Udawana randka Marty
8 listopada 2019
24 min
Nie mogłam się doczekać ich przyjazdu. Rozgorączkowana sprzątałam dom, wycierałam kurze, przestawiałam kwiaty.
Jak co roku, odwiedzał mnie chrześniak - Mateusz, tym razem miał przybyć ze swoim kolegą, o rzadkim imieniu – Lubomir.
Ten dzieciak pewnie znowu wyrósł. Wszak skończył właśnie osiemnaście lat! Jednak, przede wszystkim, zastanawiałam się, jaki będzie ten jego przyjaciel? Czy da się z nim pogadać? Czy przystojny?
Byłam sama sobą zaskoczona - dlaczego ja w ogóle jestem tym tak podekscytowana?
Może dlatego, że tak dawno nie spotkałam się z żadnym mężczyzną, nawet na niewinnej randce, a teraz nagle, dwaj młodzi faceci zamieszkają w moim domu?
Może dlatego, że zawsze kręcili mnie młodsi. Już na studiach umawiałam się ze studentami z młodszych roczników. Co prawda, całowali się bardziej niezdarnie, ale wydawali się być bardziej mną zafascynowani, niż rówieśnicy. No i jakoś bardziej mnie ekscytowało, gdy nieporadnie wkładali swe trzęsące się dłonie pod bluzkę... zdecydowanie bardziej, niż gdy, przecież znacznie odważniej, dobierali się do mnie starsi od nich...
W dzień przyjazdu chłopców postanowiłam przywitać ich wytworną kolacją z winem i świecami. Do tego zaszalałam i wystroiłam się chyba przesadnie elegancko. Nowe, wyszukane szpilki, czerwona, dopasowana, diabelsko seksowna spódniczka, czarne pończochy z obowiązkowym szwem…
Starannie przygotowałam makijaż. Same usta malowałam znacznie dłużej niż zazwyczaj. Tak bardzo mi zależało, żeby prezentowały się ponętnie.
Wreszcie przybyli. Witałam ich na ganku, rozpromieniona i serdeczna. Wyściskałam chrześniaka, jego towarzyszowi podałam dłoń, uśmiechając się najszerzej jak potrafiłam, jakby chcąc okazać mu radość z jego przybycia.
Młodzian robił wrażenie nieśmiałego. Może dodatkowo onieśmielał go mój strój? - Krótka i kusząca minispódniczka, wyeksponowane nogi. Udawał, że na nie nie patrzy, ale ewidentnie - łapczywie zerkał.
Przeraźliwie chudy, okularnik, z rozmarzonymi oczami. A mnie zawsze pociągali nieśmiali. I intelektualiści.
- Pewnie chcecie się odświeżyć po podróży? Panie Lubomirze, niech się pan nie krępuje, niech się pan czuje jak u siebie w domu! - Załopotałam rząsami, po czym poprowadziłam go wgłąb domu.
Idąc przed nim, kusząco kręciłam tyłkiem, z pełną świadomością, że obcisła kiecka doskonale eksponuje jego kształt.
Perfidnie zostawiłam w łazience, suszącą się na sznurze, koronkową bieliznę - czarne stringi, skąpe, fioletowe figi, rozpinany z przodu biustonosz, seksowny czerwony gorsecik i arcykuszącą, prześwitującą koszulkę nocną, jakiej nie powstydziłaby się najwykwintniejsza kurtyzana.
Gdy Lubek już się kąpał, piekielnie mnie kusiło, by, pod jakimś błahym pretekstem, wtargnąć do łazienki i podejrzeć, młodziana pod prysznicem. Nawet już wpadłam na pomysł z przeciekającą rurą, ale na szcząście nie zdobyłam się na realizację tego fortelu.
Sama nie wiem, dlaczego tak nadskakiwałam temu Lubomirowi. Częstowałam go a to ciastem, a to owocami. Cokolwiek mu podając, nachylałam się przesadnie. Dawałam mu doskonały wgląd w dekolt. W pewnym momencie, gdy poszłam po czereśnie do kuchni, perfidnie rozpięłam górny guzik bluzki. Teraz miał jeszcze lepszą perspektywę - niemały fragment moich półkuli i zapewne fragment koronki stanika...
Podczas kolacji, szczebiocząc, zagadywałam Lubka. Uśmiechałam się do niego i wypytywałam o wszystko. Może nie odebrał mnie, jako wścibskiej ciotki? Przyznaję, że najbardziej ciekawiło mnie, czy ma jakąś sympatię, czy chodzi na randki? Chociaż nieco w to wątpiłam, biorąc pod uwagę jego nieśmiałość. Oczywiście, starałam się pytać dość dyplomatycznie, nigdy wprost.
- Taki przystojniak jak pan, zbałamucił zapewne niejedno biedne dziewczę!
Takimi zawoalowanymi pytaniami wydobyłam niemało. Uznałam, że to wyjątkowo niedoświadczony młodzieniec, który zapewne nigdy nawet nie całował się z dziewczyną.
Ależ mnie to rajcowało!
Nalewając kawalerowi wina do kieliszka, stawałam obok i pochylałam się jeszcze niżej, niż uprzednio. Z zadowoleniem dostrzegłam, że jego wzrok laduje na mojej bluzce. Dlatego nalewałam trunek powoli, byle tylko Lubek mógł napawać się chwilą.
