Strażniczka Bałtyku (I) "Честь имею"
27 kwietnia 2025
Strażniczka Bałtyku
42 min
"Czy to cię dziwi? Ten facet jest politykiem. W porównaniu z nim pedofil to wzór cnót." - Harlan Coben, "Krótka piłka"
Siedem lat po śmierci chor. Radosława Gancarza. Darłowo.
Uśmiechnęła się, widząc biegnącego w jej stronę szkraba. Cały Radek. Cały ojciec. Miała jego zdjęcia z dzieciństwa. Widziała te podobieństwa. Te same oczy, ten sam uśmiech. Może jak każda matka widziała to, czego inni nie dostrzegają lub nie chcą dostrzegać, ale dla niej te podobieństwa były oczywiste.
Chłopiec wpadł w jej ramiona. Objął ją.
— Mamo, mamo, dzisiaj widzieliśmy w lesie sarenki!
Ucałowała syna i mocno go przytuliła. Odbierała z przedszkola najpiękniejszy dar, jaki odeń otrzymała. Dziecko.
Powolutku przemierzali ulice, kierując się do swojego mieszkania.
— Mamo, ten pan bije pieska — zauważył syn.
Zamyślona nie zwróciła na to uwagi. Natychmiast poszła wzrokiem za jego wyciągniętą rączką. Dostrzegła mężczyznę kopiącego niewielkiego kundelka.
— Ej, zostaw go! — wrzasnęła z całych sił.
Facet, wyglądający na żula, odwrócił się w jej stronę, omiatając ją wzrokiem.
— Spierdalaj, paniusiu, chuj ci do tego.
Coś w niej się zagotowało. Widok katowanej psiny i reakcja syna zadziałały jak zapalnik. Dobiegająca trzydziestki Klaudia nie miała zamiaru odejść, nie reagując.
— Radku, zostań tutaj, nie ruszaj się — nakazała dziecku.
Dała z buta na drugą stronę ulicy.
— Zostaw go! — wrzasnęła ponownie, widząc, jak żul kopie psinkę.
Zwierzę zaskowytało. Oprawca odwrócił się i patrzył na nią z kpiącym wyrazem oczu.
— Wypierdalaj! Nie rozumiesz, dziwko?
Słowo „dziwka” tylko wyzwoliło całą jej energię. Pełna adrenaliny zbliżała się do śmiecia. Porzuciwszy katowane zwierzę, mężczyzna ruszył w jej kierunku.
— Ty jebnięta jakaś jesteś — warknął, zamachując się na nią.
Wyćwiczonym unikiem usunęła się z linii ciosu. Nauczona na zajęciach w jednostce walki wręcz znalazła się za plecami drania. Uderzenie stopą w zgięcie kolanowe i cios obiema dłońmi w jego małżowiny uszne zaburzyły jego błędnik. Padł na asfalt jak dziecko. Sprawnie założyła mu dźwignię.
Dobiegła do niej starsza kobieta.
— Nic pani nie jest?
— Niech pani dzwoni na policję — poprosiła ją Klaudia.
Radiowóz przyjechał po kwadransie. Jak na darłowskie standardy było to szybko. Menel odgrażał się.
— Pani sierżant to zaprotokołuje.
— Oczywiście — uspokoiła ją funkcjonariuszka. W tej mieścinie wszyscy mundurowi znali się jak łyse konie.
— Spacyfikujcie to ścierwo.
Policjantka kiwnęła znacząco głową.
— Masz to jak w banku.
— Wyjaśnienia złożę jutro. Teraz dzieciak czeka.
— Umawiamy się w robocie czy w domu?
— Oczywiście, że w robocie — zadecydowała Klaudia.
Wróciła do syna. Patrzył na nią z podziwem. Wzięła go za rękę.
— Mamo, a piesek? — zapytał maluch, patrząc na skatowane zwierzę.
Tak w mieszkaniu zadomowił się pies. Dzieciak był wniebowzięty. Poprosił, by wykąpać ich razem. Nie odmówiła. Widziała radość w oczach synka, gdy pluskał się razem z psiakiem. Potem spali wtuleni w siebie. Oboje szczęśliwi i spokojni; wydawać by się mogło, że to nierozłączni towarzysze.
Patrząc na nich, uroniła łzę.
„Szkoda, że cię tu nie ma” – westchnęła, myśląc o jego ojcu.
Dotychczasowy dowódca już odszedł. Miał swoją wysługę lat, ale głównym bodźcem był fakt, że nie mógł patrzeć na to, co się w wojsku dzieje. Nieważne było szkolenie, ważne były papiery. Konspekty, plany pracy, prowadzenie terminarzy TEWO, niebieskie i czerwone podkreślenia w dziennikach szkolenia. Coraz więcej niedoświadczonych ludzi trafiało na wysokie stanowiska. Byliśmy w NATO, lecz czy spełnialiśmy ich standardy?
Oficerowie po studiach cywilnych, którzy po roku uczelni wojskowej dostawali pierwszy stopień oficerski, zapełniali braki kadrowe. Nawet ci, którzy przychodzili po akademiach, które teraz zastąpiły poczciwe WSO, mieli o wojsku pojęcie takie, jak Klaudia o astrofizyce. Liczył się język angielski, a nie chęć służby i zaangażowanie. „Plecaki”, czyli żołnierze korzystający z możliwości wpływowego członka rodziny, najczęściej oficera, często awansowani dzięki koneksjom, obejmowali spokojne stanowiska. Tylko starzy żołnierze zawodowi trzymali ten bajzel w ryzach.
Powoli i to pękało. Widząc, jak „plecaki” pną się po szczeblach kariery, ci, którzy mieli odpowiednie lata, spieprzali. Jaki był sens zaiwaniać na swoim etacie i uczyć rzemiosła wojskowego młodego „plecaka”? Uczyć i patrzeć, jak idzie w górę, gdy ty, człowieku, jesteś odstawiony na bocznicę, z której żadna lokomotywa cię nie wyciągnie? Zassany w etat bojowy jak w bagno, gdzie niestety potrzeba specjalistów?
Po Starym nastał na nieszczęście „Sztabowy kutas”, który nigdy w „bojówce” życia nie pędził. Szlak bojowy miał „zajebisty” — dowódca plutonu na AMW, potem przez pół roku dowódca kompanii tamże, a kolejne etaty to sztabowy „hit”: rzecznik dowódcy, oficer sekcji wychowawczej razy dwa (w dywizjonie i w Brygadzie). No, „marynarz” i „lotnik” pełną gębą!
Kiedyś, jeszcze za Starego, Sztabowy Kutas przyjechał z dwiema cipami. Jedna major, druga podpułkownik. Rzeczniczki do spraw kobiet w wojsku. Te pizdy nawet nie wiedziały, jakie rajstopy są przewidziane w przepisach ubiorczych SZ RP! Jedna miała błyszczące z lycrą w niewłaściwym kolorze, a druga siateczkowe, co było profanacją munduru i wstydem dla wszystkich kobiet służących w SZ RP. Gdyby któraś u Starego tak się wystroiła, to dopiero by jej dał do wiwatu!
Klaudia była na pożegnaniu starego dowódcy. W tańcu mocno ją przyciągnął do siebie. Nie, to nie było nic z seksualnym podtekstem.
— Chciałem po prostu, pierwszy raz w życiu, teraz, gdy odchodzę, poczuć, jak to jest, gdy najlepsza ratowniczka grzeje ciało ratowanego — powiedział bezpośrednio i po zakończonym tańcu pocałował jej dłoń.
Taki był Stary. Na odchodnym mógł sobie już pozwolić — zależność służbowa przestała obowiązywać — ale granic nie przekroczył.
Zapowiadał się kolejny, ciepły wrześniowy dzień.
Od tygodnia cała jednostka przygotowywała się na wizytę wiceministra obrony. Malowanie trawy na zielono, gruntowne sprzątanie, odprawy, instruktaże, wymyślne scenariusze. Dywizjon zmienił się z bojowego w oddział paniki.
Wiceminister miał pojawić się o ósmej. Ich oczywiście ściągnięto wcześniej. Od szóstej nad ranem robiono ostatnie poprawki.
— Może byś, Klaudio, ubrała się w wyjściówkę? — zaproponował Sztabowy Kutas.
Spojrzała na niego z politowaniem. Od dziewiątej miała dyżur bojowy. Miałaby ratować w czółenkach i spódnicy?
W wyjściówkę przebrała się ściągnięta przez niego Mariola, oficer sekcji wychowawczej. Pannica po jakiejś bujdologii stosowanej i rocznym kursie oficerskim.
Zmierzając do szatni, spotkała Pawła. Miał oczy podkrążone z niewyspania.
Kapitan Paweł Kojtuch przebranżowił się na Mi-14. Był drugim pilotem. Ze starych Michałków pozostał już tylko jeden — pamiętny Hoplit 03. Drugi był tak wyeksploatowany, że stanął jako pomnik przy szkółce w Dęblinie.
