Selkie
24 sierpnia 2023
27 min
Brigidh – bogini wiedzy i płodności, patronka poetów
Cetshamain – (Beltane) święto początku lata, kobiet i matki-rodzicielki (1 maja)
currach – łódź typu kanoe (znana od tysiącleci, do dziś używana w Irlandii)
Dagda – potężny bóg Celtów
geis – indywidualny nakaz lub zakaz religijny
Imbolc – święto, środek zimy (1 lutego)
Loch – (w nazwach) zatoka, jezioro lub fiord
Lughnasadh – święto środka lata, pierwsze plony (1 sierpnia)
Marannán mac Lit – bóg morza i przemiany umarłych
Samhain – święto nowego roku, duchów i przemiany (1 listopada)
scél – opowieść
seanchaidh (wymawiane: [ˈʃɛn̪ˠɛxɪ] – w uproszczeniu: szænahi) – wcześniejszy odpowiednik średniowiecznego barda. Liczba mnoga: seanchaidhean
selkie – legendarne istoty dwukształtne, patrz tekst
Tir na mBan – Ziemia Kobiet (umarłych)
Tir na nÓg – Ziemia Młodych (umarłych)
Tir Tarngiri – Ziemia Obietnicy, kraina umarłych
Túatha De Danann – plemię bogini Danu, najstarsze plemię celtyckie z Wysp Brytyjskich
Jest wigilia Samhain – nowego roku, będącego równocześnie początkiem zimy. Właściwie święto już nastało, bo słońce zaszło. Przed wieczorem sprowadzono na zimę bydło z letnich pastwisk, a teraz rozpalane są nowe ognie i dorośli albo sposobią się do obrzędów, mających zapewnić w zaczynającym się roku płodność ludziom, zwierzętom i przyrodzie, albo już biorą udział w orgiach i ofiarach. W tę noc rolą seanchaidhean jest przekazać tradycję następnym pokoleniom Túatha De Danann – plemienia bogini Danu.
Przed chwilą izbę opuściła kobieta, która przyniosła nowy ogień. Teraz szczapy na palenisku gorzeją, dając światło i ciepło. Można zaczynać.
Siwawy mężczyzna obejmuje wzrokiem gromadkę, która skupia się wokół niego ciasnym półokręgiem. Są w niej jego wnuki, ale nie tylko. W wielu rodzinach nie ma nikogo, kto mógłby i umiałby ciekawie opowiadać, stąd dziś będzie słuchany przez dzieci z połowy osady i dwóch sąsiednich. Spodziewa się, że pilnie słuchany.
Sprawdza, czy obok stoi dzban z piwem, przysłany przez Flanna wraz z dwójką jego dzieci, które siedzą teraz przed nim. Przyda się; będzie miał czym od czasu do czasu przepłukać gardło, bo scél o selkie liczy wiele słów.
Odchrząkuje, czym powoduje ustanie ostatnich szeptów, i przywołuje z pamięci pierwsze zdania plemiennej legendy.
Ta opowieść zaczyna się w dniu, w którym Dwayne syn Marvego wraca z nieudanego połowu. Całą powrotną drogę rozmyślał, gdzie mógł zapodziać drugą linkę do połowu łososia. Przez trzy dni szukał jej wszędzie, ale nie znalazł. Stąd dziś efekt jego pracy nie jest najlepszy; na przynęty w jedynej wędzie złapały się tylko trzy sztuki, a sieć do połowu śledzia jest porwana i więcej ryb z niej uciekło, niż zdołał wyciągnąć. Igłę niezbędną do jej naprawy zgubił wiele dni temu.
Jakież zatem jest jego zdziwienie, gdy wszedłszy do chaty, pierwszą rzeczą, którą widzi, jest ta właśnie igła leżąca na półce nad stołem; na tym miejscu, na którym powinna leżeć. Jest pewien, że ani wczoraj, ani przedwczoraj, ani trzy dni temu jej tu nie było. Zrzuca z barków przyniesioną do naprawy sieć i obraca się, by spojrzeć, czy aby zagubiona linka wędy nie zwisa z kołka na ościeżnicy, gdzie jest jej miejsce.
Zwisa.
Stoi przez chwilkę, w skupieniu rozwiązując tę zagadkę, ale w zasadzie już wie, co zaszło.
W chacie była selkie.
Wielu z was już wie, że selkie są tajemniczymi morskimi istotami. Dwayne w dzieciństwie słyszał o nich od dziadka, jak wy ode mnie. Morskie tonie przemierzają pod postacią fok, ale niektórzy widują, jak na odludnym brzegu pozbywają się swej gładkiej skóry i baraszkują w dziewczęcej postaci. Mają charakterystyczny nawyk: zdarza się, że cichcem odwiedzają ludzką sadybę i korzystając z nieobecności mieszkańców, robią w niej porządek.
– A jeśli w domu już jest porządek? – pyta Gilligan, który jest najmłodszy spośród słuchaczy. Jest bardzo przejęty. Za dwa miesiące skończy siódmy rok życia i o selkie słyszy pierwszy raz.
Za przerwanie opowieści zarabia kuksańca od Brandana. Brandan ma dziesięć wiosen i scél o selkie słyszał już trzy razy.
Seanchaidh uśmiecha się pod wąsem. On też zadał to pytanie swojemu dziadkowi. Zawsze był uważnym słuchaczem i rozważał wszystko z każdej strony.
– Wtedy selkie złoszczą się i robią bałagan – kwituje. Taką samą odpowiedź usłyszał od swojego dziadka, gdy sam skończył siedem wiosen. Do dziś nie wie, czy dziadek wtedy żartował, czy mówił prawdę.
