Sylwia z Neobabilonu
13 października 2022
27 min
Ponoć, setki lat temu, człowiek był istotą śmiertelną. Starzał się i wiądł, jak gdyby tkwiła w nim ukryta trucizna – a był to los tych szczęśliwców którzy umknęli chorobom. Ciała były ułomne, niedoskonałe. Ludzie rodzili się i umierali jak robaki: w chaosie, bez mądrości i kunsztu Rzeźbiarzy, bez troski Kapłanek, nawet bez przypisanej kasty. Zamiast tego mieli nieujarzmione pierwotne szaleństwo dzikich. Sonia spojrzała w zamyśleniu przez ogromny portal okien.
Z iglicy Zigguraty nie sposób było dostrzec ziemi. Wyrastała na kilometr w niebiosa, jak tysiące innych, obo niej. Miasta niegdyś również wyglądały inaczej, były bardziej “płaskie” ale to akurat było zrozumiałe: gdy populacja wynosiła raptem kilka miliardów istnień można było pozwolić sobie na odrobinę bałaganu. Nie, oczywiście, że nie. Mogła tak myśleć tylko i wyłącznie dla tego, że urbanistyka nie była jej życiem. Nie przyjmowała do wiadomości chaosu i cierpienia wynikającego z biologii oraz prymitywnych form organizacja. Odrzucała myśl o konieczności. Świat mógł i musiał być lepszy, stawał się lepszy niż kiedyś, a w przyszłości, dzięki wysiłkowi mógł się w końcu stać królestwem ducha. Bez przyziemnych niedogodności. Kapłańska perspektywa uskrzydlała, ale gdyby zejść do kast niższych, bez cienia wątpliwości każdy byłby oburzony trywializowaniem codzienności.
Sonia uznała że widok zza okna tylko ją rozprasza, więc zamieniła je naciśnięciem przycisku w lustro. Sprawdziła swój wygląd: czarne szaty, krótkie blond włosy, umalowane na różowoniebieski powieki, obnażone piersi: tradycyjny wygląd Kapłanki Isztar. Wszystko oficjalnie i poprawnie. Stosownie do jej roli i jej gabinetu. Wróciła do swojego biurka i usiadła wygodnie na swoim fotelu. Przymknęła w zamyśleniu oczy: czekały ją dzisiaj ważne decyzje do podjęcia, a najważniejszą z nich była Sylwia. Wprowadzenie do nowicjatu nowej dziewczyny to święto i wydarzenie. Niestety również wyzwanie.
Sylwia niewątpliwie wierzyła że jest w stanie zostać kapłanką Isztar, ale cóż to znaczyło w praktyce? Naiwna ocena niepoparta doświadczeniem. Liczyło się zdanie Sonii, a te było chwiejne. Intuicja milczała, a trzysta lat (jak ten czas szybko mija!) ekspertyzy dawało argumenty zarówno za, jak i przeciw. Ryzyko porażki oznaczało potencjalne zagrożenie dla zakonu, i co gorsza: zwykłych mieszkańców Neobabilonu. Z drugiej jednak strony, i trzeba było to przyznać to uczciwie, Sylwia zdawała się mieć właściwy charakter i zaangażowanie. Czy jednak potrafiła to faktycznie wykorzystać dla powszechnego dobra? Tutaj zaczynały się wątpliwości.
Teoretyzowanie nie miało sensu. Należało podjąć próby. To co prawda podbicie stawki, ale kapłaństwo Isztar zachęcało do odwagi. Będą starannie obserwować przebieg prób i w ten sposób dokonają oceny. I tak byłaby to najlepsza kandydatka od ostatnich pięciu lat, zasługuje na swoją szansę.
Sylwia czuła się nieswojo w swojej nowej skórze. Funkcją Rzeźbiarzy była modyfikacja biologii, również po to by lepiej pasowały do kasty. Lepiej, ale raczej nie idealnie. Jak wyjaśnił jej własny Rzeźbiarz, ideał wymuszałby standaryzację, a to byłoby nadto przewidywalne. Być może było to zaledwie usprawiedliwienie dla osobistych preferencji rzeźbiarzy ale Sylwia zdecydowała się zinterpretować to jako zwykły przejaw zawodowego snobizmu. Teraz wszystko było inne. Teraz nawet wolałaby by świat był przewidywalny. Pogładziła swoje wielkie, miękkie, okrągłe; i nowe, piersi. Nadal nie była nich pewna, ale nowa klepsydrowa sylwetka była na pewno ładna. Taka przynajmniej była jej własna opinia, pytanie co sądzą o niej wierni.
-- Czy możesz mi wyjaśnić jaki jest tego wszystkiego sens? – Westchnęła i spytała swoją opiekunkę.
-- Świątynia ma za zadanie podtrzymywać ład, a częścią tego systemu są pierwotne potrzeby, w tym potrzeba posiadania…
-- Tą część rozumiem, chodziło mi o “czemu akurat to jako pierwsze”!
W odpowiedzi dostała śmiech, ale po chwili również faktyczne wyjaśnienie.
-- Gdybyś miała zawalić teraz, straty byłyby jeszcze niewielkie.
Dobrze było wiedzieć, że cieszyła się tak wysokim zaufaniem. Pomyślała cierpko. Chciała przeczesać swoje włosy, ale zapomniała że jej nowa, przepisowa fryzura była krótka. Opiekunka chwyciła ją dodając otuchy.
-- Słuchaj… to wcale nie jest aż takie trudne. Jesteś niczym sama Bogini, oczywiście, że będą cię chcieć. Jedyne czego musisz pilnować to by w swoim zatraceniu nie narazili na uszczerbek godności Świątyni. Z jednej strony muszą mieć poczucie łaski i kontroli, ale z drugiej strony to do ciebie powinna należeć faktyczna władza.