Jego żoną była Marzena, najlepsza przyjaciółka z pamiętnego kursu. Klaudia nigdy z nią nie rywalizowała. Pod żadnym względem. Nie czuła takiej potrzeby. W specyficzny sposób się uzupełniały. Często latały razem na Mi-14. Ta para to byli jej najlepsi przyjaciele. Była świadkiem na ich ślubie. Długo starali się o dziecko. Gdy dzięki in vitro sześć miesięcy temu urodziła się im Maja, Klaudia została jej matką chrzestną.
— Cześć, Paweł. Maja? — spytała domyślnie.
— Płacze cały czas; wiesz, kolki — potwierdził.
Załogi udały się na odprawę do DKL-a. Dowódca kręcił się jak tampon w piździe. Nie mógł sobie znaleźć miejsca. Bez przerwy wynajdywał jakieś pierdoły.
Latał po placu jak szalony, co chwila zjawiając się w biurze przepustek. Szczęśliwie nie wpierdalał się w pracę bojową. Gdyby nawet chciał, to co ten dupek o niej wiedział?
Dochodziła dziewiąta, a wiceministra wciąż nie było. W końcu z biura przepustek przyszedł sygnał: „Jest”.
Szczęśliwie załogi będące w gotowości nie musiały być obecne na spotkaniu. Bosmanmatowi Grzesiowi, który miał dzisiaj dyżur na BP można było tylko współczuć. Do jednostki zwalili się wójt, klechy, wojewoda i szerokie grono oficjeli z powiatów. Obsłuż wszystkich, wpuść, tłumacz, co i jak. Każdy z nich miał o sobie wysokie mniemanie.
Klaudia miała dziś okres i musiała wymienić podpaskę. Po odprawie udała się do izby dla kobiet, wyciągnęła jedną z paczki i poszła do łazienki.
Jakież było jej zdziwienie, gdy po chwili wszedł mężczyzna z MP-5 przy biodrze. Umundurowanie nie wskazywało na standardowego żołnierza. Typ broni również.
— Przepraszam — bąknął spłoszony jej widokiem.
— Co pan tu, kurwa, robi!?
Odwrócił się plecami, a ona zakończyła to, co zaczęła.
— O co tu chodzi? — spytała uspokojona.
— To pomieszczenie zostało wyznaczone dla wiceministra jako zapasowe, sprawdzam tylko.
Ściągnął okulary przeciwsłoneczne.
Dostrzegła emblemat na jego ramieniu. Wszystko stało się jasne. To był facet z „Formozy”.
— Jeszcze raz panią przepraszam — dodał.
Nie miała z takimi wiele do czynienia, ale w głowie miała wizerunek typowego zadufanego w sobie buca. Ten zaskoczył ją zachowaniem. Dżentelmen. Patrzyła na niego, a w jego twarzy wciąż było widać zakłopotanie.
„Kurczę, jakiś specyficzny ten specjals”.
Był młodszy od niej. Tak na oko o trzy, cztery lata. Szczupły brunet o brązowych oczach. Wzrost — tak jak Radek; no, może nieco wyższy.
— Kawy, panie poruczniku, skoro już pan tu jest? — zapytała.
Odmówił, tłumacząc się służbą. Zauważyła, że lustrował ją wzrokiem w dość specyficzny sposób. Widziała ten błysk w jego oczach.
Wyszedł z pomieszczenia, zostawiając ją samą. Zapamiętała jego ksywkę: „Góral”. Taką miał na mundurze w miejscu, gdzie każdy nosi swoje nazwisko poprzedzone pierwszą literą imienia.
Wizytacja dobiegała końca. Po spotkaniu z kadrą jednostki załoga dostała sygnał z dyżurki służby operacyjnej.
— Dowódca podjął decyzję, że przetransportujecie ministra śmigłem do Gdyni.
Na tak. Na szkolenia paliwa nie ma. Śmigłowce stare, ale trzeba dupę pana ministra przewieźć helikopterem do Gdyni. Samochód też tam na pusto pojedzie.
— Pan minister chce polecieć Mi-14, proszę przygotować Anakondę do pracy bojowej — wydukał dowódca, szczerząc zęby do polityka.
Ten chodził po SD i przyglądał się pracy. Nikt się nie odezwał. Technicy zgodnie z rozkazem przygotowywali Anakondę. W Mi-14 z założenia było dwóch ratowników, w Anakondzie jeden.
— Z ministrem poleci jeden ratownik; ty, Klaudio. Darek obstawi „Anakondę” — zadecydował dowódca dywizjonu.
Jeden z najlepszych śmiglaków miał być dyspozycyjną maszyną dla jebanego wiceministra. Zawsze były dwie w gotowości. Teraz, na życzenie pana wiceministra, burzony był cały system. Ściągano pilotów i załogi. „Anakonda” wchodziła na ich miejsce, a wysłużony Hoplit na zapasówkę. Tak zadecydowali operacyjni, na szczęście ludzie z głową.
Gdy tylko „Anakonda” po próbach zgłosiła gotowość, wystartowali.
W interkomie nikt się nie odzywał. W śmigłowcu było cicho jak w grobowcu. Etatowa załoga bez drugiego ratownika, dwóch żołnierzy z „Formozy”, minister i jakiś jego podchujaszczy.
— Lecimy nad morzem — zażyczył sobie jebaniec.
Pierwszym pilotem był Hubert, stary wyga, co to z niejednego pieca chleb jadł i miał wyjebane na wszystko. Klaudia lubiła z nim latać. Czuła się bezpieczna. Konkretny, fachowy i opanowany pilot. Drugim był Piotr.
Klaudia patrzyła przez okno śmiglaka. Mieli swoją „misję”. Zadanie bojowe o kant dupy rozbić.
— Czerwona raca na dziewiątej — zameldowała.
Technik rzucił okiem. Potwierdził.
— Darłowo SAR, tu Haze 015. Mam niepotwierdzony MAYDAY. Podchodzę do rozpoznania – zameldował przez radio pierwszy pilot.
— Panowie, ja mam spotkanie na akademii… — wypalił wiceminister.
Hubert zignorował to biadolenie. Zbliżył się do jachtu. Na jego pokładzie stała nastolatka machająca czerwoną racą.
— Nie ma sensu oznaczać. Klaudia, jesteś gotowa? — krzyknął w interkomie.
— Gotowa! — potwierdziła — Zejdź nisko i daj znak.
— Tu Darłowo SAR. Haze 015, potwierdź – usłyszeli w eterze.
Polityk patrzył na nich wystraszonym wzrokiem. W końcu szturchnął siedzącego obok specjalsa.
— Niechże pan coś zrobi, ja mam spotkanie… — zaskamlał.
— Mam zastrzelić pilota? — zapytał kpiąco.
Technik prychnął rozbawiony, a Klaudia wybuchnęła gromkim śmiechem. Coraz bardziej podobał jej się ten podporucznik. Miał jaja.
— Tu Haze 015. Podejmuję akcję ratunkową. Podaję koordynaty…. – zameldował drugi pilot.
Zatoczyli krąg nad jachtem. Dostali zgodę na przeprowadzenie akcji ratunkowej.
— Co wy robicie, zabraniam panu! Jako wiceminister rozkazuję panu lecieć do Gdyni – zaczął naciskać na załogę skurwiały polityk.
— Z całym szacunkiem dla pana, ale na pokładzie maszyny ja dowodzę. Jak wylądujemy i opuści pan pokład, to wtedy może mi pan wydawać rozkazy – pokazał politykowi jego miejsce w szyku pierwszy pilot.
Morze było spokojne. Hubert obniżył lot do takiej wysokości, by Klaudia mogła bez ryzyka opuścić pokład.
— Ratownik gotowy — zameldowała, nakładając na twarz maskę.
— Dawaj — usłyszała zgodę.
Wylądowała w wodzie kilkanaście metrów od jachtu. Nakryła ją fala, ale szybko wynurzyła się i podniosła kciuk ku górze.
— Ratownik w wodzie. Wszystko w porządku – zameldował technik.
Płynęła crawlem, szybko zbliżając się do jednostki. Po chwili dostała się na jej pokład od strony rufy.
— Co się stało? — zapytała przerażoną nastolatkę, ściągnąwszy maskę z twarzy.
— Nie wiem, mój tata nie oddycha, leży w kabinie na podłodze — wyrzuciła z siebie zapłakana dziewczyna.
Wzięła z jej dłoni dopalającą się racę i cisnęła ją do morza. Biegiem ruszyła w kierunku kabiny.
— Nieprzytomny mężczyzna. Bez oddechu – zameldowała przez radiotelefon.
Oceniła stan poszkodowanego. Nie było oddechu i pulsu. Rozpoczęła RKO.
— Tu Ratownik 01. Kontynuuję RKO. Potrzebuję pomocy drugiej osoby — usłyszeli w maszynie.
