Święty Mikołaj (nie) istnieje
11 grudnia 2024
15 min
“Boże, dziękuję Ci za wszystko.”
Od kilku lat była to zawsze pierwsza myśl Anieli po przebudzeniu. Bez niej nie dożyłaby chyba do wieczora. Świadomość, że są ludzie, którzy mają znacznie gorzej, dodawała jej sił do walki. Szklanka była w połowie pełna, może nawet w trzech czwartych. Owszem, na śniadanie znowu będą najtańsze płatki kukurydziane, woda pod prysznicem jest zaledwie letnia, z ostatniej szminki chyba nie uda się już nic wycisnąć. Ale to przecież żadna życiowa tragedia, jak ma się dach nad głową, względnie znośną szkołę i cudownego chłopaka.
Właśnie o nim zaczęła myśleć, kiedy znalazła się w zapuszczonej łazience, a woda z natrysku zaczęła spływać po jej ciele. Przypomniała sobie dotyk jego rąk, gdy przedwczoraj, już po wszystkim, brali prysznic razem. Poczuła, jak jej piersi reagują na te miłe wspomnienia. Nie tylko piersi zresztą. Chciała znowu być tak pieszczona i uśmiechnęła się na myśl o tym, że dziś znowu spędzą popołudnie sami. Rodzice Arka pracują do późna, a brat wyjeżdża zaraz po szkole na zawody, będą mieli wiele godzin tylko dla siebie. Może powtórzą to, co zrobili po raz pierwszy właśnie przed dwoma dniami. Podrażnienia już się zagoiły i czuła się gotowa; chciała poczuć, jak to jest kochać się z kimś bez tremy związanej z utratą dziewictwa. Tylko, cholera, jej najporządniejszy biustonosz wyglądał już tak, jakby miał lada chwila puścić w szwach. A tym razem może nie będzie ciemno. Trzeba by wreszcie kupić nowy…
„Czeka cię dziś super dzień. Jeszcze lepszy, niż się spodziewasz!”. Ten miły SMS od ukochanego, który odczytała, wciągając na siebie nieco ciasnawe dżinsy, sprawił, że od razu zapomniała o drobnych problemach. Arek najwyraźniej też miał jakieś plany na popołudnie, zapewne dające się pogodzić z jej pragnieniami. Postanowiła, że dziś będzie odważniejsza i postara się przejąć inicjatywę.
Zegarek wskazywał kwadrans po siódmej. Aniela przypomniała sobie, że musi się pospieszyć ze śniadaniem, bo trzeba będzie pokonać na piechotę cztery przystanki dzielące ją od szkoły. Miała wprawdzie na koncie jeszcze zawrotną kwotę siedem złotych i trzynaście groszy, ale nie chciała wydawać prawie połowy swoich oszczędności na bilet tramwajowy. Poza tym spacer jest przecież bardzo zdrowy.
Niestety, pozytywne nastawienie dziewczyny zostało bardzo szybko wystawione na ciężką próbę. Do kuchni weszła, a właściwie wtoczyła się matka. Od razu widać było, że miała za sobą tak zwaną „ciężką noc”.
– Kurwa, znowu zżarłaś cały chleb, Aniela! – stwierdziła, zaglądając do pustej szafki.
Wypiła duszkiem szklankę wody; pozwoliło jej to odzyskać nieco trzeźwości myślenia, bo najwyraźniej o czymś sobie przypomniała.
– Byłaś grzeczna? – spytała córkę, nie zdając sobie chyba sprawy z poziomu hipokryzji, jakiego właśnie sięgnęła.
– Ja? Grzeczna? – Aniela jak zwykle w takich chwilach próbowała obrócić wszystko w żart. – Czy ja kiedykolwiek byłam grzeczna, mamo?
Starsza z kobiet uśmiechnęła się nieco cieplej i wyciągnęła z szafy ozdobną papierową torbę.
– To od świętego Mikołaja? – zapytała dziewczyna, przypominając sobie, że przecież jest szósty grudnia.
