Technologia zmartwychwstania (I)
8 listopada 2018
Technologia zmartwychwstania
35 min
Opowieść tylko po części ma charakter tekstu science-fiction. Dwa referaty, wygłoszone na relacjonowanej tu elitarnej konferencji, są realnymi, aktualnymi spekulacjami z zakresu astrofizyki i kosmologii.
List przysłany e-mailem
Okno mojego pokoju wychodzi na południowy zachód. Widok jest sympatyczny. Pomiędzy dwoma budynkami można dostrzec horyzont. To, aby sięgać wzrokiem aż po horyzont, jest dla mnie ważne. W zimie wieczorem na niebie widzę stąd gwiazdozbiór Oriona. Sądzę, że Orion mógłby być symbolem dla mieszkańców naszej planety. Jest pięknym i najbardziej wyrazistym gwiazdozbiorem. Jest znowu wieczór, lecz teraz przede mną świeci jednak Lew. Nie wiem, czy Państwo zgodzicie się ze mną, ale sądzę, że południowa część nieboskłonu jest ciekawsza niż północna. Jeśli już kupować mieszkanie w bloku, to radzę wybierać takie, którego okna wychodzą na południe.
Moje biurko z czarnym blatem stoi przed oknem, a pokój jest wyścielony czerwonym dywanem. Za każdym razem, gdy zmieniałem mieszkanie, starałem się, aby mój pokój miał podłogę wyścieloną czerwonym dywanem. To od czasów studenckich, kiedy pewien francuski kolega po fachu, wyjeżdżając na urlop, wypożyczył mi swój pokój przy rue de Gobelin. Tamten pokoik był wyścielony właśnie jaskrawo-bordowym dywanem.
Na na moim kobiercu, teraz tutaj, leży moja ulubiona, beżowa, skórzana walizka, do której wrzucam rzeczy, które będą mi potrzebne. Jutro wyjeżdżam. Siedzę przy biurku i czytam ponownie swój referat. W zasadzie gapię się jednak na Marsa, który wlazł w gwiazdozbiór Lwa i siedzi tam już od miesiąca. Referat znam już na pamięć. Zresztą, gdy wygłaszam jakąś swoją pracę, to na ogół mówię rzeczy, których wcale do tekstu nie wpisałem. Wieczorem po wystąpieniu czytam tekst jeszcze raz. Bardzo mnie zajmuje przeżywanie takiego seansu jeszcze raz. Ciekawi mnie np. to, co opuściłem i to, co wstawiłem.
Rozmyślanie nad scenariuszem jutrzejszego wystąpienia przerwał mi turkotliwy pisk mojego komputera, który wie wszystko i na dodatek umie wyświetlać erotyczne filmy i puszczać muzykę. Oczywiście to dureń. To świat wie wszystko, a on tylko wyciąga z bebechów świata, to, co inni tam włożyli. Dlatego właśnie mój komputer nazywam pieszczotliwie Imbecylem, Imbecyl zawiadamiał mnie właśnie, że nadeszła do mnie poczta e-mailem. Spojrzałem na ekran i zdębiałem. Dużymi różowymi literami, na żółtym tle Imbecyl wyświetlił tekst listu, który właśnie nadszedł:
„Nazywam się Jaycee McPeteren. Także biorę udział w konferencji na temat domniemanego wyjaśnienia Paradoksu Fermiego. Właśnie się pakuję i za chwilę wyjeżdżam do Cubbyhole. Może sprawdzałeś. To ja wygłaszam tam referat pod tytułem: „Cywilizacje ostateczne, zamieszkujące wnętrza ciężkich gwiazd i przemawiające do nas poprzez pulsary”. Umieram z ciekawości, co ty chcesz tam powiedzieć w tym swoim dziwnym referacie. Nie wątpię, że gdy człowiek, który stworzył Internet, zamierza mówić o sposobach na nieśmiertelność, to chce powiedzieć coś ważnego. Piszę do ciebie jednak teraz z innych ważnych powodów...”
Wrzasnąłem, Łucja chodź, zobacz! Imbecyl pisze zwykły list różowymi literami na żółtym tle! Przecież, „do jasnego licha”, mój komputer, zachowujący się zazwyczaj normalnie wyświetla tekst poczty, która nadeszła e-mailem czarnymi literami na bladoniebieskim tle! Powiedziałem głośno tak, jak to trzeba do niego mówić: „Imbecyl podnieś”. Komputer wyświetlił dalszą część tekstu listu, który nadszedł. Łucja stała już za moimi plecami i także gapiła się w ekran:
„Nie wiem, czy Ty też to już wyczuwasz, ale jesteśmy wyjątkowo blisko »globalnego momentu krytycznego«, dlatego musisz nam pomóc. Ty masz przecież ten twój program komputerowy do nasłuchu i tłumaczenia na niższy, ludzki poziom rozmowy nadistot. Ty go nazywasz, jak wiemy „NaTRoNa”. Poza tym Ty coś jeszcze wiesz, co można zrobić z ową „NaTRoNa”, coś, czego my nie rozumiemy. Proszę, przywieź właściwego pendrive'a do Cubbyhole ... Jestem online!”
– Jak do licha ona to zrobiła?
– Co?
– Że Imbecyl wyświetla tekst listu różowymi literami na żółtym tle.
– A skąd ona wie, że ty opracowałeś „NaTRoNa”?
– Nie wiem!
– To zapytaj jej!
Wystukałem natychmiast na klawiaturze „Jaycee, moja żona pyta, skąd ty wiesz o »NaTRoNa«?” Natychmiast pojawił się komunikat:
– Wytłumaczę ci w Cubbyhole!
– Napisz, że nie pojedziesz do Cubbyhole, bo ci nie pozwalam!
– Łucja ja cię słyszę! – Głos dochodził z głośnika mojego komputera. Zbaraniałem, Ona, ta Jaycee opanowała hardware mojego komputera. Imbecyl nie tylko, że wyświetla pocztę żółtymi literami, ale jeszcze gada co mu każą. Z głośników dalej dochodził głos niejakiej Jaycee Mac Peteren:
– Łucja on musi przyjechać. Inaczej wszyscy możemy zginąć.
– Nie widzę, aby jakaś kometa nadlatywała. Cóż to takiego nam niby grozi? A właściwie z kim ja rozmawiam? Czy mogę się tego dowiedzieć?
– Mam na imię Jaycee. Jestem siostrę twojego męża.
Łucja zamilkła, a ja pobladłem. Zdumienie moje jednak wzrosło, gdyż ostatnia fraza, wypowiedziana przez Jaycee pełnym głosem pojawiła się także na ekranie Imbecyla. Duże różowe litery tym razem na zielonym tle, ułożyły się w napis:
JA JAYCEE JESTEM TWOJĄ SIOSTRĄ BRON!!!
– Zapytaj ją, skąd się jej to bierze – powiedziała Łucja, traktując widać dość poważnie hipotezę, że być może nie są to żarty.
– Aha! Chcecie dowodów. Rozumiem! Zaraz was przekonam! – płynął znów spokojny głos Jaycee z głośnika.
– Łucja! Chyba Bron mówił Ci, że ledwo pamięta swoją matkę. Mówił ci chyba, że ona miała na imię Vivian, że wtedy gdy Bron miał 5 lat oddała go na wychowanie. Oddała go dobrym, znanym ci ludziom, którzy przedstawili ci się kiedyś jako jego rodzice. Vivian wcześniej, wyznaczyła mu jednak zadanie.
– Słuchaj no! To prawda, ale to nie jest żaden dowód, gdyż jak widać, ty nas podsłuchujesz tutaj. Ty to wiesz po prostu z rozmów, jakie Bron prowadzi ze mną. To nie jest żaden dowód na to, że jesteś mu bliska, że pochodzisz z tej samej właśnie jego rodziny.