Gilligan o nic więcej nie pyta. Nastawia uszu, by niczego nie uronić z opowieści, i natęża umysł, by wszystko zrozumieć.
Na ciąg dalszy nie czeka długo.
Wszystkie kobiety z Borreraigh śpiewają przy pracy. Wiele z nich łudzi się, że Dwayne je podsłuchuje. Że swoje ucho nadstawia, jak one, gdy śpiewa syn Marvego. Bo gdy on nuci, milkną wszystkie. Gdy on śpiewa, robota ustaje, bo żadna nie chce uronić ni słowa z jego pieśni. Ni żadnego dźwięku, bo on rzadko śpiewa słowami. Częściej śpiewa jak wiatr. Jak morze. Jak rybitwy. Jak pióra wioseł. Jak fale. Jak woda czerpana z Abhainn Oighir i niesiona w cebrze. Jak ręce praczki. Jak dulki łodzi.
Panny na wydaniu z Borreraigh porządkują swoje izby i stroją swoje domy, licząc, że Dwayne je odwiedzi. Zamiatają podłogę dwa razy dziennie. Dbają, by przy palenisku nie brakło drew. Ich cebrzyki zawsze są pełne czystej wody. Włosy co dzień splatają kolorowymi wstążkami. Pieką chleb, licząc, że go nim poczęstują. W spiżarni pod chatą trzymają dzban chłodnego piwa, gdyby chciał się napić.
Panny z Borreraigh zwykle kąpią się w Abhainn Oighir, strumyku spływającym z Teanga Bhán. Oonagh, która wodzi wśród dziewcząt prym, powiedziała mu o tym kiedyś. Dwayne wie, że liczą na to, że zakradnie się pod wodospad, by je podglądać. Że każda ma nadzieję, że go oczaruje nadobnością lic, krągłością pośladków, półkulami piersi, iglicami sutków, smukłością talii, futerkiem między nogami, tajemnicą łona, a on weźmie ją za żonę. Że będzie śpiewał dla niej, gdy ona będzie mu rodzić synów.
Dwayne syn Marvego jest samotnikiem. Nie ugania się za dziewczętami. Woli morze. Woli wiosłować, łowić ryby i śpiewać.
Ale teraz, podobnie jak pradziad Kelvann, jak dziad Lynch i jak ojciec Marve, sprowadzi do domu selkie, by urodziła mu synów. Zrobi to, wypełniając geis Brigidh. Tak jak ja was uczę, tak dziadek Dwayne’a nauczył go, jak ważne są selkie dla Túatha De Danann.
Młody rybak siada zatem na ławie, rozmyślając, w którym miejscu mógłby je spotkać. Loch Heborrach zna jak swoje dziesięć palców. Wie, że nie może to być zbyt daleko od Borreraigh, na skraju którego stoi jego chata. Do głowy przychodzą mu tylko dwa zakątki. Problem w tym, że od lądu są oddzielone niedostępnymi skałami, więc z tej strony nie da się do nich dotrzeć. Trzeba dopłynąć tam wcześniej i gdzieś ukryć łódź. Jego currach jest nieduża, przeznaczona zaledwie dla dwóch osób, i z jej schowaniem nie będzie kłopotu. A potem sam się gdzieś przyczai.
Wybierze najpiękniejszą, jak ojciec i dziad. Zabierze jej foczą skórę i ukryje ją, przymuszając w ten sposób jej dziewczęcą postać, by z nim została, prowadząc dom, rodząc synów i zapewniając łaskę morza. Dając szczęście. Niestety – wie, że nie na długo. Jego prababka, babka i matka, wypełniwszy geis, opuściły ludzkie domy i wróciły do swej morskiej dziedziny. Ma świadomość, że matka jego synów też go opuści.
Kiedyś.
Z opowieści dziadka pamięta, że selkie objawiają swą ludzką postać w końcu dnia podczas pełni księżyca. Nie może wtedy padać deszcz, a morze musi być spokojne.
Mijają dwie pełnie, podczas których morze jest wzburzone. Nadchodzi trzecia; Dwayne spędza ją w skałach Ag Bualadh. Bezskutecznie. Czwarta upływa w deszczu. W piątą szaleje sztorm. W szóstą zaczaja się w Ciùin Stuadhan – drugim z wytypowanych pół roku temu zakątków. Jest wigilia Lughnasadh; łacha piasku, którą obserwuje z cienia ostrego głazu, jest skąpana w świetle zachodzącego słońca. Wschodzi księżyc. Na pobliskiej skalnej półce wylegują się foki. Jest ich sześć. Były tam, gdy podpływał w południe, więc to nie selkie.
Dwayne’owi dłuży się czas. Zupełnie bezwiednie zaczyna nucić pod nosem swoją melodię, pieśń morza, szumu fal i pokrzykiwania mew.
Kilka foczych pysków zwraca się ku niemu.
Z dźwięków i nic nieznaczących sylab powoli rodzą się słowa. Ze słów plecie się treść:
Kochana foczko, spełnij mój sen,
Okaż się selkie, futro swe zdejm.
Urodzić synów lubo się zgódź,
Odzienie zostaw, wstąp na mą łódź.
