Wojenna zawierucha (I)
20 sierpnia 2019
12 min
- To twój pomysł? Obiecałeś mi , że nie będę przedmiotem. Mówiłeś, że żyję dla siebie, nie dla polityki i Królestwa.
- Dziecko, przecież wiesz. Ja chcę twojego szczęścia, ale chcę też dobra całego Latartu. Twój ślub z Aherinem wzmocni kraj. Stworzymy nieformalny sojusz z Kryss - powiedział, ocierając łzy z policzków córki.
- A więc to dziadek? Spytaj go, dlaczego nie odda swojej ukochanej wnuczki Marii księciu Kryss - odburknęła dziewczyna.
- Ailo, hamuj się. Maria jest za młoda, poza tym obiecano już ją komuś innemu. Masz rację, to Król Gustaw zdecydował o twoim ślubie. Zaskoczyło mnie to, ale wypełnię rozkaz. - Przytulił córkę mocno.
- Tato, jaki on jest? Aherin, znasz go? - Uspokoiła się już trochę, starała się zaakceptować swój los. Wiedziała, że opór nie ma sensu. Dobro Korony dla jej ojca było zawsze najważniejsze. Ważniejsze nawet od jego dzieci.
- Osobiście nie. Słyszałem jednak o nim wiele.
- Ile ma lat? Jak wygląda? Jest delikatny? - przerwała mu.
- Haha. Nie wiem dziecko. Wszystkie opinie o nim były pozytywne, ale przecież przekazywali je posłowie Kryss. Jest młodszy ode mnie, ma trzydzieści dwa lata. - Wyraz twarzy jego ukochanej córki zdradził mu od razu jej strach. - Spokojnie, nie jest jakimś pijakiem z wielkim brzuchem. Dowodzi królewskimi lansjerami, a to oznacza, że musi być bardzo sprawny fizycznie. Lansjerzy Kryss słyną z umiejętności walki. Aby zostać ich dowódcą, trzeba być wielkim wojownikiem. Nawet książę nie miał tam warunków ulgowych. Nie oddam cię byle komu skarbie. - wytłumaczył Aili, po czym wstał z krzesła.
- Mam wybór ojcze? - spytała z nadzieją w głosie.
- Nie. - Pokręcił głową, po czym dodał. - Musimy iść do sali przyjąć oświadczyny.
- Chodźmy więc. - odpowiedziała, a następnie poszła za ojcem do sali balowej zamku.
Dwa miesiące później
- Wycofać się! Do tyłu! Chronić Hetmana! - Krzyki oficerów rozbrzmiewały między odgłosami walk.
- Miasto padło! Do zamku! Do zamku!
- Wy dwaj idźcie do komnat i uciekajcie z moją córką! Już! - rozkaz Hetmana Królewskiego usłyszeli żołnierze na całej długości murów.
- Panie! Mamy uciekać?! - Dwóch wysokich kawalerzystów spojrzało ze zdziwieniem na swojego dowódcę.
- Macie ratować moją córkę, chuje! Już!
- Tak jest! - Żołnierze w niebieskich płaszczach ze złotymi orłami pobiegli na dziedziniec zamku, a stamtąd do części mieszkalnej.
- Jak długo utrzymamy zamek? - spytał już spokojniej dowódca wojsk Króla Gustawa.
- Panie, oni już plądrują miasto.
- Przecież to kurwa widzę! - warknął, wskazując na ogień trawiący Mortegę, jego miasto.
- Będą tu lada… Aaaaa! - Jego słowa przerwał krzyk i salwa krwi wypływająca z ust. Strzała trafiła pod pachę, dziurawiąc serce.
- Kurwa! Tarcze! Łucznicy ognia!!!
- Panie! Jest ich armia, nie mamy szans! - Któryś z żołnierzy po lewej krzyknął do Ozyra i rzucił miecz.
- Stać kurwy prosto! Przygotować się! Jak mi któryś wspomni jeszcze raz o kapitulacji to wyrucham go swoim mieczem w dupsko! Utrzymać skurwysynów za murami zamku! Odsiecz Króla Gustawa rozerwie tyły wroga jak wy cipy dziwek po wygranej bitwie!
- Do boju!
- Jebać kurwy nieludzi!