-- Kompletnie tego nie rozumiem…
-- Zrozumiesz. Nie sposób tego wyrazić słowami, ale zrozumiesz.
Tyle musiało wystarczyć. Sylwia sięgnęła po kawałek zielonego materiału z pętlami na ręce i wszytymi usztywnieniami. Skrzydło Isztar, kluczowy (bo jedyny) element jej dzisiejszego kostiumu. Założyła je i rozłożyła ramiona by upewnić się że wyglądało należycie. Choć w ten sposób była gotowa. Pora zaczynać.
Lokal nie był dobrze oświetlony, ale wyostrzonymi zmysłami bez problemu zorientowała się jaką widownie miała przed sobą. Raptem 50 osób, i w zdecydowanej większości raczej niezamożnych. Zauważyła nawet tak pogardzane przez Rzeźbiarzy implanty cybernetyczne. No cóż, czy się to komuś podobało czy też nie czysta biologia miała jednak swoje granice. Pewne profesje nadal musiały uciekać się do wszczepów. Nie ważne, da z siebie wszystko. Zabrzmiały bębny i weszła na scenę z rozłożonymi na pełną szerokość skrzydłami: była awatarem Isztar. Po sali rozszedł się szmer westchnień i szeptów. Znakomicie. Synchronizowała swoje kroki do rytmu i po chwili zastygła razem z nich. Objęla się ramionami i liczyła. Raz… Dwa… Trzy… Bębny wybuchły dźwiękiem, a Sylwia zawirowała w piruecie. Tańczyła, i nagle nieznajome ciało nie miało znaczenia. Poruszała się razem z rytmem, naga, boso, potrząsając wszystkim co miała. Kondycja nie stanowiła ograniczenia: zmiany w jej ciele bynajmniej nie ograniczały się do kosmetyki. Była wytrzymalsza, szybsza, silniejsza i obdarzona nową gracją. W końcu czuła się dobrze. Nie chciała się zatrzymywać, ale rytm bębnów w końcu zamilkł.
-- Isztar!!! Isztar, obdarz mnie swoją łaską! – Z sali doszedł podekscytowany krzyk.
-- Dziś Isztar nagradza hojnych, kocha każdego, ale w Jej łaski wkupić się może tylko najwyżysz datek. – Odpowiedziała Sylwia.
-- Pięć tysięcy kredytów! – Doszedł ryk z sali, Sylwia zanotowała w myślach darczyńcę.
-- Pięć tysięcy dla dżentelmena w czerwonym płaszczu. Czy ktoś da więcej? – Chwyciła swoje piersi by lepiej je wyeksponować.
-- Sześć tysięcy! – Zeszła na kolana, rozchyliła nogi.
-- Siedem tysięcy! – Podskoczyła kilka razy jak gdyby ujeżdżała wiernego. Jej ciężkie piersi obijały się o jej ciało.
-- Dziesięć tysięcy! – Pochyliła się do tyłu wystawiając na widok swoje krocze.
-- Dwadzieścia tysięcy! – Wróciła do pionu, rozsunęła nogi szeroko w szpagacie.
-- Dwadzieścia pięć tysięcy! – To już nie były sumy których musiałaby się wstydzić. Położyła się na brzuchu.
-- Trzydzieści tysięcy! – Obróciła się na plecy.
-- Trzydzieści dwa! – Wsunęła palec do swojej norki, tak by wszyscy wyraźnie mogli zobaczyć. Niestety chyba dotarła do dna portfeli wyznawców: nikt nie oferował więcej.
-- Czy nikt nie da więcej za błogosławieństwo? Jej Kapłanka jest spragniona…
-- Pięćdziesiąt tysięcy. – Sala oniemiała. Sylwia również była zaskoczona.
-- Czy znajdzie się ktoś nawet bardziej szczodry? – Odpowiedziała jej jedynie cisza.
-- Isztar nagrodzi Jej Kapłanką wielką chojność Wiernego.
Sylwia pozwoliła sobie okrasić wypowiedź delikatnym, ciepłym uśmiechem i przymknąć zalotnie swoje umalowane w różowo-fioletowy gradient powieki. Trema już ją opuściła, i nawet pomimo tego, że przed sobą miała chyba najtrudniejszą część była pewna siebie. Skupiła się, oczekiwanie mogło zniszczyć jej spokój jeśli by tylko na to pozwoliła. Na szczęście nie musiała czekać długo. Na scenę wspinał się już nagi, umięśniony mężczyzna. Jego penis był w pełnym wzwodzie, sterczał dumnie całą swoją długością: dobre dwadzieścia centymetrów. Sylwia była Kapłanką, Boginią, Awatarem… teraz stawała się ołtarzem. Ten twardy pal przeszyje ją, a ona wydrze z niego rozkosz i spermę, dary na których Isztar faktycznie zależało. Jakieś tam “kredyty” nie miały znaczenia, były tylko łącznikiem pomiędzy tym co święte i tym co powszednie. Kult Isztar nie mógł być zbyt czysty, musiał pozwolić się zbrukać by oczyścić się i zademonstrować swoją siłę… Sylwia pewnie chwyciła pałę wiernego.
-- Jej Kapłanka zaszczycona jest twoim podnieceniem. Dziękuję za chojną ofiarę.
Powoli zaczęła masować. Dawkowała i przeciągała przyjemność, tak by każdy z wiernych mógł zobaczyć jak blisko szczytu jest jej kochanek. Był podniecony zanim nawet zaczęła. Musiała dać mu wytchnąć. Zaczęła całować jego ciało i usta.
-- Połóż się na plecach, dosiądę cię. – Wyszeptała mu wprost do ucha.
