Schron
11 maja 2016
1 godz 11 min
Słońce nieśmiało pojawiło się na jaśniejącym niebie, rozpraszając półmrok. Pierwsze promienie pełzały po okolicy, lizały szarą elewację dwupiętrowego budynku szpitala dla psychicznie i nerwowo chorych. Zaglądały do okien, rzucając prostokątne smugi światła. Bartek uchylił okno, zapalił papierosa i spróbował kawę. Smakowała jak siki, ale z fajką była do przyjęcia. Zaciągnął się, czując na twarzy orzeźwiający powiew świeżego, jeszcze nierozgrzanego powietrza. Lubił poranki w pracy. Mógł sobie bezkarnie pozwolić na dymka w służbowej jadalni, ale nie tylko. O tej porze panowała tutaj cisza i niezwykły spokój. Przynajmniej do czasu, aż obudzą się pacjenci. Wtedy zaczną się ślinić, śpiewać, wyć i wieszczyć koniec świata.
Czekolada Wedla, którą czuł w kieszeni fartucha, przypomniała mu o Karolinie. Z tą pacjentką wiązał pewien plan. Kobieta była nawet ładna, ale jej ciało... jej ciało było dziełem sztuki. Miała wspaniałe piersi, wcięcie w talii, długie zgrabne nogi i dupcię jak marzenie. W pewnym sensie było to niesprawiedliwe. Tyle seksapilu w ciele wariatki? Chłopak podrapał się po pryszczatym policzku. Wkurzało go, że wciąż był prawiczkiem. Dziewczyny z osiedla unikały go, a nawet śmiały się z niego. Tak, śmiały się szmaty, twierdząc, że niby on wcale nie pracuje w psychiatryku, ale jest jednym z pacjentów. Niestety, bycie prawiczkiem jest do dupy, pomyślał, ale to się może zmienić. Już wkrótce. Za chwilę. Wszystko dzięki Karolinie.
Tydzień temu ją wymacał. Sama go prosiła, żeby poprawił prześcieradło. Może to żadna wariatka, tylko zwyczajna nimfomanka? Miał nadzieję, że tak właśnie jest. Znaczy, niech sobie będzie niezrównoważona, ale gdyby była jednocześnie nimfomanką, byłoby zajebiście. Od tamtej pory chadzał do toalety nawet w pracy. Pamięciówki z nią w roli głównej, zawsze kończyły się soczystym wytryskiem. Dopił kawę, wyrzucił niedopałek za okno i wyszedł z jadalni. Jeszcze raz sprawdził, czy czekolada leży na swoim miejscu. Ta kretynka uwielbia czekoladę.
Długi korytarz był pusty, światło odbijało się od wypastowanego linoleum. Dobra robota, sam ją pastował godzinę wcześniej. Szefostwo było z niego zadowolone. Często chwalono go za pracowitość. Czas, żeby teraz on został zadowolony. Uśmiechnął się pod nosem, choć czuł lekką nerwowość. Był pobudzony. Wreszcie dotarł do pokoju numer piętnaście. To w tej sali zakwaterowali Karolinę, ale musiał się spieszyć. Nie będzie tam sama zbyt długo. W tym mieście wariatów nie brakuje, tylko patrzeć jak jej kogoś dokwaterują. Wziął głęboki wdech i wszedł ostrożnie do środka.
Nie spała. Leżała wpatrzona w sufit. Przez chwilę próbował odgadnąć, co też może widzieć tam, ta idiotka, ale to było ponad jego siły intelektualne. Zamknął ostrożnie drzwi, podszedł do łóżka, przysiadł na jego brzegu i ich wzrok się skrzyżował. Ach to jej spojrzenie. Trochę mętne, nieostre, ale intensywne... przyprawiała go o ciarki, które czuł nawet na jądrach. Mimo że miała obcięte włosy na krótko, nie można było ukryć faktu, że to zdrowa dupa, w sam raz do rżnięcia. Przełknął ślinę i spojrzał na pomiętą koszulę nocną, pod którą rysowały się bajeczne piersi. Chłopak poczuł adrenalinę. Podniecała go już sama jej bliskość.
– Przyniosłem ci czekoladę – musiał odkaszleć, dostał chrypki. Wszystko przez to, że była taka seksowna. – Wiem, że ją lubisz. Porządna – pomachał tabliczką czekolady – oryginalna, dla mojej ulubionej pacjentki.
– Dzięki doktorze – słodki aksamitny głos, wywołał błyskawiczną erekcję. Mówiąc, dziękuję, tak naprawdę prosiła, żeby ją zerżnął. Nie miał żadnych wątpliwości. Tym głosem zarobiłaby fortunę na sekstelefonie.
– Muszę sprawdzić, czy wszystko z tobą jest w porządku, rozumiesz? – ta idiotka brała go za lekarza. Lepiej być nie mogło.
Ostrożnie wysunął dłoń, udając, że chce wygładzić nieistniejącą fałdę na jej koszuli, gotów cofnąć rękę, w razie, gdyby zaczęła krzyczeć, albo robić coś innego. W końcu to wariatka. Nie krzyknęła, za to wyrwała mu z ręki czekoladę. Podczas gdy pacjentka objadała się słodkim prezentem, chłopak położył dłoń na piersi Karoliny, ależ była sprężysta. Ścisnął mocniej, zaczął ugniatać, aż zainteresował się sutkiem. Dużym, rzucającym mu wyzwanie, sterczącym sutkiem. Uszczypnął brodawkę. Kobieta uśmiechnęła się idiotycznie, więc zacisnął palce jeszcze mocniej. Miał wypieki na twarzy.
Masował obydwie piersi. Zupełnie tego nieświadomy, miał otwarte usta. Podniecenie ściskało go za gardło, wywoływało drżenie całego ciała. Macał ją, a ona wpieprzała czekoladę, aż jej się trzęsły uszy. Chłopak oddychał coraz płycej. Wzwód rozsadzał mu nogawkę.
– Doktorze, swędzi – oblizała palec. Wszystkie miała umazane czekoladą.
– Gdzie cię swędzi? – aż mu się zaświeciły oczy.
– Tam niżej.
Puścił pierś, pomknął ręką niżej, aż wsunął ją pod koszulę kobiety. Ależ miała gładką skórę. Może wszystkie wariatki tak mają? Niewidomym wyostrza się słuch, gdy tracą wzrok, a wariatom wygładza skóra, kiedy tracą rozum? Przełknął ślinę. Kogo to obchodzi. Dotarł do krocza, oczywiście nie miała majtek. Ta zdzira strasznie go podniecała. Nie mógł jasno myśleć.
– Tutaj – potwierdziła.
– Cipka cię swędzi? Doktor się tym zajmie.
– Cipka – rechotała rozbawiona.
Nie potrafił już z nią rozmawiać. Poczuł przyjemną miękkość wzgórka. Przesunął palcami po włosach łonowych i wrócił do sromu. Głaskał kobiecość Karoliny dłuższą chwilę, oddychając coraz ciężej. Miał wrażenie, że penis mu eksploduje. Szybko zrobiła się wilgotna. Mokre wargi rozkleiły się z charakterystycznym mlaśnięciem. Wsunął dwa palce do środka. O rany! Jaka była ciepła, ciasna i mokra.
– Jesteś najgorętszą szmatą, jaką w życiu widziałem – wychrypiał rozpalony do białego. Wsuwał w nią palce i wysuwał. Robił to powoli, rozkoszując się każdą sekundą. Powietrze wokół niego zdawało się płonąć. To prawdziwa szpara chłopie! Słyszał radosny głos. Rządzisz stary...
– Swędzi – westchnęła, jej chyba też było dobrze.
– Lubisz palcówkę, co? – obserwował twarz pacjentki, która przestała jeść czekoladę. Zresztą, zdążyła pochłonąć ponad połowę. – Podoba ci się to...
– Doktorze... – jęknęła cichutko. – Chciałby doktor włożyć?
Miał wrażenie, że płonie. Błyskawicznie wskoczył na łóżko, ukląkł pomiędzy rozchylonymi udami i wyjął penis. Był tak twardy, że niemal z trudem odchylił go do pozycji poziomej. Chwilę się masturbował. Jeszcze nigdy nie trzymał penisa tak blisko prawdziwej szpary. Zdarzało mu się zabawić z dmuchaną lalą, ale to? To było niezwykłe. Włożył go. Wreszcie to zrobił. Natychmiast pochłonął go zmysłowy świat kobiecego wnętrza. Karolina była w środku rozpalona jak martenowski piec. Zaczął się w niej poruszać nerwowo.
– Tak dobrze? – jeszcze się pytała? Ta mała zdzira chciała, żeby mu naprawdę było dobrze. Widocznie jej na tym zależało, grzeczna szmata.
– Jesteś moją ulubioną pacjentką, wiesz o tym? – piekły go wszystkie pryszcze na twarzy. Głos drżał, prącie pulsowało boleśnie.
Błyskawicznie pojawiło się mrowienie. Dreszcze przemknęły po kręgosłupie, spłynęły po pośladkach i po chwili miał wrażenie, że nawet jądra pulsują nerwowo. W ostatniej chwili wyjął członka i spuścił się w przygotowany ręcznik. Zawirowało mu przed oczami. Spiął się, znieruchomiał na sekundę, po czym drżał nerwowo i znowu znieruchomiał. Wreszcie poczuł, że staje się miękki i ociężały. W dodatku zrobił się senny. Wow, ale jazda, powtarzał w myślach. To było niezwykłe.
– Doktorze – zatrzymała go, łapiąc za rękę. – Bliżej...
Pochylił się.
– Niech doktor mnie zabierze do siebie, do domu... będzie mógł ruchać, kiedy będzie chciał.
Chłopak przełknął ślinę. Ledwie trafił do drzwi. Miał miękkie nogi, ale propozycja Karoliny... wiedział, że długo będzie mu siedziała w głowie. Jeszcze godzinę później, kiedy palił papierosa – zachłannie, jakby to miał być jego ostatni papieros w życiu – wciąż słyszał te słowa. O tym, żeby ją zabrać i oczywiście to, że będzie mógł ruchać, kiedy będzie chciał. To była propozycja, która mogła paść tylko z ust wariatki, ale... Nowy dzień obudził się na dobre. Nigdy by nie pomyślał, że rozpocznie go z takim dylematem. Słońce zdążyło się wspiąć wyżej.
***
Poranek był przyjemny, ciepły, słoneczny i niemal bezwietrzny. Dzielnica domków jednorodzinnych skąpana w złotych promieniach sprawiała wrażenie sennej, niemal wyludnionej. Ciszę przerywały jedynie szczekające psy, czasem przejechał samochód. Agata zaparzyła kawę. Miała za złe Andrzejowi, że nie wymyślił niczego na weekend. Powinni gdzieś pojechać, pogoda była pierwsza klasa. Zaniosła filiżanki do ogrodu, gdzie mąż usiłował naprawić kosiarkę.
– Nie udawaj, że masz o tym pojęcie. Jeszcze stracisz palce. Napij się lepiej kawy – postawiła filiżanki na ogrodowym stole, spróbowała swoją i dodała odrobinę śmietanki.
– Może masz rację – mężczyzna podszedł do stołu, przetarł pobrudzone smarem dłonie i usiadł.
– Więc jak będzie z weekendem? – podjęła jeszcze jedną próbę.
– No weź, nie zaczynaj. Mówiłem ci już. Musimy zacząć oszczędzać.
– Przecież nie mówię, żebyśmy jechali nad morze. Chodziło mi o coś tutaj... w pobliżu?
Kobieta zmrużyła oczy, wystawiając twarz do słońca. Może Andrzej ulegnie? Na pobliskim drzewie śpiewał ptak. Chyba skowronek. Gdzieś w sąsiedztwie ryczała kosiarka spalinowa. Po chwili dotarł do jej nozdrzy zapach świeżo ściętej trawy. Coś ścisnęło ją za serce. Cholera jasna pomyślała, powinni teraz leżeć nad wodą.
– Każdy grosz się przyda – usłyszała zakłopotany głos męża. – Hipoteka domu...
– Dobra, skończ już – nie chciała zabrzmieć tak oschle, ale stało się. – Po prostu nie było tematu. – Wyjęła z kieszeni paczkę papierosów. Wiedziała, że nie znosił, kiedy paliła, ale to była dobra okazja, żeby mu pokazać, iż nie wszyscy dostają to, czego pragną. Ona nie dostała. Nie możesz się domagać wyjazdu, skoro nie macie pieniędzy, pojawił się głos rozsądku. Być może, ale nie muszę udawać, że mi to pasuje.
Za ogrodzeniem przeszedł sąsiad. Mężczyzna nie miał koszulki i choć wyglądał na starszego, był opalony i dobrze zbudowany. Agata pomachała do niego, uśmiechając się, mężczyzna odpowiedział tym samym. Po chwili usłyszeli kosiarkę. Cóż, zamiast opalać się nad jeziorem, siedziała w ogrodzie i słuchała ryczącej kosiarki sąsiada.
– Ile ten facet ma lat? – spojrzała na Andrzeja, mrużąc oczy przed słońcem.
– Nie wiem, ze czterdzieści? Dlaczego pytasz?
– Całkiem dobrze się trzyma, nie sądzisz? – nie wiadomo czy się uśmiechała, czy skrzywiła twarz przed ostrym promieniem oślepiającym oczy.
– No wiesz? – mężczyzna żachnął się. – Chciałabyś, żebym tak wyglądał?
– Teraz, czy za dziesięć lat? – uśmiechnęła się złośliwie.
– Nie wiedziałem, że podobają ci się tacy faceci.
– Nie powiedziałam, że mi się podoba, coś ty taki przewrażliwiony?
Pojawił się lekki podmuch wiatru. Kobieta poczuła go na swojej skórze. To była przyjemna, niemal intymna pieszczota. Ptak gdzieś za głową zaćwierkał intensywnie, może chciał przekrzyczeć wrzeszczące kosiarki, uznając je za konkurencję? Agata zaciągnęła się papierosem i przepiła kawą.
– To straszny dziwak – kontynuował mąż. – Wiesz, że siedem lat temu opuściła go żona?
– Jeszcze kilka takich weekendów i ciebie też opuści żona – żartowała, ale miała nadzieję, że weźmie to sobie do serca.
– Mówię poważnie. Koleś ma fioła na punkcie apokalipsy.
Ja też mówię poważnie, pomyślała, po czym spojrzała na męża.
