Ilustracja: Look Studio

Uniesień szał

7 marca 2025

19 min

Zapraszam do lektury.
Przy okazji odwiedźcie też mojego bloga z autorskimi opowiadaniami. Link w profilu.
Pozdrawiam.

Zawsze, kiedy jestem w Krakowie, do obowiązkowych punktów programu należą Sukiennice i eksponowany w nich obraz Władysława Podkowińskiego pod tytułem: Szał uniesień.

To piękny i wspaniały obraz emanujący niesamowitymi emocjami. Zachwycił mnie już dawno temu. Miałem kilka lat i widok nagiej kobiety na koniu długo lśnił pod moimi powiekami. Wtedy budził on we mnie naprawdę duże emocje i powodował podniecenie. Teraz emocje były podobne, ale już nieco bardziej stonowane i potrafiłem nad nimi panować. Wielkie wrażenie wciąż jednak we mnie się utrzymuje.

Monumentalne dzieło Władysława Podkowińskiego z 1894 roku o wymiarach 310 na 275 centymetrów przedstawia rudowłosą, nagą kobietę. Właśnie przed nim stałem pełen zachwytu.

Mógłbym tak stać bez końca zatopiony w palecie barw emanującej z obrazu. Tutaj czas dla mnie się zatrzymywał, a ja po prostu trwałem przed nim bez ruchu. Zatopiłem się w swoich myślach.

Zamknąłem oczy i od razu, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, albo w tym wypadku, malarskiego pędzla, pojawił się mój własny obraz. Moja własna, prywatna wersja „Szału uniesień”.

Taką zawsze ją widziałem…

I wciąż taką widzę. Naprawdę taką ją widzę w moich snach i marzeniach. Tego mojego wspaniałego rudzielca galopującego na szalonym koniu. Obraz wciąż jest jak żywy. Mimo tego, że upłynęło już tyle lat od jej odejścia…

Jest to jedyny obraz w mojej galerii. Jest jedynym dziełem, które posiadam na własność i prawdziwą perełką mojej bardzo skromnej kolekcji.

Anna całkiem naga siedzi na grzbiecie potężnego, karego konia stającego dęba. Ten koń na pierwszy rzut oka może wydać się szalony. Ten koń to nie jest taki sobie zwykły kucyk obwożący dzieciaki dla ich radości. Piana, która toczy się z pyska konia, jego wysunięty język i wytrzeszczona gałka oczna podkreślają dziki, szaleńczy charakter tej sceny.

A Anna? Mimika jej twarzy oraz przymknięte oczy wyrażają niebiańską ekstazę. Jej włosy falują wokół głowy, splatają się z końską grzywą. Alabastrowa karnacja jej skóry bardzo kontrastuje z czarną i lśniącą zwierzęcą sierścią. Ramionami obejmuje szyję wierzchowca, kolanami ściska jego grzbiet. Ten widok niezwykle mnie zachwycał.
Ten widok bardzo silnie na mnie działał. Zawsze byłem bardzo podniecony. Moje uniesienie było wprost niebiańskie…

Wyczułem, że ktoś stanął za moimi plecami, ale z początku nie zwróciłem na to zbytniej uwagi. Dopiero gdy usłyszałem miło brzmiący damski, odwróciłem głowę. Za mną stała ładna, nawet bardzo ładna dziewczyna. Pierwszą rzeczą, na którą zwróciłem uwagę były jej ogniste włosy.

– Widzę, że obraz Podkowińskiego bardzo pana zafascynował.

– Tak. To prawda – odpowiedziałem – ten obraz ma w sobie coś.

– To wspaniałe dzieło. Jest jednym z najbardziej znanych polskich obrazów, uważanym przez znawców sztuki za pierwsze znaczące dzieło nurtu symbolizmu w polskim malarstwie – ciągnęła nieznajoma.

– Pani zna się na malarstwie? – spytałem.

– Studiuję na Krakowskim ASP.

– W takim razie nie dziwię się, że dysponuje pani taką wiedzą.

– Sylwia. Mam na imię Sylwia – przedstawiła się dziewczyna, wyciągając do mnie rękę.

