowy Szczyt. Uśmiechnął się do tych myśli, czując jak testosteron przyjemnie wypełnia jego jądra. Zdjął raki i po skałach ruszył w górę. Tak jak się spodziewał, droga na wierzchołek była łatwa i szybka.
Na szczycie uderzył go kontrast między chłodem zacienionej doliny a prawdziwym żarem, który w słońcu lał się już z nieba. Usiadł na skałach, przysłuchując się nieodległym, kobiecym głosom. Spoza uskoku grani dobiegały znane mu jeszcze z kursu wspinaczkowego komendy: Luz! Auto! Idę! Czekał, zastanawiając się, która z dziewczyn pojawi się pierwsza.
Wreszcie zobaczył głowę w czerwonym kasku, spod którego wystawał krótki warkoczyk. Szczupła buzia i duże jasne oczy nie były w ogóle zdziwione z towarzystwa na szczycie. Co innego wyraziła twarz Adama. Zaskoczony o mało nie rozdziawił ust. Dziewczyna poza kaskiem, uprzężą i pantoflami wspinaczkowymi nie miała na sobie nic więcej. Z niedowierzaniem patrzył jak z pętli i karabinka zakłada stanowisko asekuracyjne, żeby ściągnąć do siebie swoją towarzyszkę. Tak naprawdę widział tylko jej białe, szczupłe pośladki, łono pokryte jasnym meszkiem, niczym brzoskwinia i drobne piersi, z różowymi i sterczącymi jak pączki róż sutkami. Patrzył jak wybiera luz liny i nie potrafił wykrztusić z siebie słowa. Dziewczyna również milczała, jak gdyby czekała na swoją koleżankę. Adam też czekał z niecierpliwością, mając nadzieję, że tamta również wspina się nago.
Wreszcie zobaczył niebieski kask, wystający spod niego kucyk, a potem ramiona i duże, dojrzałe piersi, pomiędzy którymi przewieszoną miała pętlę z kompletem karabinków. Obejmująca jej nagie biodra uprząż wyglądała niczym pas z podwiązkami, łączącymi talię z udami, pomiędzy którymi ciemniał pukiel gęstych włosów.
– Dzień dobry! – odezwała się, gdy tylko zauważyła Adama i uśmiechnęła się wesoło. Wyglądała na dużo starszą, mogłaby wręcz być matką pierwszej. – Nie spodziewałyśmy się spotkać kogokolwiek na tej grani.
Otwarta postawa starszej z dziewczyn sprawiła, że Adam odzyskał pewność siebie?
– Ja też nie spodziewałem się tu takich widoków – odparł flirciarskim tonem.
Zaśmiała się, klarując linę.
– Mam nadzieję, że się nie zgorszyłeś. Uprawiamy górski naturyzm i dlatego wybieramy raczej rzadko chodzone drogi.
– Myślałem, że takie rzeczy tylko na Majorce.
– Wolimy góry od morza.
Mówiła tylko ta starsza. Młoda zlikwidowała stanowisko, wzięła linę i ruszyła w dalszą drogę.
– Jak tu wszedłeś?
– Ze Srebrnej Strągi.
– Dziwne… – minęła Adama, niemalże trącając go nagim ramieniem. – I co dalej?
– Lodowy Szczyt.
– Wracasz do Śnieżnej Doliny?
– A mogę się dołączyć?
– Masz uprząż? – zmierzyła go wzrokiem.
Młoda zbiegała już w kierunku przełęczy i zniknęła z pola widzenia. Adamowi widok na dalszą część grani przysłonił dorodny biust starszej.
– Pójdę bez zabezpieczenia.
– My wspinamy się nago – zakomunikowała z poważną miną. – Jeśli chcesz się dołączyć, nie możesz tak dalej iść.
– Mam się rozebrać? – zapytał, uśmiechając się szelmowsko.
Spodobało mu się to. Było podniecające i pikantne. Nie miał żadnych oporów przed pokazaniem nagiego ciała. Natura hojnie go obdarzyła. Nie tylko wysportowaną sylwetką, ale i dorodną męskością, którą zadowalał wiele kobiet. Wrzucił ciuchy do plecaka i w samych butach popędził w dół granią. Na przełęczy dopadł młodszą z dziewczyn, która bez słów rzuciła okiem na jego na pół pobudzone przyrodzenie.
