Sanatorium. Marta u chrześniaka (II)
18 kwietnia 2021
Sanatorium. Marta u chrześniaka
37 min
Zwracano mi uwagę na właściwie pominięcie wątku chrześniaka, więc to, ma Wasz wniosek :), naprawiam.
Wykąpałam się, założyłam seksowną różową koszulkę do spania i takież, również koronkowe, majteczki. Zamierzałam już iść spać, lecz pomyślałam sobie, że przed pójściem do łóżka, odwiedzę chrześniaka. Ogarnęła mnie olbrzymia ochota, aby dać mu całusa na dobranoc.
Postanowilam nie przebierać się. Założyłam tylko na górę płaszczyk i wsunęłam szpilki. Skonstatowałam, że wyglądam niezwykle seksownie - tak ubrana - jedynie w prześwitującej koszulce pod jesionką, bez bluzki, bez stanika.
"Gdyby mnie dorwał jakiś mężczyzna i odchylił poły płaszczyka, jednoznacznie by mnie ocenił... Bez wątpienia uznałby mnie za dziwkę!" Czułam się niezwykle podniecona, gdy taka przemykałam korytarzem. Starałam się być cichutka, jak myszka, niestety szpilki zdradliwie sygnalizowały okolicy, że jakaś kobietka pomyka nocą.
Moja fantazja pracowała jak szalona. Wyobrażałam sobie, że nagle drogę zagradza mi dyrektor! "Oj, teraz nie tak łatwo bym mu się wymigała! Oj, nie! A już zwłaszcza, gdyby odkrył, że pod płaszczykiem nie posiadam nie tylko bluzeczki, ale nawet spódnicy! Zapewne zaciągnąłby mnie do jakiegoś kantorku... a tam, już on by wiedział jak się za mnie zabrać... wiedziałby... jak się dobrać do mych wdzięków..."
W pokoju Maksa już zgaszono światło.
- Ćśśś... - szepnęłam, by nie budzić sąsiadów.
Maksymilian nie spał. Zapalił lampkę nocną, a ja przysiadłam na łóżku.
- Przyszłam przytulić cię przed snem i dać buziaka na dobranoc!
Uświadomiłam sobie, że wzbudzam zazdrość u kolegów z pokoju...
- Nie śpię... tak się boję... - Tulił się do mnie młody, jakbym mogła zapewnić mu matczyną ochronę.
Przyciągnęłam go mocno. Jego twarz wylądowała między połami jesionki. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że gówniarz może zobaczyć zbyt dużo, że prześwitująca koszulka nie stanowi przeszkody, by Maksio obejrzał sobie moje piersi...
O dziwo, ta świadomość sprawiła, że zrobiło mi się cieplutko na serduszku.
- Nie bój się, mój słodziaku! Rozmawiałam z chłopakami z twojej bandy... obiecali, że wszystko będzie dobrze.
- Rozmawiałaś z tym gadem! Z Harrym. To gnida! Jak mu powiedziałem, że przyjechałaś, to on mi na to, że "to już my weźmiemy tę milfetkę na warsztat!". Chrzestna! Czy oni ci nic nie zrobili?
No i co ja mu miałam powiedzieć?
- Bądź spokojny... Przecież wiesz, że jestem porządną kobietą...
- Nie, nie jestem spokojny! Bo ty jesteś dla mnie wszystkim! Ważniejsza niż matka! A oni się odgrażali, że zaciągną cię do salonu! Nie zwabili cię aby tam?! Nie wykorzystali?
- No wiesz...? Zwabili...? Przecież wiesz, że ja nie dałabym się zwabić... a zwłaszcza, tym bardziej, wykorzystać...
Kłamałam, choć przed oczami miałam scenę, podczas której klęczałam przed smarkaczami i połykałam ich kuśki. Wywoływało to u mnie duży dyskomfort z powodu dysonansu między tym co mówię, a tym co się zadziało.
- Hmm... - uznałam, że nie ma go co za bardzo oszukiwać - no nie wiem, co to ten salon, ale rozmawiałam z nimi w jakimś magazynie...
- O Boże! Oni odgrażali się, że będziesz im musiała... nie to nie przejdzie mi przez usta... ale, no dobrze... musiała pokazać im cycki!
Jednocześnie młodziak wiercił się, przytulony, twarzą ocierając się o mój biust. Wywoływało to u mnie jakieś dziwne odczucia. Jakby matczyne?
