Tresura
27 lipca 2014
19 min
Opowiadanie pisane przez dwie osoby, wcielające się w role poszczególnych bohaterów.
Rozdział I
Gawain podróżował już czwarty dzień, był wściekły i zmęczony. Marzył o porządnym posiłku i wygodnym łóżku w gospodzie, ale naprzód gnała go chęć dorwania tego sukinsyna. Śnił o tym odkąd usłyszał, że Varro przebywa w Dranei. Po kilkugodzinnej jeździe jego oczom ukazały się zabudowania miasta. Skierował konia w stronę gospody i uwiązawszy go do koniowiązu, wszedł do budynku. Pech chciał, że był tam również ten pieprzony zdrajca. Nie zastanawiając się, sięgnął po miecz i zamachnął się na mężczyznę. Walczyli zaciekle, roztrącając wszystko wokół siebie. Karczma nie przypominała już tego spokojnego miejsca, jakim była przed przybyciem wojownika. Stal dzwoniła o stal, ale to Gawain z każdą sekundą był coraz dokładniejszy, coraz bardziej precyzyjny i coraz trudniej było przebić się przez jego obronę. Varro wyraźnie osłabł, co Gawain bezlitośnie wykorzystał odbijając jego cios, druga ręką trzasnął go krótkim hakiem w szczękę i wykopał z opuszczonej dłoni miecz, jednocześnie pchnął w brzuch i z mściwą satysfakcją wypisaną na twarzy ciął w górę.
Skurwiel zdechł. Gawain widział jak życie gaśnie w jego szeroko otwartych ślepiach. Wytarł miecz z krwi i wyszedł z gospody. Niestety, miał problem, okazało się, że miejscowa straż nie da mu tak łatwo odejść.
- Odrzuć miecz! – krzyknął jeden z żołnierzy stojących najbliżej.
W Gawainie wciąż wrzała krew. Nie zamierzał spełnić polecenia tego chłoptasia w śmiesznym hełmie na głowie. Nikt mu nie będzie rozkazywał! Przez chwilę stał, mierząc ich spojrzeniem z ironicznym uśmieszkiem na ustach, a potem rzucił się w wir walki. Rozgrzany pojedynkiem, był niemal bezbłędny. No właśnie, niemal... W końcu po wielu, którzy padli od jego ostrza, znalazł się taki, który nastręczył mu problemów, dodatkowym było zmęczenie. Oberwał po ramieniu, ale jednocześnie udało mu się zabić harcerzyka. Zbyt skupiony na pojedynku nie zauważył mężczyzny za plecami, który uderzył go głownią miecza w kark.
***
Jasna, marmurowa podłoga zdawała się odbijać promienie światła wpadające przez wysokie okna. W komnacie o wysokim sklepieniu była to jedno z niewielu rzeczy, które ocieplały przestrzeń wokół.
Choć na posadzce rozrzucone były dywany, lwią część jednej ze ścian zajmował kominek, a przy innej stało szerokie łoże z baldachimem, pomieszczenie wydawało się raczej chłodne, choć ewidentnie ktoś włożył dużo sił w to, aby uczynić je przytulnym.
Jasne włosy spływały po ramionach i plecach Aurona, sięgając niemal pośladków. Stał odwrócony do drzwi; znudzonym wzrokiem patrzył przez okno na sunących leniwie po ulicach ludzi. I choć po minie mężczyzny łatwo było odgadnąć, że nie jest to zajmujące zajęcie, najwyraźniej było najciekawszym z możliwych.
Dopiero stukanie kołatki wyrwało go z zamyślenia. Pozwolił na wejście i od razu pożałował swojej decyzji. Tylko jedna osoba wchodziła tak niezdarnie, że za każdym razem potrącała kandelabr stojący przy drzwiach. Za każdym razem przepraszała i przy próbie ustawienia go z powrotem, strącała zeń świeczki.
- Kapitanie, mam nadzieję, że przychodzisz z istotną sprawą – powiedział chłodno długowłosy, nie odwracając się nawet od okna i czekając cierpliwie, aż kapitan pozbiera wszystkie świeczki.
Wywołanym do odpowiedzi był młody mężczyzna, którego wielkość mięśni dalece przerastała wielkość mózgu. Przy umownym założeniu, że rzeczywiście go posiadał. I gdyby jeszcze zbyt umięśniona postura nie sprawiała, że był wyjątkowo toporny i niezdarny, mógłby być z niego jakiś użytek.
