Weronika: Przygoda w górach
20 grudnia 2012
8 min
Mróz przenikał wywołując nieprzyjemny ból. Wbijał się lodowymi igłami aż w sam szpik, wnikał pod powieki... Każdy krok wydawał się nieludzkim wysiłkiem. Z każdym krokiem zapadaliśmy się w głęboki śnieg. Weronika szła tuż obok mnie. Już nic nie mówiła. Nie miała chyba siły. Dodatkowo, zimowe słońce zaczęło kryć się za szczytami. Przyszłość nie napawała optymizmem. Mogła być dla nas bardzo krótka. Ludzie miasta zagubieni w dzikich górach – trzeba było liczyć na cud, bardziej niż na umiejętności. W ciężkich plecakach mieliśmy sporo rzeczy, ale nic co by mogło się przydać, aby przetrwać zimową noc na odludziu. Perspektywa zamarznięcia napawała lękiem. Miałem tylko nadzieje, że w pewnym momencie ból mija, że człowiek po prostu zasypia.
Weronikę poznałem kilka dni temu. Została zatrudniona na stanowisku młodszego asystenta. Raczej milcząca. Typ odludka, mówiliśmy w pracy. Zdziwiłem się, kiedy okazało się, że jedzie na coroczną wyprawę w góry. Wyprawa w góry... tak naprawdę chlanie w ośrodku i leczenie kaca w miasteczkowych knajpach. Weronika była rozczarowana, gdy uzmysłowiła sobie naturę wycieczki. Dokładnie nie pamiętam jak to się stało, że zaproponowałem wyprawę. Taką prawdziwą, eksperymentalną. Byłem chyba wtedy pijany. Wycofać się jednak nie wypadało. Zwłaszcza, że Weronika była ładną dziewczyną. Dla takich... chociażby w zaśnieżone, dzikie góry. Bez mapy, bez znajomości terenu... odważnie. Niekoniecznie odpowiedzialnie.
Potknęła się. Pomogłem jej wstać. Czułem, że koniec się zbliżał. Po horyzont ciągnęła się lodowata, biała pustynia. Mordercza biel. Zbyt wielkie wyzwanie. Resztki nadziei, jak i resztki sił, dogasały. Widziałem, że Weronika powoli osuwa się w ostatni sen, wieczny sen. Nie wydawał się zresztą tak straszny. W porównaniu z męką jaką przeżywaliśmy zaczynał jawić się niczym wybawienie. Wybawienie od zimna. Od bólu.
Nagle dostrzegłem miodową poświatę osądzającą się na śniegu. Źródło światła biło zza pobliskiego wzniesienia. Przypływ nadziei wykrzesał ostatnie pokłady siły. Najszybciej jak potrafiliśmy ruszyliśmy w jego stronę. Wkrótce naszym oczom ukazała się gospoda rodem z dziewiętnastowiecznych opowieści. Drewniana, dwupiętrowa budowa o stromym dachu. Czuliśmy zapach gęstej zupy i pieczonego mięsa.
Uderzyła nas fala ciepła. We wnętrzu płonął ogień w kominku, przy którym stary siedział stary mężczyzna bujając się na fotelu. Drewniane stołu ustawione przy ścianach były puste.
Gospodyni, pulchna kobieta w średnim wieku, ubrana w różowy fartuch, podbiegła z okrzykiem jak tylko nas dostrzegła. Pomogła usiąść przy drewnianym stole, krzycząc do córki by podała grzańca i zupę. Drobna, młoda blondynka o bladych policzkach postawiała przed nami parujące kufle i głębokie miski.
Gorący płyn roztapiał zamrożone wnętrzności. Tajałem odzyskując siły. Podobnie Weronika. Policzki nabierały rumieńców a w zielonych oczach pojawił się specyficzny błysk.
- Biedaki – powiedziała gospodyni siadając naprzeciwko nas – pewniakiem się zagubiliście.
Przytaknąłem.
- Już mrok zapada. To iść dalej nie dobrze. Zwłaszcza jak się gór nie zna. Lepiej jak przenocujecie u nas, nocleg niedrogi, tylko, że pozostała ostatnia sypialnia. Na poddaszu, ale przytulna. Będzie wam dobrze.
Nie protestowaliśmy. Mogłaby i nas na stołach przenocować. Na podłodze. Na wszystko byśmy się zgodzili.
- Pogadam z bratem, może jutro wam pomoże, bo jak wy nietutejsi, to znowu zbłądzicie. Nasze góry zdradliwe, niebezpieczne. Nie jeden turysta znalazł tutaj swój grób – mówiła gospodyni prowadząc nas po krętych schodach. – Ale to jutro. Teraz się wyśpijcie, wygrzejcie, bo po takiej tułaczce o chorobę nietrudno. Przyczepi się do człowieka i go dręczyć będzie. A to pokój, nieduży, ale na noc wystarczy. Łóżko trochę małe, acz wygodne. No i cieplej wam będzie jak się w wtulicie – zachichotała niczym dziewczynka, która podsłuchała sprośny dowcip.
