Upojeni (II)
14 maja 2018
Upojeni
16 min
Marianna siedziała na jednym ze skórzanych i wielkich foteli, a siedzisko przy jej wzroście oraz wadze, wyglądało niczym tron dla królowej. Obserwując delikatną twarzyczkę spode łba, dostrzegłam znany rozpromieniony wzrok, który pojawiał się tylko przy skupieniu się na lekturze. Romeo i Julia stanowiły faworyt, jeżeli chodziło o listę ulubionych pozycji na wieczorne, systematyczne czuwanie przy mym boku. Była to kolejna rzecz, którą doceniałam i jednocześnie w niej podziwiałam. Była przy mnie nawet w takich momentach. W chwilach smutku, gdzie upijałam się trzecią szklanką whisky. Całkowicie stłamszona przez dzisiejsze obowiązki i stres, musiałam odpocząć. Zwyczajnie w świecie chciałam urwać się od kombinatoryki oraz wyłączyć mózg. Z rozczochraną fryzurą, łzami na policzkach, popijałam brązowy płyn, który jedynie w pierwszych sekundach smakowania, był jak przełykanie paczki igieł.
Oblizując usta, odstawiłam pustą szklankę i na moment zamknęłam oczy. Cisza, w której trwałyśmy, panowała dobre dwie godziny. W końcu zdecydowałam się rozpocząć bardzo ważną rozmowę. Od kilku miesięcy zbierałam się na odwagę, by móc przekonać ją do walki o samą siebie. Musiałam jednak obrać bardzo delikatną taktykę.
- Chciałabyś się zakochać? - wzrok powędrował w moją stronę. Przerażone niebieskie oczy mówiły więcej od jej gestykulacji, gdy się denerwowała. Kto wiedział o jej schorzeniu? Tylko ja.
Marianna milczała od szesnastego roku życia. W jednej sekundzie, gdy życie jej mamy odebrał pijany kierowca, coś wydarło z niej chęć mowy. Ostatni krzyk, jaki z siebie wydała zapewne nadal dudnił w uszach lekarzy oraz pielęgniarek. Takich rzeczy się nie zapomina. Terapeuci głowili się i troili, aby odzyskała zdolność mowy, ale na próżno. Bo coś się zblokowało. Coś zabrało z niej ochotę do dzielenia się swymi myślami. Kilka lat samotności, w którą nikt nie chciał wejść z buciorami, przerwało nasze przypadkowe spotkanie. Ja uczyłam się języka migowego, a ona uczęszczała do grupy pomocy dla chorych na mutyzm. Praktyki przerodziły się w przyjaźń. Tę damską przyjaźń, która była owocem popieprzonych i bolesnych doświadczeń.
„Nie” - pokręciła głową w ramach protestu. Znałam ją jednak jak własną kieszeń. Strach, który odebrał jej podstawę do komunikacji międzyludzkiej, chciał zabrać o wiele więcej. Miłość i namiętność bowiem nadal na nią czekały. Pewne aspekty kobiecego świata nieodkryte przez nią, musiały nadejść. I choć broniła się przed tym rękami oraz nogami, ja nie zamierzałam pozwolić jej na tak drastyczne kroki.
- Wiesz, jak poznałam Huberta? - nigdy jej tego nie opowiadałam. Choć znałyśmy swoje historie, szczegóły w nich zawarte były owiane tajemnicą. Liczył się zawsze finał. Powód tego, kim dziś byłyśmy. Tak przynajmniej tłumaczono nam to na terapii.
Podekscytowana nadchodzącymi wieściami, odłożyła książkę i wyprostowała ciało. Niewiele osób było żywnie zainteresowanych moim życiem. Wręcz przeciwnie, każdy miał nas gdzieś, aż do momentu nadejścia punktu zwrotnego, w postaci jednego złego dnia.