Auron właśnie zaczął zastanawiać się, dlaczego w ogóle ten człowiek jeszcze plugawi cokolwiek, co związane z wojskiem, kiedy otrzymał upragnioną odpowiedź.
- Panie, schwytaliśmy awanturnika. Straż czeka z nim przed wejściem! – odparł zaaferowany kapitan, jak gdyby po raz pierwszy schwytał łotra.
- Naprawdę uważasz, kapitanie, że interesuje mnie jakiś... awanturnik? – skrzywił się blondwłosy. Na szczęście kapitan nie mógł tego dostrzec.
- Ten to coś innego! – zawołał przejęty mężczyzna, postępując nieproszony parę kroków ku Auronowi. – Zanim żeśmy go schwytali, wybił kilkunastu naszych. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak robił mieczem.
Auron westchnął w myślach. Obawiał się, że to nie wina unikalnych zdolności tajemniczego awanturnika, tylko gapowatości jego straży. A przynajmniej tej, która chadzała po ulicach miasta. Ta w zamku była zupełnie inna. Nie przewracała kandelabrów.
Kapitan nie doczekał się odpowiedzi, więc nieśmiało postąpił jeszcze jeden krok do przodu.
- Zabił Małego Joe...
Na dźwięk tych słów Auron powoli odwrócił się, obdarzając kapitana straży badawczym spojrzeniem. Wydawało się, że szuka dodatkowego potwierdzenia tych słów.
- Wprowadź go – polecił krótko.
Oszołomiony i bezbronny wojownik został zawleczony do jakiejś komnaty. Przy oknie stała, jak sądził po długości włosów i sukience, kobieta.
Gawain został rzucony na posadzkę i straż wyszła bez słowa.
Auron jeszcze krótką chwilę stał odwrócony tyłem do człowieka, którego straż wrzuciła do komnaty, a który ręce spięte miał żelaznym łańcuchem, sądząc po dźwięku.
- Musiałeś bardzo dać się we znaki moim ludziom, skoro skuli cię łańcuchem, a nie związali zwykłym sznurem – powiedział w końcu, odwracając się twarzą do awanturnika – Zabiłeś jednego z moich najlepszych ludzi. Co cię pokusiło, aby wszczynać walkę w tawernie? – spytał z zaintrygowaniem, unosząc lekko brew – Nie wyglądasz na pijanego.
Po prawdzie, mężczyzna wyglądał dokładnie tak, jak spodziewał się tego Auron. Miał zacięty wyraz twarzy i sylwetkę, która pozwalała sądzić, że pomimo dużej siły, potrafi także zachować grację. Nadzieje Aurona rosły z sekundy na sekundę.
Człowiek odezwał się, a Gawain pojął, że się pomylił. To nie była kobieta, a długowłosy mężczyzna, który nosił jeszcze dłuższe szaty. Nie odpowiedział na zadane pytanie. Pewnie wrzuci go do lochu, żeby mógł dojść do siebie, a potem znowu będzie próbował jakiegoś głupawego przesłuchania. Nie zamierzał z nim współpracować, a w tej chwili pragnął tylko, żeby zostawiono go w spokoju.
Auron nie uzyskał odpowiedzi. Nie przywykł do tak jawnego braku szacunku i nieco wybiło go to z rytmu. Spodziewał się wszystkiego, ale nie milczenia.
W końcu uśmiechnął się krótko. Nie sądził, że pierwszej lekcji będzie musiał udzielić mu tak szybko.
Podszedł spokojnie do mężczyzny, spojrzał na niego z góry obojętnie, po czym znienacka trzasnął go w twarz wierzchem dłoni.
- Kiedy o coś pytam, masz odpowiadać – wyjaśnił spokojnie – Nie kłopocz się już, uzyskam moje odpowiedzi później. Na razie się rozgość. Spędzisz tutaj więcej czasu niż planowałeś – uśmiechnął się lekko.
Kiedy mężczyzna uderzył go w twarz, Gawain nagle otrzeźwiał. Zerwał się i wymierzył nieznajomemu cios głową w brzuch. Był wściekły, chciał go zabić, ale kajdany to nie sznur, którego łatwo się pozbyć. Poprawił swoje uderzenie kopniakiem i obszedł komnatę, szukając broni lub czegoś, co pomoże pozbyć mu się kajdan. Zbliżył się do blondyna i powiedział:
- Dziękuję za propozycję, ale nie podoba mi się wasza gościnność. Rozkuj mnie i wypuść to zapomnę o sprawie.