Nie wiedziałem, co na wspólne łóżko powie Weronika. Ponieważ jednak się nie odzywała, to i ja milczałem. Zresztą to nie był jedyny problem. Na prawo od drzwi, przy ścianie, znajdowała się wanna.
- A to, a to – zaczęła gospodyni widząc moje zdziwienie – to się tutaj, o, zasłona jest, jeśli ktoś się krępuje. - Zademonstrowała przeciągając po umiejscowionych przy suficie szynach białą, lekko prześwitującą zasłonę. – Widzicie. Wszystko cacy. Rozpalę wam w piecu, to się cieplej zrobi. Wody w baniaku nastawię, bo w kranie zimna tylko. Zresztą nie wiem, jak z ciśnieniem o tej porze. Ubogo trochę, ale i cena niska. Luksusu nie zaznacie. Taka okolica.
- Wszystko w porządku – odparłem. – Bardzo dziękuję.
- Świec wam doniosę za chwilę.
Dopiero teraz dostrzegłem, że w pokoju nie było elektrycznego światła. Stara lampa naftowa rzucała miodowy, drżący blask mieszający się z czerwonawą poświatą bijącą od buzującego, metalowego pieca. Na małej szafce przy łóżku paliły się dwie, grube świece. To wystarczało by w pokoju było jasno. I trochę nierealistycznie. Przez taniec płomieni, przez zapach płonącego drzewa – przez ciepło przenikające ciało. Możliwe też, że przez sam pokój.
Pomieszczenie było nieduże, tak około dwudziestu metrów kwadratowych. Drewniana podłoga, drewniane bele podtrzymujące opadający skośnie ku łóżku sufit. Stare, równie drewniane meble. No i okno. Duże, prawie na całą ścianę. Weronika spoglądała w zadumie przez nie.
- To chyba wody sobie przypilnujecie sami. Śniadanie jest od ósmej, ale jak się spóźnicie, to nic się nie stanie, warto jednak wyjść wcześniej, bo to droga nie krótka, a i brat będzie za dnia chciał obrócić.
- Rozumiemy – odparła Weronika odchodząc od okna. – W razie co poszukamy pani...
- Oczywiście, albo mnie, albo córki. Któraś zawsze na dole jest.
Drzwi zamknęły się. Niepewnie spojrzałem na Weronikę.
- No, co? Chcesz się kąpać pierwszy?
- No wiesz, chciałem... - wskazałem na łóżko.
Wzruszyła ramionami.
- Nic się nie poradzi. Trochę małe, ale chyba się zmieścimy. Jesteśmy dorośli. Chyba, że to ci bardzo przeszkadza. Narusza twoje uczucia religijne czy coś...
- Nie. Spoko. Nie ma problemu. Chyba się zmieścimy.
Czułem się trochę głupio. Sytuacja mnie onieśmielała. Weronika zdjęła część ubrań wieszając je obok drzwi. Biały, obcisły podkoszulek podkreślał rozkoszne kształty. Stanęła przed lustrem rozczesując długie, czarne włosy.
- Co tak się patrzysz? – spytała uśmiechając się lekko. – Idź się kąpać lepiej. Woda już gorąca. Tylko nastaw nową.
Gorąca kąpiel rozleniwiła mnie. W pomieszczeniu było parno. Miałem ochotę nagi położyć się w miękkiej pierzynie i zasnąć. Zamiast tego wcisnąłem się w jeansy i podkoszulek. Weronika tymczasem weszła do wanny.
Przez cienką zasłonę prześwitywał zarys cudownej sylwetki. Rozkoszny taniec ponętnych cieni. Rozbudzały wyobraźnię. Poczułem jak mój członek sztywniej. Ostatkiem woli zmusiłem się, aby oderwać wzrok. Poszedłem od okna. Lekki chłód bijący od szyby działał orzeźwiająco. Oddychałem ciężko.
Wyszła opasana ręcznikiem. Mokre włosy opadały na nagie ramiona.
- Zapomniałam wziąć ubrań – mruknęła.
- Z domu? – wysiliłem się na żart.
Uśmiechnęła się.
- Tyle szczęścia to ty nie masz.
Odwróciła się i zniknęła ponownie za zasłoną. Tym razem nie mogłem odwrócić wzroku. Stałem patrząc jak się wyciera. Nakłada majteczki. Nocną koszulę. Chyba jednak trochę szczęścia mam, pomyślałem.
Wyszła. Długa, biała koszulka na cienkich ramiączkach sięgała do kolan. Szeroki dekolt odsłaniał perfekcyjne piersi. Przełknąłem nerwowo ślinę. Czułem ucisk w żołądku. Jakiś pierwotny głód, który szarpał wnętrzności.
- No, czas spać. Niewiele nocy przed nami.
- To był ciężki dzień. Zgasić świeczki?
- Lepiej lampę. Je zostaw.
Przytaknąłem. Trochę nieśmiało zdjąłem spodnie. Członek rozpychał majtki. Miałem nadzieje, że tego nie zauważy.