– Apokalipsy?
– No wiesz, to jeden z tych, którzy ciągle się szykują na wojnę nuklearną, powódź, globalne ocieplenie, czy cholera wie, na co jeszcze.
– Dziwne, ale to chyba jeszcze nie powód do rozwodu? – ptak przestał śpiewać, wiatr wzmógł się nieznacznie. Słońce wciąż pieściło jej twarz.
– Wiesz, że on ma tutaj bunkier? – Andrzej zauważył zdziwienie w oczach małżonki. – Tak, pod ziemią wykopał gigantyczną dziurę i zrobił schron. Ludzie mówią, że wydał na to dwieście tysięcy złotych, nic nie mówiąc żonie.
– Żartujesz? – nie sądziła, że mieszkają obok takiego świra. Myśl, że na wyciągnięcie ręki, pod ziemią kryje się coś w rodzaju tajemnego domu, wywołała na jej skórze gęsią skórkę. – To już wystarczający powód do rozwodu.
– A nie mówiłem?
Siedzieli w milczeniu. Rude kręcone włosy Agaty powiewały na wietrze. Kobieta nagle zdała sobie sprawę, że nie słyszy ptaków, a wiatr przybrał nieco na sile. Nic wielkiego, ale jeszcze przed chwilą w ogóle go nie było. Zaciągnęła się ostatni raz i zgasiła niedopałek w popielniczce. Uświadomiła sobie jeszcze jedną rzecz. Nie czuła już ciepłych promieni na skórze. Spojrzała w niebo. Słońce schowało się za szarą chmurą. Podniosła się, choć bez konkretnego powodu. Wydawało się to bezsensowne, ale poczuła coś w rodzaju niepokoju. Może to za duże słowo, ale wystarczyło, żeby zaczęła się rozglądać. Wtedy spojrzała na wschód i znieruchomiała.
***
Artur zdążył skosić połowę trawnika. Zerknął na swoich sąsiadów, małżeństwo przed trzydziestką. Jak można siedzieć na dupach w taki poranek, skoro koło domu jest tyle do zrobienia? Pokręcił głową i poszedł po piwo. Butelka była zimna, spływały po niej chłodne krople wody. Tyskie smakowało wyśmienicie. Poczuł przyjemny chłód rozlewający się w przełyku i dalej, w żołądku. Zapalił papierosa i rozejrzał się. Coś mu nie grało. Coś było nie tak, choć jeszcze nie potrafił powiedzieć, o co chodzi. Zrobił kilka kroków.
Ptaki! Pomyślał nagle. Przestały śpiewać. Niewiele wiedział o ptakach. Śpiewały, czy milczały, nie zwracał na nie większej uwagi. Dopiero teraz. Spojrzał w niebo. Słońce zaszło, choć mógłby przysiąc, że zanim wyszedł z domu, nie widział na niebie ani jednej chmury. Poczuł dziwny chłód w brzuchu. Nie, to nie piwo. To coś innego. Niepokój. Tak, zupełnie jakby jego organizm wyczuwał coś, czego mózg jeszcze nie zdążył sobie uświadomić. To się chyba nazywa przeczucie, nie? Pewnie tak, tylko przeczucie czego? Rozejrzał się dookoła i zatrzymał w chwili, kiedy spojrzał na wschód.
Nadciągała stamtąd potężna sino szara strzępiasta ściana. Coś w rodzaju mgły. Ale to nie mgła, pomyślał. To na pewno nie jest mgła. Podszedł do ogrodzenia. Zauważył, że sąsiedzi, leniwe małżeństwo, również stoją zapatrzeni w niecodzienny widok. Było w tym obrazku coś przerażającego i fascynującego zarazem. Gęsta ściana czegoś kierowała się w ich stronę, pochłaniała wszystko na swojej drodze. Po prostu zjadała krajobraz. Mężczyzna poczuł przypływ adrenaliny. Serce mu przyspieszyło. Monumentalny widok wywoływał ciarki na plecach. Było w tym coś złowieszczego. Pobiegł do domu po mały odbiornik radiowy i szybko wrócił do ogrodu.
Radio było z całą pewnością sprawne, ale miał problem ze złapaniem jakiejkolwiek stacji. Przenosił wzrok z widoku na wschodzie, na odbiornik i z powrotem. Wreszcie coś zatrzeszczało. Usłyszał niewyraźny głos mężczyzny. W tym czasie wiatr przybrał na sile.
– ...zamknąć się w domach... – głos pojawił się na chwilę, żeby zaraz przepaść w kakofonii szumów i trzasków. – ...prawdopodobnie... toksyczne... – niestety zakłócenia wzmogły się. Artur nie był pewny, mógł przecież słuchać jakiegoś słuchowiska, wiadomości dotyczących zdarzeń mających miejsce gdzieś na drugim końcu świata. To mogło być cokolwiek, ale instynkt podpowiadał mu, że to były wiadomości lokalne, jak najbardziej związane z gównem, ciągnącym się od wschodu.
– Hej – krzyknął w stronę sąsiadów. – W radiu mówili, że to jakieś toksyczne świństwo. Jeśli chcecie, możecie się schronić u mnie.
– Dzięki sąsiad – Andrzej uśmiechnął się wymownie. Ma mnie za wariata, pomyślał mężczyzna. Ich problem. Właśnie się odwrócił, żeby pójść do domu, kiedy To się stało.
Niedaleko za ogrodzeniem, dosłownie kilka kroków od stojącej pary, upadł martwy ptak. Sąsiedzi wymienili zdziwione spojrzenia i wtedy spadło znacznie więcej ptaków. Artur stał z rozdziawionymi ustami. Działo się coś, co nie mieściło mu się w głowie, był zaskoczony i czuł grozę sytuacji. Martwe ptaki spadały w całkowitej ciszy, nie licząc wrzasków rozhisteryzowanej sąsiadki. Wszystko trwało zaledwie kilkadziesiąt sekund. Wtedy mężczyzna usłyszał głos, który towarzyszył mu od lat. Właśnie na taką chwilę się przygotowywaliśmy. To jest nasz czas. Spójrz na tych idiotów. Spojrzał w stronę sąsiadów, kobieta przestała już piszczeć. Za chwilę będzie po nich. Są za głupi, żeby przetrwać.
Artur rzucił się biegiem do domu. Miał kilka rzeczy do spakowania. Wszystko było dokładnie wyuczone, wielokrotnie trenowane i teraz pozostawało działać jak automat. Złapał listę i zaczął przygotowywać rzeczy. Głos milczał rozsądnie, nie chcąc go rozpraszać. Kiedy był już gotowy, usłyszał jeszcze: to twój czas, żołnierzu. Spodobało mu się to określenie. Żołnierz, tym właśnie teraz się stał. Wybiegł do ogrodu i skierował się do włazu, który majaczył ukryty pośród kęp wysokiej trawy. Posadził ją specjalnie, żeby w naturalny sposób maskowała wejście do jego królestwa. Otworzył właz i jeszcze raz rozejrzał się po okolicy, chcąc utrwalić wszystko w pamięci. Nie wiedział czego się spodziewać.
Przypomniał sobie, kiedy pierwszy raz usłyszał głos. Stał wtedy w drzwiach domu i patrzył, jak Mariola idzie z walizką do samochodu. Złamał się, zrobił krok w jej stronę, już miał krzyknąć, przeprosić, powiedzieć, że wszystko odkręci, że się odkują, a on przestanie pajacować. Właśnie wtedy usłyszał głos. Stój, zostaw sukę, niech idzie. I tak niczego nie zrozumie. Jeszcze będzie sobie pluć w tępą mordę, że cię zostawiła. Zobaczysz. Właśnie tak będzie.
Zamknął właz, odcinając się od sąsiadów i całego świata.
***
Pobiegli do domu. Andrzej zamknął drzwi, Agata ruszyła na piętro pozamykać okna. Nie mogła uwierzyć w to, co się wydarzyło. Gęsta dziwna mgła i te wszystkie ptaki. Przeszył ją nieprzyjemny dreszcz. Próbowali dowiedzieć się czegoś z telewizji i radia. Niestety wszędzie tylko szumy, trzaski i inne zakłócenia. Jakby to coś, co się zbliżało do miasteczka, zeżarło cały eter, dosłownie wszystko. Z trudem stłamsiła uczucie paniki. Na górze wszystko było zamknięte, więc wróciła pospiesznie na parter.
– Nie wiem, czy dobrze zrobiłeś, spuszczając na drzewo tego gościa – kobieta spojrzała przez firankę. To cholerstwo będzie tu za kilka minut.
– Daj spokój. To jakaś pogodowa anomalia, nic więcej. Przeczekamy wszystko w domu. Nic się nie martw.
– Obyś miał rację.
– Wolałbym nie zamykać się pod ziemią, z jakimś wariatem, któremu się wydaje, że jest Rambo. Zobaczysz, za godzinę, dwie, będzie po sprawie, a ten kretyn wciąż będzie się czaił jak szczur, w swoim bunkrze.
Kłęby nieznanej substancji przesłoniły widok z okien. Można było odnieść wrażenie, że otoczyła ich próżnia, szara nicość, w której nerwowo hula wiatr. W domu pociemniało. Patrząc w okno, nie mogli mieć pewności, czy pozostają w tym samym miejscu, czy suną wraz z upiorną chmurą. Osobliwe uczucie. Takie rzeczy nie zdarzają się co dzień, być może w ogóle się nie zdarzają. Oboje wypełnił niepokój, choć żadne nie chciało tego pokazać. Kobieta myślała gorączkowo, co jeśli to faktycznie coś, w rodzaju apokalipsy? Spojrzała na męża. Był taki... korporacyjny, ciepły, a przy tym bezbronny. Instynkt podpowiadał jej, że powinni się trzymać z sąsiadem. Może i był dziwakiem, ale to kawał chłopa, ma schron i wydaje się wiedzieć, co robi. Miał jakiś plan, a oni? Co oni mieli? Poza sobą nic. Przestań, zganiła się w myślach. Andrzej też jest zaradny, czy nie kupił ci domu jeszcze przed trzydziestką? Wolałabyś siedzieć w klitce, w bloku i popijać kawę na balkonie? Zrobiło jej się głupio.
Czas ciągnął się niemiłosiernie, bez telewizji, radia, czy internetu – wszystko padło – płynął zupełnie inaczej. Próbowała sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz wyłączyli wszystko w cholerę, żeby spędzić czas ze sobą. Nie pamiętała takiej chwili. Tematy szybko się pokończyły, bo ileż można rozmawiać o pracy, planach na przyszłość, czy sąsiadach? W dodatku to napięcie. Niby wszystko dobrze, a każde z nich siedziało jak na igłach, nie wiedząc czego się spodziewać. Może za chwilę do drzwi zapuka Marsjanin, a może, kiedy opadnie mgła, okaże się, że są w zupełnie innym miejscu? Na przykład na dzikim zachodzie, w górach czy na pustyni?
Po trzech godzinach wszystko się skończyło. Właściwie nie tyle się skończyło, ile mgła poszła dalej na południe. Andrzej wstał, podszedł do drzwi i spojrzał na żonę, szukając u niej zgody na ich otwarcie. Czyli jednak się boi, pomyślała. Tak jak ja. Nagle usłyszała szczęk zamka i po chwili drzwi stanęły otworem.
Okazało się, bo jak mogłoby być inaczej, że wciąż są na przedmieściach, dokładnie tam gdzie znajdowali się trzy godziny wcześniej. W powietrzu unosił się specyficzny zapach metalu, ozonu i siarki. Rozejrzeli się dookoła zaniepokojeni. Wszystko wyglądało normalnie, a jednak coś nie dawało jej spokoju. Agata zastanowiła się, czy tylko ona tak uważa? Zapach nie do końca odpowiadał temu, jak pachniało powietrze przed kilkoma godzinami. Niby było przezroczyste, a jednak miała wrażenie, że unosi się lekka, niemal niezauważalna mgiełka. Może atmosfera jest skażona? Czy to bezpiecznie wychodzić na zewnątrz bez zabezpieczenia? Zresztą, niby czym miałaby się zabezpieczyć? Nie trzymali w domu zestawu przeciwko skażeniom chemicznym. Nagle pomyślała o sąsiedzie. Nie zdziwiłaby się, gdyby on trzymał coś takiego. Jeszcze nie tak dawno miała go za idiotę. Sytuacja nagle odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni i kto teraz był idiotą? Może twój mąż? Rozległo się gdzieś z tyłu głowy. W końcu to on odrzucił szczodrą propozycję tamtego faceta. W dodatku zrobił to lekką ręką, narażając siebie, a co gorsza również ciebie. Przez niego, zamiast siedzieć w schronie, stoisz tu i zastanawiasz się, czy wdychasz całą tablicę Mendelejewa. Właśnie miała zrobić mu wyrzut z tego powodu, kiedy rozległ się czyjś krzyk.
Rozejrzeli się spłoszeni, jednocześnie chwytając się za ręce. Głos dochodził z domu Kowalskich, sąsiadów z naprzeciwka. Zrobili kilka nieśmiałych kroków podjazdem, docierając do chodnika. Wciąż wszystko wyglądało tak samo. Wzdłuż ulicy stało zaparkowanych kilka samochodów. Nigdzie nie dostrzegali żadnych szkód, żadnych zmian, niczego odbiegającego od normy. Na podjeździe Kowalskich stał samochód, obok leżało kilka narzędzi. Nagle rozległ się trzask pękającej szyby, czyjaś postać wypadła przez okno na pierwszym piętrze. Ciało runęło prosto na podjazd i z łoskotem wyrżnęło w beton. Agata zaczęła krzyczeć. Rozpoznała kobietę w szlafroku, z nienaturalnie wykręconą głową, z której płynęła krew, tworząc paskudną, niepasującą do okolicy plamę. To była Jadwiga. Sąsiadka jeszcze tydzień temu obchodziła trzydzieste szóste urodziny, a teraz leżała jak szmaciana lalka, a to było już coś, co piekielnie odbiegało od normy. Agata uspokoiła się dopiero w ramionach męża. Do ich uszu dobiegło coś jakby warczenie psa. Dźwięk również dochodził z tego samego domu, z którego wypadła kobieta. Niezrozumiały agresywny bełkot stawał się coraz głośniejszy, aż w drzwiach pojawił się mąż denatki. Oboje stojący na chodniku spojrzeli na niego, nie wierząc własnym oczom. Mężczyzna miał przekrwione oczy, z ust toczył pianę, a rysy twarzy miał wykrzywione przez szaleństwo. Rzucił się na nich w dzikim szale.
