Władca Run (I)
4 listopada 2013
Władca Run
21 min
Las tego dnia od samego początku wydawał się bardzo niespokojny. Większość zwierząt zamilkła, mimo, że śniegi już stopniały i wiosna przychodziła w pełnej glorii. Drzewa już się zazieleniły, życie wracało i Kurt zdążył się przyzwyczaić do wesołego śpiewu ptaków i zajęcy czy saren bez przerwy przemykających gdzieś na skraju widoczności. Teraz, mimo, że od świtu minęło już wiele godzin, nie spotkał nawet jednego zwierzęcia. To mogło oznaczać tylko jedno: zagrożenie. Nie potrafił wyczuć pożaru, również nie odczuł go także poprzez więź łączącą go z jego popielatym sokołem. Domyślał się więc, że musiało chodzić o jakiegoś wyjątkowo dużego drapieżnika, lub co gorsza - potwory. Te ostatnie nie pojawiały się tu od dość dawna, a jeśli nawet to nie stanowiły zagrożenia. Czyżby tym razem miało być inaczej?
Zatrzymał się nagle, nachylając i dotykając ostrożnie ziemi palcami. Tego właśnie szukał. Ślady, różniące się znacznie od tych, które widywał zwykle w tym lesie. Małe stopy, a do tego nieliczne odciski czegoś w rodzaju psich, choć z dziwnym, dodatkowym pazurem. Wciągnął powietrze, próbując wyłapać zapach, ale nie udało mu się to. Ślady na razie musiały wystarczyć, były wystarczająco świeże.
Zdjął z pleców łuk, zarzucając na nie włócznię, zaopatrzoną w ściągany pasek, pozwalający wygodnie nosić ją w ten sposób. Wyjął z kołczanu strzałę i ruszył za śladami, zachowując znacznie większą ostrożność niż wcześniej, choć starał się również nie zwolnić zanadto. Kierowały się ku krańcowi lasu, gdzie poprowadzony został szlak kupiecki, z tej strony kończący się w znajdującym się niedaleko mieście Sandpoint. Ostatnimi dniami całkiem uczęszczany, ze względu na uroczystości otwarcia nowej świątyni. To jednak nie mogłoby przecież wystraszyć zwierząt, karawany przejeżdżały tędy regularnie i nigdy nie zaobserwował niczego podobnego. Również bandyci nie straszyli, o ile nie było wśród nich magów czy kapłanów jakiegoś plugastwa. Coś poczuło zew krwi?
Zmrok miał zapaść za mniej więcej dzwon, widoczność była więc jeszcze całkiem dobra. Dlatego może jako pierwszy dojrzał jedną z przyczyn leśnej ciszy. Znajdował się już blisko traktu, w przerzedzającym się już znacząco fragmencie lasu, miał też może trochę szczęścia, bo podszedł od tyłu. Wiedział też, nie potrwa to długo. Mniej więcej trzydzieści metrów przed nim znajdowała się bowiem szaro-buro-zielona, niewielka i koścista sylwetka goblina. Trzymał w ręku krótką włócznię a co gorsza i co martwiło Kurta najbardziej - siedział na zwierzęciu. O dziwo, nie był to wilk, a raczej jakiś rodzaj czarnego psa o podłużnym pysku. Z wyglądu pewnie tak samo paskudnego, jak z charakteru.
Na jego szczęście ani jeden, ani drugi go nie wyczuli. Schował się za drzewem, rozglądając uważniej. Gobliny nigdy nie podróżowały same.
Przez kilka długich sekund nic się nie działo. Nie potrafił także nic dostrzec. Może był to samotny zwiadowca? Tak czy inaczej, zaburzał równowagę tego lasu, no i był zwyczajnym szkodnikiem. Nałożył strzałę na cięciwę, unosząc broń. Pies odwrócił się i zaczął niuchać powoli zbliżając się w jego stronę. Może to raczej wartownik? Paskudna, pokryta jakimś brudem i chyba prymitywnymi malunkami gęba goblina wyglądała na znudzoną. Kurt napiął cięciwę, celując w psa. Strzała ze świstem pofrunęła do przodu, trafiając, ale tylko przechodząc bokiem zwierzęcia, które nagle zaczął ujadać. Teraz i jeździec się ocknął, wpatrując się w sięgającego po drugi pocisk łowcę. Jego "wierzchowiec" zaczął wściekłą szarżę, prawie zrzucając trzymającego się kurczowo goblina, piszczącego i wyglądającego na takiego, co w ogóle nie chce konfrontacji ze znacznie większym człowiekiem. Poleciała kolejna strzała, teraz celniejsza. Wbiła się w kluczącego między drzewami psa, nie wystarczająco jednak głęboko, by powalić bestię. Teraz Kurt już musiał odrzucić łuk i sięgnąć po włócznię, broń dobrze nadającą się do walk z takim przeciwnikiem, z drugiej strony - nieco nieporęczną w gęstym lesie, który nie pozwalał w pełni wykorzystać jej potencjału.
