Trzy dziewczyny. Justyna (IX)
29 sierpnia 2024
Trzy dziewczyny
13 min
Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci nie jest przypadkowe a wszystkie wydarzenia opisane w tekście wydarzyły się naprawdę.
22 czerwca 2019
Godzina 23:30 albo coś w okolicach. Piątek. Plan na ten wieczór? Prysznic, może ze 2 piwka, film albo może pogram. Sam nie wiem. Jutro może zadzwonię do Martyny, dawno już się nie widzieliśmy. Sesja, egzaminy, na farmacji lekko nie jest. Dobra, idę pod ten prysznic.
Chłodny prysznic po upalnym dniu to wspaniałe uczucie. A ten dzień był bardzo upalny i trochę zabiegany. Chłodna woda…
Słyszę, że dzwoni telefon. O tej porze? Zanim wyszedłem z łazienki, zdążył zadzwonić jeszcze raz. I kolejny. Odebrałem dopiero trzecie połączenie.
Od Agaty.
– Panie Marku… – Agata płacze. – Był wypadek… Justyna… Niech pan przyjedzie…
– Gdzie?! – telefon na głośnik i szukam ciuchów.
– Na Niepodległości…
Nie pamiętam, jak tam dojechałem. Na miejscu była już policja, były karetki, był też Sławek, ojciec Agaty. Była oczywiście Agata i jeszcze jedna dziewczyna, której nie znałem. Kogo nie było? Justyny.
Dość szybko usłyszałem, że pijany kierowca wjechał w przystanek, na którym dziewczyny czekały na autobus. Justyna i dwie inne dziewczyny były już zabrane do szpitala. Oczywiście, ja nie byłem rodziną, więc niewiele mogłem się dowiedzieć. Agata była zbyt roztrzęsiona, żeby coś z siebie wydukać, policja nie była zbyt rozmowna, od ratowników dowiedziałem się, gdzie ją zabrali. Po upewnieniu się, że Sławek ogarnie ten bajzel na miejscu, pojechałem do szpitala.
Tam oczywiście też rozbiłem się o ścianę. Nie jestem rodziną, nie jestem partnerem, nie udzielamy informacji, RODO, zapraszam do wyjścia. Jedna życzliwa ratowniczka powiedziała tylko, że jest nieprzytomna, połamana i pojechała na blok. Prosiła, żeby w miarę możliwości poinformować rodzinę. Fajnie, tylko że ja nie znam jej rodziny, ale wiem, kto może znać. Martyna! Odebrała za pierwszym razem.
– Marek, dziś nie dam rady…
– Masz jakiś kontakt do rodziny Justyny? – przerwałem jej w pół zdania.
– Nie… nie wiem. Czemu pytasz?
– Miała wypadek, operują ją. Masz czy nie?
– Mam, przyjedź po mnie.
Po chwili dostałem od niej jakiś numer. To była chyba najdziwniejsza rozmowa w moim życiu. Odebrał jakiś zaspany facet. Jak się okazało, jej ojciec. Powiedziałem mu tyle, ile sam wiedziałem. Nie pytał, kim jestem, miał się skontaktować sam ze szpitalem. Ja jechałem już po Martynę.
Zapytacie, po co Martyna? Ja też nie wiedziałem. Chciała, żebym przyjechał, a ja, wiedząc, że w szpitalu i tak już wiele się nie dowiem, po prostu pojechałem.
Martyna czekała już przed blokiem. Pierwszy raz widziałem ją naprawdę przejętą i nieumalowaną. Tak wiem, w tamtej chwili nie to było najważniejsze. Droga do szpitala ciągnęła się okrutnie, Martyna intensywnie pisała do kogoś i dzwoniła. Jak się potem okazało, moja studentka farmacji budziła właśnie wszystkich, którzy mogli znać kogoś w szpitalu, żeby, jakkolwiek się dostać do Justyny. Albo, chociaż uzyskać jakieś informacje.
