Trzynaście fotografii, czyli jak zostałem portrecistą
12 października 2024
42 min
Opowiem Wam o pewnym albumie fotograficznym. Zdjęć z niego nie znajdziecie na żadnej wystawie, nie ma ich nawet w moich prywatnych zbiorach, ale trwają, zapisane w mojej pamięci, bo dzięki nim poradziłem sobie z moją piętą achillesową, a przy okazji odkryłem siłę sztuki, która potrafi zmieniać ludzi.
PROLOG
Dziewczyna, leżąca na rozłożonej wersalce w pokoju akademika, powoli wybudzała się z głębokiego snu.
Krótki atak paniki. „Gdzie ja jestem? Czy zaspałam na wykłady?” Ulga i leniwa błogość, typowa dla sobotniego poranka. Bardzo powoli powracające wspomnienia z poprzedniego wieczoru.
Bezpieczna ciemność przytulnego pokoju i czekoladowo-kawowy smak jego ust. Przyjemna chropowatość warg, muskających skórę w miejscach, które jeszcze nigdy nie były tak całowane. Gęsia skórka. Ciepło rozpływające się z podbrzusza i nagły dopływ krwi do sutków. Kilka sekund zupełnie niepotrzebnego strachu o to, czy znowu powróci ból, a potem niesamowite, ekstatyczne poczucie wypełnienia. Silne dłonie mocno obejmujące piersi i twardy członek ocierający się o najwrażliwsze miejsca w pochwie. Powolna utrata kontroli nad własnym ciałem. Krzyk. Spełnienie. Strużki potu spływające po plecach i słodki, kasztanowy zapach nasienia, które pobrudziło spraną pościel.
Ciche westchnienie, przeciągnięcie się w łóżku. „Chyba to polubię. Na samo wspomnienie robię się wilgotna”. Ręce macające na oślep pościel, ale nie znajdujące tego, czego szukają. „Gdzie on się podział?” Oślepiający blask światła towarzyszący rozklejaniu powiek.
Gwałtowne przyspieszenie serca, zastrzyk adrenaliny. Świadomość męskiego wzroku, przed którym nie można uciec. Palący wstyd i złość, gotująca krew w żyłach.
– Co ty wyprawiasz?
– Patrzę na ciebie i nie mogę się napatrzeć…
– Nie pozwoliłam!
Głośne skrzypnięcie nagle odciążonej wersalki. Krótki szum wody pod prysznicem. Trzaśnięcie drzwi i stukot szybkich kroków na schodach.
Jestem fotografem, a historia ta wydarzyła się przed ostatnim rokiem studiów licencjackich na Akademii Sztuk Pięknych. Miałem już zaliczoną większość egzaminów, pozostał tylko jeden poważny problem do rozwiązania – fotografia portretowa. Po prostu nie byłem w stanie jej opanować. Moje zdjęcia były poprawne technicznie, ale podobne do siebie i kompletnie bez wyrazu. Profesor śmiał się, że sprawdzę się jako pracownik zakładu fotograficznego w biurze paszportowym.
Na początku września postanowiłem wybrać się w ulubione Gorce, aby poszukać inspiracji do pracy dyplomowej. W tym czasie byłem raczej samotnikiem, upajałem się pierwszymi krokami stawianymi w prawdziwej, dorosłej sztuce, więc większość wolnego czasu poświęcałem na tworzeniu lub wymyślaniu nowych fotograficznych dzieł. Najlepiej wychodziło mi to poza miastem.
Szlak z Kowańca na Turbacz pokonałem w niecałe dwie godziny, zjadłem zupę w schronisku, zdrzemnąłem się godzinkę na miękkiej trawie Hali Długiej i niespiesznie ruszyłem w dół. Na Długich Młakach przysiadłem na kamieniu, aby nasycić oczy wspaniałą panoramą Tatr. Miałem czas, a w górach panowała cudowna cisza, typowa dla późnego lata. Przymknąłem oczy i zacząłem sobie przypominać przeróżne górskie pejzaże, które w życiu już widziałem i utrwaliłem na kliszy, zastanawiając się, czy mógłbym umieścić je w moim albumie dyplomowym. Tylko jak tu ominąć odwieczną pułapkę kiczu?
– Przepraszam, czy są jeszcze jakieś wolne miejsca? – Damski głos wyrwał mnie nagle z artystycznych rozmyślań. Jego właścicielka wyrosła na polanie jak spod ziemi; zupełnie nie zauważyłem, kiedy nadeszła.
– Coś się znajdzie – odpowiedziałem, robiąc jej miejsce na kamieniu. – Zapraszam do pierwszego rzędu.
– A co mamy dzisiaj w repertuarze? – zapytała, zapatrzona na odległe szczyty.
„Czyżby artystyczna dusza?” – pomyślałem.
– Akt pierwszy to Tatry Zachodnie. Zacznijmy od lewej: Starorobociański Wierch i Błyszcz – wyliczałem, pokazując palcem kolejne szczyty. – Potem czteroczęściowa symfonia Starych Wierchów: Ciemniak, Krzesanica, Małołączniak i Kopa Kondracka, a na zakończenie Kasprowy. Po przerwie Tatry Wysokie: Świnica, Granaty, Wołoszyn, Krywań i Mięguszowiecki Szczyt. Dalej mamy kulminacyjne partie solowe: Rysy, Wysoką, Ganek i wreszcie Gerlach. A ostatni akt to te nieco niższe Tatry Bielskie, z lirycznym Hawraniem i Muraniem.
– Wow… A Pan tutaj najwyraźniej dyryguje? – Nieznajoma nawiązała do moich zamaszystych gestów w trakcie prezentacji. Parsknęliśmy równocześnie śmiechem.
– Mam na imię Marta. A ty, Samotny Wędrowcze?
– Andrzej. Dla przyjaciół Andy.
– Wiesz może, Andy, jak dużo ludzi jest dziś w schronisku na Turbaczu? – zapytała, a w jej głosie wyczułem niepokój.
– Jest jakiś rajd studencki i wieczorem ma przyjść duża grupa. Być może będziesz musiała spać na „glebie”.
– Mam nadzieję, że mają przynajmniej dużo materaców. Wiesz, ja jestem jak ta księżniczka na ziarnku grochu…
Mimo że była nadal w żartobliwym nastroju, wyczułem, że faktycznie niezbyt uśmiecha się jej nocleg w zatłoczonym schronisku.
– Znam miejsce niedaleko stąd, gdzie mają całe sterty wygodnych materaców. I znacznie mniej hałaśliwych studentów.
Przez chwilę myślała nad moją propozycją.
– A czy wokół tego miejsca walają się sterty czaszek zaginionych turystek, zwabionych podstępem, zgwałconych i zamordowanych przez takich jak ty?
– Masz wyobraźnię! – Znowu nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. – O ile mi wiadomo, wszyscy, którzy tam trafili, prędzej czy później cali i zdrowi zeszli w doliny.
– No to chyba zaryzykuję, Samotny Wędrowcze. Dobrze ci z oczu patrzy. A wolę już chyba zostać w nocy uduszona niż upita i zamęczona przez uczestników jakiegoś tam rajdu.
– W takim razie proszę za mną, Tajemnicza Turystko. – Zarzuciłem plecak na ramiona. – Tylko z góry uprzedzam, że to nie jest pięciogwiazdkowy hotel. Właściwie to nie ma tam prądu, a wodę do mycia trzeba sobie samemu zagrzać na piecu.
– Czy ja wyglądam, jakbym potrzebowała luksusów? – zapytała, nieco urażona.
Muszę przyznać, że nie wyglądała.
Bene nazywane jest schroniskiem, ale właściwie jest to duża drewniana chata prowadzona przez stowarzyszenie ludzi wywodzących się z harcerskiego szczepu Szarej Siódemki. Nie można tam przyjść tak bez zapowiedzenia, prosto ze szlaku, ale wystarczy znać kogoś z 7 KDH, albo kogoś, kto kiedyś tam był, albo kogoś, kto zna kogoś, kto kiedyś tam był… Miałem całkiem sporo takich znajomych, gościłem więc tam nie raz. Urzekła mnie lokalizacja na zboczach Turbacza, a więc w samym centrum Gorców, ale spory kawałek od uczęszczanych szlaków, na odludnej polanie w środku świerkowo-bukowego lasu. Bene zawsze mnie zaskakiwało, raz niczym niezmąconą ciszą, innym razem głośną, ale kulturalną imprezą, na której każdy wędrowiec był mile widziany.
Tym razem schronisko było puste, a na drzwiach widniała kartka z napisem „zaraz wracam”.
FOTOGRAFIA PIERWSZA
Ujęcie dziewczyny na oko dwudziestoletniej, siedzącej na kamiennym murku koło drewnianego schroniska. Nie jest to typowa modelka z pierwszych stron kolorowych czasopism. Niewysoka, drobna, szczupła, z jasną cerą nakrapianą gdzieniegdzie ciemniejszymi piegami. Włosy koloru dojrzałego zboża zaplecione w gruby warkocz. Strój turystyczny, niedbały, choć bardzo solidny: wysokie buty, brązowe krótkie spodnie, czarna koszulka na ramiączkach, a na nią narzucona rozpięta koszula flanelowa w zieloną kratę.