Usłuchał. Sylwia drażniła go jeszcze chwilę ocierając się o niego całym ciałem. Myślała o doprowadzeniu go na szczyt swoim nowym biustem, ale przed chwilą obiecała coś innego. Stanęła nad nim w rozkroku masując swoją łechtaczkę. Jej wierny patrzył jak oczarowany gładząc jej łydki i stopy. Gdy upewniła się, że zobaczył dość kucnęła, pochyliła się do przodu chwytając go za włosy jedną ręką, a drugą wprowadziła do swego wnętrza nabrzmiałego penisa.
Jej wrażliwość była drastycznie zwiększona. Przyjemny dreszcz rozszedł się po jej całym ciele. Spojrzała w dół, prosto w oczy swego kochanka i zaczęła pracować swoimi udami. Opadała i wznosiła się całym ciałem, coraz szybciej, nie zrywając nawet na chwilę kontaktu wzrokowego. Karmiła się własną rozkoszą i spijała jego. Doszła w końcu, a orgazm był oszałamiający. Musiała przerwać, opadła więc na kochanka. Ten wykorzystał okazję.
-- Proszę, błagam, chcę więcej… chcę wszystkiego. – Wyszeptał.
Sylwia zmobilizowała się by dojść do zmysłów. Być może testowanie swego ciała w takim momencie nie było rozsądne, ale zapewniano ją, że powinno zadziałać. Dotychczasowe, skromne i przypadkowe doświadczenia zaskoczyły ją na tyle że nie czuła potrzeby poddawać w wątpliwość Rzeźbiarza. Chwyciła penisa i skierowała go dalej, w kierunku otworka jej odbytu. Palcem wyczuła że również tam jest wilgotna. Opadała powoli, czując jak jest penetrowana centymetr po centymetrze. Uczucie było silne, przyjemne, ale jednak inne. Miała go w sobie całego. Zaczęła na powrót cwałować, ale po chwili zapauzowała, zmieniła dziurkę i wróciła tym samym, szybkim rytmem do klasycznego seksu. Zdecydowała się ujeżdżać go na oba sposoby, na przemian. Skoro był gotów tyle zapłacić, faktycznie powinien dostać wszystko. Natychmiast. W całości.
Ujeżdżała go tak bez wytchnienia i przerywając jedynie by zmienić sposób penetracji. Dawała faktycznie wszystko. Nawet własne orgazmy nie mogły jej powstrzymać. Jej kochanek był w samym raju i cały wysiłek wkładał w powtszymywanie się przed szczytowaniem. W końcu jednak pęknął, a jego całym ciałem zatrząsnął spazm. Trysnął prosto do jej łona, bez cienia wątpliwości wszystkim czym miał. Wydoiła go do cna.
Wstała, nadal wypełniona nadzieniem, ale nasienie natychmiast zaczęło wypływać i ściekać po jej udzie. Bez wątpienia każdy z wiernych mógł dostrzec jak wiele spermy jej dał, ale dla pewności odwróciła się i wypieła prezentując obie dziurki. Obie wilgotne, obie różowe i dopiero co intensywnie penetrowane.
-- Łaska Isztar! Akolitki przyniosą ulgę również wam!
Do sali wmaszerowały niższe rangą dziewczyny. Miała skrytą nadzieję że zainspirowała je do innowacji w swoim kunszcie, ale niech lepiej nie przesadzają. Sylwia nie wiedziała jak głęboko ich modyfikacje sięgają, ale była pewna że nie były aż tak radykalne. Może to i lepiej: takie doświadczenia mogłyby spowszednieć.
Sylwia nie mogła zostać na po-rytualną orgię, nawet pomimo szczerych chęci. Jej rola została wypełniona, ale była pewna, że zobaczy jeszcze część ze swojej trzody. Będą jej szukać by prosić o leczenie, opiekę… a ona się zgodzi, ale na osobności. Zresztą, czy mogła obsłużyć aż tylu mężczyzn na raz? Może pięciu… ale nie kilkudziesięciu.
Bębny zagrzmiały marszowy rytm zwiastujący jej wyjście. Sylwia rzuciła jeszcze okiem na kotłującą się masę ciał i opuściła scenę zręcznie omijając nadal dochodzącego do siebie kochanka.
Sylwia pachniała lawendą. Upewniła się, że każdy zakamarek jej ciała został starannie natarty olejkiem zapachowym i powoli zaczynała się martwić że przesadziła, i to nawet pomimo zapewnień swojej opiekunki. Aromat lawendy miał koić nerwy, pomagać się zrelaksować… ale tą sztuczkę z pewnością należało stosować z umiarem… ale umiar nie leżał w naturze Sylwii. Zawsze dążyła do maksimum, jak widać niekiedy ryzykując przesadę. Na ogół nie stanowiło to problemu, ale w tej próbie potrzebowała czegoś zupełnie odmiennego. Przed nią stało bowiem zadanie niezwykłe, i zupełnie niespodziewane: rozprawiczenie. Neobabilon był światem nieprzeliczonych nieśmiertelnych, i z tej racji kontrola urodzeń była krytyczna. Każde nowe istnienie należało prognozować na tysiące lat. Każde nowe istnienie było drogocennym skarbem. Jak często Kapłanka miała okazję dokonywać tego rytuału? Raz na dekadę? Dlaczego zatem akurat to miał być jej test? W głowie wirowała jej mieszanką zapachu lawendy, strachu i poczucia zaszczytu. Nie zmierzała się poddawać. Nie zamierzała uciekać. Skupiła się na zahartowaniu stali swojej determinacji.
Wdech.
Wydech.