"A obejrzyj sobie chłoptasiu dokładnie moje bufory.Pewnie nażywo nic więcej nie widziałeś! Czy nie podoba ci się, że są takie duże?"
Chłopak na przemian bladł i czerwieniał. Dość szybko wysączył kieliszek, jakby celowo po to, żeby znów móc liczyć na kolejny pokaz. I nie przeliczył się! W międzyczasie, gdy poszłam do kuchni po wodę, "przypadkowo" rozpiął się drugi guzik niesfornej bluzki.
Wtedy już nie było mojego chrześniaka na kolacji, znużony poszedł spać, a jego kolega o dziwo, nie wykazywał cienia znużenia. Wprost przeciwnie, gdy polewałam kolejny kieliszek, wydawał się być dość ożywiony. Chyba alkohol dodał mu nieco odwagi, bo dostrzegłam, że śmielej zerkal w mój dekold. Teraz mógł dojrzeć całkiem sporą partię tego seksownego, koronkowego stanika. Ja również byłam bardziej ośmielona za sprawą wina. Podczas nalewania do kieliszka, stałam znacznie bliżej niego. Na bank poczuł uwodzicielski zapach moich drogich perfum.
Podczas rozmowy, komplementowałam go:
- Panie Lubomirze, wspaniale mi się z panem rozmawia! Znam pana ledwie kilka godzin, a mam wrażenie, że znam pana od dawna! Jakbym była z panem bliżej, niż z mężczyznami, z którymi się spotykałam...
Obawiałam się, że posuwam się za daleko, ale przecież wino ma swoje prawa. Tym bardziej, że chłopiec robił wrażenie, że bardzo ekscytuje się tym, co mówię.
Dożo opowiadałam o sobie. Wyznałam mu, że jestem samotną kobietą, że już dawno nie spotykalam się z żadnym mężczyzną, a nawet przyznałam się, że brakuje mi męskiego ramienia...
Obserwowałam miny Lubka wpatrującego się we mnie uważnie, gdy to wszystko wyjawiałam. Zastanawiałam się wtedy, jakie myśli kłębią się pod jego czaszką? Co jeszcze chciałby o mnie wiedzieć? Może: - z iloma mężczyznami poszłam do łóżka? - O nie... - pomyślałam - mężczyźni tak tego nie określają - raczej - "Ciekawe, ilu ją zaliczyło?" - czy raczej - "ilu ją rżnęło?" Aż sama się podnieciłam do tego sformułowania.
Idąc tym tropem, sama podsuwałam mu pytania.
- Panie Lubomirze, a co chciałby pan o mnie wiedzieć?
Zaczerwienil się mocniej i cicho zapytał:
- Tak mówiła pani o tych mężczyznach... a zdradziła by pani, pani Marto, z iloma tka poważniej się spotykała? - Wydusił to z siebie i jednocześnie przestraszył tego co powiedział, jakby przeszarżował.
- Panie Lubku, a cóż to za tajemnica? - Uśmiechnęłam się, patrząc się mu w oczy. - Poważniej? Hm... Dłużej spotykałm się z dwoma... No i były jeszcze dwa, krótsze związki...
"Więcej ci chłoptasiu nie będę mówiła. Jeszcze uznasz, że się puszczałam. A tak, czterej faceci, którzy mnie pieprzyli, to chyba wystarczająco, żeby podziałać na twoją wyobraźnię. A może nawet już sobie wyobrażasz, jak byłam dmuchana na tej wersalce, na której siedzę... Nawet sobie nie wyobrażasz, jak dał mi na niej popalić pan Tadzio..."
Ogarnąl mnie bardzo erotyczny nastrój, nie mogłam się powstrzymać by nie kusić Lubka coraz silniej. Gdy zakładałam nogę na nogę, siedząc na wersalce, robilam to w taki wytworny, ale także kuszący sposób. Podczas tej akcji, spódniczka podsunęła się do góry, zdradzając fakt posiadania przez mnie pończoch. Ujawniony za pomocą seksownej koronki, która z miejsca przykuła uwagę młodziana. Pomyślałam sobie - no na takiego niedoświadczonego młodzika - to musi działać. Zwłaszcza, że jednocześnie nieustannie uśmiecham się do niego i komplementuję go.
Pewnie to pod wpływem alkoholu, ale już snuję plany - co może z takiego ieszkania chłopaka pod moim dachem wyniknąć? Czy może dojść do tego, że on wyląduje w moim łóżku? Szybko ganię się za to myśl: - Przecie on za młody!. Lecz wkrótce kolejna stawia tezę w kontrze: - A dlaczego by nie? Czyż nie przyjemne by było poczuć takiego junaka blisko... bardzo blisko... ulec mu... pozwolić mu na... wszystko?!
***
Szybko wyszło na jaw, że Mateusz zapoznał w okolicy dziewczynę i w zasadzie całymi dniami przesiadywał u niej.