– Dariusz. Mam na imię Darek. Bardzo mi miło.

– Jak zechcesz, to mogę opowiedzieć ci dużo więcej o tym obrazie.

– Jasne. Z przyjemnością posłucham tej zajmującej opowieści – uśmiechnąłem się – ale może niekoniecznie tutaj.

– O, a gdzie? – spytała.

– Pomyślałem sobie, że dasz zaprosić się na kawę do jakiejś miłej kawiarenki w pobliżu, ale oczywiście, jeśli nie chcesz, to nie ma sprawy i bardzo chętnie posłucham o obrazie Podkowińskiego tutaj, w tak pięknych okolicznościach galerii.
Sylwia roześmiała się wesoło.

– Okej. Dam się zaprosić.

Jakiś czas później usiedliśmy przy stoliku w ogródku jednej z wielu kawiarenek znajdujących się przy rynku.

– Nie jesteś z Krakowa? – spytała Sylwia.

– Nie, ale bywam tu dość często – odpowiedziałem – bardzo lubię to miasto.

– Ja przyjechałam tu na studia. Już dawno temu zakochałam się w Krakowie i bardzo się cieszę, że mogę tu studiować.
Zamówiłem dwie kawy i ciastka.

– To, co chcesz wiedzieć o „Szale uniesień”?

– Wszystko – uśmiechnąłem się.

Sylwia rozpoczęła więc wykład na temat mojego ulubionego obrazu. Szczerze mówiąc, nie dowiedziałem się nic nowego, od tego, co już wiedziałem, ale Sylwia opowiadała tak fascynująco i z wielką pasją, że słuchałem jej z przyjemnością.

Słuchałem, ale też i obserwowałem. Zachodzące słońce wspaniałym blaskiem zalśniło w jej rudych włosach. Ten widok zauroczył mnie od pierwszego spojrzenia i spytałem, czy mógłbym wykonać jej zdjęcie w tym świetle?

Zdziwiła się, ale zgodziła od razu. Wyciągnąłem wiec z torby swojego cyfrowego Canona i skierowałem obiektyw w stronę Sylwii. Wykonałem kilka ujęć. Musiałem przyznać, że zdjęcia wyszły naprawdę dobrze.

Tak samo oceniła je Sylwia i myślę, że jej słowa uznania nie były użyte tylko w formie grzecznościowej.

– Jesteś artystą? – spytała.

– Żaden tam ze mnie artysta. Po prostu lubię fotografować, czasem coś napiszę, coś lirycznego, albo i nie. Ostatnio wziąłem się za ekfrazy różnych obrazów.

– Oooo – odezwała się – czyli: drzemie w tobie artystyczna dusza?

– Nie jestem do końca przekonany, ale dziękuję. Nie potrafię malować, więc jakoś inaczej staram się uwiecznić piękne obrazy.

– Czyżbym była pięknym obrazem?

– Z pewnością dużo piękniejszym, niż mógłby być mój autoportret.

Roześmialiśmy się.

Zaczęliśmy rozmawiać o sztuce, która bardzo mnie interesowała.

Później wybraliśmy się na spacer po Rynku. Spacerując tak to tu, to tam, zawsze mam wrażenie, że nasiąkam krakowską atmosferą. Ona powoli zaczyna mnie wypełniać aż pod sam korek.

Zawsze dobrze się tutaj czułem. Poczułem się jak u siebie. W towarzystwie rudowłosej Sylwii było to podwójnie przyjemna. Ta nowo poznana dziewczyna spodobała mi się niezwykle. Do ognistowłosych dziewcząt zawsze czułem duży sentyment…

A wracając do Krakowa, to bardzo odpowiadał mi jego nastrój. Właściwie to wszystko mi tu odpowiadało, wszystko mi się podobało i niesamowicie zachwycało. Kraków ma w sobie to coś. A Kraków będący tłem dla Sylwii, to była prawdziwa perełka w królewskiej koronie.

Zrobiło się ciemno, gdy odprowadziłem Sylwię pod jej dom. Wynajmowała pokój w starej, pamiętającej dawne czasy kamienicy. Tego mogłem Sylwii zazdrościć.

– Wejdziesz na górę? – spytała.