Zaśpiew refrenu wciąż wibruje tonami tęsknych nut, gdy czworo zwierząt unosi się z leżącej pozycji. Z trojga z nich wysuwają się smukłe, jasnoróżowe ręce, za nimi trzy dziewczęce głowy, które patrzą na niego brązowymi oczami morskich stworzeń. Jedna z nich powoli ukazuje swą kibić w całej okazałości. Najpierw opadająca na skałę szarobrązowa skóra o gładziutkiej sierści uwalnia szczupłą kobiecą pierś o brązowych sutkach ze sterczącymi brodawkami. Poniżej piersi odsłania się brzuch. Prostują się nogi, a między nimi widać trójkątny meszek kryjący jądro kobiecości. Już stoi… nie, nachyla się ku opuszczonej foczej skórze i podnosi ją ze skały. Robi ku mężczyźnie dwa kroki, przystaje, po czym ogląda się na towarzyszki, które nie dokończyły swego przeobrażenia w dziewczyny. Te najwyraźniej zastanawiają się, czy się wycofać, czy stanąć do współzawodnictwa, ale gdy Dwayne kończy drugą zwrotkę swej pieśni, powoli odziewają głowy w foczą skórę. Ręce nikną wewnątrz i już przy kolejnym refrenie pięć fok patrzy na wybranka tej, z którą przegrały rywalizację.
Przy dźwiękach trzeciej zwrotki stojąca unosi dłoń w pożegnaniu, a gładkoskóre towarzyszki zsuwają się ze skalnej półki i nikną w wodzie.
Dwayne wstaje. Już nie ma powodu kulić się w swej kryjówce. Zdaje sobie sprawę, że – inaczej niż w przypadku pradziada, dziada i ojca – nie on wybrał matkę swoich synów, ale sam został wybrany. Wprowadza to jakąś zmianę w koleje losu Túatha De Danann, ale tylko bogowie wiedzą jaką. A co najmniej jeden z nich.
Seanchaidh podnosi dzban do ust, pociąga łyk i zapowiada:
– Teraz rozsiądźcie się wygodnie, bo opowiem ze szczegółami, co zdarzyło się, gdy Dwayne i selkie zostali sami na piasku Ciùin Stuadhan w wigilię Lughnasadh, Święta Środka Lata.
Są tam we dwoje. Widząc nagość dziewczyny, Dwayne zauważa, że nie ma jej czym okryć, co wprowadza go w zawstydzenie. Dlaczego o tym nie pomyślał?
Tymczasem ona odwraca się. Przygląda się jemu, a on jej. Rybak stwierdza, że gdyby sam wybierał, trudno byłoby mu znaleźć ładniejszą. Jest smukła, a proporcjonalnej budowy i wielkich, brązowych oczu będą jej zazdrościć wszystkie dziewczyny w Borreraigh.
– Znam twój głos. Ty jesteś Dwayne – odzywa się, a brzmienie tych słów przywodzi na myśl głębię morskiej toni.
– A ty? Jakie jest twoje imię?
– Kenai. Znam twój głos, ale nie znam ciebie. – W jej wypowiedzi pobrzmiewa wyrzut.
Dwayne rozumie, co ma na myśli.
Rozsznurowuje anorak i kładzie go na skale. To samo robi z koszulą i butami. Zzuwając je, wstydzi się, że są z foczej skóry. Już nie będzie takich nosić. Staje przed nią nago.
Kenai uśmiecha się.
– Śpiewaj dla mnie – mówi.
Podchodzi, upuszcza foczą skórę i nieśmiało przybliża dłonie do jego ciała. Gdy on podejmuje swą pieśń miłosną, Kenai maca go po ramionach, znajdując w nich siłę. Przesuwa ręce na kark, wodzi nimi po uszach, zsuwa na piersi, na sploty mięśni na klatce piersiowej rozrosłe dzięki codziennemu, długiemu wiosłowaniu. Ogląda dłonie o twardej od wioseł i rybiej łuski skórze, unosi je bliżej oczu. Potem chwyta za penisa i gdy ten sztywnieje jej w dłoni, twarz selkie rozjaśnia uśmiech zdziwienia i zaciekawienia. Zgina kark, by przyjrzeć się dokładniej temu dziwu, które rośnie pod wpływem dotyku, by wnet przestać się mieścić w jej zaciśniętych palcach. Spogląda pod górę, w jego oczy, i widząc, że taki dotyk sprawia mu przyjemność, przesuwa palcami wzdłuż członka, obserwując reakcję.
Dwayne śpiewa kolejną zwrotkę. Pręży się nie tylko penis, ale cała jego postać przeciąga się z leniwym zadowoleniem, znajdując w kobiecym dotyku niezaznaną dotąd przyjemność.
Kenai też się prostuje. Przylega do mężczyzny. Otacza go ramionami; przyciąga. Twardy członek uciska jej brzuch. Przesuwa się powoli w górę i w dół… W górę i w dół pod pępkiem, a ona czuje, że tam, ale głębiej; pod skórą, ale głębiej; gdzieś w środku – rodzi się w niej pożądanie wypełnienia. Wypełnienia mężczyzną.
Na razie jednak stoją przytuleni. Rybak śpiewa, a cicha melodia wydobywająca się z jego ust przenika ją całą. Wibruje nie tylko w uszach, w głowie, ale i pod brzuchem, pod miejscem uciskanym żywą męskością. W samym jej środku. Tam, gdzie niebawem Dwayne pocznie jej dziecko.
Wie to. Wie, bo jest czymś więcej niż kobietą.
Ale to później. Bo teraz on rozchyla jej ręce i obraca ją tyłem. Przyciąga do siebie, ale prącie nie wciska się w rowek między jej pośladkami, a poniżej. Tam też jest rowek, mniejszy i – okazuje się – wilgotny. To dobrze; ruchy członka – tym razem w przód i w tył – są łatwiejsze.
– Aaach! – wzdycha głośno Kenai, gdy penis dociera w swym ruchu do szczególnie wrażliwego miejsca. – Aaach! – ponawia, gdy robi to powtórnie.
