Wakacyjny obóz harcerski (VI). Wyspa dumania
25 lipca 2024
Wakacyjny obóz harcerski
35 min
Dla niewtajemniczonych – to historia obozu harcerskiego, który miał miejsce wiele lat temu.
Czy trzeba czytać wcześniejsze części opowiadania, aby kontynuować lekturę?
Oczywiście zachęcam, ale nie jest to niezbędne.
Z treści tej części można wywnioskować, choćby w ogólnym zarysie, co zdarzyło się wcześniej.
Miłej lektury!
1.
Wydało się. Moje grzechy przestały być tajemnicą, co najmniej dla komendanta obozu. Naiwnością było sądzić inaczej. Rozkaz natychmiastowego stawienia się w jego namiocie, tuż po opuszczeniu terenu obozu przez sołtysową, nie mógł oznaczać nic innego. Niechybnie seksowna czterdziestolatka opowiedziała Sławkowi o moim karygodnym występku sprzed dwóch dni. O tym, jak ich podglądałem w brzozowym gaju, a następnie szantażem wymusiłem na niej stosunek seksualny. Fakt, że doprowadziłem ją do orgazmu, w tym momencie wydawał się marną okolicznością łagodzącą. Podobnie jak moja niepełnoletność.
Świergot ptaków skrytych w koronach wysokich sosen oraz ciepłe lipcowe słońce, które ochoczo zalewało obóz złotą poświatą, pozytywnie nastrajały harcerską brać, krzątającą się przed namiotami bądź leniwie wylegującą się na kocach, rozłożonych tu i ówdzie na obszernym placu apelowym. Najchętniej wlazłbym pod jeden z nich i nie wychylał nosa przez tydzień, ale wiedziałem, że to niemożliwe. Na drżących nogach udałem się do Sławka, a gardło dławił strach, podsycany wizją tego, co mnie za chwilę czeka. W głowie mimowolnie odtwarzał się bowiem film w przyspieszonym tempie, który zaczynał się od mocnego ciosu barczystego komendanta w moją szczękę, a potem było tylko gorzej.
Gdy już tylko krok dzielił mnie od namiotu Sławka, zadarłem głowę ku górze i spojrzałem na błękitne niebo. Białe chmury sennie sunęły na jego tle, kusząc, żeby im się dłużej przyjrzeć. Jednak rozkaz to rozkaz. Westchnąłem rzewnie jak skazaniec żegnający się z życiem, krótkim, lecz udanym, a potem niechętnie zanurzyłem się w mrok brezentowej twierdzy, aby stanąć twarzą w twarz z moim katem.
Gdy przekroczyłem próg namiotu, otoczył mnie wyczuwalny chłód, panujący w środku. Rozejrzałem się niepewnie. Wnętrze było przestronne i skromnie urządzone. Pod ścianami stało kilka polowych regałów, obok nich prycza, a w głębi ustawiono małe biurko, za którym siedział barczysty komendant. Chyba przeglądał jakieś papiery.
– Mogę wejść? – spytałem, próbując ukryć drżenie głosu.
Gospodarz niespiesznie podniósł głowę.
– To ty – odburknął. – Wejdź – jego ton nawet nie otarł się o życzliwe zaproszenie.
Postąpiłem w kierunku biurka, lecz zatrzymałem się w bezpiecznej odległości.
– Podejdź bliżej! – Głos Sławka skojarzył mi się z warknięciem wściekłego psa, szykującego się do zatopienia kłów w ciele ofiary.
Wykonałem dodatkowe trzy kroki, a każdy z wyraźnym trudem, jakby moje tenisówki zamiast gumowych miały ołowiane podeszwy. W tym czasie umięśniony dwudziestoczterolatek wstał, obszedł biurko i oparł się o jego blat. Skrzyżował ramiona na piersi, a jego bicepsy jeszcze wyraźniej zarysowały się pod opiętym T-shirtem w kolorze khaki. Dzieliła nas teraz odległość półtora metra. Zbyt mała jak na mój gust. Z trudem przełknąłem ślinę, a wzrok zogniskowałem tuż nad głową Sławka. Nie czułem się na siłach spojrzeć mu w oczy.
– Komendant mnie wzywał! – Postanowiłem przerwać dokuczliwą ciszę i przyjąłem pozycję na baczność.
– Spocznij – wycedził przez zęby. – Chcesz mi coś powiedzieć? – Każde słowo wypowiedział z wolna i dobitnie, abym nie uronił nawet sylaby.
Przez chwilę zbierałem rozbiegane myśli.
– Niekoniecznie – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
– Zabawne – prychnął. – A wiesz, kto mnie dziś odwiedził?
– Pewnie sporo osób. Wszyscy coś chcą od komendanta – udałem głupa, patrząc w przestrzeń nad jego głową.
– Nie pajacuj – warknął. – Nie jestem kurwa w nastroju do żartów.
– Rozumiem.
– Co rozumiesz? – mówiąc to, Sławek energicznie poderwał się i ułamek sekundy później stał już przy mnie.
Chyba tylko dzięki wspomnianym ołowianym podeszwom zawdzięczam fakt, że odruchowo się nie cofnąłem. Nasze ciała dzieliła zaledwie kilkucentymetrowa szpara. Ciepłe powietrze z nozdrzy komendanta lądowało na mojej brodzie, wywołując potworny dyskomfort. Z uwagi na różnicę wzrostu, musiał mieć głowę lekko zadartą, ale to nie poprawiało mojego samopoczucia. Zapragnąłem jak najszybciej rozładować napięcie.
– Rozumiem, że to nie jest dobry czas na żarty – odpowiedziałem najspokojniej, jak potrafiłem.
Spojrzałem przelotnie w oczy starszego harcerza. Skojarzyły mi się ze ślepiami drapieżnika, szykującego się do ostatecznego ataku. Instynkt nakazywał natychmiastowe przyjęcie standardowej pozycji obronnej, którą miałem wpojoną dzięki treningom karate. Rozum wymusił jednak tkwienie w pozycji neutralnej i czekanie na dalszy rozwój wypadków.
– Nie czas na żarty… Dobre. – Sławek wreszcie przemówił. – Dokładnie tak Sewerynie. A teraz powiesz mi wszystko jak na spowiedzi!
Dalsza rozmowa szybko zeszła na temat sołtysowej, ale Sławek niewiele się ode mnie dowiedział.
Jego pytania świadczyły, że pani Basia zdradziła mu tylko szczyptę z tego, co zaszło między nią a mną w brzozowym gaju. Postanowiłem pójść w jej ślady. Skupiłem się na ich wcześniejszych igraszkach, to znaczy Sławka, Tomka i sołtysowej. Oszczędziłem mu szczegółów. Założyłem, że jeszcze pamięta, jak ze swoim serdecznym kolegą jej dogadzali. Na koniec zapewniłem, że cokolwiek widziałem w zagajniku, dla mnie zostało w zagajniku i nie trzeba mi tłumaczyć znaczenia zwrotu „trzymać język za zębami”.
Nie kierowałem się tu męską solidarnością. O niewierności Sławka i Tomka najchętniej powiadomiłbym ich dziewczyny, a moje harcerskie koleżanki, zwłaszcza że do jednej z nich skrycie wzdychałem. Jednak żegnając się z sołtysową w brzozowym gaju, obiecałem dyskrecję i zamierzałem słowa dotrzymać.
Dla starszego harcerza liczył się efekt. Mając świadomość, że jego grzechy najprawdopodobniej nie wypłyną przed Marzeną, wyraźnie się uspokoił. Wrócił za biurko, rozsiadł się wygodnie i dłuższą chwilę skanował mnie wzrokiem, przyjmując tajemniczy wyraz twarzy.