Dalej jednak wznosiła się największa z turni. Droga na jej szczyt nie wyglądała na zbyt łatwą. Miał nadzieję, że pójdą przodem. Chciał patrzeć na ich tyłeczki i obserwować kobiece skarby, kiedy będą szeroko rozstawić nogi, walcząc ze skałą. Starsza szybko sprowadziła go jednak na ziemię.
– Idź pierwszy. My z liną trochę się poguzdramy.
Uskok turni rozcinała szeroka szczelina, którą zaczął się początkowo zupełnie łatwo wspinać. Im był wyżej, robiło się jednak stromiej i trudnej. W końcu szczelina niknęła pod ciemnymi przewieszkami. Jedynym wyjściem był długi szpagat na ostrą jak płetwa rekina grań. Dosięgnął jej ręką, jednak krok wydawał się znacznie trudniejszy od czegokolwiek, co robił dotychczas bez liny w tatrach. Spojrzał w dół. Rozgrzane, błękitne powietrze wypełniało otchłań przepaści. Jego zupełnie zwiotczała męskość wskazywała kierunek, w którym by poleciał, gdyby zawiodły go chwyty. Między rozkraczonymi nogami zbliżała się już kobieca postać w niebieskim kasku.
– Chyba się nie poddasz? – dogryzła mu, zakładając w szczelinie przelot.
Nie mógł być mięczakiem. Nie w oczach tych niezwykłych dziewczyn. Zrobił szpagat i podciągnął się na grań. Wyżej teren był już łatwiejszy. Po chwili znalazł się na szczycie.
Wierzchołek Wielkiej Śnieżnej Turni okazał się niezwykłym miejscem. Otoczony ze wszystkich stron urwiskami był zupełnie płaski. Porastała go psia trawka oraz różnokolorowe kwiaty, które w ten czerwcowy dzień zdawały się mieć apogeum swojego kwitnienia. Adam aż przysiadł z wrażenia, uważając, żeby nie zdeptać dorodnych kielichów błękitnych dzwonków. W dusznym, gorącym powietrzu słodki zapach złocistych omiegów i śnieżnobiałych sasanek przyprawił go o zawrót głowy.
Dziewczyny postępowały tuż za nim. Na szczycie rozwiązały się i zdjęły kaski. Ich blond włosy, chociaż zmięte i czochrane wiatrem, mieniły się w słońcu złotem. Młodsza przycupnęła na rzuconym przed Adamem zwoju liny, a starsza usiadła za jego plecami, opierając się o swój plecak i wyciągając do słońca umięśnione nogi.
– Częstujcie się! – otworzył torebkę suszonych moreli i zwrócił się z nią w stronę młodszej z dziewczyn.
Machnęła ręką, dając bez słów do zrozumienia, że dziękuje. Nie wydawała żadnych dźwięków, jakby była niemową. Adam przyznał, że bardzo pociągała go ta jej tajemniczość.
– Bardzo chętnie – odezwała się natomiast starsza i ponad jego ramieniem sięgnęła do torebki z owocami.
W tym momencie poczuł, jak opiera się o jego plecy swoją miękką piersią. Jej jasne, potargane wiatrem włosy musnęły mu kark i szyję. Pachniała rozgrzanym przez upał i trudy wspinaczki ciałem. Wzięła do ust morelkę i objęła go ramieniem. Jej spokojny oddech łaskotał go po uchu.
Młodsza patrzyła na nich swymi dużymi, jasnymi oczami i dopiero po chwili Adam zorientował się dlaczego. Otóż jej wzrok utkwił na jego członku, który zaczął rosnąć w jej oczach, aż nabierając pełnego kształtu, uniósł się do góry, odsłaniając purpurową główkę. Niespodziewanie dotknęła go palcami, jakby pierwszy raz widziała coś takiego na oczy.
– Spróbuj, jak chcesz! – usłyszał zza głowy głos starszej.
Nie dowierzając patrzył, jak młodsza nachyliła się nad nim i koniuszkiem języka dotknęła pulsującej krwią główki, aż przeszył go dreszcz.
– Tfu! – odłożyła go jednak z niechęcią, krzywiąc usta.
Zza głowy popłynął perlisty śmiech.
