Wesele
9 lipca 2024
55 min
Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!
- Nie! Chciałaś mojej odpowiedzi, to ją masz: nie! Co ty miałaś w głowie zgadzając się na to? Co to w ogóle jest za pomysł? Naprawdę? Naprawdę myślałaś…? Że… że co? Że się na to zgodzę?
Ona sama już nie wiedziała, czego się spodziewała. Przed chwilą powiedziała Adamowi, swojemu narzeczonemu, że za miesiąc idzie na wesele. I pewnie Adam nie miałby z tym takiego problemu – nie jest tak, że uwielbia tańczyć, dodatkowo nie przepada za weselami, ale lubi ludzi. Lubi poznawać nowe osoby, lubi z nimi rozmawiać, na pewno bardziej niż ona. Ale, niestety, na to wesele nie poszłaby z nim. Miała na nie iść z Jackiem, kolegą z pracy.
- Wyobrażasz sobie, że ja idę na wesele z jakąś swoją koleżanką? Z Kaśką na przykład? Zgodziłabyś się? Chuja byś się zgodziła! Do końca życia byś mi to wypominała!
Wiedziała, że miał rację, a fakt, że tak mocno przeklął, tylko dodatkowo podkreślił jak bardzo jej prośba wyprowadziła go z równowagi. Była o niego chorobliwie zazdrosna. Wydłubałaby mu oczy, gdyby jej powiedział, że idzie na wesele z Kaśką. Wydłubałaby mu oczy gdyby gdziekolwiek chciał z nią iść. Kaśka była ładną, wysoką, czarnowłosą sekretarką w klubie piłkarskim, którego zawodnikiem był jej Adam. I nie miała dobrej reputacji: chodziły plotki, że, zwłaszcza jeśli chodzi o zawodników klubu, ale nie tylko, to “brał ją kto chciał”.
Ale Jacek był inny. Jacek był jej prawdziwym przyjacielem, przyjacielem od bardzo dawna, od kiedy zaczęła pracę w firmie. Czyli od czasów kiedy nie znała jeszcze Adama. I, w przeciwieństwie do Katarzyny, Jacek nie był kimś o kogo Adam mógłby być zazdrosny. W odróżnieniu od Kaśki, Jacek był brzydki. Był mega brzydki. I na dodatek był zaniedbany. Czasami, teraz może nie, ale wcześniej, ze wstydem zastanawiała się jak odpychający jest jej kolega. Prawie dwa metry wzrostu, 140 kilogramów żywej wagi, z dość dużym, wystającym znad spodni brzuchem. Całe jego ciało było duże, karykaturalnie duże: duże, wyłupiaste oczy, duży nos, duże dłonie, duże zęby, które do tego były żółtawe. Ale najgorsze były jego włosy: długie, czarne, sięgające mu do łopatek, które spływały mu dziko na ramiona. Ale nie tylko te na głowie były najgorsze: włosy rosły mu wszędzie: był najbardziej owłosionym mężczyzną jakiego znała – włosy pokrywały go w całości: ręce, nogi, wystawały mu nawet spod koszulki, między jej guzikami. A nadmierne owłosienie na człowieku ją odpychało, sprawiało, że miała dreszcze obrzydzenia.
Poza tym, a może właśnie dlatego, wyglądał na dużo starszego niż w rzeczywistości: miał tylko 28 lat, tylko, bo czyniło go to dwa lata od niej starszym, ale spokojnie można było pomyśleć, że dobiega czterdziestki.
Poza tym, w przeciwieństwie do Kaśki, był antyspołecznym, małomównym introwertykiem, który, zamiast z tą cechą jakoś walczyć, z wiekiem się w niej pogrążał: nie próbował nawiązywać kontaktów w firmie, nie spędzał z nikim czasu, nawet podczas codziennego, wspólnego lunchu, nie chodził na imprezy firmowe. Jak ktoś miał do niego sprawę, załatwiał to migusiem, ale jakiekolwiek próby zagadania, jakiegoś zwykłego small-talku kończyły się krępującą ciszą. Dlatego też nie był osobą popularną w firmie.
Ona, Izabela, pewnie też by go nie lubiła, pewnie do dzisiaj zamieniliby ze sobą maksymalnie kilka słów, gdyby nie fakt, że w pierwszych dniach, albo nawet miesiącach, pracy w firmie, ciągle psuł jej się komputer. I to wtedy, podczas jego ciągłych prób napraw, dzięki spędzaniu dość dużej ilości czasu w jego towarzystwie, i dzięki, nie oszukujmy się, jej urodzie i wdziękowi, zaczęli rozmawiać i zaprzyjaźnili się. Polubiła go. Polubiła jego sposób myślenia, jego spokój, ponadprzeciętną inteligencję i wiedzę. Imponował jej kreatywnością w rozwiązywaniu problemów i tym, że można było z nim porozmawiać na każdy temat.
Wydarzeniem, które spowodowało, że zaczęła widzieć w nim przyjaciela, było jej zerwanie z jej ówczesnym chłopakiem, pierwszym i jedynym do tamtej pory. On jedyny zauważył zmianę w jej humorze i zachowaniu, on jedyny się tą zmianą zainteresował. I któregoś dnia po pracy zaprosił ją na spacer nad Wisłą, podczas którego rozmawiali, żartowali i podczas którego na tyle poprawił jej humor, że po raz pierwszy od paru dni zrozumiała, że to rozstanie to nie koniec świata. A gdy powiedział jej wtedy, że jej uśmiech rozświetla mu dzień w pracy, pomyślała, że ma nowego przyjaciela. Od tamtej pory regularnie chodzili po pracy na spacery, czy też rozmawiali online, trochę się sobie zwierzając, traktując się stricte jak przyjaciele. Podobało jej się, że miała męskiego przyjaciela, z którym mogła szczerze porozmawiać, wyżalić się, zapytać o męski punkt widzenia, i czuć się bezpieczną. Nie czuć się w towarzystwie mężczyzny jako obiekt seksualny, tylko jako żywa istota, kobieta, osoba mająca swoje zdanie, mająca poglądy i opinie. Nie czuć się podrywaną, zaczepianą, nie widzieć ciągle jak jej rozmówca stara się jej zaimponować.
Oczywiście zastanawiała się co jakiś czas co on do niej czuje. Wiedziała przecież jak wygląda, jak patrzą na nią inni mężczyźni. Nie była może typową pięknością, ale była ładna. Niektórzy twierdzili nawet, że bardzo ładna. Miała brązowe oczy, duże, ale wiecznie przymknięte, które każdy facet, z jakim się umawiała, uwielbiał. Miała prosty, mały, lekko zadarty nosek i średniej wielkości, lekko wypukłe, mięsiste usta, jak to powiedział kiedyś Adam: “wprost stworzone do całowania”. Miała długie, brązowe włosy, które pod wpływem słońca wyglądały na lekko rudawe. Słońce działało na nią także w taki sposób, że pod jego wpływem na jej twarzy pojawiały się malutkie piegi, które dodawały jej uroku, a po kilku tygodniach jesieni znikały. Ale jej największym atutem było jej ciało. Szczególnie jej dół: jej idealnie umięśnione nogi, jej jędrna, wypukła pupa, jej płaski brzuszek. Nigdy nie powiedziałaby tego na głos, ale nie znała kobiety o lepszej figurze od siebie: cokolwiek by na siebie nie założyła, wygladała dobrze, nie musiała nawet, wzorem wielu modelek, czy influencerek, zakładać obcasów – jej tyłek i tak odstawał. Nie miała dużych piersi, ale była z nich zadowolona. Niby miseczka “b”, ale wyglądały na większe, być może ze względu na płaski brzuch.
Więc rozumiałaby, ba, nawet się tego spodziewała, że będzie nią zainteresowany w innym sensie, niż ona nim. Że będzie próbował swoich szans, że ich rozmowy zboczą kiedyś na “te” tematy, że ich relacja po prostu się zmieni. I nigdy, przez całe cztery lata, się nie zmieniły. Nigdy jej nie podrywał, nigdy nie przesadzał z zagadywaniem, z próbami kontaktu, nigdy nie żartował w dwuznaczny sposób. Nigdy nie dawał jej odczuć, że interesuje się nią jako kobietą. Czasami, naprawdę czasami, udawało jej się złapać jego wzrok wlepiony w jej pupę, ale mogłaby to policzyć na palcach jednej, może dwóch rąk. Ale czy można go było za to winić? Był przecież facetem. To normalne, że czasami spojrzał na nią inaczej niż na przyjaciółkę, nie było w tym nic złego. A że nigdy nie próbował swojej szansy, nigdy nie pozwolił sobie na nic więcej niż ukradkowe spojrzenia, czuła się przy nim bezpieczna. A że czuła się przy nim bezpieczna, to, przynajmniej początkowo, do momentu poznania Adama, regularnie myślała co by było, gdyby nie był taki brzydki.
Był przecież spokojny, wyciszony, opanowany. Introwertyk, tak jak ona. Nie lubił skupisk ludzi, nie lubił tłumów, nie lubił hałasu. Nie lubił piłki nożnej, której ona nie cierpiała, a na którą skazał ją los. Lubił stać w cieniu. A do tego był inteligentny, błyskotliwy i wyrozumiały. Jeśli miałaby wymienić cechy idealnego mężczyzny, to wymieniłaby właśnie te. Dodałaby jeszcze szeroko pojętą dobroć, profesjonalizm i lojalność – i te cechy też by mu przypisała. Ale wtedy zaczynała zastanawiać się nad resztą jego cech i od razu zdawała sobie sprawę, czemu nic do niego nigdy nie czuła. Przypominała sobie jego twarz, jego włosy, jego zęby. Jego owłosione wierzchy dłoni, jego odstający brzuch. Przypominała sobie jak ważne jest dla niej w mężczyźnie poczucie humoru, którym Jacek nie imponował, jak ważna jest charyzma, której nie miał za grosz, pewność siebie, której praktycznie nie miał. I to jaki momentami bywał zarozumiały, jak w ich prywatnych rozmowach wyśmiewał różne osoby z biura. I jeszcze te jego prawicowe poglądy… Po prostu wiedziała, że to nie to jest to.
I wtedy, po dwóch latach pracy w jednej firmie, poznała Adama. Faceta, który był inteligentny, mądry, dobry i miał wspaniałe, idealne poczucie humoru. I który samym swoim wyglądem powodował szybsze bicie jej serca. Szczupłe, idealnie wyrzeźbione, tak wytrenowane i docięte, że aż poprzecinane żyłami. I jego twarz… Jak pierwszy raz do niej podszedł, na siłowni, jak kończyła trening, była pod wrażeniem, a zakochała się już na pierwszej randce. A każda kolejna powodowała wzmocnienie tego uczucia. Nigdy się tyle nie śmiała, nigdy nie czuła takiego ciepła od żadnego mężczyzny, nigdy żaden nie powodował tak silnych, nieznośnych motylków w jej brzuchu. Od razu była pewna, że to ten jedyny.