Magia tego zdjęcia tkwi w bardzo ciekawej pozie: młoda kobieta siedzi z jedną nogą wyprostowaną, złożoną poziomo na murku, a drugą zgiętą w kolanie, tworząc niemal idealny trójkąt równoboczny, w którego wnętrzu, na dalszym planie, widać perspektywę gór. Prawa dłoń spoczywa na kolanie, przyozdobiona gustownym pierścionkiem na serdecznym palcu. Ciepłe promienie nisko położonego już słońca uwydatniają wyraźnie zarysowane, mocne mięśnie łydek i ud, które kontrastują z delikatnością reszty ciała, a także oświetlają jej twarz, zapatrzoną w dal. Blondynka jest poważna, a delikatne zmarszczki na czole i przymknięte oczy sugerują, że pogrążona jest w niezbyt miłych wspomnieniach.
– Dawno cię tutaj nie było, Andy! – Chatar Marek wyłonił się z zarośli za schroniskiem z koszykiem pełnym dorodnych prawdziwków. – Zaraz nastawię gorącą wodę na piecu, jest też trochę bigosu, możecie się poczęstować. Jak zjecie, to pokaż swojej dziewczynie sypialnię na górze.
Nowa koleżanka przewróciła oczami, więc uznałem za niezbędne sprostowanie nieporozumienia.
– Marek, to nie jest moja dziewczyna.
– A, zapomniałem, że twoją kochanką jest aparat. – Gospodarz schroniska popatrzył na mnie z politowaniem. – A już myślałem, że wydoroślałeś wreszcie.
– Jedni mają aparat, inni górską chatę na zadupiu, gdzie zapewne rzadko zagląda jakakolwiek kobieta. – Marta postanowiła wziąć mnie w obronę. – Sztuka daje spełnienie. W przeciwieństwie do samotności.
Marek uśmiechnął się do niej zgryźliwie. „Trafiony, zatopiony” – pomyślałem.
Kilka minut później siedzieliśmy już w przytulnej jadalni przy drewnianym stole. Marta opróżniła sporą miskę bigosu, a przy okazji opowiedziała mi trochę o sobie. Przeczucie mnie nie myliło, była artystką, grała na flecie, skończyła szkołę muzyczną i studiowała na drugim roku Akademii Muzycznej. Mieszkała we Wrocławiu i znała doskonale Sudety.
– Schodziłam je już całe, od Kotliny Kłodzkiej po Halę Izerską. Tym razem chcieliśmy jednak poznać lepiej Beskidy.
– Chcieliście? – Popatrzyłem na nią z zaciekawieniem, a ona wyraźnie się zmieszała.
– No… ja i… koleżanka. Miała ze mną jechać, ale w ostatniej chwili zrezygnowała.
Nagle ponownie zaciekawiła ją zawartość kamionkowej miski, tak więc temat najwyraźniej został uznany zamknięty.
Po kolacji zaprowadziłem ją do dużej sali na poddaszu, gdzie na podłodze leżało kilkanaście wojskowych materaców i całe sterty koców.
– Będziemy tu spali razem? – zapytała Marta, rzucając plecak pod ścianę.
– Wszystkie „jedynki” w tym hotelu są dziś wyjątkowo zajęte – zażartowałem, rozkładając śpiwór dwa posłania dalej.
– Spoko. W Samotni czy na Hali Szrenickiej też spało się nie raz w pokoju z obcymi ludźmi – odpowiedziała tak, jakby chciała sama sobie dodać otuchy. – Ale uprzedzam, że strasznie chrapię.
– Ja głośniej! – odparłem.
– Lunatykuję… – ciągnęła dalej, siląc się na powagę, ale kąciki ust już jej drgały.
– Ja raz podobno doszedłem w nocy na Turbacz. Zupełnie tego nie pamiętam!
– O północy zamieniam się w modliszkę – zdradziła teatralnym szeptem. – I wysysam dusze z niespodziewających się niczego mężczyzn.
Argumenty mi się skończyły. Demonstracyjnie chwyciłem swoje rzeczy i przeniosłem się na drugi koniec sali.
– Tak lepiej? – zapytałem z udawaną urazą w głosie.
– Zdecydowanie lepiej. Dla ciebie.
Następnego dnia przy śniadaniu przysiadł się do nas Marek i bez zbędnego owijania w bawełnę wyjaśnił, że jego matka rozchorowała się i musi wracać do Krakowa. Ponieważ miał do mnie zaufanie, położył pęk kluczy na stole.
– Może wrócę na przyszły weekend, a może nie, ale wy możecie zostać, ile chcecie. Róbta co chceta, byle nie grzeszta! – zacytował ulubione powiedzonko pewnego znanego nam obu księdza.
– Jeżeli Andy miałby grzeszyć, to na pewno nie ze mną. – Marta skarciła chatara spojrzeniem. – Najdalej za jakąś godzinkę już mnie tu nie będzie.
– Jedną noc z nim wytrzymałaś, to całkiem niezły wynik. – Marek niby odpowiedział dziewczynie, ale szpila była wymierzona tak naprawdę we mnie. – Nie sądzę, aby którakolwiek dała radę przebywać z tym nudziarzem wiele dłużej.
Cios był celny. Faktycznie, miałem problem z nawiązywaniem relacji z płcią przeciwną. Zaliczyłem kilka przelotnych romansów, ale moje sympatie szybko dochodziły do wniosku, że bieganie za mną po jakiś krzakach, gdzie chowam się z aparatem, nie jest szczytem ich marzeń, a do knajpy czy na dyskotekę trudno mnie wyciągnąć.
Odprowadziłem więc Marka, zmierzającego w stronę drzwi, groźnym wzrokiem, a potem rozłożyliśmy na stole mapę, bo młoda turystka potrzebowała porady co do trasy na kilka następnych dni. Przez dobrą godzinę błądziliśmy palcami po lekko wypłowiałym arkuszu przedstawiającym gorczańskie grzbiety i doliny, a przy okazji, opowiedziałem jej krótko o swojej fotograficznej pasji, studiach i egzaminach. Przyznałem się nawet do moich rozterek związanych z nieumiejętnością opanowania trudnej sztuki portretowej.
– Pokaż mi te swoje szkaradne portrety – poprosiła swoim charakterystycznym żartobliwym tonem. – Podyskutujemy o nich jak artystka z artystą…
Marta w jakiś tylko znany sobie sposób w kilkanaście godzin zdobyła moje zaufanie, odpaliłem więc tablet i wszedłem w odpowiedni katalog. Przesuwała kolejne obrazy na ekranie w milczeniu; zauważyłem, że niektórym przygląda się dość dokładnie, z zaciekawieniem. Gdy dotarła do ujęcia, zrobionego wczoraj przed schroniskiem, zareagowała bardzo dziwnie.
– Cyknąłeś mi wczoraj tę fotkę, gdy nie patrzyłam? – zerwała się z drewnianego krzesła. – A uczą was na tych studiach prawa autorskiego, Podstępny Wędrowcze? Mam kolegą na prawie, zaraz go zapytam, ile latek spędzisz za kratkami!
Znowu żartowała, ale miałem wrażenie, że to tylko maska, ukrywająca autentyczne wzburzenie.
– Tak się składa, że uczą – odparowałem. – I wiem, że nic mi nie grozi, póki tego gdzieś nie opublikuję.
– Ani mi się waż! – krzyknęła, grożąc palcem. – Absolutnie nie wyrażam zgody!
Zgarnęła swoje rzeczy ze stołu i zniknęła za drzwiami jadalni, pozostawiając mnie w głębokim zdumieniu. Po chwili zrozumiałem, że tym razem to ja trafiłem w jakiś jej czuły punkt, ale nie było już okazji do wyjaśnienia, bo po kilkunastu minutach blondynka ze sporym plecakiem zniknęła na leśnej drodze, prowadzącej w stronę Turbacza.
Byłem przekonany, że na tym zakończyła się moja znajomość z sympatyczną wrocławianką. Nawet nie zdążyłem wziąć jej numeru telefonu. Trochę się dąsałem, bo dotknęła mnie jej gwałtowna reakcja na wczorajszą fotografię; może nie było to żadne arcydzieło, ale przesadziła. W pewnym momencie przypomniałem sobie jednak, jak na ćwiczeniach z historii sztuki omawialiśmy pewien portret, namalowany przez Luciana Freuda, wnuka twórcy psychoanalizy i znanego malarza, przedstawiający jego przyjaciela, krytyka sztuki. Uwieczniony mężczyzna chciał ten obraz ukryć przed światem, gdyż artysta genialnie ukazał na nim wszystkie niedoskonałości ciała i tę stronę osobowości kolegi, która miała nie zostać nigdy nikomu ujawniona.