Musiała być spokojna. Musiała być mądra. Otuchą mogła być myśl, że w ostateczności jej kochanek nie miał jeszcze żadnej innej. Nie mógł mieć porównania. Z drugiej strony ona sama nie miała chyba nigdy nikogo dla którego była pierwsza…
Nie. Myślenie jej nie pomoże. Nie powinna myśleć. Isztar nie rządziła sferą myśli, a domeną instynktów. Pierwotnym, zwierzęcym fundamentem człowieczeństwa. Nie musiała być mądra. Nie musiała być spokojna. Musiała być prawdziwa. Tylko to się ostatecznie liczyło. Zwlekała już dość długo. Pora zaczynać inicjację. Sylwia ruszyła do komnaty, oczekiwano na nią.
Komnata świątyni była niewielkim pokojem bez okien, w większości zajętym przez wielkie, miękkie łoże z czarną pościelą. Na brzegu siedział młodzieniec. Zaledwie chłopiec. Sylwia nie była nawykła do osób widocznie młodszych od niej. Szczupłe, a nawet chude, ciało. Długie nogi i ręce, jeszcze nie męskie, ale już nie dziecięce. Patrzył na nią swoimi wielkimi, niebieskimi oczyma, bez ruchu. Sylwia pierwsza przerwała ciszę.
-- Mam na imię Sylwia. Uczynię z ciebie mężczyznę w imieniu Bogini. – Jasno przedstawiła siebie i swój cel.
-- Jestem… – Zaczął, mówić ale uciszyła go.
-- Jesteś moim kochankiem.
Sylwia usiadła obok. Kątem oka zauważyła, że nadal nie był twardy. Nerwy tamowały jego potwierdzenie.
-- Dotykałeś już siebie, prawda? – Spytała. Nie odpowiadał.
-- Masowałeś swojego penisa, aż do wytrysku.
-- Tak. – Wydusił z siebie. Sylwia uśmiechnęła się.
-- Czy pozwolisz mi dzisiaj sprawdzić jak smakuje twoja sperma? – Delikatnie gładziła udo chłopaka, ale ten milczał. Być może postępowała zbyt szybko, obnażyła go, poczuł się narażony.
-- Wpierw pokażę ci jak kobieta sobie dogadza. Byś miał porównanie…
Sylwia położyła się na plecach i rozłożyła nogi. Sięgnęła w dół i zaczęła się zabawiać palcami.
-- Spójrz na moją muszelkę. Wymasuje cię lepiej niż twoje własne ręce. – Rozwarła swoje wargi szeroko.
-- Sprawdź jak bardzo jest miękka. – Chłopak usłuchał i wsunął palec do jej wilgotnej szparki.
-- Chcesz sprawdzić jak smakują moje soki, czyż nie? Nie krępuj się. – Wydobył swój palec i polizał go.
Sylwia przyglądała się chłopakowi. Był piękny w swojej niedojrzałej, ale jednak silnej namiętności. Gotowało się w nim, a Sylwia czerpała przyjemność z myśli że to właśnie ona go rozpalała. Jego konar był już twardy. Chwyciła go. Pulsował i był rozgrzany. Zamruczała zadowolona.
-- Podoba mi się twój pal. Cieszę się że to właśnie mnie na niego nabijesz jako pierwszą.
Chłopak chwycił ją mocno za nadgarstek i zaczął przesuwać w górę… w dół… Sylwia pozwoliła sobą kierować, nadal leżąc na plecach.
-- Skarbie, dosiądź mnie. Weź mnie.
Chłopak wyraźnie nie wiedział jak się do tego zabrać, nawet pomimo szczerych chęci. Sylwia obróciła się więc na brzuch i podniosła się na czworaka wypinając się.
-- Słyszałeś pewnie określenie “ogier” na mężczyznę? Bądź dzisiaj moim dzikim ogierem. Pokaż swoją siłę.
Poinstruowała. Chłopak zrozumiał i wszedł w nią od tyłu, powoli. Tkwił jednak w miejscu wyraźnie nie pewny co dalej. Sylwia jednak nie traciła animuszu.
-- I jak? Chyba lepiej niż po prostu ręka? A teraz wysuń się… o tak… i pchnij do przodu.
Włożył w ruch całą swoją energię i pokój wypełnił dźwięk zderzających się ciał. Sylwia triumfowała nad nieśmiałością, brakiem doświadczenia swego młodego kochanka i wyraźnie wyczuwała rosnącą chuć. Buzująca mieszanka hormonów, widoku jej doskonałego ciała i feromonów które wydzielało… Tak, teraz faktycznie był blisko dzikości, trzeba go było jedynie zachęcić.
-- Chwyć mnie za biodra… i posuwaj.
Usłuchał. Początkowo powoli, ale szybko zaczął przyśpieszać, gorączkowo poszukując ulgi dla swojego podniecenia. Nie trzymał żadnego rytmu, ale również nie przerywał. Jego ruchy były spazmatyczne, ale jednak kontrolowane. Widać było, że w głębi serca tak właśnie pragnął się kochać. Albo raczej: pieprzyć. Nastoletnie emocje i wigor przerodziły się w zwierzęcą rządzę. Zanim poznał czym dobrze poznał miłość cielesną, już odkrywał upodobanie do ostrego seksu. To oczywiście nic złego, temperament chłopaka jej odpowiadał. Postanowiła posunąć go nawet o krok dalej.
-- TAK! PIEPRZ MNIE! RŻNIJ MNIE! W IMIENIU BOGINI!