- Był bardzo pewny siebie. Typ cwaniaka. - prychnęłam pod nosem, jakbym chciała wyśmiać komizm całej sytuacji. Przecież jako młodzi ludzie, byliśmy tak różni, a jednak stworzyliśmy coś bardzo trwałego. - Uwielbiał prowokować. W ten sposób radził sobie ze stresem. Nie miał idealnego dzieciństwa, więc kto niby... nie ważne, zresztą. - machnęłam dłonią i szybko ucięłam temat.
Marianna zareagowała, tak jak mogłam przypuszczać. Zdenerwowana i zaciekawiona szybko usiadła na podłodze tuż obok fotela i złapała za mą dłoń. Scena rodem z Ojca Chrzestnego, w której całowano go w pierścień, niejako przypominała tę aktualną. W tym przypadku jednak całus i przylgnięcie do niej, było gestem pocieszenia, a nie wyrazem szacunku. Niebieskie oczy patrzyły tak smutno, że przegoniłam żal, rosnący pod wpływem wspomnień.
- W maju chodziłam z ojcem na długie spacery. Mama była zazwyczaj nietrzeźwa albo nieobecna. To były te momenty, w których mogłam mieć tatę tylko dla siebie. - uśmiechnęłam się na samą myśl o ciszy i spokoju, który panował w moim życiu w tamtym okresie. Poza problemami z mamą jakoś sobie radziliśmy. Rodzina była rodziną nawet podczas kryzysów. - Ojciec uwielbiał las. Raz podczas spaceru zasłabł, zaczął dygotać, tak jakby poraził go prąd. Szesnastolatka bez wiedzy na temat ratunku, bez telefonu, co było tradycją naszych wypadów... - syknęłam i wykrzywiłam twarz, wrzucając do głowy okrutną wizję, w której mogłam stracić ojca.
Blondyneczka wgapiała się we mnie jak w obraz pobojowiska po wojnie. Przerażona, próbowała wyobrazić sobie tamte zdarzenia. Chude palce mocniej zacisnęły się na mojej dłoni, którą nadal trzymała.
- Nie wiadomo skąd pojawił się Hubert. Był synem leśniczego. W tamtych dniach pomagał ojcu i przypadkowo usłyszał mój krzyk o pomoc. Trzy kilometry od domu, żywego ducha w pobliżu, jakby zero nadziei. Okazało się, że mieliśmy dużo szczęścia. - przyjemniejsza część tej historii była jak kojący prysznic. Nerwy odeszły na bok niczym za dotknięciem magicznej różdżki. Taki był Hubert. Był lekiem.
Na moment wstałam z fotela i uwolniłam się od delikatnego dotyku. Podeszłam do torebki i wyjęłam z niej portfel. Jedna z dobrze ukrytych przegródek skrywała zdjęcie. Fotografia przedstawiała młodzieńcze lata. Ognisko u jednego z kolegów Huberta, który już wtedy przepowiedział nam wspólną przyszłość, a przecież byliśmy jedynie nieznajomymi z podobnym poczuciem humoru.
- Na tym ognisku mnie pocałował. - podałam jej zdjęcie i znów usiadłam na swoim miejscu. Ciężar zmęczenia i tęsknoty przygniótł mnie mocniej niż zwykle. - Dałam mu w twarz.
Marianna nie dowierzała i nadal wgapiała się w zdjęcie. Zahipnotyzowana skupiała wzrok na uśmiechniętym mężczyźnie, który przytulał się do mnie. Gdy zobaczyłam w niej iskrę nadziei, odetchnęłam z ulgą. Być może mogłabym pomóc jej stanąć na nogach i zaryzykować. Ta historia bowiem nie była opowiadana na próżno. Jeśli miałam nią komuś pomóc, to właśnie jej. Poza tym, po przyjeździe w to miejsce musiałam odreagować. Co był więc lepsze od zrzucenia z barków kilku ton żalu? Nic. Nie chciałam współczucia, a wysłuchania i zrozumienia. Zrozumienia moich powodu moich aktualnych decyzji.