Pies nagle przyspieszył, zaskakując tym druida. Swojego jeźdźca chyba też. Próbował chwycić wroga za łydkę i odgryźć prawie w przelocie kawał mięsa, Kurt jednakże cofnął się z jego drogi, zęby kłapnęły tylko, chwytając powietrze. Zanim goblin wyprowadził swój cios włócznią, zaatakował łowca, zirytowany ujadającą bestią. Włócznia okazała się skuteczniejsza od łuku i wbita głęboko w korpus sprawiła, że warkot zamienił się w bolesny pisk. Mężczyzna wyrwał ją z ciała, a pies przeszedł jeszcze kilka kroków i upadł. Jego jeździec poradził sobie za to całkiem nieźle, zeskakując nieco i w heroicznym ataku wyprowadzając pchnięcie, co doszło celu, przebijając skórzane spodnie i mocno ocierając się o udo, na którym pozostawiło bolesną, krwawiącą ranę.
To był ostatni bohaterski wyczyn tego małego stworzenia. Zbierał się już do ucieczki, kiedy do Kurt wyprowadził kolejne uderzenie, przebijając szerokim grotem kolejne ciało. Brzydki jak noc potwór, teraz jeszcze zalany własną krwią, padł martwy.
Łowca stanął w miejscu, opierając się na włóczni i przez chwilę przywracając równość swojego oddechu. Potem wyjął z niewielkiej sakwy czysty kawałek płótna, którym obwiązał niewielką, dokuczliwą ranę na nodze. Bardziej bolał nad spodniami, trzeba je będzie zszyć i wyprać z trudno ścieralnych plam krwi, choć te w wyprawianą skórę nie wsiąkały na szczęście tak łatwo. Prócz spodni miał tylko skórzaną kamizelkę i długie buty, ubranie niestety mało obronne, skoro nawet goblin ze swoją małą włócznią je przebijał. Nie zawracał sobie głowy przeszukiwaniem zwłok, co mógł mieć przy sobie jakiś odrapany goblin? Przyjrzał się tylko strzale i pochylił się, wyszarpując ją z ciała psa. Podniósł też łuk i ruszył powoli do miejsca, w którym zobaczył martwego już przeciwnika.
Niewiele dostrzegł, znajdując się na miejscu. Może ta mała paskuda zatrzymała się tu przez przypadek. Odnalazł za to ślady, wskazujące kierunek, z którego przybyła, więc szybko podjął trop, ostrożnie zagłębiając się ponownie nieco w las. Dobra znajomość okolicy pozwoliła mu sądzić, że przez dobre pięć minut posuwał się mniej więcej równolegle do znajdującej się gdzieś z boku drogi. Ślady się nie zmieniały. Aż nagle jego uszy wyłoniły w cichym lesie zdecydowanie nienaturalne odgłosy. Gdzieś z przodu dobiegały go jakieś piski i wycia, znacznie wyższe niż wydobywał z siebie zwyczajny człowiek, nawet jeśli był kobietą.
Ruszył szybciej, ciągle jednak ostrożnie. Nie zamierzał przecież wpaść na całą bandę ucztujących na czymś goblinów. Wszedł na niewielką górkę, chowając się za sporym zbitkiem krzaków jałowca i spoglądając w dół... gdzie toczyła się całkiem zażarta walka!