– Pojutrze wybierzemy się na wspólną przechadzkę – wypalił nagle, obserwując moją rekcję.
– Gdzie?
– Domyśl się – znów warknął. – Później pogadam z twoją zastępową, żeby nie robiła problemu z wyjściem. Ruszymy w samo południe – dodał trochę spokojniej. – A teraz zejdź mi z oczy, byle szybko.
– Tak jest! – Miałem w głowie tuzin pytań, ale obróciłem się na pięcie i pospiesznie skierowałem do wyjścia. W połowie drogi coś mnie tknęło. Przystanąłem i z lekkim wahaniem odwróciłem w stronę Sławka.
– Komen…
– Czego? – Szybkim pytaniem nie pozwolił mi dokończyć słowa.
– Jak mam wytłumaczyć Ance nagłe wezwanie do komendanta?
– Klasyka młody. Powiedz twojej zastępowej, że dostałeś opierdol za nieregulaminowe zachowanie. Coś kurwa wymyślisz! – wyrzucił gniewnie. – A teraz wypierdalaj – syknął na pożegnanie.
Dwa razy nie musiał mi tego powtarzać. Niemalże pofrunąłem w kierunku lekko uchylonej poły namiotu. Gdy się z nią witałem, w progu stanęły dwie roześmiane dziewczyny, zastępując mi drogę. Nie wiem, kto miał bardziej zdziwiony wyraz twarzy – one czy ja.
– Seweryn? A co ty tutaj robisz? – Marzena wypaliła na powitanie. Towarzysząca jej Marta także otworzyła szeroko oczy na mój widok.
Policzki mi zapłonęły.
– Ja… no… w sumie…
– Wchodźcie dziewczyny! Czekałem na was. – Zza moich pleców z odsieczą nadciągnął Sławek. – A tobie Seweryn mówiłem, żebyś mi więcej czasu nie zabierał. Pojutrze odpracujesz twój pozaregulaminowy wypad do wsi. Zrozumiano?
– Tak jest komendancie – odpowiedziałem, nie odwracając się w jego stronę.
Przemknąłem między dziewczynami i wypadłem z namiotu na plac apelowy. Z gotowym kłamstwem w głowie i wypiekami na twarzy ruszyłem wprost do swojej zastępowej. Z każdym krokiem czułem, że dokuczliwe napięcie, które uprzednio skumulowało się w moich mięśniach, ustępuje pod wpływem ciepła promieni słonecznych. Z trudem powstrzymywałem się, by nie biec i nie krzyczeć z radości.
2.
W nocy nie mogłem zasnąć. Leżałem na pryczy i rozmyślałem o planowanej przechadzce z komendantem. Rozważałem różne scenariusze. Po cichu liczyłem na spotkanie z sołtysową w brzozowym gaju, ale pewności nie miałem. Po Sławku można było spodziewać się wszystkiego. Nawet tego, że zaprowadzi mnie w jakąś urokliwą dzicz, a potem bez świadków spuścić łomot, aby oduczyć podglądactwa. A może z panią Basią obmyślili jeszcze inny pomysł, jak mnie ukarać? Z drugiej strony jej spojrzenie, gdy odjeżdżała dżipem, zostawiając mnie z Anią na leśnej drodze, nie wyrażało sadystycznych ciągot, a dość pomyślny przebieg rozmowy z komendantem, dodatkowo podsycał nadzieję na ponowne obcowanie z niewyżytą czterdziestolatką.
Zabawne, że dzień wcześniej, na tej samej pryczy obiecywałem sobie gorliwie żadnych kolejnych zbliżeń z kobietami w czasie obozu.
– Znowu w życiu mi nie wyszło – wyszeptałem z lekką nutą rozbawienia.
Sami widzicie. Bycie harcerzem nie jest łatwą sprawą. Nie zamierzałem jednak narzekać. Nikt przecież nie obiecywał, że będzie prosto i przyjemnie.
Odwróciłem się na lewy bok i postanowiłem cierpliwie poczekać na dalszy rozwój wypadków, a gdy senność dała o sobie znać, szybko odpłynąłem w kierunku apetycznego ciała sołtysowej. Pieściłem je, całowałem, a wraz z rozwojem sennej mary nawet brałem panią Basię od tyłu. Tylko lazur oczu pewnej dziewczyny, której obecność dziwnie wyczuwałem w tym pikantnym śnie, zakłócał mi czystą radość kopulowania z dojrzałą kochanką.
3.
– Tu odbijamy – Sławek zakomenderował. Zszedł z leśnego traktu i ruszył wąską ścieżyną, przecinającą prostą linią sosnowy las.
– To nie idziemy najpierw do wsi? – spytałem zaskoczony, jednak posłusznie podążyłem za starszym kolegą. – Myślałem, że najpierw…
– To nie myśl – komendant niegrzecznie przerwał mi w pół zdania i przyspieszył kroku.
Ścieżyna, którą właśnie podążaliśmy, znałem dobrze. Dawała nadzieję, że nie czeka mnie wyłącznie gruchotanie kości na osobności. Co prawda zagłębialiśmy się w leśne knieje, ale kierowaliśmy w stronę źródeł, a tym samym także w stronę brzozowego gaju. Możliwość spotkania z sołtysową wydawała się zatem realna, lecz coś mnie niepokoiło. Spojrzałem na szarzejące niebo widoczne między konarami wysokich drzew.
– Sądzisz, że będzie padać? – zagadnąłem.
Sławek tym razem nic nie odpowiedział. Nie byłem zaskoczony. Od wyjścia z obozu praktycznie się nie odzywał, a od czasu do czasu rzucane w moim kierunku spojrzenia sugerowały, że nie darzył mnie ciepłym uczuciem. Odczekałem chwilę, idąc za nim krok w krok, a gdy uznałem, że bez dodatkowej zachęty nie doczekam się odpowiedzi, ponownie wypaliłem:
– Pytałem, czy twoim zdaniem będzie padać?
– Słyszałem. – W jego głosie pobrzmiewała wyraźna irytacja.
– I…
– Doświadczenie życiowe podpowiada, że padać nie będzie – przemówił wreszcie, nie zwalniając tempa marszu. – Co najwyżej zahaczy – kontynuował. – A dla ciebie będzie lepiej, jak zamkniesz mordę. Rozumiesz?
Chwilę myślałem nad słowami Sławka, drepcząc za nim i doszedłem do niepokojącego wniosku, że nie rozumiem. Mógł być na mnie wkurzony. To było dla mnie jasne. Czy to jednak uzasadniało taką opryskliwość? Szerokie plecy komendanta, częściowo zasłonięte przez spory plecak, nie zachęcały do polemiki, ale postanowiłem zaryzykować.
– Kumam, że nie widzisz szans na deszcz, choć moim zdaniem jest dość parno. Za to nie rozumiem…
– Czego kurwa nie rozumiesz? – ponownie warknął.
– Jaki masz problem i dlaczego mam się zamknąć?
– Bo tak chcę! – Komendant nie silił się na szersze wyjaśnienia.
Ważyłem jego słowa w głowie, jednak korciło mnie, aby kontynuować rozmowę i wreszcie ustalić cel naszego marszu.
– Wziąłem ze sobą prezerwatywy – powiedziałem dziarsko. Zwolniłem kroku i z napięciem czekałem na reakcję Sławka. Zaskoczyła mnie. Komendant odwrócił się bez ostrzeżenia i rzucił w moim kierunku, krzycząc przy tym:
– Zamknij się gówniarzu!