Auron nie zdążył odpowiedzieć. Zresztą nawet nie miał zamiaru. Do komnaty wpadła ochoczo straż, a właściwie zwaliła się w liczbie pięciu żołnierzy wraz z tym od kandelabru. Oczywiście kandelabr został przewrócony, a świeczki posypały się po posadzce...
Mężczyźni hurtem rzucili się na skazańca, okładając go pięściami. Nie było to zbyt ciężkie, zważywszy na kajdany. Auron powstrzymał ich dopiero, kiedy wojownik stracił przytomność. Sam nie włączał się do walki, bo i po cóż... Za to patrzył z prawdziwym błyskiem w oku na nieprzytomnego, który leżał teraz u jego stóp.
- Dobrze się spisałeś, kapitanie, przyprowadzając go do mnie – powiedział z uznaniem, nawet nieco żywszym tonem – Ta furia, ta wściekłość...
Poprawił swoje włosy i wyprostował się w końcu w pełni. Brzuch nadal go bolał, ale był zbyt szczęśliwy z takiego „okazu”, aby o tym myśleć.
- Zabierzcie go na dół – polecił – Zadbajcie, aby nie odzyskał przytomności do czasu, aż do niego zejdę.
Auron nie zamierzał się spieszyć. Cały dzień spędził na zwykłych obowiązkach. W nocy spał smacznie i dopiero następnego dnia rano postanowił odwiedzić mężczyznę, z którym w ciągu najbliższych tygodni spędzi bardzo wiele czasu.
Już korytarz prowadzący do lochu zionął chłodem i wilgocią. Długowłosy skrzywił się na wspomnienie zimna, które panowało w samej celi. Wejścia do niej pilnowało czterech strażników. W drzwiach, na wysokości łydek, rozciągnięty był ciemny sznur - pierwsze z wielu utrudnień jakim musiałby stawić czoła szaleniec, który zapragnąłby się stąd wydostać.
Kamienne pomieszczenie o wysokim suficie miało podłużny kształt. Prowadziło do trzech cel, aktualnie pustych. Jednak co innego skupiało uwagę Aurona. W miejscu, w którym łączyły się krótkie schodki do każdej z cel, wisiał mężczyzna. Był nieprzytomny zgodnie z wolą władcy. Metalowe kajdany wokół nadgarstków przypięte były do grubych łańcuchów, zawieszonych gdzieś u belki u sufitu.
Auron zsunął z ramion wierzchnie nakrycie, pozostając jedynie w kaftanie bez rękawów i skórzanych, opiętych spodniach. Wzdrygnął się przez niemiły chłód, który liznął jego nagie ramiona.
Pod jedną ze ścian, nieopodal wiszącego na łańcuchach skazańca, stał duży, dębowy stół, na którym rozłożono lwią część wymyślonych przez ludzkość narzędzi do zadawania bólu. Oraz kilka innych, których przeznaczenia nie dało się od razu rozpoznać.
Tuż obok znajdowało się bardzo niewielkie palenisko. Z całą pewnością nie mogło służyć do ogrzewania lochu, a jeśli faktycznie tak było, zupełnie nie spełniało swojego zadania.
Auron wziął ze stołu skórzane, brązowe rękawice i naciągnął je na dłonie. Skóra zgrzytnęła niemiło, kiedy poruszył palcami. Na wierzchniej części rękawice nabite były małymi, ostrymi wypustkami.
Mężczyzna podszedł do nieprzytomnego skazańca i trzasnął go z całej siły w twarz wierzchem dłoni, serwując raczej brutalną pobudkę. Uśmiechał się.
Obudził go ból. Z początku sam nie był pewien co go bardziej bolało. Powoli otworzył oczy, chociaż w lochu było niewiele światła to i tak nie było to przyjemne uczucie. Przed nim stał ten blondyn. Wściekłość zapłonęła w nim tak szybko, że jeśli byłaby fizyczną postacią wyglądałoby jakby zmaterializowała się z niczego. W ustach czuł smak krwi, miał ściśnięte gardło i choć przychodziły mu do głowy najprzeróżniejsze obelgi wychrypiał tylko:
– Ty skurwielu, zabiję cię!