– Łucja, słuchaj mnie uważnie! Bron jest moim bratem. I jest to ważne również dla ciebie, aby jutro zjawił się w Cubbyhole. W końcu nie wiem, czy Bron mówił ci już kiedyś, że on pochodzi z wielodzietnej rodziny? Noah mój brat i także jego brat, ma także jutro wygłosić referat. Nie wiem także, czy Bron mówił ci, że jego matka wpierała mu, że jest „kosmitką”? Może zapomniał ci powiedzieć, iż obiecała mu, że kiedyś wróci, że wróci, jeśli uda się jej „wydostać”, gdyż aby odlecieć stąd, dysponuje tylko starym, zdezelowanym
„transporterem”.
– Bron! Co ona bredzi o jakiej kosmitce? O jakimś transporterze?
– Łucja. Nie wiem, co jest grane! Przypominam jednak sobie, jak przez mgłę, że moja mama mówiła mi często, iż pochodzi z innej planety! Ja wtedy nie rozumiałem, co to znaczy „inna planeta”. Ona na pewno mówiła to wiele razy. Nie powtarzałem ci tego, bo nie chciałem być śmieszny. Jest także prawdą, że mówiła mi często, że ona wróci. Miała wtedy łzy w oczach. Ja muszę pojechać jutro do Cubbyhole i wezmę ze sobą pentdrive’a z „NaTRoNa”.
– Rób, jak uważasz! Wiesz, że nigdy nie wchodzę ci w drogę, gdy realizujesz swoje różne, zazwyczaj dziwaczne zamierzenia. Kocham cię. Jedź do Cubbyhole. Idź już teraz spać! A o mamie-kosmitce porozmawiamy, gdy wrócisz. Może zresztą będziesz wtedy wiedział więcej, gdyż widzę, że jesteś jakiś, taki skołowany. Dobranoc! Dobranoc Jaycee! I wyłącz się wreszcie, bo chyba rozwalę młotkiem tego Imbecyla. Też mi siostra!!
Widzę, że nie spakuję się, tak jak trzeba. Na pewno znów czegoś zapomnę. Konferencja zaczyna się jutro późnym popołudniem. Jutro ma mówić chyba tylko ten Noah, a potem ma być „bankiet zapoznawczy”.
Muszę iść więc teraz spać? Wezmę Valium, bo po tym wszystkim nie zasnę, Gdy biorę Valium, to nie jestem, niestety, nazajutrz w pełni sprawny, a wydaje mi się, że powinienem być jutro bystry.
To Valium jednak świetnie działa. Dobranoc. Weźcie także dzisiaj Valium. Czeka was bowiem jutro lektura dalszego ciągu mojej relacji!
Wspomnienia z dzieciństwa
Wrzuciłem moje bagaże na tylne siedzenie mojego małego, szarego samochodu. Na przednim siedzeniu, po prawej położyłem dyktafon, kanapki, butelkę z wodą mineralną. Pożegnałem się z Łucją i zacząłem jechać w kierunku na wschód. Z nieba lał deszcz. Wycieraczki miarowo szurały po przedniej szybie małego samochodu. Namiary na krawężniki, brzegi mostów, rowy, tylne światła jadących przede mną samochodów oraz obserwowanie białego paska pośrodku szosy wyłączyły działanie lewej półkuli mózgu. Moja prawa półkula zaczęła więc generować początkowo mgliste, a potem coraz bardziej wyraziste
wspomnienia.
Jest prawdą to, co powiedziała Jaycee, że to ja byłem przyczyną powielenia tu na Ziemi Internetu. Nie poczytuję sobie tego jako swoją zasługę, gdyż o protokole TCP powiedziała mi moja mama. Pamiętam, jak żartowała, gdy mówiła „powiedz im, aby ten standardowy sposób przesyłania informacji pomiędzy wszystkimi komputerami świata nazwać skrótem TCP na pamiątkę statku UFO, w którym przybyłam”.
Moja mama powtarzała mi to tak natrętnie i uporczywie, że gdy dorosłem, to szybko przyswoiłem sobie na kilku uniwersytetach to, co było potrzebne. Potrzebna była natomiast, według rozeznania, jakie tu szybko poczyniłem, przede wszystkim wiedza o człowieku, czyli medycyna, a potem wiedza o komputerach, zwanych w czasach mojej młodości „elektronicznymi maszynami cyfrowymi”. Wiedza o prawach Wienera, Shanona, Einsteina i Junga oraz wiedza o innych, tutejszych „magach” cybernetyki, telekomunikacji, psychologii, parapsychologi oraz prekursorach i działaczach ruchu „New Age” była mi także potrzebna.
Mama mówiła mi wiele razy: „Uważaj na samozwańczych uzdrowicieli i innych szarlatanów, którzy często mylą własne życzenia z rzeczywistością. Ucz się skrupulatnie wszystkiego, czego nauczają tutaj w sposób rzeczowy i precyzyjny. Mów zawsze konkretnie, jasno i racjonalnie. Ludzi przekonują tylko uzasadnione stwierdzenia, takie, w które można uwierzyć, jeśli można to sprawdzić, spoglądając przez okno. A na moją odpowiedzialność mów często o tym, że wszystkie maszyny elektroniczne świata mogą przesyłać między sobą informacje, jeśli tylko ustalić Transmission Control Protocol, czyli TCP, czyli wspólny język dla wszystkich komputerów planety”. Stale mów o „Interneting Project”. To się im utrwali w pamięci. Stworzoną przez ciebie sieć nazywaj Internetem. Gdy nazwa się już utrwali, wycofaj się. Zajmij się wtedy czymś innym... tym, co ci się wtedy akurat spodoba. Gdy wykonasz już swoje zadanie, potem możesz już nic nie robić. Odpoczywaj i baw się”.
Tak się tym przejąłem, iż po studiach, wiedziony jakimiś podświadomymi nakazami, pojechałem na kilka konferencji. Byłem wykształcony wszechstronnie. Potrafiłem więc mówić precyzyjnie i sprawnie. Lubiłem się włóczyć po kawiarniach i wciągać w rozmowę sztywnych, ale za to pracowitych inżynierów. Zauważyłem, że to, co mówię o TCP, trafia do ich przekonania. Pamiętam rozmowę z Robertem Kahn’em i Vitonem Cerfem https://pl.wikipedia.org/wiki/Bob_Kahn
Obydwaj zaskoczyli! Robert Kahn powiedział wprost: „Na tę konferencję przysłało mnie wojsko. Wdrożę TCP do sieci łączącej komputery wojskowe. ARPANET nie ma jeszcze wspólnego języka”.
Pamiętam, że mówiłem wtedy cicho, ale powoli, skandująco, takim tonem głosu jakim mówiła do mnie moja mama. Powtarzałem to zdanie wiele razy, że „sieć wojskowa” i „sieć naukowa” to „Internetting Project”.
W roku 1984 poznałem w Rzymie, na konferencji Wiliama Gibsona, pisarza science-fiction. Pamiętam, jak siedzieliśmy w kafejce blisko kościoła św. Michała, który jak wiadomo, był przed wiekami pałacem Cesarza Hadriana. Gibson był w towarzystwie ładnej i bystrej dziewczyny, wysokiej szatynki, która miała na imię Brenda. To ona, po większej ilości białego wina zaczęła go przekonywać. Słuchaj Wiliam, on ma rację, napisz nową powieść o statku kosmicznym TCP albo nie! Czekaj! Napisz powieść o sieci
komputerów, które rozmawiają między sobą. Wiesz mam już tytuł. Powieść powinna się nazywać „The Matrix”. Wiliam wrzasnął wtedy: Brenda! Nie dosyć, że każesz mi pisać, powieść o komputerach, to jeszcze na dodatek narzucasz mi tytuł nieistniejącej, ale jakby nie było mojej powieści!