I wkrótce regularne spacery, czy kawy, z Jackiem stały się mniej regularne, a ostatni jaki pamiętała, był jeszcze zimą.
A teraz zaprosił ją na wesele swojego brata. Teraz, kiedy jej własne wesele jest za cztery miesiące, kiedy większość swojego wolnego czasu poświęca na jego organizację. Wszyscy na jej miejscu z miejsca by mu odmówili, wysłaliby go do diabła, ale ona nie potrafiła tego zrobić. Nie po tym, gdy dowiedziała się o jego rozstaniu z dziewczyną, z tą, z którą miał na to wesele iść. Nie po tym, gdy się otworzył i powiedział jej, jak bardzo mu zależy, by “nie wyjść znowu na rodzinnego frajera”. Nie po tym, gdy powiedział jej, że powiedział już wszystkim, że ma dziewczynę, z którą przyjdzie. Nie po tym, gdy zrozumiała, jak bardzo w ostatnich miesiącach się od niego oddaliła, jak dawno szczerze nie rozmawiali, jak dawno nie byli na, kiedyś przecież regularnym, spacerze. Nie po tym, gdy poczuła się złą przyjaciółką – on był przy niej, gdy miała swoje problemy, słuchał jej pierdół, rozmawiał z nią. Po prostu był dla niej, gdy go potrzebowała. A ona, zaaferowana swoją miłością, swoim weselem, swoim życiem zupełnie o nim zapomniała.
Więc się w końcu zgodziła.
Adam był wściekły. Kto by nie był? Izabela była jego wymarzoną dziewczyną, jego ideałem. Poznał ją na siłowni, na którą regularnie uczęszczał, gdzie zauważył ją od razu, ale nie od razu do niej podszedł. To nie byłoby w jego stylu. Mimo bycia atrakcyjnym, wysportowanym i mającym spore powodzenie u kobiet facetem, nie był typem macho. Nie lubił przelotnych znajomości, “przygodnego” seksu. Kobiety wybierał starannie i do każdej podchodził z poważnymi zamiarami. Więc gdy ją zauważył, a zauważył ją już przy pierwszej wizycie, od razu zwrócił uwagę na to, że prawie nie gapi się w telefon, że ubiera się normalnie, nie jak tak wiele kobiet przychodzących na siłownię w samych majtkach, a także na to jak przemyślane są jej treningi. A także, oczywiście, na jej perfekcyjną figurę. Zagadał do niej następnym razem jak ją zobaczył i już na pierwszej randce wiedział, że utonął. Po raz pierwszy w życiu czuł, że mógłby się komuś oświadczyć po kilku godzinach rozmowy. Inteligentna, oczytana, lubiąca się śmiać, z dystansem do siebie i do otaczającego ją świata. Nieprzeklinająca, z otwartą głową, z racjonalnymi poglądami. I piekną. Absolutnie zapierającą dech w piersiach. A mimo to skromna, ubierająca się normalnie, prawie się nie malująca, skupiająca się na wnętrzu, a nie wyglądzie. Znająca swoją wartość, pewna swojego wyglądu, ale nie podkreślająca go na każdym kroku, wręcz nie lubiąca bycia w centrum uwagi. I, tak jak on, była praktykującą katoliczką, co było absolutnie niesamowite, tak jakby byli sobie pisani.
Jego rodzina ją uwielbiała, jego przyjaciele też, a ich życie seksualne było fantastyczne. Do dzisiaj pamiętał, jak zwierzyła mu się, że był pierwszym facetem, który spowodował u niej orgazm, że do tamtej pory była pewna, że to z nią jest coś nie tak, że potrafi dojść tylko samodzielnie, najlepiej pod prysznicem, kierując strumień wody na swoją łechtaczkę. Nie mógł w to uwierzyć, ale im dłużej ją znał, im częściej się kochali, im więcej czytał o kobietach nie doświadczających orgazmu, tym bardziej składało się to do kupy.
Byli w tym samym wieku, mieli identyczne plany na przyszłość, byli ambitni, ale nie zanadto. Po roku byli już zaręczeni i ustalili datę ślubu. Byli szczęśliwi, zakochani, i nigdy się nie kłócili. A teraz, cztery miesiące przed najważniejszym dniem ich życia wykręciła takie coś.
Był przeraźliwie wkurzony, ale gdy wysłuchał jej tłumaczeń, gdy się nad tym głębiej zastanowił, zrozumiał, że Iza, zgadzając się iść z Jackiem, była po prostu sobą: empatyczną, dobrą przyjaciółką. Wiedział, że ona nigdy nie spodziewa się po przyjaciołach złych intencji, że zawsze chce wszystkich zadowolić, nie zawieść. I że fatalnie znosi bycie pod presją, a niewątpliwie prośba Jacka, cała ich rozmowa, musiały być stresujące. Wyobrażał sobie jak Jacek się żali, jak sprawia, że jego narzeczona czuje się winna. I jak w końcu się zgadza. Ale on nie akceptował tej decyzji, wkurzały go same myśli o niej. Rozumiał ją, ale nie akceptował. Wierzył też w to, że Jacek po prostu nie miał z kim iść, więc zwrócił się do swojej, pewnie jedynej, koleżanki. Wiedział przecież jak dziwny jest to facet, jakie ma problemy w kontaktach międzyludzkich, a poza tym jak mało atrakcyjnym, jak mało ciekawym jest gościem. Ale to nie był powód, żeby akceptować jego propozycję.
Więc po kilku “kłótniach”, po kilku godzinach rozmów, przekonał w końcu Izę do odwołania swojej zgody. Do wesela zostały jeszcze prawie dwa tygodnie, więc to nie było tak, że zostawi go w ostatniej chwili, z ręką w nocniku, bez czasu na znalezienie zastępstwa. Nie będzie to eleganckie, nie będzie to “przyjacielskie”, ale lepiej być “nieprzyjacielskim” niż “nienarzeczeńskim”. Adam pomógł jej w zaplanowaniu całej rozmowy, nawet w doborze kluczowych słów, ale kiedy Iza przyszła następnego dnia do pracy, okazało się, że Jacka tam nie było. A że z natury nie lubiła stawiać czoła ciężkim sytuacjom, wolała odkładać je na później, to do niego nie zadzwoniła, postanawiając poczekać do następnego dnia, aż go znowu spotka. Adam nie był szczęśliwy, ale jej pewność w tym, że odwoła wszystko następnego dnia pozwoliła jej zbyć jego pretensje.
Nie spotkała go też następnego dnia, i kolejnego, dowiadując się w końcu od księgowych, że jest chory, i do końca tygodnia ma wolne.
I wtedy się przeraziła. Miała czekać do poniedziałku i zostawić go na lodzie pięć dni przed imprezą? Zadzwoniła do niego, z mocnym postanowieniem odwołania wszystkiego przez telefon, ale kiedy usłyszała jego zbolały głos, zmiękła, i nie potrafiła tego zrobić.
Przeżyła najtrudniejszy weekend z Adamem, przeklinając w duszy, że miał akurat domowy mecz, zapewniając go o tym, że w poniedziałek na pewno z Jackiem porozmawia.
I porozmawiała.
Powiedziała mu, że nie może tego zrobić, bo chociaż jest jej przyjacielem, to że jej związek jest dla niej najważniejszy, że jej własny ślub jest za cztery miesiące, że ma plany na ten weekend, a przede wszystkim, że czułaby się nie w porządku wobec Adama. I, gdy to tłumaczyła, była pewna, że trafia do jego serca, że Jacek wszystko rozumie i jej wybaczy. I być może zrozumiał, ale jak tylko skończyła mówić, rozkleił się. Tłumaczył jej, że jest jego najlepszą, jedyną przyjaciółką, że jest jego ostatnią deską ratunku, że liczy na nią i błaga ją, żeby z nim poszła. Że będzie pełen szacunku, że przyjedzie po nią, odwiezie i nie pozwoli nikomu jej dotknąć. Że jest gotowy porozmawiać z Adamem, spotkać się z nim, byle tylko jej nie zaszkodzić, ale że musi z nim iść. A gdy nadal nie była pewna, zaczął ją pytać, czy rzeczywiście jest jego przyjaciółką, czy przyjaciele wypinają się tak na siebie, zostawiając się w potrzebie. I tym argumentem kompletnie ją rozbroił. Tak, była jego przyjaciółką. I nie, przyjaciele nie zostawiają się w potrzebie. A tym bardziej nie zostawiają, gdy uprzednio zgodzili się pomóc. Zrozumiała, że musi to zrobić, jest mu to, jako jego przyjaciółka, winna. Że jej relacja z Adamem przecież nie ucierpi, że pójdzie po prostu na to wesele, jak na każdą inną imprezę. Poza tym – Adam miał przecież wyjazdowy mecz, i tak cały weekend nie będzie go w domu, czemu miałoby mu tak bardzo zależeć, żeby nie poszła tam i się trochę nie rozerwała?
W środę, 3 dni przed weselem, Izabela i Adam poszli na zakupy. Adam był ciągle wkurzony, ale wiedział, że musi iść z nią, żeby w jakiś sposób zachować kontrolę nad tą sytuacją. Ufał jej, rozumiał jej motywy, wiedział, że nie kupi sobie jakiejś “miniówy”, nie upokorzy go, ale chciał nad tym wszystkim choć trochę panować.
Bo nie panował nad samym sobą. To co się działo wykreowało taki miks różnych myśli i emocji, że nie mógł spać, nie mógł swobodnie trenować, nie mógł myśleć o niczym innym niż ta chora sytuacja. Ufał jej – swojej dziewczynie, kobiecie, narzeczonej – i wiedział, że zgodziła się tam pójść tylko dlatego, że czuła, że to jej obowiązek, że czuła się Jacka przyjaciółką. Ale jemu nie ufał za grosz. Znał go z kilku firmowych imprez i nigdy nie uznałby za jakiekolwiek zagrożenie, ale znał mężczyzn. Sam był mężczyzną. Wiedział, że nie ma czegoś takiego jak przyjaźń damsko-męska. Że żaden facet nie chce być tylko przyjacielem tak ładnej kobiety jak jego Izunia. A już szczególnie facet tak odpychający. A jeśli on sam widział brzydotę innego faceta, to musiał on być naprawdę odrażający. Był wielki, gruby, gęsto owłosiony, z przetłuszczonymi, długimi włosami. I do tego ruszał się niezdarnie, nieśmiało, topornie. Nie wyobrażał sobie, że jakakolwiek kobieta chciałaby być dotykana przez takiego trolla. Adorowana. Pieszczona.