Nachyla się, wystawiając na sztychy mężczyzny, by ułatwić mu dostęp do owego miejsca. Dopiero teraz odkrywa, że ta część ciała odróżnia kobiecą postać selkie od foczej. Dwayne śpiewa, niestrudzenie suwając członkiem, a ona znajduje rozkosz w obu doznaniach – pieśń muska jej uszy i pieści umysł, a penis muska jej krocze i pieści kobiecość.
Naraz staje się coś dziwnego.
– Oooogch… – Dziewczyna zmienia łagodne „Aaach” na bardziej ekspresyjne, bo prącie w kolejnym pchnięciu nie dociera tam, gdzie przedtem, ale wślizguje się we wnętrze. Początkowo sprawia jej to ból, stąd nuta charkotu w jej okrzyku, ale mężczyzna zdaje się to rozumieć. Zamiera na moment, potem rusza znów, ale wolniej.
Śpiewak wciąż rozwija przed nią kolejne zwrotki. Upojne tempo melodii na chwilę zwolniło wraz z akcją, ale teraz już przyśpiesza, wywołując kolejne okrzyki. Na powrót łagodnieją.
– Ooooch!… Ooooch!… Ooooch!…
Dwayne słyszy nie tylko głoski. Pochwa kobiety też wydaje swoiste dźwięki, które kojarzą mu się z chlupotem wody, odsuwanej piórami wioseł. Doświadczenie z łodzi pozwala wyczuć rytm, który daje najlepszy rezultat. Jak ruch wioseł zależy od wielu rzeczy, w tym od stanu morza i od czasu, w którym wioślarz chce dotrzeć do celu, tak ruch członka zależy od stanu kobiety i czasu potrzebnego na sięgnięcie po rozkosz.
Jej jednak czegoś brakuje. Prostuje kibić, dając to do zrozumienia mężczyźnie, a on wie, o co jej chodzi. Rozumie to, bo dziadek Lynch, przekazując mu legendę Túatha De Danann, jak ja wam dzisiaj ją przekazuję, nauczył go postępowania z selkie.
– Bo musicie wiedzieć, że między dziewczęcą formą selkie a każdą inną kobietą nie ma różnicy. Tak, Bryghtwyno, Tege, Muirne, Emet i Mariel, selkie w swojej kobiecej postaci jest tak zbudowana, jak wy. Też macie między nogami płatki do warg podobne, które strzegą wewnętrznej groty. Ta wasza grota również przyjmie kiedyś, jak Kenai, prącie mężczyzny, a on, jak Dwayne, obdaruje was nasieniem będącym początkiem waszych dzieci. Macie, jak selkie, taki mały groszek między tymi płatkami, który pęcznieje pod wpływem męskiego członka, stając się źródłem waszej przyjemności w każdym z nim złączeniu. To dzięki tej przyjemności i w oczekiwaniu na kolejną pożądać będziecie mężczyzny, gdy będzie się do was zbliżał ze swoim nasieniem, i wpuścicie go do swej cudownej groty. I wy, jak selkie, macie łona, w których nasienie męża będzie rosnąć, aż stanie się potomstwem, które po dziewięciu pełnych miesiącach wydacie na świat. Urosną wam też piersi jak Bryghtwynie, jeśli jeszcze ich nie macie, po to, byście, jak Kenai, mogły własnym mlekiem wykarmić synów i córki, którymi obdarujecie swoich mężów i ich rody.
Pociąga dwa łyki piwa i zwraca się do chłopców:
– A wy, Nialu, Gilliganie, Brandanie, Oengusie, Fionnie, Artairze i Kimballu, słuchajcie uważnie mojej opowieści, byście wiedzieli, jak zbliżyć się do kobiety. Geis Brigidh każdemu z was nakazuje szukać selkie, która urodzi wam syna, ale warto ją utrzymać w domu na tyle długo, by synów, córek i szczęścia było więcej. Kiedyś selkie was opuści, bo zmusza ją do tego geis boga morza, Marannána, ale od was zależy kiedy. Pomoże ją zatrzymać przy was zrozumienie jej kobiecej natury; umiejętność wzbudzania pożądania, które skłania każdą do otwierania miłosnej jaskini na waszego penisa. To samo dotyczy i zwykłych kobiet, bo nie wszystkim z was będzie dane znaleźć selkie. Im lepiej tę kobiecą naturę zrozumiecie, tym wasze szczęście będzie większe i dłuższe, bo szczęśliwa kobieta, jak szczęśliwa selkie, odpłaci wam szczodrze – potomstwem, radością i spełnieniem; porządkiem w izbie, dostatkiem w komorze i ciepłym posiłkiem po powrocie do domu.
Ponownie zwilżywszy usta piwem, seanchaidh kontynuuje scél.
Zatem wracam do mojej opowieści o Dwaynie synu Marvego, którego zostawiliśmy na piasku w Ciùin Stuadhan, by dać mu czas na pieszczenie Kenai członkiem, który to wsuwa do jej miłosnej jaskini, to znów wysuwa, a robi to w rytmie ruchu wioseł swej currach, którą zna lepiej niż cokolwiek innego. Ilekroć jest w niej, tylekroć czuje się tak, jakby stanowił z nią jedność. Zna prądy, które przesuwają się pod nimi; wie, czy ławica ryb, nad którą płyną, jest nieprzeliczona, czy też stanowi zaledwie odnogę właściwej. Wie, kiedy należy wiosła bardziej zagłębić, a kiedy można przestać się natężać, bo currach popłynie sama. Wie, kiedy przyśpieszyć, by jej pomóc dotrzeć do łowiska, a kiedy zwolnić, gdy ryba sama podpływa i wystarczy na nią poczekać. Z Kenai jest podobnie; czuje się z nią złączony nieznaną dotąd więzią i stąd wie, dlaczego ona się prostuje.
