Schody do nieba (V). Widmo Kali
21 stycznia 2016
Schody do nieba
23 min
Nowy dzień przynosi inne spojrzenie na to, co wydarzyło się wczoraj. Kinga bierze kąpiel, podczas gdy Adam przygotowuje szybkie śniadanie. Na samą myśl, o tym, co wydarzyło się wieczorem, czuje się zawstydzony, a nawet przerażony. Jest świadomy, że asystentka wywołuje w nim najgorsze instynkty. Wzbudza w nim emocje, o które by się nie podejrzewał. Z drugiej strony wywołuje w nim takie pożądanie, że nie jest w stanie nad sobą panować.
Po śniadaniu jadą do pracy. Mało ze sobą rozmawiają. Kinga prosi, żeby wysadził ją trochę wcześniej. Dziewczyna nie chce, żeby ktoś z firmy zwietrzył ich gorący romans. W biurze Adam nie doczekał się pysznej kawy, którą codziennie dostawał na biurko. Podchodzi do drzwi dzielących ich pokoje i prosi ją o filiżankę małej czarnej. Asystentka podchodzi blisko. Naprawdę blisko. Kładzie dłoń na jego brzuchu. Krwistoczerwone paznokcie mocno kontrastują ze śnieżnobiałą koszulą dyrektora.
– Zapomniałeś już, że wczoraj chciałeś mnie udusić? – uśmiecha się tajemniczo jak Mona Lisa – za karę, możesz sam obsłużyć ekspres.
Po kilku minutach i przekleństwach, wypowiedzianych pod nosem, mężczyzna wraca do siebie z kawą. Po drodze podwładna rzuca mu wymowne spojrzenie i uśmiecha się złośliwie. W odpowiedzi Dyrektor zamyka za sobą drzwi. Jest zamyślony. Czuje, że ta relacja staje się coraz bardziej kłopotliwa, a Kinga nie jest tak poukładana osobą, za jaką ją miał. Jest trochę szalona, nieobliczalna i... jest w niej coś takiego... coś, co jednocześnie odrzuca go od niej i przyciąga.
Po czternastej dzwoni Aurelia w sprawie adresu mailowego, który od niego dostała. Tajemnicza osoba odpisała i jest gotowa się spotkać, choć mężczyzna nie chce słyszeć o wspólnym wyjeździe. Chce jechać sam, nie zamierza wplątać kolejnej osoby w potencjalne kłopoty. Między dyrektorem i antykwariuszką wywiązuje się dyskusja. Ostatecznie kobieta ustępuje.
Wychodząc z pracy, Adam informuje asystentkę, że nie będzie go dwa dni. Dziewczyna zapewnia, że zajmie się wszystkim choć widać, że jest ciekawa, o co chodzi. Zamiast wyjaśnień widzi tajemniczy uśmiech na ustach szefa. Odprowadza go wzrokiem do drzwi.
*
Od wioski, w której ma się spotkać z kobietą dzieli go czterysta pięćdziesiąt kilometrów. Pokonanie takiego dystansu w zimowych warunkach jest dla niego sporym wysiłkiem. Ubiera się wygodnie i postanawia, że śniadanie zje za miastem. Pogoda nie jest taka zła. Nie pada śnieg, nie wieje wiatr, a niebo ma kolor zsiadłego mleka.
Po czterech godzinach i dwukrotnym długim postoju w korkach pogoda się załamuje. Można odnieść wrażenie, że im dalej na północ, tym gorzej. Śnieg zaczyna sypać coraz mocniej. Piaskarki paraliżują ruch. Jest również wypadek i kolejny postój. Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Kierowca po raz setny zmienia stację radiową. Trudno znaleźć coś sensownego siedząc tyle godzin za kółkiem.
Wycieraczki pracują monotonnie, wprowadzają mężczyznę w swoiste otępienie. Znużenie drogą staje się coraz większe. Niebo ciemnieje. Na drodze widać nieprzerwany sznur samochodów. Pojawiają się pierwsze wątpliwości, czy to wszystko ma sens? W schowku znajduje ostatniego mentosa. Jak dobrze pójdzie, dotrze na miejsce wieczorem. Jeśli nie pójdzie dobrze, dotrze tam w nocy i będzie musiał się rozejrzeć za jakimś noclegiem. Kierowca zaczyna odczuwać głód.
To już ostatni postój. Jest coraz ciemniej, ale z baru, w którym właśnie je obiad, zostaje mu jakieś pięćdziesiąt kilometrów. Udaje mu się nawet kupić mentosy. Bierze to za dobrą monetę. Kiedy wychodzi na parking, okazuje się, że śnieg przestał padać. Uruchamia silnik, który odpowiada pewnym cichym pomrukiem. Wszystko będzie dobrze.
