Służka krwi i Księżyca (I)
16 lipca 2023
34 min
Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!
Witam w moim zakątku fantasy. Jest to moje pierwsze opowiadanie w tym stylu. Przyznam, że chcę i nie chcę go publikować, bo po prostu się stresuję. Mam jednak nadzieję, że przypadnie Ci ono do gustu, a wszelka krytyka okaże się konstruktywna i pomoże mi wspiąć się wyżej jako pisarka!
Zapraszam do lektury.
Chociaż otaczały mnie znajome twarze oraz przyjazne spojrzenia, czułam się, jakbym chodziła wśród obrzydliwych wieprzy i najgorszych szumowin. Bar Panorama był moim ulubionym przybytkiem w całym mieście Cloudfire, teraz jednak dusiłam się w tym miejscu, czym prędzej pragnąc opuścić zatłoczony parkiet. Uczęszczałam tu, od kiedy tylko prawo mi na to zezwalało, czyli od czternastego roku życia. Piękny wiek, z którego miałam zamiar czerpać pełnymi garściami, lecz życie zechciało inaczej.
Zwykłe ludzkie prawa nie obowiązywały mnie już od dłuższego czasu. Początkowo przyjęłam to z radością i ulgą. Czułam się niczym biała gołębica, która została wypuszczona po zdecydowanie zbyt długim okresie niewoli ze swej pozłacanej klatki. Zapomniałam jednak, że klatka ta oznaczała bezpieczeństwo od drapieżników, które czyhały na wolności.
Nie podeszłam do dolnego baru. Nie dzisiaj. Miast tego wspięłam się po schodach prowadzących od razu z parteru na drugie piętro. Bordowo-czarne kozaki wybijały przyjemny dla ucha rytm, który, chociaż cichy w porównaniu do muzyki, okazał się dla mnie zbawienny. Mogłam się bowiem na nim skupić. Kiedy byłam w połowie schodów, nagle otoczyła mnie cisza. Dźwięk obcasów uderzających o drewno był jedynym, co przez parę sekund mogłam dosłyszeć.
Drugie piętro Panoramy zachwyciło mnie jak zawsze. Nie swoim bogatym barkiem, elegancko ubraną ochroną czy przystojnym barmanem. Nie lożami, w których uwielbiałam przesiadywać. Nie. Drugie piętro zachwyciło mnie widokiem przez przeszkloną ścianę na panoramę Cloudfire. Najlepszego miasta na świecie.
Ostatnie olbrzymie sterowce zawijały do odległego portu, a po miejskim nieboskłonie majestatycznie płynęły już jeno policyjne jednostki. W rzemieślniczej dzielnicy wszyscy kładli się do snu, ale niedaleko od nich w dolnym dystrykcie rozrywkowym bary otwierały się powoli, kusząc olbrzymimi szyldami. Odległe świątynie zdawały się wręcz umierać, kiedy osnuwał je cień, czego nie można było powiedzieć o miejskim ratuszu, który w nocy rozświetlany był tysiącem świateł.
Przez chwilę tylko wpatrywałam się w ten cudowny widok, aż w końcu westchnęłam z ulgą i zasiadłam przy barze bokiem do kontuaru. Chciałabym powiedzieć, że ciężko zapracowałam na to, by móc nazwać się bywalcem drugiego piętra Panoramy, ale byłoby to kłamstwem. Zawdzięczałam to tylko i wyłącznie swojej krwi.
– Hej Nad, coś taka zamyślona? – zagaił wesoło Mat. Barman, w którym niegdyś jako człowiek byłam zabujana po uszy. Mimo upływu lat dalej miał w sobie ten szarmancki, młodzieżowy urok.
– Po prostu lubię ten widok. A co tam u ciebie?
– Jakoś leci. – Mężczyzna nachylił się nad kontuarem i szepnął mi do ucha: – Proszę, zamów coś. Nie chcę jeszcze wracać na dół.
Pachniał potem i perfumami. W jego przypadku była to przyjemna mieszanka. Absolutnie nie dziwiłam mu się, że nie chce wracać na dolny bar w taki wieczór. Zastukałam karminowymi paznokietkami o blat i uśmiechnęłam się do niego ciepło. Lubiłam go.
– W takim razie przygotuj mi coś fantastycznie skomplikowanego.
– Jasna sprawa. Szczęśliwie jest pani u nas zawsze pierwsza w kolejce.
– Nie dlatego, że poza mną są tu dosłownie dwie pary? – spytałam z przyjacielską kpiną. Obie wspomniane pary zresztą siedziały w prywatnych lożach z zapasem alkoholu zapewne na cały wieczór. Albo i dwa.
– Skądże znowu. Zawsze byłaś i będziesz moją ulubioną klientką Nad!
W to akurat nie wątpiłam. Odprowadziłam go wzrokiem, kiedy zaczął szukać składników, nie czekałam jednak, aż zacznie sporządzać swój specjał. Rzuciłam spojrzeniem w bok, by upewnić się, że wyglądałam perfekcyjnie. Patrzyła na mnie kruczowłosa dama, której długie włosy opadały w falach gęstych loków na plecy, nie licząc paru niesfornych pasemek, jak zawsze uciekających w okolicę twarzy. Kontrastowały mocno z delikatną, bladą karnacją, którą podkreślały oczy w kolorze bezgwiezdnego nieba, o złotej obwódce, pociągnięte lekkim, szaro-czarnym makijażem oraz pełne usta pomalowane ciemnoczerwoną szminką.
Wstałam płynnym ruchem i przeciągnęłam się, dalej patrząc na swe odbicie. Mierzyłam sobie pięć stóp i sześć cali wzrostu. Idealnie, by móc założyć kozaki takie jak dzisiaj, a cały czas być niższą od potencjalnych adoratorów. Nie miałam zamiaru nikogo tego wieczoru uwodzić, ale dama powinna w końcu zawsze być przygotowana.
Udałam się do mojej ulubionej, najmniejszej loży znajdującej się nieco na boku. Tuż obok niej kryły się drzwi prowadzące do jeszcze bardziej intymnej części Panoramy, ale obecnie nie czułam potrzeby, by się tam udawać. Kiedy zasiadłam przy okrągłym stoliku, nie wiedziałam jeszcze jakie przygody czekają mnie tego wieczoru.
Parę godzin temu nie miałam pojęcia, że się tutaj znajdę, a co dopiero, iż spotkam tu kogoś znajomego. Pewnie nawet bym nie zwróciła uwagi na mężczyznę, który wszedł chwilę po mnie na środek sali, rozglądając się dookoła zdezorientowanym wzrokiem, gdyby nie fakt, że zdecydowanie nie był nikim ze stałych bywalców. Nie kojarzyłam jego płaszcza, kapelusza, profilu twarzy. Jedynie zapach wydawał się znajomy, lecz jednocześnie odległy. Kiedy mężczyzna zwrócił się w moją stronę i ujrzawszy mnie, uśmiechnął się szeroko, poczułam lekkie ukłucie na granicy zmysłów, co musiało oznaczać, iż moje oczy błysnęły złotem i karmazynem. Przybysz ruszył dziarskim krokiem do mojego bezpiecznego azylu samotności, roztaczając wokół przyjazną aurę pewności siebie.