Wieloletnie treningi karate dały o sobie znać. Zadziałałem instynktownie. Zrobiłem unik w bok, przy okazji podkładając nogę rozwścieczonemu przeciwnikowi. Poleciał przed siebie jak kłoda, witając się gwałtownie z leśnym runem. Leżał przez chwilę, zbierając myśli, a potem zwinnie się podniósł, zrzucił plecak z ramion i stanął naprzeciwko mnie w niewielkiej odległości. Mowa ciała Sławka zdradzała, że ponownie zaatakuje, ale tym razem z większą czujnością.
– Zwariowałeś? Chcesz mnie pobić? – wyrzuciłem z siebie pośpiesznie. – Przecież wiesz, że jesteś silniejszy i nie mam z tobą szans – Drżący głos zdradzał, że mówię szczerze.
Słowne okazanie szacunku starszemu koledze zadziałało. Jeszcze chwilę ciężko dyszał, ale jego ciało powoli się rozluźniało. Na koniec otrzepał się i chyba nawet lekko zaśmiał.
– Ona nie lubi gumek. Bierze pigułki. Nie wiesz o tym? – wypalił nagle. Mówiąc to, ponownie zarzucił plecak na ramiona.
– Nie wiedziałam. Prezerwatywy wziąłem na wszelki wypadek.
– Na wszelki wypadek – prychnął. – A skoro już zaczęliśmy ten temat, to może mi do cholery wyjaśnisz, jak na nas wówczas trafiłeś? I co dokładnie robiłeś z sołtysową po naszym odejściu?
Czułem, że pozostawienie pytań Sławka bez odpowiedzi, nie byłoby rozsądnym rozwiązaniem, zwłaszcza że jego spojrzenie jeszcze nie złagodniało. Z drugiej strony, na szczerą spowiedź nie miałem ochoty. Postanowiłem zamienić się rolami.
– Pani Basia nie powiedziała? – spytałem.
– Wspomniała tylko, że podsłuchałeś moją rozmowę z Tomkiem i nas śledziłeś. Co robiliście po naszym odejściu, nie zdradziła. – Po tych słowach Sławek wbił we mnie wzrok, dając znać, że pora na moje wyjaśnienia.
– To prawda – zacząłem niepewnie. – Podsłuchałem was na leśnej drodze. Gadaliście o jakimś spotkaniu. Tomek chciał zawrócić, a ty…
– Pamiętam – przerwał mi. – Gdzie wtedy byłeś?
– W przydrożnych krzakach. Sikałem.
– Kurwa… – Sławek zaśmiał się i skierował oczy ku niebu. – I co dalej? – drążył temat.
– Później pognałem skrótem przez las. Zaczaiłem się niedaleko drogi prowadzącej do źródeł – kontynuowałem wyjaśnienia. – Jak wreszcie nadeszliście od strony wioski, poszedłem za wami, ale szybko was zgubiłem. Szczęśliwie namierzyłem sołtysową, skojarzyłem fakty i za nią trafiłem do zagajnika. Ot, cała historia.
Komendant wyczekiwał dalszej relacji, ale się nie doczekał.
– A jak zostawiliśmy ją w zagajniku, no wiesz… po wszystkim. Co się wówczas działo? – spytał zniecierpliwiony.
– Nic takiego. – Machnąłem ramionami.
– Jak to nic takiego? Wydupczyłeś ją? Gadaj kurwa!
Sławek znów się podpalał, a ja nie chciałem dolewać oliwy do ognia. Postanowiłem zagrać na czas.
– Co ci konkretnie powiedziała… no wiesz wczoraj, zanim mnie wezwałeś?
Twarz komendanta zastygła. Zdradzała, że intensywnie myśli i próbuje sobie dokładnie przypomnieć przebieg rozmowy z sołtysową.
– W sumie wspomniała tylko, że dałeś się jej poznać z miłej strony – wreszcie przemówił. – I, że masz talent…
– Talent? – spytałem zaskoczony i lekko rozbawiony.
– No talent. Tak powiedziała. Co się rechoczesz?
– Nie rechoczę. Uśmiecham się tylko, bo to miłe – odpowiedziałem szczerze. – A skoro pani Basia nic więcej nie powiedziała, to i ja nie zamierzam – zawyrokowałem.
Choć wzrok Sławka mógł w tym momencie zabić, nie zamierzałem uwzględniać żadnej apelacji.
– Nie pozwalaj sobie – mówiąc to, starszy kolega ponownie zacisnął pięści.
– Sławek! To nic osobistego. – Podniosłem nieznacznie ręce do góry w geście poddańczym. – Zrozum. Dałem jej słowo harcerza, że nikomu nie powiem.
Przez twarz komendanta przetoczyła się fala emocji od irytacji, przez zaskoczenie, aż do lekkiego rozbawienia. Skurcz mięśni na jego ciele zelżał wyraźnie.
– Słowo harcerza – prychnął, przyglądając mi się uważnie. – Niech ci będzie – dodał. – A to, że nie chcesz powiedzieć, co było dalej, dobrze o tobie świadczy. – Klepnął mnie pojednawczo w ramię.
– Dzięki – odpowiedziałem, uśmiechając się niepewnie.
– Chodź, bo się spóźnimy. A Baśka nie lubi czekać – rzucił, mijając mnie na leśnej ścieżynie. Odetchnąłem i ruszyłem za nim.
Dalszej wędrówce nie towarzyszyła już grobowa cisza, gdyż Sławek niespodziewanie się rozgadał. Dzięki temu dowiedziałem się, że zmierzamy na spotkanie z sołtysową w wiadomym miejscu. Celu musiałem się domyślić. Co mnie zaskoczyło, to fakt, że moja obecność była warunkiem tej schadzki. Miło mnie to połechtało i wprowadziło w bardzo dobry nastrój.
Po kilkunastu minutach szybkiego marszu wypadliśmy na leśną drogę prowadzącą do źródeł. Podążyliśmy nią, jednakże po kilkuset krokach ponownie odbiliśmy w bok i zatopiliśmy się w stary sosnowy las. Sławek nadawał ostre tempo, więc sprawnie przemierzaliśmy leśną knieję. Nagle przystanąłem zaniepokojony dziwnym odgłosem.
– Hej, stój! – mówiąc to, odwróciłem się pospiesznie. – Słyszałeś?- – wyszeptałem z obawy, że ktoś postronny może nas usłyszeć.
Sławek zatrzymał się na komendę i odpowiedział mi pytaniem:
– Co miałem słyszeć?
– Jakby trzask gałązki. Może to pani Basia idzie za nami?
Nadstawiliśmy uszu i w napięciu gapiliśmy się za siebie. Niczego podejrzanego nie dostrzegliśmy, a leśną ciszę przerywał tylko świergot rozbawionego ptaka, skrywającego się gdzieś wysoko w koronach drzew. Sławek spojrzał na mnie z dezaprobatą i machnął ręką.
– Eee… Chyba stres cię dopada. Wyluzuj. Baśka już pewnie czeka na nas na wyspie dumania.
– Na wyspie dumania? O czym ty mówisz? – spytałem zaintrygowany.
– Ona tak nazywa ten zagajnik, do którego zmierzamy – wyjaśnił, a w jego głosie wybrzmiało zniecierpliwienie.
– To jak w Panu Tadeuszu, tylko chyba tam była świątynia dumania? – Przypomniałem sobie lekturę, z którą męczyłem się w minionym roku szkolnym.
– Coś w ten deseń. Jednak ja wolę ją nazywać wyspą dymania. – Zaśmiał się rubasznie i mrugnął okiem zadowolony ze swojego żartu. – Idziemy! – rozkazał.
W dobrych humorach ruszyliśmy dalej. Tylko dziwne poczucie, że ktoś lub coś wlepia ślepia w moje plecy, wywoływało lekkie poczucie niepokoju. Więcej nie oglądałem się za siebie, ale na wszelki wypadek wytężyłem słuch. Jak się miało wkrótce okazać, całkiem słusznie.