Dlatego jego przyjaciel cały czas spędzał ze mną. Bardzo polubiłam Lubomira, mimo, że dał się poznać jako rzeczywiście nadzwyczaj nieśmiały chłopiec. Lubiłam z nim przebywać, lubiłam rozmawiać. Najbardziej jednak polubiłam jego charakter, typowego melancholika. Wydał mi się romantyczny i bardzo nieśmiały. Z jakiegoś powodu uwielbiałam go niemal nieustannie prowokować... kokietować... Było to takie ekscytujące… Często nie mogłam się powstrzymać, żeby przy nim, niby dyskretnie – odwracając się nieco – poprawiać pończochę… No bo od kiedy zamieszkali u mnie - nie zakładałam na siebie nic innego, jak tylko spódniczki i nic innego jak tylko pończochy.
To było czarujące, obserwować jak panicznie wstydliwy chłopiec – cały się czerwieni. Łapie buraka na widok moich, seksownych pończoszek z szerokimi koronkowymi zakończeniami. Kiedy dyskretnie podwijałam kieckę, chwytając palcami za misterny materiał manszet – chłopak niemal wychodził z siebie. Wybałuszał oczyska i zapominał języka w gębie.
Gdy wykonywałam standardowe czynności domowe, nieustannie śledził mnie baczny wzrok Lubomira. Jak przystało na dobrze wychowanego młodziana, zawsze oferował pomoc. Zdawałam sobie sprawę, że jest to podyktowane nie tylko dobrymi manierami...
Tłumaczyłam sobie, że mogę spobie pozwolić na niewinną kokieterię, bo być może, dzięki obcowaniu ze mną, poznawaniu kobiety i reakcji na nią, chłopiec przezwycięży swą wrodzoną nieśmiałość?
Gdy niosłam kosz z praniem, niezwłocznie śpieszył z pomocą i... szybko znów poczerwieniał jak pomidor… A to dlatego, że nie był wprost w stanie, oderwać wzroku od mojego koronkowego stanika wyłaniającego się spod bluzeczki. Wprost chłonął go… Jeszcze bardziej czerwienił się, pomagając rozwieszać pranie na sznurze. Oglądał moją bieliznę z wypiekami na twarzy, mógł wszak przekonać się, jakie mam wyszukane haleczki, jakie gorseciki, jak seksowne i skąpe stringi, a zwłaszcza. jak dużo posiadam pończoch.
Może wyobrażał sobie te fatałaszki na mnie? Może nawet, jak je z siebie zdejmuję...
Mimo dużej frajdy z kuszenia chłopca, miałam z tego powodu wyrzuty sumienia. "Chłopaczysko się za bardzo napali, może za dużo sobie wyobrazi, a przecież i tak do niczego to nie prowadzi."
Jednak, niestety, chęć prowokowania go, była silniejsza ode mnie... O wiele silniejsza.
Wieczorem zapraszałam go do swej biblioteczki i szukałam dla niego odpowiednich pozycji, sama wówczas przybierając odpowiednie pozycje…. Musiałam wszak, a to nachylać się do dolnych półek, a to sięgać do wyższych. To pierwsze, powodowało, że a mocno wypinałam przed nim pupę w krótkiej i obcisłej spódniczce. Domyślałam się, jak taka pozycja musi działać na jego wyobraźnię, jaką stanowi zachętę. Jakbym mówiła - "weź mnie, jestem gotowa... podwiń mi tylko spódnicę..."
Natomiast ta druga pozycja, gdy byłam nachylona, dawała dogodny wgląd w dekolt… Bluzeczka, obowiązkowo już, miewała zazwyczaj rozpięty, choć jeden, guziczek. Stanik, zawsze koronkowy, uwypuklał tylko obftość mojego, biustu.
Chyba uzależniłam się już od tego wciągającego nawyku, podtykania cycków pod nos chłopaka... Robiłam to właściwie na każdym kroku.
Jeszcze ciekawiej było, gdy musiałam wspinać się do najwyższych półek, stając na stolik. Wypinając się na nim, umożliwiałam Lubkowi zapuszczanie żurawia pod spódniczkę. Wtedy akurat nie obcisła, a rozkloszowana kiecka pozwala na wiele... Doskonale wiedziałam, że pończochy z koronkowymi manszetami, niechybnie pobudzają mężczyźnie krążenie krwi.
Boże! Ależ mnie to nakręcało, gdy słyszałam zasysanie powietrza przez kawalera… Wydawało się, że wyjdzie z siebie, gdy mnie obserwował! Sapał… dyszał… a gdy zapytałam go, jakie dziedziny lubi – przez kilka minut nie mógł wydusić z siebie słowa!
Zastanawiałam się, czy jest w stanie dostrzec moje koronkowe majtki? Od kiedy u mnie mieszka, zakładam wyłącznie koronkowe, dobierając te najbardziej prześwitujące, wychodząc z założenia, że nie wiadomo jakie sytuacje się w ciągu dnia przytrafią. Ekscytowałam się zawsze, nasuwając na siebie takie majteczki. Przymróżając oczy, wyobrażałam sobie jakiś moment, gdy młodzian ma sposobność zajrzeć mi pod spódniczkę. I że przez materiał dostrzega zarys mej szparki.
To samo było teraz, przy półkach. Myślałam - "Pewnie nigdy nie widział na żywo cipki... Teraz chyba się na to nie odważy. A może? Jeśli tak, może to być najbardziej podniecająca sytuacja w jego życiu?"