– To naprawdę ty Nadalia? – ni to zapytał, ni to stwierdził, uśmiechając się szeroko i zdejmując po drodze kapelusz. – Nie wierzyłem, że cię tutaj spotkam, a jednak.
Cholera, ależ był przystojny!
– Wybacz, mam gorszy dzień. – Tydzień i miesiąc zresztą też, ale o tym nie uznałam za stosowne wspomnieć. – Ty jesteś…
– Vincent. Razem studiowaliśmy, pamiętasz?
Przyjrzałam się mu uważniej. Mierzył sobie na oko jakieś sześć stóp i trzy, cztery cale wzrostu, z gęstymi, kasztanowymi włosami zaczesanymi na bok, o szarmanckiej aparycji. Męskiej, a jednocześnie młodej. Jego rysy twarzy i oliwkowa cera wydały mi się nawet znajome, ale dopiero kiedy spojrzałam w jego ciemnobłękitne oczy, przypomniałam sobie, z kim miałam do czynienia.
Na ułamek sekundy zalał mnie strumień wspomnień. Akademia, magia. Kiedy to było? Ach, jeszcze tak niedawno przecież… Ledwo po tym, jak przestałam być człowiekiem… Czy może dłużej?
– Vin! Jasne, że pamiętam! – krzyknęłam radośnie i zerwałam się z kanapy. Rzuciłam się mu na szyję, co biorąc pod uwagę, że byłam od niego niższa o jakieś dziesięć cali, musiało wyglądać zabawnie z boku. Ten zaśmiał się radośnie i objął mnie. Miał przyjemne w dotyku, mocne dłonie. – Ile my się już nie widzieliśmy? Chodź, siadaj!
Zsunęłam się z niego i usiadłam, a mężczyzna czym prędzej zajął miejsce obok. Oparłam łokcie na blacie stołu i wpatrywałam się w niego jak zaczarowana. Nawet nie sądziłam, że tak się ucieszę na czyjś widok.
– Będzie blisko pięć lat, od kiedy skończyłaś naukę. Wtedy widzieliśmy się po raz ostatni.
– Och, to już pięć lat? Niesamowite jak ten czas leci.
– Może tobie, mi się wlokło jak cholera. – Vincent zaśmiał się lekko. Jego śmiech był jeszcze piękniejszy niż w moich świeżo co przebudzonych wspomnieniach. – Do dziś nie wiem jakim cudem ukończyłaś akademię w trzy lata.
– Po prostu jestem genialna. Lepiej mów co tam u ciebie.
– Cóż, ja męczyłem się jeszcze dwa lata z nauką, szczęśliwie zdając pół roku przed terminem. Po krótkim przeszkoleniu odbyłem dwuletnią służbę w wojsku przy granicy i kawałek poza nią, a niedawno wróciłem do Cloudfire. Pracuję jako niezależny alchemik. Prawie niezależny.
– Och, to intratny zawód, jeśli wiesz, co robisz i masz fundusze na start – mruknęłam zaciekawiona. Ułożyłam dłonie na blacie, stukając o niego paznokciami.
– Szczęśliwie wojsko ma naprawdę długie ręce.
– Ach, takie buty. Sprytnie Vin, sprytnie.
Mężczyzna błysnął swym cudownie białym garniturem zębów. Mianem „alchemików” określano tych czarodziejów, którzy łączyli magię z nauką. Innymi słowy, tych, którzy byli kluczowi dla rozwoju Cloudfire. To oni konstruowali autonomiczne, nieożywione twory zwane „marionetkami”, potężne golemy, sprzęt górniczy czy nowe pociągi bijące absurdalne rekordy prędkości.
Naturalnie potrzebowało ich również wojsko. Cloudfire było bowiem mikroskopijnym państwem, a raczej miastem-państwem, dosłownie otoczonym światowymi mocarstwami, z czego każde z nich miało wielokrotnie większe siły zbrojne. Największa metropolia świata była łakomym kąskiem dla wielu potęg. Jednak wyposażone w protezy, sterowce, egzoszkielety oraz wszelkie inne nowinki technologiczne siły Cloudfire skutecznie odstraszały wszelkich najeźdźców.
To z kolei przekładało się na fakt, że wojskowi alchemicy mieli do dyspozycji naprawdę potężne fundusze. Wojsko zaś miało wobec nich anielską cierpliwość w porównaniu do prywatnych inwestorów, jeśli tylko wcześniej wykazali swą przydatność.
– Ma to swoje niewątpliwie zalety. – Mężczyzna spojrzał na mnie pogodnym wzrokiem. – Ale opowiadaj lepiej co u ciebie, Nadalio…
– Nad. Dla ciebie po prostu Nad.
– Jak za dobrych czasów. Mów. Co tam porabiasz, czym się zajmujesz?
– Większość czasu siedzę w Cloudfire. Lubię to miasto. Zawsze jest tu sporo do roboty i zabawy.
– Osiadłaś świeżo po zakończeniu akademii? – Pytanie było zadane z przyjacielską nutą, ale i tak wzbudziło we mnie niechęć.
– Wolałabym o tym nie mówić. To nie był mój najlepszy okres życia.
– Jasna sprawa. Teraz jednak wyglądasz zjawiskowo Nad. Tylko wypiękniałaś!
Zaśmiałam się lekko na ten jakże prosty, a przyjemny komplement. Wzrok mego towarzysza prześlizgnął się po moim ubiorze. Pogratulowałam samej sobie w myślach, że zdecydowałam się na elegancki ubiór, chociaż przed wyjściem kusiło mnie założenie wyciągniętej, acz wygodnej sukienki. Nogi skryłam pod materiałem ciemnobordowych pończoch, których koronka kończyła się w połowie uda, pod sięgającą do kolana czarną, skórzaną spódnicą, która podkreślała krągłe biodra. Talię o obwodzie dwudziestu sześciu cali, z której byłam bardzo dumna, opinał brązowy gorset z miedzianymi sprzączkami, eksponując jednocześnie biust, pod nim zaś nosiłam białą, bufiastą koszulę z niewielkim dekoltem. Poza wisiorkiem i kolczykami z miedzi, wszystkimi uzupełnionymi o drobne granaty, nie miałam więcej biżuterii. Kiedyś ją uwielbiałam, teraz poza niewielkimi akcentami mi przeszkadzała.
– Dobrze to słyszeć z twoich ust. Mam nadzieję jednak, że gust co do ubioru mi się nieco poprawił?
– A to na pewno, to na pewno. I… Twoje oczy. Kiedy w nie spojrzałem, wydały mi się znajome, ale coś z nimi robiłaś, prawda?
– A jakie miałam, kiedy się widzieliśmy ostatnim razem? – spytałam lekkim, kokieteryjnym niemal tonem, jednak w głębi zamarłam.
– Ciemnobrązowe, prawie że czarne. A teraz te złote obwódki dookoła nich i… – Vin nachylił się nad stołem i zgoła nieprzyzwoicie przyglądał się moim oczom. – Te czerwone refleksy. Poznaję je. Doktor Sint, prawda?
