Sponsoringowe suczki (I)
2 marca 2016
Sponsoringowe suczki
6 min
Warszawa, 5:30 rano, Marta.
Wracam z peryferyjnego hotelu przez poranną, zalaną pierwszym słońcem Warszawę. Jest 5:30 rano, pomywaczki MPO myją puste ulice, nieliczni zaspani nieaktywni ludzie rozsiani po tramwaju, ekspedientki, sprzątaczki, patrzą w pustkę, ledwo obudzeni. Ja patrzę na odsłonięte kostki i pęciny młodej kobiety kasującej bilet i wyobrażam sobie jak zapinam na nich skórzane bransolety kajdan i myślę, czy suka prezentowałaby się dobrze naga, rozciągnięta, podwieszona za przeguby. W nocy miałem trzy wytryski wewnątrz ładnej skutej licealistki i dwa na jej włosy i buzię. W tylnej części tramwaju widzę smutną dziewczynę, skuloną, ledwo zapiętą. Słońce prześlizguje się między drzewami Ogrodu Saskiego oświetlając jej twarz i rozpoznaję ją, niewolnicę którą dzielimy z Waldemarem, 22-letnią studentkę teatrologii czy czegośtam, sukę spod Lublina, którą na zmianę sponsorujemy. Ma rozmazany makijaż i potargane włosy, wygląda pięknie, widać, że właśnie długo płakała.
Wiem, o co chodzi, rozpoznaję ten rodzaj spięcia mięśni twarzy, po całej nocy rżnięcia i tortur. Suczka wraca od Waldemara.
Podchodzę do niej, mówię żeby wyszła ze mną na następnym przystanku, oporuje, ma dziś ważne zajęcia, chce odespać, nalegam, wie, że jeśli odmówi, zapłaci za to dupą na najbliższym spotkaniu, zgadza się, wychodzimy, mówię:
– Idziemy do jakiegoś baru na dworcu, postawię ci kawę, a ty zrelacjonujesz, co ci się stało.
Jeszcze raz prosi o odpuszczenie, ale dokładam jej tylko nową torturę. Każę lasce zdjąć buty (wysokie obcasy) i nieść rękach. Bose stopy dotykają chodnika. Nienawidzi tego i wstydzi się. Dostrzegam przelotem, że Waldemar chłostał ją po stopach. To nieprawda, że na podeszwach nie zostają ślady.
Wchodzimy do którejś sieciówy, ludzie przesuwają się milczącym strumieniem, zamawiam, ekspedientka gapi się na moją bosą towarzyszkę.
– Mów.
– Co?
– Masz na twarzy ślady po pasku od knebla.
Pociera ręką policzek.
– Jebał cię dzisiaj?
– Tak.
– Opowiedz mi, ze szczegółami!
Marta ma dobry układ. Waldemar i ja składamy się na jej studia, mieszkanie i kieszonkowe. Płaci nam swoim mocnym, wytrzymałem ciałem i językiem za zębami. Oczywiście układ z solidnym BDSM kosztuje nas więcej niż sponsorowanie jakiejś tam obciągary.
Ale – laska na prawdę dużo wytrzymuje.
I nie ukrywajmy – trochę to lubi. Nasza suka. Przynajmniej ja sobie to w ten sposób wyobrażam.
– No co? Normalnie. Chłostał mnie. A potem zerżnął.
– Gdzie cię chłostał?
– Wszędzie. Pejczem.
– Podnieś sukienkę.
Rozglądając się, czy nikt na nas nie patrzy, podciąga luźną sukienkę pokazując kolana i uda. O Jezu, co za widok.
– Nie tylko pejczem.
– Nie. Wypróbowywał nowy bicz spleciony z pociętych dętek rowerowych.
– Leżałaś?
– Nie. Stałam. Byliśmy w jego kawalerce, tam można podwieszać. Dlatego bił mnie wszędzie.
Dotykam opuchlizn na nogach laski, ładne ślady i na długo, myślę. Rozkazuję jej mówić.
– No co. Zadzwonił już przedwczoraj, czy mogę być do dyspozycji we wtorek. Miałam się ogolić i w ogóle przygotować. Pytam, co będziemy robić, a on że grać w plantację niewolników, że jestem na wschodniej Ukrainie, że to jest obóz przejściowy dla żywego towaru z regionu i jesteśmy przeznaczone później do zagranicznych burdelów z niewolnicami. Ja niby uciekłam, złapano mnie w lesie i teraz czekam naga, aż właściciel wymierzy mi karę. Miałam przygotować odpowiedź, dlaczego uciekłam i co takiego mi robili, że nie mogłam tego znieść. Skąd jestem, jak tu trafiłam... Zwykłe przesłuchanie. A potem miałam zostać ukarana. Waldemar lubi takie narracyjne gierki.
– I co? Przygotowałaś się ładnie?