- Nie wszystko, co na samym początku nas przeraża, jest złe. Czasami musimy uwierzyć. - gdy niebieskie oczy podniosły się znad fotografii, mrugnęłam do nich i się uśmiechnęłam. - Idę się odświeżyć. Jutro mam dzień pełen zajęć, a ty... zapisałam Cię na masaż. - znów ujrzałam delikatne zdenerwowanie w niebieskich oczach. Odłożyła zdjęcie do szafki, a potem podeszła i objęła mnie w pasie tymi kruchymi, małymi rączkami.
- Będzie dobrze. - pogładziłam szczupłe plecy i pożyczyłam jej dobrej nocy. Kilka sekund później zniknęłam w łazience.
Prysznic oplótł me ciało swym ciepłym strumieniem jak dobry przyjaciel. Przyjemny dreszcz wywołany rozluźnieniem ciała rozbudził fantazję. Przywoływałam jego dotyk, a zjawił się niczym duch. Ciemnozielone oczy, które kojarzyły się z lasem rozkwitającym wiosenną porą, jaką się poznaliśmy, wgapiały się w me usta. Dopiero po chwili zrobił krok w przód i przylgnął całym sobą, do mego ciała. Uwielbiałam słodki smak ust wgryzających się pomiędzy moimi oddechami. Był tak blisko, choć tak daleko. Moja głowa zabrnęła w mroczne zakamarki, które odkrywały okrutną tęsknotę. Gdy silne dłonie złapały za talię, a potem przesunęły się na miejsce bioder, zadrżałam. Palce zgrabnie umieściłam po wewnętrznej stronie ud, chcąc udać się do samego źródła. Gdy wsunęłam jeden z nich, poczułam jakbym właśnie się z niego napiła. Jakby po wielu latach suszy nastał deszczowy dzień. Mozolne ruchy zamieniły się w trucht, a druga dłoń zacisnęła się na lewym sutku. Tym razem pocałunek wylądował na szyi, którą wdzięcznie wyginałam przy opieraniu się o ściankę prysznica. Znużona jednostajnością rytmu, złapałam inny kurs. Ten stał się bardziej dynamiczny, kiedy dołączyłam drugi palec. Wykonywałam wdzięczny taniec na brzegach zmysłów. Topiłam swe ciało w przyjemności, jakiej dawno nie zaznałam, a tylko on patrzył. Nie wiem, w którym momencie odsunął się ode mnie. Bierny obserwator, nieumiejący dać mi tego, czego tak mocno pragnęłam. Pocałunki ustały, ale wiedziałam, że ta zwykła obserwacja wystarczy, aby m zaprowadziła się nad przepaść. Mój cudowny lek na każde zło. Mój ubóstwiany sposób na powrócenie myśli w cudowny, namiętny czas.
Zbliżający się wstrząs ciała, kazał przyśpieszyć. Gdy oblizałam wewnętrzną część górnej wargi, a sekundę później zamknęłam oczy, stało się. Skoczyłam. Karnawał doznań, który sobie zaserwowałam, przyniósł orgazm. Nastąpiło błogie mrowienie zalewające mnie całą niczym morska woda, kiedy pływaliśmy nad zatoką. Gdy otworzyłam oczy, był już niewyraźny. Na triumfujący uśmiech zielonookiego, odpowiedziałam zadowolonym grymasem na twarzy. Biorąc głęboki wdech, odsunęłam dłonie od swego spracowanego ciała. Gdy kolejny raz zamknęłam powieki, a potem je otworzyłam, poczułam chłód. Serce wyskoczyło z piersi, a szloch zlał się z jego nieobecnością. Zniknął. Kolejny raz zostawił mnie samą.
Ten akt powracał jak bumerang. W efekcie tęsknoty i rozłąki byłam wrakiem kobiety, zaspokajającej swe uczucia tylko w wyobraźni o kimś. O kimś? O nim. O tym, który powinien przy mnie być. O tym, którego mi zabrano.