Odetchnęłam z ulgą. W środku, bo na zewnątrz skinęłam głową i się uśmiechnęłam. Doktor Sint był znanym w okolicy czarodziejem-lekarzem, który specjalizował się w drobnych, acz trwałych modyfikacjach ciała. Nie korzystałam z jego usług, bo i tak me ciało prędzej czy później odrzuciłoby jego magię. Moje oczy, jak i reszta mego ciała, podlegały innym procesom.
– Powiedzmy, że coś w tym guście. O, nasze drinki chyba idą. Co zamawiałeś?
– Specjał baru. – Vin zasiadł ponownie na swoim miejscu i obejrzał się przez ramię. – Myślisz, że dobrze wybrałem?
– Najlepiej jak to było możliwe.
Mat przyniósł dwa niemal identyczne drinki. Były one wymyślnie przyozdobione dziesiątkami owoców przeróżnych kształtów, kolorów i smaków, a podane zostały w mieniącym się wielobarwnie krysztale. Efekt niesamowitości potęgowała spływająca po szkle delikatna mgiełka, której źródłem były idealnie sześcienne kostki lodu.
Barman zostawił nam nasze zamówienie, skłonił się nisko i puścił mi oczko. W innych okolicznościach westchnęłabym z rezygnacją na jego mało subtelną sugestię, ale dzisiaj…dzisiaj czułam, że może mieć rację.
– W takim razie za spotkanie – rzucił Vin z uśmiechem.
Dźwięk szkła rozniósł się po naszej małej, prywatnej loży. Oboje upiliśmy parę łyków. Moje oczy błysnęły z zachwytem. Od razu rozpoznałam subtelne nutki kryjące się pod bogatym, owocowym bukietem. Jednocześnie zaczęłam w myślach chwalić i ganić Mata za skomponowanie tak egzotycznej mieszanki, domyślałam się bowiem, jak na mnie wpłynie.
– Więc…co robisz w Panoramie Vin? Skąd wiedziałeś, że mnie tu znajdziesz?
– Poszukuję rubinów, granatów, szmaragdów i księżycowego srebra. W ilości…znacznej. Pewien gnom, prowadzący sklep nieopodal, poinformował mnie, że może mieć to, czego poszukuję. Dzisiejszego popołudnia dał mi cynk, bym zjawił się tu o dziewiętnastej i spotkał się ze swą starą koleżanką z czasów akademii. – Mężczyzna upił parę łyków przez metalową słomkę i uśmiechnął się szeroko. – W życiu bym jednak nie zgadł, że chodzi o ciebie! Ulotniłaś się tak nagle po swojej graduacji, iż byłem przekonany, że więcej cię nie ujrzę.
– Och, Gast jest świetnym informatorem – odpowiedziałam, zakładając niesforne pasemko włosów za ucho i uśmiechnęłam się kącikami ust. – On wie dużo o dużej ilości rzeczy.
Chociaż na zewnątrz byłam spokojna, w środku mnie się gotowało. Po pierwsze dlatego, iż Gast odgrywał rolę jeno pozoranta. Należał do Bractwa, którego i ja byłam członkinią. Teoretycznie miałam wyższą względem niego pozycję, ale w praktyce Gast podlegał bezpośrednio pod jedną z hrabin Bractwa. Hrabinę, której w paradę wchodzić nie chciałam. Sam jednak gnom nie był nikim ważnym, chociaż informatorem był znakomitym. Skąd do cholery wiedział, że będę tego wieczoru w Panoramie? Sama zadecydowałam godzinę przed wyjściem. Na pewno nie myślałam o tym w popołudnie.
Drugi powód był bardziej prozaiczny. Egzotyczna mieszanka owoców i alkoholi działała cuda na zmysły. Kwaśna słodycz rozchodziła się po całym moim ciele burzą synestetycznych doznań, od języka przez czubek głowy i w dół aż po same palce u stóp. Objawiało się to lekkimi dreszczykami, gęsią skórką oraz, jak zgadywałam, błyszczącymi oczami. Nie był to efekt samego alkoholu czy cudownego smaku. Mało kto o tym wiedział, ale mieszanka syropów oraz kryształów tworzących lód działała w połączeniu jako silny empatogen. Oraz afrodyzjak.
– Niesamowity bukiet – mruknął nieco nieprzytomnym głosem Vin, po czym potrząsnął głową. – Wybacz, rozkojarzyłem się. Tak, Gast jest niezły. Już mi parę rzeczy załatwił.
– Legalnie?
– Pracuję dla wojska, pamiętasz?
– Czyli legalnie, ale nie do końca. – Uśmieszek wypłynął na me usta. Z każdym kolejnym łykiem miałam wrażenie, że świat nabierał kolorów, a temperatura otoczenia niebezpiecznie rośnie.
– Coś w tym guście. Nikt mi za to procesu nie wytoczy.
– I jak rozumiem, zdaniem Gasta, mogę ci w tym pomóc?
– A i owszem. Rzekomo pracujesz dla Bractwa. Prawda to?
Schowałam swój krzywy uśmiech za owocami i kostkami lodu. Bractwo. Szerokie pojęcie, pod którym kryło się naprawdę wiele. Oficjalnie rozpoczęło swoją działalność jako loża wolnomularska, która stopniowo rozciągnęła swoje wpływy i objęła patronatem artystów, rzemieślników oraz alchemików. Ratusz miejski regularnie dostawał również spis przedsiębiorstw, które wchodziły w skład bogatego portfolio Bractwa. Bary, restauracje, kantory, zakłady produkcyjne pod Cloudfire, część portu lotniczego oraz rzecznego. Wszystko zarządzane przez sprawnie działające, wyjątkowo zgrane związki zawodowe wespół z prywatnymi inwestorami zrzeszonymi w Bractwie.
Papier, jak to mawiają, przyjmie wszystko. Ja jednak znałam swoją organizację lepiej, niż większość mogła. Na poziomie finansowym trudno było doszukać się czegoś nadzwyczajnego. Jednak prawdziwym celem Bractwa była władza, specyficznie pojmowana przez samą lożę.
– Prawda, prawda – odpowiedziałam, kiedy już upiłam parę łyków i przywołałam na twarz piękny uśmiech. – Nie ręczę za szmaragdy, ale granatów, rubinów i księżycowego srebra mamy dostatek. Pytanie, co oferujesz w zamian.
– Interesują was pieniądze?
– Znasz odpowiedź zapewne.
– Istotnie. Dlatego mam coś lepszego.
Vin uśmiechnął się i rozejrzał dookoła. Pochylił się nieco nad stołem i sięgnął za pazuchę fraka, po czym wyciągnął sakiewkę. Kiedy ją rozsupłał, ze środka wypadł wielokrotnie owinięty przedmiot, który zaczął skrupulatnie rozwijać. Uznałam te środki zaradcze za przesadzone, lecz zmieniło się to w chwili, gdy mężczyzna uchylił ostatni kawałek materiału.
Skryty kamień błysnął purpurą, która to zaraz pod wpływem ciepłych świateł umieszczonych w loży rozproszyła się w fiolety i czerwienie. Aż westchnęłam lekko, nie mogąc powstrzymać zachwytu. Obserwowałam przez chwilę cudowny kamień, podziwiając bijący od niego hipnotyzujący blask.