– Tak. Wymyśliłam historię Wiery, ładnej przyszłej lekarki, którą rodzina sprzedała mafii za długi, a ona, już na studiach, z horyzontami, zaznała świata, i nie może się pogodzić z tym nagłym ciosem, że nagle została zredukowana do kawałka mięsa i że wszystkie jej plany życiowe legły w sekundę w gruzach. Nie może się pogodzić z bólem i że zostawia chłopaka, który był dla niej dobry. W obozie, gdzie tresuje się przyszłe niewolnice, buntuje się, jest krnąbrna, hałaśliwa i zła, więc strażnicy szczególnie się na niej skupiają i bestialsko odpłacają za kłopoty, jakie sprawia. Pewnego razy wyżywają się na niej publicznie i zostawiają zgwałconą na dziedzińcu. Ona odzyskuje przytomność i ucieka przez uchyloną bramę. Ścigają ją jeepami, chwytają i nie bijąc odstawiają do nadzorcy. Tam zamykają... mnie... skutą w potwornej pozycji na kilka dni, bez jedzenia... potem otwierają celę, myją mnie, golą i prowadzą na karę. I to opowiedziałam Waldkowi, ze specjalnym wschodnim akcentem. I potem on... mnie chłostał.
– Tylko chłostał?
– Nie tylko.
Spuszcza oczy.
– Przypalał. Sutki. Bardzo nieprzyjemne. I rżnął w tyłek. Najpierw sam, do wytrysku, potem palcami, potem penisem z gumy. I zapinał mi żabki na dupie, po kilkanaście na każdym pośladku, wieszał na nich obciążniki, tak, że kiedy mnie chłostał i wierzgałam, cały czas czułam jak mnie szarpią za skórę.
– Też nieprzyjemne?
– To bolało. Bolało w tylu miejscach.
– A stópki?
– Stópki na koniec. Powiedział: uciekłaś na nogach i musimy upewnić się, że ten wybryk nigdy się już nie powtórzy. Strasznie wrzeszczałam przez zwykły knebel, więc założył mi kaptur kneblem z pompowanym w ustach, straciłam kontakt z czymkolwiek, i wtedy podniósł mi prawą stopę, przywiązał za kostkę do nasady uda... i...
– Aua?
– Tak. Bardzo „aua”. Potem to samo zrobił z lewą stopą.
– Ile razy dostałaś? W podeszwy.
– Nieprawdopodobnie dużo.
– Będziesz miała ślady na cyckach?
– Chyba nie. Tylko spiekł mi naskórek lekko. Ale na sutkach to wiesz, że najbardziej boli. I tak się bałam, że nie odstawi w porę papierosa i mi zostaną blizny.
– Nie. Waldemar wie jak torturować bez śladów. Trwałych śladów. Waldek wie, co robi.
– Wiem. Och, Boże, jak dobrze to wiem.
– Odsłoń pierś!
Dziewczynę zapowietrzyło. Cisza.
– Nie tutaj, proszę.
– Dlaczego nie tutaj?
– Wszyscy mnie widzą.
– Jesteś niewolnicą. To część twojego życia. Odsłoń pierś, chcę zobaczyć te ślady.
Długo patrzyła przestraszona na mnie i na przechodzących ludzi. Wreszcie jednym ruchem osunęła ramiączko sukienki i bluzki, która miała pod spodem i wyjęła sporą pokiereszowaną pierś.
– O Jezu. Nieźle.
Pierś pokreskowana była tłustymi śladami po plecionym biczu. Czerwone i niebieskie krechy przecinały skórę krzyżując się w okolicy pysznej bordowej brodawki. Aureola wokół nosiła ślady papierosa, lekko zwiędłe i przyczernione punkty na naskórku.
Za oknem stał facet i gapił się na nas. Ekspedientka porozumiewała się z kimś, dyskretnie wskazując nas palcem. Marta poczerwieniała.
– Schowaj pierś. Idziemy.
Zabrałem ją do męskiej toalety, szła boso, nierówno stawiając stopy po marmurowych posadzkach dworca. W kabinie kazałem się jej wypiąć i podziwiając masakrę, jakiej dokonał mój kolega, dołożyłem w jej tyłku swoją porcję spermy do nasienia Waldemara.
– Usiądź i wyczyść mi ustami.
Robiła to załzawiona.
– Jesteś wolna. Do soboty.
Została sama. Otarła wierzchem dłoni usta, poprawiła ubranie, założyła buty. Szybkim krokiem wyszła z toalety, ścigana spojrzeniami babci klozetowej i kilku mężczyzn.
Była już siódma. Miasto żyło. Jechałem do domu, zastanawiając się, co zrobić w sobotę z biedną dupcią Martusi, skoro Waldemar przećwiczył ją tak ostro? Patrzyłem na nogi dziewcząt w lateksowych legginsach, jadących gromadką do szkoły, myśląc o karaniu ich, i całowaniu, i karaniu, i...
c.d.n.
Jak Ci się podobało?