Puszcza jej biodra, a ona obraca się i siada na swej foczej skórze. Jej plecy dotykają piasku, a rozchylone, ugięte w kolanach nogi ukazują wlot do dziewczęcej groty. Dwayne klęka pomiędzy rozpostartymi udami kobiety i wkłada prącie między platki warg. Wsuwa je głębiej, czym wywołuje kolejny zmysłowy wzdech…
– Ooooch…
Głębiej, jeszcze głębiej!
Dziewczyna obciska go mięśniami znajdującymi się u wlotu zagłębienia miłości, a on wysuwa penisa, powoli i nie do końca. Mężczyzna przylega teraz do niej brzuchem, a włosy u jego dołu stykają się z jej kosmykami. Kenai wygina owłosione miejsce, przez co jej groszek rozkoszy, teraz już nabrzmiały przyjemnością i pożądaniem, przylega do członka i jest przezeń masowany. Kolejne suwy towarzyszą następnym wzdechom i odgłosom z jej groty. Śpiew Dwayne’a zamiera; nie jest już potrzebny. Selkie i tak go teraz nie słyszy skupiona na swoich doznaniach, a mężczyznę pochłania rytm ruchu i dźwięki z kobiety leżącej pod nim. Tak jak z łodzią, w podobnej jedności z kobietą odgaduje właściwe tempo. Powoli przyśpiesza. Jest bezbłędny; wszystkie jego zmysły dokładnie wiedzą, co dzieje się pod nim, i wiodą ich oboje, bo przecież teraz są jednym organizmem jak wioślarz i łódź, do celu.
Gdy Kenai podnosi pupę i zastyga, by wydać tryumfalny okrzyk rozkoszy, mężczyzna przyciska się do niej i w szybkich skurczach prącia strzyka nasieniem, zapładniając ją.
Oboje o tym wiedzą. Jest wszak pełnia księżyca, wigilia Lughnasadh, Święta Środka Lata i zarazem święta pierwszych plonów.
Przed wejściem do currach Kenai wstrzymuje rękę mężczyzny, gdy ta sięga po wiosło. Mówi:
– Zatrzymaj się! Muszę ci coś powiedzieć.
Dwayne wie, że to bardzo ważne, bo przenika go zimny prąd. Zimniejszy niż ten, który w Imbolc, Święto Środka Zimy, przyprowadza łososie do Loch Heborrach. Zastyga i spoziera w jej oczy. Są wielkie i zimne jak morze pełne łososi.
– Zakochałam się w tobie, słysząc pieśni, które śpiewasz. Prosiłam Marannána mac Lita, boga morza i boga obietnicy, władcy wszystkich selkie, by zezwolił mi opuścić jego dwór i być twoją. Odmówił. Zwróciłam się do Brigidh po pomoc. Zgodziła się uwolnić mnie od Marannána, ale nałożyła na ciebie geis.
Dwayne czuje, że zamarza, mimo że jest ciepły wieczór w środku lata. Słucha dalej.
– W dwie noce w roku, najdłuższą i najkrótszą, nie wolno ci być w domu ani w wiosce. Wypłyniesz wtedy w morze, a mnie zostawisz samą.
Nie jest to trudny warunek. Rybakowi krew znów krąży w ciele. Niejedną już noc spędził, łowiąc ryby i polując na morskie zwierzęta.
– Dobrze – mówi. – Skoro będziesz na mnie czekać w chacie, to nic takiego.
Wszystko jest jasne. Kenai wrzuca foczą skórę i wchodzi do łodzi, a on łapie za wiosła.
Przywiózłszy kobietę do chaty, wypływa ponownie, by ukryć gładko-elastyczne odzienie swojej selkie w tajnym schowku.
Odtąd śpiew Dwayne’a rozbrzmiewa częściej. Jego izba jest zawsze czysta i porządek w niej panuje nienaganny. Świeżo upieczonego chleba nigdy nie brakuje. Gdy wraca z połowu, wie, że w izbie czeka na niego ciepły posiłek. Uśmiechnięta Kenai podaje go z dzbanem chłodnej wody lub grzanego piwa. Zimą ogień buzuje, a stos drewien zapewnia, że w nocy nie zgaśnie. Połowy są obfitsze niż przed Lughnasadh, skutkiem czego w chacie gości dostatek.
Trzy dni przed Cetshamain Kenai odcina pępowinę pierwszego syna.
Mijają szczęśliwe lata, w które Kenai rodzi kolejnych potomków Túatha De Danann.
Nie jest to w smak Oonagh, która zwija się z zawiści. Podburza inne zazdrośnice ze wsi, mimo że wiele z nich ma już mężów i dzieci. Szpiegują nieznaną kobietę znikąd, knując, czym by jej zaszkodzić.
W najdłuższą noc roku jest dziwnie pogodnie. Dwayne jest na morzu, a Nareena dostrzega męską postać wślizgującą się do jego chaty. Niebawem dobiegają z niej odgłosy miłosnych czynności. Zafrapowana sąsiadka biegnie do Oonagh i odtąd podsłuchują razem. Będą miały co opowiadać!
Mija tydzień. Plotki docierają do rybaka. Długo im się opiera, ale w końcu dojrzewa w nim zamiar, by przekonać się co do ich prawdziwości. Łamie geis Brigidh i w najkrótszą noc w roku wprawdzie wypływa w swej currach, ale miast pozostać na morzu, zawraca i zakrada się do Borreraigh. Zaczaja się w spiżarni pod podłogą izby. Stąd słyszy wszystko znakomicie. Każdy krok, każde słowo, niemalże każdy oddech.