4.
Bez przeszkód dotarliśmy do brzozowego gaju. Pani Basia już tam czekała. Na nasz widok rozpromieniła się jak słońce w zenicie. Szczęśliwie szare chmury kilka minut wcześniej umknęły za horyzont i zanosiło się na kolejne upalne popołudnie.
Sławek z entuzjazmem wyjął koc z plecaka i zaczął go rozkładać w zasięgu cienia rzucanego przez niewysoką brzozę, a sołtysowa przyglądała mu się z rozbawieniem. Pod pretekstem udania się za potrzebą, przeprosiłem ich i dyskretnie wróciłem na skraj zagajnika. Spojrzałem na morze wysokich traw, roztaczające się pomiędzy wyspą dumania a skrajem sosnowego lasu, który jeszcze kilka minut temu przemierzaliśmy wraz ze Sławkiem. Widok kwiecistej łąki, rozbrzmiewającej trelem ptaków i nawołujących się owadów, nadal mnie urzekał, lecz w tamtym momencie wypatrywałem czegoś innego. I wreszcie to dostrzegłem.
– Seweryn, zapraszamy! – za pleców usłyszałem wołanie starszego kolegi. Zawtórował mu perlisty śmiech sołtysowej.
Spojrzałem w ich kierunku. Leżeli na kraciastym legowisku, przy czym Sławek robił za wezgłowie kobiety. Degustowali truskawki, które przyniosła pani Basia. Ruszyłem do nich na drżących nogach, myśląc intensywnie, czy poinformować ich o moim odkryciu. Z zamyślenia wyrwał mnie głos Sławka:
– Co ty taki blady? Ducha zobaczyłeś?
– Nie. Nic. – Uśmiechnąłem się zakłopotany. – Wasz widok mnie trochę onieśmielił – dodałem, zatrzymując się kilka kroków przed nimi.
Sołtysowa ponownie się zaśmiała. Przyjrzałem się jej uważnie. Wyglądała bardzo młodzieżowo, ubrana w biały podkoszulek z logo jakiegoś rockowego zespołu, którego nie kojarzyłem oraz długą, zieloną spódnicę, chyba lnianą.
– Oj Seweryn. Kłamiesz jak z nut – mówiąc to, z lekkością wstała i zbliżyła do mnie. Położyła swą dłoń na mojej piersi okrytej podkoszulkiem w kolorze butelkowej zieleni. Chciała chyba wyczuć bicie serca speszonego szesnastolatka. Na skutek kobiecego dotyku przez moje ciało przetoczyło się miłe mrowienie.
– Stresujesz się? – spytała aksamitnym głosem.
Byłem od niej znacznie wyższy. Gdy zastanawiałem się nad odpowiedzią, podziwiałem jej lśniące brązowe włosy zaczesane gładko do tyłu i spięte w koński ogon.
– Może trochę – rzekłem zgodnie z prawdą.
Zadarła głowę i przeszyła mnie przenikliwym spojrzeniem.
– A to może na przełamanie lodów powiesz mi, co ty wczoraj sam na sam robiłeś z Anią na leśnej drodze? Wyglądała na dopieszczoną. – Bardziej stwierdziła, niż spytała.
Jak te baby to widzą. Jakiś szósty zmysł, czy co? – pomyślałem zaskoczony.
– Seweryn z Anią? – Dotarł do mnie głos wylegującego się Sławka. Wyczułem w nim dużą dozę niedowierzania. Komendant wyjął źdźbło z ust, przyjrzał mu się uważnie i znów umościł między zębami. – Niemożliwe – kontynuował. – Ania ma chłopaka.
– A bycie w parze to jakaś przeszkoda Sławciu, by pogrzeszyć z kimś innym? – Spojrzenie sołtysowej na dobre zogniskowało się na moim towarzyszu. – Ty chyba coś nie coś wiesz na ten temat – dodała z nutą uszczypliwości.
Sławek podrapał się po głowie i uśmiechnął zawadiacko.
– No… W sumie masz rację – odpowiedział i po chwili spytał zaczepnie: – A gdyby to była prawda, to byłabyś zazdrosna?
– Gdyby co było prawdą? – Basia udała, że nie rozumie pytania.
– Że Seweryn z Anią coś tam, coś tam?
Dłuższą chwilę mierzyli się wzrokiem.
– Może troszeczkę. – Jej odpowiedź połechtała mnie mile, ale nie miałem czasu się nią nacieszyć, gdyż piwne oczy sołtysowej znów świdrowały mnie na wylot. – Mam zatem powody do zazdrości? – spytała.
– Nie wiem, o czym mówisz – odpowiedziałem dziarsko, starając się ukryć zakłopotanie, ale rumieńce mnie zdradziły.
– Mój harcerzyk się czerwieni. Słodkie. – Zaśmiała się szczerze. – Twoja nieśmiałość ma swój urok. Nie zgub tego Sewerynie – dodała. – A teraz mnie pocałuj harcerzyku.
Kobieca prośba wywołała charakterystycznie drżenie w moim rozporku. Reszta spraw zeszła na boczny tor. Wysunąłem niespiesznie rękę i dotknąłem policzka pani Basi. Był gładki i ciepły. Przylgnęła twarzą do mojej dłoni. Dłużej nie mogłem się opierać. Nachyliłem się i ją pocałowałem. Wpierw tylko dotknęły się nasze usta, ale po chwili również języki przeszły do zapoznawczych gestów. Przypominały zmysłowy taniec. Całkowicie się w nim zapomniałem. Sołtysowa przylgnęła łonem do naprężonego członka, skrytego w harcerskich szortach. Zaangażowanie i mowa ciała kobiety zdradzała, że intensywny, lecz delikatny pocałunek sprawia jej wiele satysfakcji. Jeśli swoją zaborczością, chciała mi wywietrzyć wspomnienie Ani z głowy, wyszło jej to idealnie.
Sławek w tym czasie podniósł się z legowiska i stanął tuż za plecami czterdziestolatki. Nie widziałem go, ale wyczuwałem jego obecność. Nagle sołtysowa oderwała się od moich ust, jakby zadziała na nią wielka siła. To zachłanne ręce komendanta chwyciły za biodra kochanki, szarpnęły i obróciły ją w pożądanym przez niego kierunku.
– Ty brutalu! – Jej głos zdradzał rozbawienie. – I kto tu jest zazdrosny…
Nie zdążyła dokończyć. Sławek uciszył ją pocałunkiem. Zrobił to brutalnie, ale nie zaprotestowała. Szaleńczy taniec głów świadczył, że usta i języki pary kochanków toczą słodką walkę. Nie czułem żalu. W sumie nic nie czułem poza narastającym podnieceniem i przeświadczeniem, że i mi tego dnia skapnie wiele przyjemności. Należało tylko się nie wychylać i cierpliwie poczekać na swoją kolej. W żaden sposób nie zamierzałem kwestionować przywództwa Sławka.
Wzrok zogniskowałem na pełnych biodrach i zgrabnym tyłku kobiety, opiętym zieloną spódnicą rozkloszowaną ku dołowi. Doskonale nadawał się do ugniatania i ściskania. Z uwagi jednak, że te rewiry były właśnie okupywane przez ręce kolegi, spojrzałem na podkoszulek sołtysowej i zapragnąłem ją od niego uwolnić. Zobaczyć nagie plecy i poczuć zapach dojrzałej kobiety. Nieśmiało chwyciłem za dolną krawędź T-shirtu i pociągnąłem ku górze. Para przerwała pocałunek, a gdy podkoszulek sołtysowej opadał na ziemię, uświadomiłem sobie, że nie miała na sobie stanika. Oczom Sławka ukazał się dorodny kobiecy biust, a ja cieszyłem się nagością jej łopatek.