Własne wykrzyczane słowa zabrzmiały obco. Świątynia miała podzielone zdanie na temat tego co było stosownym zachowaniem kapłanki. Dzisiaj jednak obrała stronę: jest świętą kurwą, kapłanką Bogini seksu. Winna być wyuzdana w mowie i myśli, i zaczyna od dzisiaj. Chłopak był tego samego zdania: PIERDOLIŁ ją swoim twardym, grubym CHUJEM głębiej i sprawniej. Sapał teraz głośno, a Sylwia rozumiała iż zwiastowało zbliżający się wytrysk, a nie zmęczenie. Gdy tylko znieruchomiał nabrała pewności. Obróciła się szybkim ruchem twarzą w kierunku tryskającej spermy. Część wylądowała na jej twarzy nim zdążyła złapać ustami penis. Sylwia ssała mrucząc podczas gdy usta wypełniała jej świeża, gęsta, ciepła sperma rozprawiczonego kochanka. Gdy skończył otworzyła usta by pokazać zawartość. Jego dokonanie. A gdyby tak… Pozwoliła by nasienie spłynęło po jej języku w dół. Polała swój biust w widowiskowy sposób, ku zaskoczeniu chłopaka.
-- Wspominałam chyba, że chcę sprawdzić jak smakujesz, hm? Mogłeś mnie uprzedzić, a teraz, za karę, zliżesz wszystko.
Sylwia wstała prezentując wilgotne piersi prosto na wysokość wzroku.
-- Chyba nie straciłeś języka? – Zadrwiła lekko.
Chłopak wiedział, że nie chodzi jej o mowę i z lekkim oporem zabrał się do pracy. Sylwia poczuła ciepły przypływ podniecenia i czułości.
-- O tak, mój rycerzu. Nie zapomnij popieścić moich twardych sutków… Oh widzę, że twój miecz jest już gotowy do dalszej walki…
Sylwia chwyciła ponownie twardego kutasa.
-- Chcesz kolejnej rundy, prawda? Chcesz znowu zanurzyć się we mnie? Pieprzyć swoim chujem, dojść, być wydojonym w mojej ciasnej szparce… Nie martw się, Isztar raduje się gdy widzi takich młodych byczków jak ty… i ich obfite wytryski. To twój dzień, pierdol mnie, ile razy tylko masz siłę…
Szeptała namiętnie rozkoszując się pieszczotami z ust jej kochanka. W końcu jednak zatrzymała go. Położyła się na plecach, a łydki zarzuciła na barki młodzika.
-- Skarbie… w tej pozycji możesz lepiej mnie podziwiać. A teraz daj mi swego kutasa, całego, aż po jądra.
Usłuchał i wszedł w nią ponownie. Po chwili znowu ją pieprzył. Głęboko, tak jak lubiła najbardziej. Rytmiczny dźwięk zderzeń ciał podniecała ją jeszcze bardziej i zanim się zorientowała doszła z krzykiem na ustach.
-- WŁAŚNIE TAK! NIE PRZESTAWAJ! CHCĘ WIĘCEJ! DAJ SUCE WIĘCEJ!
Zwinnie przesunęła nogi i oplotła udami biodra swojego kochanka. Czule pogładziła jego gładki, pokryty młodzieńczym meszkiem policzek.
-- Jurny z ciebie ogier…
Ale chłopak nie odpowiadał, był zbyt pochłonięty swoim kolejnym orgazmem. Sylwia ścisnęła go mocniej, przyciągnęła do swoich ust i złączyła w głębokim pocałunku. Opadł na nią wyczerpany i spocony, niezdolny jej się opierać. Przesunęła dłońmi po jego plecach, podziwiając młodzieńczą szczupłość i gibkość, ale również pozwalając mu odpocząć. Potrzebował chwili wytchnienia, nawet jeśli wyczuwała nadal nienasyconą namiętność.
-- Połóż się na plecach, już się napracowałeś…
Uwolniła go, i posłusznie położył się obok niej. Sylwia sprawnie wspięła się na niego.
-- Odpręż się… i skup na doznaniach.
Sylwia ocierała się o niego całym swoim ciałem, masując powoli, delikatnie. Wystarczyła zaledwie minuta by jego konar znowu był sztywny, Sylwia dosiadła go więc opierając dłonie na swoich biodrach. Bardzo, bardzo powoli podniosła się i stopniowo opadła.
-- I jak, mój ogierze? Czyś gotowy na mała przejażdżkę po boskich ogrodach?
-- Tak moja pani. – Odparł szarmancko zupełnie gubiąc niedawną markotność.
-- Jestem teraz wilgotna nie tylko swoimi sokami, ale też twoim nasieniem. – Obdarzyła chłopaka uśmiechem, ujeżdżając go z wolna.
-- Sprawia mi to wielką przyjemność, moja pani. Podobnie jak wtedy gdy przykryłaś swoje piersi zawartością ust…
-- Lubisz gdy bawię się twoją spermą… I ja również… Lubię celebrować twoje wytryski… – Wymruczała jednocześnie przyśpieszając tempa.
Sylwia zamierzała wejść na sam szczyt powoli i zostać na nim… aż do bólu. Teraz, nadając tempo nie musiała przejmować się brakiem samokontroli swego niedoświadczonego kochanka. Mogła pokazać mu doznania do których sam jeszcze nawet się nie zbliżył. Ujeżdżając zatrzymywała się zanim miał szansę przejść przez próg rozkoszy, odsłaniając przed nim kolejne etapy podniecenia. Powoli, stopniowo, nieznośnie długo. Kontrolowała ten spektakl, a może się w nim zatraciła? Nie czuła już upływu czasu, może minęły nawet godziny. Czas nie miał zresztą żadnego znaczenia. Liczył się jedynie rytm ich ciał.
W końcu pozwoliła mu dojść. Jego ciało było napięte jak struna od zbudowanego napięcia, teraz wyzwolonego w jednej fali rozkoszy. Kilkoma sprawnymi ruchami przekroczyła również własny próg orgazmu by mu towarzyszyć. Ledwo przytomna obserwowała wijącego się pod nią jej chłopca… a teraz już mężczyznę. Ochłonięcie zajęło obojgu kilka minut. Nieruchoma niczym posąg, nadal siedząc okrakiem spytała.