Pierwsze co rzucało się w oczy to małe sylwetki goblinów, biegające i podskakujące wokół dwóch znacznie większych, kobiecych postaci w środku. Goblinów łącznie było sześć, ale jeden trzymał się z tyłu i podskakiwał. Od niego dobiegał ten okropny pisk, mający najwyraźniej zagrzewać pozostałych do boju, podobnie jak trzaskanie z bata trzymanego przez niego w łapie. Jeden z jego pobratymców leżał już martwy, ale pozostała piątka coraz bardziej spychała obie dziewczyny, bowiem wydawały się młode. Pierwsza z nich miała bardzo jasne, związane tylko tasiemką, długie prawie do pasa włosy. Wirując w rytm jej ruchów były najbardziej zauważalne. Zgrabna, zwinna sylwetka i ciemna skóra, a także ładna, delikatna twarz - to zauważało się dopiero po chwili. Jak również lekkie, luźne spodnie i tunikę. I na końcu fakt, że walczyła przy użyciu drąga, robiąc to jednak sprawnie i bardzo szybko, co prędzej nasuwało myśli o sztukach walki z zakonów, a nie zwyczajowe użycie tego rodzaju broni przez czarodziejów. Druga z dziewczyn wydawała się trochę wyższa, bardziej może smukła, choć u niej to nie włosy zwracały największą uwagę. Sięgające poniżej ramion związane były w warkocz, kolor także miały ciemniejsze, za to jaśniejsza była cera. Również zgrabna sylwetka i ładna twarz, w połączeniu z krótką spódniczką, jaką nosiła, dawały bardzo przyjemny widok. Długie buty i skórzany kubrak noszący ślady długoletniego używania, chyba trochę nawet niedopasowany dopełniały całości. Walczyła krótkim mieczem, poruszając się chyba jeszcze zwinniej niż jej towarzyszka.
Mimo, że widok był przyjemny, jasne było, że to gobliny mają przewagę. Doskakiwały, tnąc swoimi zakrzywionymi, poszczerbionymi mieczykami i kłując krótkimi włóczniami, podniecone mocno i wspomagane przez pieśniarza. Dziewczyny były zwinne, ale ich umiejętności walki nie imponowały i widać było, że ciągle potrzebują się sporo nauczyć. Jasnowłosa była już nawet ranna, choć na razie niezbyt poważnie. Kurt obszedł jałowce i zbliżał się powoli, na zasięg jak najskuteczniejszego strzału. Jego długi łuk dostrzeliłby nawet na sto pięćdziesiąt kroków, ale skoro zaskoczenie znajdowało się po jego stronie, chciał je wykorzystać w pełni. Ostatecznie zatrzymał się jakieś dwadzieścia metrów od walczących i uniósł broń, naciągając cięciwę. Warchanter, w którego celował, poruszył się nagle i wypuszczona strzała wbiła się w ziemię tuż przed nim. Zaskoczony goblin aż przerwał pieśń i obrócił się. Inne, podobnie jak walczące kobiety, nic nie zauważyły. Łowca szybko sięgnął po następny pocisk, ale goblin był szybszy, piszcząc i krzycząc zwrócił uwagę innych. Mimo tego chyba nie był uznawany za dowódcę, bo małe gobliny ciągle próbowały dorwać swoje aktualne przeciwniczki. Dwa z nich nawet trafiły, pozostawiając krwawiące szramy na pięknych ciałach. Obie dziewczyny chyba słabły, bo ich ciosy nie trafiały.
Korzystając z niezdecydowania warchantera, który dopiero ruszał w jego kierunku - z nożem w jednym ręku i biczem w drugim, Kurt wystrzelił ponownie. I ponownie spudłował! Wściekły patrzył, jak goblin się rozpędza, krzycząc coraz głośniej i piskliwiej. Posłał kolejną strzałę... wreszcie celnie. Tylko co z tego, skoro jedynie otarła się o wroga? Odrzucił łuk i chwycił za włócznię. Mimo, że przebywał w lesie długo, nie był wielkim wojownikiem. Wrogów było tu za mało do zdobycia odpowiedniego doświadczenia. Zastanawiał się, czy nie wpakował się w bagno razem z dziewczynami? Teraz nie było już odwrotu, zresztą i tak nie mógłby ich zostawić. Skupił się całkowicie na biegnącym na niego goblinie, który zadał swój cios, trzaskając z bicza. Chyba bojąc się grotu wycelowanej w siebie włóczni, bo strasznie spudłował. W przeciwieństwie do druida, który wbił włócznię głęboko w brzuch stworzenia. Tamten spojrzał jeszcze w dół, a gdy mężczyzna wyrywał włócznię, rozlewając wszędzie krew i wnętrzności przeciwnika, ten już padał na ziemię bez świadomości. Kurt nie zastanawiał się już wcale - pozostawiając łuk na ziemi, zaczął biec ku walczącym.
- Ej, pokurcze! Czas na nieco bardziej wyrównaną walkę!