Komendant nie rzucił się do ataku. Wręcz przeciwnie. Cofnął się o krok i zaczął pośpiesznie zrzucać harcerskie odzienie. Wykorzystałem to Przylgnąłem do pleców kochanki, a ręce skierowałem na jej kształtne półkule. Mimo dużego podniecenia starałem się być delikatny. Objąłem je czule od spodu, niespiesznie i z wyczuciem. Napawałem się ich słodkim ciężarem. Usta wpiłem w szyję sołtysowej. Odpowiedziała cichym mruczeniem. Naparła pupą na moje krocze, wywołując u mnie falę przyjemności. Lewą rękę zarzuciła za siebie i chwyciła za moją potylicę. Trwaliśmy w takim spleceniu. Nie wiem jak długo. Straciłem poczucie czasu.
– Mój niedźwiedź… mhh… chodź tu! – jej słowa przywróciły mnie do rzeczywistości. Wyczułem, że nie mówi do mnie. Jej głos zdradzał, że patrzy na kogoś innego. Ten ktoś bardzo jej się podobał.
Otworzyłem oczy i zobaczyłem Sławka. Stał przed nami nagi ze sterczącym penisem, masując go leniwie. Barczysta sylwetka i znaczne owłosienie na klatce piersiowej, rękach i nogach faktycznie nasuwały skojarzenie z niedźwiedziem. Na jego tle poczułem się jak jakiś wygolony baran i to jeszcze mocno wychudzony.
– Seweryn pomóż mi ją zdjąć. – Pani Basia nie pozwoliła mi na rozwinięcie smutnej konstatacji.
Kilkanaście sekund później lniana spódnica i koronkowe figi – przy niewielkim udziale moich drżących rąk – wylądowały na ziemi. Naga sołtysowa podeszła do Sławka. Pewnie chwyciła za okazałe przyrodzenie, stojące wzorowo na baczność. Zaczęła je masować, a ich usta ponownie złączyły się w namiętnym pocałunku.
Stałem kilka kroków od pary kochanków, chłonąc ich widok. Ciało kobiety emanowało ponętną zmysłowością. Skojarzyło mi się z seksowną nagością Ali, pięknej projektantki z filmu Kingsajz, o której fantazjowałem setki razy. Jednak pani Basia była zdecydowanie śmielsza od filmowej bohaterki. Bez krępacji i z dużą wprawą uskuteczniała ruchy posuwiste na członku Sławka, a złączone usta kochanków toczyły zażartą walkę o dominację na polu bitwy. Chyba przewagę zyskiwał komendant, gdyż wreszcie partnerka wzniosła swe ręce do góry i zarzuciła mu na szyję. Jednocześnie przylgnęła do niego całą sobą. W odpowiedzi dłonie młodego mężczyzny powędrowały na dorodne pośladki sołtysowej, ścisnęły je mocno, a potem rozchyliły, ukazując kakaowe oczko i dolny skrawek warg sromowych.
Ten widok rozłożył mnie na łopatki, zwłaszcza że dodatkowo Baśka wypięła się w moim kierunku. Zadziałałem instynktownie. Podszedłem i klęknąłem tuż za sołtysową. Chwilę cieszyłem wzrok bliskością kobiecej pupy, ale nie umiałem zbyt długo się wstrzymywać. Moje ręce powędrowały na uda Sołtysowej, a język wpił się bez ostrzeżenia w cipkę. Kobieta zapiszczała rozkosznie, a w tle usłyszałem wesoły głos komendanta.
– Młody się nie szczypie.
– Mhm… i robi to naprawdę dobrze – odpowiedziała, mrucząc przy tym jak kotka.
Komplement Baśki dodał mi animuszu. Językiem pędzlowałem dolny skrawek warg sromowych, ale od czasu do czasu zahaczałem też o okolice odbytu. Nie wiem, czy to wynik kobiecej zapobiegliwości, czy też byłem zaślepiony podnieceniem, ale miałem wrażenie, że Baśka była tam czyściutka, a jej narastające jęki dodatkowo zgrzewały mnie do odważniejszych spotkań języka z jej zaciśniętą dziurką.
W pewnym momencie wyczułem, że palce Sławka na dobre zawitały w wilgotnej szparce kochanki, więc nie chcąc im wchodzić w paradę, rozchyliłem mocniej pośladki sołtysowej i skupiłem się wyłącznie na jej odbycie, przy akompaniamencie jej ochów i westchnień. Pod dłońmi czułem wyraźne drżenie kobiecych mięśni, najlepsze świadectwo kumulującego się w niej podniecenia. Byłem pewien, że gdyby nie silny chwyt Sławka, niechybnie runęłaby na ziemię, obezwładniona jednoczesnym dopieszczaniem jej obu szparek.
– Wejdź we mnie… Dłużej nie mogę… – poprosiła błagalnie.
Młody byczek jak na komendę odwrócił sołtysową. W odpowiedzi ochoczo wypięła się do niego, co ułatwiło mu szybkie zaaplikowanie pokaźnego penisa tam, gdzie trzeba. Zrobił to wyjątkowo sprawnie, wzbudzając tym mój szacunek. Gdy w nią energicznie wszedł, sołtysowa zmysłowo westchnęła i wpiła palce w moje barki, okryte jeszcze podkoszulkiem. Podniosłem się z klęczek, by stanowić dla niej skuteczniejsze podparcie. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie, a gdy Sławek zaczął ją pompować, zaprosiła nasze języki do wspólnego tańca. Całowała mnie intensywnie, zachłannie, mocno napierając rękami, pchana siłą sztychów Sławka.
Poczucie, że całujesz podnieconą kobietę, rżniętą w tym samym czasie przez innego faceta, jest przedziwne, trudne do wyrażenia w kilku słowach. A co nie napiszesz, zabrzmi banalnie. W żaden sposób nie odda tego koktajlu przeróżnych emocji, myśli i pragnień. A gdy jeszcze w tym kołowrotku dociera do ciebie, że ona zaczyna dotykać twojego twardego przyrodzenia przez materiał szortów, abyś towarzyszył jej w skrajnym podnieceniu na równych prawach, nie może to się skończyć inaczej niż…
– Zaraz dojdę… O tak… Mocniej… Jeszcze mocniej… brutalu… ach… – zaczęła wyrzucać z siebie, gdy niespodziewanie oderwała usta od mych ust.
Sławek jej nie żałował. Zgrzany, spocony i na pewno mocno strudzony, dyszał jak lokomotywa, ale nie zamierzał zwalniać. Z jeszcze większą determinacją wtłaczał w nią samczą żądzę, aby tym pewniej zepchnąć Baśkę w czeluść rozkoszy. Jej ręka odruchowo powędrowała od mego krocza, na pośladek komendanta i tam spoczęła, a paznokcie drugiej dłoni jeszcze mocniej wpiły się w moje ciało, niechybnie zostawiając krwawy ślad nad prawą łopatką. Po chwili i lewa strona mojego ciała poczuła bolesną siłę pazurków sołtysowej, która szukała dodatkowego oparcia w walce ze wzmożoną siłą, która naparła na nią od tyłu jak huragan.
