Syberyjski lód
16 sierpnia 2009
4 min
Przyjechała w dniu, który zwiastował początek zimy - wtedy pomyślałem, że to ona, dziewczyna z lodowatej Syberii, ją do nas przywiozła. Na Dworcu Centralnym okazało się, że pociąg, którym miała przyjechać, przybył ponad dwie godziny wcześniej, a nie tak, jak powiedziano mi w niezbyt dobrze (jak się okazało) poinformowanej dworcowej informacji w moim rodzinnym mieście, i po przejściu peronów i poczekalni wzdłuż i wszerz, chciałem już przeznaczone dla niej róże, zrezygnowany zostawić na jednej z dworcowych ławek, kiedy ujrzałem ją stojącą przy jednym z bocznych wyjść. Poznałem ją dopiero po chwili - wcześniej znaliśmy się tylko przez niecałe dwa dni, które kilka miesięcy wcześniej spędziłem w jej zimnym, mimo wiosny, syberyjskim mieście i niezbyt dobrze pamiętałem nawet jak wygląda. Nie wiem dlaczego, mimo to jej osoba - czy raczej moje wyobrażenie o niej - utkwiło w mojej pamięci. Może to wina szampana wypitego nieco w nadmiarze w jej towarzystwie, w czasie wieczoru spędzonego w hotelowej restauracji? Wysłałem jej obiecane zaproszenie, ale trochę obawiałem się naszego spotkania w Polsce.
Jednak... nie pomyliłem się - była naprawdę ładna. Jasne blond włosy spadały na jej ramiona, delikatnie stonowany makijaż stanowił oprawę dla jej niebieskich oczu, a pod rozpiętym futrzanym płaszczem dostrzec można było powabnie zarysowujące się pod ciemną sukienką piersi i długie, zgrabne nogi. Gdy mnie ujrzała, na jej twarzy pojawił się uśmiech. - Myślałam, że mnie nie poznasz. Znaliśmy się tak krótko - powiedziała.
Warszawa podobała się Tatianie, może z wyjątkiem jednego budynku w centrum, który aż nadto przypominał jej budowle z niezbyt przez nią lubianej, innej stolicy.
Po prawie całej nocy spędzonej w pociągu dojechaliśmy wreszcie do mnie. Gorąca kąpiel i kilka godzin snu dobrze nam zrobiły, przed czekającym nas dniem - na początek chciałem pokazać jej najciekawsze fragmenty mojego miasta. Zrobiło ono na niej duże wrażenie, zwłaszcza nie widziane przez nią dotychczas strzeliste wieże gotyckich budowli i znane jej już z Warszawy pełne towaru sklepy. Po kolacji wypiliśmy kilka lampek dobrego wina, dzieląc czas na rozmowy i oglądanie programu telewizyjnego. Zmęczenie i postępujące działanie alkoholu wprawiły nas w senny nastrój i po powiedzeniu sobie dobranoc, położyliśmy się spać: ona w pokoju przeznaczonym dla gościa, ja u siebie. Nie mieszkałem sam, a Tatiany, mimo że mi się podobała i to nawet bardzo, nie chciałem traktować jako dziewczyny, z którą korzystając z okazji można się przespać, zresztą ona także dawała mi do zrozumienia, że nie chciałaby przekroczyć granic towarzyskiego dystansu.
Nad ranem poczułem delikatne muśnięcie na moim policzku. Jeszcze śpiąc powoli podniosłem powieki i ujrzałem pochyloną nade mną twarz Tatiany. Nie mówiąc nic, delikatnie pogładziłem jej policzek i obejmując ją zatopiłem swe usta w długim pocałunku. Nasze języki spotykały się ze sobą, początkowo nieśmiało, by po chwili przejść w namiętną rozmowę bez słów i słownika. Mimo słabnącego zresztą z każdą chwilą oporu jej rąk, powoli odsłaniałem dłonią, wstydliwie ukryte pod nocną koszulą, jej piersi. Teraz już mogłem dotykać je i bawić się nimi - były jak śnieg, miękkie przy pierwszym dotyku, twardniejące w miarę uścisku, z wystającymi jak dwa sopelki lodu, nabrzmiałymi sutkami. Poczułem narastające we mnie podniecenie. Wtedy powiedziała: - Marek, nie gniewaj się. Przepraszam, nie mogłam spać, ta różnica czasu...
Nie chcąc budzić domowników ostrożnie wziąłem ją na ręce i otwierając i zamykając przy jej pomocy drzwi przeniosłem ją do jej pokoju. Leżeliśmy na łóżku, rozpoczynając od nowa przerwaną na chwilę grę. Moje usta wędrując teraz po całej twarzy, całowały usta, nos, oczy, policzki... jej odwzajemniały się tym samym, a dotykając pieszczotliwie mojej szyi, pozostawiały na niej namiętne ślady. Przesuwając dłoń coraz niżej, wcisnąłem się w jej skąpe majteczki i przedzierając się przez gęstą zaspę jej włosów łonowych, dotarłem do miejsca, po dotknięciu którego usłyszałem ciche, ale namiętne westchnięcie. Byłem podniecony aż do szaleństwa, prawie ja lodołamacz kruszący lody Arktyki. Zdjąłem jej majteczki, rozkoszując się widokiem, bardziej porywającym niż ten, który zimą mróz maluje na szybach okien. Po chwili trochę niespodziewanie poczułem dłoń w moich slipkach, zsunąłem je, a mój członek znalazł się w objęciach najpierw dłoni, potem jej ust.
To było rozkoszne: lekko przygryzała go, dotykała tańczącym wokół niego językiem, jednocześnie przesuwała w głąb i na zewnątrz, przerywała, gdy byłem już bliski, by za chwilę zacząć od nowa.
Położyliśmy się tak, abyśmy mogli pieścić się nawzajem. Dotknąłem jej nabrzmiałych z podniecenia warg sromowych, rozchyliłem je korzystając z dłoni i języka, na przemian, pobudzałem łechtaczkę i wciskałem się w jej cudownie wąską szparkę.
Była już mokra, jak tający śnieg; nie mogłem dłużej czekać, włożyłem w nią sztywnego jak pal Azji briuka i po kilkudziesięciu ruchach zakołysaliśmy się razem w rozkoszy. Powiedziała: - No ty mołodiec. Spasiba Marek. - Nie za szto - odpowiedziałem, nie bardzo wiedząc co powiedzieć.
Do jej wyjazdu, prawie przez tydzień, kochaliśmy się wiele razy korzystając z łóżka, wanny, krzesła, fotela, ławki w parku i przedziału pociągu, na szczęście pustego, w którym towarzyszyłem jej w drodze powrotnej do granicy. Wtedy poczułem, jak gorący może być syberyjski lód...
Jak Ci się podobało?