Znali ją dobrze. Nie odpuszczała. Trzymała się wpojonych zasad: ratujemy do końca, nie poddajemy się. Dopóki jest nadzieja, walczymy o życie rozbitka.
Brakowało drugiego ratownika, a wszystko przez tego jebanego ministra.
Lekarz podniósł się z fotela.
— Niech pan siada, ja pomogę — zatrzymał doktora podporucznik z „Formozy”.
Przekazał koledze swojego MP-5 i począł sprawnie pozbywać się umundurowania.
— Co pan robi? — spytał go politykier.
— To, co do mnie należy.
Śmigłowiec ponownie obniżył lot, dotykając praktycznie toni Bałtyku. Góral w samych slipkach wyskoczył z jego pokładu.
— Drugi ratownik w wodzie. Wszystko w porządku — zameldował technik.
Specjals płynął w kierunku jachtu. Nikt z załogi nie obawiał się o jego życie. „Formoza” stała nurkami bojowymi. Sprawnie dostał się na pokład jachtu.
Klaudia zdębiała, gdy zobaczyła faceta z „Formozy” w samych slipkach. Odsunął spanikowaną nastolatkę na bok i klęknął przy poszkodowanym.
— Daj. Przejmuję go. Załatwiaj kosz — zakomenderował.
Jakże on jej zaimponował! Była pewna, że za chwilę usłyszy komendę, by pozostać na pokładzie i czekać na przylot drugiego śmigłowca.
— Tu Ratownik 01. Haze 015, dawajcie kosz z deską — krzyknęła w radio.
Pokwitowali otrzymanie informacji. Śmigłowiec osiągnął odpowiednią wysokość i zaczął opuszczać kosz. Po chwili miała go w dłoniach. Przymocowała go do relingu, by jej nie uciekł. Wróciła do kabiny. Żołnierz cały czas prowadził RKO. Zmieniła go.
— Mała, jak masz na imię? — zapytał nastolatki, drżąc z zimna.
— Basia — odparła wystrachana dziewczynka.
— Słuchaj, Basiu, ułożymy twojego tatę na desce i zabierzemy śmigłowcem, ale musisz mi pomóc w przeniesieniu go, bo ratowniczka cały czas musi mu masować serce — tłumaczył jej opanowanym i spokojnym głosem.
Kiwnęła głową na znak, że zrozumiała. Siorbała nosem i ocierała łzy z twarzy. Klaudia na chwilę zaprzestała RKO. Na jego znak unieśli razem ciało mężczyzny i położyli je na desce. Ratowniczka ponownie rozpoczęła RKO.
— Chodź, Basiu, i weź te nosze tam z tyłu — mówił cały czas spokojnym głosem do dziewczyny.
Klaudia podziwiała jego spokój i opanowanie. Nie był etatowym ratownikiem, a działał lepiej niż kursanci. Udało im się sprawnie ułożyć nieprzytomnego w koszu. Podała żołnierzowi radio
— Zamelduj, że mogą podnosić — poprosiła, podpinając się do wyciągarki obok nieprzytomnego.
Nie mogła teraz wykonywać masażu serca, lecz mogła prowadzić sztuczne oddychanie. Miała zamiar robić to do momentu przekazania poszkodowanego w ręce lekarza będącego na pokładzie.
— Tu Haze 015. Podnosimy poszkodowanego z ratownikiem. Drugi z ratowników pozostaje z nieletnim załogantem na jachcie — zameldował drugi pilot. do bazy.
— Dasz sobie radę z łodzią? — zapytała podporucznika pomiędzy jednym oddechem a drugim.
— Spokojnie, mam patent sternika — usłyszała od specjalsa.
Wyciągarka ruszyła.
— Wrócimy po ciebie — zapewniła Górala, a następnie nabrała powietrza do płuc.
Uśmiechnął się serdecznie.
Dopiero gdy technik przejął ich w drzwiach, mogła spojrzeć w dół. Zauważyła, że Góral nałożył na siebie sztormiaka. Najprawdopodobniej znalazł go lub dziewczyna mu go dała.
Klaudia przekazała poszkodowanego lekarzowi. Szybko i sprawnie podłączył go do aparatury medycznej.
— Mamy niewielki rytm zatokowy. Podziwiam cię, Klaudia, ja bym skapitulował. Uratowałaś mu życie — pochwalił kobietę.
Odlatywali, pozostawiając specjalsa z małolatą. Nie było czasu. Tutaj liczyła się każda sekunda.
— Co mamy najbliżej? — zapytał Hubert drugiego pilota.
— Ustkę, ale tam nie siądziemy, najpewniej lecieć do Słupska — odparł mu szybko.
— Panowie, no co wy, jaki Słupsk, mamy lecieć do Gdyni! — naciskał, najwyraźniej już zdenerwowany wiceminister.
— Pozwoli pan, że to my zadecydujemy — fuknął na niego Paweł.
— Nie, to ludzkie pojęcie przechodzi, ja zaraz zadzwonię… — palnął wyraźnie zdenerwowany i wyciągnął telefon komórkowy.
— Odłóż ten telefon!!! Już!!! — wrzasnął na niego technik.
Była włączona aparatura medyczna. Działały przyrządy nawigacyjne i pozostała elektronika.
— Pan mu zabierze ten telefon. Takie są procedury — zwróciła się do drugiego ze specjalsów Klaudia.
Chorąży z „Formozy” bez chwili wahania zabrał z dłoni dostojnika komórkę. Zdziwiony jego działaniem wiceminister rozdziawił gębę.
— Ustka SAR, tu Haze 015. Mamy poszkodowanego w statusie EMERGENCY. Powiadomcie szpital w Słupsku, że będziemy tam siadać. Niech czeka tam reanimacyjna z ekipą. Wyślijcie okręt ratowniczy na pozycję… Dwoje ludzi do przejęcia i jacht do holowania — poinformował najbliższą stację SAR pierwszy z pilotów.
Klaudia patrzyła na polityka. Na jego twarzy malowała się złość. Nie był najważniejszy. Nie mógł pokazać swojej wyższości. Na pokładzie śmigłowca został zepchnięty do nic nieznaczącej pozycji.
Ustka potwierdziła otrzymanie wiadomości. Po chwili usłyszeli, że szpital w Słupsku jest powiadomiony.
— Paweł, luknij, gdzie to lądowisko i jakie ma parametry, nie siadałem tam jeszcze — poprosił drugiego pilota Hubert.
— Czy może pan nadać, by czekała na mnie w Słupsku moja limuzyna? — zapytał politykier.
— Nie teraz, do chuja, za chwilę — zbył go pierwszy pilot.
Poziom zdenerwowania wiceministra rósł.
— Klaudia, mamy go, mamy oddech i puls, słaby, ale jest — ucieszył się lekarz.
— To może jednak… — nie chciał odpuścić.
— Niech pan już nic nie mówi — przerwała mu Klaudia.
Ciskał z oczu gromy w jej kierunku. Nie przeniosła wzroku. Patrzyła w te jego wredne, małe oczy.
Paweł wprowadził dane nawigacyjne lądowiska i przekazał je Hubertowi.
— Co i do kogo mam nadać? — zapytał wiceministra pierwszy pilot.
Polityk ponowił swoją prośbę. Pierwszy po Bogu na pokładzie scedował to na drugiego pilota.
— Darłowo SAR, tu Haze 015. Niech pojazd gościa czeka na niego przy lądowisku w Słupsku — rzucił w eter Paweł.
Minęli Ustkę. Hubert wyciągał z maszyny, ile tylko mógł. Wiceminister szeptał coś do ucha swojego podchujaszczego. Po kilku minutach śmigłowiec znalazł się nad Słupskiem. Piloci dojrzeli lądowisko.
— Jest dobrze, możemy zachodzić z każdej strony, wiatr praktycznie zerowy — przekazał Hubertowi Paweł, obserwując rękaw.
Siadali praktycznie przy szpitalu. Dojrzeli karetkę pogotowia i wóz strażacki. Standardowa procedura. Strażacy byli potrzebni, gdyby coś złego im się wydarzyło. Taka sytuacja jednak nie wchodziła w rachubę, gdy pilotami Mi-14PX były takie dwa asy.
Gładko posadzili śmigłowiec. Sprawnie przekazali poszkodowanego załodze karetki reanimacyjnej.
— Wysiadamy — zwrócił się do chorążego z „Formozy” asystent wiceministra.
— Odmawiam. Dostałem rozkaz z panem lecieć, a nie jechać — krótko odparł tamten.
Technik wyprowadzał te obie sieroty na lądowisko.
— Nie omieszkam przekazać to ministrowi i waszym przełożonym, o was i o panu, panie chorąży — postraszył wszystkich wiceminister.
— Odejdź pan, mam robotę do wykonania, a czas leci — polecił mu przez otwartą boczną szybkę kokpitu Hubert.