***
Artur siedział w pokoju, który nazywał centrum dowodzenia. Wściekłby się, gdyby ktoś wytknął mu głośno, że nikim i niczym nie dowodzi. To była jego kwatera główna. Serce schronu. Na ścianie wisiały plakaty przedstawiające zdjęcia komandosów. Były tam fotografie żołnierzy gromu, z ich pobytu w Iraku, było też wiele innych. Wszystkie te, które zrobiły na nim wrażenie. Wszystkie przedstawiające twardych facetów. Takich jak on. Spojrzał na monitor komputera. Ekran był podzielony na sześć kwadratów. W każdym z nich miał obraz z innej kamery przemysłowej, które umieścił na swoim domu, w taki sposób, żeby mieć ogląd sytuacji w najbliższej okolicy. Oczywiście sześć kamer to nie był szczyt jego marzeń. Chciał jeszcze kilka umieścić na ulicy, a najlepiej na domu Kowalskich. Niestety pogonili go, dając do zrozumienia, że uważają za szaleńca. No cóż, miał inne zdanie w tej kwestii.
Kamery działały bez zarzutów. Widział tamtych dwoje, jak idą swoim podjazdem w stronę ulicy. Przez chwilę widok zasłoniła jabłonka, ale szybko znalazł ich na innej kamerze. Stali naprzeciwko domu Kowalskich i przyglądali się czemuś. Nie wiedział, na co patrzą, na dom? Może ktoś tam stał, a może z kimś rozmawiali. Cała scena rozgrywała się zbyt daleko jak na możliwości sprzętu. Pokręcił głową z niedowierzaniem. Co ci idioci robią na ulicy? Nie zrozumieli nic, z jego ostrzeżenia? A może wydaje im się, że są odporni na toksyczną chmurę? Głupota ludzka nie zna granic, pomyślał i zauważył, że coś musiało się tam wydarzyć. Kobieta złapała się za głowę, mógłby przysiąc, że wrzeszczy jak opętana. Poczuł przypływ adrenaliny. Więc jednak? Musiał przyznać, że przez chwilę poczuł się rozczarowany. Tuż po tym, jak mgła znikła i nie zauważył niczego podejrzanego. Jednak teraz, teraz najwyraźniej coś się działo. Żałował, że kamera nie jest obrotowa i nie ma możliwości zumowania. Ktoś chyba wyszedł z domu Kowalskich. Serce Artura przyspieszyło. Nagle dostrzegł, że postać zaatakowała tamtą dwójkę. Dżizas, dzieje się.
Czy powinien się wtrącać? Zastanawiał się gorączkowo. Przecież był bezpieczny, nic mu nie groziło, a tamci nic dla niego nie znaczyli. Z drugiej strony, mógł pomóc. Mógł ich uratować. Ta kobieta, nie pamiętał, jak miała na imię, ale była ładna. Za ładna, żeby umierać w taki sposób. Jej mąż to co innego. Zadufany w sobie chujek. Nigdy nie traktował Artura poważnie. Dla niego gość mógłby zdechnąć. Mężczyzna wstał. Adrenalina nosiła go. Co robić? Wtrącać się, czy udawać, że nic się nie stało? Miał od cholery broni. Spojrzał na sześć kałasznikowów, które udało mu się kupić przez ostatnie lata. Amunicji też miał w bród. Może jednak powinien się sprawdzić? Przekonać się, jaka jest jego wartość bojowa? Jego i sprzętu. To mógłby być dobry pretekst, żeby ochrzcić broń w prawdziwej walce. Złapał kałasznikowa i założył maskę przeciwgazową. Lepiej nie ryzykować.
***
To było czyste szaleństwo. Obłąkany sąsiad trzymał w ręce nóż. Rzucił się na Andrzeja, ponieważ znajdował się najbliżej niego. Agata patrzyła, jak zaskoczony mąż upada na ziemię. Próbuje walczyć, osłonić się przed ciosem. Krzyczał, ona też krzyczała, a napastnik charczał jak zwierzę. Było w nim więcej ze zwierzęcia niż z człowieka. Po pierwszym szoku, który ją sparaliżował, przyszła chwila na podjęcie decyzji. Powinna ratować męża. Zauważyła klucz do zmiany kół. Leżał tuż obok samochodu na podjeździe Kowalskich. Najwidoczniej facet chciał zmienić koło, zanim oszalał. Chwyciła narzędzie i podbiegła do walczących. Zamykając oczy, wyrżnęła Kowalskiego w głowę. Facet stoczył się na chodnik. Dopiero wtedy zauważyła, że brzuch Andrzeja jest czerwony z krwi. Boże, żeby to nie była jego krew, myślała gorączkowo. Pomogła wstać zszokowanemu małżonkowi.
– Szybko, uciekajmy stąd! – krzyknęła, chcąc zmotywować męża do szybszego marszu.
– Chryste panie – jęknął – jestem ranny. Mój Boże, on oszalał...
Ruszyli na swoją posesję. Mężczyzna opierał się ramieniem o żonę. Każdy krok zdawał się sprawiać mu ogromny ból. Drugą ręką trzymał się za brzuch. Przez palce przelewała się krew. Do drzwi mieli zaledwie trzy metry, kiedy dostrzegli, że Kowalski podniósł się na nogi. Z rany na głowie sączyła się krew, ale zdawał się nie zwracać na to uwagi. Ruszył w ich stronę. Kiedy zbliżył się na wystarczającą odległość, żeby mogli mu się przyjrzeć, Agata zrozumiała, że to już nie jest człowiek. Nie było w nim nic z człowieka. Rysy twarzy miał zniekształcone. To już nie było ludzkie oblicze. Nagle z ulicy nadbiegło dwóch kolejnych. Całą trójką rzucili się na małżeństwo.
Agata nie planowała tego. Nie zastanawiała się i nie kalkulowała. Po prostu widząc rozpędzonych, szalonych napastników, puściła męża i rzuciła się do ucieczki. Wskoczyła do domu, zamykając drzwi. Wciąż słyszała ich ryk. Przerażający, mrożący krew w żyłach bełkot przepełniony szaleństwem i nienawiścią. Brzmiał jak obietnica rychłej śmierci w męczarniach.
Andrzej w pierwszej chwili nie zrozumiał. Sądził, że żona się potknęła, dlatego upadli. Wystarczyło jednak odwrócić głowę i mógł dostrzec, jak Agata zatrzaskuje za sobą drzwi. Niedowierzanie sponiewierało go równie silnie, co strach. Kroki napastników słyszał już niedaleko.
– Aga! – krzyk męża jeszcze bardziej pustoszył jej psychikę. Uświadamiał, że zostawiła go na łaskę losu. Na łaskę potworów. Strach odebrał jej zdrowy rozsądek. Zredukował do przerażonego zwierzęcia, które nie myśli o niczym, tylko o tym, żeby przetrwać. Ktoś rozbił okno. Nie była już sama w domu. Boże!
Andrzej resztkami sił odpierał atak sąsiada. To coś, ta piana, którą tamten toczył z pyska, kapała mu na twarz, budząc obrzydzenie i pewnie, gdyby nie strach, który sprawił, że skurczyły mu się nawet jądra, zwymiotowałby. Miał jednak większy problem. Szaleniec najwyraźniej chciał go ugryźć, a jemu nie starczało już sił do obrony. Mdliło go, ciemniało przed oczami, a mięśnie wiotczały z każdą sekundą. Zamknął oczy niemal pogodzony z własnym losem. Wtedy usłyszał głośny huk. Ktoś strzelał?
Mężczyzna zrzucił z siebie bezwładne ciało napastnika i spojrzał w górę. Wystraszył się, ponieważ człowiek, który ściskał w rękach karabin, miał na twarzy dziwną maskę upodabniającą go do świni. Dopiero po chwili opanował rozszalałe myśli i zrozumiał, że to maska przeciwgazowa. Kim był ten człowiek? Nie zdążył zapytać, ponieważ zniknął mu z oczy.
Artur ruszył do domu sąsiadów. Pierwszy łach padł jak się patrzy. Wystarczył jeden strzał w głowę. Jesteś dobrym żołnierzem. To był piękny precyzyjny strzał. Pokaż, na co cię stać. Pochwały napawały go dumą. Mężczyzna rozejrzał się i usłyszał wrogie powarkiwania na piętrze. Wycelował lufę i ruszył ostrożnie na górę. Cały czas mierzył przed siebie, szedł na lekko ugiętych nogach. Napięty jak struna. Wszystko jak należy. Zobaczył ich na piętrze. Atakowali drzwi, z których chyba niewiele już zostało. Jeden z nich wskoczył do łazienki. Drugi zauważył go, odwrócił się w stronę Artura, a ten nacisnął spust. Bum, rozległ się ryk wystrzału i odgłos upadającego ciała. Nawet nie jęknął. Precyzja i opanowanie to jest to. Artur podbiegł do roztrzaskanych drzwi.
Agata wrzeszczała, ile wlezie. Próbowała się zasłonić, ale ten skurwiel był tuż tuż. Spod zmrużonych powiek spojrzała mu w twarz i chyba posikała się ze strachu. Wtedy głowa napastnika eksplodowała. Usłyszała potworny dźwięk, rozrywający bębenki w uszach. Na twarzy poczuła coś ciepłego, gęstego i cuchnącego. Mózg pracował bez jej udziału czy zgody. Rejestrował to, co chciał i ignorował to, czego nie chciał jej uświadamiać. Zignorował całkowicie krew i fragmenty mózgu na twarzy kobiety, za to skupił się na Człowieku Świni, który wyciągał w jej stronę ręce. Chciał ją pochwycić. Zaczęła walczyć.
Cios w twarz zadany z otwartej ręki ocucił ją.
Uświadomiła sobie, że to nie człowiek świnia. To była maska. Człowiek w masce mówił niewyraźnie, ale zrozumiała, że kazał jej za sobą iść. Ruszyła posłuszna niczym pies. Przed domem leżał przerażony Andrzej. Boże, zupełnie o nim zapomniała. Pobiegła i pomogła mu wstać. Czuła się, jakby jej tam w ogóle nie było. Jakby oglądała to z bardzo daleka, cudzymi oczami. Ruszyli za dziwnym facetem, weszli na czyjąś posesję, nie miała pojęcia czyją i po chwili jej oczom ukazał się właz. Kazał im zejść na dół, klnąc przy tym, żeby się pospieszyli. Chyba nawet ją szturchnął. Nie była pewna. Jeszcze kilka godzin temu, nie pozwoliłaby się tak traktować.
***
Więc to było to, schron. Uświadomiła sobie, że byli u sąsiada dziwaka. Uratował ich i zabrał do swojego podziemnego domu. Wnętrze, gdyby nie betonowe surowe ściany, nie różniłoby się wiele od zwykłego mieszkania. Siedzieli w dużym pomieszczeniu, ale pokazał jej łazienkę, swój pokój, który nazywał centrum dowodzenia. Miał też własną sypialnię. To wszystko było znacznie większe, niż się spodziewała. Najważniejsze, że byli bezpieczni.
Kiedy minął szok, spojrzała na męża. W jego oczach dostrzegła błysk, jakiego nie znała. Domyślała się, co czuje, choć nie... skąd mogła wiedzieć jakby się czuła, gdyby to on ją zostawił na pewną śmierć? Od chwili kiedy sąsiad ich tutaj przywlókł, nie zamienili nawet jednego słowa. Andrzej był ranny. Poważnie ranny. Tak sądziła, ale nie znała się na tym kompletnie. Ich anioł stróż obmył ranę, założył opatrunek, jednak w jego oczach odnalazła własne obawy. Niewiele będą w stanie dla niego zrobić.
– Zostawiłaś mnie – mąż odezwał się niespodziewanie, wyrywając ją z zamyślenia.
– Przepraszam – rzuciła machinalnie. – Po prostu... – chciała coś powiedzieć, wytłumaczyć się, ale nie znalazła właściwych słów. – ...po prostu przepraszam. – Czuła się zmęczona.
Nie padło więcej żadne słowo. Nie było odpowiednich słów, do tego, co się stało, do jej zachowania. Wewnątrz schronu panowała niemal absolutna cisza. Zdążyła już przemyć twarz, ochłonąć i rozejrzeć się po dziwnym królestwie. Artura znalazła w centrum dowodzenia. Złapała się na tym, że szybko przejęła nazewnictwo sąsiada. Spojrzała w monitor. Wokół domu kręciły się ludzkie monstra, do niedawna, ich sąsiedzi. Sprawiali wrażenie, jakby szukali kolejnych ofiar. Innych ocalałych. Co zamierzali z nimi zrobić, zabić ich? Może zjeść? Patrząc na ekran, przez chwilę odniosła wrażenie, że to tylko film. Kolejna gówniana produkcja udająca dokument. Niestety szybko sobie uświadomiła, że to nowa rzeczywistość.
– Dzięki za uratowanie nam życia.
– Nie ma sprawy – nawet się nie odwrócił.
– Jest sprawa. Nie każdy by się tak zachował – patrzyła mu w plecy. – Nie każdy by się odważył wyjść i...
– Nie jestem każdy. Nie każdy zbudowałby schron na swojej działce.
– Wiem...
– Wiedziałaś o tym, prawda? Wiem, że ludzie gadali o mnie.
– Nie...
– Nie kłam – wpadł jej w słowo i odwrócił się.
– Przepraszam – nagle poczuła się winna, to już drugi raz, w ciągu ostatniej godziny. – Mąż mi dzisiaj powiedział. Wcześniej nie wiedziałam. Przysięgam.
– Właśnie... twój mąż. Wiem, że miał mnie za dziwaka, pewnie za wariata.
– Skąd... on...
– Nie rób ze mnie idioty. Uratowałem ci życie, zasługuję chyba na szczerość?
– Zasługujesz – nie wiedziała jak się zachować. – I masz rację. Uważał, że jesteś stuknięty.
– Wiedziałem – przytaknął sam sobie. – Widziałem to w jego oczach. Czułem po tym, jak się do mnie zwracał. Kurwa – nagle coś sobie uświadomił. – Nawet dzisiaj rano, proponowałem wam, chodźcie ze mną, ale nie. Podziękował mi w ten swój nonszalancki sposób.