Odwrócił się. Patrzyła na niego rozbawionymi oczami. Jej usta były na wysokości jego ust. Okazja, żeby ją niezobowiązująco pocałować była wymarzona, ale nie zdążył tego zrobić. To ona pocałowała go pierwsza. Smakowała morelami, ale jeszcze czymś więcej, czymś aż mdląco słodkim Spojrzał jej pytająco w oczy i wiedział już, że będzie jego. Nie wahając się objął dłońmi jej piersi, a ona zanurzając palce w jego włosach, zachęciła go do dalszych pieszczot. Niczym wygłodzony wilk rzucił się na jej wygięta do tyłu szyję i rozgrzane słońcem ramiona. Jego pocałunki schodziły coraz niżej w głęboką dolinę biustu, skąd wspinał się do sterczących zadziornie sutków, ażeby znowu poprzez bezdroża brzucha upadać w miękkość pachnącego igliwiem i macierzanką runa. Błądząc w nim po omacku, natknął się wreszcie na rozchylone wargi, które objął namiętnym pocałunkiem.
– Zobacz! – zwróciła się do swojej młodszej koleżanki, która podeszła bliżej i przyglądała się z zainteresowaniem.
Pchnęła Adama na plecy i dosiadła go niczym amazonka dosiadająca konia. Wiedziała co robić, żeby im obojgu było dobrze. Objął jej rytmicznie poruszające się biodra. Były tak jak ramiona i brzuch spalone słońcem na brąz. Tylko piersi, które rozbujały się przed jego oczami, zasłaniając widok Tatr, były białe jak śniegi na zboczach Lodowego Szczytu. Krew przyjemnie pulsowała w jego żyłach. Tego właśnie pragnął, rezygnując z drogi przez Śnieżną Dolinę.
– Nie dasz się skusić?
Starsza nie dawała spokoju swojej młodszej towarzyszce. Adam zobaczył, jak dotyka jej ramion i młodych piersi, usiłując wciągnąć ją do zabawy. Było mu dobrze, ale nie miałby nic przeciwko zmianie. Dlatego z satysfakcją obserwował, jak prowodyrka całej tej zwariowanej historii w końcu wepchnęła wręcz dziewczynę prosto w jego ramiona. Kiedy uwolnił się spomiędzy jej ud, objął młodszą i przewrócił na plecy, turlając się wśród błękitnych kęp dzwonków.
– Tylko bądź delikatny! – pouczyła go, zanim dotknął jej delikatne łono.
Jej kobiecość wydawała się jednak zamknięta niczym muszla małża. Imponujące przyrodzenie wyrastające spod jego umięśnionego tułowia zupełnie nie pasowało do szczupłych bioder dziewczyny. Wtedy jednak zza jego pleców wyłoniła się dłoń starszej koleżanki, która wilgotnymi palcami zaczęła delikatnie masować pokrytą jasnym meszkiem dziewczęcą płeć. Wreszcie muszla się rozchyliła i Adam zobaczył jej perłowe wnętrze. Mógł powoli wejść do środka. Była tak ciasna, że musiał się wysilić, żeby pokonać opór jej mięśni. Nie odpuścił jednak, dopóki nie wcisnął się do samego końca. Patrzył, jak ciężko oddychała, ale nie wydała żadnego dźwięku, jakby była niema. Wysuwając się, zerknął z niepokojem, czy nie krwawi, ale jego członek lśnił jedynie od jej soków. Wtedy już bez oporów pozwolił instynktom przejąć nad sobą kontrolę. Hormony buzowały w jego krwi. Z zadowoleniem zobaczył, jak starsza z dziewczyn nachyliła się nad koleżanką i zaczęła ssać jej nabrzmiałe sutki. Już tylko chwila dzieliła ich od momentu, kiedy filigranowe ciało dziewczyny wyprężyło się ogarniającym je orgazmem.
Tuż obok, wypięta pupa bardziej doświadczonej taterniczki też kusiła, żeby dla odmiany tam się przenieść. Posłuszny podszeptom natury porzucił wijące się jeszcze w rozkoszy ciało młodszej i kompulsywnie zanurzył się między pełnymi pośladkami starszej. Chwycił w ręce jej krągłe biodra i popuszczają zupełnie cugle zwierzęcej chuci, nie zwolnił, dopóki nie poczuł, że dociera na szczyt. Instynktownie wyskoczył na zewnątrz, rozlewając nasienie po białych kępach sasanek. Po chwili zwalił się na murawę, ciężko oddychając. Nie wierzył w Boga, ale pomyślał, że jeśli istnieje niebo, to właśnie tak wygląda.