Podnosił maszynę. Powinien jeszcze poczekać chwilę, nim te bubki odejdą na większą odległość. Radochę sprawiło wszystkim, gdy dojrzeli, że podmuch od łopat śmigłowca powalił obu tych dupków na kolana.
— Zabierzemy go? — nieśmiało zapytała przez interkom Klaudia.
— A jak myślałaś, piękna, lecimy po niego, nie zostawiamy swoich! I nie rozliczysz się przecież z radia na koniec służby — usłyszała od Huberta.
Technik klepnął ją w ramię. Oboje ściągnęli słuchawki z uszu. Podszedł do nich ten drugi z „Formozy”.
— Jesteście zajebiści. Szacun — usłyszeli od specjalsa.
— Wy też — odparła Klaudia.
— Ustka SAR, tu Haze 015. Podajcie pozycje okrętu ratowniczego – nadawał w eter Paweł.
Otrzymali dane jednostki nawodnej. Po kilkunastu minutach byli nad nią. SAR-owska łódź miała na holu jacht, a na pokładzie dwójkę wcześniej tam będących załogantów.
— Bierzemy go z zawisu. Ułóż naszego gościa w koszu, tylko nie nakrywaj go własnym ciałem, bo będę zazdrosny — odezwał się Hubert jak zawsze z dozą lubieżnego humoru.
Ustawił maszynę centralnie nad jednostką ratowniczą. Paweł nawiązał z nimi kontakt radiowy i przekazał, jakie mają zamiary.
— Ratownik gotowy do opuszczenia — zameldował technik.
Klaudia podpięta do kosza jechała w dół. Cywilni SAR-owcy na dole przejęli ją sprawnie. Dojrzała swojego niedawnego partnera. Był okryty folią NRC.
— Zapraszam — rzuciła do podporucznika. — Bez folii — dodała, widząc, jak zmierza w jej kierunku.
Władował się do kosza. Pociągnęła za linę i poprosiła specjalsa, by oddał jej radiotelefon. Podbiegła do niego nastolatka i w podzięce pocałowała go w usta.
— Co z tatą? — zapytała Klaudię.
— Żyje. Wszystko będzie dobrze, jest w dobrych rękach – odparła dziewczynie.
Zameldowała załodze, że jest gotowa na podjęcie. Przyciągnęła do siebie kosz. To był ten szeroki, umożliwiający transport rannego w pozycji leżącej.
„Już ja ci się odpłacę za poranny nalot” – przeszło jej przez głowę.
Góral był w niemal nagi. Patrząc mu prosto w oczy, tak objęła kosz, że jej dłoń opierała się o slipki faceta. Wyciągarka ruszyła. Klaudia przysuwała i odsuwała rękę z pełną premedytacją, ocierając się przedramieniem o jego majtki. Wyczuwała jak jego fallus stymulowany w dość nietypowy sposób zaczyna nabierać kształtów.
„Masz za swoje” – cieszyła się, dostrzegając pod slipkami rosnącą męskość.
Że został przypięty do kosza w dwóch miejscach, nie mógł wykonać żadnego ruchu. Był zdany na jej łaskę. Patrzył na nią zakłopotany, a ona nie odwracała wzroku. Delikatnie się uśmiechała. Dopięła swego. W momencie, gdy wciągnięto ich na pokład wiropłata, miał pełną erekcję. Ależ był zmieszany!
— Dziękuję — rzucił zdawkowo do wszystkich i począł nakładać mundur.
— To ja ci dziękuję. Bez ciebie nie dałabym rady, a tamten człowiek by umarł — odparła mu zgodnie z prawdą.
Zgłosili do kontroli zbliżania, że podchodzą do lądowania na macierzystym lądowisku.
— Klaudia, jesteś zajebista, stawiam operacyjnemu karton wódy, by planował mnie z tobą — usłyszała komplement od pierwszego pilota.
— Panie kapitanie, zbankrutuje pan. — Zaśmiała się uradowana komplementem.
Zakończyli swoją misję. Nie tak, jak była planowana, lecz tak, jak chcieli.
— Cała załoga natychmiast ma się zameldować u dowódcy. Ci z „Formozy” też — usłyszeli na SD.
— Oho, wiceminister nas podjebał — stwierdził sucho Hubert.
Najmłodszy stażem w załodze był lekarz; latał od dwóch lat. Reszta to stare wygi. Hubert miał dwadzieścia lat służby zawodowej. Wcześniej latał na ZOP-ach. Gdy jego ZOP-a „przekombinowali” na SAR, przeszedł na ratownictwo i poszukiwanie. Technik też miał już wypracowane piętnaście lat w MON, Paweł deczko ponad piętnaście. Klaudia miała blisko 10 lat zawodowstwa.
Wszyscy znaleźli się w sekretariacie dowódcy. Nowy oczywiście poprzednią sekretarkę zwolnił. Siedziała tu teraz jakaś pinda z jego rodziny.
— Zawiedliście dowódcę — oznajmiła, gdy tylko weszli.
— Pytał cię ktoś? — zgasił ją Hubert.
Poinformowała dowodzącego, że są na miejscu. Po chwili znaleźli się w jego kancelarii. Widać było, że jest wściekły. Sztabowy kutas łaził po gabinecie, mijając ich co chwila.
— Co wam do głowy przyszło, debile wy jedne, by nie wykonać zadania, jakie wam postawiłem? — wrzeszczał. — Od kiedy to nie respektuje się rozkazu wyższego przełożonego, tylko wiceministrowi mówi się, że jest się pierwszym po Bogu w helikopterze?
Hubert stał się czerwony. Był sporej postury w przeciwieństwie do opieprzającego ich pizdeusza.
— Primo, nie w helikopterze tylko w śmigłowcu, secundo, od czasu, kiedy wprowadzono regulamin lotów, to ja dowodzę statkiem powietrznym. Nawet prezydent, jak mi się wpierdoli na pokład, to ma gówno do powiedzenia.
— Czuj się zwolniony dyscyplinarnie. Paweł, obejmujesz obowiązki pierwszego pilota – odgryzł się mu kutas.
Paweł chwycił Huberta za rękę, widząc, że ten ma zamiar zripostować.
— Nie mam tyle nalotu, nie mogę, mam piętnaście lat służby i dziewięć dni. Petrobaltic płaci półtorej stawki tego, co tutaj, i to na Mi-2. Na nim mam wylatane w chuj. Zwolnisz Huberta, wypierdalam i ja.
Twarz przełożonego stała się cholernie czerwona.
— Ja też to wszystko pierdolę. Śmigłowiec jest, do kurwy nędzy, w barwach SAR, nie Air Taxi – dorzucił technik, niepytany o zdanie.
Komandor podporucznik podszedł do Klaudii. Stanął przed nią w tak małej odległości, że czuła jego oddech.
— A ty? — zapytał.
— Przez to, że nie było na pokładzie drugiego ratownika, o mało co nie straciłam poszkodowanego. Coś pan chce więcej? – wywaliła z siebie, solidaryzując się z resztą załogi.
Jeżeli wcześniej był wnerwiony, to teraz osiągnął poziom wkurwienia. Omiótł ją pełnym złości wzrokiem. Jego ostatnią nadzieją był lekarz pokładowy. Stanął przed nim, pusząc się jak paw. Dla nich był pawiem, któremu upierdolono ogon.
— A ty? — zapytał.
Lekarz miał wbity w ziemię wzrok. Nie patrzył na tego mundurowego gogusia. Nie znaczyło to, że się go boi.
— Niechże pan się od nas odpierdoli. Mam swoje zasady, o których ty, gościu, nie masz pojęcia. Z tymi ludźmi i z ich pomocą uratowałem życie ludzkie. Ta kobieta walczyła o niego w momencie, gdy ja bym skapitulował – cedził przez zęby, mając cały czas wzrok wbity w podłogę.
Nagle podniósł głowę i spojrzał bubkowi w oczy.
— Wypierdalaj ty stąd, bo tu cię nikt nie lubi. Tyś poprzedniemu dowódcy niegodny rzemyka u sandała rozwiązać – wyrzucił z siebie silnym głosem.
Całą załogę śmigłowca zamurowało. Cichy i spokojnego serca lekarz wywalił dowodzącemu całą prawdę. Nikt w życiu by się nie spodziewał, że ten cichutki i poczciwy doktorek tak mu dojebie.
— Wyjdź! — wrzasnął komandor.
— Jeżeli on wyjdzie, wyjdziemy wszyscy — zagroził Hubert.
Wyprowadzili kutasa z równowagi. Łaził po kancelarii, nie mogąc sobie znaleźć miejsca.
— Panowie byli świadkami tego, co tu się stało. Biorę was na świadków… — zwrócił się do specjalsów.
— Nas tu nie ma i nie było — odparł podporucznik.
— Pan dzwoni do naszego dowódcy — zaproponował chorąży z „Formozy”, podając swoją komórkę.
— Deponujemy u was broń, potrzebujemy noclegu w internacie do jutra rana. Czy wyraziłem się jasno? – zażądał przystojny oficer z „Formozy”.