Słyszy, jak Kenai usypia starszych synów. Słyszy, że nie kładzie się potem, lecz po pewnej chwili otwiera drzwi i Dwayne jest pewien, że wpuszcza kogoś do izby. Zachowują się cicho, ale słychać, jak leże stęka pod obciążeniem, a mężczyzna ukryty pod podłogą wie, że nie pod ciężarem pojedynczego człowieka. Wnet zaczyna trzeszczeć rytmicznie i wtedy podejrzenie zmienia się w pewność.
Narasta w nim zazdrość, mącąc rozum i miłość. Staje przed chatą i otwiera nagle drzwi, omalże urywając pasy skóry, na których są mocowane. Chwyta ostry, długi na niemal sążeń oścień, który wisi obok drzwi. Na nieszczęście nie musi go szukać; od lat selkie utrzymuje chatę i sprzęty w największym porządku. Na nieszczęście selkie dba o wszystko, również o to, by jego rozdwojony grot był naostrzony. Na nieszczęście… Zatapia ów grot w plecach obcego, który spoczywa na jego Kenai i przyciska ją do leża. Chce go zabić i nie myśli o niczym więcej.
Jednak go nie zabija. Nieznajomy wstaje, jak gdyby furia męża i cios grotu go nie dotyczyły. Jego twarz i cała postać mienią się to zwodniczą poświatą, to zdradliwym cieniem. Pozostaje nierozpoznany. Wymyka się przez otwarte wciąż drzwi, zostawiając w izbie oniemiałego rybaka, wpatrującego się w oścień przebijający serce Kenai.
– Dziadku, a… – Gilligan usiłuje o coś zapytać, ale milknie uderzony przez Brandana łokciem w żebra i walnięty w głowę przez Bryghtwynę, która jest duża i ma długie ręce. Siedzi w tylnym rzędzie, ale to nie przeszkadza jej dosięgnąć kędzierzawej czupryny młodszego kuzyna.
Incydent pozwala siwiejącemu mężczyźnie sięgnąć po dzban i zwilżyć gardło jego zawartością przed kontynuacją opowieści.
Przy stosie pogrzebowym Kenai gromadzi się cała ludność Borreraigh. Oprócz ciała płoną w nim przedmioty, których używała: płaszcz, suknie, nóż kuchenny, tłuczek, grzebień, igły, spinki i wstążki. Oonagh uśmiecha się z tryumfem, podobnie jak kilka kobiet z jej grona. Dzieci zmarłej są za małe, by zrozumieć, co się stało. Dwayne też nie rozumie. Kim był ten mężczyzna-niemężczyzna, w którego godził ościeniem? Czy on w ogóle istniał? Rybak jest zrozpaczony swoim czynem. Żal i boleść nie opuszczają go przez całą ceremonię i dlatego przez zapomnienie skóra jego selkie nie zostaje wrzucona do ognia. Pozostaje bezpieczna w kryjówce.
Na szczęście…
Cztery razy mieszkańcom Borreraigh miesiąc pokazuje swe pełne oblicze i trzy razy chowa się przed światem. Zbliża się Samhain, Początek i Koniec Roku. Koniec starego i początek nowego.
Jest ciemno jak teraz. O tej porze roku noce są długie, a ledwie minął wieczór. Dwayne leży i nie śpi. Najmłodszy syn płacze przez sen, więc pierworodny unosi się na łokciu i go utula. Ma już sześć wiosen i uważa się za niemal dorosłego. Teraz na nim spoczywa część obowiązków matki. Rybak myśli o tym wszystkim, nie mogąc zasnąć. Od kiedy w jego chacie nie ma Kenai, nie ma też radości. Synowie się nie śmieją, a on przestał śpiewać. Komu miałby śpiewać? Dzieciom? Sobie? Czy ukoi tym smutek?
Chłopcy uspokajają się; wnet słychać równe oddechy całej trójki. Nie mija wiele czasu, gdy w panującej ciszy odzywa się delikatne stukanie w drzwi. Po chwili kołatanie ponawia się – rytmiczne, naglące, ale wątłe i jakieś nieludzkie.
Dwayne rozumie wezwanie.
Wstaje, po omacku odnajduje i wkłada buty i anorak. Starając się nie obudzić synów, wyślizguje się z chaty.
Dociera do currach, podobnie jak kilku innych mężczyzn z wioski do swoich łodzi. Odwiązują je od pali, spuszczają na wodę. Powietrze jest bardzo wilgotne, ale księżyc jest widoczny; oświetla dziewięć łodzi, które wyruszają w morze. Wszystkie są mocno obciążone, o czym świadczą ich niskie burty, mimo że w każdej jest tylko sternik i ładunku nie widać. Nikt nie wiosłuje; łodzie płyną same w absolutnej ciszy; nie słychać nawet plusku fal. Kierują się na zachód.
Ku Tir Tarngiri, Ziemi Obietnicy, krainie umarłych.
Świat zamarł jak pasażerowie łodzi.
Wkrótce rozdzielą się w zależności od tych, których wiozą.
Przebywają morze nadspodziewanie szybko, jakby czas i przestrzeń ich nie dotyczyły. Niebawem Dwayne traci z oczu wszystkie poza dwiema, które wciąż mu towarzyszą. Obie są większe od jego currach, ale tkwią w wodzie równie głęboko.
W mijającym roku w Borreraigh poza Kenai zmarła tylko Tege, a stało się to przy porodzie. Zatem w łodziach muszą być dusze zmarłych z sąsiednich wiosek – myśli rybak – …tych, które znajdują się wyżej, z dala od morza.