Dlatego długo szukałam książki... Wiercąc się, przyjmując różne pozycje... Wypinając się mniej, lub bardziej. Zdumiewałam się szalenie, że tak wielką sprawia mi to frajdę.
Wreszcie prowokacyjnie zapytałam:
- Panie Lubomirze… a jakie ma pan ulubione pozycje?
Myślałam, że wybuchnie! Zastosowanie dwuznacznego sformułowania rozpalało go do głębi.
Okazało się, że lubi absolutnie ambitną literaturę. Przeczytał nawet „Szatańskie wersety” Salmana Rushdiego. Miałam okazję do wyrażenia podziwu dla niebanalnego gustu Lubka. Gdzież mi do niego… Ostatnio czytałam „Grę o Tron”. Pochwaliłam się tym i jednocześnie skomentowałam:
- Panie Lubku, arcyciekawe, ale tyle tam przemocy i… seksu.
Nie wiem dlaczego, aż ciarki przeszły mnie po plecach, gdy do młodzieńca wypowiedziałam słowa, celowo wówczas ściszając głos – „przemocy i seksu”.
Przełamał się! Dopytał o szczegóły.
- Cóż, chodzi o to, że w tej powieści kobiety są, co rusz, gwałcone. Zazwyczaj przez brutalnych żołdaków. Na przykład przez niejakiego Górę. A to gwałci niewinną dziewkę w gospodzie, brutalnie oznajmiając, że staje się, za przeproszeniem, ale to język Martina... że staje się kurwą. A to okazuje się, że zgwałcił księżniczkę... A jeśli nie gwałty, to przynajmniej sceny ostrego seksu... Jak choćby Khall Drogho bierze Denerys jak klacz... Od tyłu, tak zwierzęco, dziko...
Sama się sobie dziwiłam, że nie dość, że się rozgadałam, to wypowiadałam słowa tonem jakby zalotnym, ściszonym głosem i powoli.
Śledziłam jego miny. Był wyraźnie podniecony. Patrzyłam Lubkowi prosto w oczy, trochę nawet obawiając się, czy nie odczyta tego jak słów: "- Weź mnie jak ową Denereys! Bezpardonowo! Dziko! Moja rozkloszowana spódniczka ułatwi ci zadanie... podobnie jak pończochy... a cienkich, niczym mgiełka stringów, pozbawisz mnie z łatwością... Wszak przed chwilą tak zachęcająco się przed tobą wypinałam... Albo zgwałć mnie jak Góra, wbijając się we mnie bezlitośnie..."
Nawet gdyby odczytał moje myśli, był zdecydowanie zbyt nieśmiały, by choćby złapać mnie za rękę. A ja nadal nie dążyłam do niczego, poza niewinnym prowokowaniem.
Kolejnego wieczora, gdy już upewniłam się, że grywa w szachy, zaprosiłam go na partyjkę. Celowo założyłam szalenie króciutką, czerwoną, skórzaną spódniczkę, obcisłą jak cholera, żeby czuć się przy nim maksymalnie seksi. Do tego szpile. Czerwone, seksowne… wręcz wyuzdane… mógłby ktoś pomyśleć, że tylko dziwki takie noszą...
Lubomir wydawał się być inteligentnym i przewidującym graczem. Jednak musiał się chyba skrajnie speszyć, gdyż popełniał kardynalne, dziecięce wręcz błędy! Ale nie chciałam narażać jego męskiej dumy na szwank. Dlatego celowo się podkładałam.
- Ależ z pana prawdziwy zwycięzca, pogromca! Młóci pan biedną niewiastę nielitościwie!
Słowo „młóci” – celowo dwuznaczne, wywołało na nim wypieki… Więc ja co rusz dodawałam do pieca:
- Ojej! Co za podstępny konik! Ależ mnie pan nim przeleciał!
Rzeczywiście, skoczek zasadził mi widły. A gdy goniec zrobił „szpilę” królowi i wieży, zakrzyknęłam:
– Ojej! A to mnie pan przeszpilił! Ależ mnie pan nadział na gońca!
Widziałam po jego twarzy, jakie wrażenie zrobiły słowa: „a to mnie pan nadział”. Sama się sobie dziwiłam, skąd tak łatwo przychodzą mi dwuznaczne sformułowania?
Przy każdej, tego typu, akcji nie tylko egzaltowałam się, ale i pochylałam nad szachownicą. Wąska spódnica dość szybko podjechała do góry… Koronki pończoch znów, jak co dzień, stały się obiektem spojrzeń Lubomira. Dlatego przegapił bicie hetmana! Oczywiście pokazywałam mu takie sytuacje.
– Ach! Co to się dzieje! Zwykły pion puknie właśnie królową!
Młodzian uniósł oczy do góry, jakby marzył właśnie o „puknięciu” królowej…
Gdy pochylałam się nad okrutnym losem nieszczęsnej monarchini, niesforne guziczki bluzeczki zademonstrowały, że za nic mają ład i porządek… całe szczęście, że założyłam tak wytworny biustonosz… Lubek mógł podziwiać kolejny egzemplarz z mojej obfitej kolekcji kuszących staników, akurat taki, który wyjątkowo eksponuje krągłości biustu...