Tylko Ozyr de Verys, hetman króla, wiedział, że żadnej odsieczy nie będzie. Zdawał sobie sprawę, że nie dadzą rady się utrzymać. Kazał walczyć tylko w jednym celu: aby przeżyła jego córka. Czas, jaki potrzebowali kawalerzyści, aby wywieźć ją z zamku, miał kupić on i jego ludzie. Kupić swoją krwią. To go nie obchodziło, wiedział, że straci żonę, której wywieźć się nie da, bo jest zbyt rozpoznawalna. Wiedział, że jego synowie, choć bez praw do tronu zginą, bo armia krasnoludów zabijała każdego ludzkiego mężczyznę. Nie zależało mu ani na sobie, ani na życiu jego żołnierzy, ani na życiu jego żony i synów. Zależało mu na jego młodej, pięknej córeczce. Jego oczku w głowie, które wyszło na świat w trakcie wojny. Wojny, która dała mu tytuł i ziemie. Jego perełce, która urodziła się w dzień wielkiej bitwy pod Kirch, bitwy, którą wygrał. Tylko na niej mu zależało bardziej niż na swoim życiu. Tylko dla niej on, człowiek nieskazitelny, honorowy mógł kłamać ludziom, którzy mu ufali. Kłamał po to, aby ocalić swoją Aile.
Odgłosy bitwy już w nocy obudziły Aile. Na murach miasta widziała walki. Ojciec opowiadał jej, jak broni się miasta. Wiedziała, że jeśli walki trwają na murach, to szturm się udał. Wróg miał przewagę, logiczne było więc, że zajmie mury. Co potem? Czy jej ojciec obroni zamek? Na pewno. W całej ziemi, od zachodnich mórz po pustynię Utaya, nie było lepszego dowódcy. Wyszła na balkon, chcąc zaczerpnąć powietrza.
- Na bogów! Panienka się schowa! - usłyszała podniesiony głos swojej służącej dobiegający z pokoju.
- Już. Przepraszam Margrit - Lubiła ją. Margrit opiekowała się nią od dziecka. Uczyła jak się zachowywać na dworze, pomagała w sprawach, o których Aila wstydziła się powiedzieć ojcu. Margrit miała też z nią pojechać do Kryss. Miała.
- Panienka idzie ze mną do sali balowej, hetman rozkazał.
- Oczywiście.
Idąc do twierdzy, Aila mijała dziesiątki żołnierzy biegających do zbrojowni i na mury. Zastanawiała się, dlaczego to się stało. Dlaczego zostali zaatakowani. Dzikie plemiona krasnoludów od czasu wojny czterdziestoletniej nie wyszły poza wielką rzekę Poze. Co się stało, że zbuntowały się i zdecydowały wrócić na ich dawne ziemie, zabrane im prawie dwieście lat temu?
- Aila, chodź tutaj. - Głos matki wyrwał ją z przemyśleń. Były już w sali razem z dziesiątkami służących i dam dworu.
- Gdzie Lanos? - spytała trzeźwo, nie zauważając brata obok matki.
- Powiedział, że chce walczyć, ojciec zezwolił mu. Widok syna hetmana podobno podniesie morale wojsk. - wyjaśniła łamiącym się głosem matka i przycisnęła mocniej do piersi młodszego syna. - Chodź tutaj dziecko. - Wyciągnęła rękę do jedynej córki. Aila ułożyła się przy matce i próbowała zasnąć. Wróciła do rozmyślań nad wojną. Kiedy do jej ojca przybyły meldunki o zbierającej się na południu armii krasnoludów pod przywództwem plemienia Pak Sze on od razu kazał wysłać zwiad. Niestety jej ojciec był jedynym człowiekiem, który przejmował się zbieraniną nieludzi. Zarówno król Gustaw jej dziadek, jak i inni członkowie rady królewskiej bagatelizowali problem. Ozyr upierał się, aby wysłać armię nad Poze i rozbić niezorganizowane siły. Król nie dał zezwolenia swojemu zięciowi. Mimo że szczerze lubił - tak przynajmniej wierzyła Aila - Ozyra, nie zgodził się. Miał problem na północy z Kontem i jego nieobliczalnym i agresywnym królem. Właśnie dlatego potrzebne było małżeństwo Aili oraz Aherina - następcy tronu w Kryss. To on ze swoimi lansjerami miał być straszakiem na zapędy Kontu, a w razie wojny uderzyć ze wschodu. Owszem Aila nie była księżną Latartu, ale jej matka już tak. Królewska krew więc płynęła w żyłach Aili. Teraz to nie Kont był problemem, armia pod sztandarami Pak Sze była liczniejsza od sił, jakie Gustaw mógł wystawić. Teraz nie tylko Mortega - południowa strażnica jak nazywali ją władcy czterech królestw - była zagrożona, a cały Latart, może nawet wszystkie królestwa. Krasnoludy znajdujące się na terenie Latartu masowo dołączały do armii „wyzwoleńczej”, jak nazywali ją nieludzie. To już nie była zbieranina zwaśnionych plemion, tylko kilkudziesięciotysięczna armia. Może słabo wyszkolona i wyposażona, ale z każdym dniem silniejsza. Zbagatelizowanie problemu przez Gustawa mogło teraz doprowadzić do katastrofy.
