Świąteczny prezent
20 maja 2019
10 min
Dom
Ciepły poblask rozpalonego kominka, lekko muskał kształt naszych nagich ciał. Przytulony do jej pleców, pieściłem silnymi dłońmi jej cudowne piersi. Twarde sutki czekały z utęsknieniem na moją pieszczotę. Jasny miękki dywan drapał zawadiacko, gdy ocierałem męskością o jej pośladek. Zatopiłem nos w jasno-rudych fantastycznych lokach. Pachniały wybornie, nutą przypominając sosnowy las, dokładnie w tym magicznym momencie poranka, gdy wszystko budzi się do życia. Odchyliła głowę, pozwalając pieścić pocałunkami łabędzią szyję i zmysłowy, delikatny kark.
- Mrrrrrr – zamruczała, kiedy głaskałem jej płaski brzuch, lekko zakręcając palcem przy pępku.
- Schrupię cię zaraz… – wyszeptałem tuż przy jej uchu, jednocześnie końcówką twardego języka liżąc jej płatek.
- Tylko spróbuj, wariacie… – zachichotała, mocniej się we mnie wtulając.
Przesunąłem dłoń na jej biodro i z nieskrywaną ochotą przejechałem po jej doskonałym udzie. Gładziłem namiętnie co chwilę muskając, niby przypadkiem, gustownie przyciętą kępkę włosków tuż nad cipką. Powracałem okrężnymi ruchami, za każdym razem zbliżając się do wewnętrznej części cudownych, jędrnych ud. Czułem jak mocno oddycha, rozchylając delikatnie zmysłowe usta w rozkosznym uniesieniu.
- I co, może jeszcze mnie zbałamucisz… - wyszeptała półprzytomnie.
- Najpierw sprawię, że twoja cytrynka nabierze wigoru… - powiedziałem zmysłowo, wkładając silną dłoń w przestrzeń chętnych ud.
Drżąc, rozchyliła je lekko, pozwalając na zmysłową podróż opuszków palców w kierunku wilgotnej muszelki. Zatoczyłem kilka kółek nad rozgrzanym, czekającym na pieszczoty trójkącikiem by po pewnym czasie otrzeć opuszkiem, mokrą dziurkę. Rozchyliłem płatki i powoli wsadziłem palec w pulsującą przestrzeń. Zamruczała rozkosznie, szerzej rozchylając uda. Kiedy wkładałem kolejny, mocniej chwyciła moje blond kosmyki, przyciskając namiętnie do szyi.
- Przestań… - wyszeptała – zawsze doprowadzasz mnie na skraj… - nie dokończyła, gdy kciukiem lekko musnąłem łechtaczkę.
- …rozkoszy… – dodała leniwie po chwili.
Wierciłem się łapą nieznośnie. Gdy odchylała głowę, jednocześnie omiatając fantastycznymi lokami. W końcu przywarła ustami, ofiarowując szalony pocałunek. Delikatnym, zadziornym i wszędobylskim języczkiem, plądrowała przestrzeń moich ust. Odwdzięczyłem się z nawiązką, szorując moim twardym ozorem po delikatnym podniebieniu. Wciąż trwała w hipnotycznym transie, nieświadomie przygryzając moje spierzchnięte usta.
Wariatka – pomyślałem z niemałą przyjemnością. Zawsze wystarczył jeden zadziorny uśmiech, jedno spojrzenie w przestrzeni nienasyconych fantastycznych źrenic, jedno muśnięcie delikatnej dłoni, by moje zmysły doznawały przypływu niebywałej energii, a w okolicy serca rozchodziło się miłe, zmysłowe ciepło. Nie znosiłem jej za tak cudowne pobudzenie, skrywane na dnie mojej poszarpanej życiem duszy. Nie zasługiwałem na nią, jednak skoro już była to dobrze.
Wciąż całując namiętnie, uchwyciłem delikatny kark. Wplotłem palce w cudownie pachnące, rude włosy. Przysunąłem mocniej do siebie, na tyle, aby wyraźnie zarysowanymi mięśniami brzucha, docisnąć się w okolicę jej pępka. Chwyciłem jędrny, zmysłowy pośladek i przytuliłem lekko, delikatnie rozchylając kolanem jej nogi. Oplotła mnie swoim ciepłem radośnie mrucząc.
- No wejdź wreszcie, ty przebrzydły draniu… – wciąż prosiła, wiercąc się nieznośnie cipką i dotykając nabrzmiałego z podniecenia kutasa.