Wioska majaczy w oddali. Skąpana w mroku nocy i księżycowym świetle sprawia wrażenie widmowej jak fatamorgana. Wokół rozciąga się biała pustynia. Droga jest niemal nie do odróżnienia od pól. Adam zwalnia. Kieruje się niemal szóstym zmysłem. Wiatr wzbija tumany śniegu na okolicznych polach, w efekcie czego, w powietrzu majaczą blade plamy krążące wokół wsi niczym fantomy, prastare strzygi szukające ofiar.
Nieznacznie prószy śnieg za to wiatr jest zdecydowanie silniejszy. Zgodnie z informacją od Aurelii, skręca pięćdziesiąt metrów przed pierwszymi zabudowaniami. Tuż przy przydrożnym krzyżu. Przez myśl przelatuje mu, że to nawet dobrze. Im mniej osób wie, że jest tutaj, tym lepiej. W końcu dociera do samotnie stojącego domu pod lasem. To z pewnością jest dawna leśniczówka, o której mówiła przyjaciółka. Adam łapie się, że po raz pierwszy nazywa Aurelię w ten sposób.
Wiatr popycha go nerwowo w stronę drzwi. Mężczyzna wyciąga rękę i puka. W oknach widać światła więc nie czuje obawy, że przyjechał na daremno. Ponawia pukanie i dopiero po chwili słyszy szczęk zamka. Te kilkanaście sekund wystarcza, żeby chłód przeniknął jego ciało. Drzwi się otwierają, a na zewnątrz wylewa się plama światła, przez co osoba stojąca naprzeciwko niego, jest jedynie zarysem ludzkiej sylwetki.
*
Gospodyni okazuje się atrakcyjną czterdziestolatką, która na pierwszy rzut oka nie wygląda na kogoś, kto urodził się i całe życie spędził na wsi. To jak jest ubrana, jak się porusza, wysławia i maluje, świadczy wyraźnie, że kobieta należy do wielkomiejskiego towarzystwa i tylko okoliczności zmusiły ją do ukrywania się w tym zapomnianym przez boga miejscu.
– Witaj, jestem Dominika. Twoja znajoma uprzedziła mnie, że będziesz sam.
– Adam – ściskają sobie dłonie – pomyślałem, że tak będzie bezpieczniej – gospodyni odbiera od niego kurtkę i wiesza w garderobie.
– Oczywiście – kobieta mierzy go wzrokiem – masz za sobą kawał drogi, zapraszam do salonu, ogrzejesz się, a ja w tym czasie przygotuję coś do picia.
– Coś ciepłego, poproszę.
– Oczywiście – Dominika spogląda na niego, uśmiecha się i prowadzi gościa do salonu, gdzie zostawia go samemu sobie.
Dom jest umeblowany w sposób, jakby mieszkał tu leśniczy. Meble są stare i wyglądają na ciężkie. Na ścianach wiszą niechlubne, w oczach Adama, zwierzęce trofea. Podłogę zdobi wyświechtany dywan, który wygląda trochę jak wyliniały pies. Na szczęście jest kominek. Gość siada najbliżej ognia jak to możliwe. W pokoju panuje cisza przerywana jedynie zawodzeniem wiatru, który wieszczy za oknem rozjuszony. Polana strzelają, krzesząc iskry w kominku.
W salonie zjawia się Dominika. Częstuje swojego gościa grzanym piwem. Mężczyzna początkowo wzbrania się, przecież przyjechał samochodem.
– Spokojnie, tutaj nikt nie widział policjanta od bardzo dawna, zresztą nie sądzę, żebyś mógł wyjechać stąd zaraz po naszej rozmowie. Jeszcze zaśniesz za kierownicą i nieszczęście gotowe.
– Ale przecież...
– Prześpisz się w pokoju gościnnym, to już postanowione i nie utrudniaj, bo niczego ci nie opowiem – gospodyni uśmiecha się ciepło.
– W porządku – mężczyzna odpręża się, wiedząc, że nie będzie się musiał mordować za kółkiem, choć nocleg tutaj wydaje mu się krępujący.
Chwilę piją grzane piwo i wsłuchują się w melodię nocy. Dyrektor dopiero teraz czuje jak bardzo jest zmęczony. To cudowne, że w końcu może rozprostować kości. Usiąść wygodnie i napić się czegokolwiek.
– Więc? – gospodynie kieruje na niego swoje brązowe oczy – jak ty się w to wszystko wplątałeś?
– Poznałem kogoś, kto prowadził swego rodzaju dziennikarskie śledztwo w sprawie Schodów do nieba. Dziewczyna, o której mówię, zniknęła jakiś czas temu. Miała przeprowadzić wywiad z mężem jednej z ich niedawnych ofiar.