– Masz prawo go nie lubić – nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć innego. – Tym bardziej należą ci się podziękowania, że w ogóle po nas wyszedłeś.
– Chyba masz świadomość – odwrócił się z powrotem do monitora – że on z tego nie wyjdzie?
– Nie wiesz tego, nie jesteś lekarzem.
– Tak... – sprawiał wrażenie zamyślonego, a może po prostu nie chciało mu się z nią rozmawiać. – Nie jestem.
***
To, co się stało, wciąż nie mogło mu się pomieścić w głowie. Czy to świat oszalał, czy jemu kompletnie odbiło? Wszyscy wokół nagle powariowali, zaczęli się mordować, biegać i wrzeszczeć. W szpitalu rozpętało się piekło, a krew zdobiła niemal wszystkie podłogi. Czasem nawet ściany. Początkowo chciał uciekać. Miał na parkingu matiza. Sądził, że mu się uda, w końcu to zaledwie kilkanaście metrów od szpitala. Wtedy przypomniał sobie o Karolinie. Zatrzymał się błyskawicznie.
Miał gonitwę myśli, która niemal doprowadziła go do gorączki. Wreszcie zdecydował. Nie może pozwolić, żeby taka dupeczka poszła na zmarnowanie. Chyba że ona też się zmieniła? Miał świadomość, że większość pacjentów i personelu uległa upiornej metamorfozie, zamieniając się w bestie. Bestie w ludzkiej skórze. Wahanie rozpierzchło się, gdy tylko przypomniał sobie poranek w jej pokoju. To jak ją ujeżdżał. Jak mu było dobrze. Pieprzyć to, uznał, że jednak zaryzykuje. Ta wariatka była tego warta.
Uzbrojony w zdobyczną pałkę znalazł ją na korytarzu, pobiegł do pokoju, w którym – miał nadzieję – powinna wciąż być. Większość wariatów wybiegła z budynku, ale nie miał pewności, czy wszyscy. Ruszył korytarzem, starając się biec jak najciszej. Drzwi do pokoju Karoliny znajdowały się zaledwie cztery metry przed nim, kiedy po przeciwnej stronie zobaczył czyjąś postać. Usłyszał powarkiwanie i błyskawicznie zrozumiał, że to kolejny odmieniec. Niestety obydwaj mieli tę samą odległość do drzwi. Najgorsze było to, że facet stojący naprzeciwko, był kurewsko duży. Nie znał nikogo takiego. Pewnie przyszedł z zewnątrz.
Bartek spojrzał na swoją pałkę i mało nie narobił pod siebie. Miał walczyć z wielkoludem, tym czymś? To zakrawało na ponury żart. Niestety żarty się skończyły. Zdawał sobie z tego sprawę. Mężczyzna stojący naprzeciwko zwymiotował nagle krwistą breją, po czym rzucił się do biegu. Prosto na pielęgniarza. Chudego, pryszczatego dwudziestolatka. Chłopak krzyknął i nie mając wyboru, rzucił się na napastnika.
Spotkali się w połowie drogi. Pielęgniarz zamachnął się pałką i wyrżnął tamtego w twarz. Nie zrobiło to większego wrażenia na atakującym, który przy kolejnej próbie, złapał Bartka za nadgarstek i wykręcił mu rękę, niemal wyrywając ją ze stawów. Chłopak wrzasnął. Nagle poczuł, że facet podnosi go jak marionetkę i ciska nim o ścianę. Uderzenie odebrało mu dech. Na chwilę pociemniało w oczach. Rozkaszlał się, ale zaraz wielkolud rzucił się na niego. Przycisnął swoim cielskiem do linoleum i kłapiąc zębiskami, próbował wygryźć ofierze krtań. W ostatniej chwili Bartkowi udało się włożyć mu do pyska pałkę. Gdzieś niedaleko trzasnęły drzwi, ledwo to usłyszał. Widok też zaczynał się rozmywać. Wtedy usłyszał krzyk.
Nie od razu zorientował się w sytuacji. Ktoś z przeraźliwym wrzaskiem skoczył na dryblasa. Zaczęli się szarpać i tylko dlatego, pielęgniarz mógł odpełznąć dwa metry dalej. Dopiero wtedy zrozumiał, że to Karolina. Wariatka rzuciła się na jego prześladowcę z taką furią i energią, że tamten stracił równowagę. Kobieta siedziała mu na plecach, palce wbiła w oczy i po chwili spod powiek popłynęła gęsta ciecz zabarwiona krwią. Wielkolud wrzasnął i rozłożył ręce jakby miał się wzbić w powietrze. Wariatka wciąż krzyczała, szarpnęła przy tym głową przeciwnika na tyle mocno, że oponent wyrżnął twarzą w ścianę. To wystarczyło. Zaczęła raz za razem tłuc głową jak piłką. Odgłos kości uderzającej o ścianę wywołał ciarki na skórze chłopaka. Kiedy skończyła, lamperię pokrywała obrzydliwa krwista plama.
Karolina siedziała na nieruchomym bydlaku, spojrzała na Bartka i uśmiechnęła się. Uśmiech zmroził chłopakowi kręgosłup. Kobieta miała twarz zbryzganą krwią, oczy jej lśniły, kiedy szczerzyła białe zęby. Wreszcie wstała. Pielęgniarz również wstał i rozejrzał się dookoła. Nie był już taki pewny, czy chce ją zabierać do domu, ale z drugiej strony, uratowała mu życie.
– Uciekajmy stąd – złapał ją z rękę i pobiegli w stronę wyjścia.
***
Nie była pewna, ile dni minęło. Artur twierdził, że dwa, ale ona czuła, jakby siedzieli tam cały tydzień. Niewiele ze sobą rozmawiali. Mąż wciąż zdawał się obrażony. Wymielili kilka słów zaledwie parę razy i najczęściej od razu się kłócili. Gospodarz również nie należał do wylewnych. Zdawał się ignorować ich oboje, a w szczególności Andrzeja. Czas w schronie zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Siedząc w całkowitej ciszy, była zdana wyłącznie na własne myśli. Można było oszaleć. Co prawda mieli wodę, mieli wszystko, z wyjątkiem normalnego życia. Wydawało się jej, że ubranie zaczyna śmierdzieć. Zapragnęła wziąć kąpiel, ale na myśl, że znowu ma się wbić w przepocone ciuchy, poczuła wstręt. Musiała stąd wyjść i zabrać z domu kilka rzeczy.
– Chcę pójść do domu – zaczepiła go, kiedy siedział i czyścił kałasznikowa.
– Droga wolna, nie trzymam was tu siłą – ignorował jej obecność.
– Posłuchaj, chcę tylko pójść do domu, zabrać ciuchy na zmianę, to wszystko.
– Co cię powstrzymuje?
– Słucham? – co za palant, pomyślała. Irytujący skurwiel, czego on oczekuje? Że będzie go błagać? – Jak to, co mnie powstrzymuje? Po prostu weź tego swojego gnata i choć ze mną...
– A magiczne słowo? – patrzył na nią zadowolony z siebie. Miała ochotę strzelić go w pysk.
– Proszę.
– Dobra – skończył składać karabin. – Zrób listę, jak będziesz gotowa, daj mi znać.
– Jaką listę?
– Posłuchaj mnie – wstał, ich twarze znajdowały się blisko siebie. – Czasy, w których mogłaś żyć swoim beztroskim życiem, właśnie minęły. Teraz trzeba planować, rozumiesz? Jeśli chcesz przeżyć, musisz planować. Zapisz wszystko, co mogłoby się przydać tutaj. Mam na myśli jedzenie i całą resztę, a potem pójdziemy tam z gotową listą, żeby nie tracić czasu. Nie będziemy spacerowali tam i z powrotem, bo czegoś nie zabrałaś, albo o czymś sobie przypomniałaś nagle. Nie zamierzam bez wyraźnej potrzeby ryzykować, że któryś z tych pokurwieńców zrani jedno z nas, bo nikt nam nie przyjdzie z pomocą. Nie ma już pogotowia, nie ma niczego. Rozumiesz? Jesteśmy zdani wyłącznie na siebie.
– Rozumiem. Jezu – przewróciła oczami. – Po co te nerwy?
– Jeśli nie podoba ci się mój sposób bycia, możesz zabrać swojego mężulka i zawinąć się stąd. Łapiesz?
– Łapię – zacisnęła zęby.
Przed wyjściem sprawdził kamery. Wydawało się, że najbliższa okolica była czysta. Tamci pojawiali się i znikali, Artur nie mógł odgadnąć, czy kierują się czymś konkretnym, czy po prostu szwendają się po okolicy, w poszukiwaniu pożywienia. Co nimi kieruje, głód, czy tylko chęć mordu? Wyszedł pierwszy, zrobił szybki rekonesans i dopiero skinął na nią. Ruszyli do domu. Biegli przygarbieni. Udzielił jej konkretnych instrukcji, jak ma się zachowywać na zewnątrz. W końcu on tutaj dowodził.
Agata postępowała według jego wskazówek. Zauważyła, że facet nie znosi sprzeciwu. Lubi, kiedy się go słucha. Nie miała wyjścia. Dziwak czy nie był ich jedyną szansą na przeżycie. Przynajmniej na razie. Pobiegła do kuchni i ustawiła na stole wszystko to, co wcześniej przygotowała na tej cholernej liście. Kiedy zszedł z piętra i poinformował ją, że wszystko gra, poszła na górę, a on zabrał się za pakowanie prowiantu. Miała mętlik w głowie, kiedy otworzyła szafę. Zaczęła wybierać poszczególne ciuchy, choć uświadomiła sobie, że nie bardzo wiedziała, co zabrać. Na swojej rozpisce zignorowała garderobę. Wszystko przez to, że nie masz listy, usłyszała wewnętrzny głos. Ten koleś nie jest taki szalony, jak ci się wydaje. Pieprzenie, rzuciła w myślach i zbiegła na dół taszcząc solidny tobół. Zabrała też kilka rzeczy dla męża, choć przypomniała sobie o nim, kiedy już wychodziła z pokoju. Nieładnie, zganiła się w myślach.
Andrzej leżał na łóżku i rozmyślał. Dlaczego ten skurwiel tak dziwnie na niego spojrzał, zanim wyszli? Chciał mu coś przez to powiedzieć? Zaczął się zastanawiać. Facet miał nierówno pod sufitem. Wystarczyło rozejrzeć się dookoła. Zbudował to wszystko. Nikt przy zdrowych zmysłach, nie porwałby się na coś takiego. Pytanie, czy jego szaleństwo jest związane wyłącznie z przetrwaniem? Zastanów się człowieku, koleś jest samotny od wielu, wielu lat. Czego może mu brakować? Mężczyzna zacisnął zęby, nie tylko dlatego, że poczuł ból w brzuchu. Może chce ją zgwałcić? Agata to piękna kobieta, a on żył dotychczas jak pustelnik. Dlaczego jeszcze nie wracają?
Myśli były jak trucizna. Zaczął sobie wyobrażać, jak ten gnojek rzuca się na nią, w ich własnej sypialni. Jak ją pieprzy. Niemal słyszał dyszenie tego chorego skurwysyna. Pewnie ją rżnie jak zwierze. Z zaciśniętymi zębami wpycha parszywego kutasa w jej delikatną kobiecość. Nagle poczuł do swojego wybawcy potworną nienawiść. Był bezsilny. Nie mógł tam pójść. Nie ustałby na nogach, poza tym, gość miał broń i z tego, co zdążył zauważyć, trzymał ją pod kluczem. Poprawił się nerwowo w łóżku. A może, może on wcale jej nie gwałci? Po jaką cholerę zachciało jej się iść do domu? Żeby stracić go z oczu? Żeby mogła się z nim pieprzyć, w tajemnicy? Ukłucie zazdrości zabolało bardziej niż rana w brzuchu. Może jeszcze się ze mnie śmieją po wszystkim, a ona, żeby poniżyć go jeszcze bardziej, pali papierosa dysząc po ostrym seksie?
– Kurwa mać – zaklął na głos.
***
Wykąpana, w świeżym ubraniu, czuła się znacznie lepiej. W pomieszczeniu paliła się jedynie lampa naftowa. Artur zabraniał używania elektryczności po dwudziestej drugiej. Nie miała pojęcia dlaczego, pewnie chciał im w ten sposób pokazać, kto tu rządzi. Kij mu w mordę, pomyślała.
– Długo was nie było – szepnął nerwowym głosem Andrzej.
– Co masz na myśli? – w pierwszej chwili, nie zrozumiała, o co mu chodzi.
– A co mogę mieć, na myśli? Ty i on, sami? – pomimo że szeptał, w jej uszach brzmiało to jak krzyk.
– O czym ty mówisz?
– Nie udawaj idiotki. Pieprzyłaś się z nim?
– Jesteś szalony – nie mogła wprost uwierzyć.
– Powiedz szczerze. Tylko czekasz, aż zdechnę, żeby się gzić z tą gnidą.
– Odbija ci. Żądam przeprosin i to w tej chwili.
Nie przeprosił. Nie odezwał się w ogóle. Nie mógł. Łzy napłynęły mu do oczu. Nie chciał, żeby widziała jak płacze. Był wściekły. Chyba go poniosło. Był zły na siebie, na nią, na cały świat. Dlaczego? Bo wszystko się spieprzyło, bo był przykuty do łóżka. Był udupiony, bezradny, a wokół jego żony kręcił się przypakowany sterydami skurwiel. Wszystko było nie tak. Przypomniał sobie tamtą chwilę, kiedy go zostawiła na podjeździe.
– Zostawiłaś mnie, suko – czy tylko mu się wydawało, czy zabrzmiał piskliwie, jak baba?
– Przeprosiłam już, ile razy mam cię przepraszać?
– Ile będzie trzeba.
– Kładę się spać. Dobranoc. – spała na osobnym łóżku. W tym pomieszczeniu było ich w sumie cztery. Z powodzeniem pomieściłoby się tutaj kilkanaście osób, bez deptania sobie po piętach.