Pamiętam, że dziewczyna nachyliła się wtedy nad stolikiem kawiarnianym. Wywróciła wtedy kieliszek, który spadł z trzaskiem na marmurową posadzkę kawiarni. Podleciał kelner. Stanął i wybałuszył oczy, gdyż dziewczyna usiadła naprzeciwko chłopaka, wsunęła mu swoje udo między jego nogi i lizała go po szyi, szepcząc mu od czasu do czasu coś do ucha. Widziałem, jak zmarszczki na twarzy Wiliama pomału rozprostowywały się, a twarz rozjaśniła się. Wiliam powiedział w końcu na głos do kelnera, niech Pan idzie do diabła, napiszę przecież tą powieść, ale zatytułuję ją „Neuromancer” https://pl.wikipedia.org/wiki/Neuromancer
Bardzo się ucieszyłem, gdy po latach, w 1990 roku, moja znajoma przysłała mi książkę niejakiego Johna S. Quartermana https://en.wikipedia.org/wiki/John_Quarterman pod tytułem „The Matrix. Computer Networks And Conferencing Systems Worldwide” https://www.amazon.com/Matrix-Computer-Networks-Conferencing-Worldwide/dp/1555580335 Autor we wstępie do książki napisał, że inspirację do napisania tego trudnego podręcznika technicznego zaczerpnął z powieści science-fiction Wiliama Gibsona zatytułowanej „Neuromancer”. Przyznał się on we wstępie do książki, że od autorów science-fiction pochodzi pomysł, aby „rozkawałkować” każdy komunikat i wysyłać go, w częściach, różnymi drogami, ale z jednolitym nagłówkiem, który powoduje zbieganie tych części do adresata. W ten sposób Internet miał się stać odporny na wybuchy bomb atomowych.
Trzymając dość mocno kierownicę, ręce mi jednak nagle tak zadrżały, iż mój mały samochód mocno zarzucił. Mijałem kolejną ‘planszetę’, tak zwany „billboard”. Owa obrazkowa reklama napoju „PRINCE” obwieszczała o „innej rzeczywistości”. Widziałem już wcześniej ‘planszety’ tej firmy pod hasłem „Inna rzeczywistość”. Marketing firmy działa sprawnie. Przez most wiszący nad przepaścią przechodziły słonie. Na innym plakacie ktoś przechodził po linach na szczyt wiszącej skały…
Tym razem obrazek wprawił mnie jednak w zdumienie. Na ‘planszecie’, na drugim planie widoczna była twarz dziewczyny. Na pierwszym planie widniała czupryna faceta, który się do niej przytulał. Dziewczyna była w ekstazie, miała rozchylone usta, oczy miała przymknięte. Była piękna. Na twarzy miała czarną maskę, taką jaką nosiło się na erotycznych przyjęciach w Paryżu, w czasach Guy de Maupassanta, na przyjęciach tak erotycznych, że lepiej było nosić maskę. Nie to było jednak ważne! Ważne było to, że ja tę dziewczynę znam! Ostro zahamowałem. Wrzuciłem wsteczny bieg. Cofnąłem samochód o sto metrów i zacząłem przyglądać się uważnie dziewczynie, która przysłoniła twarz maską. Tak! Przecież to jest Jaycee McPeteren! Do diabła, ale jak przecież nie widziałem nigdy w życiu Jaycee McPeterem?!
Wrzuciłem pierwszy bieg i ostro ruszyłem. To chyba to Valium! Zawsze mówię, że lepiej nie używać środków psychotropowych! Szosa łagodnymi zakolami prowadziła nadal na wschód w kierunku azjatyckich krajów. Wróciłem wkrótce do moich wspomnień z młodości. Przypomniałem sobie znów tę kawiarenkę w pobliżu pałacu cesarza Hadriana. Przypomniałem sobie owego pisarza Wilama Gibsona i książkę Quartermana, którą dostałem pocztą. Quarterman podał w swojej książce bardzo dobre określenie istoty Internetu. Napisał tam, że jest to: „sieć łącząca wiele innych sieci komputerowych, korzystających z protokołu TCP ... połączonych za pośrednictwem bram (gateways) i korzystających ze wspólnej przestrzeni adresowej”.
Wiem, że na temat TCP mówiłem ponownie w roku 1991. Nocowałem wtedy wraz z Łucją nad jeziorem Bodeńskim. Nie wyspaliśmy się, gdyż zegar kościółka z naprzeciwka dzwonił co godzinę i budził nas, a szóstej wiele osób udawało się do pracy. Wiadomo! Szwajcaria! Przy śniadaniu Łucja odezwała się do przystojnych mężczyzn, którzy usiedli przy tym samym stoliku w hotelowej restauracji. Był to Ted Nelson, szef projektu „Xanadu”, https://en.wikipedia.org/wiki/Project_Xanadu który spotkał się tutaj potajemnie wręcz z wicedyrektorem CERN-u. Mówili o hypertekście, hipermediach oraz Pajęczynie Oplatającej Świat, zwanej przez nich WWW. Nawiązałem do TCP. Byli uprzejmi, ale uznali mnie za jakiegoś prowincjonalnego turystę, który zawraca im głowę rzeczami, które są ogólnie znane.
To mi się często zresztą zdarza, że ktoś mnie bierze za prowincjonalnego głupka. Mam zły akcent we wszystkich językach obcych i złą intonację w języku ojczystym. Zła intonacja w języku ojczystym wynika zapewne ze strugania osoby „uporczywie przyjaznej w uporczywie nieprzyjaznym świecie”. Wtedy taki ktoś rzeczywiście wygląda chyba na durnia i bierze się go za prowincjonalnego głupka. Bardzo mi to pochlebia, gdyż znam swoją moc i dysonans mnie bawi. Wpadłem w świetny humor. Ich rozmowa o projekcie utworzenia „bardzo silnych narzędzi przeglądających World Wide Web” już mnie nie interesowała. Wykonałem misję, jaką zleciła mi mama. Teraz mogłem się już zająć, tym co mnie naprawdę interesuje, czyli sposobami na rezurekcję.
Snując takie wspomnienia, dojechałem do Cubbyhole. Deszcz lał, ale jakaś starsza kobieta w kapturze przypominającym mi sceny z filmów o średniowiecznych mnichach zbliżyła się do samochodu. Zapytałem ją o pensjonat „Equinox”. Powiedziała:
– Oj proszę Pana! To jest przecież na szczycie tej góry Equina. Musi pan jechać jeszcze serpentyną ostro pod górę, jakieś dziesięć kilometrów. „Equinox” to schronisko górskie. Dochodzi tam szosa. Mam nadzieję, że śnieg już stopniał.
W górę jechałem cały czas na I i II biegu. W końcu jednak wąska dróżka pochyliła się i zajechałem na parking przed niskim, dość rozległym pensjonatem. Gdy wyszedłem z samochodu, uderzyło mnie ostre, świeże, zapewne zdrowe powietrze. Rozejrzałem się. Wokół rosła kosodrzewina. Chmury wisiały tuż nad głową. Pomyślałem, ładne mi Cubbyhole. Przecież to jest zapewne na wysokości 1200 metrów ponad poziomem morza. Wolę morze niż góry. Mówi się trudno. Pensjonat w pastelowych kolorach wyglądał malowniczo bądź powiedziałbym raczej tajemniczo.
Tajemniczy pensjonat
Tak, to raczej schronisko górskie, a nie pensjonat. W zabudowaniu istniała jednak wydzieloną część, przeznaczona na organizowanie konferencji dla, powiedzmy, „nietypowych grup badawczych” lub wręcz jakichś „oszołomów”. Poprzez korytarzyk zapełniony wieszakami, obwieszonymi wierzchnimi okryciami gości, zapewne gości z restauracji po lewej, wszedłem do holu albo raczej salonu wypoczynkowego pensjonatu, umieszczonego w jego prawym skrzydle.