– Ja poznałam ich rok temu. To znaczy, poznałam Ją... Anjali Bharjawita, tak się przedstawiła. To hinduska, ale mówi dobrze po polsku.
– Chyba widziałem jej zdjęcie. Czy to nie ona była założycielką kultu, który miał odrodzić Bractwo Zbirów w Indiach?
– Nie, to jej siostra bliźniaczka.
– O w mordę, o tym bym nie pomyślał – Adam poprawia się w fotelu.
– Anjali to trochę inna para kaloszy. Kiedy ją poznałam, przedstawiła się jako biznesmenka, która szuka dla siebie niszy na naszym rynku.
– A mogę spytać, czym ty się, w tamtym czasie zajmowałaś?
Na chwilę kobieta spuszcza wzrok. Wyjmuje cienkiego papierosa, zapala go i wypuszcza niebieskawy dym w stronę głowy jelenia przyglądającej się im obojgu.
– Prowadziłam klub nocny.
– Prowadziłaś klub nocny... – mężczyzna powtarza jej słowa, jakby chciał w ten sposób zyskać chwilę, trudno jest mu ukryć zaskoczenie.
– Wiem, że jesteś zaskoczony, ale takie są fakty. Byłam właścicielką i jednocześnie managerem klubu nocnego. Dla uproszczenia możesz nazywać mnie burdelmamą.
– Przepraszam, nie chciałem...
– W porządku, nic się nie stało. Wiem, czym się zajmowałam i nie wstydzę się tego. Dla mnie to zawód jak każdy inny.
– Nie przyjechałem tutaj nikogo oceniać.
– Anjali jako osoba doskonale zorientowana we wszystkich systemach filozofii indyjskiej, zaproponowała mi, żebyśmy weszły w spółkę. Miała wizję działalności prowadzonej dla nieco bardziej wyrafinowanych klientów. Chciała połączyć prostytucję, którą się parałam z tantrą, jogą i innymi elementami ich wierzeń. Coś dla umysłu i ciała. Nie miałam wtedy zielonego pojęcia, o czym konkretnie mówi. Snuła przede mną zadziwiające wizje. Zgodziłam się... sama nie wiem dlaczego... nie wykluczone, że w jakiś sposób wpływała na moje decyzje.
– Jak sądzisz, dlaczego wybrała właśnie nasz kraj?
– Nie mam zielonego pojęcia. Bardzo dobrze posługuje się naszym językiem. Może dlatego, że gówno wiemy o Indiach i bezkrytycznie łykamy egzotyczne pseudo religijne brednie? Naprawdę nie wiem. W każdym razie udało jej się wciągnąć w swój plan dwie moje najładniejsze dziewczyny. Trenowała z nimi całe miesiące. Ani się obejrzałam, kiedy otworzyła szkołę jogi, gdzie werbowała naiwne kobiety, a potem... potem zaczęli się pojawiać klienci. Nie byle jacy. Chodzi mi o oczywiście o facetów. Sama śmietanka. Biznesmeni, samorządowcy, lekarze i cała reszta. Lgnęli do niej jak muchy do gówna. Dawała im coś więcej niż seks, wiesz?
Mężczyzna przytakuje, choć nie ma pojęcia, o czym kobieta mówi.
– To było coś jak połączenie egzotycznej religii i seksu. Wszystko zrytualizowane, podane w doskonałej oprawie. Dla napalonego faceta doskonała przygoda i okazja, żeby zamoczyć – uśmiecha się do swojego rozmówcy – chyba nie peszy cię moja bezpośredniość?
– Skąd.
– Z kasy mojego klubu zaczęły znikać pieniądze. Dziewczyny w coraz większej ilości przechodziły na jej stronę. Doszło do tego, że otwarcie zaczęły okazywać mi wrogość. Kiedy doprowadziłam do konfrontacji z moją niedoszłą wspólniczką, zaczęła mi grozić. Ty nawet nie wiesz, co ta dziwka potrafi.
– Co masz na myśli?
– Ona posługuje się czarną magią jak ty swoim kutasem. Bez najmniejszych problemów. W dodatku wpadłam przez nią w kłopoty finansowe. Nie mogłam się już opłacić miejscowemu gangowi. Musiałam uciekać zarówno przed nią jak przed nimi. A jej ręce są naprawdę długie. Kimkolwiek jest ta pierdolona hinduska, ma zdolności, o których ci się nawet nie śniło. Drenuje finansowo swoich naiwnych klientów, którzy w jakiś sposób uzależniają się od niej. Zdobywa coraz większe wpływy, a niepokorni znikają. Tak po prostu. Ostatecznie dała mi do zrozumienia, że jeśli spróbuję jej zaszkodzić, śmierć będzie czymś najprzyjemniejszym, co mnie spotka.