- No nie wiem… - droczyłem się z niebywałą przyjemnością – no nie wiem, czy jest już na tyle gotowy… - przeciągałem upragnioną nagrodę.
- No to czekaj, zaraz ci go dopieszczę! – rzuciła w moim kierunku, mrużąc zawadiacko oczy.
No rozkoszna istotka. Kochałem ją w głębi duszy nad życie. Uwielbiałem się z nią tak droczyć, skrycie pragnąc, by jak najszybciej, oplotła mnie swoim wilgotnym, pulsującym, gościnnym łonem. Zawsze ją tak wkurzałem, a ona zawsze ofiarowała mi ustami, tę cholernie dobrą pieszczotę. Kochałem ją za to nad życie.
Widziałem jak klęka nad moim fiutem i poprawiając rozczochrane w nieładzie włosy przykłada usta do mojego nabrzmiałego z podniecenia przyjaciela. Bada języczkiem bordowy kapelusz. Jeszcze tylko jedno nieznośne spojrzenie, rzucone zalotnie w moim kierunku, by już za moment schować fiuta w zachłanną przestrzeń cudownych, gorących ust. Głaskałem jej włosy, gdy regularnie i ochoczo pieprzyła mnie wargami. Czułem kiedy wywijała ósemki języczkiem na moim wrażliwym przyrodzeniu, a dłońmi masowała jądra. Namiętnie, nieprzyzwoicie, wręcz rozkosznie genialnie.
***
Przemierzałem skrawek opuszczonej leśnej drogi. Śnieg nie przestawał padać, zaś mroźny powiew lodowatego wiatru bezpretensjonalnie smagał w twarz. Ze wszystkich stron otaczała mnie trzaskająca biel. Pociągający, wilczy skowyt czasami dawał znać, że nie jestem sam, w tym zapomnianym przez ludzi, zakątku świata. Kroczyłem przed siebie, od paru godzin brodząc po pachy w bezdennych zaspach śniegu. Zimno oblepiało mi skronie, brodę i wlewało się we wszystkie zakamarki twarzy, dewastując ciepło i wbijając głęboko, lodowate szpile. Byłem zmęczony ciągłą wędrówką, jednak wiedziałem, że stara, skryta pod śniegiem chata jest jedynym schronieniem o tej porze roku. Drogę do niej odkryłem przez przypadek, wsłuchując się w stare podania zasłyszane podczas rozmów z napotkanymi niegdyś podróżnymi handlarzami. Wspominali o chacie, oczekującej na wędrowców. Była jak bezpieczna przystań w środku srogiej zimy. Jednak nie wszyscy powracali z gościnnej miejscówki. Wieść niosła, że podróżni szukający schronienia, odnajdywali tam tajemnice, skrywane na dnie ich własnych dusz. Dlatego też szubrawcy i oszuści, których dusze więziły mroczne przestrzenie przepastnych intencji, nigdy stamtąd nie wracali, ginąc w nieprzeniknionych mrokach starego domu. Wszyscy, co do jednego, otwierając chatę i przestępując próg budzili do życia własne, ukryte pragnienia. Kiedy drzwi z hukiem zamykały się, wpadali w objęcia ciemnych, gęstych jak smoła, myśli tlących się w ich głowach, wyjąc z przerażenia.
Pamiętam kiedy rok wcześniej, stanąłem przy wejściu do tego domu. Nigdy nie wierzyłem, że odnajdę to magiczne miejsce. A ono jednak istniało, zaś los tak pokierował moją drogą, że pomimo zamieci pewnego wieczoru, chata stanęła przede mną, wynurzając się powoli ze śniegu. Na spadzistym dachu leżał okruch wielkiego białego puchu. Gdyby nie lekko odsłonięte fragmenty zabudowy, nigdy bym jej nie zauważył, przechodząc nieświadomie tuż obok. Byłem zaskoczony, tym szczególnym w swym rodzaju znaleziskiem. Wciąż patrzyłem, przestępując z zimna i nie mogąc uwierzyć we własne, rysujące się przeznaczenie. Po dłuższym namyśle przeżegnałem się w myślach i wszedłem. Było mi tak cholernie zimno, że zrobiłem to bez zbędnego zastanowienia, odruchowo, wręcz pospiesznie. Zrobiłem śmiały krok i już po chwili byłem w środku. Serce biło mi mocno, powodując nerwowy, przyspieszony oddech. Nigdy nie uważałem się za świętego, pomimo kilku skrywanych głęboko niepoprawnych pragnień. Liczyłem się z każdą ewentualnością, zahaczając wyobraźnią o piekielny krąg potępionych dusz, w którym z pewnością mógłbym wylądować. Jednak chłód zrobił swoje. Potężny huk zatrzaskujących się drzwi sprawił, że zamarłem, niechybnie oczekując najgorszego. We wnętrzu, przywitała mnie skryta w półmroku izba. Rozpalony kominek raźno trzaskał, co chwilę wystrzeliwując kilkanaście jasnych iskier. Strawa i wino zachęcały aromatem, prezentując się z dumą na drewnianym masywnym stole. Zrzuciwszy przemoczone, sztywne od śniegu odzienie, zasiadłem przy ławie, w myślach dziękując gospodarzowi za tak bogaty poczęstunek. Sen zmorzył mnie dość szybko, biorąc pod uwagę kilkudniową, ciężką tułaczkę. Był zupełnie jak ciche objawienie.