W fotelach siedziały dwie ładne kobiety, przy barze stało kilku mężczyzn, pośrodku holu zobaczyłem także grupę młodych ludzi. Tylko troje z obecnych tu osób było w moim wieku, czyli w starszym wieku. Na środku holu stała odwrócona tyłem do mnie wysoka, dobrze zbudowana dziewczyna. Miała dziwnie skrojoną, krótką sukienkę, nieco dłuższą pośrodku, a krótszą po bokach. Sukienka była granatowa, ubarwiona plamami geometrycznych figur, przypominającymi gwiazdy oglądane przez nieostro nastawiony teleskop. Dziewczyna stała w lekkim rozkroku, przybierając taką luźną postawę zapewne dlatego, że akurat chichotała z jakiegoś ważnego zapewne powodu. Miała ładne nogi.
Starsza kobieta, siedząc w fotelu, na mój widok wstała i powiedziała głośno:
– Oto Bron Colins. Mamy więc już komplet. Po czym zwróciła się do mnie.
– Bron przedstawię cię wszystkim, którzy przyjechali wcześniej i dobrze się już bawią. Ja sama mam na imię Pheobe. Nie wiem, czy wiesz, ale na konferencję zaproszone zostały tylko osoby skoligacone w pewien szczególny sposób. Wszyscy odwrócili się w moim kierunku. Dziewczyna w granatowej, dziwnej sukience patrzała teraz na mnie „laserowym wzrokiem”. Założyłbym się, że jej niebieskie oczy nie tylko odbierają światło, ale także wysyłają światło. Miała pełne, ładne usta, lekko załamany nos, wysunięty podbródek, a jej włosy widać zupełnie niedawno, zapewne tuż przed przyjazdem, były poddane tak zwanej trwałej ondulacji. Fryzurę miała fajną. Taką trochę „afro”. W ręce trzymała kieliszek z białym winem. Można było się spostrzec, że wszyscy obecni wypili tutaj jakiegoś drinka.
– Oto Noah, który za chwilę wygłosi pierwszy referat – ciągnęła Phoebe, pokazując palcem na mężczyznę w moim wieku. Phoebe też była w moim wieku.
– Jak wiadomo, ty Bron wygłaszasz swój referat dopiero jutro. – A to est Jaycee Mac Peteren, która wygłasza dzisiejszy drugi referat. Po tym urządzamy luźną dyskusję i rozpoczynamy uroczystą kolację, a właściwie no wiesz, taki wieczorek zapoznawczy – ciągnęła Phoebe, pokazując palcem na dziewczynę w granatowej sukience w nieostre gwiazdy.
Dziewczyna spoglądała na mnie nieco zdziwiona. Jej wzrok był jednak przyjazny.
– Ten oto młody człowiek o imieniu Patrick to syn Tima i Brendy Lynx – kontynuowała przedstawianie Phoebe – Wygłosi jutro referat o istocie emulacji psychiki człowieka w systemach komputerowych. Kolejny referat o post-biologicznych formach życia i świadomości wygłosi Genevieve, ta oto młoda osoba, która jest córką księżniczki Alice. Jak wiecie, druga córka Alice ma na imię Astrid. To właśnie ta dziewczyna, która usiadła tam w fotelu. Przyjechała w ostatniej chwili. Chce także wygłosić referat, proponując tytuł: „Miłość i seks w czasach rzeczywistości wirtualnej”. To się nie zmieści nam chyba w programie tego seminarium, które ma trwać przecież tylko trzy dni.
Spojrzałem w kierunku Pań siedzących na fotelach. Teraz dojrzałem, że Phoebe i Jaycee były podobne do siebie jak dwie krople wody. Phoebe ciągnęła dalej:
– Tyle przewiduje oficjalny, zaplanowany program konferencji. O ile wiem, kilka osób liczy jednak na ważniejszą, drugą część konferencji, której przebiegu nie udało mi się przewidzieć. Jest nas tutaj kilkunastu. Bron poznaj resztę przybyłych osób na własną rękę. Nie wiem bowiem sama wiele więcej, gdyż zgromadziliśmy się w tym gronie pierwszy raz. Jak dotąd owe młode osoby, które tu oglądasz, nie chcą mówić na serio. Trzymają się ich żarty. Chcą się bawić i nie mogę się połapać w tym, o co im chodzi. Możemy zaczynać. Przejdźmy do salki konferencyjnej, która jest tu obok. Ostrzegam, salka ta wisi nad urwiskiem. W dół jest tysiąc metrów. Proszę nie wychylać się przez okno. Aha Bron! Zanieś swoje rzeczy do twojego pokoju. Tu z holu są schody na górę. Masz pokój nr sześć. Zaczynamy w takim razie za dwadzieścia minut.
Po wejściu na salę konferencyjną zauważyłem, że jedyne wolne miejsce było koło Jaycee. Usiadłem więc między Jaycee a Phoebe. Wszyscy mieli tu wygodne fotele, które poustawiano półkolem na zielonym dywanie. Przed nami stał stolik oraz dwa foteliki, a za nimi zwykły ekran do wyświetlania staroświeckich przezroczy. Taki był ostatnio styl na elitarnych konferencjach. Za oknami rozpościerał się piękny widok na okoliczne góry. Niebo rozjaśniło się i wyjrzało Słońce.
Czy gwiazdy mają duszę?
Na ekranie widniał olbrzymi napis. To widać Noah wyświetlił już tytuł swojego referatu. Tytuł brzmiał:
CZY GWIAZDY MAJĄ DUSZĘ?
Phoebe wstała ze swojego miejsca na sali, usiadła na foteliku prezydialnym, podtrzymując stosowną, profesjonalną procedurę konferencji, mimo jej kameralnego charakteru i powiedziała:
– Noah, prosimy! Wygłoś swój referat.
Noah usiadł na drugim foteliku, usytuowanym przed nami i rozpoczął wykład:
– Pani Przewodnicząca, Szanowne Panie i Panowie, pozwólcie, że rozpocznę od opowieści o wynikach sekcji wykonanej po zgonie Alberta Einsteina. Nie wiem, czy państwo wiecie, że badanie histopatologiczne skrawków mózgu tego człowieka wykazało, że ilość komórek glejowych w jego tkance nerwowej była wyjątkowo dużą.
Noah spokojnym głosem ciągnął dalej:
Przytoczone fakty chciałbym zestawić z danymi opublikowanymi przez niejaką Kay Redfield Jaminson, specjalistkę w zakresie choroby maniakalno-depresyjnej. Zwraca ona uwagę, że wielu wybitnych twórców, poetów, malarzy, pisarzy cierpiało na chorobę afektywną, bądź mieli znaczne wahania nastroju.
Wrażliwość niektórych regionów mózgu jest wyznaczana przez komórki gleju, to znaczy komórki okalające neurony, pełniące między innymi funkcje odżywcze. Większość z tych komórek to tak zwane astrocyty. Wykazano, że komórki gleju zmieniają swoją funkcję pod wpływem słabych pól elektromagnetycznych.
Miejsca gęstych skupisk komórek glejowych są widoczne w trakcie obrazowania tkanek mózgu przy pomocy tomografów magnetyczno-rezonansowych. Niektórzy radiolodzy nazywają te miejsca „niezidentyfikowanym obiektami świecącymi” (UBO- unidentified bright objects).
Wspomniana Kay Redfield Jamison twierdzi, że wiele osób ze znacznymi wahaniami nastroju, cechuje się właśnie obecnością w ich mózgach owych „niezidentyfikowanych obiektów świecących”.
Neurofizjolodzy spostrzegli niedawno, iż zachodzi znaczna zależność pomiędzy cyklicznymi zmianami aktywności Słońca a kondycją psychiczną ludzi.