Powiem szczerze, że zdziwiła mnie ta propozycja, ale też i bardzo ucieszyła. Już od pewnego czasu czułem, że ten dzień tak właśnie się zakończy. Tak cudownie się zakończy.

– Z przyjemnością – odpowiedziałem.

Musiałbym być całkowitym idiotą, gdybym odrzucił taką propozycję. Zanim jednak znaleźliśmy się na górze, zdążyłem zakupić w pobliskim sklepie butelkę dobrego wina.

Nie mam bladego pojęcia, jak powinien wyglądać pokój typowej studentki Akademii Sztuk Pięknych, ale widok pokoju Sylwii chyba ukształtował moje wyobrażenie takowego miejsca. Łóżko, szafa, biurko, okrągły stół i dwa krzesła, kilka półek, na których zauważyłem wiele kołonotatników i szkicowników. A poza tym sztaluga rozstawiona przy ścianie i oparte o ścianę już wykonane obrazy.

W powietrzu roznosiła się niezwykle twórcza atmosfera. Poczułem ją od razu, gdy tylko przekroczyłem próg tego pokoju. Twórczy klimat i nastrój otoczył mnie w jednej i bardzo krótkiej chwili. Ten specyficzny duch i niezwykle eteryczne otoczenie sprawiło, że i ja poczułem się w pewnym sensie uduchowionym.

– Jestem pod bardzo dużym wrażeniem – stwierdziłem, rozglądając się ciekawie – bardzo tutaj przytulnie i twórczo. Nigdy nie miałem okazji być w takim miejscu.

Usiedliśmy na kanapie i kontynuowaliśmy naszą niezwykle interesującą rozmowę, popijając wino ze szklanek, bo odpowiednich kieliszków Sylwia nie posiadała. Zresztą w towarzystwie Sylwii wino mógłbym pić nawet i z plastikowych kubków. Im dłużej rozmawialiśmy, tym bardziej zbliżaliśmy się do siebie.

– Wiesz – odezwała się Sylwia po dłuższej chwili – Myślę, że dzisiejszy dzień nie skończy się zwykle.

– Mnie też się tak wydaje.

– Nie marnujmy więc czasu.

Złączyliśmy nasze usta w namiętnym pocałunku i to spowodowało zwolnienie blokady. Rozbieraliśmy się nawzajem. Ciało Sylwii było niesamowicie zgrabne. Bez żadnego problemu mogłaby być nie tylko twórcą, ale także i tworzywem, z którego powstanie coś absolutnie pięknego. Gdybym był artystą malarzem albo przynajmniej fotografem, to widziałbym ją w charakterze mojej modelki.

Jej postura była filigranowa, drobna i wydała mi się być niezwykle krucha. Musiałem więc bardzo uważać, żeby jakimś gwałtownym ruchem, nie uczynić jej krzywdy. Na szczęście ja także miałem w sobie delikatność i subtelność...

Piersi Sylwii były średniego rozmiaru. Dwie idealne połówki cytryny ze sterczącymi na baczność sutkami. Z prawdziwą przyjemnością zacząłem pieścić je swymi dłońmi i całować z delikatnością, na którą z pewnością zasługiwały. Podobnie delikatnie postępowałem z innymi rejonami ciała rudowłosej Sylwii. Nie było takiego miejsca, którego nie obdarzyłbym pieszczotami.

Kiedy wzięła do ust mojego sterczącego penisa, aż jęknąłem z rozkoszy…

Kochaliśmy się delikatnie i jakby w zwolnionym tempie, rozkoszując się każdą chwilą i każdą pieszczotą. W naszym zbliżeniu nie było nic zwierzęcego. Czysta niczym nieskażona namiętność, na najwyższym poziomie. Nasze połączenie nie miało nic wspólnego z typowym pornosem. Bez żadnego skrępowania i jakichkolwiek hamulców wędrowaliśmy razem ścieżką rozkoszy aż do jej osiągnięcia. Sylwia była niesamowitą kochanką. Właśnie tak widziałem zawsze zmysłowy szał, szał uniesienia, poryw namiętności i istnej pasji.