– Królewski rubin. Myślałam, że obrót nimi jest ściśle kontrolowany przez ratusz – szepnęłam zachwycona.
– I tak i nie. Przepisy nic takiego nie przewidują, ale w praktyce ich liczba jest tak niewielka, że zawsze ktoś im się przygląda w stołecznej radzie, a skarbiec odnotowuje wszelkie transakcje z ogromną pilnością.
– Skąd więc jeden z nich znalazł się w twoim posiadaniu?
– To już moja prywatna sprawa. – Vin uśmiechnął się i zakrył swój drogocenny skarb. Patrzyłam na to z pewnym żalem, ale doskonale go rozumiałam. – Rzecz w tym, iż jestem blisko przełomu, by na jego wzór tworzyć kopie. Nie są doskonałe, rzecz jasna, ale we właściwościach niezwykle podobne.
To była ważna informacja i niesamowicie silna karta przetargowa. A także tajemnica, która lepiej, by nie wyszła za szybko na światło dzienne. Im szlachetniejszy kamień, tym większy był jego potencjał w rzemiośle magicznym. Chociaż ani protezy, ani sztuczne twory nie wymagały ich do funkcjonowania, to potrafiły wielokrotnie zwiększyć ich zdolności, czas działania, jak i wiele innych właściwości. A to dopiero początek zastosowań.
Mało zaś było kamieni na świecie o większym potencjale niźli królewski rubin. Nawet diamenty, uznawane przez wielu za złoty standard, nijak się miały wobec tych cudownych kryształów.
Rozejrzałam się szybko dookoła, po czym chwyciłam za swój kielich. Podniosłam się i skinęłam głową na Vina, który z zaciekawieniem przechylił głowę na bok. Wiedziałam jednak, że zaraz pójdzie za mną, toteż bez chwili zwłoki ruszyłam w stronę jednego z ochroniarzy w rogu. Mężczyzna odsunął się bez słowa, widząc mnie, a ja ułożyłam dłoń na drewnianej boazerii. Vincent już otworzył usta, by rzucić jakąś kąśliwo-żartobliwą uwagę, ale nie dałam mu na to szansy. Przelałam cząsteczkę energii w ukryty mechanizm, a ściana przed nami rozsunęła się na boki.
– Witaj w Panoramie, Vin – powiedziałam z szerokim uśmiechem, kiedy koła zębate obracały się z cichym zgrzytem.
***
Po bliższym przyjrzeniu kamień różnił się od królewskiego rubinu. Jego blask nie był tak nieskazitelny i marniał w ciemności. Niemniej jednak dalej emanował energią, a nawet nie był odpowiednio obrobiony. Nie byłam ekspertką w tym zakresie, lecz wiedziałam, że odkrycia Vincenta są na wagę złota. Zwłaszcza, iż jego oferta była wcale dobra. W zamian za priorytetowe dostawy rubinów i granatów obiecał dwadzieścia procent przerobu przekazywać z powrotem do Bractwa po uprzednim ich uszlachetnieniu.
Grzechem, w mojej skromnej ocenie, byłoby nie skorzystać.
– Niesamowite. Więc to tym się zajmowałeś, kiedy znikałeś w tym swoim maciupeńkim warsztacie? – zapytałam, obracając mieniący się kamień w dłoni.
– Wtedy pragnąłem stworzyć prawdziwe życie z magii. Skończyło się na pobudzaniu wzrostu róż.
– Ach, to dlatego zawsze miałeś dla mnie najpiękniejsze kwiaty?
– Więc pamiętasz. – Vin dopił swojego drinka i odstawił szklankę na stół. Kiedy się uśmiechał miał niesamowicie urocze dołeczki.
– Wiele rzeczy pamiętam. A ty co zapamiętałeś o mnie najlepiej?
Mój przyjaciel zamyślił się na chwilę. Zrzucił z siebie kamizelką i rozpiął guzik koszuli. Nie dziwiłam mu się. W małym pokoju było ciepło. Naturalnie moglibyśmy otworzyć przyciemniane okna, ale hałas miasta nie był czymś, czego pragnęliśmy. Moje myśli coraz bardziej podążały w jednym, konkretnym kierunku, podobnie jak i mego przystojnego towarzysza wieczoru. Miałam tylko nadzieję, iż nie wie, że mogę odczytać jego mniej i bardziej świadome pragnienia. Wiele razy spotkałam się z niechęcią, a wręcz otwartą wrogością, kiedy ktoś dowiedział się o mych zdolnościach.
– To jak błyszczałaś na zajęciach praktycznych. Zdecydowanie.
– Och, dalej masz mi za złe, jak posłałam cię na łopatki na oczach studentek pierwszego roku?
– Wprost przeciwnie. – Mężczyzna uśmiechnął się i upił parę łyków, po czym spojrzał na mnie z charakterystycznym błyskiem w oku. – Wówczas zacząłem doceniać piękno silnych, niezależnych kobiet.
– Cóż za prosty, a miły komplement. Dziękuję – odparłam, nie mogąc oderwać wzroku od jego pięknych oczu.
– Ależ proszę cię bardzo Nad. Muszę również dodać, że wprost zszokowałaś mnie na balu połowinkowym.
– Tym jak pięknie tańczę?
– Między innymi. Rzadko wychodziłaś z nami gdziekolwiek, toteż tak naprawdę dopiero wtedy ujrzałem, jak zwinnie się poruszasz. – Jego oczy ponownie błysnęły zawadiacko. – Ale tym, co mnie po dziś dzień interesuje to to, czy koronki twoich pończoch kończyły się skandalicznie nisko, czy też może była to sprytna iluzja mody.
Zaśmiałam się lekko na te słowa i opadłam wygodniej na poduszki sofy. Fakt, miałam wtedy wyjątkowo skandaliczną jak na standardy akademii w Cloudfire stylizację, ale szczęśliwie nie byłam wówczas jedyna. Dla mnie bal połowinkowy był jednocześnie balem na zakończenie mej edukacji, toteż chciałam zrobić mocne, ostatnie wrażenie. Widocznie odniosłam w tym zakresie sukces.
Ułożyłam lewą nogę na siedzisku między nami, zginając ją w kolanie. Oczywiście na moim zgrabnym udzie od razu znalazł się wzrok Vincenta. Z kokieteryjnym uśmiechem przesunęłam dłonią po kolanie, po czym rzuciłam pozornie niedbałym tonem:
– Może dzisiaj w takim razie się przekonasz, co jest iluzją, a co prawdą?
Spodziewałam się, że mój przystojny towarzysz zarumieni i zawstydzi się taką propozycją, uznając ją za żart bądź próbując w takowy obrócić. Zaskoczył mnie jednak. Chociaż bowiem dostrzegłam czerwień na jego policzkach, tak ten przysunął się do mnie, położył lewą dłoń tuż pod kolanem, drugą zaś na udzie. Spojrzał na mnie tym swoim cudnym wzrokiem, po czym pochylił się i złożył pocałunek na mojej nodze.