Szarpnął się w łańcuchach, które boleśnie wpijały mu się w nadgarstki, chcąc wymierzyć stojącemu przed nim mężczyźnie kopniaka, ale napięte mięśnie nie chciały go słuchać, jeszcze nigdy tak długo nie wisiał w ten sposób, był wyczerpany i głodny, ale furia, którą czuł w tej chwili napędzała go z niesamowitą siłą.
- Nie składaj obietnic, których nie jesteś w stanie dotrzymać – odparł spokojnie Auron - A o tej przypomnę ci w odpowiedniej chwili. Radzę ci uważać na to, co mówisz... - mruknął i zaczął z wolna obchodzić wiszącego mężczyznę dookoła – Wkrótce możesz pożałować każdego z niemiłych słów, jakie do mnie mówisz.
W końcu zatrzymał się i stanął przed mężczyzną, patrząc mu uważnie w oczy.
- Nie jesteśmy już w mojej komnacie, zabawa się skończyła. Kiedy będę o coś pytał, oczekuję odpowiedzi. Jak masz na imię?
Gawain całą siłę woli włożył w to, aby odepchnąć od siebie ból. Mimo wściekłości, która go przepełniała, nie mógł nie czuć tego co czuł, strażnicy skopali go do nieprzytomności, był głodny i bardzo chciałby się czegoś napić, żeby ta nieznośna suchość w ustach przestała mu doskwierać. Nie wyglądało też na to, że wkurwiający blondyn zamierza mu dać spokój. Nie odezwał się, nie zamierzał odpowiadać.
Za to Auron uśmiechnął się lekko.
- A więc zamierzasz to aż tak bardzo utrudnić? Domyślam się, że musi to być dla ciebie ciężkie. Jeszcze wczoraj jako wolny wojownik robiłeś to, co chciałeś. Od dzisiaj twoje życie się zmieni. Nie wypuszczę cię, kiedy mi się znudzisz. Nie próbuję się tobą bawić. Zostaniesz wytresowany. Od ciebie zależy, czy potrwa to parę tygodni czy parę miesięcy. A teraz... - mruknął, kończąc swoją tyradę.
Podszedł do stołu i zastanowił się przez chwilę. W końcu sięgnął po mały nożyk. Wrócił z nim do wiszącego mężczyzny i nie mówiąc nic więcej, wepchnął jego ostrze płytko w bok skazańca. Odrzucił nóż i tym razem wepchnął w ranę palec do połowy. Kręcił nim dłuższą chwilę, rozciągał skórę, wsuwał palec coraz bardziej w mięso.
W końcu wyjął go i spojrzał na wiszącego.
- Jak masz na imię? – spytał chłodno.
Gawain widział sztylet, ale nawet nie poczuł pchnięcia w całym natłoku bólu, który go męczył. Dopiero kiedy rana rozwarła się pod palcami blondyna, poczuł jakby ktoś wiercił mu ostrzem w mięsie. Powstrzymując się od jęku, wysyczał przez zaciśnięte zęby:
– Zabiję cię, kurwi synu, zabiję! Będziesz zdychał długo i boleśnie!
Metodą Aurona była żelazna konsekwencja. Aż do znudzenia.
Nie odpowiadając nic, odszedł z powrotem do stołu. Był bardzo zadowolony, że już na początku jest tak ciężko. Nie było nic nudniejszego od łamanych, którzy poddawali się jego woli zaraz po zobaczeniu pierwszego narzędzia do tortur. Ten tutaj wkrótce napełni loch naprawdę wspaniałym wrzaskiem.
Tym razem Auron sięgnął po metalowy, krótki pręt. Jednak zamiast podejść z nim do skazańca, ułożył go ostrożnie w palenisku. Noża z podłogi nie podnosił, przyda mu się jeszcze.
Kiedy w końcu na powrót stanął przed skazańcem, uśmiechnął się lekko. Bez słów na powrót włożył palec w ranę mężczyzny i powtórzył wszelkiej maści grzebanie w ranie, tyle tylko, że tym razem trwało to dwa razy dłużej.
- Będę to powtarzał, dopóki nie odpowiesz na moje pytanie – powiedział spokojnie – Za każdym razem będę robił to dłużej. Jeżeli zemdlejesz, obudzę cię. Kiedy o coś pytam, masz odpowiedzieć. Jak masz na imię? – powtórzył swoją mantrę, gotów to robić przez cały dzień. Nie odpuści. Nie mógł odpuścić, jeżeli pragnie nauczyć tego człowieka absolutnego posłuszeństwa.