Takie uniesienie to ja rozumiem. W takim szale uniesień zawsze chciałem się znaleźć. Chciałem, aby ten kary koń uniósł nas prosto w krainę ekstazy, gdzie erotyczny poryw jest czymś naturalnym i zwyczajnym. Sylwia właśnie tam mnie brała.

Siedziała na mnie niczym na koniu i ujeżdżała mistycznie. Stworzyliśmy razem niesamowitą figurę, która mogła przywodzić na myśl obraz Podkowińskiego. Wyobraziłam sobie, że nagle zmieniła się w główną bohaterkę tego obrazu, a ja byłem jego autorem. Uwieczniałem nasze uniesienie na płótnie. Razem tworzyliśmy prawdziwe dzieło sztuki.

Oczami duszy mogłem sobie jednak tylko wyobrażać, jak wspaniale wyglądaliśmy, pędząc na szalonym rumaku wprost w objęcia niewysłowionego szczęścia i niebotycznej ekstazy. Wielkie uniesienie, euforia i upojenie sobą wprowadziło nas w niesamowity stan. To był prawdziwy trans.

Tak, nie boję się tego powiedzieć: to był ten jeden z niesamowitych, odmiennych stanów świadomości, które trudno jest osiągnąć samemu. Najpiękniejsze w nim było to, że niesamowicie wyostrzona była moja wrażliwość na bodźce. Niezliczona ich ilość docierała do mnie i wywoływała emocje. Najpiękniejsze emocje, Jakie można było sobie wyobrazić.

Taki stan zawsze określałem, jako płynięcie po morzu rozkoszy i oceanie ekstazy, gdzie po uszy byłem w tych odczuciach zatopiony. Czasami mówiłem o wznoszeniu się i frunięciu gdzieś, ale nie wiedziałem nigdy gdzie lecę. Gdzie lecimy, bo ten stan osiągałem wraz ze swoją partnerką.

W każdym razie było to niezwykle wzniosłe, a nawet powiedziałbym, że mistyczne. Ktoś powie: Przecież to zwykły seks, przecież to zwykłe ciupcianie, ale dla mnie seks nigdy nie był czymś zwykłym i przyziemnym…

Sylwia opadła na mnie pozbawiona wszystkich sił. Ja zresztą też byłem zmęczony, ale jednocześnie szczęśliwy, że byliśmy tu i teraz, razem. Przytuliłem mocno Sylwię i nakryłem nas kołdrą, abyśmy zbyt szybko nie stracili tego gorąca, które wciąż z nas buchało. Byliśmy zupełnie jak rozżarzone kawałki węgla. Aż dziw, że od naszego ognia nie zajęła się pościel.

Nie wiem, jak długo leżeliśmy wtuleni w siebie, powoli dochodząc do świadomości. Czasu nie miałem zamiaru liczyć. Z niepokojem wpatrywałem się tylko w okno, czy przypadkiem nie robi się za nim już jasno. Na szczęście wciąż panował nocny mrok, delikatnie tylko zakłócany blaskiem ulicznych latarń.

Zasnąłem…

 

Kiedy otworzyłem oczy, pierwszą osobą, którą zobaczyłem, była oczywiście Sylwia. Opierała się plecami o ścianę, dla przyzwoitości okryła się kołdrą i patrzyła na mnie. Uśmiechnąłem się i podniosłem.

– Jak się czujesz? – spytała.

– Dziękuję, czuję się wspaniale – odpowiedziałem zgodnie z prawdą – a ty?

– Cudownie. Jestem trochę zaskoczona, ale pozytywnie.

– Czym zaskoczona?

– Wiesz… po raz pierwszy w życiu poszłam z facetem do łóżka już na pierwszej randce, Jeżeli oczywiście nasze spotkanie można określić, jako randkę.

– Czyżbyś żałowała tego, co się stało, a ja powinienem się już wynosić?

– Nie! – zaprotestowała żywo – nie o to mi chodzi. Po prostu stwierdziłam tylko fakt, że taka rzecz zdarzyła mi się po raz pierwszy. Zawsze zaliczałam się do tych rozważnych, a teraz poszłam za porywem.