Przyszło mi na myśl, że być może ja również, choć bardziej przez przypadek niż w przepływie geniuszu, ujawniłem jakąś skrzętnie skrywaną tajemnicę Marty. Tylko jaką? Siadłem na rosochatym pniu i jeszcze raz przyjrzałem się wczorajszemu ujęciu. Choć wpatrywałem się tak, że po chwili oczy zaczęły mi łzawić, nie znalazłem niczego, co usprawiedliwiałoby gwałtowną reakcję. Krytyk z portretu Freuda był faktycznie dość stary i brzydki, a dziewczyna na mojej fotografii wręcz przeciwnie: młoda i całkiem ładna. Zdecydowanie wzbudzała pozytywne emocje, a nie obrzydzenie.
Doszedłem do wniosku, że zapewne już nigdy nie rozwiążę tej zagadki i snułem się po okolicy, próbując wykorzystać bardzo nietypowe, rozproszone światło, spowodowane przez pył znad Sahary, który dotarł poprzedniej nocy do Polski. Góry zdawały się mieć w nim zupełnie inne kolory, niż zwykle, zdjęcia wychodziły jakieś takie blade, wypłowiałe. A może to przez mój nastrój?
Nie dane mi było jednak długo tkwić w melancholii. Późnym popołudniem siedziałem na schodach schroniska i bawiłem się teleobiektywem, nowym nabytkiem w mojej kolekcji, sprawdzając, z jakiej odległości uchwyci ostro igły smreków na skraju polany. Wtedy na grzbiecie Obidowca oddalonym o dobre pół kilometra w linii prostej spostrzegłem jakąś postać.
FOTOGRAFIA DRUGA
Właściwie nie jest to portret, bardziej pejzaż, człowiek jest tylko małym elementem. Porośnięty trawami górski grzbiet ciągnie się zygzakiem od pierwszego planu aż po horyzont, a tuż nad nim wisi słońce, przyćmione mocno przez saharyjską kalimę. Efekt spotęgowany jest przez zastosowanie silnego filtra ND, więc cały pejzaż skąpany jest w dziwnym, zielono-szarym świetle. Na tle tarczy słonecznej wyraźnie odcina się czarna sylwetka osoby z plecakiem, wędrującej w stronę fotografa. To tylko malutki punkcik, trudno więc rozpoznać jakikolwiek szczegół postaci, jednak przez swoją ostrość (w przeciwieństwie do rozmytych gór) skupia niemal całą uwagę widza. Cała scena przypomina kadr z filmu science fiction, rozgrywającego się na jakiejś innej planecie, oświetlonej zupełnie inną gwiazdą.
– No co się tak gapisz, Samotny Wędrowcze? – doskonale znana mi turystka ofuknęła mnie, zrzucając plecak na ganku. – Na Turbaczu wciąż jest ten rajd studencki i nie ma wolnych pokoi. Poszłam na Stare Wierchy, ale tam też dużo ludzi.
– Oni ci aż tak bardzo przeszkadzają?
Zamiast odpowiedzieć wprost, wyrecytowała tonem Krystyny Czubówny:
– Człowiek, łacińska nazwa homo sapiens, zamieszkuje niemal wszystkie strefy klimatyczne od koła podbiegunowego aż po równik. To straszliwy drapieżnik, który nie ma sobie równych w przyrodzie. Sieje spustoszenie na całej Ziemi i biada temu, kto stanie z nim oko w oko.
Zanim zdążyłem wymyślić jakąś ripostę, dziewczyna spoważniała.
– To nie tak. Są ludzie, których lubię. Nawet bardzo. Ale nie czuję się dobrze w tłumie. To się fachowo nazywa „socjofobia” – wyjaśniła, wlepiając wzrok w podłogę.
Zapadła kłopotliwa cisza, zakłócana jedynie wieczornym pohukiwaniem sowy.
– Well, nobody’s perfect – rzuciłem cytatem z mojego ulubionego klasyka filmowego. – Może cię jednak zmartwić informacja, że jeżeli zamierzasz tu zostać dłużej, to będzie nas… – Tu przerwałem i przeliczyłem coś szybko na palcach. – Chyba dziesiątka.
– Jak to? – Na twarzy dziewczyny malowało się przerażenie. – Słyszałam, jak Marek mówił, że zostajesz sam?
– Niby tak, moja Urocza Turystko, ale wspomniał także, w jakim ciekawym towarzystwie się obracam. Jest jeszcze mój canon, zapasowy kompakt, dwa teleobiektywy, dwa szerokokątne, jeden makro, lampa błyskowa duża i mała – wyliczyłem.
W nagrodę za udany żart otrzymałem cios pod żebra, na szczęście niezbyt silny.
Wkrótce odkryłem, że Marta bynajmniej nie wróciła na Bene z powodu socjofobii. Uznałem, że musimy to sobie wyjaśnić jeszcze tego samego wieczora. Odnalazłem ją przed schroniskiem.
– Od teraz zmieniasz ksywkę. Będę na ciebie mówił „Kłamliwa Turystko”.
Dziewczyna, która do tej pory podziwiała gwiazdy, doskonale widoczne na niebie nieskażonym ani jednym kwantem sztucznego światła, popatrzyła na mnie wzrokiem niewiniątka. Nie dałem się nabrać, wyłożyłem wszystko kawę na ławę:
– Marta, nie powiedziałaś prawdy. Tłok we wrześniu na Starych Wierchach? Ja naprawdę dobrze znam te góry, od razu mi coś nie pasowało, wiec zadzwoniłem tam. Mają mnóstwo wolnych pokoi.
Odwróciła wzrok i nasunęła na głowę bluzę od kaptura takim ruchem, jakby chciała założyć czapkę niewidkę i zniknąć.
– Jaki jest prawdziwy powód, dla którego wróciłaś? – naciskałem.
Nie odpowiedziała od razu. Chwilę wpatrywała się w dal, po czym przysunęła się bliżej mnie na ławce, na której siedzieliśmy przed schroniskiem.
– To skomplikowane – westchnęła. – Masz rację, niepotrzebnie cię okłamałam, przepraszam! – Chwyciła moją rękę i tłumaczyła dalej: – Mam pewne problemy, które nie sprowadzają się wyłącznie do niechęci do obcych. A ty jesteś pierwszą osobą od dawna, która wzbudziła moje zaufanie. A poza tym nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdyś nie zaliczył tej fotografii portretowej – dodała już znacznie weselej.
Popatrzyłem jej prosto w twarz. Nie wyglądało na to, aby mnie znowu podpuszczała.
– Czyli co? Wróciłaś, aby mi pomóc? Zostając moją modelką?
– Fe, okropne słowo! – skrzywiła się. – Czy ja przypominam jakąś Claudię Schiffer albo Cindy Crawford? Modelki kojarzą mi się z roznegliżowanymi panienkami na okładkach czasopism dla śliniących się facetów. Nazwijmy to inaczej, będę twoim… obiektem fotograficznym.
– Mój drogi obiekcie, czy mi się tylko wydawało, czy rano uciekłaś, gdzie pieprz rośnie na sam widok swojego zdjęcia?
– Tak to mogło wyglądać – przyznała ze skruchą. – Wkurzyłam się, że nie zapytałeś o zgodę. Ale teraz „obiekt” ci jej wspaniałomyślnie udzieli. Mam czas do niedzieli. Możesz mnie fotografować wszędzie i w każdym momencie, nawet bez pytania. Wiedz, że to dla mnie nie jest łatwe, ale czegóż się nie robi dla sztuki, prawda?
FOTOGRAFIA TRZECIA
Nocne niebo rozświetlone jest setkami gwiazd i przecięte z góry na dół jaśniejszą wstęgą Drogi Mlecznej. Fotografia ma bardzo specyficzny klimat, przypominający ilustracje zamieszczane w popularnonaukowych albumach o kosmosie. Został on uzyskany za pomocą bardzo wysokiej czułości matrycy, czego efektem jest wyraźnie widoczne ziarno, z kolei długi czas naświetlania sprawił, że gwiazdy nie są ostre, a niektóre zlewają się ze sobą, tworząc jaśniejsze plamy. Dopiero po chwili uważny obserwator zauważa dwie sylwetki, kobiety i mężczyzny. Właściwie są to cienie, przysłaniające jasne punkty ciał niebieskich, trudno dopatrzyć się jakiegokolwiek szczegółu. Bohaterowie stoją dość daleko od siebie, po dwóch stronach kadru, ale wyciągają do siebie ręce w geście przypominającym powitanie, czy może bardziej przypieczętowanie uściskiem dłoni jakiejś ważnej umowy.
– Andy, musimy tylko ustalić jasne zasady – oświadczyła Marta, kończąc kolację. – Zapamiętaj, to będzie czysta sztuka dla sztuki, ćwiczenie artystyczne i nic więcej. Tych zdjęć nigdy nie ujrzy nikt, oprócz nas dwojga. Cel jest tylko jeden, pracujemy nad twoją umiejętnością portretowania.