W tym momencie przeszedł mnie dreszcz, a ciało napięło się w wyczekiwaniu nieuchronnego końca. Czułem, że jest bliski. Nie widziałem go w twarzy sołtysowej. Tę skryła przede mną, zwieszając głowę nisko. Jednak jej jęki – stanowiące mieszankę strachu i zwierzęcej żądzy – dawały znać, że jest nad przepaścią. A nad nią górował Sławek. Wypieki na jego twarzy, zamknięte oczy i uniesiona wysoko głowa, kojarzyły się z człowiekiem prowadzącym dialog z czymś niematerialnym, zapewne mistycznym. Drżał przed tym czymś, ale nie przestawał ostro traktować swojej ofiary. Skutek tych poczynań przerósł moje oczekiwania.
Nagle Baśka wygięła się w łuk, jej jęki zamilkły, by po chwili przemienić się w przeciągły krzyk rozkoszy, któremu towarzyszyły salwy dreszczy, przeszywających spazmatycznie ciało czterdziestolatki. Chwilę po niej przeciągły jęk wydał Sławek, a potem zadał jej jeszcze dwa sztychy, tak potężne, iż zachwiałem się pod ich naporem.
Gdy komendant bez ceregieli opuścił cipkę kochanki, klepiąc ją przy tym siarczyście w pośladek, zemdlona wpadła w moje ramiona. Przytuliłem ją. Z satysfakcją wdychałem zapach potu spełnionej kobiety. Drżała. Wydawała się taka krucha i bezbronna. Moje ciało żądało w tym momencie rozładowania, ale wrodzona nieśmiałość, a może empatia, nakazały cierpliwość i okazania partnerce należytej czułości. Pocałowałem ją, choć trudno to nazwać pocałunkiem. Nasze usta połączyły się szczelnie, a ona wtłaczała rozgrzane powietrze w moje gardło i płuca, próbując wyrównać oddech. Nie wiem, ile tak trwaliśmy, zanim nie przerwała tego zmysłowego połączenia.
5.
– Chodź – powiedziała drżącym głosem. Ogień w jej oczach nieznacznie przygasł, lecz policzki płonęła czerwienią. Chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w kierunku koca.
Sławek już tam czekał. Leżał rozciągnięty z rękami pod głową, a w zębach trzymał dorodną truskawkę. Mowa jego ciała świadczyła, że jest zaspokojony, ale też dumny z tego, że doprowadził swoją kochankę do stanu omdlenia. Baśka klęknęła przy nim, odgryzła kawałek czerwonego owocu i zaczęła go smakować, zaciągając się równocześnie ciepłym, lipcowym powietrzem.
– Podasz mi jeszcze jedną? – zwróciła się do mnie z uśmiechem.
Przysiadłem obok sołtysowej i sięgnąłem po kolejną truskawkę z plastikowej miseczki. Z wolna przyłożyłem owoc do lekko rozchylonych, kobiecych warg, mieniących się ciepłym różem. Nie pozwoliłem jej na szybki kęs. Wpierw wodziłem smakołykiem po ustach, podziwiając przy tym ich pełny, naturalny kształt, stworzony do dotykania i smakowania. Nagle zaatakowała mnie biel jej zębów. Porwały truskawkę, pozostawiając przy tym bolesny ślad na opuszkach palców.
– Ałć! Bolało – powiedziałem żartobliwie.
Pani Basia uśmiechnęła się, chwyciła moją dłoń i przyłożyła jeden z obolałych palców do ust. Zaczęła go ssać. Robiła to tak zmysłowo, że przez moje ciało z prędkością błyskawicy przetoczyły się ładunki elektryczne, wywołując gwałtowny skurcz mięśni, a w bokserkach poczułem dokuczliwy ścisk.
– Podoba ci się? – wyszeptała.
Kiwnąłem głową twierdząco. W odpowiedzi sołtysowa pchnęła mnie na koc, a ja wyciągnąłem się jak długi obok Sławka. Dłoń pani Basi powoli ruszyła od kolana w kierunku mojego krocza. Gdy tam dotarła, sprawnie rozpięła rozporek, a potem uwolniła mnie od szortów i bokserek. Jej oczom ukazał się członek w pełnym wzwodzie. Nie od razu go złapała. Przez chwilę wodziła opuszkami palców w jego bezpośrednim sąsiedztwie, wywołując u mnie gęsią skórkę.
– Chciałbyś, abym teraz się nim zajęła? – spytała, patrząc mi w oczy.
– Bardzo – wychrypiałem.
– Hmm… – mrucząc, Sołtysowa objęła penisa dłonią. Wpierw delikatnie, lecz po chwili uścisk stał się mocniejszy. – Jaki twardy. Proszę, proszę… – Skierowała rękę w dół, odsłaniając w pełni żołądź, a potem powoli w górę, a za nią podążyły moje pośladki. – Mój harcerzyk się niecierpliwi – dodała z przekąsem.
Ruchy dłoni na członku stały się jeszcze subtelniejsze. Miałem wrażenie, że nie tyle mają służyć potęgowaniu męskiej przyjemności, ile dręczyć moje samcze pragnienie szybkiego zaspokojenia. Niezależnie od intencji autorki doprowadzały mnie na skraj rozkoszy.
– Długo nie wytrzymam – wyznałem.
– O nie mój drogi! – odpowiedziała stanowczo. – Najpierw doprowadzisz mnie do orgazmu tak jak ostatnio. – Sprawnie przyjęła pozycję na jeźdźca i nadziała wilgotną pochwę na twardego penisa – Nawet nie próbuj dojść przede mną, ty mój zdolny szantażysto – kontynuowała. Kobiecy głos pobrzmiewał słodyczą, ale jej życzenie potraktowałem poważnie.
– Szantażysto? – Sławek się ożywił. Przewrócił się na bok, a oczy zdradzały szczere zainteresowanie. – Co masz na myśli?
– Takie tam… – odpowiedziała mu apatycznie. Jej słowa dostroiły się do powolnych ruchów miednicy, które wykonywała na moim łonie.
– Jakie takie? – Sławek nie dawał za wygraną. – O czym ty mówisz?
– To nasz harcerzyk ci nie powiedział? – Pani Basia kontynuowała leniwą pogawędkę, kręcąc waginą niespieszne kółka na moim przyrodzeniu. Czułem się dziwnie, lekko wyobcowany, ale wilgoć i ciepło cipki, otaczające mojego przyjaciela, kazały przymknąć oko na inne niedogodności.
– O czym? – Głos Sławka zdradzał zniecierpliwienie.
– O tym co się stało, jak poszliście z Tomkiem… – Sołtysowa spojrzała przelotnie na Sławka, a potem znów przeniosła wzrok na mnie. Wysunęła rękę, a dłoń spoczęła na moim policzku. – Tak harcerzyku, dokładnie tak… Grzecznie czekaj na swoją panią – wyszeptała.
Zmysłowy głos kobiety, korespondujący z powolnym ruchem miednicy i spinaniem ud, działał na mnie nęcąco. Wiedziałem jednak, że mam w sobie rezerwy, aby dać jej czas na ponowne zbudowanie odpowiedniego napięcia. Wręcz uznałem to za priorytet. Ten okres wyczekiwania urozmaicałem sobie ugniataniem dorodnych piersi mojej partnerki. Nie mogłem się nadziwić cudownej mieszance miękkości i jędrności, którą sobą oferowały.
Sławek przyglądał się naszym żółwim poczynaniom, trawiąc coś w głowie.
– Wyobraź sobie, że nie chciał mi powiedzieć – wreszcie się odezwał. – Nic z niego nie wyciągnąłem. Mówił tylko, że obiecał ci dyskrecję.
Baśka zaśmiała się perliście, a potem wbiła we mnie iskrzące się oczy.