I to się po części udało. Na oddział nikt nas nie wpuścił, ale chociaż dowiedzieliśmy się, że operacja wciąż trwa, że ma złamane obie nogi, kilka żeber, że jest nieprzytomna i poobijana. I że z pewnością nie jest to jej ostatnia wizyta w szpitalu. Dowiedzieliśmy się także, że jej rodzina dzwoniła do szpitala i że są już w drodze do córki. Niewiele, ale zawsze to lepsze niż nic.
Wróciłem do samochodu. Martyna jeszcze biegała po szpitalu, ale po mniej więcej godzinie przyszła do mnie. Na dworze zaczynało już świtać. Siedzieliśmy w kompletnej ciszy. Chyba zasnąłem, bo z letargu wytrąciło mnie stuknięcie w ramię.
– Patrz, to chyba rodzice Justyny przyjechali.
– Idziesz do nich?
– Idziemy razem.
– Ja mam iść? Chyba żartujesz…
– Chodź!
Wyszła z samochodu i podeszła do nich. Po chwili wysiadłem też ja, trzymając się nieco z tyłu. Nie chciałem wchodzić w dyskusje z jej rodzicami. Jakby to wyglądało, że najbardziej poinformowany jest facet prawie dwa razy starszy od niej. No i w sumie… Co z jej chłopakiem?
Martyna aż tyle dylematów nie miała, bo szybko pociągnęła całe towarzystwo za sobą i równie szybko zaczęła mnie opieprzać, że trzymam się z tyłu. Rodzice chyba nie specjalnie ogarnęli, kim ja w sumie jestem i wcale się nie dziwie. Całą trójkę wpuszczono na oddział. Ja stałem na korytarzu. Wrócili chyba po godzinie. Jej matka cała zapłakana, ojciec praktycznie zielony na twarzy. Po chwili podeszli do mnie.
– Artur? – ojciec niepewnie zwrócił się w moją stronę.
– Marek… – wyciągnąłem dłoń i odwzajemniłem uścisk.
– Czy Pan jest… – ojciec znów niepewnie zaczął zdanie, chociaż widziałem, że nie ma kompletnie pomysłu na jego kontynuację.
– Znamy się z Justyną od jakiegoś czasu. To ja do Pana dzwoniłem w nocy.
– Dziękuje. A skąd Pan o wszystkim wie?
Reszta rozmowy przebiegła na szybkim referowaniu tego, co wiem i skąd wiem. Musiałem mocno lawirować słowem, żeby nie palnąć czegoś głupiego w rozmowie. Parę razy ratowały mnie wtrącenia Martyny. W końcu ona też była utopiona w tym układzie. Finalnie chyba wzbudziłem zaufanie jej rodziców, bo nie mieli problemu, żebym też wszedł na oddział do Justyny.
To był fatalny widok. Leżała na łóżku, z jej ciała wystawały rurki, kable, z łóżka zwisały woreczki, kroplówki spływały niespiesznie, respirator buczał z boku. Kardiomonitor miarowo pikał, przerywając tę okropną ciszę. Jej długie włosy zostały przycięte praktycznie do zera. Dookoła stało wiele urządzeń, których przeznaczenia nie znałem. Kiedy się obudzi? Na pewno nie dziś.
Wieloodłamowe złamanie kości udowej, złamanie piszczela i kości strzałkowej, 4 złamane żebra, krwiak podtwardówkowy i krwotok wewnętrzny. Rokowania? Mimo wszystko dobre, bo organizm młody i silny, powrót do pełni sprawności bardzo prawdopodobny, o ile rehabilitacja będzie poprowadzona odpowiednio.
Załatwiłem rodzicom hotel nieopodal, wstępnie na tydzień.
W niedzielę dostałem wiadomość, że Justyna się wybudziła. Bez zwłoki zabrałem Martynę i pojechaliśmy. Ten widok był chyba jeszcze gorszy niż poprzedni. Oddychała samodzielnie, ale bełkotała, miała niedowład lewej strony i rozpoznawała w sumie tylko matkę. Nic nie pamiętała.
Z każdym dniem jednak było lepiej. W środku tygodnia mówiła już prawie normalnie, w kolejny weekend potrafiła już podnieść rękę jednak nie była w stanie nic w niej utrzymać. Jadła samodzielnie, rozmawiała. Pamięć też wracała. Mimo że była dobrą aktorką, kardiomonitor nie kłamie. Kiedy po ponad tygodniu od wypadku wszedłem do sali wiedziałem, że tym razem mnie poznała. Jej puls gwałtownie podskoczył.