Dopiła ostatni łyk herbaty i dodała:
– A jak ją już opanujesz, to szukaj sobie jakiejś frajerki, która będzie ci pozować do zdjęć pokazywanych publicznie. Najlepiej nago. Wtedy na pewno zaliczysz. No, mam na myśli egzaminy oczywiście.
Wkrótce przekonałem się, że nie mogłem trafić na lepszą nauczycielkę, bo choć Marta nie znała się na warsztacie fotograficznym, miała genialną artystyczną intuicję. Następny dzień rozpoczęliśmy od przeglądnięcia katalogu ze zdjęciami, stanowiącymi ilustracje do wykładów z fotografii portretowej. Dziewczyna potrafiła opisywać to, co widzi na ekranie tabletu prostymi słowami, jakże odmiennymi od nadętego slangu akademickiego. Gdy ruszaliśmy na pierwszą sesję, aż paliłem się do tego, aby wypróbować jej rady w praktyce.
FOTOGRAFIA CZWARTA
Na zielonej trawie upstrzonej gdzieniegdzie żółtymi nagietkami leży dziewczyna w brązowej spódnicy nad kolano i kremowej bluzce. Ujęcie zrobione jest prawie pionowo z góry, więc w kadrze jest tylko ona i trawa. Modelka leży w całkowicie otwartej pozycji, z rozłożonymi szeroko rękami i lekko rozchylonymi nogami. Ostre, popołudniowe światło oświetla jej opaloną skórę, na której gdzieniegdzie pojawiły się drobne kropelki potu. Jest bosa, wydaje się całkowicie zrelaksowana, a na jej twarzy maluje się uczucie błogości.
Marta skończyła przeglądanie obrazów i odłożyła aparat na rozłożony na trawie koc.
– Wiesz, co podoba mi się najbardziej? – spytała.
Pokiwałem głową przecząco.
– Ta trawa, cudownie ją ująłeś! – roześmiała się, ale trochę sztucznie. – A reszty mogłoby nie być – dodała znacznie ciszej.
Kompletnie nie rozumiałem, bo z tego ujęcia byłem naprawdę zadowolony.
– To zdjęcie jest prawdziwe – oświadczyłem. – Udało mi się uchwycić cię taką, jaka jesteś.
– Czyli szkaradną… – stwierdziła, spuszczając oczy. – Dzięki, kolego, wiesz jak kobiecie poprawić humor!
– Nie mów tak! – Szturchnąłem ją przyjacielsko w ramię.
– No dobrze – westchnęła. – Tak naprawdę podoba mi się, że na tych zdjęciach widać dokładnie to, co czułam. Upał… błogość… relaks… Odrobina szczęścia.
„A więc to nie była doskonała aktorska gra” – pomyślałem. „Byłaś przez chwilę naprawdę szczęśliwa. Ale czemu tak rzadko widuję cię w takim nastroju? Zazwyczaj za żartami i uśmiechami skrywa się jakiś dziwny niepokój czy strach”.
– Wiesz, początkowo miałem trochę inny plan – wyznałem. – Chciałem, abyś na tych fotkach wyglądała… no wiesz, bardziej tak… kobieco.
– Seksownie? – Dziewczyna zmarszczyła brwi.
Skinąłem głową.
– Tak się domyśliłam, gdy próbowałeś podłym podstępem namówić mnie, abym rozpięła bluzkę.
Skrzywiłem się, wspominając ten żenujący moment.
– Chciałem wydobyć z ciebie trochę inne emocje. Nie sądzisz, że to ja powinienem być reżyserem sesji? – zapytałem.
Moja modelka uniosła się gwałtownie na łokciach i popatrzyła mi prosto w twarz.
– Nie, nie sądzę – odpowiedziała stanowczo. – Wiesz, właśnie w tym sęk. Przy portrecie nie możesz z góry zaplanować tego, co zobaczysz. Masz przed obiektywem żywego człowieka i musisz go odkryć, a nie dopasować do swojej koncepcji.
To było bardzo mądre. Zastanawiałem się, czy nie byłaby lepszym fotografem ode mnie.
– Widzisz, gdy ja improwizuję, również nie mam konkretnego planu – zdradziła. – Co najwyżej jakieś ogólne ramy melodyczne, jak ta trawa na twoim zdjęciu. A potem po prostu wsłuchuję się w muzykę.
Zamilkłem. Wiedziałem, że ma rację, nie było nic do dodania.
Wstając z koca, Marta rzuciła jakby od niechcenia jeszcze jedną uwagę:
– A pomysł na to, aby ukazać mnie w bardziej ponętnych okolicznościach, był kompletnie bez sensu.
Teraz ja podniosłem się, zaskoczony.
– Dlaczego?
Odwróciła się twarzą do mnie, więc spostrzegłem, że była śmiertelnie poważna.
– Nigdy się mi nie przypatrzyłeś, idioto? Gdybyś ropuchę położył na tej trawie, wyszłaby bardziej sexy ode mnie.
Chciałem gwałtownie zaprzeczyć, ale uznałem, że w tej chwili nie zda się to na wiele.
– Oj, chyba oprócz kompozycji, ekspozycji i aranżacji mamy dziś jeszcze jeden temat do omówienia – westchnąłem.
Podniosła głowę z zaciekawieniem.
– Autopercepcję.
– Marta, czy słyszałaś kiedyś o fototerapii?
Dziewczyna popatrzyła na mnie ze szczerym zainteresowaniem. Podałem jej więc tablet, na którym miałem otwarty artykuł z „Photographera”, o którym przypomniałem sobie kilka godzin wcześniej. Był to wywiad z twórczynią tej metody, Ellen Fisher-Turk. Amerykańska fotografka, reżyserka i dziennikarka z zacięciem do psychologii zauważyła, że większość kobiet nosi w głowie fałszywe obrazy samej siebie, ale konfrontacja z umiejętnie zrobionymi zdjęciami może to zmienić. Dobry fotograf jest jak ów Lucian Freud malujący starszego mężczyznę – potrafi wydobyć prawdę o człowieku. Fisher-Turk skupiła się jednak na tym, aby ukazać piękno w każdym ciele, nawet bardzo nietypowym czy zdeformowanym. Jej terapeutyczne sesje zdjęciowe okazały się strzałem w dziesiątkę, które pomogły setkom osób spojrzeć na siebie w innym, dużo lepszym świetle.
Moja nowa przyjaciółka przez dobry kwadrans przesuwała na ekranie kolejne ilustracje do artykułu, wpatrując się w nie z rosnącym zaciekawieniem.
– Właściwie po co mi to pokazałeś? – zapytała, zwracając tablet.
Nie odpowiedziałem. Znam się trochę na psychologii i wiedziałem, że każda skuteczna terapia musi rozpocząć się od uświadomienia sobie jej potrzeby. Nie zamierzałem jej do niczego namawiać ani przekonywać.
Nie było to potrzebne.
– Andy, umiałbyś zrobić takie zdjęcia, jak ta Amerykanka? – spytała Marta wieczorem, gdy leżeliśmy już w śpiworach.
– Myślę, że tak – odparłem bez większego zastanowienia. – Możemy jutro spróbować.
Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z tego, czego się właśnie podjąłem. Ja miałbym robić portrety, które zmienią nastawienie tej dziewczyny do samej siebie? Parę dni temu wyśmiałbym każdego, kto zaproponowałby mi takie zadanie. Dlaczego więc bez wahania się zgodziłem? Odpowiedź była banalnie prosta: już dawno dostrzegłem w Marcie piękno. Niedające się zamknąć w klasycznych kanonach urody, nieoczywiste, niebanalne – ale jednak piękno.
Następnego dnia w trakcie naszej kolejnej wycieczki po okolicy z pomocą przyszła mi nagła zmiana pogody.
FOTOGRAFIA PIĄTA i SZÓSTA
Kompozycja obu ujęć jest bardzo podobna. Na rozległej hali górskiej pod samotnym, rozłożystym jaworem stoi ta sama dziewczyna.
Na zdjęciu po lewej stronie jest ubrana w krótkie spodnie, koszulę z podwiniętymi rękawami, na plecach ma mały plecaczek. Patrzy wprost w aparat i lekko się uśmiecha. Byłoby to zupełnie sztampowe pamiątkowe zdjęcie zrobione po zdobyciu kolejnego szczytu, gdyby nie zaskakująca gra świateł. Jasne promienie słońca oświetlają postać modelki, ale tło zdominowały nadciągające groźne, czarne chmury.
Na zdjęciu po prawej stronie burza już się najwyraźniej zaczęła, bo dziewczyna stoi w strugach deszczu. Nie przeszkadza jej to najwyraźniej, wręcz przeciwnie, ręce rozłożyła szeroko, a na skierowanej w górę twarzy maluje się radość. Wydaje się zupełnie nie zważać na to, że jej włosy są potargane wiatrem i sklejone ociekającą wodą, a beżowy podkoszulek przemókł tak, że pod spodem wyraźnie widać czarny biustonosz.