– Więc uciekłaś?
– Nie kurwa, zakasałam rękawy i wzięłam się z nią za bary – przez chwilę mierzą się wzrokiem, dopóki kobieta nie wybucha śmiechem – żartuję. Oczywiście, że uciekłam. Udało mi się sprzedać lokal, zresztą po zaniżonej cenie i oto jestem. Bezrobotna burdelmama na tym zadupiu... na tym wygwizdowie... – nie znajduje więcej adekwatnych inwektyw, więc zawiesza głos.
Zapada cisza. Za oknem wiatr szepcze swoją historię. Ogień przygasa w kominku. Mężczyzna dostrzega łzy w oczach rozmówczyni. Kobieta nagle zrywa się i najwyraźniej zamierza wyjść z pokoju, ale Adam nie pozwala jej na to. Wstaje i łapie ją za ramiona. Widzi, jak dwie pojedyncze łzy płyną po jej policzkach.
– Przepraszam – kobieta kładzie głowę na jego ramieniu – zjebałam sobie życie.
Gość przytula ją. Próbuje postawić się na jej miejscu. Atrakcyjna czterdziestolatka, która straciła wszystko — pracę, jakakolwiek by ona nie była, pieniądze i znajomych. Pewnie też brakuje jej władzy, jaką miała, będąc właścicielką klubu nocnego. Obejmuje ją w pasie. Gospodyni niemal dorównuje mu wzrostem, ma kobiece kształty i prawdopodobnie od kilku miesięcy nie miała okazji rozmawiać z kimś, kto by ją rozumiał.
– Nie powinnam była się rozklejać – odsuwa od niego głowę, choć wciąż trzyma ręce na jego ramionach, a on obejmuje ją w talii – o... rozmazałam cię – ślini palec i zmywa z jego policzka tusz.
Jest w tym geście coś intymnego. Obca kobieta zachowująca się jak jego matka, gdy Adam był jeszcze dzieckiem, wywołuje u niego sympatię. Patrzą na siebie w ciszy. Rozmazany tusz na powiekach Dominiki sprawia, że wygląda jednocześnie żałośnie i ponętnie.
– Ogień dogasa, pójdę po drewno i przyniosę nam jeszcze grzanego piwa – puszcza swojego gościa, ale jakoś tak niechętnie, ociąga się, jakby potrzebowała jego ciepła.
Kiedy mężczyzna zostaje sam, siada w fotelu i rozgląda się po pokoju. Wciąż nie może uwierzyć, że znajduje się na pustkowiu gdzie zamiast psów, na zewnątrz wyje wiatr, a śnieg zacina wściekle. Najbliższe sąsiedztwo znajduje się około kilometra stąd i sprowadza się do kilkunastu gospodarstw. Do jakiejkolwiek cywilizacji ma co najmniej czterdzieści kilometrów. Przygnębiająca perspektywa.
W pewnej chwili gość kieruje wzrok do głowy jelenia wiszącej na ścianie po jego prawej stronie. Mężczyzna odnosi wrażenie, że wypchane zwierzę wpatruje się w niego intensywnie. Głupie irracjonalne odczucie nie chce ustąpić. W głowie dyrektora rozbrzmiewają słowa piosenki Zeppelinów;
Choć na ścianie napis jest, ona chce pewność mieć
Wiele słów przecież ma dwa znaczenia.
Mężczyzna dopija piwo i potrząsa głową, jakby chciał wyrzucić z niej nachalny tekst. Na ścianie napis jest, słowa mają dwa znaczenia, zdania jak echo kołaczą mu się pod czaszką. Nagle światło odbijające się na lśniącej sierści zwierzaka się załamuje. Upływa co najmniej sekunda, zanim Adam rozumie dlaczego. Głowa odwraca się w jego stronę. Nie metaforycznie, ale czysto fizycznie. Zdumienie zszokowanego dyrektora sięga zenitu, kiedy jeleń otwiera usta i przemawia do niego.
– Pewna dama dobrze wie, złotem jest, co błyszczy się i kupuje sobie schody do nieba – jeleń robi krótką pauzę, żeby oblizać wargi, wygląda to tyleż komicznie, co strasznie – A gdy dotrze tam i pech, na zamknięty trafi sklep, powie słowo i dostanie, co trzeba – wypchane myśliwskie trofeum przemawia do zszokowanego gościa głosem Roberta Planta.
– Kim ona jest? – mężczyzna rzuca pytanie, zdając sobie w pełni sprawę z tego, że właśnie rozmawia z martwą wypchaną głową cholernego jelenia.
– Pani, ona zawsze dostaje, co chce.
– Z kim rozmawiasz? – W pokoju zjawia się Dominika i rozgląda zaskoczona dookoła.
– Przepraszam, chyba jestem bardziej zmęczony, niż mi się wydawało.