A mimo to jego wyobraźnia podpowiadała mu ciągle te same obrazy: jego ręce na jej biodrach gdy tańczą. Wędrujące wyżej, na jej plecy. I niżej. Uciskające jej pośladki.
Jego dłoń na jej dłoni, gdy siedzą przy stole. Jak przenosi się niżej, pod stół, na jej kolano. Jak podwija jej sukienkę. I gładzi jej udo.
Jej głowę na jego ramieniu, kiedy tańczą do jakiegoś powolnego kawałka, sunącą leniwie w dół, na jego klatkę. I jego głowę, powoli przez niego opuszczaną. Ich powoli otwierające się usta.
Kiedy tylko pozwalał tym obrazom fruwać przed oczami, czuł wstyd przed samym sobą. Jakąś częścią siebie nie chciał tego widzieć, nie chciał sobie tego wizualizować, ale za każdym razem przegrywał z, do tej pory, ukrytymi pragnieniami. Nie mógł przestać wyobrażać sobie swojej pięknej Izabeli dotykanej, obłapianej, całowanej przez tego wielkiego knura. Czuł ucisk w brzuchu, gdy pozwalał swojej fantazji produkować coraz to nowe, coraz dziksze, coraz bardziej zboczone obrazy. Przez te kilka dni nie myślał o niczym innym, coraz bardziej i bardziej nakręcając się wizją swojej pięknej narzeczonej i jej wielkiego kolegi.
Wieczór, który spędzili na zakupach, był świetny. Zakończony romantycznym, czułym, pełnym milości seksem. Kręcili się powoli po różnych butikach, przymierzając wszystko co wpadło im w oko i kupując większość z tych rzeczy. Przytulając się, flirtując, całując się w przymierzalniach.
Iza nie pamiętała kiedy Adam tak ochoczo wydawał pieniądze na ciuchy, ale nie przeszkadzało jej to. Tłumaczyła to sobie tym, że jest to próba zadośćuczynienia jej za ich ostatnie kłótnie i cieszyła się, że jej narzeczony jest do tego zdolny. Cieszyła się też ze wspólnie spędzonego czasu, którego ostatnio dla siebie nie mieli. A najbardziej chyba z tego, co udało jej się “upolować”. Kilka fantastycznych, niby codziennych, ale jednak malo skromnych sukienek, które idealnie opinały jej ciało. Parę imprezowych, krótkich, ale też jedną za kolano, za to z wcięciem aż do biodra. No i kilka par różnych koronkowych majteczek i staników – Adam uwielbiał koronkową bieliznę, więc tylko taką sobie wybierała. No i kupili też sukienkę na sobotę – czarną, na ramiączkach, sięgającą do kolan, z odkrytą górą pleców i dość dużym dekoltem, aby się nie przegrzać. Dobrze się w niej czuła, wiedziała jak dobrze na niej leży i jak przyjemnie będzie w niej tańczyć.
W sobotę o 8 rano Adam ucałował swoją dziewczynę, wsiadł w swoje BMW i pojechał na stadion, gdzie dołączył do drużyny. Trzy godziny później do drzwi jego mieszkania zadzwonił dzwonek, a Izabela ostatni raz spojrzała w lustro, zastanawiając się, czy czegoś nie zapomniała. Była gotowa – czarne, modne buty na obcasie, z odkrytymi palcami, wiązane nad kostką, kupiona trzy dni wcześniej czarna sukienka, srebrny naszyjnik z krzyżykiem i mała, czarna kopertówka. Miała też, oczywiście, na sobie czarną, koronkową bieliznę – figi i samonośny stanik. Zrobiła sobie kilka fotek w lustrze, wysłała je Adamowi i otworzyła drzwi. I stanęła jak wryta.
Świeżo ogolony, w idealnie dobranym garniturze, pod krawatem, w błyszczących pantoflach. Ale co najbardziej ją zszokowało była nowa fryzura – jego wiecznie przetłuszczone, zaniedbane włosy zmieniły się w idealnie przyciętą, krótką fryzurę. I bardzo jej się ona podobała – mocno ścięte boki, prawie na zero, i zostawione trochę dłuższe na górze. Chyba pierwszy raz od kiedy go poznała, zrobił coś ze swoimi włosami. I efekt był niesamowity. Przypominał jej tego francuskiego piłkarza, Oliviera Giroud, którego zapamiętała z telewizji. Wyglądał świeżo, młodo i energicznie, jak nigdy wcześniej.
Droga do jego rodzinnego domu trwała dwie godziny, co trochę ją niepokoiło w kontekście ich powrotu, ale Jacek kilkukrotnie zbył ten temat, kierując ich rozmowę na inne tematy – to opowiadając jej o swojej rodzinie, to o parze młodej, to o ich rodzinnej miejscowości. Iza jeszcze nigdy nie widziała go tak nabuzowanym, tak pełnym energii. Buzia mu się nie zamykała, żartował, kręcił się w siedzeniu. I z jednej strony ją to dziwiło, ale z drugiej go rozumiała – musiało zejść z niego ogromne ciśnienie, że z nim jednak na to wesele jechała, że go nie wystawiła. I zastanawiała się jak sama by się czuła, gdyby jechała właśnie na wesele swojej siostry, z przystojnym, seksownym mężczyzną, z którym bardzo chciała iść. Pewnie byłaby tak samo szczęśliwa i pełna energii. I chciałaby sprawić, żeby jej partner czuł się zaopiekowany. Wesoły. Szczęśliwy. Więc im dłużej jechali, tym bardziej go rozumiała, tym bardziej “wyluzowywała” i nawet jego, zazwyczaj słabe, żarty ją śmieszyły.
Była oszołomiona tym jak duże było to wesele. Spodziewała się rodzinnej imprezy, może stu osób, a było ponad trzysta. Okazało się, że Jacek ma ogromną rodzinę – w trakcie jazdy, kiedy opowiadał jej o konotacjach rodzinnych, straciła rachubę ilu było w tej rodzinie wujków, cioć, bratanków i bratanic, a po przyjeździe na miejsce i zobaczeniu tych wszystkich ludzi na własne oczy jej zdumienie nie miało końca. Sam fakt, że miał trzech braci, a ona wiedziała wcześniej tylko o jednym był sporą niespodzianką. Oszołomiona była również ilością alkoholu, jaka była pita od samego początku imprezy. Toast za toastem, kieliszek za kieliszkiem – nie pamiętała kiedy piła wódkę w takim tempie. A każdy chciał wypić akurat z nią – z dziewczyną Jacka. A ona, trochę z natury, ale głównie ze względu na to, jak dobrze się bawiła, nie umiała odmówić. Więc piła równo z resztą.
Bo tak, fantastycznie się bawiła. Nigdy się nie spodziewała, że będzie się dobrze bawić w rytmie disco polo (które było puszczane bez przerwy), w towarzystwie zupełnie obcych ludzi, tańcząc z tak wieloma partnerami, że już po godzinie straciła rachubę. Na pewno pomagały jej w tym wzrastające w jej krwi procenty, ale wiedziała też, że to zasługa tych ludzi – dawno nie spotkała takiej rodziny, w której wszyscy emanowaliby tak pozytywną energią. Taką… trochę wiejską, swojską. Ale tak pozytywną, że nie mogła źle się wśród nich czuć. Do tego te zabawy – nigdy nie była na weselu, w czasie którego grano by w tyle gier. Dwie, trzy, no, może cztery gry weselne to był max. A tutaj co pół godziny cała sala zbierała się na środku i wspólnie bawiła.
Co zaszokowało ją chyba najbardziej to to, że Jacek bardzo dobrze tańczył. Mimo swoich gabarytów ruszał się płynnie i elegancko, a jego ręce prowadziły ją w tańcu jakby do tego były stworzone. Po dwóch godzinach zabawy doszła do wniosku, że dobrze się stało, że zgodziła się z nim przyjechać. I to mimo tego, co stało się na początku imprezy. A stały się dwie rzeczy mało dla niej przyjemne.
Po pierwsze: wszyscy od początku uważali ją za partnerkę Jacka. Jego dziewczynę. Po tym, jak jedna z babć, witając się z nimi, przytuliła ich oboje i powiedziała: “pięknie razem wyglądacie” nie przyszło jej do głowy prostować – w końcu nie trzeba być parą, żeby dobrze razem wyglądać. Ale po chwili podeszła do nich jakaś ciotka i powiedziała coś podobnego, potem podszedł jakiś kolega i pogratulował Jackowi tak pięknej dziewczyny i wtedy zaczęła się niepokoić. Ona nie wiedziała jak reagować, Jacek, mimo że nie potwierdzał tych “treści”, to też ich nie prostował, uśmiechał się tylko głupkowato i dziękował. Co więc miała zrobić? Chodzić i tłumaczyć tym ludziom kim naprawdę dla siebie są? Tłumaczyć każdej osobie po kolei, czy stanąć na jakimś podium i wziąć mikrofon w rękę? Uznała, że nie będzie robić afery. A po kilku kolejnych “gratulacjach” przestała zwracać na to uwagę – wyszła z założenia, że szkoda czasu i energii. Co to za różnica co ci ludzie o nich myślą, przecież nigdy więcej ich nie spotka.
A po drugie: była w ciężkim szoku, gdy zobaczyła, że Jacek pije. Zobaczyła jak pije raz. Jak pije drugi. Trzeci. I zrozumiała, że nie pije tylko pierwszego shota, by się rozluźnić, a który za kilka godzin by z niego wyparował, tylko będzie chlać równo z wszystkimi. A gdy się z nim skonfrontowała w holu sali weselnej, do którego go wyciągnęła, by nie robić awantury na środku parkietu, zrozumiała, że na noc do domu nie wróci. Na szczęście dla niego jego przejęcie jej reakcją wydało jej się szczere, jego tłumaczenie, że od początku miał na myśli odwiezienie jej następnego dnia również. A gdy dodał, że ma już zarezerwowane dla nich dwa oddzielne pokoje uspokoiła się. I dała się wyciągnąć na spacer na zewnątrz, w trakcie którego Jacek ją przepraszał, tłumaczył i prosił o wybaczenie. Aż w końcu mu wybaczyła.