– Ile razy mam ci mówić, że święty Mikołaj nie istnieje! – Starsza z kobiet uśmiechnęła się z politowaniem. – Babcia ci to przysłała.
Licealistka zerknęła do swojej paczuszki i aż podskoczyła z radości. Cała masa jednorazowych szamponów, miniaturowych flakoników perfum i innych kosmetyków. Darmowe próbki, ale staruszka musiała schodzić pół miasta, aby zdobyć ich aż tyle. Na dnie torebki było coś jeszcze: trzy duże, pachnące, ręcznie dekorowane pierniki w kształcie serca, zawinięte w lśniący celofan. Świąteczna specjalność babci. Obdarowana nastolatka postanowiła, że jedno będzie dla Arka, jedno odda na losowanie mikołajkowych prezentów w szkole, a jedno zje sama.
Tuż po przekroczeniu obrotowych drzwi do galerii handlowej Anielę zaatakowała dusząca mieszanina zapachów świeżo palonej kawy, rozpylonych perfum oraz świerkowej żywicy. Atmosfera jak w ulu: setki podekscytowanych klientów, biegających od sklepu do sklepu niczym pszczoły, hałas dzwonków, świdrująca mózg melodia „Jingle Bells” nieudolnie przerobiona na techno oraz rubaszne nawoływanie co najmniej pięciu świętych Mikołajów.
Aniela nie lubiła galerii handlowych. Nie tylko dlatego, że prawie nigdy nie miała pieniędzy, aby coś kupić, ale po prostu nie potrafiła odnaleźć potrzebnych rzeczy w labiryncie butików, marketów i outletów. Kompletna strata czasu. Tym razem miała go w nadmiarze, bo Arek kończył lekcje znacznie później. Po cichu liczyła, że może w tym chaosie znajdzie się coś, co można kupić chłopakowi w prezencie za kilka złotych.
Zanim jeszcze zdążyła dobrze wejść do środka, zaczepił ja młody mężczyzna w pobrudzonej, szaroburej kurtce.
– Kupisz mi coś do jedzenia?
Mógł być od niej starszy o najwyżej trzy, może cztery lata, a już najwyraźniej mieszkał na ulicy. Westchnęła i sięgnęła do plecaka po ten z pierników, który przeznaczony był dla niej samej. Trochę żałowała, bo na pewno były przepyszne, jak co roku. Babcia zawsze wkładała w nie całe serce. Może chociaż Arek podzieli się tym trzecim.
– Masz, to od świętego Mikołaja – powiedziała, wciskając żebrakowi do ręki celofanowe zawiniątko.
– Święty Mikołaj przecież nie istnieje – odparł obdarowany, wzruszając ramionami, ale prezent przyjął, a nawet lekko się przy tym uśmiechnął.
Spacerowała dalej handlowymi pasażami, co chwila potrącana przez pogrążonych w zakupowym amoku przechodniów z naręczami papierowych toreb, torebek i pudeł. Nie czuła zazdrości. Parę lat temu, gdy była młodą, głupią siksą, dostała na święta sto dolarów w kopercie od ciotki z Ameryki. Pobiegła do kantoru, a potem w dwie godziny wydała prawie całą kwotę na ciuchy, kosmetyki i słodycze. Ze zdumieniem odkryła, że najedzona, umalowana i lepiej ubrana wcale nie czuje się bardziej szczęśliwa. Za ostatnie kilkadziesiąt złotych wykupiła więc mamie lekarstwa.
Za kolejnym zakrętem stała Śnieżynka w kusym białym wdzianku z logo znanego producenta bielizny. Uśmiechała się ponętnie do przechodzących mężczyzn, niektórym nawet pozowała do zdjęć na tle wysokiej na dwa metry świątecznej paczki z absurdalnie wielką czerwoną kokardą.
Aniela, obserwując tę scenę, nagle wpadła na szalony pomysł. Kilka minut później odnalazła niewielką pasmanterię.
– Potrzebuję wstążkę, szerokość tak co najmniej ze dwadzieścia centymetrów.
Sprzedawczyni położyła przed nią pokaźnych rozmiarów szpulę.