W okresach, zwiększającej się co jedenaście lat, ilości tak zwanych plam słonecznych nasila się strumień elektronów, pędzących ze strony Słońca oraz natężenie „promieniowania” elektromagnetycznego. Czasami owo wzmożenie promieniowania jest tak znaczne, iż jest mowa o tak zwanych burzach elektromagnetycznych. Użyteczne byłoby, aby słuchacze zaglądnęli ze swoich smartfonów do witryny http://www.solen.info/solar/
Cykliczne zmiany aktywności przejawia nie tylko Słońce, ale i inne gwiazdy.
W okresach „szczytów” aktywności słonecznej odnotowuje się często zmiany zachowania wielu ludzi. W tych właśnie okresach ukazują się publikacje o najbardziej znaczących, nowych koncepcjach naukowych. Spostrzega się większą ilość zgłoszeń patentowych. Podejmowane są nowe ruchy społeczne. Spadkom aktywności towarzyszy natomiast zwiększona ilość brutalnych czynów kryminalnych.
Można więc stwierdzić, że w pewnym zakresie na naszą ludzką cywilizację wpływają przekazy „nadawane” z pobliskiej gwiazdy. Można mówić o cyklicznie wznawianej „audycji”. Audycja ta oddziałuje nie tylko na najwybitniejszych twórców, ale niestety także na okrutnych dyktatorów i nieprzejednanych buntowników. Audycja ta, będąc rodzajem „anioła stróża”, zabezpiecza przed tym, aby żaden, totalitarny, nieludzki reżym nie przetrwał zbyt długo. Algorytm pobliskiej gwiazdy wymusza tworzenie i okresowe burzenie porządku zastanego. Co zdumiewa? Audycja ta jest przekazywana wprost do głów osób, którym wcześniej wszczepiono „rodzaj implantów”.
Wytwarzanie „niezwykłości” i formułowanie oryginalnych pojęć, również nowych idei teologicznych, realizują osoby o szczególnym upodobaniu do dysput intelektualnych, co być może tłumaczy po części prawidłowość, iż osoby te tworzą rozłożony w czasie „łańcuch osób”, które bądź znały się prywatnie, bądź bardzo personalnie traktowały pewną ideę swojego „poprzednika”.
Rozpatrzenie rozwoju twórczości osób, które były kreatywne lub bardzo destruktywne, w zestawieniu z wykresem „audycji nadawanej przez naszą najbliższą gwiazdę” skłania do rozpatrzenia tezy Giordano Bruno, który twierdził, że „gwiazdy mają duszę”. Jak wiadomo, między innymi za głoszenie tej pozornie niedorzecznej tezy został on spalony na stosie.
Teza Giordano Bruno pozostawałaby nadal niedorzeczna, gdyby nie opublikowane niedawno, prace kosmologów. Jednym z nich jest niejaki Clement Vidal http://www.clemvidal.com/ autor książki zatytułowanej ”The begining and the end".
Do podobnego wniosku, potwierdzającego przekonanie Giordano Bruno, dochodzą osoby analizujące bezsporne objawienia maryjne takie jak w Fatimie. Osoby te wychodzą z założenia, że jeśli w naszej Galaktyce, której wiek jest rzędu 10 miliardów lat, chociażby tylko na jednej planecie, krążącej wokół 100 miliardów jej gwiazd, rozwinęła się w przeszłości inteligentna cywilizacja, która wyprzedzałaby nas w rozwoju, powiedzmy o milion lat, to sprawowałaby ona kontrolę nad całością spraw naszej galaktyki, a jej działania musiałyby być postrzegane przez nas jako „działania magiczne”.
Istnienie takiej cywilizacji nie jest potwierdzone. Brak danych o istnieniu w naszej galaktyce cywilizacji wysokiego rzędu jest nazywane paradoksem Fermiego.
Wielu myślicieli próbowało sformułować hipotezy wyjaśniające ów paradoks Fermiego. Jedną z nich jest tak zwana hipoteza mimikry. Autorzy tej tezy zakładają, że wysoko rozwinięta cywilizacja naszej galaktyki stara się ukryć swoje istnienie, jakkolwiek czasami w różnych epokach, w różnych miejscach interweniuje, na ogół w sposób dostosowany do naszego aktualnego poziomu cywilizacyjnego. O innej wysoko prawdopodobnej hipotezie wyjaśniającej paradoks Fermiego będzie mówić, o ile wiem, obecna tu Jaycee.
Pozwólcie Państwo, że na tym zakończę na razie moje wywody.
Słuchając referatu, nudziłem się jak mops. Wszystko, co mówił Noah, było mi znane. Cały czas gapiłem się więc na nogi Pani Mac Peteren, zwłaszcza że podkurczyła uda, oparła na nich swoje łokcie i pochyliła się do przodu, podpierając dłońmi swoją twarz. Czasami jej mięśnie zaczynały leciutko drgać. Na przedramionach i dłoniach miała dużo piegów. Uważnie słuchała referatu, jak gdyby sprawdzając, czy wszystko jest przedstawiane, tak jak trzeba.
– Otwieram dyskusję – powiedziała Phoebe, wyciągając się wygodnie na foteliku, trzymając swoje dłonie założone za głowę, tak właśnie, jak to często robię.
– No dobrze, to ja zadam pierwsze pytanie – powiedziałem głośno – wiem, że ty opublikowałeś pracę w której podajesz dane o audycjach nadawanych przez inne gwiazdy. Czy rejestrowałeś sygnał nadawany przez „Cygnus 16”. Gwiazdę tą obiega planeta w odległości dwóch jednostek astronomicznych.
– Rejestrowałem.
– No i co? Nie zauważyłeś przypadkiem czegoś dziwnego?
– To, co zauważyłem, nie jest dla mnie dziwne.
– To dlaczego o tym nie mówisz?
– Trzymam się zalecenia Ludwika Wittgensteina, że „jak o czymś nie można mówić
jasno, to lepiej milczeć na taki temat”.
– Phoebe, Pani przewodniczący – odezwał się Patrick, młody chłopak z długimi włosami związanymi z tyłu skórzanym rzemykiem – Trzeba powiedzieć tutaj od razu jasno całą prawdę, bo inaczej będziemy krążyć wokół tematu, a mamy dramatyczną sytuację nie na Cygnus 16, ale na „trzeciej Solaris”.
– Co mam niby powiedzieć jasno?
– No, po prostu, że komandor Adrian został zmuszony przez sytuację na statku i wysłał zaraz po TCP-1, także grupę fizyczną. To grupa fizyczna majstrowała przecież coś w regionie ramienia Oriona.
- Jaki komandor Adrian, co to jest ten TIME-CRAFT? Czy Ty masz na myśli serial „Star Trek”, czy co jest grane? – odezwała się, nikomu nie przedstawiona dziewczyna.
Zapewne owa odważna dziewczyna, która zabrała głos, jest jedną z turystek i dołączyła do naszych obrad bez zaproszenia. Nikt się jednak tym nie przejął. Jedynie Patryk zagadnął ją. Dziewczyna odparła, że ma na imię Patrycja.
– Panie i Panowie, ja chciałbym zgłosić wniosek formalny – odezwał się przystojny mężczyzna w jasnym ubraniu, takim, jakie noszą członkowie mafii sycylijskiej. – Odłóżmy tę dyskusję na wieczór, a teraz posłuchajmy referatu Pani Jaycee McPeteren, gdyż sądzę, że wiele to wyjaśni.
– Sądzę, że Virgil Harmakhis ma rację. W pełni demokratycznie podejmuję więc jednoosobowo decyzję, że teraz będzie wygłaszała referat Jaycee. Prosimy Cię! – powiedziała z uśmiechem Phoebe.
Dziewczyna usiadła na foteliku obok Phoebe.