– Marek, co ty… tu robisz? – z trudem zapytała.
– Tak wpadłem zobaczyć, czy wszystko okej.
– Średnio okej…
– Pan Marek do nas dzwonił wtedy w nocy. – wtrąciła się jej mama. – A córka chyba musi pana lubić, patrząc na ten puls.
– Jak wszystko okej, to ja wpadnę później. – rzuciłem i stosunkowo szybko oddaliłem się z sali. Nie chciałem jej już bardziej stresować.
Dopiero wieczorem dostałem wiadomość od Justyny. Napisała bełkotem, ale zrozumiałem, tyle że chyba chce mnie widzieć. Pojechałem.
Nikogo już u niej nie było.
– Marek… a skąd ty wiedziałeś…
– Agata zadzwoniła.
– A jak reszta?
– Jedna miała złamaną rękę, druga tylko mocno obita.
– Aha…
– A ty jak się czujesz?
– Chujowo…
– W sumie, po co ja pytam.
– Marek… Ja… dziękuje.
– A przestań, nic nie zrobiłem.
– Czy ty… ty mnie widziałeś… po wypadku…?
– Nie, jak przyjechałem to już cię zabrali.
– I przyjechałeś tu?
– Tak, ale nikt nic mi nie chciał powiedzieć. Martyna sporo załatwiła.
– Aha…
– Artur przyszedł?
– Tak, był… – widziałem, że łza jej popłynęła na to wspomnienie.
– To czemu płaczesz?
– Bo przyszedł raz, a ty tu byłeś codziennie.
– Skąd wiesz?
– Mama mi mówiła.
– Co jej powiedziałaś?
– Nic…
– Napisz do Artura, niech wpadnie.
– Pisałam, powiedział, że przyjdzie bliżej wypisu.
– Czyli kiedy?
– Nie wiem. Mówili, że jeszcze, że jeszcze 2 tygodnie tu poleżę na pewno. Może więcej.
No i co poradzić? Rodzice w kolejnym tygodniu musieli już wracać. Jej stan poprawił się na tyle, że nikt już nie musiał siedzieć przy niej. Ja wpadałem codziennie albo co 2 dzień po pracy, chociaż na chwilkę pogadać.
No i w końcu przyszedł czas wypisu. Nieco później niż planowany, w międzyczasie odbyło się jeszcze kilka zabiegów, ale w końcu czas do domu. Tylko kto powinien ją odebrać? To pytanie długo mnie męczyło. W sumie ma chłopaka z samochodem, więc czy tak naprawdę ja powinienem się tym przejmować? Oczywiście, że nie. Czy mimo wszystko się przejmowałem? Oczywiście, że tak. Zgodnie z oczekiwaniami zresztą Artur ‘nie miał czasu’ więc za taksówkę ze szpitala robiłem ja. Nie była jeszcze w pełni mobilna, więc było to nie lada wyzwanie, ale ostatecznie się udało. Artur miał wpaść po południu. Ja zresztą i tak chciałem się odsunąć, bo nie byłem już do niczego potrzebny. Pisaliśmy ze sobą zdawkowo z tydzień. Taki small talk, o wszystkim i niczym. No i nie byłoby tej historii, gdyby coś się nie wydarzyło.
A wydarzył się telefon. W skrócie, Marek wpadnij, musimy pogadać. No to pojechałem.