– Proszę bardzo. Siedem pięćdziesiąt za metr.
Dziewczyna chwyciła za krawiecką miarkę, leżącą na ladzie, i opasała się nią w biuście, nie zważając na to, że większość osób stojących w kolejce patrzy na nią jak na wariatkę. Odczytała wynik i błyskawicznie przeliczyła w głowie; po dodaniu trzydziestu centymetrów na wiązanie wyjdzie trochę więcej niż pełny metr. Na tyle nie starczy jej pieniędzy.
– A ile potrzebujesz? – zapytała sprzedawczyni, widząc zafrasowaną winę młodej klientki. – Zrobię ci promocję, pięćdziesiąt procent zniżki. Powiedziałabym, że to prezent od świętego Mikołaja, ale jesteś za stara, aby w niego wciąż wierzyć.
Wow… Ale okazja! – szepnęła Aniela, zatrzymując się przed witryną jednego ze sklepów odzieżowych.
Właściwie miała opuścić już galerię, ale w ostatniej chwili jej uwagę przykuł manekin ubrany w czarną, elegancką, ale skromną sukienkę. Do lekko połyskującego materiału przypięta była duża kartka: „SALE – 75%”. Kreacja idealnie nadawałaby się na studniówkę, a dziewczyna od wielu tygodni zastanawiała się, w co ubierze się na ten bal. Jej szafa świeciła pustkami i rozważała już wycofanie się z imprezy.
Weszła do środka i szybko odnalazła obiekt swojego pożądania. Wprawdzie na wieszaku zostało kilka ostatnich sztuk z końcówki serii, ale o dziwo znalazł się wśród nich jej rozmiar. Cena faktycznie powalała z nóg; po przecenie czterdzieści dziewięć złotych. Taniej niż używane kreacje wystawiane na portalach aukcyjnych.
– Przepraszam, czy ta wyprzedaż będzie jeszcze trwała kilka dni? – zapytała z nadzieją w głosie, pokazując suknię w kasie. Matka miała dostać niebawem trzynastkę i może nie zdąży wszystkiego od razu wydać na alkohol.
– Oj, niestety już tylko dzisiaj – odpowiedziała kasjerka. – Jutro przyjeżdża nowa dostawa i co się nie sprzeda, wraca do centralnego magazynu.
Aniela chciała obrócić się na pięcie, ale w tym momencie na ladzie przed nią wylądowała karta kredytowa. Złota.
– Mogę pożyczyć ci te pięć dych.
Właściciel tego kawałka plastiku był niskim, lekko łysiejącym mężczyzną po czterdziestce, ubranym w elegancką sportową marynarkę, markowe jeansy i błyszczące skórzane mokasyny. Nastolatka oddała mu kartę i odciągnęła nieco na bok.
– Dziękuję za propozycję, ale skąd pan wie, czy oddam? Ja sama nie mam pojęcia, kiedy zdobędę jakąś kasę.
– Nie szkodzi. – Mężczyzna machnął ręką tak, jakby chodziło o pięćdziesiąt groszy. – Tak naprawdę nie musisz wcale oddawać.
Anieli coś nie podobało się w tym facecie. Nie wyglądał na kolejnego świętego Mikołaja. Mówił pewnym siebie tonem, zachowywał się nonszalancko, a do tego lustrował ją od stóp do głów swoimi błękitnymi oczkami, jakby była jakimś towarem na świątecznej promocji.
– A czego oczekuje pan w zamian? – zapytała wprost.
– Na pewno wiesz, jak to działa – stwierdził, a na jego twarzy pojawił się dziwny uśmieszek. – Pięć dych to nie jest majątek, wystarczy więc, że pójdziemy razem do przymierzalni i pokażesz mi się w tej kiecce. Chyba że chciałabyś kupić coś jeszcze, to się na pewno jakoś dogadamy.
Aniela w jednej chwili zrozumiała, o jakie „dogadanie się” chodzi.
– Sam się w niej pokaż! – warknęła, ciskając w niego wciąż trzymaną sukienką i ze łzami w oczach ruszyła w stronę wyjścia z galerii.
