Upał
25 marca 2018
7 min
Te kobiety potrafią człowieka wykończyć... Już od samego rana wdzierają ci się do głowy, a ty nic nie możesz na to poradzić, tylko śnisz o nich, kiedy ostre, lipcowe słońce kłuje cię już swoimi promieniami przez zasłony sypialni, ale ty jeszcze mu się opierasz i chowasz swoje skronie przed upałem pośród ostatnich, wyrywkowych marzeń o tych kobietach, które widziałeś, z którymi rozmawiałeś na jawie, ale też takich, które sam powołujesz do istnienia mocą znajdującego się pomiędzy jawą a snem umysłu. Śnisz o nich, kutas ci stoi, a one już, już rozchylają usteczka, już rozkładają przed tobą nogi, i wtedy co? Oczywiście się budzisz, w kulminacyjnym momencie, ale jeśli masz szczęście, to nawet te ich okrutne, zakończone przedwcześnie kuszenia, doprowadzają do tego, że kutas parę razy ci podskakuje i budzisz się z mokrą plamą na spodniach. Budzisz się, otwierasz oczy, chcesz wyjść z łóżka, a tu okazuje się, że żeby to zrobić, musisz przedostać się jakoś nad kolejną kobietą, tym razem nie wyobrażoną, lecz prawdziwą, która śpi na brzuchu z twarzą wlepioną w poduszkę, co sprawia, że widzisz tylko jej długie, rozczochrane włosy i swoje zaplątane w nich ręce. Żeby wydostać się z łóżka, musisz nad nią przejść, więc przekładasz jedną nogę nad jej plecy i kiedy na moment siadasz na niej okrakiem, nagle, jeśli nie wykończyły za bardzo cię te babki ze snu, nagle ci się chce, więc rozpinasz guzik w gaciach, zadzierasz jej koszulę nocną i jazda, między pośladkami, mmm, jak mięciutko, a ona budzi się albo nie, a jak się budzi, to odrywa twarz od poduszki, odwraca głowę tak, że widać jej profil i mamrocze, że jeszcze chce pospać. Jak chce jeszcze pospać, to niech tak nie świeci tyłkiem od samego rana, tylko schowa go sobie pod kołdrę. Z dyndającą na wierzchu pałą zaczynasz wszystkie te poranne czynności, których nienawidzisz – prysznic, smażenie jajek sadzonych, które i tak nie wyjdą i trzeba będzie je przerobić na jajecznicę, prasowanie koszuli, i wyjście na przystanek autobusowy, gdzie oczywiście stoją w ledwo zasłaniających tyłek spodenkach kolejne kobiety, ou, moje panie, wiem, że już lato, jednak poranki nadal są chłodne, dziękuję wam więc, że zrobiłyście to dla mnie, że poświęciłyście się i odsłoniłyście całe wasze nogi, od stóp, obwiązanych rzemykami, do ud, a nawet odkryłyście trochę pośladków. Biję przed wami pokłony, bo to osłodzi mi z samego rana podróż zatłoczonym jak cholera autobusem. Kiedy podjeżdża, już jest zapchany, a mają się do niego zmieścić jeszcze wszyscy z przystanku, na którym stoisz. Wciskasz się na ostatniego, ale masz szczęście, bo wciskasz się obok paru dobrze rozwiniętych samic z całkiem wyraźnie zaznaczonymi drugorzędowymi cechami płciowymi. Nie żebyś celowo smyrał im palcami po tyłkach, co to, to nie, jakoś tak samego zarzuca cię na zakrętach, że musisz się przechylić jeszcze bardziej w stronę jednej z nich, ale druga nie pozostaje dłużna, atakuje cię z tyłu, opierając rękę na twoich plecach, a jej twarz przesuwa się kierunku twojej tak, że czujesz jej perfumy i wszystkie feromony, które wydziela, które otaczają cię całego delikatną mgiełką, i nie możesz nic poradzić na to, że ci staje, w tym autobusie pełnym ludzi ci staje, więc twardniejącym coraz bardziej wzniesieniem rozporka zahaczasz o bioderko pasażerki stojącej z przodu, kiedy w tym samym czasie pasażerka, która stoi z tyłu ociera się o twoje gołe ramię, bo masz na sobie koszulę z krótkim rękawem... Zarazem nie chcesz stąd nigdy wysiadać i chcesz wysiąść jak najszybciej, bo to jest jak rozkoszna męka, ale autobus stoi w korku, więc poczekasz na to jeszcze trochę, gapiąc się na pomalowane zanim ty jeszcze wstałeś oczy i usta i będziesz się dziwił, jakim cudem da się wstawać tak wcześnie i przygotowywać to wszystko... Gdyby moja też tak wcześnie wstawała i się malowała...
Jednak w Śródmieściu musisz się już niestety pożegnać ze swoimi koleżankami, spośród których z paroma już kiedyś jechałeś, a na niektóre natknąłeś, a właściwie nadziałeś się, jak na tą, której tyłek był ci amortyzatorem na nierównych drogach, pierwszy raz. Wysiadasz, a właściwie zostajesz wypchnięty z autobusu, i po krótkiej chwili walki między napierającą z zewnątrz i z wewnątrz masą, biegniesz w stronę przejścia dla pieszych, na którym zielone światło już miga, a więc za niedługo zamieni się w czerwone. Przebiegasz na drugą stronę jezdni i kiedy widzisz kiosk, stwierdzasz, że musisz kupić sobie butelkę wody. Podchodzisz do okienka, do którego musisz się cały schylić, pukasz w to okienko, i po chwili zza gazet i prezerwatyw wyłaniają się w twoim kierunku potężne, leniwe cyce. Przez to okienko nie widzisz twarzy sprzedawczyni, widzisz tylko te cyce, które trzęsąc się, mówią do siebie: „co podać?”, a ty z zaschniętym gardłem odpowiadasz desperacko: „wodę!”, i po chwili w okienku pojawia się butelka, a ty masz ochotę położyć dwuzłotową monetę nie na podstawce, tylko wrzucić je między te cyce, między odsłonięte dużym dekoltem cyce, które wypełniają całe okienko podupadającego kiosku i wlepiają ci się w twarz, miękkie, ciepłe, beżowe, ze strużką potu, która biegnie między nimi i tworzy małą plamkę na tym śmiesznym skrawku materiału, jaki zasłania niewielką resztę piersi, której nie widać, więc odkręcasz butelkę wody, upijasz łyk, i jest już lepiej.