***
Siedział nad toną dokumentów, które zdążyłam przejrzeć jeszcze dziś przy śniadaniu. Pełen obaw kalkulował ostatnie zestawienia związane ze sprzedażą minerałów - która krótko mówiąc, mogła puścić tę firmę z torbami. Gdy delikatnie zapukałam w blat szafki stojącej tuż przy wejściu do sali konferencyjnej, oderwał się od lektury i spojrzał na mnie. Nie umknęło mej uwadze, że dziś wyglądał wyraziściej niż przy naszej wczorajszej, pierwszej styczności. Przystrzyżony zarost oraz dokładnie ułożone włosy mogły świadczyć o jednym. O czym? Tego właśnie się obawiałam. Wolny ptak, jako partner biznesowy to ostatnie czego potrzebowałam na swej drodze do osiągnięcia sukcesu. Co prawda, schlebiało mi to jako kobiecie, ale w tym przypadku, powinnam od razu wyznaczyć granice.
- Zajęty? - delikatny obcas oraz dopasowana czerwona garsonka nie była wynikiem większych starań. Stylu nabrałam z wiekiem jak to każda kobieta. W biznesie stanowił on nie jako kanon. Krótkie czarne włosy dziś wystylizowałam drapieżniej. Poszarpane, krótsze z przodu kosmyki swobodnie ułożyły się w formie grzywki. Taki wizerunek był czymś nowym, zwłaszcza że nosiłam go dopiero od kilku tygodni. Przed samym wyjazdem podjęłam sporo drastycznych kroków. Fryzura była jednym z nich.
- Jak zawsze. - spojrzeniem nakierował mnie na krzesło obok. Nie mogłam pozwolić, aby przewaga udziałów była dla niego pretekstem do decydowania za mnie. Aby wyznaczyć zarys wcześniej wspomnianych granic, wybrałam drugi koniec stołu. Usiadłam i wypakowałam ze skórzanej teczki te same papiery, które miał przed sobą. Prychnięcie pod nosem nie uraziło mnie, a miało wydźwięk aprobaty moich działań. Czyżby rajcowało go igranie z ogniem?
- Nie gryzę, jeśli o to się obawiasz. - ironiczny uśmiech, jaki na siebie wlałam, postawił go do pionu. - No dobra... - chrząknął i wyprostował się. - Dzwoniłem do adwokata. Jest dobrym przyjacielem firmy, dlatego doradził kilka sensownych...
- Proponuję, abyśmy porozmawiali z konkurencją. - wyparowałam, nie spuszczając wzroku z tabelek oraz umów, które siedzący przede mną władca metropolii zawarł. Większość z nich niekorzystnych z biegiem czasu, co niejako go usprawiedliwiało.
- Tego akurat nie zaproponował. - zaskoczony wygodniej rozłożył się na krześle i odrzucił na bok papiery, które trzymał w dłoniach. - Może od razu pozbawmy nas kapitału. - uderzyłam w czuły punkt.
- Ujemnego? - dopiero teraz popatrzyłam w niebieskie oczy. Jasny odcień odbijał się od jaskrawego oświetlenia sali, co mogło dać złudne wrażenie, tak czystej barwy. Błąd. Widziałam te źrenice wczoraj i nie różniły się one ani jednym tonem. Teraz jednak zauważyłam w nich stanowczość oraz cień zła, którego przy pierwszym spotkaniu, nie dało się ujrzeć.
- Z całym szacunkiem Pani Lauro, ale ta kwestia nie jest wspólna, jeśli chodzi o nasze udziały. Czytała Pani tę umowę chociaż raz? - teraz próbował zakpić z mego intelektu.