Po drodze zdążyła jeszcze usłyszeć, jak chłopak w szaroburej kurtce próbuje przehandlować z zielonowłosą nastolatką w glanach piernikowe serce w zamian za dwa piwa.
Koniec końców, wyprawa do galerii jednak się opłacała. Prezent dla Arka zrobił piorunujące wrażenie.
– Wiesz, że święty Mikołaj nie roznosi wszystkich paczek osobiście? – zapytała Aniela, wchodząc do pokoju w pożyczonym od chłopaka białym szlafroku. – Ma do pomocy urocze asystentki Śnieżynki.
– Czyżbyś była jedną z nich?
– Przekonaj się sam!
Podeszła do niego i pozwoliła, aby rozwiązał pasek. Frotowy materiał opadł na podłogę. Wypięła zalotnie biust; nie był zbyt pokaźnych rozmiarów, ale bardzo kształtny. Opasany tylko czerwoną wstążką prezentował się zdecydowanie korzystniej niż w sfatygowanym staniku. W oczach przyjaciela pojawił się błysk pożądania.
– Wiesz, od rana wszyscy próbują mnie przekonać, że święty Mikołaj nie istnieje – wyznała samozwańcza asystentka świętego. – Ale każdy chciałby dostać od niego prezent.
– Uhmmm… – chłopak przytaknął energicznie. – Zwłaszcza taki. – Ruchem głowy wskazał na Anielę. A ona właśnie przypomniała sobie, że miała być tego dnia bardziej odważna.
– Chcesz rozpakować? – zapytała, patrząc mu śmiało prosto w oczy. – Czy może wolisz, abym zrobiła to sama?
Wybrał to pierwsze rozwiązanie. Niemal rzucił się na nią z niecierpliwością dziecka rozrywającego papierowe opakowanie od dawna wyczekiwanego prezentu, znalezionego pod choinką. Męskie palce szybko uporały się z kokardą, a chwilę później wsunęły się pod majteczki. Silne ramiona chwyciły ją mocno i przeniosły na łóżko. Delektując się przyjemnym chłodem satynowej pościeli, otulającej jej całkiem nagie ciało, obserwowała, jak kochanek błyskawicznie pozbywa się ubrania.
Aniela nie myślała już o chłodnym prysznicu, cuchnącym alkoholem domu, zmęczonych nogach, nie do końca udanych zakupach i niemoralnej propozycji. Może nie miała kasy, wypasionej komórki i wielu przyjaciół, ale miała Arka, który właśnie całował każdy centymetr jej ciała, dostarczając więcej rozkoszy, niż dać może jakakolwiek rzecz, nawet bardzo droga. Nie czuła się super laską, ale pękała z dumy, widząc, jak szybko jest w stanie doprowadzić swojego chłopaka do pełnej gotowości do działania. Zawsze przyjmowała z radością to, co dostawała od losu; teraz przyjęła więc ochoczo w siebie męskość młodego mężczyzny, wychodząc naprzeciwko każdego jego pchnięcia. A gdy nadszedł orgazm, pierwszy raz przeżywany równocześnie z najdroższym, pomyślała, że oboje zasłużyli przecież na taki podarunek od losu.
Po wszystkim nie była w stanie nawet mu podziękować. Wtuliła plecy w lepiącą się od potu klatkę piersiową i zasnęła. Śnił jej się świat, w którym święty Mikołaj rozdawał prezenty codziennie, a nie tylko szóstego grudnia, w dodatku sklonowany w jakichś ośmiu miliardach egzemplarzy.
– Czyżby ten święty jednak istniał? – zapytała Aniela, gdy po przebudzeniu spostrzegła niewielką paczuszkę leżącą koło poduszki.
– Otwórz, to się przekonamy – zaśmiał się Arek. – Obawiam się, że nie jest taki święty, jak myślisz. Może nawet czasami miewa grzeszne myśli.
– Coś mi tu nie gra – przekomarzała się dalej dziewczyna. – Przecież właśnie byliśmy bardzo, ale to bardzo niegrzeczni.