Dreszczyk rozszedł się po całym moim ciele. Cholera, zachowywałam się jak smarkula, ale atmosfera tego miejsca, afrodyzjak i ten jego cholerny wzrok w połączeniu z szarmanckim uśmiechem… Nie byłam w stanie myśleć trzeźwo! Dreszcz objawił się na mojej skórze delikatną gęsią skórką. Z uśmiechem patrzyłam na Vina, który wcale śmiało poczynał sobie z moją nogą. Złapał za brzeg spódnicy i zsunął ją na biodra. Pomyślałam sobie, że dobrze, iż założyłam czarną bieliznę. Zaraz jednak skarciłam samą siebie, że przecież będzie wchodzić mi w drogę, więc po cholerę ją w ogóle zakładałam.
Po chwili nie myślałam już w ogóle.
Jego obie dłonie znalazły się na moim udzie, rozpoczynając powolną, śmiałą wędrówkę w górę. Mimo że na rękach Vina czuć było odciski oraz szramy jak to u magów bojowych i alchemików, tak jego dotyk był zaskakująco gładki. Mruknęłam zadowolona. Przymykając oczy, wypiłam jeszcze parę łyków, po czym pozwoliłam sobie na westchnienie połączone z cichutkim jękiem, kiedy jego zęby przygryzły moją skórę w miejscu, gdzie zaczynała się koronka pończoch.
– Zdecydowanie nie jest to iluzja – rzucił rozbawiony, podnosząc na mnie wzrok. Obdarzyłam go jednym z tych uśmiechów, których nie zaliczałam do żadnego repertuaru. Był to bowiem uśmiech jak najbardziej szczery.
– Może osiągnęłam takie mistrzostwo, że już nie potrafisz tego rozróżnić? – Sięgnęłam dłonią do jego policzka, przesunęłam palcami powoli po krawędzi żuchwy. Zaraz położyłam je na ustach, a ten ochoczo złożył na nich pocałunek. – Może nie pamiętasz, ale jestem mistrzynią iluzji.
– Być może, być może…
Z tymi słowami mężczyzna podniósł się i klęknął przede mną, a znalazłszy się między moimi nogami, przyparł mnie mocniej do sofy. Jedna jego ręka powędrowała na moje biodro, druga zaś na szyję. Nie spodziewałam się po nim takiej agresji, lecz nie protestowałam. Nie miałam czasu. Zaraz bowiem jego usta znalazły się na moich, nie pozwalając na żadną błyskotliwą ripostę.
Całował wspaniale. Chociaż zamknęłam oczy to i tak miałam wrażenie, jakby świat przede mną wirował. Zarzuciłam mu ręce na szyję i wbiłam paznokcie w jego kark. Spotkało się to z cichą aprobatą w postaci zadowolonego, gardłowego mruknięcia. Ależ cudowny był to dźwięk dla mych uszu! Nie dostałam jednak szansy na to, by się nim nacieszyć, gdyż po chwili nasze języki splotły się ze sobą w szalonym tańcu, a cały świat na parę sekund sprowadzał się jedynie do tego cudownego odczucia.
Byliśmy głodni siebie nawzajem, dotyku, rozkoszy. Vincent był jednak mniej opanowany, niż go zapamiętałam. Cóż, nie mogłam mu się dziwić w takiej sytuacji. Naparł mocniej na mnie ręką, przez co aż straciłam oddech na parę sekund. Odsunął się odrobinę, by upewnić się, że wszystko jest w porządku. Obdarzyłam go uśmiechem i skinęłam głową zachęcająco. Więcej nie potrzebował.
Tym razem jego usta znalazły się na szyi. Lekkie ugryzienia były aż nad wyraz dobrze widoczne z uwagi na moją jasną, aksamitną skórę, szczęśliwie szybko znikały. Uznałam, iż trzeba mu odrobinę pomóc. Sięgnęłam do sznurówek przy mojej koszuli, po czym szybko je rozplotłam. W mig załapał, o co mi chodzi. Zajął się niecierpliwie moim gorsetem, a dłonie wprost drżały mu z podniecenia. Widząc to, zachichotałam lekko, po czym chwyciłam go nagle za włosy. Zdążył tylko podnieść na mnie zdziwiony wzrok, a ja złączyłam nasze usta w kolejnym, namiętnym pocałunku. Chociaż był zdecydowanie krótszy od poprzedniego, dostarczył mi wcale nie mniej przyjemności.
– Siadaj. Zanim ty to ze mnie zdejmiesz miną wieki, a nie chce mi się tyle czekać.
– Zawsze wiedziałem, że czuję od ciebie dominujące geny – odrzekł rozbawiony.
Puściłam go i wywinęłam się sprawnie, stając obok niego. Kiedy usiadł, złapałam za sznurówki gorsetu i rozplotłam je. Chwilę bawiłam się materiałem, obserwując reakcje mojego wybranka wieczoru. Te jego rumieńce były tak cudownie urocze! Jednak nade wszystko błysk i lekki uśmiech w kącikach ust doprowadzały mnie do szaleństwa. W innych okolicznościach może i byłabym bardziej cierpliwa, ale…cóż, afrodyzjak robił swoje.
Rzuciłam gorset w bliżej nieokreślonym kierunku, zaraz za nim poszła koszula. Piersi wyskoczyły, uwolnione z okowów materiału. Oczy Vincenta błysnęły, na co ja zaśmiałam się wesoło. Usiadłam na nim okrakiem i zaczęłam powolutku poruszać się tył-przód na jego kroczu.
– Widzę, że ci się podobają? – spytałam niewinnym głosem.
– Z tej perspektywy są jeszcze piękniejsze, niż myślałem – mruknął w odpowiedzi. Złapał mnie jedną ręką za biodro, drugą zaś za jedną pierś. Jęknęłam leciutko, czując fraktalizującą rozkosz, ale to był dopiero początek. Zaraz jego usta znalazły się na moim sutku wraz z irytująco przyjemnie drażniącym je językiem, a dłonie na biodrach.
– A myślałam, że lubisz drobne dziewczyny – droczyłam się z nim, kiedy poczułam, jak dotyka moich pełnych pośladków, niezbyt udolnie udając, że ten dotyk wcale a wcale nie rozpala mnie do granic. Vin odsunął się kawałek, ale wciąż pozostawał blisko.
– Niższe ode mnie z całą pewnością, ale niekoniecznie drobne – odparł, przesuwając po obu moich piersiach powoli dłonią. Bawił się ze mną, drażnił, ale wiedziałam, że i on niecierpliwi się coraz bardziej. – Zwłaszcza tutaj – dodał żartobliwie, ściskając jednocześnie za pierś i biodro.
Zaśmiałam się lekko w odpowiedzi i zaraz skupiłam całkowicie na dotyku. Pieścił coraz mocniej, coraz zachłanniej oba sutki, raz jeden, raz drugi swoimi cudownymi, gorącymi ustami. Jego dłonie przesuwały się to po mojej talii, to po biodrach, to po pośladkach, wędrując pod spódnicę. Uniosłam się nieco wyżej, przyspieszając powolne dotąd, posuwiste ruchy. Przez chwilę rozkoszowałam się sprawnym językiem i dłońmi Vina, lecz ten niespodziewanie ugryzł mnie w sutek.