Płyną ku Tir na mBan, Ziemi Kobiet, albo Tir na nÓg, Ziemi Młodych. O miejscu przeznaczenia decyduje Marannán mac Lit – bóg Ziemi Obietnicy. Powietrze wypełnia rzadki opar, który je dodatkowo rozświetla. Trzy łodzie wytracają prędkość i miękko dobijają do skalistego brzegu. Mimo braku cum i pali przylegają do kamieni jak przywiązane. Widać tylko wąski pas morza, skrawek brzegu i łodzie z sylwetkami sterników; wszystko inne pochłania opar.
Z jego głębi rozlega się tubalny głos boga. Marannán wywołuje pierwszą ze zmarłych:
– Dechtire córka Tarlocka…
Jedna z łodzi, będąca po prawej od currach, zakołysała się i zmniejszyła zanurzenie.
Odzywa się kolejne wywołanie:
– Branwen córka Cuinna…
Teraz wahnęła się ta z lewej. I jej burta się podwyższyła.
– Kellie córka Farrella…
…
– Muirne córka Keanana…
…
– Tege córka Gorona…
Currach, w której siedzi Dwayne, kołysze się i traci część obciążenia. Mniej niż pół ładunku – ocenia rybak. Tege była wątła i niewysoka. – Kto tu został? Czy dobierają się wioskami? Czy wiozłem Kenai?
Rybak rozgląda się gorączkowo, ale to nic nie daje. Nadal jest w swojej łodzi. Nadal oczy mówią mu, że sam, ale wie, że to nieprawda. Zna swoją currach lepiej niż siebie. Wie, że ktoś mu towarzyszy. Wie, ile pasażer waży – dokładnie tyle, co Kenai. Wie, gdzie siedzi i w jakiej pozycji. W takiej, jak Kenai, gdy ją wiózł w wieczór, w który spłodził pierworodnego syna. Wtedy za nim leżała skóra selkie i dlatego było nieco większe przegłębienie na dziób.
Pojmuje, że to jego ostatnie spotkanie z tą, która dała mu prawie siedem lat szczęścia i trzech synów. Nie może się z tym pogodzić… Macha rękami, zaciska palce w usiłowaniu uchwycenia jej, zatrzymania przy sobie.
Dłonie łapią tylko bezcielesny opar.
Rozlega się wywołanie:
– Cutha córka Jannona…
Łódź na prawo od niego kołysze się uwolniona od reszty ładunku i bez udziału siedzącego w niej człowieka odbija od brzegu. Gdy ponownie odzywa się głuchy głos Marannána, obrawszy drogę powrotną, znika w oparze.
– Lynet córka Branna…
Łódź z lewej kołysze się. Po zanurzeniu widać, że został w niej dokładnie jeden pasażer. Jeszcze tylko dwa imiona… Dwayne’a przenika rozpaczliwa myśl: Nie!!! Nie opuści swojej selkie! Nie pozwoli się tak zostawić! Ma jeszcze szansę… Ostatnią. Kiedyś zakochała się w jego głosie. Czy wciąż potrafi śpiewać? Kiedyś umiał…
Początkowo z jego ściśniętego gardła wydostają się tylko chropawe, niemelodyjne dźwięki. Z trudem buduje melodię. Ma tylko to… Gardło, krtań, wargi… I miłość.
Bóg wywołuje następne imię:
– Kenai…
Currach się kołysze i rybakowi wydaje się, że uwolniona od ładunku wyskakuje z wody jak topolowy pływak. Dwayne się nie poddaje. Łzy moczą mu policzki, ale, o dzięki ci, Brigidh, gardło przestaje charczeć. To wystarcza, by wyśpiewać pierwsze słowa:
Okaż łaskawość i obróć w żart,
Że twej miłości nie byłem wart.
Czy musisz zostać w krainie mgły?
Czy nic nie znaczą rzewne me łzy?
Istota, która już opuściła łódź, waha się i ponownie łapie za krawędź burty. Dwayne czuje to całym sobą, bo currach to część niego. Nadzieja dodaje werwy i siły głosowi.
Ponownym geisem mocno mnie zwiąż,
Bo ja cię kocham, zawsze i wciąż!
Prawdziwa miłość bez końca trwa.
Jej Tir Tarngiri niestraszna mgła.
Z głębi oparu rozlega się głuche wywołanie kolejnej zmarłej:
– Aoife córka Aengusa…
Łódź z lewej oddaje ostatniego pasażera i wyrusza w drogę powrotną. Jak poprzednia – bez udziału wioseł. Przy brzegu zostaje tylko jego currach. Wciąż drży niespokojnie. Kenai, która nie puściła burty, nie może się zdecydować albo też w niewidzialnym świecie toczy się jakaś walka.
Głos rybaka się rozjaśnia. Już nie chrypi. Jest pełny jak dawniej. Jak wtedy, gdy śpiewał swojej selkie.
Pokona bogów, gdy tylko chce.
Niechaj zostaną w tej swojej mgle!
Ach, uczyń zadość dziś moim snom;
Mój dom w Borreraigh, to też twój dom.
– Kenai… – Wołanie Marannána rozlega się ponownie.
Currach wciąż się kołysze. Coraz mocniej…
Dwayne nie wie, który z bogów stoi po jego stronie, a który jest za Marannánem. Jeśli znajdzie wsparcie u Dagdy, wygra. Jeśli u Brigidh – ma szansę. Tylko że złamał jej geis. Zatem słowa kolejnej zwrotki kieruje do tej bogini. Czuje w sobie nadzwyczajną moc, którą przelewa w śpiew:
Mądra Brighidho, znów przy mnie stań!
Okaż swą łaskę, wysłuchaj łkań!