Gawain dostrzegł pręt i spodziewał się, że blondasek mu nim przyłoży, ale ten umieścił go w ogniu. Już wiedział, co go czeka i cholernie mu się to nie podobało. Dłuższą chwilę milczał, aż w końcu czując obrzydzenie do siebie, wychrypiał:
- Gawain.
Na twarzy Aurona pojawił się słodki uśmiech. Pierwsze, malutkie złamanie i zmuszenie do zrobienia tego, czego pragnął długowłosy.
- Grzeczny chłopiec – pochwalił go – Ja nazywam się Auron. Ale ty będziesz do mnie mówił „panie” albo „panie Auronie”. Rozumiesz?
Auron miał prostą zasadę. Za pierwszym razem pytał lub wydawał polecenie spokojnie. Później zadawał ból. Z każdym powtórzeniem większy.
- Pieprz się! – wycedził przez zęby Gawain
Ten ból zaczynał się robić nie do zniesienia, ale zacisnął szczękę i przysiągł sobie w duchu, że żadnego więcej polecenia blondaska nie wykona.
Auron westchnął ciężko i głośno. Rozmowa z tym upartym głupcem zaczynała go już irytować i nużyć.
Odwinął rękę i chlasnął go w twarz. Potem powtórzył to samo drugą ręką. W końcu z impetem, ale bez złości, wcisnął palec w mocno już rozbabraną ranę.
- Pożałujesz swoich słów, tego możesz być pewien. A teraz odpowiedz jak należy. Rozumiesz? – spytał, nie wyjmując palca z rany.
Ćwieki, którymi były nabijane rękawice mocno rozorały twarz Gawaina, który nie mógł już powstrzymać jęku.
Ale to, co Auron zrobił potem wydarło mu z gardła już nie tylko jęk, ale krzyk. Ból był nie do zniesienia; chciał, aby blondyn zabrał rękę, chciał poczuć ulgę, odpocząć, zasnąć.
- Rozumiem, rozumiem! – krzyknął - Zabierz tę rękę! - szarpnął się w łańcuchach, chcąc odsunąć się od blondyna, ale niewiele to dało.
Jednak Auron nie cofnął ręki. Wbił palec jeszcze mocniej w ranę Gawaina, rozkoszując się przez chwilę wspaniałymi krzykami dręczonego mężczyzny.
- Powiedziałem ci, że masz się do mnie zwracać „panie” albo „panie Auronie”. Powtórz odpowiedź jeszcze raz, tylko tak jak należy – syknął w końcu, przekręcając powoli palec w ranie.
Nie interesowało go, że Gawainowi będzie ciężko mówić przez krzyk. Albo zdobędzie siłę na powiedzenie tego, czego życzy sobie Auron, albo ból jeszcze bardziej się nasili.
- Roz... rozumiem, panie! - Gawain nie mógł już myśleć i wszystko zrobiło mu się obojętne. W tym momencie oddałby wszystko za chwilę bez bólu. Rąk niemal nie czuł, kajdany wpijały mu się w nadgarstki, rana podrażniana przez Aurona pulsowała nieznośnie. Całe ciało bolało go po starciu ze strażą długowłosego mężczyzny, bardzo pragnął odpoczynku.
Długowłosy z zadowoleniem kiwnął głową.
- Widzisz? Nie było tak ciężko – powiedział niemal czule.
Jednak tak czy inaczej, Auron chwilowo miał serdecznie dość mówienia do mężczyzny. Odszedł od niego, zerkając jeszcze na pręt, który pozostawiony w ogniu, przybrał do połowy kolor pomarańczowy. Już teraz był gotowy, ale najpierw Auron postanowił użyć czegoś innego.
Sięgnął po bat na krótkiej rączce. Bat złożony był z pięciu rzemieni, każdy z nich spleciony z trzech cieńszych kawałków skóry. Każdy nabijany podobnymi ćwiekami do tych, które Auron miał na rękawicach.
Nie próbował już nic mówić, rozpoczął pracę. Bił Gawaina po plecach. Silnie, ale nie z całej siły. Uderzał w regularnych odstępach, bez nerwów, bez zapamiętywania się w okładaniu go. Był po prostu skupiony.