Ośrodek, w którym odbywało się wesele był pięknie położony nad pośrodku dwóch jezior, do których miał bezpośredni dostęp. Izabela czuła się już lekko pijana, impreza w końcu od 16, więc oddech świeżym powietrzem powitała ekstatycznie. A widoki, jakie rozpościerały z wybrukowanych ścieżek, którymi szli, tę ekstazę powiększały. A gdy doszli do końca ścieżki i weszli do lasu, idąc nad brzegiem jeziora, mieli przepiękny widok na powoli zachodzące słońce. Iza nie mogła się dłużej na niego gniewać – potrzebowała fotek na tle tak wspaniale wyglądającego słoneczka. Po sesji usiedli na pare minut na polanie, by podziwiać widoki, a przy okazji rozmawiali, śmiali się i cieszyli własnym towarzystwem. I chwilą spokoju. A po pewnym czasie wrócili na parkiet.
Jacek okazał się wspaniałym partnerem. Nie mogła nadziwić się jak dobrze tańczy, jak dobrze wygląda i jak elegancko się zachowuje. Nigdy go o takie “umiejętności” nie posądzała. I z każdym tańcem, z każdą interakcją z nim czuła, jak dobrze zrobiła godząc się z nim tu przyjść. Nigdy nie poznałaby swojego przyjaciela od tej strony. Czuła ciepło w serduszku zdając sobie sprawę jak fantastycznego ma w nim przyjaciela.
I tak rozmyślając o Jacku, nie zauważyła nawet, że wraz z upływem czasu, wraz z wypitym alkoholem, wraz z coraz lepszym samopoczuciem poczuła się na tyle swobodnie, by wziąć udział to w jednej, to w drugiej zabawie. I bawiła się na tyle dobrze, a alkohol na tyle przytępił jej zmysły, że nie zauważyła nawet, że zaczęły się oczepiny. Śmiała się do Jacka, krzycząc coś do niego, kiedy w jej ręce trafił welon panny młodej. Widziała zaskoczonego, a po chwili wybuchającego śmiechem Jacka i sama, mimo lekkiego uczucia zażenowania, rozumiejąc jak musiało to śmiesznie wyglądać, zaczęła chichotać. A po chwili sama wybuchnęła śmiechem na cały głos, kiedy Jacek złapał krawat pana młodego. Wodzirej, czując magię tego momentu, dał im chwilę na wspólny śmiech i chwilę później zaanonsował ich zadanie.
W ułamku sekundy śmiech Izy się urwał, a zastąpił go wyraz niedowierzania. Nie mogła tego zrobić. Nie mogła całować Jacka tyle ile będzie się całować para młoda. Patrzyła w oczy swojego partnera weselnego i również w jego oczach widziała przerażenie. Oboje wiedzieli, że nie mogą tego zrobić. Spojrzała w bok, na pannę młodą, która uśmiechnęła się do niej, puściła oczko i odwróciła się w stronę swojego nowego męża.
Stres ją sparaliżował. Nie mogła tego zrobić. Miała przecież narzeczonego. Za pół roku wychodziła za mąż. Jacek był jej przyjacielem. Najlepszym. Jedynym. Przyjaciół się nie całuje. Ale co miała zrobić? Odepchnąć go? Rozpłakać się? Uciec? Nie może mu tego zrobić. Nie po tym jak dobrze ją traktował, jak wspaniale się z nim bawiła. Nie mogła go teraz… zawstydzić. Upokorzyć wręcz. Przy całej jego rodzinie.
Spojrzała na niego. Widziała zakłopotanie, niezdecydowanie. Zrozumiała, że jest jej prawdziwym przyjacielem. Że nie chce robić czegoś wbrew niej. Znowu spojrzała na pannę młodą, która właśnie kładła ręce na policzkach swojego męża i otwierała swoje usta. Poczuła gulę w gardle.
Wiedziała, że jeśli tego nie zrobią, jego rodzina będzie dziwnie na nich patrzeć. Że zrozumieją, że od kilku godzin są okłamywani. Że ją znielubią. Jego rodzina, ta fajna, ciepła, towarzyska rodzina ją znielubi. To będzie koniec tej imprezy.
Spojrzała znowu na Jacka i podjęła decyzję. Zrobią to. Pocałują się. Przeżyją to. To tylko przyjacielski pocałunek. Lekkie dotknięcie ich ust. Przemogła niemoc, którą czuła całą sobą i zrobiła krok w jego stronę. Wspięła się na palce. Zobaczyła błysk zrozumienia i ulgę w jego oczach. “Tak, musimy to zrobić” pomyślała. Zobaczyła jak pochyla się lekko w jej stronę i poczuła jego ręce na swoich biodrach. Jego normalnie brzydka, a teraz dziwnie przystojna twarz zbliżyła się. Zamknęła oczy i ich usta się spotkały.
Całe jej ciało przeszedł dreszcz przyjemności. Jego usta były miękkie i ciepłe. Ich pocałunek był przyjemny. Nadzwyczaj przyjemny. Był… cudowny. Nie chciała się od niego oderwać. Pocałowała go leciutko jeszcze raz i poczuła jak jego usta ruszają się na jej. Poczuła jego język na swoich wargach. Znowu poczuła dreszcze. Wszędzie. Tak silne, tak błogie… Otworzyła usta i wpuściła go do środka. Jego język smakował jeszcze lepiej niż usta. Był tak mocny, silny, twardy. I słodki. Wyszła mu na spotkanie swoim językiem. Znowu dreszcze. Jęknęła. Bezwiednie położyła dłonie na jego policzkach i zaczęła go mocniej całować. Poczuła jego dłoń na karku, dociskającą jej twarz do jego. Poddała się jej. Czuła ten pocałunek silnie, mocno, a jednocześnie tak, jak gdyby była delikatnie, romantycznie masowana. Zapomniała gdzie są. Z kim. Po co. Liczyła się tylko przyjemność. Dotykali się językami, dotykali się ustami. Po chwili poczuła jak jego ręce zjeżdżają niżej. Na plecy. Na krzyż. Że zaraz zjadą na pu…
Oprzytomniała. Przerwała ich pocałunek i odsunęła się szybko. Zdała sobie sprawę, gdzie są, co robili i jaka cisza wokól nich panuje. Ale po sekundzie dotarło do niej, że ta cisza była tylko w jej głowie. Z każdą chwilą słyszała coraz wyraźniej klaskanie, gwizdy i krzyki. Rozejrzała się i zobaczyła szczerze uśmiechających się do niej braci Jacka, jego rodzinę, bliższą i dalszą. Jego mamę, patrzącą na nią ze łzami w oczach. Jego tatę, uśmiechającego się lekko. Spłonęła rumieńcem. Zobaczyła parę młodą bijącą im brawo, która, wyglądało na to, już dawno skończyła swój pocałunek. Zmiękły jej kolana i poczuła jak momentalnie zrobiło jej się nieznośnie gorąco. Chciała się ruszyć, uciec stamtąd, zaszyć się gdzieś, ale nie mogła ruszyć nogami.
Spojrzała na Jacka, na twarzy którego widać było rumieniec i, zauważając, że uśmiecha się do ludzi i coś do nich mówi, poczuła wdzięczność. Ona czuła gulę w gardle i wiedziała, że nie jest w stanie się odezwać. Odetchnęła z ulgą słysząc słowa wodzireja zapraszającego wszystkich do stolików. Wdzięczność, którą czuła do Jacka jeszcze się spotęgowała, kiedy, widząc jej zakłopotanie, chwycił ją za rękę i, zamiast do stolika, pociągnął ją na zewnątrz. Jak ona była mu wdzięczna! Chciała chwili dla siebie, spokoju, samotności, powietrza, a nie zainteresowania ludzi, spojrzeń, pytań, rozmów. Potrzebowała odetchnąć, zebrać myśli, uspokoić pędzące serce. Nie wyobrażała sobie teraz siebie przy stoliku, prowadzącą sensowną rozmowę.
Szli po zadbanych ścieżkach rozmawiając o weselu, początkowo w ciszy. Dopiero po paru chwilach zaczęli, gdy Jacek zapytał co sądzi o parze młodej, zaczęli rozmawiać, ale w niewyartykułowanej głośno zgodzie, by omijać to, co stało się chwilę wcześniej. Po chwili doszli do brzegu jeziora, przy którym siedzieli godzinę wcześniej. Zeszli z wybrukowanej ścieżki prowadzącej z powrotem do budynku i weszli na szutrową, prowadzącej przez drzewa rosnące na brzegu jeziora. Spacerowali oglądając praktycznie zaszłe już słońce, a Iza się powoli uspokajała. Doszli do ławeczki ustawionej chyba tylko po to, żeby obserwować piękne zachody słońca i usiedli.
Iza zobaczyła kątem oka, że Jacek, mimo że siedzi obok niej przodem do jeziora, to na nią patrzy. Spojrzała więc na niego.
- Dziękuję. Nie wiesz nawet jak dużo to dla mnie znaczy. To, że tu jesteś, że się ze mną dobrze bawisz, że jesteś taka… dobra.
Zaczerwieniła się i zrobiło jej się gorąco.
- Daj spokój, jesteśmy przecież przyjaciółmi…
- I za to co zrobiłaś tam, na sali… Nie wiem co bym zrobił… Zapadłbym się pod ziemię… Przepraszam… Naprawdę, sam nie wiedziałem, jak się zachować.
Iza, patrząc z tak bliska w oczy Jacka, słysząc tak szczerze brzmiące słowa czuła, jak na jej policzkach znowu pojawia się rumieniec. Była pewna, że to co słyszy, płynie z głębi jego serca. I rozumiała go – do tej pory nie było między nimi praktycznie żadnego fizycznego kontaktu. On może jakoś próbował, ale ona go nie potrzebowała. Nie chciała. I w ciągu paru godzin, w ciągu jednej imprezy przeszli z braku kontaktu do publicznego całowania. Było jej gorąco na samą myśl o tym co z nim zrobiła I brakowało jej słów na opisanie tego.
- To był najwspanialszy pocałunek w moim życiu, wiesz? Był cudowny, ty byłaś cudowna…
Z każdą chwilą było jej coraz ciężej patrzeć mu w oczy. Gula w jej gardle powiększała się z każdym jego słowem i miała coraz większy problem by oddychać. Pocałowała go na oczach tak wielu ludzi! Na oczach jego rodziny! Na oczach kamery! To nie był tylko “buziak”, to było… romantyczne. Intymne. I jakie przyjemne. Jak władczo, a zarazem delikatnie ją trzymał. Jak zdecydowanie, ale nienachalnie ją całował. Jak silny był jego uścisk. Jak ogromne jego ciało. Musiała to przed sobą przyznać: chyba nigdy nikt jej tak nie całował. Poczuła jak jej uda pokrywają się gęsią skórką. Wiedziała, że powinna przerwać ich kontakt wzrokowy, ich… schadzkę. Ale nie mogła. I nie chciała. Zrozumiała to w ułamku sekundy, że podoba jej się to, co czuje w tym momencie. I oddała się tej przyjemności.