– Proszę pierwsze przezrocze z tytułem mojego referatu.
Ujrzeliśmy kolorowy napis wypisany różowymi literami na niebieskim tle:
Cywilizacje ostateczne, zamieszkujące wnętrza ciężkich gwiazd i przemawiające do nas poprzez pulsary.
Jaycee mówiła donośnym, wibrującym głosem:
Noah w poprzednim wykładzie wspomniał o tak zwanym paradoksie Fermiego. W Wikipedii istnieje odpowiednie hasło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Paradoks_Fermiego Są tam wyliczone i pogrupowane hipotezy, starające się wytłumaczyć, dlaczego nie dostrzegamy śladów działań wysoko rozwiniętych cywilizacji. Autorzy tego hasła rozpatrują przede wszystkim hipotezę stwierdzającą, że „obcy nie istnieją, bo inteligentne życie doprowadza do samozagłady”. Inna grupa hipotez zakłada, że: obcy istnieją, ale komunikacja z nimi jest niemożliwa, gdyż:
– inteligentne cywilizacje są rozrzucone w przestrzeni i zbyt oddalone
– inteligentne cywilizacje istnieją za krótko
– inteligentne cywilizacje jeszcze nie powstały
– rozprzestrzenienie się poza własny system planetarny jest niewykonalne
– ludzie nie szukają jeszcze wystarczająco długo
– obcy nie zdążyli jeszcze nas odpowiedzieć
– ludzie nie nadsłuchują we właściwy sposób
– inteligentne cywilizacje wysyłają sygnały radiowe tylko przez krótki czas
– ponieważ wszystkie wysoko rozwinięte cywilizacje osiągają poziom technologicznej osobliwości
– stosowana przez nas technologia radiowa jest zbyt prymitywna
– ponieważ postanowili się nie komunikować...
– ponieważ Ziemia została specjalnie odizolowana lub obcy ukrywają swoją obecność
– ponieważ są zbyt obcy i nie są zainteresowani
– pozostają dla nas niewidoczni...
– ponieważ porozumiewanie się z innymi w kosmosie obcymi jest niebezpieczne
– ponieważ sami ludzie ich ukrywają ...
Proszę Państwa! Od niedawna problem paradoksu Fermiego można interpretować inaczej. Doprowadziły do tego prace filozofa i kosmologa Clement Vidala. Autor ten opublikował wiele swoich prac w czasopismach z Listy Filadelfijskiej. Na przykład, opublikował w czasopiśmie Acta Astronautica pracę pod tytułem „Stellivore extraterrestrials? Binary stars as living systems” http://homepages.vub.ac.be/~clvidal/writings/Vidal-Stellivore-Extraterrestrials.pdf
Otóż Clement Vidal jest przekonany, że we Wszechświecie istnieją potężne cywilizacje. ” Mieszkają” one, między innymi w układach tak zwanych gwiazd podwójnych https://en.wikipedia.org/wiki/Binary_star . Zamieszkują wnętrza niektórych ciężkich typów gwiazd i zapewne wykorzystują właściwości tak zwanych „czarnych dziur”. Cement Vidal umieścił swoje zasadnicze dzieło zatytuowane „The begining and the end — the meaning of life in a cosmological perspective” w Internecie. Jego książka jest dostępna pod: https://arxiv.org/ftp/arxiv/papers/1301/1301.1648.pdf
Wśród wyliczonych wyżej, możliwych powodów paradoksu Fermiego nie uwzględniono możliwej przyczyny, którą eksponuje wspomniany autor. Clement Vidal jest przekonany, że jeśli inteligentna cywilizacja przeżyje najprostsze niebezpieczeństwa, to szybko jest na takim poziomie, iż komunikowanie się na falach radiowych lub poprzez podróże statkami kosmicznymi jest dla niej zbyt prymitywne, nieinteresujące. Według Vidala cywilizacje te nie kryją się, są widoczne jak na dłoni – tyle, że my nie jesteśmy wyczuleni na ich sygnały.
Inteligentne cywilizacje bardzo szybko przechodzą ze poziomu życia biologicznego do form inteligencji odtworzonej na innym nośniku. Życie post-biologiczne to zapewne inteligencja w postaci emulowanej we wnętrzu układów informatycznych, czyli we wnętrzu pewnego rodzaju superkomputerów. Najlepszym medium, aby zorganizować taki superkomputer to wnętrza gwiazd, a zwłaszcza wnętrza tak zwanych czarnych dziur. Odtwarzanie inteligencji i świadomości we wnętrzach gwiazd i czarnych dziur wymaga opanowania procesów zachodzących w nanoskali. Zdolne byłyby do tego jedynie cywilizacje, które osiągnęły poziom rozwoju rzędu IV stopnia na skali Kardasheva i BὨ na tak zwanej nano-skali Barrow'a.
Użyteczność czarnych dziur dla wysokorozwiniętych cywilizacji Clement Vidal wyjaśnia w rozdziale pod tytułem „Black Holes as Attractors for Intelligence”. W największym skrócie czarne dziury mogą być najbardziej wydajnym źródłem energii. Mogą być narzędziem komunikacji, podróży międzygwiezdnych. Mogą stanowić podstawę największych mocy obliczeniowych. Mogą posłużyć do ”wyprodukowania” („odpalenia”) wszechświata potomnego.
Powstaje pytanie, czy postbiologiczne cywilizacje nadają jakieś sygnały?
Według Vidala – tak! Komunikacja jest im potrzebna dla realizacji inżynierii gwiezdnej. Bardzo możliwe, że wykorzystują one w tym celu pulsary.
W rozdziale: „Are Pulsars Artificial Output Transducers?” Vidal przytacza argumenty z zakresu obserwacji astronomicznych, świadczące o tym, że błyski niektórych pulsarów noszą cechy sygnalizacji sztucznej. Przytoczę tu istotny fragment jego wywodu:
[„… W ortodoksyjnym programie badawczym SETI potrzeba czegoś więcej niż zwykłego impulsu, aby podejrzewać obecności sygnałów nadawanych przez „obcych”.
Większość naturalnych emisji radiowych ma dość szerokie pasmo odbioru, jeśli więc sygnał ogranicza się do wąskiego przedziału, jest to uważane za wskazówkę, że może być sztuczny, to znaczy utworzony przez istoty inteligentne.
Jeśli sygnał będzie również „migał” lub wyłączał się, lub przełączał między dwoma pobliskimi częstotliwościami, podejrzewalibyśmy wtedy, że była to zakodowana wiadomość. Bez wątpienia będziemy się starać zarejestrować taki sygnał i spróbujemy przeanalizować, co zostało”powiedziane”.
Godne uwagi jest więc to, że niektóre pulsary wykazują aktywność zgodną z wyliczonymi dwoma charakterystykami. Na przykład, bardzo namagnesowany obiekt (XTE J1810-197 lub PSR J1809-1943, zwany także a magnetarem) emituje w paśmie 1,4 Ghz. Od czasu odkrycie owego XTE w roku 1967 znacznie rozwinięto badania nad pulsarami. Wiele tych obiektów gwiezdnych włącza się i wyłącza na dłuższe okresu czasu (zeruje pulsowanie) lub przełącza się między częstotliwościami (zmiana trybu). Sygnały pulsarów przejawiają również inne intrygujące właściwości takie jak polaryzacja sygnału, dryfowanie podpikowe, impulsy gigantyczne lub mikrostruktura impulsów. Nasza obecna zdolność do uwzględniania rozdzielczości czasowej może być niewystarczająca, aby dekodować ewentualny hipotetyczny komunikat. Rzeczywiście, minimalna rozdzielczość czasu jest wyznaczana przez stałą Plancka, która wynosi 5,4 × 10-44 sekudy, a współczesny pomiar pulsara osiąga 6,4 × 10-5 sekund. Oczywiście nie jest to usprawiedliwienie dla odroczenia analizy danych...”].