O ile kilka pierwszych uderzeń zostawiło jedynie małe, krwawe kropeczki na plecach wiszącego, o tyle kolejne zaczęły zdzierać wierzchnią warstwę skóry, a krew zaczęła strużkami spływać po plecach.
Długowłosy nie liczył uderzeń, czuł jedynie, że trwało to dłuższy czas. W końcu przerwał, obszedł Gawaina dookoła i stanął przed nim.
- Podziękuj za udzieloną lekcję – polecił, podtykając mu pod usta dłoń w rękawicy.
Gawain nie miał już na nic siły, ból i pustka w głowie przejęły nad nim panowanie. Nie zareagował na polecenie Aurona, nie dlatego, że się stawiał, po prostu to, co powiedział blondyn nie dotarło do niego, przepłynęło gdzieś obok. Porozcinane plecy piekły niemiłosiernie.
Auron skrzywił się, widząc, że Gawain zaczyna odpływać. Nie miał zamiaru na to pozwolić. Wiedział jednak, że chwilowo kolejna dawka bólu zafunduje mężczyźnie omdlenie i choćby chwilową ucieczkę od bólu. Nie planował być dzisiaj tak miłosierny.
Był przygotowany na takie okazje. Obok stołu i malutkiego paleniska stało wiadro z wodą. Lodowatą, zważywszy na chłód, jaki panował w lochu.
Nabrał wody do miski, wrócił z nią do Gawaina i chlusnął nią w wiszącego mężczyznę. Potem uderzył go pięścią w żebra, zmieniając miejsce i rodzaj bólu, żeby otrzeźwić wiszącego.
- Nawet nie próbuj mi zemdleć – mruknął chłodno – Nie pozwolę ci na to. To początek pierwszego dnia tresury, przed tobą jeszcze wiele więcej. A teraz podziękuj swojemu panu za udzieloną lekcję – polecił, ponownie podtykając mu pod nos dłoń.
Woda otrzeźwiła Gawaina na tyle, że zaczęły do niego docierać słowa Aurona. Jednak wraz ze zwiększeniem przytomności dotarł do niego cały ból, w dodatku coraz ciężej mu się oddychało, zaczął odnosić wrażenie, że jeśli dłużej będzie tak wisieć, udusi się. Nienawidził siebie za to, że za chwilę ulgi jest w stanie zrobić wszystko, nawet spełnić to chore polecenie blondwłosego. Usta miał tak spierzchnięte, że gdyby nie wiedział, że dotyka skóry rękawic, nie poczułby tego.
- Grzeczny chłopczyk – pochwalił go Auron z lekkim uśmiechem.
Wiedział, że wkrótce musi dać Gawainowi pić i pozwolić na krótką chwilę bez kajdan. Nie miał zamiaru go zabijać, ani trwale okaleczać, o nie. Mężczyzna był stanowczo zbyt przydatny w jednym kawałku.
- Myślę, że powoli zaczynasz pojmować, w jakiej znalazłeś się sytuacji. Nie łudź się, że zdołasz stąd uciec, albo oprzeć się tresurze. Nie sądź, że będziesz pierwszym, któremu się to uda. Im lepiej będziesz się zachowywał, tym mniej bólu będę musiał ci sprawić. Zapamiętaj to – powiedział nieco ostrzej, chwytając brodę Gawaina w palce i zmuszając go do spojrzenia mu w oczy – Żyjesz, bo na to pozwalam. Umrzesz, bo tego zechcę.
Długowłosy uśmiechnął się teraz słodko.
- Ale nie zechcę tego. Nie uciekniesz w śmierć, obiecuję ci. W południe pozwolę ci na chwilę odpoczynku i dam wodę. O ile będziesz się dobrze zachowywał. Rozumiemy się?
Gawain chciał wyrwać się z uścisku Aurona, ale w porę się powstrzymał i poczynił nieznaczny ruch głową. Wytrzymał spojrzenie i skinął lekko na znak, że rozumie. Był zbyt zmęczony, żeby myśleć o ucieczce, ale przysiągł sobie w duchu, że jak odpocznie to zabierze się za to.
Auron puścił go, zadowolony z faktu, że tresuje swojego nowego psa zaledwie od paru godzin, a ten już poczynił pewne postępy. Niewielkie, ale jednak. Mieli tygodnie. Miesiące.