-- Jestem pełna po brzegi twoim nektarem, mój ogierze. Czy chcesz skosztować?
-- Tak moja pani. – Odparł.
Sylwia przeszła na wysokość twarzy kochanka by dać dostęp do zawartości swego łona.
-- Nie połykaj. Zostaw w ustach, tak byś mógł mnie obdarować w pocałunku. – Poinstruowała, skupiając się jednocześnie na języku chciwie przeszukującym jej wnętrze.
Tak, ten chłopak z pewnością zajdzie daleko, a Sylwia była jego pierwszą, i tym samym niezapomnianą kobietą.
Sylwia nie była pewna czy kiedykolwiek napotkała większego przedstawiciela gatunku homo sapiens niż ten którego miała przed sobą. Być może wyższego, ale na pewno nie jednocześnie szerszego. Ten wierny zbudowany był niczym buldożer: z ogromnymi bicepsami, dłońmi rozmiarami zbliżającymi się głowy typowego człowieka, muskularnym torsem i parą nóg zdolnych podźwignąć nie tylko samego właściciela ale i znacznie, znacznie więcej. Wrażenia dopełniały ciemne, gęste włosy na całym ciele. Ten ostatni element miał znaczenie czysto estetyczne, pozostałe z pewnością były efektem wyrzeźbienia do zadanej funkcji. To oczywiście nie tłumaczyło wszystkiego, nikt nie ośmieliłby się stworzyć takiego tytana z byle czego. Dziwnie było widzieć takiego giganta smutnym, wręcz załamanym. Siedział na skraju łóżka zgarbiony, patrzący w podłogę, wyzuty z nadziei, jak gdyby cała jego wola uleciała ze złamanego serca. Nie zareagował na wejście kapłanki, ale Sylwia nie zamierzała się wycofywać. Opadła na kolana tuż przed nim, tak by być w polu widzenia.
-- Mam na imię Sylwia. Co cię trapi? Pozwól sobie pomóc… – Zagaiła.
-- Wzgardziła moimi uczuciami. Poszukuję pociechy Sylwio. – Odpowiedział cicho.
Sylwia czuła się jak na polu minowym. Nie znała szczegółów. Nie wiedziała nawet ile lat miał wierny. 100? 200? 300? Każda wartość była tak samo możliwa, ale jednak jego cierpienie było szczere, jak gdyby pierwszy raz spotkał się z odrzuceniem. Z drugiej strony dziesiątki kolejnych porażek mogło mieć ten sam efekt.
-- Opowiedz mi o niej. Proszę.
Sylwia uznała, że nie tylko musi wiedzieć więcej, ale i on sam po prostu musi się otworzyć. Napięcie wyraźnie rozsadzało go od wewnątrz. Sam również chyba dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Zaczął od westchnięcia.
-- Blond anioł, aksamitna skóra, jedwabisty głos. Nigdy nie skalana pracą fizyczną. Nie ośmieliłbym się nigdy nawet nie próbować… Ale to ona mnie uwiodła. Latałem za nią jak dzieciak, przez cały tydzień! A po tygodniu dowiedziałem się, że to wszystko było “tylko dla żartu”… i pewnie świetnie się uśmiała gdy to wszystko opowiadała!
Starał zachować kamienną twarz, ale przy ostatnim zdaniu do oczu napłynęły mu łzy bezsilnej złości i upokorzenia. Sylwia wiedziała już dość, nie było potrzeby by ponownie przeżywał swój ból.
-- Pocałuj… poczujesz się lepiej… dzisiaj o niej zapomnisz.
Przywarła ustami do ust swego kochanka. Nie mogła opierać się tylko i wyłącznie na swoich feromonach. Wystarczyły by rozpalić każdego mężczyznę, ale dzisiaj musiała iść dalej. Dzisiaj szła na wojnę. Musiała wedrzeć się do snów, fantazji, wyprzeć z nich pogardliwą dziewczynę, wyzwolić swojego wiernego, odzyskać go. Spojrzała głęboko w szare oczy kochanka, dostrzegła w nich rodzącą się rządzę.
-- Moje wargi są słodsze. – Powiedziała z uśmiechem.
-- Skosztuj też moich piersi…
Podniosła się wystawiając biust wprost na wysokość oczu kochanka. Przeczesywała jego włosy gdy lizał aureole jej sutka. Wetchnęła cicho.
-- Jak można nie chcieć takiej czułości… Takiej delikatności…
Przesunęła dłonie w dół, wzdłuż szyi, karku, chwyciła za ramiona.
-- Czujesz jaka jestem ciepła i miękka? Chcesz bym objęła cię swoimi piersiami?
Nie czekając na odpowiedź popchnęła go do tyłu, wystawiając na widok sztywnego członka swego kochanka. Ogromne narzędzie zbrodni, godne by być przytwierdzonym do takiego kolosa. Chwyciła go mocno w garść wzbudzając wyraźne zaskoczenie.
-- Czuję puls twojego serca… Tak mocno bije… – Złożyła niemal ceremonialny pocałunek.
-- … dla mnie. Jestem zaszczycona! – Dokończyła z uśmiechem.
Powoli, dając czas na obserwowanie wysunęła język pozwalając by strumyczek lepkiej cieczy ściekł w dół, nawilżając penis kochanka. Nadal ściskając go mocno rozprowadziła wilgoć po całej długości. Oczywiście usta Kapłanki potrafiły wydzielać więcej niż tylko ślinę… ślina nie była wystarczająco dobrym nawilżeniem. Sylwia skupiła się na męskim ciele przed sobą i przywdziała zalotny uśmiech.
-- Wspaniały z ciebie okaz.