A ja podziwiałam namiocik rosnący w pewnym, wstydliwym miejscu. Podziwiałam z dumą. Wszak był to rodzaj hołdu oddawanego mojej kobiecości.
No i wtedy kończyłam królewską grę i zaczynałam rozmowę o życiu, nawet o moich relacjach z mężczyznami. Dużo opowiadałam o sobie, starając się uchylać nieco sekretów. Jak na przykład to, że zostałam wykorzystana przez młodszego mężczyznę, który wiele obiecywał, a okazało się, że spotykał się jedynie w jednym celu. Tak szczere i intymne wyznania, robiły na moim rozmówcy wrażenie. Przełykał ślinę słysząc słowa typu: "wykorzystał mnie" czy "chciał mnie tylko zaliczyć". Jeszcze większe zrobiły zwierzenia - typu pozwoliłam mu na zbyt wiele, a zwłaszcza - "byłam głupia i naiwna, zbyt szybko poszłam z nim do łóżka".
Lubomir słuchał z zapartym tchem, zwłaszcza, gdy podkręciłam opowieść:
- Taki to niewieści los... w dodatku nędznik okazał się brutalny...
Obeserwowałam wówczas, jak namiocik rośnie jeszcze bardziej, a młodzik przenosi oczy z mojego dekoltu, z moich piersi, wznosząc je ku niebu, zdając się mówić: - Jak ja temu nikczemnikowi zazdroszczę!
- Ojej! A czy mogę zapytać, co pani zrobił?
"Ojej! Lubku! Coraz bardziej się ośmielasz! Rozkręcaj się bardziej! Jak mnie to podnieca! Tylko co mu na to pytanie odpowiedzieć? Przecież mu nie powiem, że mnie przerżnął jak dziwkę?"
- Chyba wolałabym oszczędzić szczegółów... dość powiedzieć, że nie traktował kobiety jak dżentelmen. Pytanie się kobiety o zgodę... także nie należalo do jego najmocniejszych stron...
"Co tu by jeszcze dodać, żeby go nakręcić??? Przecież nie powiem, że mi wymiętosił cycki? Albo że mi dawał ostre klapsy?"
- Powiem tylko, że po jego wyjściu byłam cała roztrzęsiona i... cała obolała...
Wyraźnie dało się odczuć, że młodzieniec wizualizował sobie moje wyznania, zapewne wyobrażał sobie, jaki dostawałam wycisk. Ewidentnie chciałby drążyć temat, ale nie wie jak sformułować pytanie. Spuścił wzrok na podłogę, a potem na moje nogi, na uda opięte pończochami. W takiej sytuacji nie mogłam się oprzeć, by nie zacząć gładzić ud pociągłymi ruchami dłoni...
Postanowiłam jeszcze pośpieszyć mu z pomocą.
- Tak to jest z niektórymi mężczyznami, którzy traktują nas instrumentalnie. Wydaje im się, że kobieta winna służyć do jednego tylko celu... Spełniać jedynie rolę materaca...
Lubek purpurowiał słuchając moich wyznań i takiego słownictwa.
- Aha, dodam też, że okazał się prostakiem nad wyraz wulgarnym!
Młodzian ponownie ożywił się. Błysk w oku wskazywał, że nie tylko go to oburzało, ale mogło również podniecać.
- Wulgarnym także wobec pani? Niemożliwe! Wobec takiej damy?!
- A i owszem... - "kurcze, jak tu gówniarzowi zdradzić, że mówił do mnie - cipo - czy - pizdo!?"
- Wie pan, kulturalna kobieta nie potrafi nawet zacytować słów, którymi potrafił określić dziewczynę... Nie wiem czy nawet pan się domyśla.
No, i chyba mi się udało. Lubkowi niewątpliwie śmignęły w myślach pieprzne słowa - pewnie zastanawiał się, czy nazywał mnie "suką", a może "dziwką"? Młodzian był wybitnie poruszony. Zatem ciągnęłam wątek.
- Oczywiście, podobnie wulgarnie określał relacje damsko-męskie... Dość powiedzieć, że słowo "przelecieć" nie znajduje się w kręgu słów, których używał.
Lubek odlatuwał. Najwyraźniej snuł w głowie pieprzny dialog. Zapewne nawineły mu się słowa typu - "wyruchałem ją" czy "wyjebałem tę kurwę", bo ten tak grzeczny młodzian pierwsz raz przy mnie zaklął.
- A to kutas!
W tonie głosu dało się jednak nie tyle złość, co zazdrość...
***
Codziennie dogadzałam Lubomirowi w kuchni jak mogłam. Gotowałam najbardziej zmyślne i wykwintne obiady. Sprawiało mi to nie lada przyjemność. Zwłaszcza, gdy młodzieniec krzątał się po kuchni.
Pewnego razu myślałam, że nie ma go w domu i zapomniałam się… założyłam jedynie fartuszek, pończochy i szpileczki (byłam do tego przyzwyczajona, gdy nie miałam lokatora, często tak chodziłam po domu)… Tak ubrana, czułam się niezwykle seksi. Nie zastanawiałam się, a może nie chciałam zastanawiać się, nad konsekwencjami tego, gdyby chłopak pojawił się w kuchni. W rytm piosenki Abby "Chiquitita" nuciłam sobie i pląsałam przy garach. Kręciłam biodrami najbardziej ponętnie, jak tylko potrafiłam. I nagle, kaszlnięcie uświadomiło mi, że nie jestem sama! Młodzieniaszek cały czas gapił się na mnie! Wpadłam w panikę. W popłochu, przerażonym głosem, niemal wykrzyczałam:
– O Boże! Panie Lubomirze… jak pan tak mógł!