Szybko zauważył, że dziewczyny straciły już większość swojej zwinności. Obie miały pocięte nogi i przedramiona, ciemnowłosa otrzymała także trafienie w brzuch, na szczęście najwyraźniej prawie zatrzymane przez wysłużoną zbroję. Teraz będąc tak blisko, widział doskonale w jak słabym stanie była ich broń i odzienie. Na nogach ciągle pozostawały cztery gobliny i dwa z nich obróciły się do nowego przeciwnika. Być może dopiero teraz zauważyły, że nikt już nie "śpiewa".
Zaatakowały oba na raz. Zakrzywiony miecz, długości noża do oprawiania zwierzyny, ciął biodro Kurta, przebijając skórznię i zostawiając krwawy ślad. Broń drugiego łowca odtrącił lekko, tym samym ruchem przebijając wątłe ciało na wylot. Kopnął je od razu, zrzucając ze swojej broni. Potwory walczące z dziewczynami nie odpuszczały jeszcze przez chwilę. Jeden z nich znów ciął ciemnowłosą, ale jej towarzyszka potężnym machnięciem drąga trafiła drugiego prosto w czerep, łamiąc kość. Krew prysnęła na boki. Ciało padło. Dwa pozostałe przy życiu gobliny miały dość. Rzuciły się do ucieczki. A łowca, zaciskając z bólu zęby, rzucił się za nimi. Ich nogi były dwa razy krótsze. Nie miały szans.
Wkrótce w lesie zrobiło się spokojnie. Odwracając się widział, jak ciemnowłosa osuwa się na ziemię, a druga dziewczyna zdejmuje z niej kaftan.
Wrócił do nich, po drodze podnosząc z ziemi swój łuk i jedną ze strzał, która wbita w ziemię ciągle pozostawała w idealnym stanie. Białowłosa w tym czasie już podwinęła cienką, przepoconą bluzkę, którą jej towarzyszka miała pod skórznią i szeptała coś, przykładając dłonie do rany na brzuchu. Wypływało z nich delikatne mlecznobiałe światło. A więc kapłanka. Była to dobra informacja, bo Kurt miał ograniczony dostęp do leczącej energii. Sądząc po amulecie, jej boginią była Desna, co wyjaśniało nawet nieco jej obecność w pobliżu Sandpoint. To jej poświęcona była wybudowana tam na nowo katedra. Nie przeszkadzał jej, zamiast tego przeciągał goblinie ciała na jedną stertę. Po tego, którego zabił wcześniej nie chciało mu się już wracać. Gdy skończył, wyjął z sakiewki i rozgniótł świeży pąk wiosennego kwiatu, rzucając go na wiatr i wypowiadając słowa magii. Natura wokół sterty nagle ożyła, pędy i korzenie wystrzeliły z ziemi, tworząc dość szczelny kokon wokół ciał. Powinno zapobiec to rozciągnięciu zwłok po całej okolicy, a na palenie ich w środku lasu Kurt nie miał cierpliwości.
Wrócił i usiadł na przewróconym drzewku, z grymasem bólu odlepiając materiał od krzepnącej już, niewielkiej, ale dokuczliwej rany na biodrze. Białowłosa już skończyła z towarzyszką, jej własne rany praktycznie też zupełnie zniknęły i proces ten szybko postępował. Musiała mieć w tym wprawę, bowiem nie pozostawały praktycznie żadne ślady. Podeszła niepewnie do łowcy. Ciemnowłosa ciągle leżała, nabierając sił. Patrzyła się jednak w ich kierunku. Kapłanka odezwała się cicho, łagodnym i miłym dla ucha głosem.
- Bardzo dziękujemy za pomoc, nieznajomy. Mamy wobec ciebie dług. O ile mi pozwolisz, mogę go chociaż odrobinę spłacić, zajmując się twoimi ranami. Jestem Pauline, moja towarzyszka ma na imię Emma. Jej rany były poważniejsze i straciła dużo sił.
Wpatrywała się w oczy mężczyzny, zaskakująca niepewna tego co powinna zrobić. Mężczyzna uśmiechnął się szczerze.
- Zawsze jesteś taka... formalna? - zaśmiał się. - Cieszę się, że nic wam nie jest i nie macie żadnego długu. Mam na imię Kurt, a moje oczy stały się takie po dołączeniu do kręgu i przejściu inicjacji. Widzę całkiem nieźle. Może trochę inaczej, ale nieźle. Masz wystarczająco sił, na przywołanie pomocy Desny? Uzdrowiłaś was obie już.