Justyna zorganizowała swoje małe centrum dowodzenia dookoła łóżka. Wciąż musiała dużo leżeć, współlokatorki nie było przez wakacje, więc musiała sobie jakoś radzić. A właściwie to nie radziła sobie wcale. Chłopak w sumie ją olał, jego głównym pytaniem było kiedy w końcu będzie mogła się z nim bzykać. A kiedy odpowiedziała, że no… nie zanosi się w najbliższym czasie, to w zasadzie przestał się odzywać. Ledwo odpisywał, nawet nie przyjechał się z nią zobaczyć. Rodzice też nie pozostawili jej złudzeń. Kochają ją i zrobią dla niej wszystko, ale nie stać ich na kosztowną i długą rehabilitację. Ja już wiedziałem, do czego ta rozmowa zmierza i nie pomyliłem się. Kiedy już względnie ogarnąłem jej pokój, zamówiłem jakieś normalne jedzenie (Justyna bardzo schudła przez ten cały okres) i usiedliśmy w spokoju, po prostu rozpłakała się doszczętnie. Załamana swoją sytuacją nie mogła się już uspokoić nawet na tyle, żeby w miarę wyraźnie wyartykułować co jej chodzi po głowie.
– Marek, ja już nigdy nie będę chodzić normalnie…
– Będziesz, jakoś to ogarniemy.
– Już nigdy nie będę grać. Wszystkie plany, marzenia.
– Justyna, spokojnie…
– Zobacz, jak ja wyglądam. Cała pocięta, w bliznach, włosy obcięte.
– Justyna, naprawdę…
– Ledwo utrzymuje równowagę!
– Ale wszystko da się naprawić!
– Ale ja nie mam na to pieniędzy!
– Ale ja mam.
– Ale Marek, no przecież nie będziesz mi ciągle dawać pieniędzy. Ja teraz mogę co najwyżej loda zrobić…
– A ja ci tyle razy mówiłem, że nie o seks tu chodzi…
– To o co?
– No o nic. Potrzebujesz pomocy to zobaczymy, co da się zrobić.
– Nie Marek. Nie chce…
Nie chce, nie chce, nie chce… Za długo ją znam. Obiecałem, że odezwę się jeszcze w tym tygodniu. Justynę trzeba stawiać przed faktem dokonanym. Wróciłem do domu i rozejrzałem się dookoła. Na dole był salon, aneks kuchenny i łazienka. Na piętrze 2 małe sypialnie. Po schodach aktualnie nie wejdzie, więc musiałaby zostać na dole. To był jakoś środek tygodnia, czwartek chyba. Kolejnego dnia pojechałem do Ikei po duże wygodne łóżko, stolik, parę pierdół. Kupiłem też luźnie wygodne piżamy i parę normalnych ciuchów. W sobotę ogarnąłem parter i poskręcałem nowe meble tak, żeby miała własny kącik. Tego samego dnia Agata skontaktowała mnie z jej trenerem, a ten z ich klubowym fizjoterapeutą. Co prawda niewiele pomógł, ale przynajmniej dał mi namiary na rehabilitantów, którzy mogą pomóc Justynie. W niedzielę wziąłem vana i 2 znajomych i pojechaliśmy zrobić poszkodowanej przeprowadzkę niespodziankę. Zgodnie z oczekiwaniem niczego nieświadoma siedziała w domu na swoim barłogu. Jakże była zdziwiona, kiedy 2 kolesi razem ze mną zbierało jej rzeczy z pokoju. Nic nie mówiła. Siedziała wręcz sparaliżowana, obserwując, jak pokój pustoszeje.
– Gdzie to wszystko jedzie? – zapytała, kiedy wróciła jej mowa.
– Do mnie.
– Aha… a ja też jadę do ciebie?
– Tak, wstawaj.
Pół godziny później przenosiłem ją przez próg mojego mieszkania. Była tam jak wiecie wiele razy, więc tym większe było jej zdziwienie, widząc ten drobny remont parteru. Jeszcze większy szok przyszedł, gdy dowiedziała się, że to jej nowe miejsce (przynajmniej tymczasowego) zamieszkania.
– No, do końca wakacji tu posiedzisz. Potem zobaczymy, co dalej, jak się będziesz czuć i w ogóle. Oj, nie płacz, odpoczywaj.