– Marta, masz chłopaka?
– Nooo… to skomplikowane. Ale powiedzmy, że mam.
– Które zdjęcie byś mu pokazała?
– Ja? To po lewej. Ale on by pewnie wolał to po prawej.
– Czemu?
– Bo… wy faceci lubicie babki w mokrych podkoszulkach?
– Czyli przyznajesz, że wyglądasz na nim bardziej atrakcyjnie?
– Może i tak. I co z tego?
– A nie chcesz się ludziom podobać?
– Nie, Andy, kurwa, nie chcę! – Dziewczyna zerwała się na równe nogi, wyraźnie wzburzona. – Chciałabym oczarować ich moją muzyką. Ciało mam beznadziejne, ale grać potrafię jak mało kto. Tylko najchętniej występowałabym w ciemności.
Z perspektywy czasu jestem przekonany, że ta rozmowa była przełomowa. Nagły wybuch mojej towarzyszki kompletnie mnie zaskoczył, ale gdy emocje opadły, opowiedziała mi o stosunkach panujących na Akademii Muzycznej, o podstarzałych profesorach, którzy w trakcie egzaminu głośno komentują długość sukienek studentek i o powszechnym przekonaniu, że o angażu do dobrej orkiestry decyduje przede wszystkim wygląd i umiejętności niemające nic wspólnego z muzyką.
Zanim nasze przemoczone ubrania zdążyły wyschnąć rozwieszone nad piecem, wiedziałem już, skąd wziął się problem Marty i na czym dokładnie polega. Pozostała najtrudniejsza część zadania: udowodnić jej, że się myli.
Następnego ranka po burzach nie było już śladu, a błękitne niebo wróżyło stabilną pogodę, wyruszyliśmy więc z Bene na dłuższą wycieczkę. Przejrzyste powietrze gwarantowało cudowne widoki, od Beskidu Śląskiego aż po Sądecki. Góry, hale i lasy posłużyły za tło niezliczonych fotek, które tego dnia zrobiłem Marcie. Zgodnie z obietnicą, pozowała mi bez oporów, choć początkowo lekko skrępowana. Być może przez to nie byłem naprawdę zadowolony z żadnego ujęcia.
W południe słońce zaczęło mocno palić, a w dodatku skończyła się nam woda w bidonach, ruszyliśmy więc w dół do doliny Kamienicy. Wartka, górska rzeka pędziła po kamieniach, tylko w niektórych miejscach lekko zwalniając i tworząc niewielkie rozlewiska.
– Czas na kąpiel, Urocza Turystko! – zarządziłem nad jednym z takich buniorków, otoczonym płaskimi łupkowymi skałkami.
– Nie mam kostiumu – odparła moja towarzyszka.
– No i co z tego? Nie sądzę, aby pstrągi były zbytnio zszokowane. A ostatniego turystę spotkaliśmy wczoraj.
– No dobrze – westchnęła dziewczyna, rozsznurowując wysokie buty. – Trochę się chociaż pochlapię, bo inaczej umrę od tego upału.
Po uporaniu się z obuwiem na wszelki wypadek rozglądnęła się po okolicy, po czym ściągnęła przez głowę zielony T-shirt, pozostając w czerwonym, sportowym staniku.
Sięgnąłem po canona.
– O nie, nie! – krzyknęła oburzona. – Aparat zostaje w plecaku!
– Nie ma mowy – zaprotestowałem. – Trzymamy się zasad. Pamiętasz? „W każdym momencie i wszędzie”.
Westchnęła ciężko, po czym niespodziewanie pochyliła się, nabrała ręką wodę i chlapnęła w moją stronę. Ledwo zdążyłem osłonić cennego canona, tak wrażliwego na wilgoć.
FOTOGRAFIA SIÓDMA
Blondynka siedzi na płaskiej skale wystającej jakieś pół metra ponad taflę niewielkiego rozlewiska. Zrzuciła całe ubranie poza czerwoną, sportową bielizną. Prawą nogę trzyma podkurczoną na kamieniu, a lewą rozpryskuje wokół wodę. Dziesiątki kropli, jakby zastygłych w powietrzu dzięki bardzo krótkiej ekspozycji, mienią się słonecznymi refleksami.
Aby noga mogła mocniej chlapać, modelka odchyliła górną część ciała do tyłu. Jest drobna, a biust ma niewielki, ale w tej pozycji, mocno wypięty, prezentuje się bardzo ciekawie. Jest przyjemnie dla oka zakrąglony, a lodowata górska woda najwyraźniej spowodowała powiększenie sutków, czego cienki, elastyczny materiał biustonosza nie był w stanie ukryć. W tej pozycji pięknie wyglądają również nogi dziewczyny: na tej wyprostowanej, wykonującej ruch, maluje się rzeźba mocnych mięśni, a na tej podwiniętej błyszczy opalona, gładka, wilgotna skóra.
– Wędrowcze mój, czemu masz taką zadowoloną minę? I jakieś dziwne rumieńce na twarzy? – Martę najwyraźniej zaciekawiło, co robię na moim tablecie, odwracając ekran tak, aby go nie widziała. – Jakieś szczególnie udana fotka z dzisiejszej wycieczki?
– Nieeee… – odparłem od niechcenia. – Tak sobie tylko babskie cycki podziwiam.
– Co? – Marta mało nie zakrztusiła się poobiednią kawą. – Pornosy przy mnie oglądasz?
– Od razu pornosy… – machnąłem ręką, w duchu zadowolony, że udało mi się wywołać taką reakcję. – Zresztą zaraz ci pokażę. Musisz mi nawet w czymś pomóc.
Położyłem tablet na stole tak, aby mogła zobaczyć fotomontaż składający się z dziewięciu kobiecych biustów w skąpej bieliźnie.
– Który najlepszy? – zapytałem.
– Naprawdę każesz mi takie rzeczy oceniać ? – odpowiedziała, lekko się czerwieniąc. Spojrzała na mnie, a gdy przekonała się, że pytam serio, odpowiedziała: – Ten pośrodku jest zdecydowanie największy.
– To widzę. Ale wcale nie nazwałbym go najatrakcyjniejszym.
– Masz rację – przyznała. Ten w różowym koronkowym staniku jest niczego sobie. Ale ten w czerwonym, choć mniejszy, jest też całkiem spoko.
Aż podskoczyłem na krześle z radości. Właśnie na to liczyłem.
– Gratulejszyn, Martha! – krzyknąłem, nieudolnie próbując naśladować amerykański akcent Joanny Krupy. – Przechodzisz do finału Top Model.
Moja towarzyszka wyrwała mi tablet i powiększyła fotografię.
– Żartujesz, Andy? Kpisz sobie ze mnie? To nie jest mój biust!
Bez słowa stuknąłem w drugą zakładkę na tablecie, w której otwarte było powiększone zdjęcie znad Kamienicy. Nie mogło być żadnych wątpliwości, wskazany biust został wycięty właśnie z niego.
Marta bez słowa wstała i wyszła ze schroniska. Uznałem, że należy ją teraz pozostawić samą. Sam jeszcze raz spojrzałem na zdjęcie, z którego byłem naprawdę dumny. Właściwie dlaczego?
Nagle zrozumiałem. Półnaga nimfa znad górskiego potoku była przede wszystkim piękna, a dopiero w dalszej kolejności atrakcyjna. Ta myśl, do której wielokrotnie potem wracałem, mocno odcisnęła się na mojej fotograficznej karierze.
Kilkaset metrów od czarnego szlaku z Kiczory w stronę Łopusznej znajduje się malutki naturalny zbiornik wodny, oficjalnie nazwany Pucułowskim Stawkiem, ale znany także wśród wtajemniczonych jako Jeziorko Miłości.
– Właściwie skąd taka nazwa? – zapytała Marta, gdy skręciliśmy z oznaczonej ścieżki w stronę stawu.
– W Krakowie jest taki most dla pieszych nad Wisłą, nazywa się Kładka Bernatka. Zakochane pary przychodzą się tam pocałować, podobno gwarantuje to długi związek.
– U nas we Wrocławiu robi się to na Moście Tumskim – wtrąciła rodowita Dolnoślązaczka.
– A w Gorcach turyści przychodzą całować się właśnie tutaj – skwitowałem. – Podobno jedna kropla wody z tego stawu, dolana potajemnie do jakiegoś napoju, zapewnia, że pijąca go dziewczyna nie będzie mogła oprzeć się żadnemu facetowi. Ale wiesz, słyszałem to nad ranem na jakiejś pijackiej imprezie w schronisku.
– Wypróbowałeś kiedyś, czy to działa? – zapytała, ostrożnie omijając kępy dziewięćsiłów.
– Tak, zawsze noszę trochę tej wody w bidonie. Smakowała ci wczoraj herbata?