Ostatnia nadzieja śmiesznego kamandira padła. Miał cichą nadzieję, że ci z wojsk specjalnych staną po jego stronie.
— Zawieszam całą załogę. Od jutra zacznie się postępowanie dyscyplinarne w stosunku do każdego z was – odpalił broń ostatniej szansy.
Miał do tego prawo i skorzystał z niego. Od postępowania można było się odwołać, a także je przeciągać, prosząc o zmianę obrońcy i rzecznika.
„Ta kreatura nie zdaje sobie sprawy z tego, co czyni” — pomyślała Klaudia. „Jak nas zawiesi, to pojedziemy do domów, a on będzie musiał ściągnąć innych w nasze miejsce. Przecież nikt nie umarł, nie utraciliśmy maszyny!… Jak on to uzasadni?”.
— Won!!! — wrzasnął.
Wszyscy spojrzeli na niego z pogardą. Musiał to dostrzec.
— Bujaj się, frajerze — odparł Hubert.
— Życzę powodzenia za sterami Mi-14 — dodał Paweł.
— Pocałuj mnie w dupę — dodał technik.
— A mnie w dupę niekoniecznie — dorzuciła Klaudia.
Dowodzący zacisnął pięści. Totalnie wyprowadzili go z równowagi.
— Nawet o tym nie myśl — zauważył jego reakcję chorąży.
Góral stanął przed nim. Blisko, bardzo blisko. Mógł poczuć oddech komandora na twarzy. Wyraz wzroku specjalsa wywołał w pizdeuszu strach.
— Nas tu nie ma i nie było. Nasze duchy widzą, co zrobiłeś. Wypierdalaj, dobrze ci radzę – szepnął tak cicho, że Klaudia z trudem to usłyszała. — Czołem, panie komandorze! — wrzasnął głośno na odchodnym.
Emocje opadały. Cała załoga była wściekła, że zdjęto ją z grafiku.
Na korytarzu Hubert chwycił lekarza i mocno przyciągnął go do siebie.
— Doktor, masz największe jaja z nas wszystkich — oznajmił, tuląc go do siebie.
— Ja? Ona je ma, kurwa. Klaudia, wymiękam — nie zgodził się z tym stwierdzeniem doktor.
Oficer z „Formozy” zbliżył się do niej i delikatnie chwycił za łokieć.
— Dziękuję, zapraszam na kolację — powiedział szeptem.
— Czy aby nie ze śniadaniem? — zapytała bezczelnie, wprowadzając podporucznika w zakłopotanie.
Ich spojrzenia się skrzyżowały. Patrzył na nią w specyficzny sposób. Dojrzała te iskierki w jego wzroku. Ostatni raz widziała je we wzroku Radka.
— Jeżeli tylko chcesz!
— Magazyn uzbrojenia jest na prawo, zdaj swoją broń, potem pogadamy — zbyła go.
Ten jego uśmiech, te szczere gesty… Tak jak się dzisiaj zachował… Nie może mu odmówić.
— Poczekasz? — zapytał.
— Przebiorę się i zaczekam
Dotarła do „babińca”, jak faceci nazywali damską strefę. Przebrała się w cywilne ciuchy: dżinsy, bawełnianą koszulę i polar. Pozdrowiła bosmanmata w biurze przepustek. Odczekała chwilę przed bramą jednostki przy polonezie caro. Polonezie Radka. Jego rodzice już dawno nie żyją. Po długiej sądowej batalii wszystko po nim należało się jej.
— Jestem — usłyszała za swoimi plecami głos Górala .
Pożerał ją wzrokiem. Patrzył na nią jak na jakąś boginię.
— O której i jaką knajpę polecasz? — zapytał, delikatnie dotknąwszy jej ramienia.
Ten dotyk był ostrożny. Odwróciła się i spojrzała mu prosto w oczy. Patrzył na nią cały czas.
— Gościniec Zamkowy, ale czy biednego podporucznika stać na taką knajpę?
Jakże on się pięknie śmiał!
— To do zobaczenia — powiedział, odchodząc w kierunku internatu.
„Czy ja zwariowałam?” — zastanawiała się Klaudia.
Wcześniej wzięła kąpiel. Bezwstydnie skierowała silny strumień wody na intymne miejsca. Dlaczego, masturbując się w ten sposób, myślała o tamtym podporuczniku?
Stała przed lustrem, przymierzając kolejne kreacje.
— Nie, tej nie — stwierdziła, patrząc na błękitną sukienkę, którą kupił jej Radek pod choinkę.
Była jednak ciekawa, czy po ciąży nie przytyła. Wsunęła na siebie kieckę. Pasowała. Nadal mieściła się w czterdziestce.
Spojrzała w swoje odbicie. Kreacja eksponowała jej kobiecość. Zastanowiła się chwilę.
— Nie ma co kombinować — zadecydowała.
Nałożyła delikatny makijaż. Stroiła się przed lustrem jak małolata.
W końcu ruszyła na spotkanie.
Siedział naprzeciw niej w polowym mundurze „Formozy”.
— Boże, wyglądasz… — usłyszała, widząc jak się w nią wpatruje.
Zarumieniła się, czując się jak nastolatka na pierwszej randce.
Nie zdradzała Radka. Tego, który poszedł w niebiosa. Miała swoje potrzeby, które zaspokajała wibratorem. Po śmierci Radka wielu starało się ją posiąść. „Posiąść” – tak należało interpretować zaloty ludzi z logistyki i sztabu.
Nie czekała na księcia z bajki. Gdy dowiedziała się, że jest w ciąży, nie szukała nikogo. Część potencjalnych adoratorów odrzucała świadomość, że ma dziecko. „Wpadła, jebana” – szeptali po kątach.
Dlaczego lubiła Huberta? Z prostej przyczyny – walnął swoisty monolog na placu apelowym przy wszystkich:
— Wy dziecku Klaudii ojca szukacie? Plujcie dalej, wskazujcie tej dziewczynie potencjalnych ojców, gdy wiadomo, kim on jest. Dla was nie ma żadnej świętości. Palicie mu świeczki na grobie, a jednocześnie obrabiacie dupę jego kobiecie. Niech was wszystkich piekło pochłonie.
— Kurwa, kurwa i jeszcze raz kurwa, jak ktoś ma coś do niej, to czekam przy swoim śmigle — pamiętała słowa Pawła skierowane na palarni do grupy sztabowych bubków, gdy podsłuchał ich plotki, że sypiała z byłym dowódcą.
Te sytuacje nasiliły się po objęciu dowództwa przez nowego dowódcę. Szef sztabu pojechał na kurs do Anglii, logistyk siedział na kursie w Niemczech. Nie miała żadnego wsparcia w tym sztabowym gnieździe os.
Pamiętała pierwsze spotkanie z tą cipą, która przyszła na rzecznika, zaraz po odejściu poczciwego „Starego”:
— Skończył się twój lans na tragicznie zmarłym facecie. Chuj wie, kto ci tego dzieciaka zmajstrował – usłyszała.
Paweł przewiózł tę kobietę swoim Mi-2 tak, że zapamiętała to do końca życia. Cała w wymiocinach wysiadła w Gdyni, ku uciesze załogi.
Bojówka, logistyka i pododdziały stały za nią. Sztab, odświeżony przez nowego, nie bardzo ją szanował. Ważne dla niej było, że wartościowa część jednostki była po jej stronie. W dupie miała tych sprzedajnych judaszy. Byli mniejszością.
— Serwują tu dobrą kuchnię niemiecką — poinformowała go.
Nie spuszczał z niej oka. Fakt, była odstrzelona. Kąpiel, fryzjerka i manicure. Nie pamiętała, kiedy ostatnio tak dobrze wyglądała.
— Chciałem…
— Chciałam…
Oboje się zaśmiali.
Kelner przyniósł kartę dań. Zgodnie wybrali specjalność zakładu.
W restauracji byli tylko oni i personel. W rogu sali był telewizor włączony na TVN24 i odpowiednio wyciszony, by nie przeszkadzać gościom. Czekając na zamówione dania, rozpoczęli rozmowę.
Dowiedziała się, że Sebastian pochodzi z Rabki, dlatego ma ksywkę: „Góral”. Dopytywała go, co przygnało go nad morze.
— Od małego kochałem wodę i tak mi zostało. Wodę i góry – usłyszała.
O sobie nie mówiła zbyt wiele. Pochwaliła się swoimi medalami i tytułami pływackimi z liceum.
— Jesteś panną czy rozwódką, bo nie widzę obrączki? — zapytał obcesowo.
— Wdową — odparła, bo tak się czuła.
— Przepraszam, nie chciałem…
— Nie przepraszaj, nie masz za co.
Kelner przyniósł zamówione dania. Postawił je przed nimi. Nagle jeden z kelnerów pogłośnił telewizor. Przerwali posiłek, obracając twarze w kierunku ekranu.