Idziesz do pracy, a tam, w biurze, czeka już na ciebie przełożona, która siedzi na skraju twojego biurka z nogą założoną na nogę, i wymachuje do ciebie listą dokumentów, które będą wyznaczały twój dzisiejszy dzień pracy, ale ty nie patrzysz na dokumenty, nie możesz się na nich skupić, patrzysz tylko na jej pełne usta, które tak seksownie wyglądają w połączeniu z wyraziście pomalowanymi rzęsami, ukrytymi za wąskimi, prostokątnymi szkłami okularów, i z włosami, spiętymi w wysoko zawiązaną kitę, i z rozchyloną koszulą, w której odpięła jeden, dwa, trzy guziki. Ta koszula jest tak biała, że aż prawie przeźroczysta, bo widać przez nią cieliste ramiączka biustonosza z push-up'em. Wciśnięte w niego piersi twoja szefowa wachluje sobie dokumentami, którymi dzisiaj masz się zająć, po czym pyta: „Czy ty mnie w ogóle słuchasz?”, a ty odpowiadasz: "Tak, tylko czuję się trochę słabo", po czym opadasz na swój fotel, a ponieważ jest to obrotowy fotel na kółkach, odjeżdżasz przy okazji parę metrów w tył i lądujesz na postawionym pod ścianą regale, z którego spada na ciebie stos plików. Wszyscy rechoczą, przełożona podchodzi do ciebie i zaczyna z ciebie ściągać wszystkie te kartki, a ty, kiedy pochyla nad tobą swoją szyję a słońce przepala szyby nieklimatyzowanego pomieszczenia, myślisz, że zaraz zemdlejesz.
Ale to dopiero początek, czeka cię jeszcze cały dzień spędzony w dusznym od potu pokoju, w którym nie dość, że nie działa klimatyzacja i nie ma żadnego wiatraka, to kolega siedzący naprzeciwko rozwiesił na ścianie za sobą kalendarz z gołymi babami, co sprawia, że od tego skwaru nie tylko przykleja ci się do skórzanego siedzenia tyłek, ale jeszcze gotują ci się w spodniach jądra, bo nie możesz się w ogóle skupić na pracy, cały czas patrzysz tylko na tą pozę, w jakiej wygięta jest klientka na plakacie, patrzysz na jej nadstawione w twoją stronę, jakby specjalnie do ciebie, piersi, na deltę nóg, którą osłania tylko skąpy trójkąt czerwonego materiału, patrzysz na wklejone w Photoshopie palmy i co pięć minut chodzisz dolać sobie do plastikowego kubka wody z dystrybutora.
Nie wiesz, jakim cudem wytrzymałeś tam do siedemnastej. Nie wiesz też, jakim cudem wytrzymałeś swoją powrotną podróż do domu, bo wyglądała dokładnie tak jak ta poranna podróż do pracy. Wiesz tylko, że kiedy wszedłeś do mieszkania, z koszulą mokrą, jakby przed chwilą ktoś ją wyciągnął z jeziora, kiedy wszedłeś do domu i zamknąłeś za sobą drzwi, to wpadłeś prędko do sypialni, zastałeś tam twoją leżącą leniwie na łóżku dziewczynę, która na wpół spała a na wpół czytała książkę, w samej koszulce i w samych majtkach, bo było tak gorąco, i teraz już nie miałeś litości, tak, jak rano, nie pozwoliłeś jej spać, zadarłeś do góry jej koszulkę, ściągnąłeś jednym ruchem majtki, książkę rzuciłeś na podłogę i ściągnąłeś też swoje, mokre tak samo jak koszula bokserki, pachnące tym zapachem krocza, czyli zapachem potu zmieszanego ze spermą, wyciągnąłeś swojego lśniącego kutasa, rozchyliłeś jej ciepłe i wilgotne wargi sromowe i włożyłeś między nie, w rozgrzaną jak ten letni dzień cipę to, co miałeś najlepszego, i kiedy ona leżała pod tobą leniwie, nie wykonując żadnych ruchów, jakby dalej chciała spać, ty miałeś to gdzieś, bo rypałeś się nie tylko z nią, ale z wszystkimi tymi, które widziałeś, czułeś w ciągu całego dnia, i które doprowadzały cię do szału, z wciśniętymi w obcisłe, dżinsowe szorty studentkami, które jechały z tobą rano autobusem, dmuchałeś te wielkie cyce pani kioskarki, rozkładałeś na firmowym biurku nogi twojej nagiej pani przełożonej, całkiem nagiej, tylko w okularach, w tych seksownych okularach, a po tym wszystkim wskakiwałeś do powieszonego na ścianie kalendarza i tam, na plaży, tańczyłeś razem z panią miss lipca, całkiem nagi, całkiem wolny, zamiast być wciśniętym w firmowy fotel, zamiast maszerować przez miasto w długich spodniach i ciasnych gaciach, i czułeś się tak, jak powinien cię czuć facet w środku lata…
Jak Ci się podobało?