Białowłosa opuściła wzrok, rumieniąc się mocno po jego słowach o oczach. Nie powinna się tak gapić, co ona sobie myślała? Przełknęła ślinę.
- Wybacz. Nie wiadomo dlaczego, ale potrafię czerpać moc uzdrawiającą niemal bez końca, tylko następuje to bardzo powoli. W walce nie jest przydatne.
Zebrała się na odwagę, podchodząc bliżej. Emma uniosła się lekko na łokciach, przybierając bardziej siedzącą pozycję.
- Paula jest bardzo wstydliwa, nie miej jej tego za złe - powiedziała całkiem radośnie, choć ze zmęczenia słowa były ciche. - On jest dobrym człowiekiem. Nie zrobi nam krzywdy.
Kapłanka jedynie skinęła głową, choć Kurt wysoko uniósł brwi w zaskoczeniu.
- Jesteś paladynką? Słyszałem, że oni potrafią w jakiś sposób rozpoznać czyjś charakter.
Emma tylko zachichotała, słysząc to pytanie. Była radośnie usposobioną osobą.
- Bogowie brońcie! Znam się na ludziach, Kurt. A ty pod tym względem jesteś jak otwarta księga, przykro mi. Są tacy, których ciężko odczytać, lub potrafią się ukrywać. Ty nie. To pewnie przez bliskość ze zwierzętami.
Dotknęła swoich ust, jakby chciała się powstrzymać przed dalszym mówieniem, gdy zrozumiała co powiedziała. Łowca przyglądał się jej przez chwilę, ale jasne było, że nie miała najmniejszego zamiaru go obrażać. Opadła ponownie na trawę, rana na brzuchu potrzebowała jeszcze bezruchu. Tymczasem ciągle zarumieniona białowłosa przykładała już dłoń do jego biodra. Po ciele druida rozchodziło się błogie ciepło zabijające ból. Potem zaczęła odwijać płótno skrywające drugie zranienie.
- Spotkałem jeszcze jednego, jeżdżącego na psie. To jego sprawka. Przebywam w tym lesie już długo i bardzo rzadko spotykałem tyle goblinów. Ciekawe czy to przez zwiększoną aktywność na trakcie. Podążacie do Sandpoint na uroczystości?
Pauline przez chwilę milczała, zajmując się raną i szepcząc kolejne modlitwy. Wkrótce i on nie miał już zranień. Podziękował jej uśmiechem, co ponownie sprawiło, że się zarumieniła. Była bardzo nieśmiała i strachliwa, a może raczej niepewna jeśli chodziło o kontakty z innymi ludźmi.
- Taki był nasz zamiar, nie wiemy tylko jak daleko jeszcze, a wieczór już zapada. Gobliny zaskoczyły nas zupełnie, gdy na chwilę zboczyłyśmy z traktu.
Odwróciła wzrok. Nieszczególnie umiała kłamać, a raczej zatajać część prawdy. Ich wygląd sugerował nieco inne możliwości, tak samo brak bagaży.
- Do miasta jeszcze ponad trzy dzwony, nie ma sensu iść dziś, zwłaszcza, że mogą nie otworzyć bram. Zaprowadzę was jutro, sam miałem zamiar iść. Dziś szkoda byłoby płacić za nocleg za murami. Zapraszam zamiast tego do mojego leśnego schronienia, zmieścimy się tam wszyscy bez problemu nawet jak nie jest tam tak wygodnie jak na łóżkach w wygodnej gospodzie.
Uśmiechnął się, widząc, że Emma pokiwała głową, co sprawiło, że to samo zrobiła i białowłosa. Dziewczyny znały się już długo, bez wątpienia. Wstał, słysząc jeszcze ciche, prawie szeptane słowa kapłanki.
- Dziękujemy. Naprawdę dziękujemy...
Kurt tylko pokręcił głową, nie wiedząc co o tym myśląc. Nic wielkiego w końcu nie zrobił, a przecież samo patrzenie na piękne dziewczyny wynagradzało mu wszelkie, bardzo niewielkie, trudy.
Podszedł do ciemnowłosej wyciągając do niej dłoń. Przez chwilę zagapił się na niewielkie piersi, przyklejone do materiału, przez co doskonale widać było ich ładny kształt. Chrząknął lekko zmieszany, a Emma z rozbawieniem spojrzała w dół, doskonale zdając sobie sprawę na co patrzył. Stanowiła jednakże pewne przeciwieństwo swojej towarzyszki, dlatego przyjęła to z uśmiechem. I pewną dumą. Podała mu dłonie.