Dramatyczna akcja śmigłowca ratunkowego SAR z wiceministrem na pokładzie – usłyszeli.
Dzisiaj przewożący wiceministra śmigłowiec ratunkowy Mi-14 uratował od niechybnej śmierci czterdziestoletniego mężczyznę. Akcja miała dramatyczny przebieg, lecz wszystko zakończyło się szczęśliwie. Posłuchajmy samego wiceministra, który był uczestnikiem tych działań.
Na ekranie pojawiła się morda polityka otoczona wiankiem pismaków i komentatorów. Puszył się jak paw.
Tak, potwierdzam ten fakt. W czasie przelotu pomiędzy bazą w Darłowie a Gdynią przez okno dojrzałem zapaloną czerwoną racę alarmową na jachcie. Natychmiast poleciłem załodze helikoptera, by podjęła działanie.
— Uszczypnij mnie, bo nie wierzę — poprosiła Klaudia Sebastiana.
Zrobił to. Z zaciekawieniem słuchali dalej wywodów politykiera:
Sytuacja była krytyczna. Ratowniczka, która dostała się na pokład jachtu, reanimowała poszkodowanego i potrzebowała drugiej osoby do pomocy. Bez chwili zastanowienia wydałem rozkaz towarzyszącemu mi oficerowi z ochrony, by jej pomógł.
— A to chuj — wyrwało się Sebastianowi.
Cały czas reanimująca tego biednego człowieka ratowniczka została wciągnięta na pokład maszyny, a ja przez radio nakazałem oficerowi, by pozostał na jachcie razem z nieletnią dziewczynką.
To już przekraczało wszelkie granice!
Prominent nawijał dalej:
Podjąłem również decyzję, aby natychmiast przetransportować nieprzytomnego człowieka do najbliższego szpitala. Udało się nam w helikopterze przywrócić mu funkcje życiowe. Pilot na moje polecenie leciał szybciej, niż nakazują to procedury, aby uratować tego nieszczęśnika. Po przekazaniu chorego w ręce ratowników pogotowia nakazałem, by załoga natychmiast wróciła po pozostałego na pokładzie oficera, a ja sam dotarłem spóźniony do Gdyni rządowym samochodem. Nie żałuję podjętej decyzji, gdyż dzięki niej uratowano ojca tej dziewczynki.
— Jak mu to może przejść przez gardło? — wycedziła Klaudia.
Nie wierzyła, że można aż tak kłamać. Nie mogła ogarnąć tego, co usłyszała przed chwilą.
— Politycy tak mają, a takie kreatury jak ta w szczególności — odpowiedział jej, dotykając dłonią jej palców.
Nie cofnęła ręki. Głaskał ją delikatnie, a jej było przyjemnie. Czuła, jak dostaje gęsiej skórki. Odżyły wspomnienia z Radkiem; to on ostatnio… W pierwszym odruchu chciała cofnąć rękę, ale… Nie! Niech nie przestaje…
Ze swojej strony, chciałem podziękować bohaterskiej załodze za wzorowe wykonywanie rozkazów i poleceń oraz za wykazany hart ducha i odwagę. Zrobię wszystko co w mojej mocy by wyróżnić ich wszystkich.
Klaudia była wyprowadzona z równowagi. Dostrzegła, że Sebastian cały czas się jej przygląda. Nie spuszczał z niej oka.
Odwrócili się tyłem do telewizora. Padały teraz pytania od dziennikarzy do wiceministra. Nie interesowało ich, co ma do powiedzenia ten kłamca.
— No, kurwa, człowiek orkiestra. Dojrzałem, poleciłem, wydałem rozkaz, nakazałem, pozostałem. Szkoda, że nie dodał – pilotowałem, wskoczyłem do wody i reanimowałem – wymieniała wkurzona.
— Mnie przeraża ostatnie stwierdzenie. To o tym wyróżnieniu. Nic dobrego to nie wróży. Nasz kłamczuszek coś jeszcze chce ugrać i wcale bym się nie zdziwił, gdy będziemy tłem w jego kolejnej konferencji. W blasku fleszy będzie nas wyróżniał — zauważył Góral.
Dokończyli posiłek. Wypili po lampce dobrego białego wina. Klaudia uspokajała się. Początkowo pesząc się pod wpływem jego ciepłego spojrzenia, z upływem czasu odpowiadała na nie w podobny sposób. Rozmawiali cicho, nie odrywając od siebie wzroku. Z torebki wyciągnęła telefon komórkowy. Wcześniej słyszała dźwięki powiadomień SMS.
— „Słyszałaś buca” — odczytała SMS-a od Huberta.
— „To kutas” — dosadnie określił to Paweł.
Sebastian zapłacił za kolację. Wyszli z restauracji. Nadmorską miejscowość otulała ciepła, wrześniowa noc.
— Odprowadzę cię — zaproponował.
Kiwnęła głową na znak, że się zgadza. Dawno nie jadła kolacji w tak miłym towarzystwie. Wziął ją pod ramię. Musiała przyznać, że maniery miał przednie. Powoli szli w kierunku bloku, gdzie mieszkała. Specjalnie zwalniała tempo, pragnęła by to spotkanie trwało jak najdłużej. Mimowolnie przyrównywała go do Radka i nie dostrzegała różnic. Tak samo czuły, delikatny i ciepły. Wydawało jej się, że oto jej zmarły partner odrodził się w ciele tego specjalsa.
Zadzwonił telefon komórkowy. Rozpoznała służbowy numer DKL-a. Zaklęła w duchu i dotknęła zielonej ikonki.
— Słucham.
— Jutro o 07:30 masz się stawić u dowódcy, ty i cała załoga oraz ta dwójka z „Formozy”. Oglądałaś?
— Tak. Przyjęłam. Będę — zapewniła.
Gdy zakończyła, dojrzała, że Sebastian też prowadzi rozmowę telefoniczną. Skończył po chwili. Spojrzeli sobie w oczy. Boże, jak on na nią patrzył! Miał w tych oczach jakiś magnes, który przyciągał jej wzrok. Stali przez chwilę nic nie mówiąc. Chyba się zarumieniła, lecz nie przestawała patrzeć w jego brązowe oczy. Uśmiechnęła się czule; odpowiedział tym samym. W duszy pragnęła, by zamknął ją w swoich ramionach i przytulił; mogłaby tak z nim trwać w bezruchu do samego rana.
— Chyba mi się pobyt u was przedłuży — poinformował.
Ujął ją pod rękę.
— Nie dojrzałam u ciebie obrączki. Kawaler, czy rozwodnik, bo na wdowca nie wyglądasz? – zapytała.
— Kawaler.
Taki przystojny facet i bez dziewczyny? Nie mogła uwierzyć!
Powoli zbliżali się do bloku, w którym mieszkała. Zatrzymali się przed nim.
— Tu mieszkam. Dwa pokoje, kuchnia i łazienka.
— Chciałem cię przeprosić.
— Za co?
Patrzyła na jego twarz. Był zmieszany. Przypomniał jej się Radek. Wtedy, gdy tańczyli w internacie. Był tak samo nieśmiały jak on teraz. Obaj twardziele, a zarazem tacy nieporadni.
— Tam, wtedy w ubikacji
Uśmiechnęła się.
— Przestań; robiłeś swoje, a poza tym zrewanżowałam ci się za to na wyciągarce.
Zarumienił się. To stwierdzenie go speszyło. Klaudia nie wierzyła, że ten zabijaka z „Formozy” jest tak nieśmiałym gościem. Coraz bardziej ją zaskakiwał. Nieśmiała istota obleczona w pancerz twardziela.
— No, chyba było to po mnie widać — szepnął.
— I czuć — dodała, wprowadzając go w coraz większe zakłopotanie.
Popatrzył na nią. Nie wiedział biedny co odpowiedzieć.
Jakże ją podniecały te gierki…
Cały czas widziała ten wstyd w jego oczach. Cała jej wiedza na temat bucowatych typów z wojsk specjalnych legła w gruzach. Sebastian musiał być chyba jakimś ewenementem.
— Przestań, bo teraz ja się głupio czuję, że wprowadziłam cię w zakłopotanie. Nie ma się czego wstydzić, normalna zdrowa reakcja.
— Ta był cudowny wieczór. Dziękuję.
Zachęcony jej ostatnim zdaniem pocałował ją w policzek.
— Też jestem takiego zdania — odparła, odwdzięczając się delikatnym pocałunkiem w usta.
Pomachawszy mu dłonią na pożegnanie, zniknęła za drzwiami do domu. Znalazłszy się w mieszkaniu, zamknęła drzwi i oparła się o nie. Pragnęła za chwilę usłyszeć ciche pukanie. Zdała sobie sprawę, że Sebastian nawet nie zna numeru lokalu.
„Ja zwariowałam, zwariowałam totalnie” – pomyślała.