– W takim razie nie działa! – roześmiała się.
Nagle Marta, która szła dwa kroki przede mną, zamarła, po czym cicho parsknęła śmiechem i pociągnęła mnie do tyłu, w cień rozłożystego świerka.
– Myliłam się. Chyba jednak działa! – Moja towarzyszka miała minę taką, jakby zobaczyła coś bardzo śmiesznego. – Chodź, sam zobaczysz.
Czołgając się, dotarliśmy na skraj niewielkiego pagórka, skąd otwierał się widok na jeziorko.
– Dawaj najmocniejszy teleobiektyw, jaki masz – poprosiła. – Albo miałam zwidy, albo to jest naprawdę magiczne miejsce.
FOTOGRAFIA ÓSMA
Tafla stawu jest gładka niczym lustro, odbijają się w niej pobliskie szczyty. Nad brzegiem rośnie wysoka trawa, o tej porze roku już nie zielona, ale słomkowo-brązowa, spalona słońcem. Wśród pochylonych źdźbeł uważny widz wypatrzy coś jaśniejszego, a gdy wytęży wzrok, rozpozna dwa przytulone do siebie ludzkie ciała. Wygląda na to, że zupełnie nagie, w każdym razie kupka rozrzuconych w bezładzie ubrań leży obok, nad brzegiem jeziorka. Ujęcie to jest jak typowe trofeum z bezkrwawych łowów: dobrze ukryty fotograf uchwycił bardzo mocnym teleobiektywem dwoje przedstawicieli rzadkiego gatunku. W przyrodniczym albumie z pewnością zostałaby opisana: „Homo sapiens w trakcie godów”.
– Andy, nie ściemniałeś. To jest naprawdę Jeziorko Miłości!
Moja towarzyszka chichotała jeszcze przez dłuższą chwilę po tym, jak wycofaliśmy się w głąb lasu. Widok namiętnej pary nastroił ją chyba romantycznie, bo chwyciła mnie za rękę i już nie poszczała do końca wędrówki tego dnia, z wyjątkiem miejsc, gdzie ścieżka była zbyt wąska, aby iść obok siebie.
Jej myśli najwyraźniej krążyły wokół podpatrzonej sceny, bo gdy maszerowaliśmy szybkim krokiem w stronę Bene ni z tego, ni z owego zapytała:
– Mój ty Wędrowcze, chwilowo wcale nie samotny. A ty lubisz kochać się tak, jak ta para, na łonie natury?
Aż przystanąłem z wrażenia. Puściłem jej rękę i wlepiłem wzrok w kamienie na ścieżce. To było zadziwiające; jeżeli chodzi o podejście do swojego ciała, Marta zachowywała się wstydliwie, niczym mniszka, ale rozmawiać o sprawach bardzo intymnych potrafiła najwyraźniej bez najmniejszego skrępowania.
– Eeeee… Proszę o inny zestaw pytań – wydukałem, czując, że czerwienię się na policzkach.
– Naprawdę nie masz takiego miłego wspomnienia, czy nie chcesz o tym mówić? – naciskała. – Zawsze tak po bożemu, w łóżku?
Ruszyłem szybkim krokiem w stronę bliskiej już chaty, gdyż jej pytanie było dla mnie nadzwyczaj niewygodne.
Zmęczony długą drogą, siadłem na schodach schroniska, obserwując zachód słońca. Marta nadeszła dopiero po kilku chwilach i bez słowa zajęła miejsce koło mnie.
– Przepraszam! – Pogładziła palcami moją dłoń, spoczywającą na kamieniu. – Nie powinnam tak żartować, ale nie przyszło mi nawet na myśl, że nigdy tego nie robiłeś. Myślałam, że taki świetny facet, jak ty, miał już wiele kobiet.
Wieczorem Marta zaproponowała mi ciekawe fotograficzne ćwiczenie. Wzorowane było na zadaniu, które miała na egzaminie wstępnym do szkoły muzycznej. Kazali jej wtedy zagrać tę samą krótką melodyjkę, nie zmieniając ani nuty, ale na różne sposoby, na przykład melancholijnie, wesoło, lirycznie.
– Zrobisz mi kilka różnych portretów – wyjaśniła. – W tym samym miejscu, ale każdy ma być zupełnie inny. No wiesz: przysłona, czas, obiektyw, czy co tam jeszcze możesz pokombinować…
– Perspektywa! – krzyknąłem, zrywając się z posłania. Do głowy przyszedł mi świetny pomysł, który sprawi, że to ćwiczenie przyniesie korzyść nam obojgu i doskonale wpisze się w koncepcję fototerapii.
Tym razem ona patrzyła na mnie zdziwiona, ale nie zamierzałem na razie zdradzać moich planów.
– Ubieraj ten strój do gimnastyki! – zakomenderowałem.
– Dobrze się czujesz? – zapytała z udawaną troską. – Poza tym, skąd wiesz, że codziennie rano uprawiam gimnastykę?
– Nie ma zakazu wyglądania przez okno. Jak chciałaś zachować to w tajemnicy, mogłaś ciszej wymykać się rano ze schroniska. – Uśmiechnąłem się przepraszająco, ale gdy popatrzyłem na jej speszoną minę, postanowiłem sięgnąć po najmocniejsze argumenty.
– No przecież obiecałaś! Mogę fotografować cię tak, jak chcę! – A potem trochę łagodniej dodałem: – Ten strój jest ważny, potem zrozumiesz dlaczego.
Marta przez chwilę rozważała coś w myślach. Siedzieliśmy w pogrążonej w półmroku sypialni, szum wiatru za oknem potęgował ponury nastrój.
– Wyjdź! – Szorstka komenda Marty przerwała wreszcie ciszę.
„Przegiąłem. Mój plan właśnie poszedł w cholerę” – pomyślałem, posłusznie ruszając do drzwi.
– A aparat? – usłyszałem nieco już cieplejszy głos. – Przecież będziesz go potrzebował, gdy już się przebiorę.
FOTOGRAFIA DZIEWIĄTA I DZIESIĄTA
Na obu modelka stoi na tle bielonej ściany w tej samej pozie: w niewielkim rozkroku, lekko przechylona w lewo, złączone ręce trzyma wysoko nad głową. Jest boso, ma na sobie czarne legginsy i czarny, pełny, mocno dopasowany sportowy biustonosz. Dziewczyna najwyraźniej jest w trakcie ćwiczeń, jej naprężone mięśnie łydek zarysowują się pod czarnym materiałem, a odsłonięty szczupły brzuch jest wciągnięty.
Pierwsza fotografia jest skomponowana dość standardowo: ujęcie na wprost, teleobiektywem z dość krótką ogniskową, cały kadr tak ostry, że na jasnej skórze można gdzieniegdzie dostrzec mikroskopijne kropelki potu. Natomiast druga została zrobiona z dalszej odległości, ale pod kątem czterdziestu pięciu stopni z boku i trochę od dołu, szerokokątnym obiektywem wycelowanym tak, że tylko biust modelki jest idealnie ostry.
W rezultacie pierwsze zdjęcie ma bardzo sportowy charakter; widz przede wszystkim dostrzega całe ciało modelki, sprawne i wysportowane. Natomiast druga fotografia jest dużo bardziej seksowna, głównie dzięki wyeksponowaniu biustu. Podczas gdy na tym po lewej piersi wyglądają na niemal płaskie, na prawym prężą się pięknie pod opinającym je dokładnie materiałem. Ponętne i kobiece, zdają się o co najmniej kilka rozmiarów większe.
– Nie… No nie gadaj, nie obrabiałeś tego jeszcze w Photoshopie?
Marta wpatrywała się na swoje bardziej ponętne zdjęcie, a jej twarz powoli oblewała się rumieńcem. Jeszcze raz porównała je z tym drugim kadrem.
– To która jestem ta prawdziwa ja? – zapytała. Nie wiem, czy to pytanie było skierowane do mnie, czy do niej samej.
Uśmiechnąłem się, bo dokładnie na taką refleksję liczyłem.
– Perspektywa, moja Atrakcyjna Turystko! Wszystko zależy od perspektywy.
– A ty, Andy, z jakiej perspektywy mnie widzisz? – zapytała, patrząc mi prosto w oczy. Zupełnie inaczej niż do tej pory.
Wziąłem głęboki oddech. Choć nie spodziewałem się takiego pytania, wiedziałem, co odpowiedzieć. Po zaledwie kilku dniach spędzonych razem nie traktowałem jej już jak przypadkowo spotkanej towarzyszki wędrówek, w dodatku niebędącej w moim typie. Moje postrzeganie zmieniało się wraz z każdą kolejną wykonaną fotografią.
– Marta… Uwierz wreszcie w to, że dla wielu facetów możesz wyglądać przepięknie.