Kobieta dorzuca drew do kominka. Przygląda się mężczyźnie, sprawiając wrażenie zaniepokojonej.
– Jesteś blady, chyba powinieneś odpocząć.
– Też tak sądzę – dyrektor wciąż czuje się zdezorientowany.
Gospodyni prowadzi go korytarzem do sypialni. W pokoju jest ciemno. Kobieta zapala lampkę nocną. W pomieszczeniu nie ma niczego poza łóżkiem i malutkim stoliczkiem, na którym świeci się staromodna mała nocna lampka. Łóżko jest pościelone.
– Nie mam tutaj luksusów – zauważa była właścicielka klubu nocnego.
– Wystarczy – Adam siada na krawędzi łóżka – dla mnie w sam raz.
– Chcesz, żebym z tobą, chwilę posiedziała?
Mężczyzna przytakuje. Kładzie się na boku, a gospodyni zajmuje jego niedawne miejsce. Rozmawiają jeszcze kolejne pół godziny. W tym czasie mężczyzna dowiaduje się więcej o klubie Dominiki i samej Anjali. Przez chwilę czuje chęć opowiedzenia jej, że jeleń wiszący na ścianie w salonie przemawiał do niego, jakby chciał go ostrzec, ale szybko odsuwa od siebie tę myśl. Dochodzi pierwsza w nocy, kiedy zostaje sam.
Nie może zasnąć. Jest daleko od domu, z obcą kobietą. Mężczyzna nie jest już niczego pewny. Do jego umysłu wkrada się lęk i niejasne uczucie zagrożenia. Rzeczywistość miesza mu się z halucynacjami. Grzane piwo nie pomaga w jasnym myśleniu. Początkowo przyjął bezkrytycznie historię Dominiki. Być może dlatego, że jest ładna. Być może po prostu jest naiwnym dupkiem. Jednak teraz ma wątpliwości. Pomimo iż kobieta jest atrakcyjna. Skąd mogła wiedzieć, że ma za sobą daleką drogę? Czyżby Aurelia zwierzyła się jej gdzie mieszka? To nie w stylu antykwariuszki. Zresztą jak gospodyni korzysta z internetu na takim zadupiu?
Zaczyna odczuwać parcie na pęcherz i po krótkim wahaniu decyduje się pójść do toalety. Pamięta, że mijali ją w drodze do sypialni. Idzie powoli, po omacku. Nie chce zapalać światła. Czuje, że to niegrzecznie snuć się po cudzym domu bez wiedzy właścicielki. Nie czuje się tutaj już tak dobrze. Jest cicho, jakby był sam w leśniczówce.
Wracając do sypialni, nawiedza go pewna myśl, co by było, gdyby rzeczywiście okazało się, że jest tutaj sam? Że kobieta była równie nierzeczywista, jak gadający jeleń? Nieprzyjemne ciarki przebiegają mu po plecach. Jest zmęczony i to wszystko. Te słowa powtarza jak mantrę. Wchodzi do pokoju i niemal natychmiast się zatrzymuje.
Przy oknie niedaleko jego łóżka stoi Dominika. Ma na sobie długi czarny peniuar. W świetle lampki nocnej widzi kuszący kształt jej biustu. Gospodyni wygląda zmysłowo, jednak jest w niej coś, co go niepokoi.
– Przepraszam, nie myszkowałem po domu, byłem tylko w toalecie – usprawiedliwia się.
– Nie szkodzi, podejdź bliżej – ręce trzyma za plecami, wygląda to dziwnie, trochę przypomina zawstydzoną dziewczynę z rękami zaplecionymi na plecach, gmerająca butem w ziemi i ze wzrokiem wbitym w podłogę.
Jednak poza tym, że kobieta trzyma ręce za plecami, nie ma w niej nic z zawstydzonej dziewczynki. Stoi przed nim dojrzała kobieta. Patrzy na niego, a w jej spojrzeniu nie ma choćby grama wstydu. Raczej skupienie, pewien rodzaj zamyślenia. Adam robi dwa kroki w głąb pokoju. Zastał w sypialni atrakcyjną kobietę, niby wszystko jest w porządku. To dlaczego jego serce zmienia rytm?
– Odsuń się od niej – obcy męski głos powoduje, że dyrektor niemal podskakuje w miejscu.
Odruchowo wykonuje rozkaz. Do pokoju wchodzi mężczyzna. Jest ubrany na czarno. Nawet na głowie ma czarną czapkę. Za nim zjawia się kobieta o siwych włosach przepasanych chustką. Dominika sprawia wrażenie nie tyle zaskoczonej ile wściekłej. Mierzy się wzrokiem z mężczyzną.