Kiedy długowłosy odszedł od Gawaina, w końcu skierował kroki ku palenisku i wziął do ręki rozgrzany pręt. Był niemal boleśnie gorący już od nienagrzanej strony i przez rękawicę. Jego dotyk na ciele Gawaina podaruje Auronowi bardzo rozkoszne wycie.
Pierwszym miejscem, które Auron dotknął rozżarzonym prętem było rozgrzebane mięso w boku Gawaina. Nie tylko dawało niewyobrażalny ból, ale także zapobiegało ewentualnemu zakażeniu rany. Później dotykał prętem na dłużej i krócej różne części ciała wiszącego. Starał się nie trzymać pręta przy skórze na tyle długo, aby się do niego przykleiła, choć kilka razy nie udało mu się to i odrywał metal wraz ze skórą. Natychmiast przyciskał go do nowopowstałej rany.
Nie pozwalał Gawainowi zemdleć. Ilekroć ten zaczynał tracić przytomność, Auron cucił go w ten lub inny sposób.
- Wystarczy – orzekł w końcu, odkładając pręt na stół. Wrócił do Gawaina i znów zmusił go, aby ten patrzył mu w oczy – Potrzebuję małej przerwy, jestem głodny. Odczepię cię na ten czas, będziesz mógł chwilę odpocząć. Nie próbuj usnąć. Jeśli zastanę cię tutaj śpiącego, bardzo tego pożałujesz. Pamiętaj.
Odwrócił się i znów odszedł na chwilę, napełniając miseczkę wodą.
- Poproś ładnie o to, żebym dał ci się napić – polecił – I o to, żebym pozwolił ci odpocząć. Nie mam czasu zmuszać cię do tego, więc jeśli nie zrobisz tego za pierwszym razem, nie dostaniesz pić aż do jutra.
Kiedy rozżarzony pręt pierwszy raz dotknął ciała Gawaina, ten nie mógł dłużej wytrzymać. Loch wypełniły krzyki. Ból był niewyobrażalny, czuł jakby każdy nerw przypiekano mu z osobna. Im więcej razy Auron przykładał żelazo do skóry, tym głośniej wojownik krzyczał, aż zaczęło to przechodzić w wycie. Całą pozostałą siłą woli starał się skoncentrować na tym, co mówił blondyn, ale umykały mu słowa. Czuł przechodzące go dreszcze i gdyby miał czym, zwymiotowałby. Zmęczony umysł wychwycił jednak pojedyncze słowa „napić” i „odpocząć”.
- Proszę... - wyjęczał z trudem
Długowłosy odczepił Gawaina, tak jak obiecał. Był nawet na tyle dobry, aby zrobić to ostrożnie i nie dopuścić do tego, że mężczyzna upadnie bezładnie na kamienną podłogę.
Potem delikatnie podtrzymał mu głowę i podał wodę. Pozwolił mu wypić całą miskę.
- Leż tutaj grzecznie i czekaj na swojego pana – polecił.
Nie odszedł jednak. Znienacka chwycił mocno głowę Gawaina i brutalnie wpił się w jego wargi. Pocałunek był długi i bolesny, Auron z rozmysłem gryzł obolałe wargi Gawaina, całując go jednocześnie z pasją. Wysysał każdą kroplę krwi, która polała się z pogryzionych ust.
W końcu przerwał i oddychał przez chwilę ciężko, zlizując z własnych ust resztkę krwi.
Gdy Auron odczepił mu kajdany, bardzo wiele kosztowało go przywrócenie czucia w rękach, musiał przezwyciężyć chęć trzymania ich dalej w górze i bardzo powoli opuszczał je do boków. Pierwszy łyk chłodnej wody odczuł jak zbawienie, nigdy nie sądził, że zwykła woda może być tak smaczna, nie przeszkadzało mu nawet to, że właściwie daje się poić Auronowi. Teraz marzył tylko o przytuleniu obolałych pleców do zimnej ściany i złapaniu normalnego oddechu, jednak nie było mu to dane. Blondyn nagle wpił się w jego wargi, którym zaledwie sekundy temu przyniosła ulgę orzeźwiającą wodą.
Gawain zamarł, był tak oszołomiony tym gestem, że nawet ból zdawał się płynąć obok niego.
Auron w końcu wstał, ocierając policzek z resztek krwi.
- Nie będzie mnie dłuższą chwilę, odpocznij przez ten czas. Kiedy wrócę, wznowimy tresurę.
Po tych słowach wyszedł z lochu.
Jak Ci się podobało?