- Ty też byłeś… niezły…
Po kilku sekundach patrzenia sobie w oczy, zobaczyła jak Jacek, nieśmiało się uśmiechając, nachyla się powoli w jej stronę. Świat wokół niej się zatrzymał. Przestała oddychać. Chciała zaprotestować, przerwać mu, podnieść ręce, ale nie była w stanie. Poczuła jak kręci jej się w głowie, a po chwili jego usta na swoich. Chwilę później jego ręka wylądowała na jej łopatce. A druga na kolanie. Dreszcze przeszły jej kark. Musiała to zrobić. Ruszyła powoli ustami. I drugi raz. Zamknęła oczy i leciutko otworzyła usta. Wysunęła lekko języczek i po chwili poczuła jego. Położyła dłoń na tyle jego głowy i “wciągnęła” go w siebie. Całowali się jak nastolatkowie – łapczywie, szybko, bez opamiętania. Ich języki i usta tańczyły wokół siebie, jego dłonie przesuwały się po jej nogach i plecach, potęgując ciarki, które czuła już na całym ciele. Pomiędzy jednym, a drugim pocałunkiem usłyszała jego szept:
- Iza… jak ty dobrze całujesz…
Jej cipka zacisnęła się. Nie przestając go całować, wyszeptała:
- O Boże… ty też…
Nigdy w życiu nie czuła się tak jak teraz – czuła mrowienie w całym ciele. Jej przytłumiony alkoholem umysł nie mógł poradzić sobie z ciągłymi falami przyjemności uderzającymi w jej mózg. Było jej dobrze jak nigdy.
I wtedy poczuła jak Jacek wsunął dłoń pod jej sukienkę. Poczuła jego szorstką, męską dłoń wdzierającą się wysoko. Wyżej niż wcześniej. Zbyt wysoko. Ale było jej tak dobrze… Nie przerywając pocałunku odepchnęła jego rękę. Po chwili poczuła jak jego druga ręka zaczyna ugniatać jej piersi. Jęknęła głośno. I powoli przerwała ich pocałunek. Otworzyła oczy i spojrzała na niego. Zobaczyła jak bardzo jest napalony, jak ciężko oddycha. I usłyszała swój oddech – wcale nie lżejszy od jego. Wyszeptała:
- Nie możemy… Jacek… wiesz przecież…
- Wiem… ale to było takie przyjemne… takie… zajebiste…
Usiedli prosto, lekko zawstydzeni i znowu skupili się na słońcu. Iza próbowała się uspokoić, a gdy w końcu, po paru minutach jej się to udało, ruszyli z powrotem do budynku. Znowu rozmawiali o wszystkim, tylko nie o tym, co się właśnie wydarzyło. I nie poruszyli tego tematu przez następne godziny. Iza postanowiła nie rozmawiać na ten temat tej nocy – chciała dobrze spędzić z nim czas, śmiać się, bawić, tańczyć. Na poważne rozmowy przyjdzie czas jutro. A ona była w zbyt dobrym humorze, by się teraz zamartwiać. I była zbyt pijana, żeby prowadzić sensowną rozmowę na ten temat.
Wypity alkohol, połączony ze świetną atmosferą, z fantastycznym samopoczuciem i “rozgrzaniem” dwoma wcześniejszymi “incydentami” spowodowały, że Iza, przez następne kilka godzin, nie hamowała się. Nie hamowała się w piciu, w śmianiu, w żartach, w tańcu. Tańczyła jak opętana, zatracając się w tańcu z każdym kolejnym wypitym drinkiem. Pozwalając swoim tanecznym partnerom na podziwianie jej ciała w pozach, w jakich zazwyczaj tańczyła tylko z Adamem. Czując ich spojrzenia na całym swoim ciele. I nie tylko spojrzenia. Nigdy nie czuła na swoim ciele tylu “przypadkowych” dotknięć, muśnięć, “ściśnięć”. I podobało jej się to. Było to przyjemne. A najprzyjemniejszy był taniec z Jackiem. Nie dość, że był on najlepszym tancerzem na parkiecie, najwyższym, największym, przy którym czuła się malutka, bezbronna, to jeszcze zachowywał się najlepiej ze wszystkich. Czuła się po prostu dobrze. Bezpiecznie.
I ten brak oszczędzania się spowodował, że krótko po północy poczuła, że dla niej już starczy. Że chciałaby wrócić do domu, ale że było to niemożliwe, to przynajmniej położyć się do łóżka. Poprosiła więc Jacka o klucze do swojego, obiecanego jej przecież, pokoju, a sama poszła do łazienki.
Jacek, patrząc na jej absolutnie idealną figurę, podjął decyzję w mgnieniu oka. Wiedział, że to ostatnia szansa, że taka okazja trafia się raz w życiu. I trzeba ją wykorzystać. Schował klucze od jednego pokoju do kieszeni, zostawiając w dłoni tylko klucze do drugiego i, widząc wychodzącą z łazienki Izę, zrobił zbolałą minę. A gdy do niego podeszła i zapytała cicho co się stało, wytłumaczył jej, że mają tylko jeden wolny pokój. Przepraszał ją kilkukrotnie, twierdząc, że jest po prostu za duże obłożenie, zaproponował jej nieśmiało próbę znalezienia noclegu na popularnej aplikacji, a na koniec obiecał, że postara się przenocować w pokoju któregoś ze swoich braci.
A że Izabela była już zmęczona, obolała i tak chciała się położyć, że nie wyobrażała sobie czekać teraz Bóg wie ile na znalezienie nowego noclegu, nie wiadomo gdzie, a potem jeszcze musieć tam dojechać, że wzięła klucze z jego otwartej dłoni i ruszyła na górę. Czuła, że to niemądre, nieodpowiednie. Że nie powinna. Że powinna zaprotestować. Powinna bronić swojej prywatności. Ale była już tak zmęczona, tak… obolała, że nie chciała się kłócić. I czekać na znalezienie nowego noclegu. Jechać tam. A byli przecież przyjaciółmi. A ona mu ufała. Był fantastycznym partnerem tej nocy, ani razu nie zawiódł jej zaufania. Był dżentelmenem w każdym calu. Nie wykorzystał ich pocałunku w czasie oczepin. Ani tego nad jeziorem. Nie prowokował kolejnych. Nie naciskał na nią w żadnym momencie. I tak bardzo chciała wziąć prysznic… I była pijana. Czuła się pijana. Bardzo pijana. Nie będzie czekać teraz kolejnej godziny, by się położyć.
A Jacek nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Przecież gdyby Iza podeszła do recepcji i zażądała drugiego pokoju, od razu powiedziano by jej, że są wolne. Że jej partner ma nawet do jednego klucz! Gdyby chociaż zapytała, czy w pokoje jest jedno łóżko, czy dwa, to mogłaby bardziej protestować. Ale nie – była już na tyle zmęczona, na tyle zobojętniona, że machnęła na to wszystko ręką. Zaufała mu. A on teraz gratulował sobie bycia grzecznym cały wieczór. Nawet jak do niczego między nimi nie dojdzie, spędzi noc w jednym łóżku ze swoją Izabelą.
Iza stała pod prysznicem i nie mogła przestać myśleć o tym co się tego dnia wydarzyło. O tańcach. O dotyku. O pocałunku na środku parkietu. I o tym co się stało nad jeziorem. O tym jak wspaniale się czuła całując Jacka i będąc całowaną. Nie mogła zrozumieć jak to się stało, że do tego doszło, i tego, że nie pamiętała, czy kiedykolwiek czuła się tak dobrze. Znała Jacka tyle lat, i tyle lat nawet przez myśl jej nie przeszło by dać mu coś więcej niż buziak w policzek, a dzisiaj dobrowolnie się z nim całowała. Mało tego – całe jej ciało drżało, gdy to robiła. Całe jej ciało drżało teraz, gdy o tym myślała!
Zdała sobie sprawę, że się masturbuje – stoi w brodziku prysznica, a woda z słuchawki uderza w jej słodki guziczek. Jęknęła cicho. Znowu, tak jak kilka razy w ciągu minionego wieczora, przeszły ją ciarki. Nie zdawała sobie sprawy jak bardzo jest podniecona. Nie pamiętała kiedy była tak napalona, że całkowicie podświadomie zaczęła drażnić swoją łechtaczkę – to musiały być lata. Chodziła przecież z Adamem do klubów, chodziła na imprezy, flirtowała z nim regularnie. I nigdy nie czuła, że czegoś w jej życiu brakuje, ale nie pamiętała, żeby chociaż raz była tak “podrażniona”. Czuła wręcz wewnętrzny nakaz, by się dotykać.
Taniec. Dotyk. Spojrzenia. Przypominała sobie wszystko to, co tego wieczora przeżyła i nie wiedziała czemu to na nią tak zadziałało. Czemu dotyk i spojrzenia obcych ludzi tak na nią dzisiaj działały. Czuła jak rozpływa się pod naporem wody. Przypomniała sobie pocałunki z Jackiem. Na parkiecie, kiedy nie wiedziała jak się zachować, kiedy na oczach wszystkich ludzi zaczęła sie z nim całować. Jego ręce ściskające boki jej brzucha. Silne. Zdecydowane. Ale takie delikatne. I nad jeziorem, kiedy całowali się długo, namiętnie, romantycznie. Kiedy jeździł dłonią po jej udzie, po jej karku, kiedy czuła ciarki na całym swoim ciele, kiedy czuła go całą sobą, kiedy jej muszelka wibrowała napięciem.
Chciała dojść. Jej guziczek był wrażliwy jak nigdy. Wiedziała, że nie powinna i że nie dojdzie, ale tego chciała. Przydałby się jej orgazm. Ale wiedziała, że nie przeżyje go stojąc pod prysznicem, gdy za drzwiami jest, bądź co bądź, obcy facet, będąc pijaną i tak zmęczoną.
Stała więc jeszcze chwilę, przedłużając momenty błogości, aż w końcu przerwała, dokończyła prysznic i wyszła spod niego. Nie miała nic na przebranie, więc założyła to, co miała na sobie cały wieczór – sukienkę i majteczki. Nie założyła tylko stanika, żeby dać odpocząć piersiom.