Eksplozja delikatnego bólu i nieziemskiej przyjemności sprawiły, iż świat zawirował, a ja jęknęłam głośno. Odchyliłam głowę do tyłu, by ujrzeć, że tuż pod sufitem zostały sprytnie zainstalowane lustra. Spojrzałam na nas oboje z innej perspektywy, a uśmiech ozdobił moje oblicze. Wyglądaliśmy bosko w swoich objęciach.
Wtem jednak poczułam, jak role znowu się odwracają. Vin złapał mnie mocniej i rzucił na sofę tak, że opadłam na nią całkowicie plecami. Złapał mnie za jednego buta i szybko go pozbawił, podobnie zaraz uczynił z drugim. Jego usta tym razem znalazły się na mojej prawej łydce. Ułożył sobie moją stopę na ramieniu i sunął po nodze dłońmi, za którymi podążały usta. Wolną nogą sięgnęłam do jego krocza. Stopą zaczęłam powoli pieścić naprężonego członka, którego czułam wyraźnie nawet przez skórzane spodnie. Odpowiedział mi ciężkim westchnieniem i błyskiem w oku. Zatrzymał się nawet na parę sekund, ale zaraz wznowił pieszczoty. Złapał mnie w końcu za spódniczkę, próbując ją ze mnie ściągnąć, ale sprzączki i sznurki okazały się zbyt wielkim wyzwaniem w półmroku pokoju.
Sama ochoczo pozbyłam się zbędnego kawałka materiału. Podniosłam się na chwilę do pozycji siedzącej, układając nogi po bokach Vincenta i ponownie wpiłam się w jego usta swoimi. Zaczęłam błądzić dłońmi po jego szyi, wbijając w kark parę razy pazurki. Tu i ówdzie czułam stare blizny bądź nie do końca wyleczone oparzenia, które dodawały jego ciału charakteru. Po krótkim, jak na mnie, czasie dotarłam do jego ramion, które wciąż były zakryte z nieznanych mi powodów koszulą. Zaczęłam ją zsuwać, ale w tej pozycji to było mało wygodne. Odsunęłam się lekko ze znaczącym spojrzeniem, szczęśliwie nie musiałam nic mówić, Vin zaraz sam bowiem szybko pozbył się koszuli.
– Ładnie, ładnie. Wojsko dobrze ci zrobiło, jak widzę – rzuciłam rozbawiona, kładąc się ponownie na plecach. Stopą zaczęłam wodzić po jego klatce piersiowej. Przyjemnie umięśnionej, ozdobionej paroma bliznami.
– Za mundurem panny sznurem? – zażartował, łapiąc moją drugą nogę w łydce. Uniósł ją wysoko i ugryzł lekko w stopę.
– Zdecydowanie wolę cię bez munduru.
– Skąd ta pewność? Jeszcze mnie w nim nie widziałaś. – Vin uśmiechnął się szarmancko. Pochylił się, a jego usta znalazły się na moim udzie. Niebezpiecznie blisko koronki pończoch.
– Mam przeczucie. Ot taka kobieca…achh…intuicja…
Westchnęłam, bo jego dłoń znalazł się, nie wiedzieć jak i kiedy, na moich majtkach. Nawet nią nie poruszał, po prostu…położył. Sam jednak ucisk był wyjątkowo przyjemny. Jęknęłam po chwili, czując usta na nagim udzie. Każdy pocałunek rozchodził się po mnie dreszczykami przyjemności, gęsią skórką, zawrotami głowy. Z czasem mój błędnik zaczął sobie z nimi radzić, ale wtedy Vincent zrobił coś, czego tak gorąco pragnęłam.
Zerwał ze mnie majtki sprawnym, silnym ruchem, po czym rezygnując z dalszego droczenia się, objął łechtaczkę ustami. Ledwo jęknęłam, a poczułam na niej język. Wiedział, co robi. Miałam wrażenie, że odbieram jego ruchy pozaziemskimi zmysłami. Nie pamiętałam, kiedy byłam ostatnim razem tak rozpalona. Ułożyłam jedną dłoń na jego głowie, wplatając w elegancko przystrzyżone, gęste włosy. Drugą błądziłam po swoim ciele, potęgując rozkosz.
Nie trzeba mi było wiele i Vin doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Początkowo pieścił delikatnie, powoli, powodując u mnie to jęki, to westchnienia, za każdym razem zaś dreszcze. Na chwilę otworzyłam oczy, szybko jednak je zamknęłam, ponieważ przyjemność była na tyle duża, że nie potrafiłam skupić wzroku na niczym konkretnym. Nogi zaczynały mi drżeć, przestawałam kontrolować ruchy bioder. Mój kochanek dostrzegł to od razu i jedną ręką złapał mocno moje biodro, drugą zaś udo, po czym docisnął oba do sofy. Już samo to w sobie było cholernie podniecające i doprowadzało mnie na skraj, ale kiedy już myślałam, że przyjemniej być nie może, Vin zassał nieco łechtaczkę, dociskając jednocześnie mocniej język.
Rozkosz rozlała się po całym ciele. Przez uda po palce u stóp i z powrotem w górę. Docierała do każdego skrawka, objawiając się dreszczami, ciarkami, skurczami, a wreszcie także i głośnymi, przerywanymi jękami. Przestałam kontrolować swoje odruchy, czerpiąc w pełni z przyjemności. Pod zamkniętymi powiekami widziałam całą feerię barw i kształtów, tak jakby mój organizm musiał przetworzyć otrzymywaną rozkosz również na mój wzrok.
Krzyczałam, szeptałam, jęczałam i wzdychałam, nawet nie próbując wydusić z siebie nic konkretnego. Nie wiedziałam, ile to trwa, ale kiedy moja świadomość powoli zaczęła wracać do ciała, usłyszałam, jak głośno oddycham. Orgazm był na tyle mocny, że zacisnęłam jedną dłoń na sofie, rujnując paznokciami tapicerkę.
Na szczęście mojemu kochankowi nic się nie stało. Wręcz przeciwnie, wydawał się nad wyraz zachwycony moim orgazmem. Pieścił mnie jeszcze chwilę, pozwalając wygasnąć emocjom, po czym podniósł się, po drodze jeszcze parę razy całując moją nogę.
– Wyglądasz obłędnie – powiedział, wyrywając mnie z małego półświatka przyjemności.
– Ty byłeś obłędny – mruknęłam w odpowiedzi i westchnęłam zadowolona. – Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam taki orgazm.
– Cała przyjemność po mojej stronie.
– Oj z tym to się na pewno nie zgodzę!
Uśmiechnęłam się szeroko i dotknęłam stopą jego krocza. Przez chwilę masowałam go powoli, patrząc mu w oczy, aż w końcu się podniosłam i pocałowałam go. Jego usta smakowały specyficznie po oralnych pieszczotach, ale wcale przyjemnie. Złapałam rękoma za pasek i szarpnęłam niecierpliwie, rozpinając go. Pozycja była jednak niezbyt wygodna, więc odsunęłam się z uśmieszkiem.
– Chyba czas się tego pozbyć. – Szarpnęłam za szlufki, na co Vin zaśmiał się cudownie.
– Racja, nie wypada, żeby tak dama sama siedziała nago.
– To zdecydowanie nie po dżentelmeńsku – zgodziłam się z nim.