– No proszę. Taki młody, a umie trzymać język za zębami. Bardzo mi kogoś przypominasz. – Pochyliła się i pocałowała mnie namiętnie. W odpowiedzi zacząłem spinać mięśnie pośladkowe, w rytm opadania kobiecego łona na penisa. Ręce instynktownie skierowałem na jej pupę. Przez chwilę cieszyłem się jej doskonałą objętością, by na koniec delikatnie rozchylić jej pośladki i musnąć przelotnie zwieracz odbytu opuszkiem palca wskazującego.
– Mhm… miłe… Wytrzymaj jeszcze, okey? – szepnęła czule.
– Dobrze – ponownie wychrypiałem. Nie chciałem zawieść jej oczekiwań. Na szczęście po raz kolejny przekonywałem się, że pozycja na jeźdźca stymulowała mnie, ale nie podpalała. Pozwalała dogadzać partnerce przez co najmniej kilka minut. Moja pani skrzętnie to wykorzystywała.
– Bo widzisz… – wyszeptała kolejne słowa do mych ust. – Właśnie naszła mnie ochota poprosić Sławka, żeby wsadził mi palec w pupę.
Gdy sens słów sołtysowej dotarł do mojej świadomości, zamarłem. Z trudem przełknąłem ślinę, a nastoletnie myśli zaczęły szaleńczo biegać po zagajniku.
– Mówisz serio? Jak cię ostatnio namawiałem, to się żachnęłaś – Sławek szybko podchwycił temat.
– Nie gadaj, tylko działaj, bo się rozmyślę – Baśka zachichotała, jak speszona małolata.
Starszy kolega zerwał się z koca i zaszedł ją od tyłu. Nie widziałem, co konkretnie robi, ale gdy Baśka cicho jęknęła, zrozumiałem, że palec Sławka właśnie wita się z jej zaciśniętą dziurką. Milimetr po milimetrze. Zareagowała na to cudownie. Jej twarz wpierw zdradzała napięcie, ale z każdą kolejną sekundą coraz wyraźniej odmalowywała się na niej ciekawość, a na koniec grymas błogości, wynikający z nowego doznania. W odpowiedzi mój penis pulsował jak szalony w pochwie.
– Szkoda, że nie mamy prezerwatywy – wydyszała po dłuższej chwili, bardziej do Sławka niż do mnie.
– A po co nam? – komendant dopytał zaintrygowany.
– Z palcem poszło gładko, ale twojego twardziela bez zabezpieczenia tam nie wpuszczę – mówiąc to, coraz silniej zaciskała cipkę na moim członku.
– Ja… – powiedziałem z trudem, nie dowierzając, że to się dzieje naprawdę.
– Co mówisz? – Baśka zwolniła ujeżdżanie.
– Ja mam gumki… w kieszeni…
Nie zdążyłem skończyć zdania, a Sławek już rzucił się w kierunku moich spodenek, porwał je i zaczął przeszukiwać jak zdesperowany narkoman na kilkudniowym głodzie. Śledziliśmy jego poczynania z lekkim rozbawieniem.
– Mam! – krzyknął podekscytowany, a Baśka znów zaśmiała się charakterystycznie. Uwielbiałem ten śmiech.
– No to działaj niedźwiedziu. – zachęciła go. – Tylko delikatnie – dodała, gdy Sławek znów sadowił się za nią.
Nie mogłem przyglądać się jego poczynaniom, bo spoczywał na mnie słodki ciężar napalonej sołtysowej, ale oczami wyobraźni widziałem, jak młody mężczyzna przykłada nabrzmiały czubek penisa do kobiecego odbytu. Skierowałem ręce na pośladki kochanki i rozchyliłem je, wbijając mocno palce w jej ciało.
– Dzięki stary – usłyszałem głos komendanta, a Baśka jeszcze mocniej do mnie przywarła.
Odpowiedziałem jednostajnym i powolnym ruchem bioder, który pozwalał mi utrzymać w ryzach seksualne napięcie, wyczekując z niecierpliwością dalszego rozwoju wypadków.
Usta sołtysowej przywarły do moich. Zatopiliśmy się w delikatnym pocałunku. Czułym i wilgotnym. Wyczułem, że w tym czasie ciało pani Basi się usztywnia. Zaczęła wdychać w me gardło ból pierwszego zetknięcia kakaowego oczka z twardym członkiem. Pogłaskała mnie czule po twarzy. Chyba w ten sposób chciała obłaskawić towarzyszący jej stres. Jednak stopniowo oswajała się z uczuciem rozpierania, zwłaszcza że Sławek wbrew swojej naturze, wykazał się należytą cierpliwością w zdobywaniu jej odbytu.
Gdy w pewnym momencie Baśka oderwała ode mnie usta, mimowolnie spojrzałem w bok. Wtedy znów ją ujrzałem. Była przesłonięta gałązkami niewielkiego krzewu, tonącego w złotej poświacie lipcowego słońca. Na ułamek sekundy nasze spojrzenia się spotkały, zanim znikła, jak senna mara. Nie zareagowałem. Nie miałem siły i ochoty.
– O rany… ach… – Baśka wydyszała analne doznania wprost do mych ust. Już nie tylko wyobrażałem sobie, ale czułem, jak żołądź Sławka na dobre rozgaszcza się w kobiecym odbycie.
Komendant nie był nachalny lub niecierpliwy. Wręcz przeciwnie. Pomimo początkowego oporu materii, wykazywał się mistrzowską mieszanką delikatności i determinacji. W końcu osiągnął sukces. Ciało partnerki przywykło do stanu pełnego wypełnienia. Wyczuwałem, jak jej mięśnie się rozluźniają, a oddech wyrównuje. W tym momencie Sławek rozpoczął ruchy posuwiste. Powoli i delikatnie. Jeśli Baśkę cokolwiek bolało, to nie dała tego po sobie poznać, a z czasem sama zaczęła napierać tyłkiem, zaciskając jednocześnie cipkę na moim penisie. Stymulacja, która temu towarzyszyła, doprowadziła mnie momentalnie do stanu wrzenia.
– Wytrysnę – wyjęczałem i kilka sekund później dotrzymałem słowa. Wypełniłem pochwę kochanki sporą ilością spermy.
W młodzieńczych fantazjach trochę inaczej wyobrażałem sobie okoliczności pierwszego wytrysku w kobiecie, ale nie było czasu na pogłębione analizy zaistniałej sytuacji, gdyż Sławek coraz śmielej poczynał sobie w pupie partnerki, dociskając jej rozpalone ciało do mojej klatki piersiowej. Towarzyszyły temu jęki kobiety, wyrażające nie tyle ból, ile narastającą błogość. Podziałało to na mnie motywująco. Jeśli penis tkwiący w cipce zwiotczał, to tylko na parę sekund. Po krótkiej chwili czułem, że znów pulsuje i rozpycha się w wilgotnej jamce kochanki. Podwójna penetracja stanowiła dla mnie odlot, ale jeszcze większy dla Baśki, która wzdychała, drżała na całym ciele i coraz wyraźniej poruszała tyłeczkiem, aby dodatkowo wzmocnić kobiece odczucia.
– Nie przerywajcie… – wydyszała, lecz głos uwiązł jej w gardle. Jedyne co mogła, to zamknąć oczy i całkowicie się zapomnieć. Zmysłowe usta otworzyła przy tym szeroko, zachłannie łapiąc powietrze, a w zamian wyrzucając z siebie jęki rozkoszy.
Zsynchronizowałem ruchy ze Sławkiem, co wyraźnie przypadło do gustu naszej partnerce.
– O tak, tak mi dobrze! – Baśka odzyskała głos.