Miała gonitwę myśli. Andrzej się zmienił. Coś mu się przestawiło w głowie. Dziwisz się? Zostawiłaś go i uciekłaś. Zdradziłaś go. Jesteś nikim. Nieprawda, nie mogła się pogodzić z takim postawieniem sprawy. Zresztą przeprosiłam, Boże kochany, nie zniosę tego dłużej. Jeśli on będzie mi to wypominał przy byle okazji, nie wytrzymam tego. Zacisnęła powieki, próbując zasnąć. Niestety, nie było to takie łatwe. Właściwie, to dlaczego miałabyś robić sobie wyrzuty? Pomogłaś mu, kiedy tamten wariat się na niego rzucił. Pomogłaś mu również dojść do domu. Nie twoja wina, że jest taką cipą. Apokalipsa ledwie się rozpoczęła, a on już potrzebował pomocy? Cholerny nieudacznik. Kobieta odwróciła głowę i spojrzała na męża. W ciemności widziała tylko ciemną plamę. Kiedyś, w poprzednim życiu, Andrzej był zaradny i pomocny, ale teraz? Reguły gry uległy zmianie. Teraz stawał się balastem.
***
Dni mijały jeden po drugim. Nie różniły się od siebie niczym szczególnym. Andrzej wyraźnie podupadł na zdrowiu. Zmieniała mu opatrunek, ale nic więcej nie mogła zrobić. Gorączkował wieczorami i nad ranem. Wyposażenie apteczki nie było zbyt imponujące. Zaskoczyło ją to, skoro Artur był tak zapobiegliwy. Najgorsze było to, że zużyła sporo gazy i bandaży na opatrunki dla męża.
– Powinniśmy pojechać do apteki, musimy się zaopatrzyć w więcej gazy, bandaży i w ogóle – zaproponowała tuż po posiłku.
– Nie boisz się?
– Boję się, ale to konieczne.
– Możemy pojechać, przyda się małe rozpoznanie, jak wygląda sytuacja w okolicy. – Zgodził się z nią.
– Kiedy ruszamy?
– Zaraz po zmroku – odłożył brudne naczynia do zlewu. – Na razie, weź to pomyj.
Poczuła się dotknięta. Jak śmiał tak ostentacyjnie jej rozkazywać? Spojrzała na Artura twardym, nieustępliwym wzrokiem. Dotychczas to wystarczało. Nie koleżanko, usłyszała wewnątrz głowy. Twoje spojrzenie wystarczało na Andrzeja, a teraz masz do czynienia z twardym sukinkotem. To jakbyś strzelała z procy do czołgu.
– Nie traktuj mnie w ten sposób.
– Niby w jaki? – spojrzał zaciekawiony.
– W taki chamski... nie traktuj mnie jak szmaty – kątem oka dostrzegła w oddali, że Andrzej im się przygląda. Tymczasem mężczyzna podszedł do niej. Bardzo blisko. Czuła jego naturalny zapach.
– Gdybym cię traktował jak szmatę, powycierałbym tobą podłogę.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – spuściła z tonu. Dlaczego sukinsyn tak się przystawiał? Chyba czuła jego biodro.
– Nie udawaj głupiej – ściszył głos. – Gdybym był tym, za kogo mnie bierzesz, już dawno bym cię zerżnął na oczach twojego męża, rozumiesz?
– Dlaczego miałbyś... – zabrakło jej słów. Poza tym wolała nie prowokować go niczym więcej. – Posłuchaj – żałowała, że nie mogła się cofnąć. – Po prostu jedźmy do tej pieprzonej apteki. Ok?
– Ok – wycofał się.
Zanim wyszli, zrobił jej przyspieszony instruktaż obsługi kałasznikowa. Pokazał wszystko, co powinna wiedzieć. Ustawił broń na strzelanie pojedyncze. Do magazynka zdecydował się włożyć jedynie pięć naboi. Nie mógł jej ufać. Nikomu nie mógł ufać. Przed wyjściem przykuł Andrzeja do ściany.
– Co robisz człowieku? – mężczyzna wystraszył się, zerkając to na żonę, to na Artura.
– Wybacz, to kwestia ograniczonego zaufania. Nie chciałbym się zdziwić po powrocie, że schron jest zamknięty od wewnątrz.
– Zwariowałeś?
– Według ciebie, owszem.
– Co? – Artur zignorował go, po prostu odwrócił się i ruszyli z Agatą do wyjścia. Skąd on wiedział, co o nim myślał, przed tym wszystkim? To chyba oczywiste, twoja żona musiała mu się zwierzyć. Szarpnął się kilka razy, ale jedyne co wskórał, to ból rozlewający się w brzuchu.
Więc tak to teraz wygląda? Wychodzą, siedzą gdzieś sobie, a ona wypłakuje mu się w ramię? Opowiada o ich życiu i problemach? Poprawka człowieku, założę się, że najpierw się pieprzą. Później rozmawiają. Wybacz stary, ale tak to widzę. Leżą spoceni, ona trzyma głowę na jego piersiach i opowiada, jakim byłeś złym mężem, kochankiem i człowiekiem. Nie, potrząsnął głową. To nie może być prawda. Nienawidzę ich. Nienawidzę ich oboje.
***
Blok, w którym mieszkał Bartek, wyglądał tragicznie. Na podłodze i ścianach co rusz, majaczyły plamy krwi. Niektóre drzwi były otwarte, na pastwę przeciągów i szwendających się odmieńców. Zabarykadowali się w jego mieszkaniu. Byli tam bezpieczni. Karolinie, dał ubrania zmarłej przed rokiem matki. Okazało się, że pacjentka szpitala psychiatrycznego uwielbiała się kąpać. Potrafiła siedzieć w wannie całymi godzinami. Po półtora tygodnia – chyba tyle minęło, nie był pewny – zaczęło się kończyć jedzenie. Chłopak miał świadomość, że prędzej czy później, będą musieli wyjść i poszukać czegoś. Marzył o kurczaku z frytkami. Na razie, zmniejszał codzienne racje.
Obudziła go w nocy. Poczuł, że głaszcze go po przyrodzeniu. Zanim na dobre się rozbudził, penis sterczał niczym maszt. Miała delikatne dłonie, aż dziw brał. Potrafiła gładzić prącie w taki sposób, że przeszywał go prąd. Szczególnie kiedy czuł opuszek palca, którym wodziła wzdłuż nabrzmiałej żyły. Zsunęła skórę napletka, pośliniła palec i zaczęła zataczać małe kółeczka na czerwonej główce.
– Swędzi – szepnęła, pocierając udami. Zawsze tak robiła, kiedy miała ochotę na seks. A miała ją cholernie często. – Mam motyle między nogami, doktorze...
Przestała bawić się przyrodzeniem i usiadła na nim okrakiem. Sama wprowadziła penis do rozpalonej waginy. Natychmiast zalała go gęstym śluzem. Pozwoliła, żeby przez chwilę żołądź pieściły nabrzmiałe od krwi wargi, po czym usiadła. Bartek poczuł znajome ciepło, wilgoć i miękkość, która otuliła go zachłannie. Zaczęła go ujeżdżać, jęczeć i bawić się własnymi piersiami. Wyciągnął dłonie, a ona natychmiast pochyliła się, pozwalając mu ssać sztywne sutki. Chłopak kąsał je zębami, muskał wargami i lizał, lizał jak szalony.
– Chcę od tyłu – jęknęła. – Weź mnie od tyłu...
Uwielbiała tę pozycję, a on kończył w ten sposób bardzo szybko. W ogóle kończył szybko i widział, że jej się to nie podoba. Uklęknął za nią. Wypięła tyłek, gotowa i niecierpliwa, kiedy wprowadzi w nią swoje przyrodzenie. Położył dłonie na pośladkach. Rany, jakąż ona miała zgrabną pupę. Pośladki sprężyste, jędrne i gładkie jak aksamit. Wszedł w lśniącą waginę, zmrużył oczy i zaczął się poruszać. Po trzech minutach zadrżał jak osika na wietrze. Zesztywniał, czując, że opuszczają go siły.
– Doktorze, za szybko się spuszczasz... – poskarżyła się, kiedy już leżał na wznak, a ona obok niego.
– Przepraszam – nic innego nie przyszło mu do głowy.
Powoli morzył go sen. Ocknął się wiedziony szóstym zmysłem. Otwarł oczy i zobaczył, że kobieta siedzi, wpatrując się w niego. Chłopaka zmroziło. Sam nie wiedział dlaczego. Nie spodobał mu się błysk w jej oczach. Była taka nieruchoma, taka... nie potrafił tego nazwać.
– Co robisz? – nie mógł ukryć lęku w głosie.
– Ci... – szepnęła i wtedy poczuł ostrze noża, które napierało na skórę. Dokładnie tam, gdzie biło jego serce. Próbował się szarpnąć, ale wtedy nacisnęła mocniej. – Cichutko doktorze... – mówiła uspokajająco, nóż milimetr po milimetrze zagłębiał się w jego ciele. – Wszystko będzie dobrze...
Chciał się zerwać z pościeli. Wiedział, że nie ma innego wyjścia. Niestety, zanim dobrze spiął mięśnie, Karolina wbiła nóż niemal po samą rękojeść. Chłopak westchnął. Po policzkach spłynęły mu łzy. Ból był mniejszy, niż się spodziewał, ale czuł, jak uchodzi z niego powietrze. Pokój szybko zaczął się rozmywać. Poczuł falę ciepła, a zaraz po niej, arktyczny chłód. Wydawało mu się, że ta dziwka wciąż się do niego uśmiecha, ale nie był pewny, kolory zlewały się w jedną oniryczną plamę.
***
Na powierzchni było ciemno. Okolica wyglądała niewinnie. Gdyby nie cisza, nienaturalny bezruch, można by odnieść wrażenie, że wszystko jest po staremu. Wsiedli do zdezelowanego dżipa, mężczyzna odpalił silnik i po chwili ruszyli. Agata czuła rosnącą adrenalinę. Rozglądała się dookoła zaciekawiona, przestraszona, ale też z nutą fascynacji. Nie było wiadomo, co lub kto, wyskoczy zza rogu. Wewnątrz metalowego rzęcha czuła się nieco bezpieczniej. Zresztą, był z nią Artur. Cokolwiek by o nim nie mówić, facet wiedział, co robi. Przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Minęli ulicę, przy której do niedawna prowadzili zupełnie normalne życie i skierowali się na południe.
Po drodze zauważyła kilka postaci, co do których nie miała wątpliwości. Snuli się po okolicy, choć miała wrażenie, że nocą, są trochę wolniejsi. Chciała wierzyć, że tak właśnie jest. Po trzech kilometrach zatrzymali się przy chodniku. Przed sobą mieli majaczący w ciemności rząd kamieniczek. Apteka znajdowała się w jednej z nich. Drzwi były zamknięte. Artur rozbił szybę. Zastanawiał się, czy włączy się alarm, który mógłby sprowadzić odmieńców. Na szczęście nic takiego się nie stało. Weszli do środka, włączając latarki.
W aptece nie było trupów, tylko ślady walki, ewentualnie skutek szabrownictwa. Na podłodze leżało trochę szkła, jedna z szafek była przewrócona. Złapał plecak i kazał sobie oświetlać poszczególne regały. Pakował wszystko, zgarniając wprost do plecaka.
– Zaczekaj – Agata odszukała podpaski i wrzuciła ich całą masę Zrobiła się przy tym czerwona, na szczęście było zbyt ciemno, żeby to dostrzegł.
Mężczyzna właśnie się pochylał nad najniższą półką, kiedy do ich uszu dobiegł szmer. Kobieta usłyszała wyraźnie, że ktoś nadepnął na okruchy szkła leżące na podłodze. Odruchowo, nie zastanawiając się kompletnie nad tym, co robi, wycelowała przed siebie i strzeliła. Artur podniósł się i spojrzał na nią. Coś ciężkiego upadło na podłogę.
– Do kogo kurwa strzelasz?
– Ktoś tam był... – czuła się oszołomiona i ogłuszona.
– Chcesz nam ściągnąć na głowę bandę oszalałych skurwysynów?
– Nie... ja tylko...
Mężczyzna ruszył przodem, celując przed siebie. Po chwili stanął i spojrzał w dół. Agata zrobiła kilka kroków i skierowała światło na podłogę. Leżał tam mężczyzna. Starszy facet w garniturze. Z całą pewnością nie był żadnym odmieńcem. Na piersiach miał plamę krwi, ale wciąż żył. Patrzył na nich nierozumiejącym wzrokiem. Walczył o oddech.
– Po cholerę go zabiłaś? – nie powiedział tego, ale był pełen uznania dla jej umiejętności strzeleckich. Nawet jeśli to tylko kwestia szczęścia, dobrze mieć koło siebie kogoś takiego.
– Myślałam, że... – znowu doznała uczucia, że opuszcza własne ciało. To nie mogła być prawda. Nie zabiłaby przecież niewinnego człowieka.
– Myślenie nie jest twoją mocną stroną, co? – widział jej zagubiony wzrok. Był z niej dumny, ale obrażanie rudzielca, sprawiało mu przyjemność. – Zabij go i tak mu nie pomożemy. Niech się nie męczy.
– Zwariowałeś? – Czy to jej słowa? Nie, przecież ona unosi się gdzieś pod sufitem. Patrzy na zajście z obojętnością bezstronnego obserwatora. Nie widzi mordercy, tylko wystraszoną kobietę z kałasznikowem.
– Ja? To ty go rozwaliłaś. Popatrz na jego klatkę piersiową – leżący mężczyzna próbował podnieść rękę, ale nie miał siły. – Zrobisz, co zechcesz. Ja się zbieram. Ale on może tu zdychać godzinami, chcesz tego?
Zostawił ją. Wyszedł. Agata spojrzała na leżącego. Łzy zapiekły ją pod powiekami. Przecież tak nie można. To nie zwierze, tylko człowiek. Nie możesz go tak po prostu... Nowy porządek, nowe zasady. Usłyszała zimny, zdecydowany głos. Dobij go. Nikt mu już nie pomoże. Nikt cię za to nie ukarze. Takie są teraz reguły. Przeżyją jedynie najsilniejsi. Ty jesteś silna. Agata zastanawiała się, czy to jej własne myśli? Bierz się do roboty suko. Wymierzyła i wzięła kilka głębszych wdechów. Uspokój się dziewczyno. Powtarzała w myślach. Skończ ten cyrk i spieprzaj do schronu. Pociągnęła za spust.
Wyszła na ulicę. Nie wybiegła, po prostu wyszła. Oczy już miała suche. Artur stał na chodniku. Składał się do strzału. Od zachodu zbliżało się kilkanaście postaci. Jednak nie byli tak wolni, jak sądziła jeszcze przed chwilą. Napastnicy rzucili się biegiem w ich stronę. Usłyszała strzał. Jeden, później drugi. Wskoczyli do samochodu i ruszyli. Kierowca przejechał kilkadziesiąt metrów i nagle zatrzymał się. Spojrzał na nią. Wrzucił wsteczny i zawrócił.