Rozebranie się nie zajęło mu wiele czasu, ale dało mi kolejną przyjemną okazję, by przyjrzeć się jego ciału. Było idealnie nieidealne. Szramy na plecach i barkach dodawały mu uroku, podobnie jak i oparzenia na boku oraz przedramionach. Był dobrze zbudowany, o atletycznej, przyjemnej dla oka sylwetce.
Kiedy rozebrał się, obrócił w moją stronę i już sięgnął ręką, ale ja wywinęłam się szybciutko. Stanęłam tuż przy nim, cmoknęłam go krótko, po czym popchnęłam na sofę, by mógł oprzeć się wygodnie plecami w siedzącej pozycji. Usiadłam na nim, ocierając się o wyprężone przyrodzenie. Westchnął ciężko na moją inicjatywę, co oczywiście wywołało uśmiech satysfakcji na moich ustach.
– Teraz ja zadbam o ciebie – mruknęłam mu do ucha, po czym je przygryzłam.
Nie czekając na odpowiedź, ułożyłam dłoń na jego ramieniu, a drugą złapałam jego męskość i przesunęłam po niej parę razy, po czym podniosłam się i zaczęłam drażnić główkę swoją kobiecością. Westchnęliśmy oboje właściwie w tym samym czasie. Zintensyfikowałam ruchy dłonią, chcąc skupić się tym razem na Vinie.
Poczułam po chwili jego ręce ponownie na sobie. Jedną na biodrze, drugą na tyłku. Zaraz zachichotałam lekko, kiedy pośladek został ozdobiony mocnym, zdecydowanym klapsem.
– Nie wiedziałam, że taki agresywny jesteś Vin! – rzuciłam z teatralnym zdziwieniem w głosie.
– Chcesz się przekonać, jak agresywny potrafię być? – zapytał z uśmieszkiem.
– Później bardzo chętnie. – Podniosłam się wyżej, a twarda męskość przesunęła się po kobiecości. Powoli opuściłam biodra, zapraszając go do mokrego wnętrza, po czym zarzucając dłonie na szyję i szepnęłam mu prosto do ucha: – Ale teraz ja chcę być agresywna.
Nie dając czasu na odpowiedź, opadłam na niego i jęknęłam. Dopiero wtedy też zdałam sobie sprawę, jaka mokra jestem, bo wszedł we mnie niemalże bez problemu do połowy. W innych okolicznościach pewnie bym zaczęła się z nim drażnić, ale byłam zbyt podniecona. Zaczęłam go od razu ujeżdżać, stanowczymi ruchami starając się przyjąć go jak najgłębiej, aż po niespełna minucie poczułam całą długość w sobie.
Wspólny jęk wydobył się z naszych ust. Mój wysoki, lekki, kobiecy, jego gardłowy, basowy. Jakże przyjemny dla mojego ucha. Pochwaliłam go w duchu, że doprowadził mnie do takiego stanu i zaczęłam miarowo ujeżdżać. Nogi wygodnie ułożyłam wzdłuż jego, dłońmi opierałam się o ramiona. Z początku poruszałam się głównie w orientacji góra – dół, ale kiedy poczułam, iż mogę sobie pozwolić na więcej, zaczęłam również falować biodrami.
Na wstępie to ja byłam stroną zdecydowanie bardziej aktywną, z czego oboje czerpaliśmy niezmierną przyjemność. Odpowiadała mi ta sytuacja jak najbardziej. Ledwo jednak poczułam, że nogi lekko mi drętwieją, Vin złapał mnie mocniej za biodro. Poprawił się na sofie i sam zaczął lekko poruszać biodrami. Zajęło nam kilka sekund, by się odpowiednio zgrać, ale kiedy już się nam to udało, jęknęłam po raz kolejny. Rozkosz ponownie budowała się w mym ciele, rosnąc z każdym następnym ruchem.
Po chwili mój kochanek nachylił się i złapał sutka w usta, a ja westchnęłam zadowolona. Złapałam go rękoma za tył głowy, przyciskając do siebie i lekko odchylając się do tyłu, przyspieszyłam ruchy bioder. Jego stłumione westchnienie było niczym melodia dla moich uszu. Oboje opływaliśmy w rozkoszy, dając jej upust poprzez jęki, westchnienia i okazjonalne klapsy, które zaczęły ozdabiać moje pośladki. W odpowiedzi wbiłam paznokcie w jego bark, co spotkało się z aprobatą w postaci głośnego mruknięcia.
– Jesteś cudowna – powiedział, odrywając się od sutka i gryząc go „na pożegnanie”.
– Mam po prostu dobrego partnera – odparłam z uśmiechem.
– A ja nieziemską partnerkę!
Z tymi słowami Vin podniósł mnie nagle, trzymając mocno za biodra, po czym położył plecami na sofie. Ułożył sobie moje nogi na ramionach i ugryzł parę razy w łydkę, a następnie złapał przyrodzenie i ponownie wszedł we mnie. Położył się na mnie, układając dłonie po obu stronach mojej głowy i bez zbędnego przedłużania od razu narzucił szybkie tempo.
Uwielbiałam tę pozycję. Umożliwiała tak cudownie głęboką penetrację, a jednocześnie byłam blisko kochanka. Jedną ręką drażniłam swoje piersi, czasem drapałam się po nogach, drugą zaś pieściłam jego szyję, plecy, klatkę piersiową czy ramiona, gdzie tylko mogłam sięgnąć. Unosiłam lekko biodra w rytm jego ruchów, czując, że przyjemność ponownie zaczyna mnie zalewać i posyłać moją świadomość poza me ciało.
Jęknęłam raz, drugi, trzeci. Westchnęłam zadowolona, kiedy Vin nachylił się, by mnie pocałować lekko, po czym nasze języki splotły się ze sobą. Tym razem spełnienie nadeszło mniej gwałtownie, ale wcale nie mniej przyjemnie. Nogi zaczęły mi drżeć, a rękoma objęłam kochanka, przyciągając mocno. Jęczałam mu wprost do ucha, osiągając szczyt rozkoszy. On nie przestawał się we mnie poruszać, wydłużając mój orgazm, intensyfikując doznania. Dreszcze przebiegały po całym moim ciele, chociaż tym razem już byłam w stanie kontrolować odruchy. A przynajmniej ich większość.
I kiedy byłam pewna, że szczyt przeminął, poczułam, jak jego członek pulsuje, po czym eksploduje gorącym nasieniem. Aż jęknęłam. Nie chodziło o samo uczucie rozlewającego się we mnie ciepła, które, chociaż przyjemne, nie powodowało większej rozkoszy, a świadomość tego, iż Vin dochodzi we mnie, w moich ramionach. Drapałam go po plecach, gryzłam po szyi, a kiedy on przestał poruszać biodrami, sama wykonałam kilka ruchów, póki nie puścił moich nóg.
Westchnęliśmy oboje z zadowoleniem równocześnie, po czym spojrzeliśmy po sobie i zaśmialiśmy się wesoło. Przez dłuższą chwilę nic nie mówiliśmy, rozkoszując się tylko bliskością oraz wzajemnym ciepłem.