Justyna cały czas płakała. W sumie nie wiem, czemu, wzruszenie? Położyła się na łóżku, chłopaki wnosiły jej rzeczy. Po ich odjeździe zacząłem ją trochę rozpakowywać. Większość ciuchów była brudna, poplamiona krwią z ran. Krótko mówiąc, niezdatna do użytku. Co się kategorycznie nie nadawało, poleciało na śmietnik, co się jeszcze nadawało, do pralni. Domyślałem się takiego obrotu spraw, stąd te zakupy wcześniej. Pomogłem jej się ogarnąć, wykąpać, umyć włosy, pozmieniać opatrunki, gdzie się dało. Mimo że z każdym dniem było lepiej, to wciąż była słaba i samemu ciężko było to wszystko zrobić. A że kwestie wstydu mieliśmy już dawno za sobą…
Wieczorem leżeliśmy na tym łóżku i oglądaliśmy jakiś serial na Netflixie. Justyna na tyle, ile mogła starała się przytulić, ale było to trudne, mając jedną nogę całkiem nieczynną, a jedną prawię nieczynną. No ale robiła, co mogła.
– Marek… Ale czemu ty to robisz?
– Czemu ci pomagam?
– Tak… przecież my… ja…
– Bo chcę, żebyś za mnie wyszła.
– SERIO?!
– A chcesz?
– Marek ja… ja nie myślałam…
– Żartuje, uspokój się.
– Mhm…
– A wyszłabyś za mnie?
– Nie wiem. A chcesz się ożenić, z której laską płaciłeś za seks?
– No ale to ja ci płaciłem za seks, gorzej, jakby ci ktoś inny płacił.
– No w sumie… To już nie będziesz musiał.
– Hm?
– No za to wszystko? Marek, przecież ja ci się do końca życia nie wypłacę.
– Za co? Za to, że ściągnąłem cię tutaj, żeby mieć cię pod kontrolą? Przecież to nic nie kosztuje.
– Daj spokój. Masz u mnie co tylko chcesz jak już wydobrzeje.
– A dopóki nie wydobrzejesz?
– To masz Martynę.
– Aha i ja mam zaprosić sobie Martynę na piętro, a ty będziesz tu na dole słuchać?
– Tak. A co? Wstydzisz się?
– Nie.
– To zaproś ją. Chce posłuchać jak ją posuwasz.
– Mhm. A ty tutaj będziesz sobie sama robić dobrze?
– Możliwe…
– Ech, Justyna. Czy ty musisz wszystko sprowadzać do seksu? A nie możesz po prostu nic nie mówić i cieszyć się, że masz trochę szczęścia w życiu?
– No mam…
– No właśnie.
– Idziemy spać?
– Już?
– Zmęczona jestem. Jutro ciężki dzień.
– Czemu?
– Muszę zaplanować nasz ślub.
– Głupol…
I zasnęliśmy.
W nocy obudziły mnie jakieś ruchy w łóżku. Niepierwszy raz zresztą. Justyna aktualnie poruszała się z gracją nieheblowanej sosnowej kłody, więc obrót z boku na bok trwa dość długo i był dość męczący. Tym razem jednak było to połączone z dobieraniem się do moich bokserek.
– Odruch bezwarunkowy? – zapytałem szeptem
– Śpij!
– Teraz to nie zasnę…
– Mhm…
– Ty za to powinnaś spać.
– Nie mów mi co mam robić.
– Od kiedy?
– Od teraz. Ech, możesz mi pomóc?
– Jak?
– Ściągnij bokserki.
Zsunąłem bieliznę i uwolniłem nabrzmiewający organ. Justyna, nie czekając wzięła takiego al dente do ust i zaczęła robić to, co zawsze perfekcyjnie jej wychodziło. Nie powinienem jej na to pozwolić, wiem, ale w takich chwilach hormony robią spustoszenie w układzie przyjemności i cóż. Stało się. Połamana dziewczyna bezceremonialnie obciągała mi, jakby od tego zależały jej kolejne dni. Rytmicznie poruszała głową w górę i w dół, czułem, że chce wręcz wyssać ze mnie całe to napięcie, które kumulowało się od wielu, wielu dni. Cały ten stres, nerwy, niepokój. Wszystko to ustąpiło w jednej chwili, strzelając obfitą salwą wprost w jej usta. Przełknęła wszystko, co mogła, a czego nie mogła, zlizała po chwili. Zmęczona opadła obok.
– Masz u mnie codziennego loda.
– Śpij już…
Jak Ci się podobało?