Sytuacja wprawiła go w osłupienie, bo cały spąsowiał i nie mógł wykrztusić słowa. Fakt, że w tym fartuszku, byłam dla obserwatora dogodnie osłonięta materiałem, a raczej słabo osłonięta, bo z boku było mi widać sporą część piersi… Oczywiście nie odwracałam się tyłem. To by dopiero było! Zobaczyłby moją nagą pupę w całej okazałości…
- Przepraszam pana, panie Lubku... zupełnie zapomniałam się... Boże! A co, gdybym była zupełnie naga???
Lubek, jąkając się niemożebnie, przeprosił bardzo grzecznie. Jednak moje słowa: "A co gdybym była zupełnie naga" - prawdopodobnie wywołały odpowiednią wizualizację, gdyż wyrostek aż zdębiał i rozdziawił buzię. Spuścił wzrok, co rusz łypiąc jednak spode łba, jakby spodziewając się, że spod fartuszka jeszcze coś wychynie. Wycofał się z wielkim bólem. Jednak ta sytuacja podnieciła mnie do tego stopnia, że musiałam przerwać gotowanie… Również wizualizowałam sobie sytuację, w której Lubomir zastaje mnie w kuchni kompletnie nagą... No może jedynie w pończochach i szpilkach... i... pasie do pończoch...
Czym prędzej popędziłam do sypialni...
Od tamtych chwil, ze zdwojoną siłą, wciąż szukałam okazji, w których Lubomir mógłby podziwiać moje wdzięki. Stało się to dla mnie swego rodzaju obsesją, od której nie mogłam się uwolnić. Mimo, że uważałam to za głupie, wręcz trywialne, o niczym innym nie myślałam, jak tylko o sposobnych sytuacjach.
Sporo możliwości ku temu stwarzało sprzątanie domu, w tym pokoju młodzieńca. Wyczekiwałam na moment, kiedy tam był i oczywiście wprzódy pytałam, czy nie przeszkadzam. Okazywało się, że nigdy nie przeszkadzałam! Była to świetna okazja, żeby go zagadywać. Wtedy wiele opowiadał o sobie, na przykład, co zamierza robić w życiu: że planuje studiować filologię polską, że marzy mu się bycie redaktorem. Chwaliłam go za ambitne pomysły.
– Panie Lubku! Jak ja wysoce cenię mężczyzn, którzy wiedzą, czego chcą! Jakaż szkoda, że nie nazbyt wielu spotykałam takich w swoim życiu.
Uzmysłowiłam sobie, że ja naprawdę niesamowicie cenię tego młodzieńca. Za wiele cech: za intelekt, za oczytanie, za zrównoważone podejście do życia.
A ja? A ja wracałam do odkurzania, jak zawsze kręcąc powabnie pośladkami. Prawdziwą rozkoszą było obserwowanie młodzika, jak żarłocznie podąża za nimi wzrokiem. Widziałam, że aż go skręca. Sama nie rozumiałam, dlaczego coraz bardziej mam ochotę go kusić, ale też zdawałam sobie sprawę, że w miarę jak się otwiera, coraz bardziej go… lubię. Bardzo lubię.
Sprawiłam sobie specjalny strój do sprzątania. Biały, dość skąpy fartuszek, obwiedziony sliczną, koronkową falbanką, w połączeniu z czarną sukienką, bądź spódnicą tworzył kreację niemal prawdziwej pokojówki. Zanalazłam dużą frajdę w przychodzeniu na sprzątanie do studenta właśnie w takim stroju.
– Panie Lubomirze… twierdzi pan, że przesadnie dbam o czystość… to rzeczywiście może być jakaś obsesja, widzi pan, nawet sprawiłam sobie specjalny strój do tej czynności. Jak się panu podoba?
Młodzieniec znów stracił język w gębie, gdy się na mnie gapił. Trochę nawet wstydził się patrzeć mi w oczy.
Strój pokojówki był dla mnie rodzajem fetyszu, czułam się w nim tak kobieco i tak seksownie, jak w żadnym innym. Wszak sugerował, że jestem jakby służącą… jakby na usługi. Dlatego, gdy założyłam go, idąc na sprzątanie do Lubka, byłam niezwykle podniecona. Czekałam, co powie, patrząc mu prosto w oczy. W końcu przemógł się.
- Wygląda pani zjawiskowo... w tym stroju...
Po czym zapłonił się.
- Doprawdy? - dopytywałam się, chcąc sprowokować go do konwersacji - może to przez te falbanki i koronki?
Wiedziałam doskonale, jak takowe fatałaszki działają na ród męski, a zwłaszcza właśnie koronki i falbanki, do tego w połączeniu z kusą spódnicą i wydatnym dekoltem.
- Tak... o tak... - odrzekł lakonicznie, zdradzając potężną tremę.