- Nie sądzę, bym miała się czego wstydzić, prawda?
Chrząknął raz jeszcze, pomagając jej wstać. Dziewczyna była bardzo słaba.
- Dasz radę iść?
Przez chwilę się zastanawiała, przytrzymując się mężczyzny. Skinęła głową.
- Jeśli mnie podtrzymasz i ta twoja leśna kryjówka nie jest bardzo daleko.
Objął ją delikatnie w pasie i skierował w odpowiednią stronę. Ruszyli powoli, a Pauline zabrała jeszcze skórzaną tunikę towarzyszki oraz jej miecz. Cały jakże skromny ekwipunek. Przez chwilę szli w milczeniu, zanim nie przerwał go Kurt.
- Z daleka przybyłyście?
- Z dość daleka - odpowiedziała białowłosa. - Podróżowałyśmy kilka...
- Nie umiesz kłamać, kochanie - przerwała jej nagle Emma. - Mówiłam ci, że możemy mu ufać. Gadając te głupoty nigdy nic nie osiągniemy. Wybacz, Kurt.
Spojrzała w bok, uśmiechając się przepraszająco. Idąca obok Pauline westchnęła i spuściła wzrok, ciągle czerwona na policzkach. Milczała, dając mówić towarzyszce.
- Od teraz tylko prawda. Tylko obiecaj, że jakbyś nam jednak pomóc nie chciał czy nie mógł, to nikomu nie powiesz tego co usłyszysz. Pewnie przesadzam i jesteśmy bardzo mało warte, ale... w naszym wcześniejszym życiu tylko sobie mogłyśmy zaufać. Staramy się być ostrożne, ale teraz, gdy śmierć zajrzała mi w oczy...
Wzruszyła ramionami, a łowca przyglądał się im przez dłuższą chwilę.
- Obiecuję. Mam jednak nadzieję, że w jakiś sposób pomóc będę w stanie.
Emma wzięła głęboki wdech i kontynuowała.
- Jesteśmy uciekinierkami. Z obozu...
- Z hodowli! - przerwała jej Pauline, drżącym od emocji głosem. - Hodował nas tam pewien mag. Trzymał w celach. Omamiał umysły. Prawie wszystkie inne dziewczyny skakały wokół niego, bo dawał im łakocie i piękne stroje. I brał nas... gwałcił na wszelkie sposoby...
Po policzkach białowłosej spłynęły łzy. Emma trzymała się znacznie lepiej.
- Głównie psychicznie, bo jego ciało potrzebowało magii chyba do samego istnienia. Robił coś z naszymi głowami. Ja i Pauline pozostałyśmy świadome, być może byłyśmy najsilniejsze ze wszystkich. Atakował nas wizjami, halucynacjami. Ciągle mamy koszmary. Nie wiem jaki był jego cel. Pewnego dnia zapomniał postawić zaklęć ochronnych i uciekłyśmy. Wiem, że to brzmi niewiarygodnie.
Jej towarzyszka pokręciła głową, biorąc głęboki oddech, aby powstrzymać łzy.
- Lubił mieć władzę i własne marionetki. Teraz jego twory mogą nas ścigać. A my... nie znamy nawet innego życia.
- Z drugiej strony nauczyłyśmy się tam czegoś, odkryłyśmy swoją naturę - dodała szatynka. - Nie będziemy potrafiły żyć już jako nudne żony wychowujące dzieci. Sandpoint było najbliżej, słyszeliśmy od ludzi dostarczających towary do zamku maga. Liczyłyśmy na szczęście. I pojawiłeś się ty. Potrzebujemy ostoi, przyjaciela i przewodnika.
- Kogoś kto pokazałby nam, że ludzie... mężczyźni potrafią być dobrzy, że można ich kochać - Pauline ciągle mówiła cicho, drżącym głosem, ale uniosła wzrok. - Wszystkich, których poznałyśmy byli... źli. A nie pamiętamy już życia sprzed niewoli. Wymazał je z naszej pamięci.
Kurt słuchał tego zszokowany. Nie miał powodu im nie wierzyć, wygląda dziewczyn mówił sam za siebie. Przytulił mocniej Emmę i uśmiechnął się do białowłosej.