Przebacz, com zrobił, złamawszy geis…
W tym momencie zachodzą równocześnie dwie rzeczy – kolejny raz rozlega się wołanie: „Kenai…” i currach osiada głębiej. Rozkołysuje się tak, jakby ktoś do niej wskoczył. Dwayne nie ma wątpliwości, że to jego selkie. Chwyta za wiosła i wyśpiewywując ostatni wers błagalnych słów swej pieśni…
Pozwól ją zabrać w powrotny rejs.
…odbija od kamienistego brzegu. Żadna cudowna siła mu nie pomaga, więc jak szalony pracuje wiosłami, ścigany tubalnym głosem Marannána uparcie wywołującego zmarłą:
– Kenai…
…Wiosłuje, ścigany…
– Kenai…
…
– Kenai…
…
Niezaznana od niemal pół roku radość uskrzydla go i dodaje sił, dlatego nie czuje zmęczenia. W końcu niebo na wschodzie jaśnieje i głos boga Ziemi Obietnicy milknie. Odtąd Dwayne wiosłuje w zwykłym tempie. Cały czas śpiewa; słowa same spływają na wargi, a dźwięki same formują się w krtani. Jest świadom długości czekającej go podróży, choć wie, że sternicy pozostałych łodzi zmarłych właśnie przecierają oczy, gramolą się ze swych leży i przeciągają mięśnie zastane przez noc. Wcale im nie zazdrości, przeciwnie – czy może człowieka spotkać większa radość niż powrót do domu z odnalezioną miłością?
Do Borreraigh zbliża się późnym popołudniem, ale nie od razu dobija do pomostu koło swej chaty. Najpierw podpływa do skalnej kryjówki, w której ponad siedem lat temu schował skórę selkie. Wyciąga ją i kładzie na skale, przy której na fali przyboju kołysze się currach. Z Kenai, tego jest pewien.
Niewidzialna pasażerka wychodzi, bo burta się wynurza. Dwayne obserwuje foczą skórę. Ta porusza się, jakby ktoś ją oglądał, oceniając stan, potem układa inaczej, wypełnia, nabiera kształtu… Foczy pysk zwraca się ku niemu, żywe oczy patrzą wprost w jego i przysiągłby, że wibrysy układają się w uśmiech.
Żegna ją pieśnią. Gdy ostatnie jej dźwięki przebrzmiewają, stapiając się z łagodnym chlupotem fal, foka zsuwa się ze skalnej półki i znika w wodzie.
Odtąd, ilekroć Dwayne wypływa na połów i śpiewa, widzi ją przy currach. Poznaje ją po plamkach na pysku, po wibrysach, po oczach. Wielokrotnie patrzą na siebie, czerpiąc radość ze spotkania. W połowach dobrze mu się wiedzie; na tyle dobrze, że niczego więcej nie potrzebuje; ani on, ani synowie.
Często się zdarza, że wróciwszy z morza, zastaje w chacie nadzwyczajny porządek. Udaje, że wierzy pierworodnemu, gdy ten chwali się, że to zasługa jego i braci. Wie, że to nieprawda; po pierwsze dlatego, że taką dokładność i nieludzką czystość może zapewnić tylko selkie, a po drugie – bo w te akurat dni Kenai nie cały czas towarzyszy mu przy łodzi. Ale nie wie, że gdy on udaje się na targ do dużej osady odległej od Borreraigh o niemal pół dnia drogi, jego synowie pędzą w znane tylko im miejsce w załomie skał na spotkanie z matką. Zapewne dzięki temu wszyscy trzej pływają znakomicie, a najlepiej średni, który ma palce stóp i po dwa palce u rąk zrośnięte błoną. W istocie bowiem jest synem Marannána mac Lita, który nie tylko jest bogiem morza, ale i mistrzem ułudy, który lubi zapładniać cudze żony.
Seanchaidh wypija resztę piwa, po czym wstaje na znak, że to koniec opowieści.
Gilligan śpi. To nic; jeśli bogowie pozwolą, będzie miał okazję wysłuchać jej jeszcze nieraz. Bryghtwyna prowadzi półśpiącego do wyjścia; niemal go niesie. Jest najstarsza, jest silna i wie, że to jej obowiązek. Reszta dzieciaków też powoli wstaje, zbierając się do spania w sianie na stryszku nad bydłem.
Gdy wychodzą, zostaje tylko Nial syn Dorana z sąsiedniej wsi. Wiosną zeszłego roku stracił matkę, która po prostu zniknęła. Ludzie uważają, że opuściła męża dla innego, bo ciała nie odnaleziono, ale równie dobrze mogła spaść z klifu. Pogoda była wtedy sztormowa.
Ośmiolatek podnosi wzrok ku pobrużdżonej zmarszczkami twarzy starego. Młode oczy szklą się od łez, widać w nich całą gamę sprzecznych uczuć: nieśmiałość przeplata się z determinacją, a jasna ufność walczy z mrocznym smutkiem.
– Seanchaidh, czy… – zaczyna. I milknie.
Mężczyzna wie, co chłopca nurtuje. Wie, że boi się odpowiedzi, gdyby była nie po jego myśli, a zarazem chciałby, by ktoś potwierdził jego nadzieję. Waha się i zwleka z pytaniem, więc stary, uprzedzając je, odpowiada:
– Tak, Nialu. Twoja mama jest selkie.
Powiedział: „jest”.
Syn Dorana jest bardzo mądry jak na swój wiek. Wie, że selkie nie umierają, tylko odchodzą, by dalej przemierzać morze w postaci fok. Odchodzą, bo zmusza je do tego geis, a na to nic nie można poradzić.
Twarz ośmiolatka rozpogadza się. Chłopiec w podskokach dogania rówieśników.
Jak Ci się podobało?