Według Vidala pulsary ustanawiają system pozycjonowania w przestrzeni kosmicznej i mogą być podstawą dla systemu nawigacji w podróżach międzygwiezdnych i międzygalaktycznych. Badacz dyskutuje to w pracy zatytuowanej „Pulsar Positioning System: A quest for evidence of extraterrestrial engineering” https://arxiv.org/abs/1704.03316
Nasuwa się pytania, jaki jest zasadniczy cel działań owych zaawansowanych cywilizacji. Hipotetyczna odpowiedź znajduje się w artykule autora, opublikowanym pod tytułem: „Cosmological Immortality: How to Eliminate Aging on a Universal Scale”. Punktem wyjścia do rozważań zawartych w tym artykule jest stwierdzenie, iż: „Śmierć naszego wszechświata jest tak samo pewna, jak nasza indywidualna śmierć”. Mówiąc więc w skrócie, celem wysoko zaawansowanych cywilizacji jest znalezienie rozwiązania dla tego właśnie nadrzędnego problemu.
Zasadniczą trudnością dla słuchaczy, aby uważnie prześledzić i wstępnego zaakceptować wizję wysokorozwiniętych cywilizacji, zamieszkujących wnętrza gwiazd, jest konieczność uznania możliwości istnienia świadomości i inteligencji na bazie nie biologicznej, lecz informatycznej.
Sądzę, że pokonanie tej trudności wyobrażeniowej jest możliwe, jeśli zaznajomić się z filmem pod tytułem „San Jupitero”, czyli odcinkiem trzecim sezonu czwartego serialu „Black Mirror”
vide: http://www.serialowa.pl/136688/black-mirror-san-junipero-sezon-3-odcinek-4-recenzja/
Tak się składa, że jeśli dla celów edukacyjnych oglądniemy ten film, to od trudnych problemów z zakresu fizyki i kosmologii wrócimy do sfery najbardziej nurtujących nas zagadnień, to znaczy problemów życia, śmierci i miłości.
– Skończyłam. Dziękuję Państwu za uwagę – powiedziała Jaycee.
– Otwieram dyskusję – powiedziała Phoebe.
– Wiecie co, ja mam dość! – powiedział wyjątkowo głośno Virgil Harmakhis – w przepoconym teraz, jasnym garniturze. Ja muszę się teraz napić piwa, bo zwariuję.
– Ja też muszę się napić teraz piwa – skonstatował ku mojemu zdziwieniu także Noah.
– Zgłaszam mój drugi dzisiaj wniosek formalny, który jest podobny do pierwszego. Proponuję odłożyć dyskusję na jutro, na czas po referacie Pana Brona Colinsa.
– Ten, kto jest za wcześniejszym zakończeniem dzisiejszych obrad, jest proszony
o podniesienie ręki – powiedziała Phoebe.
Wszyscy obecni podnieśli ręce. Koło stolika prezydialnego natychmiast pojawił się teraz Patrick i powiedział:
– Mam informację i propozycję. Tu obok w restauracji tego schroniska górskiego odbywa się też inna impreza. Mianowicie, kilkanaście osób z pewnej nowej, profesjonalnej redakcji świętuje tam rozpoczęcie wydawania czasopisma pod tytułem „Pop-Art”. Ktoś z nich wszedł tu przed chwilą i zaprosił nas wszystkich na ich potańcówkę. Przekazuję więc ich propozycję. Kto chce się bawić w gronie młodych, sprawnych businessmanów, którzy założyli dochodowe, wysokonakładowe czasopismo, jest zaproszony do restauracji obok.
Wszyscy wstali i słaniając się na nogach, poszli na razie do swoich pokoi.
Bankiet na zaproszenie redakcji czasopisma „Pop-art.”
Wziąłem prysznic. Ogoliłem się. Zmieniłem koszulę. Wybrałem sobie mój ulubiony jaskrawy, kwiecisty krawat i zszedłem na parter, prosto do restauracji pensjonatu „Equinox”. Minęła dopiero godzina, lecz jak zauważyłem, wszyscy uczestnicy naszej konferencji byli już tutaj obecni. Astrid z Jaycee siedziały przy barze, mając w ręce szklanki wypełnione jakimś żółtawym płynem. Obok nich stali młodzieńcy z głowami „ogolonymi na pałę” i coś im intensywnie tłumaczyli.
W dzisiejszych czasach trzeba mieć naprawdę dużą odporność. Każdy komuś coś intensywnie tłumaczy.
Usiadłem przy wolnym stoliku na wprost baru, gdzie w świetle reflektorów, typowych dla takich nocnych knajp, błyszczały rozliczne butelki whisky, koniaków, szampanów i win. Wszyscy kurzyli tutaj papierosy. Na szczęście ktoś otwarł okno, skąd dopływało świeże, górskie powietrze.
Siedziałem przy moim stoliku, patrząc na pary, które zaczęły tańczyć na parkiecie usytuowanym na prawo od błyszczącego baru. Prawdę powiedziawszy, lubię atmosferę nocnych barów, zwłaszcza tych gdzie się tańczy. Sądzę, że w takich barach zaczynają się ‘najważniejsze znajomości świata’. Więcej nawet, jestem przekonany, że o świcie w takich właśnie barach, w bełkotliwych rozmowach są proponowane rozwiązania dla najtrudniejszych problemów świata. Tyle tylko, że nikt nie rejestruje ‘owych bełkotliwych rozmów’ i stąd bierze się ów brak rozwiązań na plagę narkomanii, wojen plemiennych, na ogólną,
przeciętną nie szczęśliwość.
Popijałem drinka i patrzyłem na tańczące pary. Lubię patrzeć na tańczące pary. Dziewczyny są ubrane wtedy zawsze wystrzałowo. Na przykład, ta dziewczyna ma krótką, białą spódniczkę, ciemne, brązowe rajstopy i brązowy sweterek w kratkę. Przytula się do jakiegoś chłopaka, który jest znacznie od niej młodszy. O kurde! Przecież to jest Phoebe.
– Czy mogę się przysiąść? – usłyszałem nade mną głos. To była Jaycee. Teraz z bliska wyglądała fascynująco. Miała na sobie ciemno-zieloną minispódniczkę, do której ubrała szare rajstopy i szary, zrobiony z węzełków sweter.
– Ależ proszę! Usiądź tutaj obok mnie, moja siostro!
– Cieszę się – powiedziała Jaycee, siadając na sąsiednim foteliku.
Rajstopy na jej udach, jak się okazało, miały wplecioną błyszczącą nitkę.
– Wiesz coś mi tu nie gra! Ja jestem młodsza od ciebie o kilkanaście lat. Rozmawiałam przed chwilą z Phoebe. Zauważyłem, że ona ma wiele gestów, ruchów, jak to zakładanie rąk za głowę, w chwilach, kiedy trzeba intensywnie myśleć – bardzo podobnych do twoich ruchów. Potem zapytałam ją: „A ty jesteś skąd? Kim była twoja matka?”. Wiesz, co mi odpowiedziała? Powiedziała: Jestem córką Vivian, która będąc tu pierwszy raz na powierzchni tej planety, urodziła troje dzieci. Po czym dodała, iż jej matka Vivian wymusiła na ich ojcach nadanie swoim dzieciom imion: Noah, Bron i Phoebe. Matka Phoebe potem odleciała. To znaczy „udało jej się odlecieć”. Stara zdezelowana jednostka Transferu w Czasoprzestrzeni (TCP) czekała jednak na nią na orbicie geostacjonarnej. Wyobraź sobie, że ona przy pomocy tego archaicznego sprzętu doleciała na statek. To był cud! Ona przecież „pochodziła” z TIME-CRAFT-IV. Teoretycznie nie miała więc żadnych szans! Jednak musiała uciekać.