- Z całym szacunkiem Szymonie... bo przecież przy milszych okolicznościach, starasz się nie być chamem... - praktycznie wstał. Jedna dziesiąta oddzielała go od ogromnego wybuchu szowinistycznego jazgotu, którym zapewne chciał mnie zastraszyć lub zrobić wrażenie. Czemu więc odpuścił i słuchał dalej? Może to przez fakt mojej reakcji, która wbrew pozorom nie była obojętna. Gdy zacisnął pięści, wlałam na siebie grymas zniesmaczenia, tak ogromnego, jakiego zapewne nigdy w życiu nie widział. Na żadnej twarzy kobiet obcujących z nim.
Głęboki oddech i kilku sekundowa przerwa rozluźniła zwarte męskie palce i pozwoliła mi kontynuować.
- Nasza umowa ma pewien mały haczyk. Zgodnie z kodeksem spółek handlowych, gdzie nie będę wtłaczać całej reguły, a skrócę ją... każdy interes, który od teraz zaczynasz lub kończysz, jest również moim. Jeśli zadziałasz na niekorzyści firmy, a ja na tym stracę... cóż, poniesiesz konsekwencje prawne.
- Grozisz mi już drugiego dnia. Jestem pod wrażeniem. - klasnął w dłonie i po kilku sekundach zgarnął z blatu swój służbowy telefon. Krótka wymiana zdań dotycząca naszej pogawędki, którą przedstawił swojemu przyjacielowi, pożal się Boże prawnikowi, chyba utwierdziła go w moich przekonaniach. Gdy po dwóch minutach zdawkowych informacji, rozłączył się i mocniej przeczesał zarost, zrozumiałam. Jeden zero dla mnie.
- Proponujesz sprzedaż minerałów? - nadal starał się trzymać swego. Najpierw należało jednak odciąć martwy korzeń, a dopiero potem siać nowe ziarno. Musieliśmy dojść do pojednania, które dałoby mi przewagę w zdobyciu zaufania całego Bond Development.
- Proponuję, abyśmy przedyskutowali sprzedaż worka piasku, który jedynie ciąży na tym sterowcu. - wzruszyłam ramionami, a sekundę później zostałam obdarowana spojrzeniem tak wymownym, ale zarazem dziwnym, że aż sama nie wiedziałam, jak na nie zareagować.
- Umów nas na spotkanie z tymi lwami. - napięcie opadło, a na jego miejsce zjawiła się iskra. Mała, dająca nadzieję na stabilny grunt pod dalszą współpracę. - Oby kupili od nas kilka ton piasku.
- Kilka ton? - wstałam i zaczęłam przygotowania do wyjścia. Gdy zrozumiałam, że również wstaje, szybko dokończyłam i jednocześnie dałam znak. Znak dotyczący dystansu, jakiego nie chciał, ale jaki zauważył. - Czasami worek piasku może stać się workiem złota. Oko nie zawodzi, ale umysł... wystarczy kilka dobrych sztuczek. - kiwnęłam głową w geście pożegnania i zniknęłam.
Już wiedział. Jasne i klarowne wytyczne, które mu podarowałam, mogłyby stać się początkiem lekkiej współpracy. Jak bardzo się pomyliłam? Cóż, w tamtym momencie nawet sam diabeł nie wiedział, że ma konkurencje.
***
Spotkanie miało zacząć się za kilkanaście minut, a mego wspólnika nadal nie było. Wkurzona do granic możliwości wykonałam chyba z czternaście połączeń, które zjedzone przez pocztę głosową, dolały oliwy do ognia. Byłam niczym buchający ciepłem piec, chcący pożreć niedojrzałego osobnika, który w najgłupszy możliwy sposób pokazywał brak szacunku dla naszej konkurencji. Tej, która przy dobrych stosunkach zabierze kule u nogi ciążącej na naszej firmie.
Przemierzając korytarz w jedną, a potem drugą stronę, starałam się zapanować nad emocjami. Zdążyłam już kilkukrotnie poprawić fryzurę, makijaż, a nawet przygotować mowę, która mogłaby wprowadzić w biznesową dyskusję odrobinę przyjaznej energii. Mój wspólnik zapewne posiadał ego wielkości Muru Chińskiego, co równało się ze zburzeniem mego planu, a w jego mniemaniu przybrało formę zemsty.