– Co robisz?
– Trzymaj się – krzyknął. Ruszył z całą mocą. Prosto na bandę nadbiegających szaleńców. Po chwili usłyszała nieprzyjemny dźwięk. To ciała odbijające się od maski samochodu. – Dawać skurwysyny! – wrzasnął. Jeden z potrąconych uderzył w szybę. Pojawiła się rysa. Kobieta pisnęła.
Znowu ujechali kilkadziesiąt metrów, zawrócił i zatrzymał się. Zdezorientowani napastnicy, ci, którzy przeżyli, rozglądali się dookoła. Artur wyskoczył z szoferki. Krzyknął na nią, więc wyszła. Stanęli obok siebie. Przestawił jej kałasznikowa na ogień ciągły. Włożył nowy magazynek, stary chowając do kieszeni. Oczy mężczyzny lśniły. Być może z nadmiaru adrenaliny, niewykluczone jednak, że z szaleństwa. Nie była pewna, zresztą ją też nosiło. Czuła krew płynącą w żyłach, z prędkością Pendolino. Coś rozsadzało ją od wewnątrz. Zmuszało do działania. Nie chciała tylko stać i patrzeć. Zapragnęła stać się pełnoprawnym uczestnikiem wydarzeń. Wymierzyli w dziką hordę, która była coraz bliżej. Świat widziany z perspektywy muszki i szczerbinki był zaskakująco fascynujący. Była oszołomiona, ale nagle poczuła moc. Mogła decydować o czyimś życiu lub śmierci. To jak pieprzony narkotyk.
– Ognia! – wrzasnął i kałasznikowy przemówiły swoim językiem. Językiem nieznoszącym sprzeciwu. Szybkim, nerwowym i ostatecznym. Tych słów, nie można było cofnąć.
Wydobywające się z lufy rozbłyski ognia oślepiły ją przez ułamek sekundy. Broń szarpnęła się jak narowisty koń, ale opanowała ją. Pasek miała owinięty wokół lewego przedramienia, tak jak jej pokazał. Zaskakująco szybko skończyła się jej amunicja, jednak zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, odpiął pusty i podpiął pełny magazynek. Znowu wycelowała. Karabin kopał, szarpał się i pluł ogniem. Widziała ciała, kłębowisko bezradnych dzikusów, których kosili jednego po drugim. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że krzyczy. Zrobił się potworny hałas, powietrze pulsowało, kule cięły je ze świstem. Roztrzaskiwały kości ofiar. Była w euforii. Oboje byli.
Nastąpiła cisza. Stali patrząc przed siebie, dopóki Artur nie spojrzał na swoją towarzyszkę. Ich wzrok skrzyżował się. Dostrzegł w jej oczach błysk. Wyglądała na odmienioną. Pieprzona, seksowna Amazonka. Brawo żołnierzu, rozległ się głos. Dobrałeś sobie doskonałą kompankę. Z tej kobiety będzie dobry wojownik. Poza tym apetyczna z niej sucz nie sądzisz? Zgodził się. Tak Bogiem a prawdą, stanął mu. Wciąż był w euforii. Ta dzielnica należy do niego. Nikt i nic, żadna pierdolona apokalipsa tego nie zmieni. Skinął na kobietę, każąc jej wejść do wozu. Sam też wsiadł i po chwili ruszyli.
Jechali powoli, bez pośpiechu. Kiedy zauważył monopolowy, zatrzymał się. Sprawdził magazynki. Swój i swojej towarzyszki. Agata czuła się wyśmienicie. Jeśli tak czują się ćpuny, nie dziwiła się już, że wciągali kreskę za kreską. Było jej cholernie dobrze. Z bronią w ręku i tym dryblasem u boku, czuła się panią sytuacji.
– Osłaniaj mnie. – Rzucił krótko i wysiadł.
– Po co idziesz?
– Po wódę i papierosy, przydadzą się.
– Żebyś kurwa wiedział, że tak – uśmiechnęła się. Nie miała pojęcia, że potrafi się tak uśmiechać.
Bez słowa wysiadła i przyjęła właściwą pozycję. Artur zniknął, a ona przeczesała wzrokiem okolicę. Podobało jej się obserwowanie świata, patrząc na niego z perspektywy muszki i szczerbinki. Świadomość, że trzyma w rękach śmiercionośny kawałek metalu, wywoływał w niej poczucie pewności, spokoju i ekscytacji. Kałasznikow wywoływał w niej także nerwowość i strach. Nadmiar emocji sprawił, że zrobiła się wilgotna. Czuła, że majtki kleją jej się do lepkiego sromu. Po chwili mężczyzna wrócił. Taszczył ze sobą dwa duże kartony. Słyszała brzęczące butelki.
Ruszyli wolno w stronę domu. Agata otworzyła butelkę whisky. Zupełnie przypadkowo trafiła właśnie na nią. Wzięła łyk i podała kierowcy, krztusząc się i kaszląc. Odebrał od niej butelkę i pociągnął. To była niezwykła noc. Czuł się nabuzowany. Kobieta znalazła w kartonach mnóstwo papierosów. Otworzyła paczkę, zapaliła i włożyła mu w usta palącego się papierosa. Nie musiał dziękować. Miała wrażenie, że rozumieją się bez słów. Sięgnęła po drugiego i po chwili palili, pociągając co chwila z gwinta.
– Cieszę się, że mogę na ciebie liczyć – odezwał się nagle.
– Pewnie, że możesz. – Ścisnęła uda, to dało jej delikatną przyjemność.
– Masz zadatki na dobrego żołnierza – nie była pewna, czy mówi poważnie, czy żartuje.
– Próbujesz się ze mnie naśmiewać?
– Skąd – obruszył się. – Nigdy nie żartuję z takich spraw.
– I bardzo dobrze.
Alkohol zmącił jej umysł. Sprawił, że przypomniała sobie siebie sprzed wielu, wielu lat. Wciąż pamiętała tamtą noc, kiedy zerwała się matce z łańcucha. Romek, jej ówczesny chłopak zabrał ją samochodem na przejażdżkę. Też pili, kręcili się po dzielnicy, a później zabrał ją do lasu. Rozłożyła przed nim nogi, leżąc na masce samochodu. Pozwoliła mu się zerżnąć jak tania dziwka. Pamiętała to doskonale. Zerknęła na Artura. Była zaskoczona, że się do niej nie dobiera. Dlaczego nie złapie jej za nogę? Co tam nogę, usłyszała głos. Powinien złapać cię za cipkę i przekonać się, że jesteś mokra jak niewyżęta szmata. Zaciągnęła się papierosem. Ależ jej smakował.
Kiedy już byli w schronie, postawili kartony z alkoholem i papierosami na półce. Artur uwolnił Andrzeja. Kobieta rozebrała się i wsunęła pod koc na swoim łóżku. Mąż nic nie mówił, ale miała to gdzieś. Była nabuzowana. Czuła się niesamowicie nakręcona. Przypomniała sobie scenę z apteki, później to, co zrobili na ulicy. Spisałaś się na medal, usłyszała. Twarda z ciebie suka. I jaka zaradna. Pamiętaj, nie musisz nikogo za nic przepraszać. Oczywiście, że nie muszę, zgodziła się i wyszła z łóżka.
Poszła do łazienki. Pod prysznicem stał Artur. Był nagi. Właśnie namydlał całe ciało. Nie wiedziała, dlaczego nie wyszła od razu. Po prostu stała, aż zorientował się, że ktoś mu się przygląda. Odwrócił się. Jego męskość zwisała między nogami. Przez chwilę przyglądała mu się bez słowa.
– Co jest? – zapytał. Był taki arogancki, pewny siebie. W ogóle się nie wstydził. Nie krępowała go jej obecność
– Mógłbyś się zamknąć, skoro bierzesz prysznic.
– Mógłbym, ale jestem u siebie.
Nie była pewna czy to jej wyobraźnia, czy męskość Artura zaczęła sztywnieć. Przez chwilę wpatrywała się jak zahipnotyzowana w jego przyrodzenie. Irytował ją wyraz twarzy mężczyzny. Był pewny siebie, uśmiechnięty, jakby czekał, aż mu obciągnie. Wyszła z łazienki i wróciła pod koc. To on musi poprosić. Nie ona. Ta noc była całkowicie szalona. Zabiła... sama nie była pewna, ilu ich było. Zabiła sporo tych odmienionych popaprańców. Wciąż była nabuzowana. Do tego ta scena spod prysznica. Bezwstydny gnojek. Przecież sama widziałaś. Koleś nie ma się czego wstydzić. Oczami wyobraźni zobaczyła twardniejące przyrodzenie. Znowu miała namydlonego kutasa przed oczami. Poczuła ogromne mrowienie między nogami. Pocieranie udami nic nie pomagało. Wyszła spod koca i zapaliła lampkę naftową.
– Śpisz? – usiadła na łóżku męża.
– Nie, bo co? – ten obrażony ton... irytowało ją to, ale potrzebowała go. Potrzebowała go. Wsunęła dłoń pod koc.
Szybko odnalazła klejnoty męża. Masowała je tak długo, aż stanął mu na baczność.
– Czas, żebyśmy się pogodzili... – szepnęła.
Nie odpowiedział. Niezrozumiała dla niej duma, nie pozwalała mu się odezwać. Nie ważne. Wystarczyło, że przemówił jego kutas. Prężył się w dłoni jak młody rekrut podczas musztry. Zawsze stawał, kiedy tego chciała. Spróbowałby nie, uśmiechnęła się pod nosem i spojrzała w kamerę. Ten gnojek pewnie sądzi, że jej nie zauważyła. Od początku miał ich na podglądzie. Zrzuciła koc, odsłaniając przyrodzenie. Chwilę patrzyła na penis, przeniosła wzrok na kamerę, oblizała usta i pochyliła się. Niech teraz patrzy, co go ominęło. Mogła obciągnąć właśnie jemu. Była na to gotowa. Jego sprawa. Wsunęła członek w usta.
Artur usiadł przed monitorem. Przełączył na drugi rejestrator. Dotychczas żadne z nich nie zorientowało się, że w schronie również znajdują się kamery. To nawet lepiej. Obraz nie był najlepszej jakości, ale w zupełności wystarczał. Kiedy zobaczył, że kobieta zapala lampkę i dobiera się do swojego żałosnego męża, miał delikatne przeczucie. Kiedy jednak spojrzała prosto w kamerę, był już pewny. Ta suka wiedziała. Od początku wiedziała, że ma na nich oko. Uśmiechnął się, znowu poczuł się z niej dumny. Niby zwyczajna tępa gospodyni domowa, a proszę. W dodatku obciągała jak szalona. Rzuca mu wyzwanie, tak? Poczuł erekcję.
– Bierz go mała... – wychrypiał. – Pokaż, na co cię stać.
Agata dosiadła męża. Położyła dłonie na pośladkach, unosiła się i opadała. Miała ładne, pełne piersi. Chętnie by teraz zacisnął na nich dłonie. Possałby sterczące sutki. Może trochę by je pogryzł. Zauważył, że przyspieszyła. Artur nawet nie pamiętał, kiedy wyjął penis i zaczął się masturbować. Za każdym razem, kiedy kobieta spoglądała w kamerę, kurczyły mu się jądra. W momencie, kiedy znieruchomiała na swoim mężu, ciepła sperma wylała się na jego rękę. Sapnął głośno. Ale dobrze, jęczał w myślach. O tak. Tylko nie myśl cipo, że do ciebie przylecę. To ty masz prosić mnie, żebym cię wyruchał. Uśmiechnął się. Ta zdychająca kobyła długo nie pociągnie i co wtedy powiesz? Musiał się doprowadzić do porządku.
Penis Andrzeja zwiotczał nagle. Agata nie mogła zrozumieć dlaczego. Spojrzała na niego. Jego twarz zdradzała napięcie. Co się dzieje pod tą kopułą? Poruszyła się kilka razy, ale bezskutecznie. Podniosła się ze wstrętem. Nie chciała czuć w sobie tego miękkiego kutasa. Nieudacznik. Cholerny nieudacznik. A było jej tak dobrze. Tak niewiele brakowała i doszłaby. Pomyśl o Arturze, usłyszała uspokajający głos. Pewnie trzepał kapucyna, patrząc na ciebie. Świat teraz należał do takich twardych sukinsynów. Spojrzała z powrotem na męża.
– Co się stało?
– Mogłaś zgasić światło – wystękał.
– Po jaką cholerę?
– Ten gnojek może nas podglądać.
– I co z tego? – spojrzała na niego jak na wariata.
– Dziwka – wypalił.
– Pieprzony mięczak – wróciła na swoją pryczę.
***
Upływający czas przestał mieć znaczenie. Agata całkowicie się w nim pogubiła. Być może siedzieli w schronie kilka tygodni, ale nie zdziwiłaby się, gdyby upłynęło kilka miesięcy. Andrzej podupadł na zdrowiu. Wyglądał coraz gorzej, ale skończyła z nim. Miała go gdzieś. Był balastem, który ciągnął ją w dół. Potrafił tylko wywoływać w niej poczucie winy, obrażać i dąsać się jak dziecko. Miała go dość. Serdecznie dość. Nie potrafił się już nawet pieprzyć, a miękki kutas był jej potrzebny jak dom, który kupił. Teraz miała schron.
Artur miał dość wyczekiwania nie wiadomo na co. Chciał znowu ruszyć do akcji. Wyjść na górę, rozejrzeć się po okolicy. Może ktoś jednak przeżył? Naiwnością byłoby twierdzić, że udało się, tylko im. Wypadałoby również, zwiększyć zapasy wody. Tylko patrzeć, jak przestanie płynąć z rur. Nagle kobieta zawołała go na obiad. Zajął miejsce przy stole.
– Zamierzam wyjść dzisiaj na powierzchnię – zupa okazała się fatalna. – Smakuje jak gówno – skomentował.
– Pieprz się – odcięła się, nalała sobie i usiadła przy stole.
– A mężusiowi nie zaniesiesz? – uniósł brwi zaskoczony.
– Najpierw zjem, później mu dam. Nie jest dzieckiem. Poczeka.
– Zrobiła się z ciebie zimna zdzira – zauważył bez złośliwości.
– Tylko się dostosowuję do rzeczywistości.