W stroju pokojówki wprost uwielbiałam pochylać się z miotełką. Wszędzie czaiły się nieprzebrane zastępy okruszków…
- Panie Lubku, a może przeszkadza panu to, że tak ciągle pana nachodzę? – Spytałam kokieteryjnie, doskonale zdając sobie sprawę, jak bardzo chłopak nie może oderwać ode mnie wzroku i jaki jest smutny, gdy oznajmiam, że już wychodzę.
Zazwyczaj nieśmiały, często zapominający języka w gębie, tym razem nadzwyczaj raźno zaprotestował.
- Ależ nie! Pani mi nie przeszkadza! Pani Marto… pani mi nigdy nie przeszkadza i nie będzie przeszkadzać!
Zabrzmiało to niemal, niczym wyznanie miłosne, aż mi się zrobiło cieplej na serduszku. To przyjemne uczucie być utwierdzoną w przekonaniu, że chłopak najwyraźniej mnie lubi, a nawet… bardzo lubi!
– Panie Lubomirze… miło mi to słyszeć – uśmiechnęłam się serdecznie, pokazując zęby, nie przestając pochylać się nad podłogą, tropiąc okruszki – muszę panu wyznać, że ja bardzo lubię z panem rozmawiać, chyba jak z nikim innym tutaj…
- Na prrrawdddę??? – aż się zająknął.
- Naprawdę! Dla samotnej kobiety, ze wsi, jak ja, spędzanie czasu z tak interesującym mężczyzną, to prawdziwa przyjemność… - Powiedziawszy to, sama się sobie dziwiłam, jednak z drugiej strony przyznawałam sobie w duchu, że autentycznie lubię, wręcz uwielbiam spędzać z nim czas.
"Zaraz, zaraz! Kobieto! Czy ty przypadkiem się w nim nie zabujałaś???" - Głos wewnętrzny stawiał mnie do pionu.
Przy sprzątaniu, świetnie czułam się przy ścieraniu podłogi, wtedy byłam w pozycji - na kolanach… pochylona, bardzo pochylona… Uwielbiałam, gdy Lubomir taką mnie bacznie obserwował. Z rozdziawionymi ustami.
– Pani Marto… naprawdę nie przeszkadza mi to, że pani tak nieustannie sprząta… Naprawdę! Twierdzi pani, że lubi ze mną spędzać czas… że jestem interesującym mężczyzną, dlaczego tak pani mnie ocenia??? – mimo, że zmieszany, wielce był zaintrygowany.
– Cóż… panie Lubku...
Jak ja lubiłam takie okazje do komplementowania mężczyzn! Do wbijania ich w dumę.
Tłumaczyłam, nie przestając kręcić szmatą i jednocześnie, najzgrabniej jak umiałam, wywijając tyłkiem i miarowo kołysząc biustem.
- Uważam, że jest pan ciekawym, nietuzinkowym wręcz dżentelmenem, z jednej strony, ze względu na pańską wrażliwość, grację… kulturę bycia, zaś z drugiej strony, ze względu na pańskie ambicje, tak przecież konkretne, na pańską wiedzę i inteligencję...
Pomyślałam sobie, że ja również, właśnie z dwóch stron jestem interesująca dla młodzieńca… Nawet czułam jego wzrok na obu stronach… Miałam wrażenie, że takoż samo świdrował oczami moją pupę, jak wbijał się w rowek między dwiema półkulami.
W takiej sytuacji uwielbiałam popuszczać wodze wyobraźni i wyobrażać sobie, że autentycznie jestem pokojówką, pracującą na kolanach i prężnie wypinającą pupę... I to na oczach pana domu, jakiegoś bogatego hrabiego, który bacznie obserwuje moją pracę. Obserwuje? O nie! On mnie bezczelnie podgląda! Zerka nie tylko w cycki! Ale też bezpardonowo zagląda mi pod moją krótką, zdecydowanie za krótką, spódniczkę! No i widzi wiele... nie tylko to, że jestem w pończochach... A ja, w tej niekomfortowej pozycji, nie dość, że jestem skrajnie zawstydzona... to nic nie mogę innego uczynić, jak tylko kontynuować sprzątanie...
I właśnie w takiej niezręcznej sytuacji, dopada mnie władczy pan domu, w którym się najęłam. Nagle bezceremonialnie zadziera mi spódnicę... gdy przerażona drętwieję, on wymierza tęgie klapsy, by pokazać, kto tu rządzi, a potem... potem robi swoje. Bez pytania wydobywa swą wielką buławę i demonstruje mi ją, bym wiedziała, co mnie czeka. Po czym natychmiast nakierowuje ją na moją muszelkę... Moje skąpe stringi szarpnięciem odsuwa na bok. Trzyma mnie za biodra, zmuszając, bym wypięła się jeszcze mocniej, po czym zdecydowanym ruchem napiera na moją piczkę. Czuję, że jako posłuszna pokojówka, powinnam być w pełni uległa wobec swego pracodawcy. Zatem spolegliwie się wypinam i gościnnie przyjmuję jego twardą pałkę w mej ciasnej grocie, wzdychając przy tym i pojękując, oczekując bardzo mocnych pchnięć... bardzo ostrego pieprzenia...
Lubek zapewne zdziwił się mocno, dlaczego będąc wypiętą na podłodze, nagle przerywam pracę, przymykam oczy i głęboko wzdycham...