- Z mojej strony nie musicie się niczego obawiać. Ale też wybrałyście dziwacznie. Schowanego od wielu lat w lasach dziwaka z tatuażami na ciele i bielmem na oczach.
- Doświadczonego przewodnika, który może także potrzebuje przyjaciółek. Prawda?
W oczach szatynki pojawił błysk, a ona sama również mocniej przytuliła się do umięśnionego męskiego ciała.
- Wierzę w przeznaczenie. Niech więc ono pokaże co ma być dalej.
Zatrzymał się nagle, dając znak Pauline, by przez chwilę ona pomogła towarzyszce. Teraz wokół teraz był bardziej pofałdowany, tworząc jary i pagórki. Również roślinność stała się bardziej gęsta, i właśnie do jednej grupki bardzo ciasno zbitych krzaków podszedł Kurt, szepcząc kilka słów i przesuwając dłonią po gałęzi rozłożystego dębu. Zarośla nagle przesunęły się prawie bezszelestnie, odkrywając ścieżkę delikatnie prowadzącą w dół.
- Zapraszam.
Uśmiechnął się i pomógł Emmie, sprowadzając ją na dół. Otoczona zewsząd dość stromymi zboczami polanka nie była duża, ale obok niej znajdowało się wejście do wydrążonej w ziemi jamy, urządzonej niemal jak gnomi dom. Dziewczyny usiadły przy palenisku na zewnątrz, a łowca odgrzebał kilka żarzących się zawsze węgielków i bardzo szybko podsycił ogień. Małe ognisko zapłonęło w minutę.
- Życie tutaj musi być niezwykle spokojne - Pauline powiedziała cicho, rozglądając się. Emma skomentowała to śmiechem.
- I pewnie nudne, choć słyszałam, że leśni ludzie potrafią i ze zwierzętami rozmawiać. Od jak dawna tu mieszkasz?
Zrobiło się już prawie całkiem ciemno, zwłaszcza przy ogniu, który sam jaśniał radośnie, za to wszystko w dalszej odległości zaczynało wydawać się smoliście czarne. Druid wszedł do jamy będącej jego domem, bez problemu odszukując wkopaną głębiej w ziemię spiżarkę i wyciągając ze środka osolone wcześniej, świeże ciągle mięso. Zabrał też trochę ziół, którymi zaczął przyprawiać potrawę, siadając przy ogniu.
- W tym miejscu dwa lata, po lasach tułam się jednak już z sześć. Co jakiś czas bywam w mieście, aby sprzedać skóry i kupić rzeczy, których nie mogę zdobyć tutaj. Teraz też miałem to przy okazji zrobić, będzie więc za co kupić wam nowe ubrania.
Pauline pokręciła głową, patrząc się ciągle w ogień.
- Nie musisz tego robić...
- Poza tym nie mów, że ci się obecnie nie podobamy!
Emma roześmiała się, przyciągając wzrok Kurta. Ciągle miała na sobie tylko cienką bluzkę ledwo sięgającą bioder i spódniczkę, odsłaniającą prawie całe uda. Siedziała tak, że praktycznie widać było co ma pod nią. Znała siłę swojego uroku, ale nie drażniła się z nim złośliwie.
- Zgodzimy się na ten gest, jeśli z nami zostaniesz. Nie możesz tylko tułać się po lasach.
Łowca przyglądał się szatynce przez chwilę, powoli przenosząc wzrok na białowłosą. W tym samym czasie nabił kolację na rożen i zawiesił nad ogniem.
- Dlaczego? Spotkałyście mnie w lesie, zupełnie nie znacie, a mówicie o pozostaniu ze mną na dłużej.
Emma wydała z siebie udawane westchnięcie, jakby tłumaczyła coś niekumatemu dziecku.
- Przecież mówiłam, że znam się na ludziach - mrugnęła. - Na swojej drodze spotkaliśmy już trochę osób, ty jesteś inny. Nawet przystojny.
Delikatnie przekrzywiła głowę, uśmiechając się przekornie. Jej towarzyszka przez ten cały czas patrzyła się w ogień, ale jej oczy zerkały co chwilę na pozostałą dwójkę. Kurt uniósł brwi, nie odpowiadając na tak jawną prowokację. Dziewczyna kontynuowała więc.