– Pokaż ręce – obcy zwraca się do Dominiki, która ani myśli wykonać polecenie – pokaż ręce suko, albo już po tobie – w jego dłoni pojawia się glock.
Gospodyni patrzy na broń z pogardą. Wygląda na to, że nie robi to na niej żadnego wrażenia.
– Pokaż te cholerne łapy, tylko powoli.
Atmosfera staje się mocno napięta. Mężczyzna celujący w swoją ofiarę wydaje się zdecydowany. Sekundy ciągną się w nieskończoność i wreszcie pada strzał. W tej ciszy huk wystrzału brzmi jak prawdziwa eksplozja. Nagle w oczach Adama wszystko spowalnia. Na czole Dominiki dostrzega malutką szkarłatną dziurkę wyglądającą jak Tilaka, święta kropka hinduizmu. Następnie jej głowa zostaje odrzucona w tył, a na ścianie rozbryzguje się ciemna breja wymieszana z krwią. Wreszcie ciało osuwa się na podłogę. Z martwych rąk wypada coś, co z brzękiem uderza w parkiet.
Wszyscy troje patrzą w to miejsce. Na podłodze, tuż przed nimi leży masywny, mosiężny i bogato zdobiony sztylet, o ostrzu krótszym niż rękojeść.
– Co to jest – Adam nawet nie zastanawia się, co z nim teraz będzie, odsuwa od siebie nawet fakt, że na jego oczach została zamordowana kobieta.
– Phurba, magiczny sztylet, choć ten tutaj, nie do końca jest tym, na co wygląda – odpowiada ten, który strzelał.
Siwowłosa kobieta podchodzi do sztyletu, bierze go w dłoń i obraca nim we wszystkie strony.
– Ten wizerunek – wskazuje miejsce u nasady rękojeści, gdzie wyrzeźbiono czyjąś wykrzywioną w nienawiści twarz – to nie Phurba. To Kali.
– Gdybyś się do niej zbliżył, sprzedałaby ci kosę jak nic – w pokoju pojawia się drugi mężczyzna, młodszy od swojego uzbrojonego kolegi.
Przez chwilę milczą wszyscy. Wreszcie ciszę przerywa mężczyzna z glockiem.
– Znikajcie już, zajmiemy się resztą.
– Masz wszystko przy sobie? – Adam dopiero po chwili orientuje się, że kobieta kieruje pytanie do niego.
Jak automat sprawdza kieszenie i przytakuje. Czuje się jak manekin, statysta biorący udział w kiepskim filmie. Jest otępiały i powolny. Kobieta prowadzi go na zewnątrz. Przed domem oprócz samochodu Adama, stoi wrangler, którym z pewnością przyjechała tutaj pozostała trójka. Jego nowa towarzyszka wyciąga do niego rękę. Znowu mężczyzna potrzebuje czasu, żeby zrozumieć. Wreszcie kiwa głową, sięga do kieszeni i podaje jej kluczyki. W uszach jeszcze mu dzwoni, a mózg zawiesza się, co chwila grożąc resetem.
Musi obejść samochód, żeby zająć miejsce na fotelu pasażera. Zerka na pobliskie pole. Widmowe białe plamy wirują, unosząc się w ciemności. Jedna z nich właśnie kształtuje się na jego oczach. Przykuwa uwagę oszołomionego mężczyzny. Wirujący śnieg przybiera konkretną, określona formę. Mógłby przysiąc, że biały całun przybiera postać kobiety o trzech rękach z każdej strony. Diaboliczna forma zaczyna zbliżać się w jego stronę. Czuć bijącą od niej wściekłość, wręcz nienawiść. Mógłby przysiąc, że zawodzenie, które słyszy to nie efekt wyjącego wiatru. To ryk koszmarnej śnieżnej zjawy. Mężczyzna wskakuje do samochodu.
– Jedźmy stąd, na litość Boską – pogania kobietę siedzącą za kierownicą, kimkolwiek ona jest.
Samochód rusza. Nawet jeśli niemiecka technologia jest przereklamowana, audi z napędem na cztery koła daje radę. Początkowo samochodem zarzuca na drodze, ale po chwili wszystko wraca do normy. Kobieta nie przestając patrzeć przed siebie, zrzuca z głowy perukę i uśmiecha się, zerkając na chwilę w stronę Adama.
– Aurelia?
– Chyba nie sądziłeś, że puszczę cię tu samopas? – z kieszeni płaszcza przyjaciółka wyjmuje paczkę papierosów.
– Jesteś jak cholerny kameleon – nie potrafi wyrazić, jak bardzo cieszy go jej widok – uchyl przynajmniej szybę – macha ręką odganiając się od śmierdzącego dymu.