Rozpakowała prezent. W większym tekturowym pudełku z logo znanej marki znalazła koszulkę nocną. Bardzo seksowną koszulkę nocną z półprzeźroczystej koronki. W mniejszym kartoniku spoczywał pęk kluczy. Był jeszcze list w zaklejonej kopercie.
– To od rodziców. Przeczytasz na spokojnie w domu.
– Ale co to ma wszystko znaczyć? – Licealistka siedziała na łóżku owinięta prześcieradłem. Oczy miała szeroko otwarte, po niedawnej błogiej senności nie został już najmniejszy ślad.
– No jak to co, Aniela, to przecież proste. Od dzisiaj jesteś w tym domu mile widziana o każdej porze dnia i nocy. – Arek mrugnął porozumiewawczo. – Szczególnie nocy!
Nastolatka poczuła, że rumieniec wstępuje jej na policzki. Owszem, od kilku miesięcy chodzili ze sobą, a od niedawna także uprawiali seks. Nie mogła sobie jednak jakoś wyobrazić, że w obecności jego rodziców paraduje po domu w skąpym przyodziewku albo śpi w jego łóżku. Choć z drugiej strony, jeżeli sytuacja z jej matką będzie się dalej pogarszać, któregoś dnia być może stanie przed wyborem: skorzystać z kluczy, czy spędzić noc na ulicy, jak ten chłopak z galerii?
– Arek, wiesz, że cię kocham – szepnęła. – Ale to… dla mnie za wiele.
– Zasługujesz na więcej, moja Śnieżynko – odpowiedział, podchodząc do niej i rozsupłując prześcieradło. – Przedyskutowałem to z rodzicami. Zależy im na tym, abym nie zadawał się z byle kim. Ustaliliśmy więc, że tak długo, jak będziesz ze mną, nie powinno brakować ci niczego.
Aniela zanotowała, że było to zdanie warunkowe. Nie bardzo się to jej spodobało, ale w tej chwili nie miała siły protestować. Zresztą Arek nie mógłby tego wytłumaczyć, bo usta miał już zajęte całowaniem jej błyskawicznie twardniejących sutków. Nie zamierzała mu przerywać.
– A nie boisz się, że w nocy wkradnę się do waszego ślicznego domku i cię napadnę? – zażartowała, gdy na chwilę oderwał się od jej biustu, aby całkiem odrzucić prześcieradło.
– Ty? Napadniesz mnie? – parsknął śmiechem.
Nie docenił jej. Aniela w jednym mgnieniu oka przewróciła zaskoczonego Arka na plecy i przycisnęła jego dłonie do materaca. Siadając na chłopaku okrakiem poczuła, że jest już gotowy na to, co zamierzała zrobić.
– Może nie jestem taka silna, jak ty – stwierdziła, bardzo powoli opuszczając biodra i delektując się poczuciem, że ma teraz pełną kontrolę nad sytuacją. – Ale i tak potrafię cię wykończyć.
Gdy oderwali się od siebie i pożegnali, był już późny wieczór i to Aniela była całkiem wykończona. Jej ciało, a szczególne pewne kobiece części, sygnalizowało, że nie jest jeszcze przyzwyczajone do takiej dozy intymnych doznań. Gdy więc spostrzegła nadjeżdżający autobus, bez wahania wskoczyła do ciepłego wnętrza.
Bardzo nie lubiła jeździć na gapę, więc odpaliła aplikację bankową, aby upewnić się, czy po zakupie wstążki jednak nie starczy jej na bilet. Spojrzała na saldo i zamarła. Miała na koncie trzy tysiące jeden złotych i sześćdziesiąt trzy grosze.
Puls podskoczył do jakiś stu dwudziestu uderzeń na minutę, a świat zawirował za oknem. To nie mogło być prawdą. To musi być jakaś pomyłka. Przecież święty Mikołaj naprawdę nie istnieje!