- Panienko! Panienko! Proszę się obudzić! - słowa Margrit zbudził ją ze snu. Sala balowa była daleko od murów, a mimo to słychać było już tutaj walkę.
- Aila! - krzyk matki postawił ją na nogi.
- Co się dzieje? - spytała przestraszona.
- Mamy rozkaz zabrać panienkę na północ. - To był Kurtz kawalerzysta jej ojca. Wysoki, młody mężczyzna. Aila wiedziała, że Kurtz się w niej podkochuje. Schlebiało jej to, ponieważ Kurtz był przystojnym żołnierzem.
- Ale jak to? Mnie? A co z resztą? - spytała - Jak bitwa?
- Miasto padło, krasnoludy podchodzą pod zamek, mamy rozkaz natychmiast panienkę zabrać.
Aila zbladła. Jeśli ojciec kazał ją ewakuować, to oznacza, że może nie utrzymać zamku. To z kolei oznacza śmierć jej bliskich.
- Natychmiast! - krzyknął drugi kawalerzysta i pociągnął ją za rękę.
- Nie! Nie! Zostaw! Matko! Każ im mnie puścić! - Zalała się łzami.
- Idź dziecko, ratuj się - płaczącym głosem powiedziała kobieta. Podeszła do córki i pocałowała ją w czoło - zabierzcie ją.
- Niee! - żołnierze siłą wyciągali ją z sali.
Wyszli na korytarz i wtedy Aila zobaczyła bitwę. Na murach kotłowało się, przewaga krasnoludów była ogromna.
- Na dół biegiem! - krzyk Kurtza otrzeźwiał ją. Teraz chciała iść z nim. Widząc krasnoludów dobijających żołnierzy jej ojca, płonące miasto, chciała uciekać.
Minęli kilka komnat, zbiegali po schodach. Przed nią biegł Kurtz, za nią drugi żołnierz, którego nie znała.
Gdy kierowali się w stronę północnej bramy, na jednym z korytarzy natknęli się na dwóch przeciwników. Wybiegli za nimi z drzwi po lewej stronie. Kawalerzysta z tyłu dobył miecza i krzyknął:
- Nie zatrzymywać się!
Kurtz złapał za rękę Aile i biegł co sił do stajni. Gdy weszli do środka kątem oka zauważyła stajennego. Młody chłopak leżał w kałuży krwi z rozrąbaną klatką piersiową.
- Tam! - Kurtz wskazał na jednego ze spłoszonych koni. - Wsiadaj!
- Co jest kurwa?! - usłyszeli chrapliwy głos za swoimi plecami. Gdy się obrócili, zobaczyli czterech krasnoludów.
- Wsiadaj na koń! - krzyknął Kurtz i pocałował szybko Aile, dobywając miecza. Zaskoczyło ją to, ale błyskawicznie wsiadła i uspokoiła konia. Popatrzyła w lewo. Kurtz z mieczem w ręce pobiegł na przeciwników. Nawet nie zdążył do nich dobiec, gdy strzała utkwiła mu w szyi. Z tętnicy buchnęła fontanna krwi. Chciała wyjechać ze stajni między krasnoludami. Minęła pierwszego, tego z łukiem. Drugi machnął toporem i rozpłatał koniowi szyję. Aila spadła na miękkie posłanie.
- O ja pierdole! Ale nam się ładna suka trafiła chłopaki - rzucił jeden z nieludzi. Aila momentalnie zerwała się na nogi i rzuciła w stronę wyjścia.
- Nie! Kurwa nie strzelaj do niej! - usłyszała w momencie, kiedy potknęła się o swoją suknię nocną. Upadła i od razu została przytrzymana przez małe grube ręce.
- Nie! Puść! Nieeee! Pomocy! - krzyczała, gdy czterech krasnoludów chwyciło jej ręce i nogi.
- Ja biorę ją pierwszy! - usłyszała głos i ręce rozchylające jej nogi.
- Nieeee! Błagam! - Broniła się jak lwica, kopała, drapała, gryzła. Nie miała jednak szans. Dłonie oprawców trzymały silnie. Dwóch trzymało jej ręce i nogi, klęcząc po bokach. - Proszę... - powiedziała, płacząc. Poczuła, że zrywa się z niej suknię. Ręce na odsłoniętych piersiach ściskały sutki, powodując ból. Jej płacz i krzyki mieszały się ze śmiechem gwałcicieli. Poza stajnią trwały jeszcze walki, nikt nie mógł jej pomóc. Była sama, płacząca i wierzgająca. Poczuła wtedy, że ktoś klęka między jej nogami.