– Ja już jakiś czas temu przekonałem się, że nie ma sensu za dużo o czymś rozmyślać i zastanawiać się: czy to zrobić, czy nie? Czasami szansa mija bezpowrotnie i nigdy już nie wraca.

– Czyli: lepiej zgrzeszyć i żałować…

– Dokładnie. Ja absolutnie nie żałuję, a nawet jestem niezwykle szczęśliwy, że los nas ze sobą zetknął. Jesteś dość podobna do osoby, którą kiedyś znałem…

– Jakieś reminiscencje?

– Tak – przytaknąłem – szczególnie na tle “Szału uniesień”. To też bardzo ważny obraz w moim życiu.

– Jak będziesz chciał, to wtedy mi opowiesz, dobrze?

– Mogę nawet i teraz, jeśli cię nie zanudzę i będziesz miała ochotę mnie posłuchać.

– Jasne.

Opowiedziałem Sylwii całą historię. Opowiedziałem o Annie, o tym, jak zaraziła mnie sztuką, opowiedziałem o fascynacji obrazem Podkowińskiego. Opowiedziałem, że w roli modelki zawsze widziałem tam Annę. Opowiedziałem o naszym uczuciu. Opowiedziałem o wszystkim.

– Tak to właśnie było – zakończyłem opowieść – nie zostało nam wina? Trochę zaschło mi w gardle.

W butelce rzeczywiście było jeszcze trochę alkoholu. Ponownie więc napełniłem  szklanki.

– Nie chciałam być aż tak wścibska – zaczęła Sylwia próbując się usprawiedliwić.

– Wszystko w porządku – zapewniłem ją – Cieszę się, że mogłem wreszcie komuś o tym powiedzieć. Do tej pory tłumiłem w sobie te wspomnienia.

– Nie można żyć, tylko wspomnieniami. Nie można wciąż karmić się żalem i tęsknotą i wszystkimi tymi uczuciami, które w nadmiernej ilości, mogą ciągnąć człowieka na dół.

– Wiem o tym – powiedziałem – Zdaję sobie sprawę, że wcześniej zanadto oderwałem się od życia. Pozostałem w tyle, a życie wystrzeliło do przodu nie patrząc na mnie i nie zastanawiając się, dlaczego tak bardzo pozostałem w tyle…

Po moich słowach zapadła pomiędzy nami cisza. Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy, próbując przejrzeć się na wskroś i być może odczytać coś jeszcze, coś, czego nie powiedzieliśmy słowami. Cisza trwała i wydawało mi się, że jest zawieszona między nami, jak firanka lub kotara. Nieomal mogliśmy jej dotknąć.

Przybliżyliśmy się do siebie i zaczęli delikatnie całować. Sylwia objęła mnie mocno za szyję, ja objąłem ją w pasie i trwaliśmy tak połączeni przez długie, długie sekundy. Wiszący na ścianie zegar odmierzał je z iście zegarmistrzowską precyzją. One powoli spadały, rozbijając się o parkiet. A my płynęliśmy przed siebie w tą mistyczną noc, coraz dalej i dalej oddalając się od brzegów. Było to niesamowite.

Kobieta zawsze wydawała mi się być jedną, wielką strefą erogenną. Szyja, kark, uszy, pośladki, zgięcia kolan – wszystko to miejsca równie ważne w pobudzaniu kobiety. Nigdy o tym nie zapominałem. Każdy element, każda część ciała była ważna. Bardzo ważna, ale także niezwykle indywidualna.

Ale, oczywiście, prym na tym polu wiodła prawdziwa królowa – Clitoris. Stymulacja jej zawsze przynosiła największą rozkosz. Zawsze więc dawałem z siebie wszystko, co najlepsze, na tym polu. Dotyk, siła oraz rytm – każdy z tych elementów był ważny. Nigdy się nie oszczędzałem.

Nie oszczędzałem, ani też nie spieszyłem się. Pośpiech nigdy nie prowadził do niczego dobrego. Zawsze lepiej było zwolnić i w niezwykle ślamazarnym tempie posuwać się do przodu.