Gdy huk oraz męski śmiech zaczął brzmieć coraz głośniej na korytarzach piętra, odetchnęłam z ulgą. Stres uciekł ze mnie niczym z balonika wypełnionego helem. Niebieskie oczy kroczyły w mą stronę, bacznie filtrując wszystko, co napotkały na swej drodze. Tak. Byłam obiektem obserwacji i co gorsza, nie tylko mego wspólnika.
Brunet o azjatyckich rysach twarzy, idący obok głównego powodu mego spustoszenia, wydał się mile zaskoczony moją obecnością. Gdy stanęli naprzeciwko i nastała cisza, towarzysz Soldberga wydał z siebie jęk zakłopotania. Oczy w kolorze lodu skupiły się na mych nogach.
- Nie wiedziałam, że przyprowadzisz swoją drugą połówkę. - od razu podniósł wzrok. Mentalny klaps w policzek był w cenie, w szczególności, gdy zobaczyłam uśmiech blondyna.
- To Dorian Szymański. Mój prawnik, przyjaciel i doradca. Swoje serce zostawiam dla innych. - grymas zadowolenia oraz śnieżnobiały uśmiech były chyba jego wizytówką. Pewny siebie przedsiębiorca, będący niczym drzazga wbijająca się w mały palec u nogi. Dla konkurencji to prawdziwy rarytas.
- Laura. - przywitaliśmy się, a ja odniosłam złudne wrażenie, że ktoś stojący z boku, bacznie nas obserwuje. Do tej pory tego nie czułam. - Wspólniczka Szymona.
- Miło mi poznać. - szkliste oczy spojrzały na blondyna w nadziei na wyjaśnienia. Tak. Nie powiedział mu, że sprzedał udziały. Swojemu przyjacielowi. Swojemu prawnikowi. Masz ci los! W duszy uśmiechnęłam się na ten obrazek.
- Minerale Bulg już czekają. Jutro jesteśmy umówieni z Polit Minerals. Są w stanie dać to, o co prosimy. - podałam dokumentacje związaną z najbliższym spotkaniem. - Wysyłałam je wczoraj na twoją skrzynkę. - brunet odszedł od nas kilka kroków, aby — jak można było się domyślić — prawnie ocenić wszelkie paragrafy związane z oddaniem udziałów.
- Polit miało z nami zatarcia. - byłam wdzięczna za szczerość w cztery oczy. - Nie dogadaliśmy się na płaszczyźnie jednego z surowców, które nasza firma miała wykupić. Gonił ich czas, a my wycofaliśmy się w ostatniej chwili.
- Mamy unieść się honorem czy zrzucić ten piach? - nawiązałam do naszej wczorajszej rozmowy. Gdy błękit źrenic spojrzał na mnie, znów zobaczyłam cień nieznajomej emocji. Coś, co zauważyłam przy pierwszej rozmowie. To, co chciałam z niego wyciągnąć.
- Sugeruję, abyśmy zagrali w taktykę wrogą. Ten, kto jest wrogiem twojego wroga... - wzruszył szerokimi ramionami i oblizał usta. Dopiero w tym momencie zauważyłam świetnie skrojony garnitur. Był zapewne szyty na miarę tak jak wszelkie jego plany. Był typem zdobywcy. Myśliwy łaknący uwagi, poszanowania, ale nie bezinteresownie. Taktyka musiała być wypracowaną przez lata. Soldberg grał najostrzej, ale zyskiwał na tym najlepiej. To właśnie to było znakiem ostrzegawczym dla każdego, chcącego się z nim mierzyć. I choć ja posiadałam część tego świata, to wiedziałam, że na razie, nie mogę nią zagrać. To było za mało, by zapędzić lwa do klatki. Za mało, aby dosięgnąć sprawiedliwości.