- Nieeee! - wyła, ale wiedziała, że nic jej to nie da.
- Już kurewko. Dobrze ci będzie, zobaczysz. - W tym momencie wszedł i rozerwał jej dziewicze łono. Ten krzyk na pewno było słychać nawet na dziedzińcu. Ból był ogromny. Aila czuła, że członek w jej ciele rozrywa ją. Gwałciciel pochylił się i zaczął obleśnie lizać jej piersi. Czuła ból i upokorzenie. Już nie walczyła tak zaciekle. Płakała głośno, kiedy gruby penis penetrował jej wnętrze. Czwarty napastnik, który nie musiał jej trzymać, ściskał jej pierś i zaczął ją całować. Czuła odór zgnilizny, krwi i bogowie wiedzą czego jeszcze. Przy każdym pchnięciu chciała wyć z bólu. Kiedy otwarła usta, aby krzyknąć, czwarty oprawca przytrzymał je i wsunął język do jej ust. Chciało się jej wymiotować. Wreszcie poczuła, że coś wlewa się do jej obolałej, zakrwawionej szparki. Przez krótki moment poczuła ulgę. Wyła, kiedy drugi oprawca usadowił się między jej nogami. Ten był nieco delikatniejszy. Ból i tak był nie do zniesienia. Teraz miała lizaną całą twarz i obie piersi. Nie była w stanie kopać, kiedy gwałcący ją krasnolud podniósł jej nogi i lizał ją po nich. Płakała i tylko to mogła robić. Nie był to już jednak tak głośny płacz, jak chwilę temu. Teraz tylko szlochała, modląc się, żeby skończyli. Drugi skończył szybciej, już nie broniła się, kiedy trzeci wchodził między jej nogi. Chciała, żeby to się tylko skończyło. Chciała, żeby już nie bolało. Ten był jeszcze gorszy niż pierwszy. Chyba miał większego albo po prostu jej cipka była mocniej napuchnięta. Ten ściskał jej piersi. Szloch ucichł, kiedy „wolny” z gwałcicieli całował jej usta. Nie poczuła, kiedy skończył trzeci. Było w niej tyle spermy i krwi, że nie odczuwała już nic oprócz bólu. Czwarty jednak nie wszedł od razu.
- Obróćcie ją i wypnijcie jej tyłek do góry. - Zanim zrozumiała co ją czeka, była już w pozycji, którą rozkazał krasnolud.
- Nieeee! - Siły wróciły do niej. Znowu kopała i krzyczała, próbowała gryźć. Kolejny raz nie miała szans. - Błagam cię. Proszę - powiedziała zapłakana do klękającego za nią napastnika.
-Dobra. Jak taka ładna kurewka poprosi, to pomogę. - usłyszała odpowiedź. Nie powinna się była cieszyć. - Bierz go do buzi i lepiej nawilż dobrze przed twoją ciasną dupcią. - Sterczący penis przed jej twarzą śmierdział. Zebrało się jej na wymioty - Otwórz usta, bo inaczej wejdę na sucho. - Zrobiła to. Wszedł brutalnie, kasłała, nie mogąc złapać powietrza. Żołądek poczuła w gardle. Kiedy wyszedł, jej ślina kapała po jego penisie i po jej brodzie. Schyliła głowę i zwymiotowała. Wierzgała jeszcze ostatkiem sił i krzyczała, kiedy gwałciciel złapał ją za pośladki i je rozchylił. Z całych sił pchnął, rozrywając jej zaciśnięty zwieracz. Krzyknęła. Przekroczyła granice bólu, jaki znała i jaki potrafiła sobie wyobrazić. Chciała zemdleć, ale nie mogła. Rozrywający ból i krew w jej tyłku. Tylko to czuła. Nie wiedziała, kiedy skończył. Czuła taki ból, że nawet wyjście kutasa z jej odbytu nie dał jej ulgi.
- Kurwa, ale jest dobra, też tak chce - odezwał się pierwszy i wsunął jej swojego członka do ust. Było jej wszystko jedno. Czy przeżyje, czy ją zatłuką. Miała dość bólu. Zacisnęła z całej siły szczęki. Poczuła pękającą skórę, żyłki i krew w ustach. Słyszała tylko krzyk.
Pierwszym co poczuła po obudzeniu, był zapach ziół. Próbowała się ruszyć, ale zasyczała. Poczuła ból krocza i głowy.
- Cieszę się, że wreszcie się obudziłaś - usłyszała męski głos. Spojrzała, w kierunku skąd dochodził. Zobaczyła w półmroku mężczyznę. Cholernie wysokiego mężczyznę.
Jak Ci się podobało?