Ciepły dotyk delikatnej, kobiecej dłoni, przywołał mnie do rzeczywistości. Otworzyłem leniwie oczy, powracając z całkiem przyjemnego letargu. Nie wiem ile trwała moja drzemka. Może godzinę, może pięć, a może jedynie kwadrans. Widok uśmiechniętej, sympatycznej dziewczyny, rozwiał resztki snu. Gdyby nie delikatne kurze łapki, nieopodal fantastycznego, głębokiego spojrzenia, dałbym jej góra dwadzieściaparę lat. Przepiękna, ruda niewiasta z otoczką rubasznych piegów tuż przy niewielkim, zadziornym nosku.
Jasna, zwiewna koszula, ciągnąca się aż do kolan, napinała się zawadiacko w okolicach krągłych, dorodnych piersi, lekko prześwitując w świetle kominka. Delikatne, bose stopy z lekkością muskały podłogę, zaś smukłe uda połyskiwały eksponując piękną, lśniącą skórę. Nie wiem skąd się tam wzięła, jednak czułem jej bliskość i cudowny kwiatowy zapach. Uśmiechała się do mnie zalotnie, pozwalając pieścić zmysły zjawiskowym spojrzeniem, w którym iskierki, rozświetlały nieprzeniknione przestrzenie fantastycznych źrenic.
- O wreszcie jesteś, bardzo się cieszę, tak długo na Ciebie czekałam… - wyszeptała, głaszcząc mnie po głowie, jak małe dziecko.
Bez namysłu wtuliłem się w jej gorące, rozgrzane bijącym sercem piersi. Były cudownie miękkie i rozkosznie jędrne. Nieznośnie sterczące, twarde sutki, zapraszały do zabawy. Namiętne pieszczoty, przerywane długimi pocałunkami, fantastycznie uzupełniały długo wyczekiwany wieczór. Ta noc skończyła się szaloną miłością i wieloma uniesieniami na rozpostartej po środku izby, białej skórze niedźwiedzia. Do dziś pamiętam słodko cierpki smak dobrego wina, którym raczyliśmy się, leżąc nago. Przytuleni, patrzyliśmy na taniec płomieni w kominku.
Co rano budziłem się, obejmując kruchą, zjawiskową postać. Uwielbiałem patrzeć jak lekko oddycha, leżąc jak łania, tuż przy mnie. Czasami gładziłem jej jasno rude loki, pieszcząc zmysły ich dotykiem. Dzień przebiegał na wspólnych obowiązkach, by wieczór zakończyć płomienną miłością, podsycaną smakiem wykwintnego alkoholu. Ten niecodzienny rytuał trwał aż do wiosny, kiedy postanowiłem ruszyć w świat i nieoglądając się za siebie, podjąć dalszą wędrówkę. Po kilku kilometrach chata zniknęła mi z oczu, niczym poranna mgła. Do dziś nawet nie wiem jak się nazywała, moja zmysłowa towarzyszka i doskonała pocieszycielka zimowych wieczorów.
Właśnie mija dokładnie rok od tamtego pamiętnego pobytu. Mój umysł z bliżej nie wyjaśnionych powodów, podświadomie odnajduje drogę do gościnnej chaty. Wiem, że znajdę tam ciepło i schronienie oraz tajemniczą lokatorkę, która swoją obecnością dodaje otuchy i wiary, w te lodowate, grudniowe noce. Brnąłem przez zaspy, zastanawiając się co będzie, jeśli zostałbym którejś zimy na dłużej. Czy mimowolnie zniknął bym dla świata? Czy stałbym się integralną częścią chaty w odsłonie tej jednej z alternatywnych rzeczywistości? Wiem jedynie, że z bliżej nieodgadnionych powodów, los był tam dla mnie, o dziwo, bardzo łaskawy. Zachodziłem w głowie, czym zasłużyłem sobie na takie, traktowanie tuż po przekroczeniu nieprzewidywalnego dla podróżnych progu. Przecież byłem tylko sobą, z rozpaczliwą pustką na dnie serca. Być może, moim jedynym demonem była właśnie ta nieodgadniona, zmysłowa niewiasta i słodkawy posmak wina, spijanego przy akompaniamencie trzaskających raźno drew w kominku?