Rozmowę przerwał nam mężczyzna z redakcji „Pop-Art”. Młodzieniec zamierzał poprosić moją rozmówczynie do tańca. Zareagowałem więc szybko.
– Jaycee! Chodź! Może zatańczymy?
– Chętnie! Chodź!
Na parkiecie było tłoczno. Zapewne dlatego, że zaprzestano na moment odtwarzania muzyki „techno” i serwowano teraz spokojne, romantyczne melodie. Jakaś para obok nas przestała tańczyć. Dziewczyna stała przytulona do chłopaka, obejmowała go za szyję i całowała go namiętnie w usta. Była to chyba Geneviéve.
– Jeśli dobrze rozumiem, to nie jesteś więc moją siostrą!
– Nie wiem, w końcu jak to jest? Jeśli nie jestem córką Vivian, to jestem córką kogoś z TCP-1, który wysłał na Ziemię lądownik znacznie później. Może jestem córką Brendy Lynx?
– Nie, Ty jesteś córką Beatrice!
– Skąd wiesz?
– Przypuszczam tylko. Siedząc obok Phoebe na początku konferencji, zadałem jej krótkie pytanie: „Co to jest za zgromadzenie? Co tu się odbywa?” Odpowiedziała w ten sposób: „Ja, nie wiele wiem! Ktoś z uczestników tej konferencji, który jest tutaj obecny, rozesłał niedawno pewien niezwykle intrygujący list. List proponował spotkanie, miejsce spotkania i datę spotkania, i zawierał trzy zagadki. Nadawca zapowiadał, że do pensjonatu „Equinox” na proponowaną konferencję zostaną zaproszone tylko te osoby, które znają odpowiedź na trzy zagadki”.
– Jakie zagadki?
– To ponoć było sformułowane w ten sposób:
(1) Jak miał na imię komandor statku, organizator spisku, pochodzący z M 31?
(2) Wymień imiona osób, które wylądowały na Maderze.
(3) Jak miał na imię mężczyzna, Ziemianin, z którym nawiązano kontakt zaraz po wylądowaniu.
Kosodrzewina
– Znałem odpowiedź na te trzy pytania.
– Wiem, inaczej nie byłoby Cię tutaj!
– Niemniej jednak wiele spraw pozostaje niejasnych!
– Jaycee! Chodź, wyjdziemy stąd. Pójdziemy na spacer.
– Przecież tam jest noc. To jest na wysokości 1200 metrów.
– Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy! Ci, którzy mogliby cię skrzywdzić właśnie zgromadzili się tutaj. Więc jeśli wyjdziemy stąd, to będziemy bezpieczni.
– Dobrze! Idziemy!
Powyżej pensjonatu wiodła ścieżka na szczyt góry „Equina”. Po dwudziestu minutach marszu znaleźliśmy się pośród krzaków kosodrzewiny. Świecił Księżyc. Był już niemal w pełni. Z moich ust wydostały się nagle słowa, które samego mnie zdziwiły:
– Jaycee, kochaj się teraz tutaj ze mną!
Zamiast odpowiedzi Jaycee przytuliła się do mnie i zaczęła całować mnie w usta. Po
długiej chwili szepnęła mi do ucha:
– Możesz robić ze mną, co chcesz! Rozbierzemy kurtki. Na szczęście mamy jeszcze swetry i nie jest tak zimno. Dwie nasze kurki położymy tutaj między tymi kamieniami. Popatrz, widać po horyzont. Tam daleko świecą światła.
– To po prostu Cubbyhole.
Jaycee zdjęła swoje rajtuzy, a ja podwinąłem jej spódnicę i przewróciłem ją na prowizoryczne posłanie. Wsunąłem dłoń między jej uda, a po chwili już pod jej majtki. Zacząłem drażnić łechtaczkę.
Patrzałem na bladą twarz dziewczyny. Widziałem wszystko dokładnie, gdyż Księżyc świecił jasno, emitując srebrzysto-platynowe światło!
Odczuwałem niesamowitą ekscytację i pożądanie. Nic teraz nie mówiłem, Jaycee też milczała. Przez godzinę odbieraliśmy od siebie nawzajem jakieś ‘przekazy’, jakieś przesłania, które nie pochodziły ani z Księżyca, ani z pobliskich gwiazd, ani z bardziej odległego kosmosu. Jeśli chodzi o mnie, owe niewysłowione uniesienie pochodziła z wnętrza mikrokosmosu, jaki stanowiło dusza i ciało Jaycee.
Po godzinie pierwsza odezwała się Jaycee:
– To było wspaniałe. Czułam się jak w San Jupitero. Chcę jutro jeszcze raz.
– Kocham Cię, chcę więcej tego samego. Chcę to dostać w dawce ‘subletalnej’.
– Mówisz jak Ci z tego klubu „Pop-Art” o narkotykach!
– Przepraszam, masz rację! Jeśli jest cudownie, to trzeba to potraktować jako ‘wzorzec codzienności pożądanej’, a nie jakiś ‘niezwykły hay’.
– To właśnie chciałam Ci powiedzieć. Sądzę, że z jakiś niezwykłych lub zwykłych przyczyn nasze dusze i nasze ciała są dobrze dobrane. Myślę więc, że możemy pieprzyć się codziennie i za każdym razem będzie coraz lepiej. Odprowadź mnie, proszę, do pokoju. Chcę iść spać.
Schodząc krętą ścieżką ze szczytu góry w kierunku schroniska, minęliśmy dwie grupki podekscytowanych osób. Wpierw ścieżką zbiegło trzech młodzieńców, którzy wołali po imieniu do towarzyszącej im, jakkolwiek ociągającej się dziewczyny. Kobieta ta o imieniu Patrycja pozostała za nimi i schodziła już później z parą młodych osób. Dobiegały nas słowa dotyczące seksu, kochania się. Z ich rozmowy wynikało, iż dziewczyna o imieniu Agnieszka także przed chwilą żywiołowo kochała się z jej partnerem. Obydwie dziewczyny dość chaotyczne ustalały termin spotkania.
Przy wejściu do budynku obie, bardzo podekscytowane dziewczyny niechcąco zagrodziły nam drogę w wąskim korytarzu sadyby. Chyba tylko to sprawiło, że się do nas odezwały. Stwierdziły, że byliśmy blisko nich w trakcie jakiś dramatycznych wydarzeń.
– Byliście wtedy zaledwie sto metrów od nas – powiedziała Patrycja.
W tym momencie rozpoznałem dziewczynę. To ona zabrała głos w trakcie obrad naszej konferencji.
– Moglibyśmy powołać was jako światków – odezwała się Agnieszka.
– Daj spokój, nie potrzebujemy przecież żadnych zeznań – odparła Patrycja.
– Masz rację, będzie sympatyczne i interesująco, jeśli zaprosimy was jutro na kawę, zaraz po śniadaniu. Opowiemy wam, co działo się w pobliżu was. Mogliście do nas przecież dołączyć – z jakimś przekąsem dodała Agnieszka.
– Zgoda, spotkamy się jutro zaraz po śniadaniu, aby was wysłuchać. Jesteście zagadkowymi osobami, tak jak cała ta konferencja. Do jutra więc – podsumowałem ową dziwną rozmowę.
Po pół godziny byłem już w swoim łóżku, w pokoju nr 6 w pensjonacie „Equinox”. Jaycee zajmowała pokój nr 7. Zapewne spała już teraz ‘jak zabita’. Co innego ze mną. Ja muszę wziąć Valium. Inaczej nie zasnę. Co więcej, radzę czytelnikom niniejszej powieści wziąć także Valium, bądź lepiej „Rohypnol”, bo jutro czeka was dalszy ciąg relacji z konferencji, jaka miała niedawno miejsce w pensjonacie „Equinox”.
Jak Ci się podobało?