Najpierw delikatnie pieściłem dłonią jej szparkę. Później złożyłem palce na kształt nożyc i skierowałem je w dół podbrzusza Sylwii i masowałem jedynie jej zewnętrzne wargi sromowe. Wchodziłem palcami coraz głębiej, od czasu do czasu wysuwając je delikatnie i pocierając koniuszek łechtaczki oraz wargi wewnętrzne. Teraz nakryłem dłonią cały wzgórek łonowy Sylwii. Moje rozcapierzone palce w całości go przykrywały. Po niedługiej chwili dłoń zastąpiłem dwoma palcami, którymi zjechałem ze wzgórka w okolice łechtaczki. Zacząłem pieszczoty, wyczuwając najbardziej wrażliwe miejsce.

Za pomocą palców ślizgałem się po jej łechtaczce i wokół niej, rysując niezwykle mistyczne ósemki.

Wróciłem do pieszczot oralnych. To był już najwyższy czas, aby przejść do prawdziwego creme de la creme. Przytknąłem wargi do rozgrzanej i już wilgotnej szparki Sylwii. Zacząłem delikatną, powolną i subtelną stymulację. Jeśli chodzi o ten rodzaj pieszczot, to zawsze byłem bardzo sumienny. Uważam je za najgenialniejsze pieszczoty. Nie ma lepszych.

Sylwia wspaniale smakowała. Uwielbiałem ten lekko kwaśny, delikatnie słonawy smak. Był niesamowicie przyjemny. Nieraz przyrównywałem go do zapachu piwonii, piżma, miodu czy chleba. W każdym razie zawsze dobrze mi się kojarzył. Zawsze też byłem wniebowzięty. Teraz oczywiście też tak było.

I oczywiście – żadnego pośpiechu, żadnego gonienia przed siebie na ślepo, byle tylko do przodu. To nie tędy prowadziła ta droga.

Zrobienie dobrej minety nie jest tak skomplikowane, jakby mogło się wydawać.
Kobiety zazwyczaj potrzebują klimatu, delikatności i stopniowego intensyfikowania dotyku. Zacząłem pieścić, głaskać i lizać całe ciało, kierując się ku udom. Ich wewnętrzna strona to wyjątkowo wrażliwa strefa erogenna, więc poświęciłem im dłuższą chwilę. Potem przeszedłem do delikatnego lizania całego sromu i wreszcie skupiłem się na łechtaczce.

Rodzaj ruchów języka i warg oraz ogólna technika wykonywania minetki także są bardzo ważne. Byłem niezwykle kreatywny i nie ograniczałem się tylko do lizania. Zasysałem delikatnie łechtaczkę, podgryzałem, pocierałem, zataczałem kółeczka językiem, lizałem z góry na dół i odwrotnie, wsuwałem język do przedsionka
pochwy.

Moje palce znowu włączyły się do gry. Zataczałem nimi małe kółeczka u wejścia do pochwy, wsuwając je i wysuwając. Taka podwójna stymulacja jest szalenie podniecająca.

Wszystko to przynosiło pożądane efekty. Sylwia coraz bardziej zanurzała się w ekstazie, by po niedługim czasie wyjść na ostatnią prostą. Wreszcie przecięła linię mety. Dobrze wiedziałem, że tak było, bo odczułem to wyraźnie na języku i ustach…

Posmakowałem prawdziwej boskiej Ambrozji. Ambrozja – nektar i pokarm bogów. Jedyny pokarm. Tak. To było właśnie to. Tak na pewno musiała smakować Ambrozja. Dziś w nocy miałem zaszczyt dołączyć do elitarnego grona konsumentów…

 

Jeżeli tylko miałem okazję doświadczać porannego przebudzenia w Krakowie, zawsze szukałem w tej porze dnia, symptomów znanych z piosenki “Krakowski spleen”. Nie często na szczęście miałem okazję się z tym stanem utożsamiać. Żadnego przygnębienia i złości, żadnego ponurego nastroju, żadnej chandry oraz apatii. Dziś na pewno nie było to możliwe. Nadal czułem się, jakbym wylądował w całkiem innym wymiarze. Cudownym, wspaniałym, odjazdowym i olśniewającym. Słońce wysoko, wysoko świeciło pilotom w oczy i świecić tak będzie przez cały dzień, bo ten zapowiadał się niezwykle pogodnie. Na niebie nie było ani jednej chmurki, więc nie musiałem czekać na wiatr, co rozgoniłby ciemne i skłębione zasłony.