Zsunęła szpilki z nóg i pomasowała bolące stopy. Weszła do sypialni. Spojrzała na łóżko, zdając sobie sprawę, że od siedmiu lat nie dzieliła go z nikim. Westchnęła cicho. Powoli ściągała z siebie sukienkę, w myślach pragnąc, by robił to ktoś inny. Przemknęła do drugiego pokoju. Podeszła do okna wychodzącego na miejsce, gdzie się rozstali. Pragnęła go zobaczyć, nacieszyć wzrok jego postacią Celowo nie zapalała światła. Delikatnie odsunęła firankę, tak by nikt tego nie dostrzegł.
Tkwił tam, patrząc na blok. Być może miał nadzieję, że dojrzy zapalone światło i ją w oknie. Patrzyła na Sebastiana, zdając sobie sprawę że coś do niego czuje.
„Kobieto, masz dziecko, a tobie takie »love story« w głowie” – zganiła się w myślach.
Delikatnym ruchem dłoni zsuwała z siebie rajstopy. Pozostała w samej bieliźnie.
Znów podeszła do okna.
Już go tam nie było. Zniknął gdzieś w mroku nocy.
W sypialni runęła na łóżko. Patrzyła w sufit i zastanawiała się, dlaczego porównuje tego faceta do Radka. To było nienormalne i chore. Dwie Klaudie biły się w jej umyśle.
„Nie, nie mogę” – mówiła ta pierwsza Klaudia.
„Masz jedno życie, spróbuj” – kusiła ta druga.
Była rozbita emocjonalnie. W głowie miała jeden wielki mętlik. Obaj byli podobni. Jakby Sebastian był jakimś klonem jej zmarłego ukochanego. Starała się analizować swoje zachowanie na chłodno, lecz będąc tak rozbita psychicznie, nie była w stanie tego zrobić. Zamknęła oczy. Przelatywały jej obrazy ze wspólnego życia z tamtym i te dzisiejsze – z tym. Nie umiała ukrywać fascynacji osobą Sebastiana, nie chciała tego. Zdała sobie sprawę że jest głodna jego bliskości, ciepła, dotyku i czułości. Chciała tego, a zarazem bała się, że w ten sposób zdradza swojego nieżyjącego partnera.
„Przecież ja za chwilę zwariuję. Co się ze mną dzieje?”
Wstała z łózka. Otworzyła lodówkę i wyjęła z niej butelkę wina. Nalała sobie kieliszek i wypiła. Schowała alkohol; musiała być trzeźwa. Jutro idzie do pracy. Zmyła z siebie makijaż i umyła się.
— Dlaczego go nie zaprosiłam? — zapytała siebie głośno.
— Debilko, przecież masz okres — odpowiedziała twarzy w lustrze.
Czuła coś, co ją bardzo przerażało, a zarazem pociągało. Pragnęła podjąć to ryzyko; wszak ryzyko było wpisane w jej pracę.
Przebrała się w piżamę. Zmieniła podpaskę. Delikatnie dotykała swoich drażliwych w czasie periodu sutek. Chwyciła haust powietrza, nie przerywając jakże przyjemnej stymulacji. Roztapiała się, kiedy dłonie krążyły po obu półkulach piersi. Te, spragnione, napraszały się o więcej. Gdyby nie menstruacja… Przestała i przewróciwszy się na bok zamknęła oczy.
W końcu zmęczona nadmiarem emocji usnęła.
Rano przedzwoniła do niani z informacją, że może zostać dłużej w pracy. Nie wiedziała, po co została wezwana. Mogła się tylko domyślać.
Już na biurze przepustek zdała sobie sprawę, że sytuacja jest poważna.
— Pani bosman, ma się pani natychmiast stawić u dowódcy — usłyszała od dyżurnego biura przepustek.
Na parkingu spotkała Huberta.
— Skurwysyństwo najwyższego stopnia. Ja w tym cyrku nie mam zamiaru występować. Tu mam kwit o zwolnienie. Pierdolę to – rzucił w jak zwykle bezpośredni sposób.
— Przestań, z kim będę latać?
— Z Pawłem.
Zmierzali w kierunku budynku sztabu. W palarni spotkali technika. W dość jasny i wulgarny sposób określił wczorajsze wystąpienie wiceministra w telewizji. Dołączyli do nich lekarz i Paweł.
— To jest skurwysyństwo; nazwijmy to po imieniu — zaklął drugi pilot.
— Najwyższego stopnia — przyświadczył doktor.
Weszli do budynku sztabu razem. Jak zgrana załoga, którą byli. Pewnym krokiem skierowali się do kancelarii dowódcy dywizjonu. Przed nią zastali obu specjalsów.
— Jeszcze raz żądam wydania nam naszej broni. Inaczej zamelduję to swojemu dowódcy. Ta broń nie jest waszą własnością – wrzeszczał na pełniącego obowiązki szefa sztabu dywizjonu Sebastian.
Nie poznawała go. Wczoraj nieśmiały i zagubiony na spotkaniu z nią, teraz wojownik walczący o swój oręż. Widziała innego faceta. W kwestiach służbowych był naprawdę trudnym przeciwnikiem. Czuł wagę swojego doświadczenia i statusu żołnierza wojsk specjalnych.
Szef sztabu starał się go uspokoić. Na darmo. Sebastian wyciągnął swój telefon komórkowy.
— Proszę spotkać się z dowódcą, on panu wszystko wyjaśni — prosił go komandor podporucznik.
Nie był to zły człowiek. Nie trzymał z nowym pryncypałem. Był oficerem sekcji S-1 w dywizjonie i zastępował nieobecnego oficera będącego na kursie. Naprawdę poczciwa istota w tym administracyjnym gnieździe szerszeni.
Klaudia podeszła do Górala i dotknęła jego ramienia. Odwrócił się i omiótł ją wzrokiem. Takim służbowym wzrokiem. Nie takim, jak wczorajszej nocy.
— To człowiek od nas, naprawdę w porządku — wyjaśniła cicho.
Miał temu oficerowi coś powiedzieć, lecz powstrzymał się. Zauważyła zmianę w jego spojrzeniu. Zsunęła dłoń ku dołowi, chwytając paliczki jego dłoni. Czekała na reakcję z jego strony. Dotykał ją delikatnie opuszkami palców, delikatnie gładził jej skórę dłoni. Ich ręce delikatnie błądziły stykając się przypadkowo.
— Po spotkaniu chcę widzieć tu naszą broń. Czy pan mnie jasno zrozumiał?– zmienił swoje podejście.
Uścisk. Znów poczuła przyjemność. Ten mężczyzna działał na nią w specyficzny sposób i vice versa.
Sekretarka poprosiła wszystkich do pomieszczenia dowódcy. W przeciwieństwie do wczoraj była w stosunku do nich miła i uprzejma.
— Dowódca zaprasza wszystkich, proszę wejdźcie.
Siedmioro osób znalazło się w pomieszczeniu Kutasa. Ubrany w wyjściowy mundur szczerzył do nich zęby. Sprawiał wrażenie, jak gdyby nic się nie wydarzyło.
— Proszę, spocznijcie moi bohaterowie wczorajszego dnia — wypalił ku zaskoczeniu wszystkich.
Wszak wczoraj padło słowo: „Won!”, a teraz nazywał ich bohaterami. Na stole stały szklanki z paluszkami i woda mineralna.
Wpadła sekretarka.
— Dla kogo kawę, a dla kogo herbatę?
Jaka jebana milutka była dzisiaj!…
— Dla mnie kawkę z mleczkiem — zażyczył sobie dowódca, uśmiechając się do nich.
Całe towarzystwo nic nie odpowiedziało. Wczoraj wyjebał ich z dyżuru. Dzisiaj milutki.
— Do brzegu, panie komandorze. Nie mam czasu, nie jestem pana podwładnym — wypalił Sebastian.
Rozpoczął od przeprosin. Stwierdził, że niepotrzebnie się uniósł i w ogóle to wprowadzono go w błąd. Pierdolił jakieś farmazony o błędnej interpretacji jego słów. Walił typowym bełkotem rzecznika prasowego. Miał w tym doświadczenie. Dużo słów, mało konkretów – podstawowa zasada wojskowej komunikacji z mediami. Niewygodne pytania ominąć lub odbić temat do specjalistów. Na trudne pytania nie odpowiadać wcale.
— Do brzegu, do jasnej cholery! — huknął podporucznik.
Jakże temu bubkowi to stwierdzenie było nie na rękę! Jakąż miał głupawą minę po jego ponagleniu! Widać było, że z trudem znosi zachowanie specjalsa.
— Dzisiaj o czternastej odwiedzi nas pan wiceminister. Chciałby się spotkać z wami, a potem byłby zaszczycony, gdybyście mu towarzyszyli podczas konferencji prasowej – oznajmił.
Spełniły się słowa Sebastiana. Dobrze przewidział, że nic dobrego z wczorajszego wystąpienia w telewizji dla nich nie wyjdzie.