– Masz jakieś plany na dalszą część wieczoru? – spytał Vin, kładąc się obok. Ułożył sobie jedną rękę pod głową, a drugą powoli pieścił mój brzuch i uda leniwymi ruchami.
– Umyć się z całą pewnością. Znasz jakieś fajne miejsca na to?
– Tak się składa, że znam. Z fantastycznym widokiem. Chcesz wpaść?
– A są tam drinki? – spytałam z uśmieszkiem. Ujęłam jego dłoń i pocałowałam lekko, po czym przykryłam własną. Miał zdecydowanie większe dłonie od moich.
– I to niejeden nawet Nad!
– No i przekonał. Zawsze wiedziałam, że jesteś charyzmatyczny!
Odpowiedział mi szarmanckim uśmiechem oraz błyskiem w oku, który zdążyłam już pokochać.
***
Nie byłam pewna, jak dokładnie znaleźliśmy się w jego mieszkaniu. Mieszkaniu, które rzeczywiście miało fantastyczną panoramę na miasto. Znajdowało się w miejscu, gdzie niegdyś rodowa szlachta miała swe siedziby, nim rewolucja niemal doszczętnie przeorała stary system. Teraz arystokratami byli nade wszystko magowie i ich rodziny oraz wynalazcy wszelkiego rodzaju bądź też wieloletni inwestorzy, których stać było na zabawę w politykę. Domy w tej okolicy wpierw uznawano za beznadziejne i bombastyczne, później jednak atrakcyjność dzielnicy wzrosła po wybudowaniu w nich parków i skwerów. Następnie zaś odkryto, że część domostw, która nie była wydumanymi na wyrost willami, kryje w sobie prawdziwy urok. I w takiej oto kamienicy, na najwyższym piętrze, mieściło się mieszkanie Vina.
Stałam na szerokim balkonie, popijając przygotowanego przez niego drinka. Mężczyzna spał na łóżku parę kroków ode mnie w swej sypialni. Doprowadziliśmy siebie nawzajem jeszcze raz do rozkoszy, po czym ugłaskałam go do snu. Był zmęczony. Ja zresztą też, ale po tak cudownym seksie nabrałam energii.
– Powiesz mu kiedyś? – rozległ się skrzekliwy, dobrze mi znany głos.
– Kiedyś myślę, że tak. Jeśli to nasze coś przetrwa oczywiście – odparłam, upijając parę łyków przez stalową słomkę.
– Ryzykujesz, wiesz o tym.
– Być może, ale jego wynalazki mogą naprawdę opłacić się Bractwu.
– Nie o tym mówię.
Spojrzałam na bok na wronę. Nazwałam ją Rebecca, chociaż ta przez długi czas upierała się, że ma na imię Belladonna. Po paru miesiącach przyzwyczaiła się, a po roku sama zaczęła przedstawiać nadanym przeze mnie mianem.
– Uspokój się Reb. Przecież to tylko seks.
– Nie patrzysz na niego, jakby to był tylko seks.
– Ech, tak, masz rację – odpowiedziałam, nawet nie próbując kłamać. Wrona znała mnie zbyt dobrze. Spojrzałam przez ramię na Vina i uśmiechnęłam się kącikami ust. – Mam wrażenie, że ta dziwna amnezja, która mnie dotyka, może zostać przez niego wyleczona. Albo przynajmniej on może mi pomóc coś sobie przypomnieć. I…
– I?
– I mam do niego słabość. Po prostu. Nie potrafię wyjaśnić czemu, ale to na pewno coś z mojej przeszłości. Coś, co we mnie zostało, a czego nie potrafię przywołać.
Wrona przekrzywiła lekko głowę i tupnęła nóżką o balustradę balkonową. Była to chyba oznaka zgody, jak i przestroga, aczkolwiek trudno mi było czasem wywnioskować, co oznacza jej mowa ciała.
– Wampiry nie powinny…
– Spokrewnieni bądź Lilianie – przerwałam jej z uśmiechem.
– …tak lekkomyślnie wchodzić w związki. – Rebecca nastroszyła lekko skrzydła i poprawiła się na balustradzie. – Ale nie będę krytykować. Na razie.
– Dzięki, kochana.
Byłam z nią naprawdę zżyta. Każdy Spokrewniony w Bractwie posiadał własne ptaszysko. Były to dziwne stworzenia. Nie do końca pojmowałam, jak one się rodzą i miałam nadzieję kiedyś zgłębić ten sekret. Z całą pewnością nie były naturalnymi, w pełni materialnymi tworami, bo potrafiły pojawiać się dosłownie znikąd, aczkolwiek unikały miejsc, w których magia z jakichś powodów była wyciszona. Mogłam się jedynie domyślać powodów takiego zachowania, ale żadnych twardych dowodów popierających jakąkolwiek moją tezę nie posiadałam.
I chociaż wiedziałam o Rebecce mało, tak naprawdę ceniłam jej towarzystwo. To ona uczyła mnie o Bractwie, etykiecie. Pomogła mi przetrwać te pierwsze parę lat, kiedy to w wieku szesnastu lat zostałam ni z tego, ni z owego przemieniona. Byłam zwykłą, ludzką dziewczyną, którą jakiś Krewny przemienił na swój obraz. Rzecz w tym, że do dzisiaj nie poznałam swojego stwórcy, a władający Bractwem książę nie wydał nikomu zgody na to, by zmienić mnie w wampira. Okoliczności mojej przemiany były owiane tajemnicą, zwłaszcza, iż tego samego dnia znaleziono w Cloudfire trupy trzech innych Lilian. Żadna z innych frakcji w mieście nie przyznała się do tego czynu, nie potrafiono też znaleźć motywu morderstwa.
Tak więc me „ponowne narodziny”, jak to określano, przebiegły w atmosferze niemałego skandalu. Domagano się uwięzienia mnie, przesłuchiwania, tortur. Nawet śmierci. Szczęśliwie książę nie wydał na to zgody i obdarował mnie Rebeccą, która wprowadziła mnie w ten dziwny świat.
– Jakie masz więc plany? – zaskrzeczała wrona, wydłubując coś spod lewego skrzydła.
– Przedstawię komu trzeba efekty prac Vina. Umówię się z księciem, chociaż wprzódy pewnie udam się do któregoś z hrabiów. A poza tym…
– Poza tym? – dopytała Becca, chociaż pewnie dobrze wiedziała, co chcę powiedzieć.
– Pójdę do Gasta z wizytą. Gnomy mają swoje tajne siatki szpiegowskie, ale skąd on do cholery wiedział, że będę w Panoramie, nim ja sama podjęłam taką decyzję?
– Nie powinien nawet wiedzieć, że jesteś w mieście.
– Otóż to.
– Czyli nie straciłaś czujności. Cieszy mnie to.
Zaśmiałam się lekko, słysząc aprobatę w głosie towarzyszki. Dla innych głos wrony brzmiał wyjątkowo skrzekliwie, ale ja potrafiłam wyczuć jej nastroje i humorki. Upiłam jeszcze parę łyków drinka i oparłam się mocniej o balustradę, wypuszczając z siebie ciężkie, ukontentowane westchnienie.
Ponownie byłam w Cloudfire. Najlepszym mieście na świecie.
CDN.
Jak Ci się podobało?