Niezwykle delikatnie wstałem z łóżka i podszedłem do okna, ciekawie przez nie wyglądając. Ulica była prawie pusta, ale wiedziałem, że ten stan nie potrwa długo. Było jeszcze dość wcześnie.

Nagle usłyszałem, jak otwierają się drzwi do pokoju. Natychmiast się odwróciłem i przysłoniłem dłońmi swe klejnoty. Zobaczyłem nieznaną mi dziewczynę. Mogłem się tylko domyślać, że była to Meskalina-koleżanka Sylwii.

Wysoka, o bardzo krótkich włosach obciętych na zapałkę, w niezwykle kolorowych ciuchach, przywodzących na myśl czasy hipisów i ciężkich glanach na stopach. Stanowiła dość ciekawe zjawisko.

Oboje przestraszyliśmy się nieco swego niespodziewanego widoku, który zabłysnął przed naszymi oczami zupełnie znienacka.
Meskalina uśmiechnęła się szeroko.

– Cześć – powiedziała, wyciągając do mnie rękę – jestem Alina.

– Darek – przedstawiłem się i ja, ściskając jej dłoń.

– Miło mi cię poznać.

– Mnie również.

– Sorry, nie myślałam, że ktoś tu, oprócz Sylwii, jeszcze będzie.

– A jednak… – odezwała się Sylwia jeszcze zaspanym głosem – już wróciłaś?

– Tak – potwierdziła Alina – Wróciłam wcześniej, ale zaraz jadę dalej…

– Jak zwykle… Ty zawsze w pędzie – uśmiechnęła się Sylwia.

Nadal stałem przed nimi, jak ten typowy goły na rogu stodoły, z tym że to nie była stodoła, tylko pokój, a ja nie stałem w rogu, ale praktycznie na środku z dłońmi poniżej brzucha osłaniając przed wzrokiem dziewczyn swoją męskość. Dziewczyny rozmawiały ze sobą, jakby mnie tu nie było. Sytuacja była dosyć komiczna i pewnie niedługo sam będę się z niej śmiał. Na razie jednak zachrząkałem stanowczo. Dopiero wtedy zwróciły na mnie uwagę.

– O, sorry – odezwała się Sylwia, wstając i wcale nie krępując się naszą obecnością.

Szybko nałożyła na siebie koszulkę i po chwili wyszła z pokoju. Zarówno ja, jak i Alina odprowadzaliśmy ją wzrokiem.

– Dmuchałbyś, jak w żagle? – spytała moja nowa znajoma.

– Może nie tak obcesowo i wulgarnie. Na pewno bym nie dmuchał, ale co najwyżej pieścił, kochał, niepotrzebne skreślić – uśmiechnąłem się nieco kwaśno.

– Ups… sorka. Kolega romantyk?

– Coś w tym stylu.

– Ale tak na stałe, czy tylko na pokaz?

– Na stałe. Od samego urodzenia. Romantyk, poeta, trochę artysta, romantyczna dusza, kochający namiętnie i intensywnie, czyli pełną gębą. Subtelny o wielkiej głębi, nieobawiający się okazywać swych uczuć i emocji. I tak dalej, i tak dalej… Chętnie rozwinąłbym bardziej tę myśl, ale trochę mi głupio stać na golasa przed nieznaną dziewczyną i opowiadać o tym, jaki to ja jestem romantyczny…

– Faktycznie – roześmiała się szczerze – sorki… Przyjdź do kuchni. Zrobię kawę.

Wreszcie zostawiła mnie samego, więc mogłem się ubrać, czyli: mniej więcej doprowadzić się do porządku.

– To dobra dziewczyna – stwierdziła Alina, gdy usiedliśmy przy kuchennym stole – nie zrób jej krzywdy.

– Nie zamierzam.

– To dobrze. Dawno się znacie?

– Od wczoraj…

Alina aż zagwizdała z wrażenia.

– No, no, no… ale mnie koleżanka zaskoczyła?!