*
Jadą w milczeniu. Prowadzenie samochodu w takich warunkach wymaga skupienia. Kobieta daje mu również czas, żeby ochłonął. Po godzinie docierają do miasteczka. Dyrektor prosi ją, żeby zatrzymali się w hotelu. Jest zmęczony, ale antykwariuszka okazuje się nieugięta.
– Za blisko.
Hotel znajdują dopiero po przejechaniu stu pięćdziesięciu kilometrów. Aurelia decyduje, żeby wzięli jakąś przydrożną spelunę, która nie rzuca się w oczy. Tak też robią. Jedzą kolację, kupują dwa piwa, po czym znikają w wynajętym pokoju.
– Pozwolisz, że skorzystam z łazienki? Muszę wziąć kąpiel – mężczyzna marzy o wannie od dłuższego czasu.
– Śmiało.
Trzydzieści minut, tyle czasu spędza w wannie. W tym czasie odtwarza wydarzenia ostatnich godzin. Szaloną Dominikę, gadające poroże i niespodziewaną wizytę Aurelii z posiłkami. Na samą myśl, że był o włos od śmierci, kurczą mu się jądra. Wspomnienie leśniczówki skąpanej w ciemności i świadomość, że był tam z morderczynią, przyprawia go o mdłości.
Wraca do pokoju. Teraz jego towarzyszka zajmuje łazienkę. Jest zdecydowanie szybsza i po piętnastu minutach siedzą na łóżku, pijąc piwo prosto z puszek.
– Tylko mi się wydawało, że tamten chłopak, to twój pracownik?
– To on – potwierdza i uśmiecha się – jak widzisz, spisków wokół ciebie jest naprawdę mnóstwo.
– Dlaczego ją zabiliście? Czy policja...
– To proste. Wysyłamy im sygnał. Jasny i wyraźny sygnał, że nie można z nami pogrywać. Jeśli chodzi o policję, nie przejmuj się tym. Tomek i ten drugi, wybacz, ale nie musisz znać jego imienia, wiedzą co robić.
– Chcesz powiedzieć, że to nie ich pierwszy raz?
– A odniosłeś takie wrażenie?
– Nie.
Cisza tylko podkreśla jej słowa.
– Skąd wiedziałaś, że grozi mi niebezpieczeństwo?
– Z takimi jak oni nigdy nie wiadomo. Czy przypadkiem twoja znajoma, nie zniknęła, jadąc na rzekomy wywiad?
– Kurcze, faktycznie – wcześniej o tym nawet nie pomyślał.
– Wygląda na to, że żarty się skończyły i odnoszę wrażenie, że to może mieć jakiś związek z tobą.
– O czym ty mówisz? Wplątałem się w to wszystko zupełnie przypadkowo.
– Musisz zrozumieć jedno, coś takiego jak przypadki, nie występują w przyrodzie.
Rozmawiają jeszcze kilkanaście minut, jednak wypite piwo sprawia, że mężczyzna czuje się ociężały i jeszcze bardziej senny. Choć w głowie kłębi mu się całe stado ponurych myśli, jedyne czego w tej chwili pragnie, to sen. Kładą się jedno obok drugiego, jak tamtej nocy, którą spędził u Aurelii. Kobieta odwraca się, a on wtula w jej plecy.
Na rzeczywistość zaczyna się nakładać inny świat. Świat oniryczny, niejasny, umowny. Świat, który zmienia się z minuty na minutę. Nowa rzeczywistość jest miejscem, w którym logika nie ma żadnego znaczenia. Pojawia się uczucie lęku, niejasnego zagrożenia i poczucie samotności. Są hinduskie demony i fanatyczni wyznawcy tychże. Strach przeplata się z erotycznym uniesieniem. To prawdziwy miszmasz. Męczący teledysk, w którym sceny następują po sobie, bez ładu i składu, serwując mu prawdziwą huśtawkę nastrojów. Wygląda na to, że w żadnym z tych światów nie może odpocząć.
*
Adam budzi się i orientuje, że jest sam w łóżku. Zrywa się na nogi, rozgląda po pokoju i stara się zebrać rozbiegane myśli. Słyszy, że w łazience leci woda. Uspokaja się. Zauważa, że staje się coraz bardziej nerwowy. Wchodzi do łazienki. Aurelia stoi przy umywalce i myje zęby. Ma na sobie jedynie koszulkę na ramiączkach, która sięga do połowy jej krągłych pośladków. Nagle spływa na niego silna potrzeba czułości.
Podchodzi do niej od tyłu i zawija ręce wokół jej talii. Kobieta spogląda w lustro i posyła mu uśmiech. Mężczyzna czuje, jak jego penis przywiera do jędrnych pośladków. Niecałe dwie sekundy upływają, kiedy osiąga pełną erekcję. Dyrektor wsuwa dłonie pod bluzkę. Zaciska palce na płaskim brzuchu przyjaciółki. Ugniata go jak ciasto i sprawia mu to ogromną przyjemność. Chce ją czuć blisko. Pragnie jej ciepła, jej obecności, uwagi.