- Dobra. - zdobycie zaufania również składało się na zdobycie pozycji. - Skoro chcemy ugrać najwięcej, a przy tym utrzeć nosa konkurencji... dorzucimy im coś w gratisie. - rozjuszył się. - Spokojnie. - prychnęłam. - Nie potrzeba nam rozlewu krwi.
- Mów za siebie. - to akurat było zabawne.
- Mówiłeś, że chcieliście kupić surowiec. Bulgowie go posiadają? - żywnie zainteresował się mym tokiem myślenia, co wyłoniło uśmiech na jego twarzy. Podejrzliwy i dziwnie życzliwy.
- Ja też mam pomysł. - to, co mi powiedział, było lepsze od jakichkolwiek zagrywek, które mógł przygotować kanciarz. Miałam przed sobą mistrza intryg i to bardzo, ale to bardzo skutecznego.
***
- Jeszcze raz dziękujemy. - szwedka o niebieskich oczach wirowała spojrzeniem w zadowolonym i pełnym entuzjazmu wspólniku. Gdy ich kontakt wzrokowy uległ zmianie w bardziej intymny, do akcji wkroczył Dorian i przejął ster nad słodką Panią prezes. Tu akurat byłam mile zaskoczona. Kobieta sukcesu na takim szczeblu była rzadkim przypadkiem. Natomiast jej gust co do facetów, cóż...mogłam jedynie współczuć. Było czekać, aż jakiś pępek świata zdobędzie biedne serce, a potem majątek.
Mimo takiego rozwiązania, nie współczułam jej. Dorian zadbał o damskie zadowolenie, które najprawdopodobniej nie skończyło się tylko na kawie a my w spokoju oddaliliśmy się w stronę wyjścia.
Gdy słońce zaczęło ogrzewać twarz, wzięłam głęboki wdech i pierwszy raz od bardzo dawna, uśmiechnęłam się.
- Nie boisz się zmarszczek, królowo śniegu? - nadal tutaj był. Uradowany ze swojej wygranej, o mały włos nie krzyczał, abyśmy całowali go po stopach. Nie odezwałam się słowem, a jedynie założyłam na nos okulary przeciwsłoneczne i pokręciłam głową. Niedojrzały gad.
- Nie powinieneś teraz siedzieć w swojej limuzynie, popijając szampana? - wybuchł gromkim śmiechem, nie zwracając uwagi na ludzi, którzy nam się przyglądali. Soldberga znał każdy i każdy doskonale wiedział, jak diametralnie zmieniła się jego sytuacja w przeciągu kilku ostatnich miesięcy. Zainteresowanie moją osobą było dodatkowym szumem, jaki to on zazwyczaj wywoływał. Nawet teraz.
- Po pierwsze nie przepadam za limuzynami. Po drugie... - stanął naprzeciw mnie i spojrzał prosto w oczy. - Szampan najlepiej smakuje we dwoje.
- Dorian skusi się, jak tylko skończy z Panią Emile.
- Jesteś niereformowalna. - życzliwy śmiech był miłą odmianą. - Chodziło mi o zwykłą kolację wspólników. Mamy powód, aby świętować, prawda? - starał się, jak mógł.
- Nie jesteśmy przyjaciółmi. Nic o sobie nie wiemy. Ubiliśmy interes i to wszystko. - palcem nachyliłam okulary, aby móc spojrzeć mu w oczy, a potem odeszłam w stronę taksówki, która na mnie czekała.
Siedząc w środku, ostatni raz spojrzałam w jego stronę. Stał nadal w tym samym miejscu. Niczym głodne zwierzę, które właśnie szykowało się do pościgu za ofiarą. Byłam w ogromnym błędzie. Lew, jako król swojej dżungli. Potwór sięgający zawsze po to, czego chciał, bez względu na konsekwencje. A ja? Ja miałam być kolejną pozycją w menu. Problem w tym, że ta zachcianka mogła kosztować go o wiele więcej niż medialny bojkot czy stratę udziałów.
Jak Ci się podobało?