A kiedy wyszła z mikroskopijnej łazienki, zobaczyła że Jacek, w spodniach i rozpiętej koszuli, śpi na skraju łóżka. Jedynego łóżka w ich pokoju. Uczucie rozczarowania rozlało się po jej wnętrzu – miał przecież iść popytać, czy może przenocować z bratem. Chciała go obudzić, ale w ostatniej chwili postanowiła tego nie robić. Pomyślała, że skoro śpi, to ona nie będzie go budzić i prowokować dwuznacznych sytuacji, tylko położy się po swojej stronie łóżka i pójdą spać. Wyłączyła więc światło, delikatnie położyła się do łóżka i wzięła w ręce jedną z poduszek, którą przytuliła do piersi. Wyraźnie czuła, jak zmęczenie opuszcza jej nogi, jaką ulgę czują plecy. Powoli zaczęła odpływać w sen.
I wtedy usłyszała ruch. A raczej poczuła. I kolejny, już bardziej wyraźny, który odczuła przy sobie. Momentalnie się rozbudziła. I, z jakiegoś niewiadomego dla niej powodu, jej ciało zadrżało.
Jacek czekał aż wyjdzie z łazienki planując z nią porozmawiać – nalać drinka, wytłumaczyć, że nie ma miejsc w innych pokojach, uspokoić. Ale czekając zmienił zdanie i postanowił improwizować – zdjął pasek, zrzucił buty, rozpiął górne guziki koszuli i położył się nonszalancko na łóżku. A po chwili zamknął oczy i czekał. Czekał, gdy Iza krzątała się po pokoju, gdy się kładła i gdy już leżała. Dopiero gdy uznał, że Iza wygodnie leży, że czuje się komfortowo, bezpiecznie, że jest pogodzona z tym, że będą razem spać, powoli, bezdźwięcznie, rozpiął koszulę i usiadł na łóżku. Spojrzał na jej leżące tyłem do niego ciało i powoli, niezdarnie, ściągnął spodnie i skarpetki. Musiał jej dotknąć. Czuł jak wali mu serce. I jak powoli podnosi się jego kutas.
Leżała na prawym boku, więc on też tak się położył. I przysunął. Tak, że jej nie dotykał, ale czuł ciepło bijące od jej ciała. Nasłuchiwał. Czekał. Odezwie się? Odwróci? Zaprotestuje? Gdy po kilku sekundach dalej słyszał jedynie ciszę, wziął głęboki oddech i przysunął się, przylegając do niej górą swojego ciała. Poczuł jej plecy na swoim torsie, jej krzyż na swoim brzuchu. Przysunął głowę do jej włosów i odetchnął. Poczuł płyn do mycia. Szampon. A jego kutas stał już na baczność.
Serce Izabeli przyspieszyło, gdy zdała sobie sprawę, że się do niej zbliża. Zrobiło jej się gorąco, gdy się do niej od tyłu przytulił. Odebrało jej dech w piersi, gdy poczuła jego rękę na biodrze. Zupełnie nie wiedziała co robić. To było tak niestosowne, tak niewłaściwe… Czuła, że powinna to przerwać, że nie może na to pozwolić, że absolutnie musi to powstrzymać. Że i tak na za dużo sobie i jemu pozwoliła. Ale nie potrafiła wydusić z siebie dźwięku. Nie wiedziała co powiedzieć. I czy w ogóle coś mówić. Przecież on się tylko przysunął. Może chciał ją tylko przytulić? Może potrzebował, po takim wieczorze, przyjacielskiego objęcia? Może za minutę zaśnie? Może nie powinna nic mówić, może powinna udawać śpiącą, może gdy zobaczy, że ona śpi, to się odsunie?
Ale on się nie odsunął. Po chwili, gdy nie zareagowała na jego kontakt, jego ręka lekko zacisnęła się na jej bioderku i ruszyła niżej, na majteczki. I niżej, na zewnętrzną stronę jej uda. Przybliżył twarz do jej szyi i złożył tam pocałunek. Leciutki. Delikatny. Wyczuł na jej karku gęsią skórkę i pocałował jeszcze raz. Mocniej, silniej. A gdy nadal nie reagowała wysunął język i zaczął ją całować. Delikatna gęsia skórka pod jego językiem przemieniła się w ostrą, wyraźną. I poczuł ją też na jej udzie. Jego dłoń masowała je delikatnie, zataczając kółka, zaciskając się, drażniąc jej skórę.
A Iza nie mogła nic zrobić. Gula w gardle była tak wielka, że nie mogła nawet jęknąć. Nie mogła głębiej odetchnąć i nie mogła się ruszyć. Wszystkie znane jej uczucia mieliły się w jej wnętrzu, a w głowie miała miliony myśli. Była tak emocjonalnie zdezorientowana, że nie mogła podjąć żadnej decyzji. Strach, który czuła, ją unieruchamiał. A przyjemność, którą jej dawał jego dotyk, przytłaczała ją. Jego pocałunki przyprawiały ją o niekończące się dreszcze na szyi i plecach, a jego dłoń na nodze – o takie same na dole.
Gdy Jacek był już pewien, że Iza nie przerwie jego “zalotów”, zaczął poczynać sobie śmielej. Zaczął całować jej uszy: małżowiny, płatki; zaczął je lizać, przygryzać, powodując kolejne fale przyjemności. Wysunął rękę spod swojej głowy i wsunął ją pod prawy bok, na którym leżała, po czym zaczął go lekko ściskać i masować. A lewą rękę, którą od dłuższej chwili operował wzdłuż jej całego lewego boku i brzucha, przesunął wewnątrz jej uda, która po chwili także pokryła się ciarkami.
Izabela, czując jak zagryza jej małżowinę, omal nie jęknęła z przyjemności. Omal nie krzyknęła także wtedy, gdy poczuła jego rękę wsuwającą się między jej zaciśnięte nogi. Chciała żeby przestał i jednocześnie żeby nie przestawał. Przez chwilę trzymała nogi zaciśnięte, wiedząc, że nie może dać mu dostępu do swojej świątyni, ale kiedy przyssał się znowu do jej szyi, kiedy ścisnął prawą ręką jej brzuszek, kiedy znowu poczuła jak silnie wsuwa rękę między jej nogi, nie mogła dłużej walczyć z tym co jej ciało jej dyktowało. Przestała zaciskać nogi.
A gdy Jacek poczuł jak jej nogi się luzują, zaczął przesuwać dłoń po jej majteczkach. Od razu poczuł jak są mokre, jak gorące. I sekundę później wsunął w nie dłoń i nie czekając na nic zaczął przesuwać dłonią po jej sromie i łechtaczce. Usłyszał żałosny, cichy jęk i zrozumiał, że to jest to: zaraz wyrucha dziewczynę swoich marzeń. Zaczął pracować dłonią na jej guziczku, podniósł się na łokciu i wpił się w jej szyję ustami.
Izę, po kilku ruchach jego ręki, ogarnęła ekstaza. Czuła nadchodzący orgazm, który przecież sama parę chwil wcześniej wywoływała. A przecież dotyk jego palców był jeszcze “rozkoszniejszy” niż strumienia wody. Były ciepłe, twarde, silne. Były nie do zatrzymania. Oddychała coraz szybciej, coraz ciężej, a dreszcze od całowania jej lewej części twarzy rozchodziły się już po całym jej ciele. Jedyne o czym myślała to: “szybciej!”. Jej wnętrze zaciskało się rytmicznie w rytm jego leniwych ruchów dłonią. Chciała, żeby je przyspieszył i żeby w końcu doprowadził ją do orgazmu. Tak, była gotowa dojść, wiedziała, że nie ma odwrotu. Czekała na uderzenie gromu, pragnęła go całą sobą, nie mogła powstrzymać już jęków.
Jacek czuł jak drżenie jej ciała wzmagało na sile. Czuł, co jakiś czas przejeżdżając niżej ręką, że jej cipka jest coraz bardziej mokra. I czuł jak jej biodra zaczynają się delikatnie ruszać w przód i w tył. Wiedział, że zaraz dojdzie pod jego dłonią. I poczuł nagły impuls: jeszcze zwolnił i tak już wolne ruchy lewą dłonią i wysunął prawą rękę spod jej ciała. Szarpnął nią za dół jej sukienki i zobaczył jej dwie cudowne półkule w czarnych, koronkowych figach. Szarpnął jeszcze mocniej, podwijając sukienkę do połowy brzucha. Zsunął lekko bokserki uwalniając swojego kutasa, jedyną część swojego ciała, której nigdy nie musiał się wstydzić, i przysunął biodra do jej tyłeczka. Odwinął na bok materiał jej majteczek, chroniący jej najświętszy skarb i przysunął tam swojego fiuta.
Izabela nie mogła dojść – jego ruchy były troche za wolne – ale ciągle była na granicy. Całe jej ciało drżało, nie miała czym oddychać, trzymała już dłoń w ustach i przygryzała ją. Czuła ogień bijący z jej wnętrza, czuła błyskawice będące tuż za rogiem, których nie mogła dosięgnąć. Nie czuła niczego poza zbliżającym się, miała wrażenie że będącym o włos od niej, orgazmem. Nie zauważyła nawet tego, że Jacek podwinął jej sukienkę, że przysunął biodra do jej bioder, że odwinął jej majtki. Zauważyła dopiero to, że podniósł jej lewą nogę lekko do góry, ale to tylko spowodowało, że lepiej poczuła jego dłoń na guziczku, więc jęknęła tylko na tyle ile pozwalało jej powietrze w płucach i oddała się jego dotykowi. W tym momencie była gotowa na wszystko, byle tylko dojść.
Jacek nie mógł dłużej czekać. Przyłożył mokrą, pokrytą swoimi płynami główkę swojego fiuta do jej gorących warg i pchnął. Jego gruby kutas wsunął się płynnie. Gdy poczuł jak jej pochwa chętnie go przyjmuje, pchnął mocniej. A gdy usłyszał tylko głośniejsze westchnienie Izabeli, pchnął znowu.
Iza poczuła jak w nią wchodzi. Poczuła bardzo wyraźnie. I chciała zaprotestować, ale głos uwiązł jej w gardle. Nie mogła go powstrzymać – musiała najpierw dojść. Jej ciało nie pragnęło niczego innego. A była już o włos – jeszcze tylko kilka ruchów dłonią, jeszcze tylko kilka szybszych kontaktów jego palców z jej łechtaczką… Doszłaby w kilka sekund. Tylko tego potrzebowała: kilku sekund. I wtedy przerwie to szaleństwo.