- Nie mów, że nie myślałeś o opuszczeniu tego miejsca, o podróżowaniu, szukaniu przygód. Zerknęłam do twojej duszy. To co zobaczyłam sprawia, że chciałabym, byś z nami podróżował. Głupie gobliny pokazały, że same nie jesteśmy odpowiednio przygotowane. Czy to aż takie dziwne, że ktoś ci ufa i chce twojego towarzystwa, nawet jeśli cię nie zna, albo tak przynajmniej ci się wydaje?
- A dzięki tobie nie powinni nas zaczepiać inni. Dwie samotne, wyglądające jak my dziewczyny przyciągają za dużo uwagi - dodała Pauline.
- Nie kłamiemy - Emma patrzyła mu w oczy. - Nie mamy takiego powodu. Nie jesteśmy też demonicami ciałach ludzkich dziewczyn. To pewnie byś nawet dostrzegł...
Druid powoli skinął głową, obracając rożen z piekącym się mięsem. Przestał patrzeć na próbujące przekonać go kobiety, przez dłuższy czas wpatrując się w ciemność. Myślał i kalkulował. Ostatecznie wrócił spojrzeniem do szatynki.
- Masz rację w większości kwestii. Brak towarzystwa czasami męczył, z drugiej strony zwierzęta przynajmniej cię nie okłamią ani nie wbiją noża w plecy - uśmiechnął się smutno. - Spróbujmy. Jutrzejsza podróż do Sandpoint to dobry początek.
Emma zaśmiała się i klasnęła w dłonie, zbliżając się szybko i dając mężczyźnie całusa w policzek. Potem usiadła obok białowłosej i objęła ją ramieniem. Kurt zdejmował już mięso z rożna, dzieląc je długim, myśliwskim nożem i podając dziewczynom
- Nie wiem do czego zostałyście przyzwyczajone, ale nie posiadam talerzy czy sztućców.
Szatynka od razu wbiła w zęby w soczysty kawałek, a Pauline po raz pierwszy zaśmiała się cicho i szczerze, unosząc wzrok.
- Nie bój się, żadne z nas damy. A na dodatek od bardzo, bardzo dawna nie jadłyśmy nic takiego. Nie umiemy polować a tam... nie zasługiwałyśmy na smakołyki.
Sama także wzięła się do jedzenia. Patrząc na nie odnosiło się wrażenie, że nie tylko od dawna nie jadły nic tak dobrego, ale raczej, że od dawna nie jadły zupełnie nic. Przez dłuższą chwilę słychać było tylko mlaskanie. Mimo głodu dziewczyny nie przełknęły za dużo, nie chcąc przepełniać ściśniętych żołądków. Nawet jak oczy płonęły i chciały więcej. Kurt uśmiechnął się patrząc na nie.
- Częścią uroczystości ma być darmowe jedzenie serwowane przez lokalne gospody. Każda będzie chciała wygrać i zdobyć klientów, więc dadzą najlepsze dania. Ciekawe czy wtedy dacie radę się powstrzymać.
Emma pokazała mu język, a białowłosa wzruszyła ramionami i odpowiedziała unosząc kącik ust.
- Będziemy pakowały do sakwy ile się tylko zmieści.
Mężczyzna pokręcił głową z rozbawieniem. Wieczór zrobił się już późny, a obie dziewczyny robiły się coraz bardziej zmęczone. Szybko zaleczone rany dawały o sobie znać, podobnie jak długa podróż i wysiłek związany z walką. Kurt dobrze zdawał sobie z tego sprawę.
- Mam tylko jedno posłanie. Zmieścicie się na nim.
- Ty również - szybko dodała szatynka. Zupełnie nie przejmowała się takimi sprawami i od początku znajomości dawała to po sobie poznać. - Przytulimy się. To przyjemne. Pauline? Oddzielę cię od tego nieokrzesańca.
Jej towarzyszka ponownie się spłoniła, ale kiwnęła na zgodę bez większego wahania. Kurt także nie widział w tym problemu, skoro one się zgadzały. Nie było przecież mowy o niczym więcej, tej nocy przynajmniej i nawet nieśmiała kapłanka to wiedziała. Łowca wstał.
- Wejdę do środka. Tu obok przepływa strumień, możecie się obmyć.
Wskazał na skraj małej polanki. Sam wszedł do jamy, z której nie dało się w razie co nic podejrzeć.
Wkrótce potem cała trójka spała już na dużym posłaniu z liści, przytuleni do siebie, z Emmą w środku. Ciemnowłosej dziewczynie wydawało się to bardzo podobać, bo nawet uśmiechnęła się przez sen.
Jak Ci się podobało?