Popatrzyła na przelew i natychmiast otrzeźwiała. Nadawcą była Kancelaria Prawna Nowakowski & Nowakowska. Ta sama nazwa – nazwisko Arka i jego rodziców – znajdował się na kopercie, która wciąż spoczywała w jej plecaku. Sięgnęła po nią, przeczytała i poczuła, że ziemia ucieka jej spod nóg.
Dwa fragmenty utkwiły jej szczególnie w pamięci.
„Na mocy niniejszej umowy Pani Aniela Wieczorek otrzymywać będzie od sponsora stypendium prywatne w wysokości 3000 zł (słownie: trzy tysiące złotych 00/100).”
„Stypendystka zobowiązana jest stawić się każdorazowo pod wskazanym adresem na życzenie sponsora i wykonywać ustalone zadania, pod rygorem utraty części lub całości stypendium. Szczegóły zadań stanowić będą tajemnicę, której ujawnienie może narazić stypendystkę na odpowiedzialność karną”.
Ale to nie był jeszcze ostatni cios, który otrzymała szóstego dnia grudnia.
– Gdzie byłaś?!
Matka powitała Anielę w drzwiach z gniewem w oczach. Wódką śmierdziało od niej mocniej niż zwykle.
– Pogadamy, jak wytrzeźwiejesz – odpyskowała córka.
Niespodziewane uderzenie w twarz niemal powaliło ją na ziemię.
– Myślisz, że nie wiem? – wycedziła starsza z kobiet przez zęby. – Zapomniałaś, że mam wgląd w twoje konto?
– O co ci chodzi, mamo? – zapytała dziewczyna. Była przyzwyczajona do napadów agresji matki, ale nigdy jeszcze nie została uderzona.
– Jeszcze pytasz, zdziro jedna! Wracasz późną nocą, umalowana jak ladacznica, cała cuchnąca spermą, z pokaźną sumką na koncie. Powiedz mi chociaż, za ile się oddajesz?
Aniela chciała uciec do łazienki, ale nie zdążyła. Drugi cios spowodował, że straciła równowagę i runęła wprost na szafkę w przedpokoju.
– Może to cię otrzeźwi! – Pani Wieczorek w swoim amoku nie dostrzegła nawet, że z rozbitej głowy Anieli kapała krew. – Twój ojciec też mi płacił, aż któregoś dnia znalazł sobie młodszą. Nie pozwolę, aby też cię to spotkało.
W tym momencie do mieszkania wtargnął zaalarmowany hałasem sąsiad. Aniela zdążyła jeszcze podziękować Bogu za to, że matka nie zdążyła zasunąć zamka w drzwiach, po czym straciła przytomność.
Ocknęła się w szpitalnym łóżku. Strasznie bolała ją głowa. Minęło trochę czasu, zanim przypomniała sobie, że w ciągu ostatnich kilkunastu godzin poznała gorzką prawdę o swoim ojcu, straciła chłopaka, dach nad głową, ostatnie oszczędności, a nawet piernikowe serca od babci. Pierwszy raz w życiu zrozumiała, że szklanka jest jednak w połowie pusta. Może nawet w dziewięciu dziesiątych.
– O, widzę, że doszłaś już do siebie – przywitała ją chwilę później młoda kobieta w białym fartuchu, zaglądając przez uchylone drzwi sali. – Czeka na ciebie jakiś Mikołaj, mogę go wpuścić?
– Tylko nie to! – zaprotestowała młoda pacjentka. – Nie chcę już żadnych prezentów. Ja naprawdę nie wierzę w świętego Mikołaja.
– Ale ten nie wygląda na świętego – zaśmiała się pielęgniarka. – Nie ma brody, jest młody i całkiem przystojny – dodała teatralnym szeptem.
– I ma na imię Mikołaj? Chyba nie znam żadnego Mikołaja.
– To jakiś straszny romantyk, bo prosił, abym ci przekazała, że ma twoje serce. Piernikowe serce. Cokolwiek to znaczy…
Wtedy Aniela coś sobie przypomniała. Jej prawdziwe serce zaczęło bić mocniej.
(To be continued…)
Jak Ci się podobało?