Ale lewa dłoń Jacka, ta, która dawała jej tyle przyjemności, zatrzymała się już po trzecim pchnięciu jego bioder. Ciągle miała kontakt z jej łechtaczką, ale przestała się po niej przesuwać. Ponieważ Jacek, kiedy tylko poczuł, że jest w środku i może się ruszać w jej wnętrzu, nie był w stanie myśleć o niczym innym niż ruchanie. Poprawił więc lekko pozycję, podparł się na prawym łokciu i skupił się na powolnych ruchach biodrami, rozkoszując się jej ciałem. Jej ciasną, mokrą i chętną cipeczką. A gdy po chwili usłyszał jej słowa: “proszę… jeszcze… szybciej…” jego serce o mało nie wybuchło. Nie wychodząc z niej pchnął ją do przodu, tak, że z głośnym jęknięciem przewróciła się na brzuch, i zaczął dociskać się biodrami do jej pośladków. Powoli, ale do końca, wciskając się całkowicie w jej lepką, piękną, cudowną cipkę.
Iza chciała coś powiedzieć, zaprotestować, kazać mu wrócić do masowania jej łechtaczki, więc próbowała powiedzieć: “proszę, nie, jeszcze ręką, tylko szybciej”. Ale nie mogła wydobyć z siebie głosu, nie miała tyle powietrza w płucach i siły w krtani. Powiedziała więc może połowę tego, a Jacek usłyszał tylko to co chciał usłyszeć. I zaczął ją pieprzyć.
A Iza nigdy nie czuła czegoś podobnego. Po kilku jego ruchach w jej wnętrzu czuła się wypełniona jak nigdy. Jego penis rozpychał miejsca, które nigdy nie były dotykane. I robił to w taki sposób, że po paru kolejnych pchnięciach kompletnie zapomniała o budującym się w jej łechtaczce orgazmie. Przyjemność płynąca z rozpychania ścian jej pochwy była oszałamiająca. Za każdym razem gdy w nią wchodził, serce podchodziło jej do gardła. A gdy zaczął przyspieszać, wystarczyło tylko kilka ruchów, by poczuła jak cała jej pochwa zaczyna bulgotać. Nie miała pojęcia co to znaczy, ani dokąd prowadzi, ale nigdy nie czuła czegoś przyjemniejszego. Rozsunęła szerzej nogi, momentalnie czując jak wchodzi jeszcze głębiej i zaczęła jęczeć. A gdy po chwili poczuła jak Jacek zaczyna pieprzyć ją mocniej, szybciej, nie mogła już powstrzymać krzyków, jakie bezwarunkowo zaczęły wydobywać się z jej ust.
Chwilę później orgazm uderzył ją znikąd. W pewnym momencie jej coraz mocniej bulgocząca pochwa poddała się i bulgotanie rozlało się, jak lawa, na całe jej ciało. Poczuła jak jej wnętrze eksploduje przyjemnością, której nie była w stanie powstrzymać. Jej brzuch owładnęły skurcze, tak jak wnętrze pochwy, która zaczęła wystrzeliwać jakąś ciecz. Nie była w stanie utrzymać otwartych oczu, nie mogła oddychać, nie mogła opanować drżenia, które czuła całym swym ciałem. Zagryzła prześcieradło i pozwoliła, by skurcze owładnęły jej najmniejsze nawet mięśnie.
Konwulsje, które owładnęły jej ciałem, były tak mocne, że Jacek musiał zwolnić swoje ruchy. Nigdy nie był świadkiem czegoś podobnego – jej ciało pokryło się gęsią skórką, każdy mięsień zaczął dygotać, z ust raz po raz wydobywały się jęki, a wokół swojego kutasa czuł wypływające z niej soki. Widział, patrząc na nią z góry, jak zagryza prześcieradło, jak próbuje złapać się czegoś dłońmi, tylko po to by po chwili przenieść je gdzieś indziej i po chwili jeszcze indziej. Ruszał się w niej powoli, zafascynowany jej orgazmem, podziwiający jej perfekcyjne ciało, zdecydowany przedłużyć ich pierwszy raz do maksimum.
Czuł dumę. Zrobił to. Zrobił to o czym marzył od lat, od kiedy pierwszy raz zobaczył tę dziewczynę. Marzył o niej od momentu poznania, regularnie masturbował się z myślą o niej, prowadził z nią wyimaginowane rozmowy praktycznie codziennie. I w końcu ją miał. Posiadł ją. Wyruchał. Wyruchał ją za jej zgodą, mało tego: wyruchał ją, bo już nie mogła mu się oprzeć, nie mogła zaprotestować. Bo chciała go wyruchać. Patrzył na nią teraz, na kobietę swoich marzeń, jak ciągle drżąca, choć już delikatnie, powoli dochodzi do siebie, jak rusza głową, jak podnosi się lekko na rękach, jak próbuje podnieść się na kolana, może nawet próbuje niezdarnie zrzucić go z siebie. Ale on miał inne plany. On jeszcze nie chciał kończyć. Spowolnienie tempa i skupienie się na jej orgazmie spowodowały, że jego własny oddalił się. Nie wychodząc z Izabeli, powoli dźwignął się na kolana i pociągnął jej biodra do góry. I zaczął ją znowu pieprzyć. Długimi, miarowymi, pełnymi ruchami.
A Iza… Iza już po chwili czuła spełnienie. Gdy jej orgazm zaczął mijać, gdy zaczęła dochodzić do siebie, próbowała wstać, zepchnąć Jacka z siebie. Ale gdy ten z niej nie zszedł, tylko podniósł jej biodra i zaczął znowu ją posuwać, straciła głowę. Czuła go znowu wszędzie, tylko że jeszcze silniej. Jak wcześniej czuła przyjemność z bycia wypełnioną, tak teraz… teraz czuła to dwa razy silniej. Dwa razy głębiej. Jego kutas rozpychał się w jej wnętrzu, drażniąc ją w taki sposób, jak jeszcze nigdy nikt. Fizycznie czuła, jak jej pochwa, z każdym jego ruchem, produkuje więcej śluzu. Jak jej ścianki, z każdym jego ruchem, zaciskają się na nim, co dawało jej niewyobrażalną rozkosz. Zdała sobie sprawę, że jest to najlepszy seks w jej życiu. Seks, którego nigdy nie zapomni. Poddała mu się. Położyła głowę na materacu i wypięła tyłek. A po chwili, gdy Jacek chwycił jeszcze mocniej jej biodra i zaczął posuwać silniej, wbijając się do samego końca, zaczęła, tym razem zupełnie świadomie, głośno jęczeć.
Jacek, słysząc jej jęki, jeszcze przyspieszył. Pieprzył ją teraz tak silnie, jak tylko umiał, obijając się o jej mięsiste pośladki. Widział, jak zakryła sobie usta dłonią, by nie było jej słychać, jak drugą ręką złapała się za głowę, widział bok jej twarzy, twarzy, w której się zakochał i wiedział, że za sekundy dojdzie. Że dojdzie w niej. Że zaleje ją swoim nasieniem. I ta myśl przeważyła szalę. Wbił się w nią najmocniej, najgłębiej jak dał radę i zaczął strzelać w jej wnętrzu. Orgazm, który go ogarnął, był tak mocny, że miał wrażenie, że główka jego kutasa eksploduje w jej cipce. Ciągle ją posuwał, szybkimi, krótkimi ruchami przedłużając swój orgazm, aż w końcu, wraz z ostatnim pchnięciem, opadł na Izę, wgniatając ją w materac. Leżał na niej przez chwilę, ściskając jej biodra, “boczki”, brzuszek.
Iza była już na granicy kolejnego orgazmu, potrzebowała kilku ruchów, kilku mocnych, zdecydowanych pchnięć jego kutasa w swoim środku, ale on o tym nie wiedział. Leżała pod nim dysząc ciężko i czując jego ciężki oddech przy swoim uchu i nie wiedziała, czy bardziej cieszy się, że to już koniec, czy jest rozczarowana, że z każdą sekundą ucieka jej, będący przecież przed chwilą tak blisko, orgazm. Jej rozczarowanie jeszcze się pogłębiło, gdy poczuła jak ciężar jego ciała zelżał i jak nagle poczuła pustkę w swoim wnętrzu. To było przedziwne uczucie – jakby czegoś jej nagle zaczęło brakować. Ale cieszyła się, że to już koniec. Powinna teraz zabrać swoje rzeczy i wyjść. Gdziekolwiek.
Ale nie była do końca świadoma, że jej ciało chciało jeszcze. Chciało spełnienia. Za wszelką cenę. Jej cipka była nadwrażliwa, jej łechtaczka nabrzmiała, a pochwa ciągle pulsowała. I, mimo że Jacek odsunął się od niej i miała możliwość ruszenia się, odwrócenia, wstania, to nie mogła się na to zdobyć. Wszystko ją “swędziało”. Każda część jej ciała domagała się dotyku. A najbardziej jej guziczek.
“Boże kochany… nigdy… przenigdy… się tak nie czułam… co jest ze mną nie tak… co się dzieje… tylko chwilkę… muszę… tylko troszkę… jeszcze momencik… i wstanę…”
Oddychając ciężko pozwoliła sobie zabrać rękę z włosów i wsunąć ją pod swoje ciało. Zaczęła lekko pocierać środkowym palcem swój guziczek. Musiała. Nie mogła się powstrzymać. Powoli, leciutko, żeby nie przyciągnąć uwagi Jacka, delikatnie, bezgłośnie. Prawie od razu powróciło to błogie uczucie, które się w niej tyle czasu budowało. Przycisnęła drugą rękę do ust, by, broń boże, nie zacząć jęczeć i powoli zbliżała się do spełnienia. Była nieprawdopodobnie podniecona, nie wiedziała jakim cudem, skoro już raz doszła, ale nie mogła powstrzymać tego zwierzęcego wręcz pragnienia, by znowu dojść. Przyjemność, która ją ogarniała była tak błoga, że nie mogła powstrzymać swoich bioder. Zaczęła nimi ruszać – leciutko, do przodu i do tyłu, jakby nabijając łechtaczkę na swoje paluszki. Nie myślała już o niczym – ani o ucieczce, ani o seksie, ani o Jacku, ani o Adamie. Myślała tylko o zbliżającym się orgazmie. O Boże, jak ona go potrzebowała.