– Ona siebie chyba też.

– To musiało być naprawdę wielkie uniesienie.

– Nawet cały szał uniesień. Przy tym obrazie się spotkaliśmy.

– Fiu, fiu… – Alina nie mogła wyjść z podziwu.

– O czym rozmawiacie? – spytała Sylwia stając w drzwiach pomieszczenia kuchennego.

 

– To twoja przyjaciółka? – spytałem Sylwię, gdy spacerowaliśmy popołudniową porą po Plantach.

– Tak. Przyjaźnimy się. A co? – zainteresowała się nagle i tak, jakby trochę spięła – jesteś nią zainteresowany?

– Nic z tych rzeczy. Ona mną też nie. Chyba bardziej tobą.

W tym momencie zapadła między nami chwila znaczącego milczenia.

– Jest lesbijką, prawda?

– Domyśliłeś się?

– Sama mi o tym powiedziała, zaznaczając przy okazji, że urwie mi jaja, jeśli cię skrzywdzę.

– Poważnie?

– Poważnie. Więc, jak to jest? Zechcesz mi o tym opowiedzieć.

– Tak. Meskalina jest lesbijką i kiedyś próbowała mnie uwieść. Nic na chama, po prostu próbowała, ale ja, mimo wszystko, nie byłam zainteresowana.

– Mimo wszystko?

– Rzucił mnie długoletni narzeczony. Nie mogłam się pozbierać i czasami nie dawałam rady. Ona chciała mi pomóc. Na swój sposób.

– Nie ma tego złego… – zacząłem – Teraz się przyjaźnicie.

– To dobra przyjaciółka – stwierdziła Sylwia i szybko zmieniła temat proponując, abyśmy poszli na kebaba.

 

Szał uniesień wciąż trwał. Dzisiejszej nocy także. Byliśmy niezmordowani w dawaniu sobie rozkoszy nawzajem. Zabieraliśmy siebie w niedostępne dla innych rejony i tam spełnialiśmy się w całości. Nie żałowaliśmy sobie niczego. Zawsze na maksa. To było niezwykłe.

Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu czułem się spełniony w stu procentach. Czułem się szczęśliwy. Naprawdę szczęśliwy.

Jak to życie dziwnie się plecie. Nie mogłem wyjść z podziwu nad jego zagmatwaniem, splątaniem i raptownym, nagłym wyjściem na prostą.

Tak w każdym razie czułem w tej chwili. Nie zamierzałem jej zaprzepaścić, ale wykorzystać w całości. Rzeczywiście, nie ma najmniejszego sensu żyć przeszłością i być zanurzonym tylko we wspomnieniach. Należy zacząć żyć. Jeśli się upadło, to trzeba się podnieść, otrzepać spodnie z kurzu i ruszyć dalej przed siebie. Wciąż mieć przed sobą cel i do niego dążyć. Najlepiej, aby był on nierealny, aby nigdy go nie osiągnąć i nie osiąść tym samym na laurach. Iść, wciąż iść i dążyć do upragnionego celu. Życie, mimo wszystko, jest piękne.

Nie wiedziałem, jak to dalej będzie. Nie wiedziałem, jak to wszystko się potoczy. Chciałem jednak zanurzyć się w tę toń. Z Sylwią…

 

3,206
8.47/10
Podziel się ze znajomymi

Jak Ci się podobało?

Średnia: 8.47/10 (16 głosy oddane)

Pobierz powyższy tekst w formie ebooka

Teksty o podobnej tematyce:

pokątne opowiadania erotyczne
Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.

Pliki cookies i polityka prywatności

Zgodnie z rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r (RODO). Potrzebujemy Twojej zgody na przetwarzanie Twoich danych osobowych przechowywanych w plikach cookies.
Zgadzam się na przechowywanie na urządzeniu, z którego korzystam tzw. plików cookies oraz na przetwarzanie moich danych osobowych pozostawianych w czasie korzystania przeze mnie ze stron internetowej lub serwisów oraz innych parametrów zapisywanych w plikach cookies w celach marketingowych i w celach analitycznych.
Więcej informacji na ten temat znajdziesz w regulaminie serwisu.