Te słowa dodały nam animuszu. Kolejne pchnięcia były jeszcze mocniejsze, a ona dzielnie je przyjmowała, pojękując słodko. Spojrzałem w jej zamglone oczy, ale nie byłem pewny czy mnie widzi. Odpłynęła w świat skrajnej rozkoszy, gdzie nie liczy się już nic, tylko pragnienie rozładowania napięcia, które kumulowało się w jej wnętrzu, zadając słodki ból. Była gotowa na wszystko, aby je osiągnąć. Śmiało wychodziła naprzeciw naszym sztychom, prosząc za każdym razem o więcej. Bez zahamowania napieraliśmy na nią, a ona na nas, co tylko wzmocniło nasze wspólne odczucia. Jej ciało płonęło, niemalże parzyło w dotyku. Nawet cipka ziała ogniem, choć jednocześnie chlupało w niej jak nigdy wcześniej.
– Nie wytrzymam, zaraz zwariuję… – jęknęła.
Jej ciało szalało. Każdy mięsień drgał w sposób niekontrolowany, niezależny od innych, przywołując skojarzenie z maszyną, w której poszczególne części zaczynają się spontanicznie telepać pod wpływem nadmiernego pędu, którego nie da się już zatrzymać. Bez wątpienia sołtysowa zmierzała do seksualnego zatracenia.
Doszła przed Sławkiem. Nagle. Obwieściła to głośnym piskiem, a po wszystkim znieruchomiała, a ja wraz z nią. Poruszała nią wyłącznie siłą ruchów frykcyjnych komendanta, który dyszał ciężko. Jednak i on nie kazał długo czekać na swój orgazm. Na koniec przeciągle stęknął, a gdy wyszedł z pani Basi, legł na kocu tuż obok nas.
Leżeliśmy bez ruchu, a sołtysowa nadal tkwiła na moim twardym członku, powoli dochodząc do siebie. Poczułem, że dłużej w takiej bierności nie wytrzymam i potrzebuję czegoś więcej. W głowie kotłowało się mnóstwo myśli, pragnień i obaw.
– Zejdź – szepnąłem do niej. Spojrzała na mnie zaskoczona, ale wykonała polecenie.
Gdy próbowałem się za nią umościć i także zaatakować rozdziewiczony odbyt, od razu mnie zastopowała.
– Nie tam. Proszę. Ale cipka jest twoja harcerzyku – mówiąc to, położyła się na plecach i szeroko rozchyliła nogi.
Nie zaprzeczę. Poczułem lekkie ukłucie rozczarowania, ale zaproszenia do ponownej penetracji cipki nie trzeba było mi powtarzać. Szybko rozgościłem się między kobiecymi udami, a Baśka przyjęła mojego twardego członka z rozkosznym westchnieniem. Nie zamierzałem jej fundować delikatności. Ostro wziąłem się do pracy, lecz moja partnerka przyjęła to ze zrozumieniem.
– Mocniej harcerzyku. O tak… – jęczała mi motywująco do ucha.
Gorliwie zastosowałem się do jej słów. Uniosłem się na rękach i zacząłem pracować biodrami z całych sił. Jednocześnie wpatrywałem się w jej twarz. Nie umiałem zdefiniować, czy gości na nim grymas bólu, czy satysfakcji. Przestało mnie to interesować. Skupiłem się wyłącznie na własnych odczuciach. Nareszcie przestałem być przedmiotem, a poczułem się podmiotem. Z roli dawcy przemieniłem się w biorcę, który robi to, co chce i jak chce, niezależnie od odczuć partnerki. Nie chciałem jej umyślnie sprawić bólu, ale też nie byłem już w stanie silić się na czułość. Moje ego żądało zdecydowanych ruchów i nie zamierzałem sobie żałować. Dzięki temu nasze ciała głośno obijały się o siebie, a po zagajniku niosły się dźwięki intensywnego seksu. Wtórowały im coraz głośniejsze jęki, zarówno moje, jak i sołtysowej. Szum smukłych brzóz nie był w stanie ich zagłuszyć. Szczęśliwie drzewa dawały cień i chroniły nas przed żarem, lejącym się z nieba. I we mnie się gotowało, a ciało płonęło. Nie wiele pomagał pot, spływający mi po czole i plecach. Jedyne co mogło mi przynieść ukojenie, to jeszcze silniejsze sztychy bioder wymierzane pomiędzy udami kochanki.
Dla niej było tego za wiele. Ponownie doszła, przyciągając mnie mocno do siebie. Przygniotłem ją całym ciężarem i dalej obsługiwałem twardym tłokiem. Pojękiwała cicho, pewnie z bólu, ale cierpliwie wyczekiwała mojego spełnienia.
– Chcesz, żebym się w tobie spuścił? – wydyszałem, gdy poczułem, że finał jest blisko.
– Tak – odpowiedziała, ale ledwie dosłyszałam.
– Nie słyszę..
– Tak… Spuść się we mnie ko…. – nagle urwała.
Tego mi było trzeba. Jej szczerego pragnienia. Trzy ruchy bioder później poczułem, że penis pulsuje i wtłaczam w nią kolejną porcję młodzieńczej spermy, a wraz z nią całą złość, stres i szczerą fascynację, które we mnie kipiały. Natychmiast zastąpiła je fala ulgi i skrajnej przyjemności, która rozlała się po szesnastoletnim ciele. Wykonałem jeszcze kilka niekontrolowanych ruchów lędźwi. Po tym zastygłem na dobre i przywarłem ustami do policzka kochanki. Gdy uświadomiłem sobie, że mój ciężar może sprawiać jej ból, chciałem się pospiesznie zsunąć. Natychmiast mnie powstrzymała.
– Zostań jeszcze. Proszę – wyszeptała, a jej nogi i ramiona mocniej się na mnie zacisnęły.
Przekręciłem lekko głowę i przyjrzałem się jej profilowi. Wydawała się taka delikatna, ponętna i zabójczo seksowna. Z przyjemnością spełniłem jej życzenie.
– Byłaś cudowna – wychrypiałem do kobiecego ucha i wtuliłem się w nią całym sobą.
Nie myślałem wówczas o przeszłości, przyszłości ani o konsekwencjach swoich czynów. Cieszyłem się chwilą. Zatopiłem się w poczuciu spełnienia, które otuliło mnie jak miły w dotyku pled – miękki, ciepły, dający poczucie bezpieczeństwa. To skutecznie odsunęło na bok wszelkie troski, w tym najistotniejszą, iż nasza sekretna schadzka już niedługo może zostać wywleczona na światło dzienne przez nieproszonego świadka.
Świadomość ewentualnych następstw takiego obrotu spraw dopadła mnie dopiero w drodze powrotnej do obozu i ścisnęła mocno za gardło. Przyszłość związkowa Sławka ległaby w gruzach. Trudno było sądzić, że Marzena wybaczyłaby mu zdradę. Jednak i moja sytuacja nie przedstawiała się kolorowo. Jeśli informacja o przebiegu wydarzeń z wyspy dumania dotarłaby do jej serdecznej koleżanki – Marty, to moje szanse zbliżenia się do niej odleciałyby w siną dal. Jaka dziewczyna miałaby ochotę spotykać się z chłopakiem, który nie tylko był świadkiem zdrady jej przyjaciółki, lecz brał w tym czynny udział? Na tę myśl w moim sercu coraz wyraźniej rozpychał się żal, podsycany młodzieńczymi wyrzutami sumienia.
Postanowiłem jednak nie wtajemniczać w moje rozterki Sławka, lecz poszukać rozwiązania na własną rękę. Gdy tylko przekroczyliśmy granice obozu, udałem się do namiotu mojego zastępu, aby rozmówić się z Anią. W głębi serca nie wierzyłem, że to uchroni mnie przed ziszczeniem się najgorszych obaw, ale uznałem, że mimo wszystko warto spróbować.
Jak Ci się podobało?