***
Usta na moim członku, zaciskały się coraz mocniej, dając nieziemskie wrażenie rozkoszy. Rude loki rytmicznie falowały w takt składanej z namaszczeniem przyjemności. Delikatną dłonią uchwyciła mocniej fiuta, masując intensywnie. Moje palce powędrowały wprost w ogniste włosy, tuż nad karkiem. Masowałem silnymi palcami, obejmując jej kruchy podbródek.
- mrrrrrr – mruczała, wciąż pieprząc mnie gorąco.
- Tak dobrze…. ahhhhh – wtórowałem z dziką namiętnością, podczas gdy dłońmi masowała mi jądra.
Odchyliłem jej głowę i beszczelnie spojrzałem w czarne, rozległe źrenice, w których bez problemu wirował cały wszechświat. Grawitacja jej spojrzenia, przyciągała mnie z siłą miliona galaktyk. Podróżowałem z prędkością światła, mknąc przez drogę mleczną ultrafioletowych tęczówek i rozbijając w gwiezdny pył tuż przy kaskadzie zjawiskowych rzęs. Przemierzając mgławice fotonów, docierałem do jej duszy oczekując supernowej.
Przywarłem do jej ust, plądrując wilgotne wnętrze twardym ozorem. Całowałem namiętnie, puszczając wodze fantazji. Łapą gładziłem ociekającą sokami muszelkę, powodując szybsze bicie serca. Wzdychała zalotnie, mocniej wypinając krągły kuper i jednocześnie intensywniej, ocierając się o moją dłoń. Wkładałem powoli palce w rozpaloną do granic możliwości chętną dziurkę, by w tym samym czasie zwinnym kciukiem, muskać nabrzmiałą z podniecenia łechtaczkę.
Rozpaczliwie oplatając kruchymi ramionami, usiadła na twardym dowodzie pożądania. Widziałem w myślach jak jej delikatne płatki, rozchylają się przyjmując całego członka, aż po nasadę. Energicznie docisnąłem, powodując, że wszedł do końca. Spoglądając głęboko w jej cudowne oczy, odbywałem podróż międzygwiezdną, mknąc ku upragnionemu spełnieniu.
Członek podrygiwał radośnie, badając każdy wilgotny zakamarek jej różowego, cudownego wnętrza. Odpływaliśmy razem, wtulając się w siebie i głośno oddychając.
Kręciła zalotnie zgrabną pupą, sprawiając, że fiut toną w morzu cudownych, wilgotnych soków. Chwyciłem jej biodra i rytmicznie dociskałem gdy opadała. Siedziała na mnie okrakiem, zarzucając co chwilę jasno rudymi lokami. Dokładnie wtedy, gdy przechylała wariacko głowę do tyłu, podczas szalonych uniesień.
- Kochaj, mocno… - szeptała, wyginając się jak kotka – taaaaak jeszcze!
Wpiłem usta w cholernie dorodne piersi. Falowały w hipnotycznym transie, tuż przed moim nosem. Wysunąłem jęzor i z sakramencką przyjemnością oplotłem doskonały sutek. Po chwili objęła moją głowę delikatnymi ramionami i przytuliła zadziornie.
- Proszę teraz, we mnie… - wyszeptała miękko, tuż przy uchu.
Objąłem ją w pasie i wsunąłem mój oręż najmocniej jak się dało, po drodze wiercąc się w ciasnych zakamarkach gorącej cipki. Szorowałem bordowym kapeluszem, badając pulsującą teksturę, zjawiskowej kobiecości. Mocnym pchnięciem w przestrzeni ud, uwieńczyłem podróż, wytryskując obficie we wnętrzu. Opadłem na jej piersi, chowając zachłannie głowę w kruche, cudowne ramiona. Przytuleni trwaliśmy w nieskończoność.
- Słuchaj, a jak ty w ogóle masz na imię…? – spytałem powoli, mocniej się wtulając w miękkość niezwykle puszystego biustu.
- Nadzieja…
Jak Ci się podobało?