Kobieta opiera się o umywalkę i wypina ponętnie, napierając na twardą wypukłość. Dłonie Adama błyskawicznie przesuwają się do góry, gdzie trafia na rozkoszne kształtne piersi. Ugniata z dużą siłą, choć nie za mocno. Kształt krągłych piersi kusi i nęci, powoduje, że penis pęcznieje i pulsuje jak wąż strażacki, w którym przepływa ogromne ciśnienie wody. Tyle że krew nie woda. Krągłości biustu zwracają uwagę kochanka w sposób, który nawet jego zaskakuje. Nie może od nich oderwać dłoni.
Sutki są już sztywne, nabrzmiałe jak dojrzałe czereśnie. Bawi się nimi jedną dłonią. Stara się je rozgniatać, szczypie, ciągnie i głaszcze. Druga ręka przesuwa się w dół. Gładka skóra brzucha wywołuje westchnienie pobudzonego kochanka. Dłoń dociera do skromnych majtek i wsuwa się pod nie. Jej łono jest gładkie, lekko wybrzuszone. Kiedy Adam czuje wilgotny srom, tuli go w mocnym uścisku. Masuje, zataczając kręgi. Palcem wskazującym i serdecznym rozchyla wargi, środkowy palec zanurza się w zmysłowym kielichu. Teraz to kobieta mruczy, przymykając oczy.
Aurelia odchyla głowę i przekręca twarz w taki sposób, żeby mogli się pocałować. Ich usta pieszczą się, zaczynają żyć własnym życiem. Jest w ich pieszczotach spora dawka łagodności, czułości i miękkości. Zupełnie jakby stęsknili się za sobą i teraz pragną nadrobić stracony czas.
Kochanka nie odrywając ust od mężczyzny, sięga dłonią do jego bokserek, wyjmuje pobudzone prącie, odsuwa rąbek własnych majtek i pozwala mu wśliznąć się w swoje ciepłe przyjazne wnętrze. Członek wsuwa się delikatnie, centymetr po centymetrze, rozpychając ją w środku. Palce kobiety zaciskają się na umywalce. Pragnie tego, pragnie czuć go każdym milimetrem swojego ciała. Podoba jej się, że Adam porusza się w niej ostrożnie. Jest w tym pewna poufność, intymność, a nawet romantyczność. Kiedy wypełnia ją w całości, mętnieje jej wzrok.
Dyrektor wbija się do samego końca. Czuje, że pochwa kobiety otula go szczelnie z każdej strony. Żołądź ociera się o śliskie miękkie ciało kochanki, przesyłając do jego mózgu cudowne wrażenia. Czuje jakby jego główka wysysała namiętność i kobiecość kochanki, która wręcz emanuje seksapilem. Porusza się w niej powoli, ale stanowczo. Jej pocałunki przyprawiają go o gęsią skórkę. To jak powrót do domu po naprawdę dalekiej podróży.
Inicjatywę przejmuje antykwariuszka. Trzyma się mocno umywalki. Odrywa usta od kochanka i pochyla się nad umywalką, jednocześnie wypinając mocniej pupę. Teraz jej tyłek zatacza kółka i elipsy. Porusza się raz wolniej, raz szybciej. Kobieta porusza miednicą w taki sposób, że kochanek odnosi wrażenie, jakby jej pochwa ożyła. Aurelia pozwala, żeby żołądź niemal wyszła z jej waginy, ale tylko na tyle, żeby w rzeczywistości ocierała się o jej kość łonową. Adam nie potrafi wytrzymać tej rozkoszy zbyt długo i eksploduje, wypełniając ją ciepłym nasieniem. Kochanka nie pozwala mu wyjść, dopóki sama nie osiąga szczytu, co staje się chwilę później.
– Jesteś cudownym kochankiem – kobieta komplementuje go rozmarzonym głosem.
– To ty sprawiasz, że taki jestem – całują się krótko i delikatnie nie spuszczając się z oczu.
– Zabierz mnie do domu.
– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – Adam uśmiecha się, czuje się o wiele lepiej i odnosi wrażenie, że z taką kobietą jest w stanie sprostać każdemu wyzwaniu.
Droga powrotna przebiega bez żadnych przygód. Zbliżenie z Aurelią, pomimo że krótkie, było bardzo intensywne. Mężczyzna nie czuje się już samotny i słaby. Jakby wstąpiły w niego nowe siły. Nie może opędzić się od myśli, że kobieta siedząca obok niego, to wspaniały materiał na żonę. Gdyby nie jej dziwactwa.
Jak Ci się podobało?