Powiedziała obejmując go piersiami. Była całkowicie szczera. Jego ciało z potężnymi nogami, twardymi bicepsami, pokryte kędzierzawymi włosami miało w sobie dzikość przemawiającą do prymitywnej części jej libido. Wrażliwa natura zaś ją rozczulała z zupełnie przeciwnej strony. Ścisnęła rękoma swój obfity biust czyniąc z niego jeszcze jedno źródło dla męskiej przyjemności.
-- Dobrze ci, prawda? – Spytała. W odpowiedzi dostała jednak tylko sapanie.
-- Wiesz… Wczoraj miałam młodzieńca. Zastanawiałam się czy nie zaserwować mu właśnie takich pieszczot, ale ostatecznie zadecydowałam że potrzebuje nauczyć się inicjatywy… i śmiałości. Ale ty już wszystko wiesz, wszystko potrafisz, odpręż się…
Sylwia zaczęła powoli masować piersiami patrząc prosto w oczy mężczyzny. Jego penis całkowicie zatonął w jej ciele. Dopiero teraz w pełni doceniała efekt pracy Rzeźbiarza. Była żywym cudem, istotą zbudowaną ze szczerej rozkoszy, starannie dostrojoną seks-maszyną, czarownicą, świętą. Zwykła dziewczyna nie mogła się z nią równać. Chwyciła mocno swoje twarde sutki i przyśpieszyła, nieubłaganie wnosząc kochanka wyżej, aż do samego wytrysku. Ledwo zdążyła objąć wargami tryskającego fiuta. Starannie wsysała spermę, aż do ostatniej ciepłej, słonej kropli. Mężczyzna zwiotczał, wyczerpany orgazmem. Sylwia podziwiała go gdy oddychał, ale po chwili położyła się obok przytulając do jego boku.
-- Czy wiesz jaki jesteś przepyszny? Chyba chcę cię więcej w swojej diecie…
Wyszeptała do ucha jednocześnie chwytając członka. Natychmiast zauważyła że ponownie jest twardy. Z zaskoczeniem raptownie wciągnęła powietrze.
-- Na Isztar! Cóż za wigor! – Powiedziała z aprobatą przylegając mocniej.
-- Pomyśleć, że mogłaby mieć cię na kilka sposobów jednego dnia. Mogłaby mieć ten twardy pal w każdym otworku… jednym po drugim.
-- Weź mnie. Powoli. Bym mogła się tobą rozkoszować. Kochaj mnie.
Splotła nogi za plecami kochanka, chwyciła dłońmi jego muskularny tors i chciwie przywarła ustami w pocałunku. Jego język wślizgnął się przez jej wargi, zapowiadając w jej rozgorączkowanych myślach penetrację. Nie kazał jej czekać, ciałem Sylwii przeszedł dreszcz przyjemności rozchodzący się wprost z jej lędźwi. Jej kochanek wszedł w nią, wypełnił ją swoją dorodną męskością. Sylwia chciała krzyknąć ale nie mogła: w ustach miała o jeden język zbyt wiele. Sylwia skupiła się na fali doznań wtłaczanych w nią z każdym kolejnym pchnięciem. Jej kochanek pochłaniał ją całą, delikatnie ale namiętnie, powoli ale nieubłaganie. Tonęła w nim, zmierzając krok po kroku w kierunku ekstazy, a mimo to nie była gotowa. Błyskawica rozkoszy zaskoczyła ją. Kochanek przerwał ruchy by nacieszyć się widokiem szczytującej Sylwii i uwolnił jej usta by mogła wydać z siebie jęk rozkoszy. Sylwia skupiła się na piwnych oczach mężczyzny podczas gdy kolejne spazmy przechodziły przez jej ciało. Sięgnęła dłonią do policzka kochanka, czule go gładząc. Odpowiedział jej uśmiechem.
-- Masz ochotę na więcej. Nie zaprzeczaj… i nie martw się. Jestem tu dla ciebie.
Sylwia sięgneła w dół by poczuć pod palcami wilgotny od jej soków penis.
-- Właśnie tu jest moje miejsce. Nadziana na ciebie. Nie bój się, jestem w stanie cię przyjąć. Nie musisz się hamować.
Mężczyzna wyprowadził jedno, silne, głębokie pchnięcie zakończone głośnym zderzeniem ciał by sprawdzić prawdomówność Sylwii. Ta w odpowiedzi przywdziała łobuziarską minę, ale skrycie była pod wrażeniem impetu tego potężnego ciała. Dostała ostrzeżenie ale nie zamierzała się cofać. Wyczuł jej pewność, potraktował ją jako zachętę. Chwycił biodra Sylwii swoimi silnymi rękoma, uniósł ją do góry i dał upust swojemu podnieceniu. Seria mocnych, szybkich pchnięć wprawiła w ruch obfite piersi. Napierał na nią z siłą bestii. Sylwia wątpiła by znalazło się wiele normalnych kobiet skłonnych dać się wypieprzyć mu tak jak ona teraz, biedak zawsze musiał przejmować się nazbyt wrażliwymi, nie dość rozciągliwymi partnerkami. Nie tym razem. Sylwia nie tylko była w stanie wytrzymać, gustowała coraz bardziej w słodko-ostrej mieszance wrażeń którą oferował kochanek. Doszedł wewnątrz jej, a Sylwia z pomocą masażu łechtaczki prędko go dogoniła.
Rozładowanie podniecenia pozbawiło go sił. Położył się na plecach ciężko dysząc. Sylwia wtuliła się do jego masywnego boku.
-- Obiecaj że będziesz mnie odwiedzać częściej, proszę.
-- Zawsze.
Sylwia uśmiechnęła się smutno.