Czerwcowy, południowy sen spłynął na niego niczym słodka rozkosz, głęboki i pozbawiony marzeń. Bo czyż rzeczywistość nie była piękniejsza od najwspanialszych snów?
Obudziło go słońce, palące do bólu jego nagie pośladki. Zanim zorientował się gdzie jest, doszło do niego, że wokół nie ma nikogo. Obok leżał plecak i zdeptane kwiaty. Dziewczyn jednak nie było. Zerwał się na równe nogi. Czyżby znowu coś mu się tylko przyśniło? Spojrzał w kierunku grani Lodowego Szczytu. Daleko, na wysokości Lodowego Zwornika dostrzegł dwie wspinające się sylwetki.
Zostawiły go śpiącego i poszły dalej. Inaczej sobie wyobrażał ich dalszą, wspólną drogę.
– A to suki! – bąknął zdenerwowany. – Suki! – krzyknął z całych sił.
Wciągnął ciuchy na poparzoną słońcem skórę i ruszył w ich kierunku. Niestety po kilku krokach zatrzymał go pionowy uskok, którym szczyt turni opadał w stronę przełęczy. Na skale lśnił wkręcony ring zjazdowy. Dziewczyny zapewne przewlekły przez niego linę i spokojnie sobie po niej zjechały, ale on nie posiadał liny. Zaklął i trzymając się kolucha, nachylił się ponad urwisko. Poniżej skała była przewieszona. Nie dało się tamtędy zejść bez sprzętu. Zawrócił zrezygnowany. Czyżby czekał go odwrót? W sumie mógł jeszcze wrócić do Doliny Śnieżnej i jeśli się spręży, dotrzeć przed zmierzchem na grań Lodowego Szczytu.
Nie miał innego wyjścia, ale musiał się spieszyć. W drodze powrotnej czekał go przecież jeszcze ów szpagat z ostrza grani do szczeliny, który z takim trudem udało mu się pokonać w górę. W dół wydawał się o wiele trudniejszy do wykonania. Z ręką na sercu obniżył się do krytycznego miejsca i spróbował sięgnąć nogą do jakiegoś stopnia w szczelinie. Wyglądało to na niewykonalne. Mięśnie nóg zaczęły mu drżeć, wrócił więc na grań. Czyżby miał się poddać? Czyżby zostało mu jedynie wyjście hańby i telefon po śmigłowiec ratunkowy? Słońce niebezpiecznie zaczęło chylić się ku zachodowi. Nie było wyjścia. Poddał się i zrezygnowany wyciągnął telefon. Ku własnej rozpaczy spostrzegł jednak, że telefon jest poza zasięgiem. Spojrzał w kierunku Lodowego Szczytu. Wysoko na tle nieba dostrzegł dwie sylwetki zbliżające się już do wierzchołka. Coś zaczęło wzbierać w jego piersi, jakiś przerażający bulgot. Otworzył usta i krzyknął na całe gardło, ile tylko miał pary w płucach. Ale czy ktoś go usłyszał? Echo powtórzyło jego krzyk, po czym nad górami zaległa złowroga cisza…
Zauważyłem, że bardzo spochmurniał. Mimo to chciałem usłyszeć, co wydarzyło się dalej. Powiedział, że skoro jakoś tam wszedł, musiał więc i jakoś zejść. Wziął się w garść i wrócił nad uskok. Tym razem szczelina wydała mu się jakby bliżej. Sięgnął tam nogą, nawet wymacał jakiś stopień. Powietrze pod jego stopami było już zupełnie czarne. Przełknął zimną ślinę i przerzucił ciężar ciała na drugą nogę. Wtedy skalny blok, którego się trzymał, drgnął i poleciał w tę czarną otchłań…
Spojrzałem na niego z zainteresowaniem. Jego oczy były ciemne, jak ta otchłań o której powiedział, aż mnie zmroziło. Akurat skończyliśmy palić i spytałem go, czy zechce mi dalej towarzyszyć. W odróżnieniu od niego miałem ze sobą linę, którą moglibyśmy się związać. Odparł jednak, że tu pozostanie. Pożegnałem go więc i ruszyłem w swoją stronę. Czekała mnie jeszcze długa droga i dopiero kiedy dotarłem do schroniska Tery’ego, uświadomiłem sobie, że w jego opowieści było coś nie tak…
Jak Ci się podobało?