Starannie dobrałem słowa. Położyłem nacisk na „wielu facetów”, ale tak, aby dobitnie dać do zrozumienia, że sam się do nich zaliczam. Jestem przekonany, że to zauważyła, ale najwyraźniej nie myślała w tym momencie o mnie. Chwyciła kurtkę i boso wybiegła ze schroniska na deszcz, a w moich uszach długo jeszcze niczym echo powracało imię, które wyrwało się z jej ust wraz z cichym szlochem. Brzmiało ono „Tomek”.
Każdy fotograf wie, że kluczem jest ciekawe światło. Jednym z momentów w ciągu dnia, kiedy najłatwiej jest zrobić dobre ujęcie, jest świt, nie tylko ze względu na miękkie oświetlenie, ale także dlatego, że o tej porze bardzo łatwo jest podpatrzeć skrywane tajemnice przyrody. Następnego dnia wyślizgnąłem się więc ze schroniska tuż po piątej rano, a jakiś kwadrans później siedziałem na ambonie myśliwskiej na skraju niewielkiej leśnej polany. Czekając, aż sarny ruszą na żer albo słońce wzejdzie na tyle wysoko, aby rozświetlić dziesiątkami odblasków krople losy na wysokich źdźbłach trawy, miałem dużo czasu na rozmyślanie: o fotografii i mojej pracy dyplomowej, o ostatnich dniach, a także o Marcie, która zupełnie niespodziewanie wtargnęła na Długich Młakach do mojego życia. Ta niepozorna blondyneczka może nie pociągała mnie jakoś niesamowicie fizycznie, ale intrygowały mnie jej poczucie humoru i pogoda ducha, przeplatana fobiami i dziwnymi napadami smutku. Tylko kim był ten tajemniczy Tomek?
Tym razem nie udało mi się „upolować” za pomocą aparatu żadnego zwierzaka, ale i tak los wynagrodził mi wczesną pobudkę. Gdy po siódmej, starając się nie obudzić Marty, skradałem się na paluszkach korytarzem do naszej sypialni, spostrzegłem uchylone drzwi do sąsiedniego, mniejszego pokoju. Ostrożnie zaglądnąłem przez nie, odruchowo sięgając po aparat.
FOTOGRAFIA JEDENASTA
W słabo oświetlonym pomieszczeniu przed sporym lustrem stoi kobieta z rozpuszczonymi włosami koloru dojrzałego zboża. Ma na sobie tylko rozpiętą białą koszulę, jedną ręką lekko ją rozchyla, a drugą trzyma na biodrze. Fotografowana jest od tyłu, ale długa ogniskowa obiektywu w połączeniu z niewielką ilością światła powodują, że jej odbicie w lustrze jest rozmazane, nie widać żadnych szczegółów ciała. Nie ma jednak wątpliwości, że modelka jest w nie wpatrzona, jakby coś uważnie analizowała.
Migawka cyknęła, a podłoga nagle skrzypnęła pod moją stopą. Marta odwróciła się w moją stronę, w popłochu zapinając guziki koszuli.
– Andy! Co widziałeś?
– Piękną kobietę przed lustrem – odpowiedziałem szczerze. – Popatrz sama na to zdjęcie.
Wpatrywała się dłuższą chwilę w ekran aparatu, po czym powoli podniosła wzrok na mnie. W jej oczach dostrzegłem przemianę; mój komplement nie spowodował typowego dla niej zażenowania, nie obróciła go w żart.
– Duża zasługa dobrego fotografa.
A potem nastąpiło coś zaskakującego. Ruszyła do drzwi, ale przechodząc koło mnie pocałowała mnie w policzek. Można to było potraktować jako zwykłe podziękowanie, ale i tak miękkość jej ust, zapach rozgrzanego jeszcze snem ciała i blask błękitnych oczu sprawił, że jeszcze długo nie ruszyłem się z miejsca.
Nasz pobyt w Gorcach nieuchronnie zmierzał ku końcowi, ale z każdą chwilą lody między nami topniały. Kolejny dzień niemal cały spędziliśmy na polanie koło Bene i w cieniu świerkowego zagajnika na jej obrzeżach, chwilami śmiejąc się i żartując, a czasami rozmawiając całkiem poważnie. Cyknąłem jej też niezliczoną ilość zdjęć, a ona coraz śmielej poczynała sobie przed obiektywem. Miałem wrażenie, że nagłe osunięcie się ramiączka od sukienki czy rozpięcie guzika nie jest wcale przypadkowe. Żadne z tych ujęć nie utkwiło w mojej pamięci do dzisiaj.
Nigdy nie zapomnę jednak tych, które powstały ostatniego wieczora.
Marta wzięła kąpiel w balii w kuchni i weszła do jadalni owinięta w ręcznik. Siadła przy kominku, aby wysuszyć mokre włosy. Sprawiała wrażenie, jakby zupełnie nie przeszkadzało jej, że frotowy materiał zakrywał jej ciało zaledwie do połowy uda. A przecież tak niedawno zawstydzało ją każde moje spojrzenie…
– Andy, czy mogę zadać ci bardzo intymne pytanie? – zapytała, przerywając rozczesywanie mokrych pasemek.
– Wal śmiało. – Popatrzyłem na nią z zaciekawieniem. – Nie sądzę, aby było to coś aż tak zbereźnego, o czym nie będę chciał mówić.
– Jesteś pewien? – Wydęła usta w teatralnym grymasie. – Dobra, w takim razie powiedz mi, ile miałeś lat, jak zrobiłeś sobie pierwszą nagą fotkę.
Zamurowało mnie. Ta chwila wahania mnie zgubiła.
– A widzisz, nie zaprzeczasz! To znaczy, że fotografujesz się czasem na golasa. – oznajmiła z triumfem, a ja poczułem ciepło na policzkach. – Fiu, fiu, Samotny Wędrowcze, kto by się spodziewał…
Spuściłem wzrok, zastanawiając się, czy mam skłamać, czy przyznać się do pewnych młodzieńczych eksperymentów fotograficznych przed lustrem. Na szczęście Marta mnie wybawiła z kłopotu.
– Żartowałam! Ale dałeś się podpuścić!
Po chwili jednak spoważniała.
– Ale serio, chcę cię zapytać o takie zdjęcia – wymawiając słowo „takie”, zakreśliła palcami w powietrzu znak cudzysłowu. – Nurtuje mnie od dawna kwestia erotyki i pornografii w sztuce. Potrafisz mi wytłumaczyć, gdzie leży granica, na przykładzie twojej ukochanej fotografii?
Zaskoczyło mnie to pytanie. Nigdy nie spodziewałem się, że w tej złotowłosej głowie mogą w ogóle powstawać takie dylematy. Zamyśliłem się więc na dłużej.
A potem strzeliłem jej niezły wykład. Przemknąłem przez historię fotografii ze szczególnym uwzględnieniem zmian w postrzeganiu tabu: począwszy od pierwszych ujęć gołych pośladków pod koniec dziewiętnastego wieku, poprzez nagie biusty na początku dwudziestego stulecia aż po odważne pocztówki z całkowicie roznegliżowanymi modelkami sprzedawane w mniej renomowanych księgarniach w dwudziestoleciu międzywojennym. Mówiłem o różnicach między ukazywaniem piękna ciała a utrwalaniem czystej mechaniki stosunku seksualnego. Analizowałem intencje autorów najsławniejszych erotycznych fotografii, od Helmuta Newtona i Władysława Pawelca aż po Tomka Staszewskiego.
– Kiedy dyskutowaliśmy na ten temat na zajęciach, Rascal, nasza koleżanka z roku, podsumowała to tak: „erotyka jest wtedy, kiedy widzisz zdjęcie pary i ci się to podoba, a pornografia wtedy kiedy widzisz i też tak chcesz”.
Marta wstała i podniosła mojego canona leżącego cały czas na stole.
– Wiesz co, niewiele z tego rozumiem – przerwała mój wywód, wkładając lustrzankę w moje ręce. – Lepiej mi to zademonstruj.
I jak gdyby nigdy nic odwinęła ręcznik.
FOTOGRAFIA DWUNASTA
Czarno-białe ujęcie nagiej dziewczyny siedzącej w drewnianym oknie. Jasne ciało oświetlone księżycem kontrastuje z czernią nocy za oknem. Obserwujemy je z profilu, więc widz dostrzega same kształty, bez detali. Dzięki umiejętnej kompozycji fotograf podkreślił szczególnie piersi modelki. Miękkie księżycowe odblaski tańczą na gładkiej skórze ud, poziomo złożonych na framudze, ale stopy giną już gdzieś w cieniu rzucanym przez ścianę. Podobnie głowa, zwrócona na zewnątrz jest tylko czarną plamą na tle księżycowej poświaty za oknem. Pikanterii fotografii dodają ręce młodej kobiety: lewa podtrzymuje pierś, a prawa niknie gdzieś między udami. Całe ujęcie sprawia wrażenie lekko rozmytego, miękkiego i przez to pełnego tajemnicy.