-- “Zawsze” nie istnieje. Isztar nie obdarowała mnie ponad wszelkie miary. Prędzej czy później się mną znudzisz…
-- Sylwio! Nic nie sprawia mi większej radości niż ty. Choćbym tylko mógł patrzyć na twoje piękno…
-- Och, przestań. – Sylwia przerwała mu, choć komplementy jej odpowiadały.
-- Czy jeśli postawię ci fiuta trzeci raz to czy mogę liczyć na anal? – Spytała przerywając milczenie.
-- Chcesz mojego potwora… w dupie…? – Zapytał wyraźnie zdziwiony, a może i trochę zszokowany.
-- Nie jestem zwykłą dziewczyną, zapomniałeś?
-- Pamiętam, ale…
-- Gdy pierwszy raz zachęcałam do datków, wtedy po raz pierwszy od mojej inicjacji uprawiałam seks analny… lubiłam już wcześniej… i być może wkradł się element losowy, a może widzimiśię Rzeżbiarza… Nie ważne. Ważne, że tak, chcę twojego potwora w swojej dupie. Chcę go poczuć jak mnie rozpycha i postaram dać ci szansę by popatrzyć na moje piękno.
-- Boję się cię zranić…
Sylwia zauważyła kątem oka, że jej krótka przemowa wystarczyła by penis jej kochanka znowu stanął na baczność.
-- A ja się nie boję. Tak czy nie?
-- Tak.
Sylwia dostała swoją odpowiedź więc wspieła się na niego, celując w swoją drugą dziurkę. Powoli się nabijała, czując znajome, intensywne doznanie emanujące z jej odbytu. W końcu wzięła go w całości. Wyprostowała plecy, założyła ręce za głowę i spojrzała dumnie w dół na oniemiałego kochanka.
-- Z tego wszystkiego zapomniałam że nadal mam nadal pełną norkę… Chyba nie będzie ci przeszkadzać jeśli zawartość będzie się wylewać na twoje łono?
-- Nie…
-- Tak też myślałam. Pamiętaj, że to twoja sperma. Pamiętaj jak mnie wypełniłeś tym nadzieniem…
Sylwia zaczęła ujeżdżać. Powoli i wystawiając na widok swoją sylwetkę. Mężczyzna położył dłonie na jej tali, gładząc ją.
-- Podoba ci się moja klepsydra?
-- Tak, jest cudowna. I twoje krągłe uda, piersi…
-- A moja analna dziurka? Dobrze ci w niej? – Spytała szczerząc się w uśmiechu.
-- Nie wiem… Bez porównania.. Nigdy wcześniej… zawsze się bały…
-- Doprawdy? Nawet inne Kapłanki?
-- Nigdy nie ośmieliłem się sugerować…
-- Ciiii… Nie myśl o tym. Myśl o tym, że tej nocy miałam twój wytrysk w ustach i tutaj… – Rozwarła wargi sromowe, nadal lepkie.
-- Myśl o tym, że chcę byś doszedł wbity w mój tyłek.
-- Też chcę…
-- Cieszy mnie to skarbie, ale nie ma pośpiechu.
Kontynuowała swój spektakl. Ujeżdżając sztywny pal kochanka równocześnie sama się pieściła się jak i przyjmowała zaskakująco delikatne pieszczoty wielkich, męskich dłoni. Stopniowała napięcie, stojąc na straży orgazmu swego kochanka. Zatrzymała się zanim mógł przekroczyć próg. Opadła spotykając się oko w oko.
-- Pocałuj mnie, głęboko, tak jak wcześniej…
Usłuchał, a Sylwia kilkoma szybkimi trzepnięciami tyłka doprowadziła ich oboje, złączonych ustami, na sam szczyt rozkoszy. Byli na nim długo, i wyczerpał ich. Odpoczywała lężąc na szerokim ciele kochanka, przykryta jego mocarnymi ramionami. Zamknęła oczy i pozwoliła sobie zasnąć.
Sonia nadal nie była pewna jak ostatecznie ocenić próby. Pierwsza przeszła zadowalająco. Być może zbyt szybko, zbyt gwałtownie… ale jednak widowiskowo. Druga próba również została zakończona ostrzej niż oczekiwała, sprawa wymagała delikatności. Tak przynajmniej sądziłaby tydzień temu, teraz, po zapoznaniu się z raportem, zaczynała kwestionować własny autorytet w dziedzinie. Co do trzeciej zaś próby: zupełnie nie wiedziała co niej myśleć. Sylwia prawdopodobnie posunęła się zbyt daleko, ale zrobiła to szczerze, poniesiona własnymi instynktami, kierowana własną namiętnością. Żaden ptak nie lata zbyt wysoko, o ile lata na własnych skrzydłach. Sęk w tym, że Sonia nie była pewna konsekwencji… Z jednej strony, krótkofalowo Sylwia na pewno była skuteczna, ale długofalowo? Cholera jasna! Czemu Świątynia nie podejmowała takich decyzji z pomocą zgromadzenia rady? Kilka tysiącleci sumarycznego doświadczenia na pewno byłoby tutaj użyteczne!
Nie. Nie byłoby. Rada byłaby podzielona podobnie jak ona sama. Sonia westchnęła.
Ale to była też siła Świątyni. Była różnorodna. Posiadała szeroki wachlarz podejść i metod. Sylwia i jej nieposkromiona dzikość przedstawiały wartość nie dla tego, że idealnie pasowała do doktryny, ale dla tego że odstawała. Sonia bawiła się przez chwilę tą nową perspektywą, przestawiając w myślach trybiki systemu.
Czuła że jej wewnętrzne głosy przemawiały razem, i mogła podjąć już tylko jedną decyzję. Być może jeszcze w przyszłości jej pożałuje, ale mając pod sobą Sylwię na pewno nie będzie się nudzić. Uśmiechnęła się do swoich myśli i przeszła do następnej pozycji z grafika.
Jak Ci się podobało?