Zaśmiał się.
– Musimy zwiększyć zapas wody.
– Zgadzam się z tobą – siorbnęła. – Kiedy idziemy?
– Kto powiedział, że zabieram cię ze sobą? – lubił się z nią drażnić.
– Jaja sobie ze mnie robisz? Oczywiście, że idę. Nie będę siedziała w tym pieprzonym grobowcu sama.
– Nie będziesz sama, jest jeszcze twój...
– Dobra skończ – wpadła mu w słowo. – Idę i gówno mnie obchodzi twoje zdanie.
Spojrzał na nią. W jednej chwili szybciej niżby zdążyła mrugnąć okiem, doskoczył, złapał ją za włosy i pociągnął mocno, zaciskając zęby. Spojrzała zaskoczona i wściekła. Syczała, może z bólu, a może ze złości. Twarz jej pociemniała.
– Nie mów tak do mnie suko – cedził słowa. – Toleruję tu ciebie i twojego starego, ale nie pozwolę wejść sobie na głowę.
– Wal się na ryj – rzuciła, patrząc wyzywająco na agresora. Przez chwilę nic się nie działo, aż wreszcie uderzył ją drugą ręką. Dostała z otwartej dłoni. Pacnęło, aż miło. Tak, pomyślał. To jest właściwy dźwięk. Odpowiedni podkład muzyczny, do tej sytuacji. Wstał.
– Dlaczego jeszcze się na mnie nie rzuciłeś, skoro taki z ciebie pierdolony samiec alfa, co? – również się podniosła, splunęła w jego stronę. – Tylko mi nie mów, że nie masz ochoty, wredny matkojebco.
– Jeśli pieprzysz się tak, jak gotujesz, wolę obejść się smakiem.
– Skurwiel!
Podszedł do niej. Przygwoździł do ściany. Dyszała ciężko, ale wbiła wzrok w jego oczy i nie zamierzała odwracać głowy. Poczuła ciepły oddech mężczyzny na swojej twarzy. Złapał ją za gardło i ścisnął. Niezbyt mocno, ale też nie lekko. Trzymał ją na tyle, żeby mogła oddychać. Nie do końca swobodnie.
– Myślisz, że nie wiem, że potrzebujesz porządnego rżnięcia? Chodzisz tu, kręcisz dupą i pocierasz udami jak suka w rui.
– A ty niby co? – syczała. – Widzę, jak na mnie patrzysz. Rozbierasz mnie wzrokiem. Wiem, że najchętniej dobrałbyś się do mnie. Pewnie nocami walisz konia, wyobrażając sobie, że wpychasz brudnego kutasa między moje nogi. Właśnie tu – położyła dłoń na kroczu i zaczęła się pocierać. – W sam środek mojej mokrej cipki.
– Taka jesteś mądra? – złapał ją mocniej i odciągnął od ściany. Pchnął ją z taką siłą, że wylądowała na podłodze, tuż obok łóżka, na którym leżał Andrzej. Mężczyzna obserwował ich nieco mętnym, ale też obojętnym wzrokiem. – W takim razie doprosiłaś się.
Artur podszedł. Stanął nad nią, rozpiął rozporek i wyjął penis. Był twardy jak lufa kałasznikowa. Spojrzał w dół. Wyraz twarzy Agaty zmienił się. Złość i nienawiść mieszały się z pożądaniem. Ta zdzira ma chcicę, podpowiedział mu głos. Weź ją w ten niewyparzony pysk. Wypchaj jej usta. Pokaż gdzie jej miejsce.
– Na co czekasz? Obciągnij mi.
Kobieta podniosła się na kolana. Zanim pomyślała, już trzymała rękę na sztywnym prąciu. Był wielki. Naprawdę solidny kawał fiuta, głos pod czaszką był zachwycony. Spróbuj, jak smakuje, wyssij z niego jad, którym tak chętnie pluje na lewo i prawo. Zobaczymy, czy nadal będzie taki dumny i twardy, kiedy z nim skończysz. Zsunęła skórę napletka, odsłaniając pulsującą żołądź. Polizała ją i spojrzała na męża. Leżał i patrzył z niedowierzaniem. Trzymając korzeń Artura przy swoim policzku, uśmiechnęła się do Andrzeja, później wzięła członek do ust. Ssała go chwilę. Nie mieścił się cały, ale słyszała, jak gnojek pojękuje. Zaraz ci zmiękną kolana, skurwysynu, pomyślała, zerkając w górę. Nagle usłyszała płacz. Trzymając penis w buzi, spojrzała na męża. No nie, cholerny mazgaj się rozpłakał.
– No co? – rzuciła, trzymając żołądź przy ustach. – Nie becz, nie bądź cipa. – Złapała jądra kochanka i pieściła je chwilę. Zaczęła je ssać, jedno po drugim. Znowu przerwała i spojrzała na męża. – Widzisz? Tak zachowuje się prawdziwy mężczyzna. – Splunęła na penis i masturbowała go dłonią. – Przede wszystkim, ma twardego kutasa.
Przestała się zajmować mężem, skupiając całą uwagę na Arturze. Świadomość, że ten mięczak im się przygląda, podniecała ją jeszcze bardziej. Napierała na członek z taką siłą, jakby chciała go wepchnąć razem z jądrami. Rzęziła i krztusiła się, a ten dumny byczek sapał jak nastolatek, który pierwszy raz zalicza koleżankę. Doskonale, usłyszała, pokaż mu, na co cię stać. I kto tu teraz rządzi? Ten kutas jest twój, musisz go sobie owinąć wokół palca. Uderzyła członkiem o usta i wystawiony język. Złapała prącie w dwie ręce i zaczęła pocierać, jakby rozpalała ogień. Przytrzymując skórę napletka na samym dole, drugą dłonią pocierała czerwoną główkę, plując na nią.
Spuścił się bez ostrzeżenia. Po prostu eksplodował jej na twarz. Szybko połknęła żołądź i wyssała resztkę nasienia, ale i tak była cała umazana. Zassała tak mocno, że niemal krzyknął, złapał ją za włosy i odciągnął od przyrodzenia. Drugą dłonią wymierzył jej policzek.
– Pocałuj go suko, nie kąsaj – kobieta cmoknęła żołądź posłusznie. – A ty słuchaj – zwrócił się do zszokowanego Andrzeja. – Od tej pory, to moja sucz i tylko ja mogę ją rżnąć. Rozumiesz? Jak będziesz grzeczny, pozwolę ci popatrzeć. Może nawet każę jej zwalić ci konia. – Agata uśmiechnęła się do męża i jeszcze raz wzięła penis Artura w usta. Później się podniosła.
– Następnym razem zostaw coś dla mnie. – Spojrzała kochankowi w oczy. – Moja cipka też ma potrzeby.
***
Zbliżał się wieczór, kiedy Karolina przemknęła chodnikiem. Znowu czuła motyle, nie dawały jej spokoju. Potrzebowała kogoś, jakiegoś samca, który zaspokoiłby jej pragnienie. Nie takiego nieudacznika jak doktor. Facet nie nadawał się do niczego. Ledwie w nią wchodził i już trząsł się jak galareta. W szpitalu, w którym spędziła ostatni rok, zanim przywieźli ją do tej zapadłej dziury, tam był jeden taki. Przychodził do niej w nocy i pieprzył ponad godzinę. Tamten doktorek potrafił sprawić, że widziała gwiazdy, a motyle zasypiały na dłuższy czas. Zdarzało się, że nawet na kilkanaście godzin.
Dziwiło ją skąd w mieście tyle zdziczałych ludzi. Ciągle kogoś atakowali. Ją też zaatakowali. Od kiedy opuściła mieszkanie Bartka, dwa razy. Oczywiście radziła sobie. Co miała sobie nie poradzić? Musiała sobie radzić od bardzo dawna. Zanim świat oszalał. Zaśmiała się. Przez ostatnie trzy lata wmawiali jej, że to ona jest szalona. Czyżby? Wystarczy się rozejrzeć dookoła. Gdzie są teraz ci pieprzeni lekarze? Gdzie się podziali mądrale w białych fartuchach patrzących na nią jak na pieprzone zwierzątko? Nagle usłyszała ryk silnika.
Motocykliści nadjechali z jednej z przecznic. Zauważyli ją od razu. Zaczęli krążyć wokół niej. Te pieprzone motocykle robiły tyle hałasu, że mogły ściągnąć im na głowy kolejną hordę szaleńców. Widać im to nie przeszkadzało. Wreszcie zatrzymali się, zeszli z motocykli. Było ich czterech.
– Hej mała, pojedziesz z nami? – rechotali, jakby ten grubas powiedział coś śmiesznego. Przyglądała im się nieufnie. Jeden podszedł bliżej.
– Właśnie się wybieramy do pubu, spodoba ci się – chciał ją złapać za włosy. Karolina jednak była ostatnio zbyt nerwowa. Żyła w dużym napięciu i zareagowała instynktownie.
Złapała go za rękę i szarpnęła, przyciągając do siebie. Kiedy facet był przy niej, wgryzła mu się w krtań. Gość ryknął przerażony i zdezorientowany. Wbiła mu palce w oczy. Tak jak w szpitalu. W ustach poczuła metaliczny posmak krwi. Wtedy ktoś ją uderzył. Pociemniało jej w oczach i upadła na ziemię. Chwilowo wszystko pochłonął mrok. Nie czuła, kiedy załadowali ją na jeden z motocykli, przerzucając jak worek ziemniaków przez bak. Ktoś inny związał jej ręce i nogi.
– Ej, ta kurewka ma pierwszorzędny tyłek – wrzasnął facet, na którego motocyklu leżała Karolina. Podciągnął jej spódniczkę, odsłaniając pośladki. Spojrzał na waginę, nabrzmiały pulchny wzgórek majaczył między złączonymi udami. Wsunął jej palec, a kiedy go wyjął, włożył do ust. – Delicje!
– Dobra, dobra – upomniał go brodaty grubas. – Zostaw dla innych. Zajmiemy się dziwką. Zapłaci za Siwego. – Odjechali z rykiem silników, zostawiając nieruchomego kompana na ziemi.
***
Słońce zachodziło, kiedy ruszyli spod domu. Uzbrojeni i skupieni, pojechali na rekonesans. Kręcili się po miasteczku bez wyraźnego celu. Było wyjątkowo spokojnie. Przez godzinę, zauważyli zaledwie kilka zwyrodniałych mieszkańców, którzy przeszukiwali kosze na śmieci.
– Jak myślisz, dlaczego jedni przemienili się w monstra, a inni nie? – Agata zapaliła papierosa.
– Nie mam pojęcia, może to działa tylko na słabych?
– Może – zaciągnęła się.
– Hej, spójrz. Bywałem w tym pubie – zjechał na chodnik. – Może zajrzymy?
– Bywałeś w takiej norze? – popatrzyła na niego. – Pewnie posuwałeś tu brudne panienki, co? Przez myśl by ci nie przeszło, że będziesz miał taką dupeczkę jak ja. Przyznaj.
– Przyznaję, chodźmy.
Weszli do środka. Artur pierwszy. Rozejrzeli się po sali. Niektóre stoliki były poprzewracane. Na podłodze zauważyli brunatne plamy zaschniętej krwi. Kobieta skoczyła za bar i nalała im wódki, mieszając z sokiem pomarańczowym. Podała swojemu towarzyszowi. Świat w takim wydaniu, zdewastowany i opuszczony, miał niesamowity urok. Wydawał się taki, szukała właściwego słowa, seksowny. Kurewsko seksowny.
– Nasze zdrowie – puściła do niego oko.
Wypili, rozglądając się dookoła.
– Jest tu kto? – krzyknął Artur.
Rozejrzeli się na parterze, ale nikogo nie zauważyli. Większość alkoholu była rozkradziona. Dopili drinki i Agata już zamierzała odłożyć szklankę na bar, kiedy uświadomiła sobie, że nie musi tego robić. Z niczym i z nikim nie musiała się już liczyć. No, może ze swoim kompanem, ale nawet jej się to podobało. Wzięła zamach i cisnęła szklanką o ścianę. Szkło rozpadło się na tysiąc kawałeczków.
– Jebać wszystkich! – wykrzyczała i uśmiechnęła się. O to właśnie chodzi, teraz możesz być sobą, bez ograniczeń. Mężczyzna zastanowił się chwilę i również cisnął szklanką o ścianę. Zaśmiali się.
Ruszyli na piętro. Pokój, w którym kiedyś siedział manager klubu, był pusty. Dwa inne pomieszczenia również. Nagle coś usłyszeli. Ktoś wszedł do baru. Mężczyzna przyłożył palec do ust, dając Agacie do zrozumienia, że ma być cicho. Podeszli bliżej schodów i kryjąc się za rogiem, obserwowali salę.
Do środka rzeczywiście weszło trzech mężczyzn. Wszyscy ubrani byli w dżinsy i skórzane kurtki. Wyglądali jak motocykliści. Artur nie rozpoznał żadnego z nich. Może byli nietutejsi? Agata przywarła do niego. Ktoś z nimi był. Jakaś kobieta. Dopiero po chwili zauważyli, że miała związane ręce na plecach. Nogi też jej spętali, przez co dreptała jak gejsza. Wreszcie potknęła się i upadła na podłogę.
– Nalej nam kolejkę – rzucił ktoś i brodaty grubas ruszył za bar. Zaczął nalewać wódkę dla siebie i swoich towarzyszy.
– Nie pamiętam, żeby ten dżip stał na chodniku, kiedy byliśmy tu ostatni raz – zauważył brodacz.
– Myślisz? – przypakowany byczek bez karku rozejrzał się. – To może warto przeczesać tę budę?
– A co ze striptizem? Ta dziwka miała nam zatańczyć – trzeci z nich stał odwrócony tyłem do obserwującej ich pary, ale po głosie brzmiał jak starszy mężczyzna.
– Najpierw się upewnimy, że jesteśmy tu sa...
Nie dokończył. Artur strzelił mu prosto w głowę. Pierwsza kula roztrzaskała czaszkę, druga uderzyła w bark upadającego mężczyzny. W tym samym czasie Agata wzięła na muszkę tego, który stał plecami do niej. Pierwsza kula trafiła faceta w udo, druga w pośladek, a trzecia roztrzaskała mu kręgosłup. Tylko brodacz zdołał schować się za barem, nurkując na podłogę. Artur spojrzał na swoją partnerkę.