Jacek leżał z zamkniętymi oczami na plecach obok Izy i czuł szczęście. Co to był za seks! Zerżnął ją, doprowadził do orgazmu, zalał ją swoją spermą. Doszedł w środku! Ciekawiło go, czy była na tabletkach. Czy, jeśli zajdzie w ciąże, wychowają razem ich dziecko? Dreszcze przeszły jego ciało. Dziecko z Izą! Na tę myśl uśmiechnął się, otworzył oczy i spojrzał na nią. I nie mógł uwierzyć w to co widzi: leżała tuż obok i się masturbowała. Chciała jeszcze. Chciała się jeszcze pieprzyć. Nie mógł w to uwierzyć. Podniósł się na kolana i chwycił jej nadgarstek.
Musiał użyć trochę siły: nie chciała przerywać. Była znowu bardzo blisko spełnienia i coś chciało jej znowu przerwać. I sekundę później, gdy nie mogła przyłożyć tam dłoni, zaczęła przesuwać podbrzuszem po materacu, jak gdyby próbując drażnić tym łechtaczkę. Ale i to przerwał, łapiąc ją za biodra i odwracając na plecy. Jęknęła głośno, prawie że żałośnie, gdy ją przewracał. Otworzyła oczy i zobaczyła jak jego sylwetka góruje nad nią. Jak patrzy jej prosto w twarz. Jak chwyta jej lewą nogę, siada na nią, łapie jej prawą kostkę, rozkłada ją szeroko i podnosi. Gorąco uderzyło jej do głowy, a mięśnie brzucha zacisnęły się.
“O Boże… tylko nie to…”
Instynktownie, wiedząc, co zamierza, podniosła się na łokciach i próbowała zewrzeć nogi, przerwać to szaleństwo, postawić mu się. Ale nie była w stanie. Jego chwyt był zbyt silny, on sam zbyt ciężki, by zabrać spod niego nogę, a jej opór przeraźliwie słaby – była tak podniecona, że nie miała sił walczyć. Każdy skrawek jej ciała, każdy mięsień, każdy nerw krzyczał “TAK!”. Pchnął ją na materac, szybko puścił jej nogę i, trzymając prawą rękę na jej brzuchu, unieruchamiając ją, wsunął dwa palce lewej w jej muszelkę.
W jej wejściu było tyle płynów, że palce nie napotkały żadnego oporu. Od razu przyłożył palce do tego chropowatego miejsca na przedniej ściance pochwy i zaczął ruszać dłonią. Dwa, trzy ruchy w przód i w tył i usłyszał jej jęki. Spojrzał na jej twarz i zobaczył jak położyła na niej obie swoje dłonie i w nie jęczy, z przyjemności i niedowierzania. Opuścił lekko dłoń, leżącą na jej brzuchu tak, by nadal ją dociskać, ale by położyć kciuk na jej łechtaczce i przyspieszył ruchy drugą dłonią. Teraz pieprzył ją palcami, drażnił jej punkt g i masował łechtaczkę. Jej ciche jęki szybko przeszły w gardłowe, głębokie zawodzenie. Jacek obserwował jak po chwili wygięła plecy w łuk, jak całe jej ciało znowu obiegły dreszcze i eksplodowała kolejnym orgazmem. Jak chwyciła dłońmi prześcieradło, jak zaczęła przesuwać się po łóżku, tak mocno i “konwulsyjnie”, że ledwo ją utrzymał. Jak spod jego palców znowu trysnęły jej soki. I “palcował” ją, choć już trochę wolniej, lżej, i mniej “ekspercko”, przez cały okres trwania orgazmu. A gdy zaczęła się uspokajać, gdy puściła prześcieradło, gdy dreszcze na jej ciele zaczęły znikać, gdy odzyskała kontrolę nad, do tej pory wierzgającymi, spiętymi, nogami, zaczął ruszać dłonią w jej wnętrzu do góry i do dołu. Wiedział z doświadczenia, że ta technika jest jeszcze lepsza, szczególnie, gdy partnerka jest już rozluźniona. I miał rację. Już po chwili patrzył na jej zmęczoną, poorgazmową twarz, na której znowu pojawiły się oznaki rozkoszy. Na jej dłonie, które znowu chwyciły prześcieradło. Na całe jej ciało, które znowu zaczynało drżeć.
Iza przeżywała największą rozkosz życia, taką, jakiej nigdy sobie nawet nie wyobrażała. Palce Jacka uderzały raz po raz w jej najczulsze punkty, wysyłając jej mózgowi błyskawice przyjemności. Jej łechtaczka, ilekroć chociaż lekko ruszył po niej palcem, wysyłała fale rozkoszy każdej komórce jej ciała. I już po kilku chwilach od ostatniego wybuchu, poczuła jak powoli buduje się w niej kolejna ekstaza.
Jacek widział jak jej drżenie znowu wzrasta, jak jej jęki robią się coraz głośniejsze, bardziej żałosne i przyspieszył ruchy. Nie był w stanie utrzymać palca na jej łechtaczce więc już tylko pracował drugą dłonią. Coraz szybciej, coraz mocniej, tak mocno, że aż odrywał jej pupę od łóżka.
Aż znowu doszła. Znowu wygięła się w łuk i straciła kontrolę nad swoim ciałem. Jej głowa, wbita w materac, raz po raz rzucała się na boki. Ręce, do tej pory trzymane na twarzy lub ściskające prześcieradło, zaczęły przesuwać się w niekontrolowanych kierunkach po łóżku. Pięta jej wolnej nogi wbiła się w materac. A z cipki znowu trysnęła maleńka strużka płynów. Przez następne kilka minut, w ciągu których on nieubłaganie ruszał w niej palcami, przez jej ciało przechodziła konwulsja za konwulsją. Skurcze wszystkich mięśni, od nóg, przez brzuch, górę ciała, aż po twarz. Trwało to tak długo, że myślała, że zemdleje z przyjemności.
A on, że zdrętwieje mu ręka. I że rozsadzi mu, znowu nabrzmiałego, kutasa. Gdy tylko Iza lekko się uspokoiła, zaczęła normalnie oddychać, gdy tylko jej jęki ustały, jej wierzgania i dreszcze w końcu też, zsunął się z jej nogi, uwalniając ją i zajął miejsce pomiędzy jej udami. Czekał na ten moment już od kilku minut. Oglądał jej niesamowite orgazmy i czuł się jak uczestnik prawdziwego filmu porno. Nigdy nie miał tak “seksualnej” kobiety, nie wiedział nawet, że takie istnieją. I czuł dumę, że to on jest tego wszystkiego sprawcą. Klęczał między jej udami, patrząc na jej otwartą jaskinię rozkoszy, na jej zarumienione, spocone, przepiękne ciało, na jej rozanieloną, zmęczoną, nieprzytomną twarz z zamkniętymi oczami i powoli masował kutasa. Czuł się samcem alfa. Czuł się zwycięsko. Nie pamiętał kiedy tak się czuł, ale było to uczucie fenomenalne. Przysunął się do jej gorącego ciała, przyłożył fiuta do jej muszelki i pchnął biodrami. Aż jęknął z zachwytu. Jej wnętrze było tak gorące, tak miękkie, tak cudowne, że aż nie mógł się ruszyć. Czuł się tak, jak gdyby włożył małego do ciepłej, miękkiej galarety. Nie mógł uwierzyć, że posuwa najpiękniejszą dziewczynę jaką znał.
Gdy Iza poczuła, że znowu coś się w nią wsuwa, otworzyła oczy. Gdy zobaczyła jego twarz nad swoją zdała sobie sprawę, że znowu ma w sobie jego członka. I zrozumiała, że tego właśnie chce. Że chce żeby znowu ją pieprzył. Żeby się z nią kochał. Nikt nigdy nie dał jej takiej przyjemności. Patrzyła mu w oczy i czuła jak jej własne zachodzą mgłą. Jak od jego oczu, od jego wyrazu twarzy, od jego spojrzenia zaczyna boleć ją brzuch. Czuła jak jego powolne, płytkie ruchy rozpychają ją i zastanawiała się jak to możliwe – przecież już ją posuwał, spuścił się w niej, rozpychał ją palcami, doszła tyle razy, że nie wiedziała ile. I z każdym jego pchnięciem czuła jak rozpycha ją bardziej. A gdy zobaczyła jak pochyla głowę w jej stronę i powoli opuszcza się na nią, dreszcze znowu przeszły całe jej ciało. Wiedziała, że nie powinna, ale wiedziała też, że musi. I gdy poczuła jego usta na swoich, otworzyła je. Kolejny potężny dreszcz targnął jej wnętrzem. Gdy poczuła jego język wdzierający się w jej usta, wysunęła swój i zaczęła się z nim namiętnie całować. Poczuła jak całe jej ciało znowu ogarniają dreszcze i po sekundzie całe jej wnętrze wybuchło rozkoszą. Zaczęła się wić, wierzgać i jęczeć mu głośno w usta. Po chwili, gdy orgazm zaczął słabnąć, poczuła jak, nie przerywając ich pocałunku, zaczął wsuwać się w nią głębiej. Pomyślała, że tym razem na pewno oszaleje. Uczucie wypełnienia było zniewalające. A fakt, że całowała go w tym samym czasie odbierał jej oddech.
Jacek zdał sobie sprawę, że nie uprawiają seksu – oni się kochają. Że zaakceptowała go jako swojego mężczyznę. Jako samca. Kochanka. Jęczała mu głośno w usta, ściskała jego bicepsy, obejmowała go nogami. Kochała się z nim jakby do siebie należeli.
A Iza przeżywała niebiańską rozkosz. Jego kutas wypełniał ją całkowicie, jego pocałunki to penetrowały jej usta, to schodziły niżej, na jej szyję, uszy, małżowiny, obojczyki, jego dłoń masowała tył jej głowy, a ciało rozkosznie wgniatało ją w materac. Nie chciała, żeby to uczucie się kiedykolwiek kończyło. Co kilka minut ogarniała ją niebiańska ekstaza i traciła kontrolę nad swoim ciałem, które zalewane były falami kolejnych i kolejnych orgazmów.
Jacek, czując że jego orgazm się zbliża, wsunął obie dłonie pod pośladki Izy i zaczął ją młócić. Pieprzył ją mocno, gwałtownie, szybko, z każdą chwilą mocniej. I kiedy poczuł jak Iza po raz kolejny wygina do tyłu głowę i zaczyna gardłowo jęczeć, poczuł że to koniec. Przylgnął swym ciałem do jej ciała, wbił się do samego końca i zaczął wypełniać ją znowu spermą. Znowu zaczął ją całować i czuł jak chętnie, jak namiętnie mu odpowiada. To jeszcze przedłużyło jego orgazm, ta myśl, że całuje się z Izabelą, kiedy zapładnia jej szczytującą macicę.
Jak Ci się podobało?