Nie tylko taką nadzieję żywiłem.
Łóżko było małe. Chcąc nie chcąc leżeliśmy stykając się ciałami. Miękka, delikatna, ciepła skóra... rozpraszała. Utrudniała zaśnięcie. Poczułem dłoń Weroniki na szyi. Przysunęła wargi do uch. Wilgotny język... Odwróciłem się mocno całując ją w usta. Nerwowo wędrując dłońmi po ciepłym ciele. Ścisnąłem obfite piersi. Mięsiste sutki sterczały wyzywająco.
- Zrób to – szepnęła. – Jestem cała mokra.
Zgrabnym ruchem oswobodziła sterczącego penisa. Uśmiechnęła się delikatnie, jakby do siebie. Ściągnęła bluzkę ukazując dwie, doskonałe piersi. Zacząłem całować je z namaszczeniem. Namiętnie ssać mięsiste sutki. Następnie całowałem płaski brzuch. Skórę miała aksamitną. Zębami ściągnąłem koronkowe majtki. Wygolone łono i wilgotne, różowe wargi, spragnione pieszczot.
Jęknęła, odrzucając głowę do tyłu. Uda zacisnęła na mojej głowie. Słodki sok wypływał obficie. Nie nadążałem go spijać. Spływał po uniesionych pośladkach. Skapywał na posłanie. Jej dłonie w bujnych, czarnych włosach. Rozchylone usta wydające ciepłe, głębokie jęki...
- Wejdź, wejdź we mnie mocno – wyszeptała z trudem.
Piersi falowały rozkosznie, gdy penis zanurzał się rytmicznie w wilgotnej cipce. Soki ochlapywały podbrzusze. Ściekały po udach. Oplotła mnie nogami. Weszliśmy w trans. Płomienie świec lizały nasze wilgotne ciała. Sterczące sutki ocierały się o mój tors.
Splecione dłonie. Pierwotny rytm. Tańczące czubki języków. Muśnięcie ust. Wilgotny trans. Dzikie, wściekłe, zjednoczenie.
- Mocniej, mocniej...
- Szybciej, szybciej...
Koniec nadchodzi. Wilgotne, rozchylone usta. Wpływam w nie. Wplatam się we włosy. Wbijam się między uda w gorącą, tryskającymi sokami rozkoszną otchłań. W bezgraniczne ciepło.
Rwane oddechy. Paznokcie wbijające się w plecy. Pośladki.
Płonące, zielone oczy.
Tracę oddech. Błysk nieistnienia, kiedy wytryskuję, gęstą, ciepłą spermą. Bez sił opadłem na spocone ciało Weroniki.
- Dobrze ci było? – spyta szeptem.
Przytaknąłem. Nie wiedziałem jeszcze dokładnie gdzie się znajduję. Powoli wracałem do życia. Do indywidualnego istnienia.
Nie pamiętam kiedy zasnąłem. Ani jak długo spałem. W każdym razie, kiedy się obudziłem, Weroniki nie było w łóżku. Naga stała przy oknie, skąpana w blasku księżyca. Przyglądałem się w milczeniu. Musiała wyczuć mój wzrok, bo odezwała się cicho:
- Tobie było dobrze. Czas by mi było dobrze. To chyba sprawiedliwe?
- Raczej tak – odparłem niepewnie. Za bardzo nie wiedziałem o co jej chodzi. Myślałem, że przeżyła orgazm. Była taka mokra. Taka dzika.
- Raczej?
Nie czekała na moją odpowiedź. Sięgnęła do plecaka i przez chwilę czegoś w nim szukała. Z dłońmi splecionymi z tyłu podeszła wolno w moją stronę. Uśmiechnęła się.
- Tobie może też się spodoba – szepnęła zmysłowo. Językiem musnęła ucho. – Możliwe, że to będzie najlepsze, co kiedykolwiek spotkało cię w życiu. Nie broń się. To nie będę musiała ciebie krzywdzić. Zbytnio.
Dostrzegłem kajdanki. To może być niezłe, pomyślałem. Posłusznie podawałem się milczącym rozkazom.
- Zresztą - szeptała zmysłowo. – piłeś mój sok, to należysz w pełni do mnie. Jesteś w mojej mocy. Całkowicie.
Po chwili byłem przywiązany do łóżka. Penis sterczał między rozstawionymi szeroko nogami.
- Dobrze – szeptała dalej. - Dobry piesek. Widzę, że miałby ochotę penetrować jakieś wilgotne cipki. Musi zaczekać. Może zasłuży. Jeśli będzie grzeczny, posłuszny.
To mówiąc usiadła mi na twarzy. Rozchyliła jędrne pośladki. Natrafiłem ustami na odbyt. Zacząłem delikatnie lizać.
- Włóż język – rozkazała. – Chcę go poczuć w mojej dupie!
Z trudem udało mi się wepchnąć koniuszek.
- Głębiej!
Jak Ci się podobało?