– Strzelasz tak, jak obciągasz – szepnął.
– Czyli jak?
– Pierwsza klasa – pocałowali się. Całowali się dłuższą chwilę, namiętnie liżąc się językami. Wreszcie przypomnieli sobie o trzecim z motocyklistów. Ostrożnie ruszyli na dół. Z tego miejsca i tak nie mogli go dosięgnąć.
Ukryli się za przewróconymi stołami. Nagle usłyszeli strzał. Kula trafiła w ścianę za nimi, odrywając kawałek tynku. Oboje poczuli adrenalinę. Puścili krótkie serie w stronę baru. Grubas najwidoczniej nie spodziewał się takiej siły ognia. Zakaszlał i wrzasnął.
– Dobra, poddaję się. Nie strzelajcie.
Czekali. Po chwili mężczyzna podniósł się i ostrożnie, bez zbędnych ruchów, odłożył pistolet na blat baru. Ręce trzymał w górze. Dopiero wtedy wyszli z ukrycia. Grubas zobaczył kałasznikowy wycelowane w swoją stronę i zbladł. Był równie zaskoczony ich obecnością, co przerażony swoją sytuacją.
– Kim ty kurwa jesteś? Bo chyba nie świętym Mikołajem? – Artur uśmiechnął się do siebie. Ta broda skojarzyła mu się z Mikołajem, ten z kolei przypomniał mu świat, tamten stary świat, który przestał istnieć.
– To morderca – odezwała się niespodziewanie Karolina, wciąż leżąc na podłodze. Po kilku nieudolnych próbach udało się jej wstać. – Zabili moją rodzinę, a mnie porwali.
– Dziwka kłamie – próbował się bronić brodacz.
– Doprawdy? – Artur nie spuszczał oka z grubasa. – Mamy tu czarny charakter. – uśmiechnął się.
– Gwałciciel – dodała Karolina.
– Fiu – Artur udał, że gwiżdże. – W dodatku zboczeniec. W imieniu tymczasowego rządu...
– Co? – wzrok brodacza biegał od jednej lufy do drugiej. – Jakiego rządu?
– Mojego rządu. Tak się składa, że tymczasowo to ja stanowię tutaj prawo. Jak będzie mi przerywał, ukarzę cię karą porządkową. Tak więc, w imieniu tymczasowego rządu skazuję cię na śmierć przez odstrzelenie tępej spasionej mordy.
– Sprzeciw – odezwała się Agata.
– Co znowu?
– Prokuratura domaga się innej kary.
– Na jakiej podstawie – wyglądało, że świetnie się bawili, tymczasem grubas był coraz bardziej zdumiony i przerażony.
– Ludzie, co wy...
– Morda w kubeł – warknęła Agata. – Spójrz na niego – zwróciła się do Artura. – Obżarstwo, lenistwo, nieróbstwo...
– To, to samo – przerwał jej.
– Co?
– Lenistwo i nieróbstwo, to jedno i to samo – zauważył.
– Być może, ale to nie ważne. Spasł się jak świnia, obciążał system zdrowotny, zupełnie niepotrzebnie. Wreszcie chciał wydupczyć panią – skinęła lufą w stronę brunetki. – Niech ona go wykończy.
– Czy świadek się zgadza? – mężczyzna zwrócił się do kobiety, ale nie oderwał wzroku od ofiary.
– Zgadzam się. – Sięgnęła po karabin Agaty.
– Nic z tego. – Rudowłosa cofnęła się. – Masz, trzymaj – rzuciła jej nóż. Odetnij mu kutasa.
Na twarzy Karoliny pojawił się uśmiech.
– Nie... – brodacz pokiwał głową z przerażeniem. – Proszę, nie...
Padł strzał. Artur wymierzył precyzyjnie, prosto w ramię. Trafiony został odrzucony w tył i upadł na podłogę. Wszyscy troje weszli za bar. Ofiara wrzeszczała wniebogłosy. Kwiczał jeszcze, kiedy brunetka rzuciła mu genitalia na piersi. Później dostał kulę w łeb. To był akt łaski ze strony Agaty.
– Masz dokąd pójść? – zapytała kobietę, która wciąż wpatrywała się w odciętego fiuta.
– Wszystko mi jedno.
– W takim razie pójdziesz z nami – Artur spojrzał na nią, później a Agatę. – Spadamy stąd.
***
Po powrocie zastali Andrzeja martwego. Nie zorganizowali żadnego pogrzebu, po prostu wyrzucili go na ulicę. Pod domem Kowalskich. Agata pokazała nowej znajomej łazienkę. Kobieta przedstawiła się jako Karolina. Zostawili ją samą i wyszli.
– Dziwnie się czuję jako wdowa.
– Nie jesteś wdową, tylko moją suczką, pamiętasz? – złapał ją za pośladek i ścisnął mocno.
– Jak na razie, tylko dużo szczekasz, a mało działasz.
Zaciągnął ją do swojej sypialni. Niemal zerwał z niej ubranie i popchnął tak, że wylądowała plecami na łóżku. Ukląkł między udami, rozchylił je szeroko i wszedł jednym, ostrym pchnięciem. Agata pisnęła. Twardy penis wdarł się w nią, rozsadzając od środka. Zaczął się w niej poruszać.
– Kto jest moją suką? – wychrypiał.
– Ja... – stęknęła. – Nie przerywaj...
Rozciągał uda kochanki do oporu. Chciał widzieć wilgotny srom, jak zaciska się na sztywnym prąciu. Chciał słyszeć, jak mlaszcze pazernie, kiedy wysuwał się z niej całkowicie. Wychodził tylko na chwilę, na jedną sekundę i od razu napierał na nabrzmiałą waginę. Jak buldożer rozgniatał ciepłe gniazdko. Miękka pochwa głaskała żołądź, próbowała ją otulić mocnym uściskiem, ale on ciągle się ruszał. Wchodził, wychodził i tak bez końca, aż kochanka zadrżała. Piszczała stłumionym głosem. Spod zaciśniętych powiek wypłynęło jej kilka łez. Orgazm wyssał z niej wszystkie siły. Wreszcie zwiotczała.
Zdążył tylko pomyśleć, że czas pójść do nowej lokatorki, zapoznać ją z zasadami panującymi w jego królestwie, kiedy poczuł na potylicy dotyk metalu. Broń, kurwa, jak mógł być taki głupi? Nie zamknął jej. Ostrożnie odwrócił się do tyłu. Oczywiście, stała za nim brunetka, celując z kałasznikowa prosto w jego pustą głowę.
– Ej, ty... – krzyknęła do Agaty. – Ocknij się. Nie mów, że taki z niego ogier...
Agata podniosła się zaskoczona.
– Spokojnie – kobieta rzuciła jej sznur. – Zwiąż tego byczka, tylko mocno.
Kilka minut później siedzieli spętani sznurem. Oboje byli wściekli. Patrzyli, jak ta zdzira panoszy się po schronie, jakby była u siebie. Przygotowała sobie gorący kubek, usiadła naprzeciwko nich i jadła. Artur siłował się ze sznurem, ale był mocno związany. Agata pokiwała głową, dając mu do zrozumienia, że sama też nie da rady się uwolnić. Nie mógł uwierzyć w swoją głupotę.
– Stworzyliście tu niezły kurwidołek – Karolina uśmiechnęła się.
***
Artur obudził się. Nie wiedział, która jest godzina. Nie miał pojęcia jak długo spał. Agaty nie było. Widocznie tamta suka wyniosła ją do drugiego pomieszczenia. Nagle zobaczył ją, kobietę, którą na swoją zgubę przyprowadzili do schronu. Przebrała się. Miała na sobie ciuchy Agaty. Krótką spódniczkę, czarne pończochy i luźną bluzkę.
– Obudziłeś się, to dobrze.
Miał zakneblowane usta, więc nie mógł odpowiedzieć. Śledził za to, każdy jej ruch. Karolina stanęła nad nim i postawiła mu stopę na przyrodzeniu. Chwilę masowała go w milczeniu, patrząc prosto w oczy. Miała zgrabne nogi, w ogóle była zgrabna i seksowna. Arturowi przemknęło przez myśl, że gdyby nie był takim kretynem, miałby z nią niezły ubaw. Tymczasem to on stał się niewolnikiem.
– Wyglądało na to, że nieźle jej dogodziłeś – czuła, że pod stopą coś pęcznieje. – To się świetnie składa, bo strasznie mnie swędzi...
Próbował coś powiedzieć, ale mógł tylko bełkotać niezrozumiale. Uśmiechnęła się i usiadła obok. Złapała za rozporek i rozsunęła, zaglądając do środka. Oczy jej zalśniły na widok dużego członka. Chociaż nie miał pełnej erekcji, wyglądał obiecująco. Sięgnęła w dół, oplotła prącie palcami i uniosła je do góry. Powoli poruszyła ręką, masturbując go.
– Wygląda solidnie – pochwaliła mężczyznę. – Masz ochotę na Karolę? Chciałbyś poruchać?
Pokręcił przecząco głową, ale wbrew jego gestom, penis zesztywniał błyskawicznie. Kobieta pochyliła głowę, napluła na żołądź i gładziła ją dłonią. Wreszcie sięgnęła gdzieś i zobaczył, że trzyma w ręce pończochę. Rozłożyła ją i naciągnęła na penis. Otuliła prącie szczelnie i spojrzała zachwycona. Głaskała go, czując gładki nylon, a pod nim ciepły twardy członek. Wzięła go w usta. Zaczęła od samej żołędzi. Pieściła ustami, wysuwając czasem język i liżąc dokładnie i powoli. Czuła na języku misterną fakturę pończochy. Starała się pieścić główkę z każdej strony. Podobało jej się to. Podobał jej się ten wielki kutas przyozdobiony rozkoszną pończoszką. Wepchnęła go sobie głębiej, ale mogła najwyżej połknąć go do połowy. Spojrzała na lśniący od śliny penis z uznaniem.
– Nie mieści mi się w buzi – puściła do niego oko. – Pozwolisz, że spróbuję cipką?
Odwróciła się do niego tyłem, przykucnęła nad nim i po chwili Artur poczuł, że ociera się o mokrą waginę. Była bardzo mokra. Lepki śluz kleił się do pończochy, kiedy pocierała żołędzią po miękkim sromie. Po kilku sekundach pragnął, tylko żeby na nim usiadła. Chciał w nią wejść. Chciał zerżnąć tę chorą sukę i pokazać jej, kto tu jest panem. Jakby czytała w jego myślach. Powoli, ostrożnie i powoli, pozwoliła mu zanurzyć się w swoim gorącym wnętrzu. Ależ była rozpalona.
Karolina jęknęła, czując ogromny korzeń w sobie. Siadała delikatnie, delektując się każdym centymetrem. Czuła go tak intensywnie, tak perfekcyjnie, że chciało jej się wyć z radości. Pochwa rozstępowała się przed nim, główką tarł puszyste wnętrze. Jeszcze przed chwilą tak cholernie ją swędziało, a teraz ten gruby twardy kutas rozpychał ją, rozganiał motyle. Po prostu dawał radę.
Z pozycji, w której się znajdował, widział anusa pomiędzy rozchylonymi pośladkami, a nieco niżej majaczył rozwarty srom, wyglądający jak różowa obręcz na penisie. Wargi pieściły prącie przyozdobione czarną pończochą. Wszystko lśniło od śluzu. Kiedy na nim siadała, czuł jak zagłębia się w mięsistej, soczystej pochwie. Było mu tak dobrze, że pewnie by krzyczał, gdyby nie był zakneblowany. Kochanka nie przestawała, unosiła się i opadała. Chwilami dosiadała go tak mocno, że krzyczała z bólu i rozkoszy, co nie przeszkadzało jej falować biodrami, poruszać lędźwiami w taki sposób, że rozpalone mokre wnętrze zdawało się miażdżyć żołądź. Wreszcie podniosła się.
Zdjęła pończochę, pełną śluzu, pachnącą intensywnie. Po chwili wyjęła knebel i wepchnęła mu wilgotny nylon w usta. Czuł jej cierpki smak. Mężczyzna zapłonął niesamowitym pożądaniem. Kiedy zobaczył w rękach Karoliny nóż, przez chwilę się wystraszył, ale ona tylko rozcięła sznur.
– Weź mnie od tyłu – jęknęła. – Pokaż, na co cię stać.
Wypięła się w jego stronę lubieżnie i prowokacyjnie. Artur natychmiast uklęknął za nią, złapał pośladki, ściskając mocno palcami i rozchylił je, patrząc, jak wargi sromowe rozklejają się, a w powstałą szparę wsunął penis. Dźgnął ją mocno. Jedno szybkie pchnięcie do samego końca. Jęknęła, on też zawył. Zaczął się poruszać. Dźgał ją raz za razem. Włożył kciuk do anusa. Wepchnął go głęboko. Czuł w środku poruszający się penis. Doskonale się ją ujeżdżało. Miała w sobie coś takiego, nie potrafił powiedzieć, co to, ale kręciła go niesamowicie.
Nigdy nie miał kobiety, która przechodziłaby orgazm w taki sposób. Zaczęła jęczeć, ciałem wstrząsały silne drgawki. Tak silne, że mało nie wyrwała mu przyrodzenia, a później zalała go ciepłą lepką cieczą, która spłynęła mu nawet na jądra. Kochanka opadła bez życia. Dyszała, on również dyszał, ale nie skończył. Splunął jej na tyłek i wcisnął się do anusa. Jęknęła, ale nie zaprotestowała. Wpuściła go w odbyt i pozwoliła, żeby tam skończył. Karolina wiedziała, że wreszcie jest w domu. Ten gość uspokoił motyle na jakiś czas. Kochała go za to.
Idąc do łazienki, Artura zauważył Agatę. Leżała na pryczy, ale coś mu się nie podobało. Podszedł bliżej i znieruchomiał. Miała poderżnięte gardło. Nagle zjawiła się Karolina. Spojrzała na trupa, później na mężczyznę i uśmiechnęła się.
– Po cholerę ją zabiłaś?
– Dwie cipki w jednym schronie, to stanowczo za dużo. Karola nie lubi się dzielić.
– Ale ona... – czuł się oszołomiony i zaskoczony.
– Teraz mieszkasz ze mną – podeszła bliżej i pocałowała go w policzek. – Zabrałeś mnie do siebie, do domu... możesz ruchać, kiedy będziesz chciał...
Jak Ci się podobało?