Tak bardzo polubiłam przychodzić do pokoju Lubomira, że wykorzystywałam ku temu najdrobniejsze preteksty. A może to jakieś moje uczucia opiekuńcze… (zgoła macierzyńskie?) brały górę? Nawet przychodziłam prasować jego rzeczy. Uwijałam się przy tym zgrabnie przy desce do prasowania, gdy on leżał na łóżku i czytał. No tak, czytał… To znaczy, wtedy to już chyba nie za bardzo był w stanie czytać. Po prostu nie odrywał ode mnie wzroku.
Z czasem, chyba coraz nachalniej wpadałam do pokoju Lubomira. Zadeklarowałam się także ze ścieleniem mu łóżka (chyba, jako jedynak i nieco maminsynek, nigdy tego nie robił). To była świetna okazja, żeby ujrzeć go w samych slipkach. Bardzo mnie to ekscytowało. Zresztą jego też. Wyraźnie to było widać…
- Panie Lubku, jak pan widzi, nie tylko lubię sprzątać, ale w ogóle lubię porządki i… lubię czuć się potrzebna, ale jako samotna kobieta… niestety nie mam się kim troszczyć…
Widziałam po jego minie, że po takim wyznaniu chciałby wręcz wykrzyczeć.
- Mną!!! Mną niech się pani troszczy, opiekuje!!! Od świtu do zmierzchu! I przez noc! Zwłaszcza przez noc!
Ale oczywiście na to nie miał odwagi się zdobyć. Choć i tak coraz bardziej się ośmielał, coraz mniej ukrywał swój wzrok, gdy patrzył, jak podczas ścielenia pochylam się i wypinam w jego stronę pupę… A spódnicę nieodmiennie miałam na sobie króciutką.
Pokokietowałam go jeszcze troszkę. Musiałam poprawić karnisz. Aby to zrobić, musiałam stanąć na parapecie. Młodzieniec, leżący na łóżku, miał wówczas idealny punkt widokowy. Układałem firankę, to z lewa, to z prawa, mógł się zatem napatrzeć na mój kuperek do woli...
- Panie Lubomirze, niech mnie pan asekuruje na tym wąskim parapecie, bo jak się niechcący puszczę, to… wyląduję z panem w łóżku…
Celowo prowadziłam gierkę słowną. Sformułowania - "bo się puszczę", "wyląduję z panem w łóżku" działały na młodziana jak płachta na byka. Jeszcze większe wrażenie wywoływała na nim konieczność trzymania mnie za nogi, abym nie spadła z parapetu. Nie wiedziałam, na co wtedy odważył się, czy wykorzystał okazję i próbował zajrzeć mi pod spódnicę? Nieważne. Sama taka możliwość nakręcała mnie niemożebnie. Zobaczyłby wówczas te moje koronkowe, mocno transparentne stringi… Dlatego zerkałam kątem oka. Był teraz znacznie bardziej odważny, niż przy biblioteczce. Rzeczywiście, ukradkiem spozierał mi pod spódnicę! Bardzo mnie to podniecało. Chciałam, żeby zobaczył moje seksowne majtki. Mało tego. Chciałam, wręcz pragnęłam, żeby zobaczył zarys mojej cipki, przebijający się przez materiał. A wtedy akurat musiałam rozszerzyć nogi. Oczywiscie po to, żeby stabilniej się utrzymać na parapecie...
Zerknęłam. Teraz dopiero, odważniej, nie jak wcześniej - chyłkiem, gapił się pod kieckę. Z rozdziawionymi ustami. Na pewno zobaczył stringi! Przy oknie było jasno. Na bank musiał dostrzec przez cienką koronkę wyraźną kreskę... Pomyślałam - mój ty młodzieniaszku, wreszcie to zobaczyłeś! Masz przed sobą dojrzałą piczkę, może nie w pełnej krasie... ale za to w pięknej, koronkowej oprawie! Chcesz mnie mieć jeszcze bliżej?
Wiadomo, że chcesz. No to, bardzo proszę!
W kontrolowany sposób "straciłam równowagę" i...
- Ojej!
Co to było za uczucie wpaść w ramiona młodego mężczyzny, wybawiającego mnie z opresji!
- Panie Lubku! Uratował mnie pan, po tym, gdy się puściłam... W pańskich mocarnych ramionach mogłabym tak trwać do końca świata!
Egzaltowanie wychwalałam chłopaczka, chwytając go mocno za szyję. Lubomir trzymał mnie jeszcze mocniej… Czułam na pupie mocny chwyt jego dłoni. I… trwaliśmy w takiej pozycji dłuższą chwilę. Nie miałam wątpliwości, że gdyby na miejscu nieśmiałego uczniaka był tylko troszkę odważniejszy mężczyzna, rzuciłby mnie bez wahania na łóżko. A potem... nie dał chwili wytchnienia.
Rozmarzyłam się, przymykając oczy, a rozchylając usta. Och... puściłabym się z przyjemnością...
Oczywiście Lubek nie miał śmiałości do wykonania jakiegokolwiek kroku, a ja wtedy jeszcze nie byłam przekonana, czy powinnam bardziej prowokować niewinnego studenta.
Jak Ci się podobało?