— Informuję pana, że w kancelarii jawnej złożyłem swoje wypowiedzenie, więc na mnie proszę nie liczyć, chyba że otrzymam rozkaz na piśmie, gdyż od 09:00 mam wolne. Kurwa, nawet jeżeli taki rozkaz otrzymam, to przedstawię zwolnienie lekarskie – wywalił Hubert.
— Ja w tym cyrku nie będę brał udziału i jak potrzeba, to wszystkim z załogi stosowne zwolnienie lekarskie wystawię. I co mi zrobisz? – Lekarz dopiero się rozkręcał.
— Swoje zwolnienie ze służby przedstawię jutro, a zwolnienie lekarskie przedstawię po wystawieniu mi przez kolegę — oznajmił Paweł.
Mina tego chuja była dla nich swoistą ambrozją. Patrzył na nich tym swoim głupawym wzrokiem. Tracił grunt pod nogami. Trójka ludzi postawiła go pod ścianą.
— Wiceminister zapewnił wam awanse i medale oraz spore nagrody pieniężne, proszę się zastanowić. Pan, panie kapitanie, może objąć obowiązki…
— Wycofam kwit. Tak, zrobię to. Pod warunkiem, że za miesiąc ciebie tu nie będzie. A i tak z tym chujem nie wystąpię – przerwał mu Hubert.
Komandorzyna rzucał wzrokiem na prawo i lewo.
— Ja to wszystko pierdolę — wypalił technik w krótkich żołnierskich słowach.
Podła sztabowa menda zawiesiła wzrok na Klaudii. Jego wredne trzeszcze przewiercały ją na wylot. Patrzyła jej prosto w twarz. Nigdy nie unikała kontaktu wzrokowego. Nawet wtedy, gdy była kursantką, a Radek ją opierdalał. Tak samo było teraz. Z pogardą patrzyła w te wstrętne ślepia oficera starszego.
— Droga pani bosman, na najbliższy kurs oficerski mam zamiar wyznaczyć panią — oznajmił.
Patrzyła na niego jak na nic nieznaczącego robaka, którego trzeba rozdeptać, by się nie rozpleniał po domu.
— Za pana dowodzenia nazwano mnie suką. Zarzucono mi, że dawałam dupy staremu dowódcy. Podważano ojcostwo mojego dziecka, gdy zdjęcie jego ojca jest w sali tradycji. Ty Radkowi nie dorastasz do pięt. Chcesz mnie kupić kursem? Ty mały, podły człowieczku!
Zamachnął się. Nie spodziewał się, że podporucznik przechwyci jego dłoń i zakładając dźwignię, położy go na stół.
— Jedno zdanie, jeden wyraz, a złamię ci nadgarstek — ostrzegł, trzymając go.
Reszta załogi podniosła się zza stołu, ale chorąży ze specjalsów powstrzymał ich. Ci z „Formozy” i załoga śmigłowca byli w stanie sami dokonać samosądu na tym kutasie.
— A teraz grzecznie, chuju pierdolony, przeprosisz panią bosman. Tak jak najlepiej umiesz. Czy wyraziłem się jasno? – cedził przez zęby.
— Sebastian zostaw, nie warto — poprosiła Klaudia.
— Nie, nikt nie będzie obrażał tak szlachetnej kobiety — wypalił ku zaskoczeniu reszty towarzystwa.
Dociągnął go tak mocno, że tamten jęknął.
— Czekam — szepnął komandorowi do ucha.
Klaudia patrzyła na to, będąc w szoku. Słowa Sebastiana były dla niej zaskoczeniem, a tym bardziej jego działanie. Szlachetna kobieta? Co on miał na myśli?
— Przepraszam, przepraszam bardzo, nie wiem, dlaczego tak powiedziałem — wykrztusił pizdeusz.
Podporucznik trzymał dalej dźwignię.
— Kończymy tę farsę, w której nikt nie ma zamiaru występować. Nadal będę cię trzymał. Zadzwoń do podoficera dyżurnego kompanii, byśmy mogli zabrać broń. Masz drugą rękę wolną. My na temat twojego zachowania zachowamy milczenie, a jak rozegrasz spotkanie z politykiem, to twoja sprawa – zakończył.
Dowodzący wykonał telefon do służby dyżurnej, nakazując wydanie broni dla obu gości z „Formozy”.
— Pikor, zabierz naszą broń i wróć tutaj — rozkazał Góral chorążemu.
Ten wrócił po chwili, dzierżąc w dłoniach oba MP-5. Teraz dopiero Klaudia dostrzegła na jego identyfikatorze napis „Pikor”.
— My wychodzimy, a wy jak chcecie — zakomenderował Sebastian, zwalniając uścisk na nadgarstek Sztabowego Kutasa.
Sprawnie opuścili gabinet. Komandor zlał się w portki. Nie dało się tego nie zauważyć. Gdy znaleźli się na parkingu, Sebastian zadzwonił do swojego przełożonego. Rozmawiał z nim chwilę. Klaudia czekała, aż skończy.
— Wiesz co… — zaczęła.
Bez pytania chwycił ją i mocno przyciągnął. Trzymał ją tak pewnie i zdecydowanie jakby obawiał się ze ktoś mu ją zabierze. Męskie, mocne dłonie obejmowały kobiecą kibić. Usta Sebastiana dotknęły jej ust. Ten pocałunek był subtelny i niewinny, jakby się czegoś obawiał. Odwzajemniła mu się tym samym; była nawet bardziej odważna. Delikatnie wsunęła swój język w jego usta.
— Chciałbym się z tobą spotykać — zaproponował, gdy skończyli się całować.
— Ja też — odparła bez namysłu, ponownie wprowadzając go w zakłopotanie.
Nie mógł od niej oderwać wzroku. Z pewnością czuła się zawstydzona. Tkwili przed sobą jak zakochani nastolatkowie; żadne z nich nie chciało powiedzieć, co czuje do drugiej osoby. Czuła, jak Sebastian pożera ją wzrokiem, dojrzała te specyficzne iskierki w jego oczach. Gdy mocno ją przytulił, nie protestowała.
— Przestań, chłopaki patrzą — powiedziała cicho, mając jednak w dupie, co powiedzą inni.
— Niech patrzą, niech wiedzą, że się w tobie zakochałem — szepnął jej do ucha.
Odsunęła go delikatnie. Nie była gotowa na takie wyznanie.
Widziała, jak wsiada do służbowego pojazdu; jak odjeżdżając, pożera ją oczami.
Musiała się zmierzyć sama ze sobą.
Konferencja wiceministra była jedną wielką mistyfikacją. Za specjalsów wrzucono dwóch starszych matów logistyki. Średnio inteligentny szympans dostrzegłby różnicę w uzbrojeniu i zachowaniu ludzi tego pokroju. Wygląd tych „specżołnierzy” również budził obawy. Zwykły AKMS też nie mógł zastąpić MP-5. Rzeczniczka przebrała się w strój ratowniczki i nałożyła maskę, by nie pokazać swojego pięknego lica. Za pilotów i technika ten pizdeusz również podstawił swoich zauszników ze sztabu.
Najlepsze w tym wszystkim było to, że przebierańcy dostali nagrody od dowódcy, a realna załoga od wiceministra. Polityk zażyczył sobie nazwisk załogi i spory zastrzyk finansowy spłynął na ich konta. Podróbki dostały z puli dowódcy dywizjonu jakieś drobne ochłapy. „Bohater lotu” nie zauważył nawet, że podstawieni ludzie to marne atrapy. Nie dostrzegł, lub dostrzec nie chciał.
Gdy wszystko ucichło, cała załoga dostała przeniesienie służbowe do Babich Dołów na trzy miesiące. Najbardziej uderzyło to w Klaudię i Pawła.
— No i co, warto było? Gdybyś się zgodziła, tobyś była już na kursie oficerskim — zaczęła ta pizda rzeczniczka.
— Честь имею (mam honor) — odpowiedziała jej po rosyjsku Klaudia.
Zaraz po macierzyńskim, kiedy nie mogła latać, skierowano ją na kurs rosyjskiego. Tylko tam były wolne miejsca.
Takie głupie piździsko nie było w stanie tego zrozumieć. Malutki umysł tej lali tego nie ogarniał.
Klaudia patrzyła jej prosto w oczy, gdy odbierała rozkaz wyjazdu. Tamta jakoś dziwnie uciekała wzrokiem.
— Dobrze ci kisi, czy tylko mu w gębę bierzesz? — zapytała.
Dojrzała wkurwienie tamtej.
— Baczność, bosmanie!!!
— Uspokój się. Dzisiaj nie jestem na służbie. Zabolało, co?
Miała numer telefonu Sebastiana. Nie odebrał od razu, oddzwonił po chwili.
— Super, że możemy się spotkać — usłyszała.
Czuła, że coś zmieni się w jej życiu.
Nie była tylko pewna, co.
Jak Ci się podobało?