FOTOGRAFIA TRZYNASTA
Ta sama modelka siedzi w tym samym oknie, tym razem jednak zwrócona twarzą do fotografa. Nogi opuściła w dół i lekko rozsunęła uda. Świeca, ustawiona na podłodze między stopami dziewczyny, oświetla jej najintymniejsze miejsce, a odblaski dowodzą obecności wilgoci między nogami. Młoda kobieta drażni palcami obu rąk swoje wyraźnie powiększone sutki, patrząc równocześnie na fotografa wzrokiem pełnym pożądania. I choć ta fotografia jest również czarno biała i pełna księżycowego blasku, wydaje się ostrzejsza i bardziej dosłowna, twarda.
– Chodź, pokażę ci dwa zdjęcia, sama zrozumiesz różnicę.
Marta zsunęła się z okna i boso przebyła parę kroków w moją stronę. Spodziewałem się, że narzuci coś na siebie, ale tak się nie stało; siadając mi na kolanach, wyjęła z moich rąk aparat i położyła na materacu obok. Nie była zainteresowana zdjęciami. Zamiast tego zaczęła rozpinać moją koszulę.
– Nie wiem, czy to będzie akt, czy pornografia – uśmiechnęła się, prześlizgując się wzrokiem z mojej twarzy w dół, aż do mojej męskości. – Ale widzę u autora zarówno oznaki fascynacji, jak i pożądania.
– A jeszcze niedawno nie wierzyłaś, że twój widok tak działa na facetów…
– No widzisz? I kto tu się przez ten tydzień więcej nauczył?
Uśmiechnęła się zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Tak, że poczułem gorąco, rozchodzące się z podbrzusza.
– Czas na mały egzamin próbny, Samotny Wędrowcze – zarządziła. – Chcę, abyś zademonstrował, jak wydobywa się z ludzi pełnię emocji. Ale aparat nie będzie ci do tego potrzebny.
Pocałowała mnie bardzo śmiało, a potem położyła moje ręce na swoich piersiach, które teraz, wyraźnie nabrzmiałe, wcale nie wydawały mi się małe.
Odrzuciłem wszelkie skrupuły i pokazałem jej, że moje palce potrafią obsługiwać nie tylko obiektyw i spust migawki. Poczuliśmy nieskończoną głębię intymności, gdy komponowaliśmy nasze ciała w jedno zespolone dzieło. A kiedy czułość sięgnęła krańca skali, naświetliłem jej duszę błyskiem ekstazy.
To był mój debiut, ale tej nocy poczułem się jak mistrz.
A potem zasnęliśmy, wciśnięci do jednego śpiwora.
Nie mam pojęcia, jakim cudem wyślizgnęła się z niego nad ranem, nie budząc mnie, ale kiedy wstałem, Marty nie było już w schronisku. Na sąsiednim materacu leżał otwarty Canon bez karty pamięci, a na stole w jadalni krótki list pożegnalny.
Szanowny Samotny Wędrowcze!
Będzie bardzo sztampowo: muszę cię przeprosić, podziękować i o coś poprosić.
Zacznijmy od podziękowań. Chciałabym abyś wiedział, że to była najcudowniejsza wędrówka w moim życiu, mimo że wcale się tak nie zapowiadała. W takim wspaniałym przewodniku jak Ty mogłaby zakochać się każda turystka. Nie wyłączając mnie…
Zanim się zrobi nieznośnie romantycznie, przejdźmy do przeprosin. Okłamałam cię, Andy. Na tę wędrówkę nie miałam wyruszyć z żadną koleżanką, tylko z kolegą. Przyjacielem. Narzeczonym. Znamy się z Tomkiem od pięciu lat, od czterech chodziliśmy ze sobą, a w przyszłym roku mieliśmy wziąć ślub. Jednak ostatnio nie układało się nam najlepiej. Byłam przekonana, że jest ze mną tylko przez przyzwyczajenie, bo przecież nie wyrosłam na laskę ze wspaniałymi cyckami, na którą zasługuje taki przystojniak. Choć wcześniej bywaliśmy już ze sobą bardzo, bardzo blisko, przez moje kompleksy zaczęliśmy oddalać się od siebie, a tuż przed zaplanowanym wyjazdem w Gorce on mocno się na mnie wściekł, nie bez powodu. Nie chcę zbyt wtajemniczać cię w intymne szczegóły, ale chyba kompletnie go nie rozumiałam. Postanowiliśmy się rozstać.
I tutaj wrócę na chwilę do podziękowań, bo dzięki Tobie, mój artysto, rozjaśniło mi się wreszcie w tej głupiej babskiej głowie. Widząc, jak patrzysz na mnie przez obiektyw, zrozumiałam, że Tomek także mnie podziwia, a nie ocenia. Kocha mnie całą, nawet te fragmenty ciała, które uważałam do tej pory za beznadziejne i niewarte pokazywania nikomu. Po powrocie odwiedzę chyba jakiegoś psychologa i postaram się popracować nad moimi fobiami, a jeżeli Tomek kiedykolwiek wybaczy mi to, co wydarzyło się na Bene, być może jeszcze się nam ułoży. Przepraszam też, że nie potrafiłam ci powiedzieć tego prosto w twarz, ale wybór między wami był dla mnie bardzo trudny.
Na koniec prośba: gdy będziesz przygotowywał portrety na egzamin, pamiętaj, że człowieka nie możesz tylko zobaczyć, ale musisz go poczuć. Myślę, że po tym tygodniu wiesz już doskonale, o co mi chodzi. Zrobiłeś pod tym względem takie postępy, że czekam niecierpliwie na zaproszenie na Twój wernisaż w Nowym Jorku, Berlinie albo Paryżu.
Twoja Urocza Turystka
PS. Kartę pamięci odkupię. Te zdjęcia i tak, zgodnie z umową, nie miały nigdy ujrzeć światła dziennego.
EPILOG
Dziewczyna, stojąca przed obiektywem aparatu w niewielkim fotograficznym studiu, lekko drżącymi palcami rozpina sukienkę, narzuconą na nagie ciało. Serce wali mi jak młot pneumatyczny. Domyślam się, co czuje w tej chwili. Zaciskam kciuki, naprawdę chcę, aby to się udało. To będzie także mój sukces.
Wstyd jeszcze nie kapituluje, w ostatnich konwulsjach próbuje sparaliżować ciało. „Boję się. A może to nie jest dobry pomysł?” Spojrzenie na młodego mężczyznę, stojącego po drugiej stronie statywu dodaje otuchy. „Kocham go i nie wycofam się teraz”. Nagły przypływ odwagi, szelest materiału usuwającego się na podłogę. Głęboki oddech. Męski wzrok już nie pali, ale pieści. Dłonie powoli przestają próbować zakryć piersi, które już nie są powodem do wstydu. Pierwsze cyknięcie migawki. Świadomość, że fotografie pokażą prawdę, wciąż lekko krępuje, ale już nie podcina nóg. Przed oczami pojawiają się fotografie zrobione kilkanaście miesięcy wcześniej w Gorcach. Wszelkie wątpliwości powoli odpływają gdzieś w dal. Pozostaje tylko wyraz fascynacji na twarzy fotografa.
To nie mi dane było zrobić kolejne ujęcia.
– Dasz radę, Tomek! – Poklepałem młodego mężczyznę po ramieniu. – Zresztą jakiekolwiek te zdjęcia wyjdą, będą wasze i tylko wasze.
Rzuciłem świeżo upieczonemu fotografowi ostatnie wskazówki, poprawiłem nieco blendy, aby złagodzić światło odbijające się od jasnej skóry Marty, pokazałem, jak działa samowyzwalacz, bo przecież trudno było przewidzieć, jak ta sesja potoczy się dalej. Klucze oddać mi mieli dopiero następnego dnia rano.
Stojąc już w drzwiach, ostatni raz rzuciłem okiem na młode małżeństwo, które coraz śmielej poczynało sobie w studiu i poczułem ukłucie zazdrości. Po chwili jednak zastąpiło je poczucie głębokiej satysfakcji. Jej terapia najwyraźniej się udała, a ja zdałem egzamin z fotografii portretowej na piątkę i teraz mam nawet swoje własne studio.
Marty i Tomka nie spotkałem nigdy więcej. Zgodnie z ustaleniami, materiał z ich odważnej sesji małżeńskiej opracowała moja partnerka. Do koperty, w którą pakowała album, dorzuciłem jeszcze płytę z moją pracą dyplomową. Po paru dniach otrzymałem krótki liścik.
Dziękuję, Samotny Wędrowcze. Jesteś wielkim artystą, ale widać też rękę dobrej nauczycielki. Kiedy ten wernisaż w Nowym Jorku?
W przesyłce była też nowiutka karta pamięci do mojego Canona. Szkoda, wolałbym jednak odzyskać tę starą.
Na Manhattanie nie byłem do dzisiaj, ale nasze studio stało się wkrótce bardzo popularne. Jako pierwsi w Krakowie na stałe wprowadziliśmy do oferty sesje odważnych sesji dla par.
Jak Ci się podobało?