- Na pewno nie musiałaś nic im pokazywać...?
- Nie... - skłamałam - nie musiałam...
- No to uważaj na nich! Ten padalec śmiał się ze mnie i mówił o tobie... Mówił... Nie... wstydzę się...
- No powiedz. - Byłam strasznie ciekawa, co gadał ten gówniarz Maksiowi, a nawet tym nieco podniecona... - Co takiego mówił o mnie? Ty tylko powtarzasz... więc nawet jesli tamten używał brzydkich czy nawet wulgarnych słów... Przekaż dokładnie...
- No dobrze... powiedział... powiedział: "Zobaczysz, na bank, dyro ją wyobraca! Ale my też jej nie przepuścimy! Też ją weźmiemy na warsztat!"
- O Boże! Co za niesłychana bezczelność! - wyrwało mi się. Wyobraźnia podpowiadała memu umysłowi przeróżne warianty "wyobracania" mnie.
- Chrzestna... obiecaj mi, że nie pozwolisz na nic panu dyrektorowi!
- Ależ Maksiu... no wiesz co? Ależ jak możesz tak w ogóle myśleć?! Oczywiście, że na nic nie pozwolę... Co ty sobie wyobrażałeś?
Znowu poczułam ten sam dyskomfort, co przed chwilą.
Przycisnęłam mocno Maksymiliana, aż jego głowa wręcz wbiła się między me piersi. Na koniec pocałowałam go w policzek, a potem w usta.
- Chrzestna... kocham cię... - usłyszałam na koniec.
Przebiegły mnie dreszcze, gdy usłyszałam to wyznanie.
Dreszcze przebiegały mi po plecach, także gdy z powrotem przemykałam po korytarzach. Znowu wyobrażałam sobie dyrektora zastępującego mi drogę.
Już docierałam do drzwi wieńczących tę część sanatorium, gdy nagle usłyszałam tubalny głos.
- A pani co tu robi?
Spod ziemi wyrósł wielki, wąsaty chłop. Po brudnym fartuchu roboczym rozpoznałam, że to woźny. Zamurowało mnie.
- Wie paniusia, że to godziny nocne. Nie wolno tu przebywać!
- Ja tylko odwiedzałam chrześniaka...
- A dlaczego ja mam pani wierzyć? A może co pani wynosi? Co pani tam ma pod płaszczykiem?!
- No wie pan...
- Nie dyskutować! Muszę panią zrewidować!
- Ależ nawet nie ma mowy! - protestowałam.
Jednak, przy sile tego wielkoluda, zdało się to na nic. Z łatwością zaciągnął mnie do swego kantorka.
- Sama pani rozepnie płaszczyk?
Bałam się jego wielkich, silnych dłoni, wiec cóż mogłam począć. Rozpięłam płaszczyk.
Cieć omal nie zwariował. Moje wielkie puchary zobaczył równie wyraźnie, jakby byly nagie. Seksowna, transparentna koszulka nocna nie tylko nie zasłaniała ich, ale wręcz uwypuklała, nadawała erotyczną oprawę. Nic dziwnego, że chłop nie tylko się podniecił, ale i snuł podejrzenia.
- O żesz kurwa! Ja pierdolę! To już wiadomo, po coś chodziła do chłopców!
- To nie tak...
- Tak myślałem, że oni sobie zamawiają cichodajki...
- No wie pan...
- Ale nie myslałem, że tu są lafiryndy z wyższej półki! I do tego, takie cycate!
- Wypraszam sobie... - szeptałam, lecz moje protesty nie brzmiały przekonująco.
Zastanawiałam się, co się dzieje, że tak wulgarne określenia - "cichodajka", "lafirynda" i to pod moim adresem, tak na mnie działają.
- Boże! Jak ja lubię kobitki z dużymi bimbałami! Nawet na ulicy, nie mogę oderwać wzroku.
Na moje "bimbały" też się gapił. I to jak gapił. Jakby chciał je pożreć.
- Kiedyś tu w sanatorium była taka matematyczka, też biuściasta, choć nie aż tak jak ty. Nie mogłem się powtrzymać. Złapałem ją za te wielkie cycki. No i... wytrzaskała mnie po gębie.
Pomyślałam sobie, że ja go nie wytrzaskam...
Nie chciałam robić rabanu, w mojej sytuacji i wobec niewyjaśnionej kwesti Maksa, było to kompletnie niepotrzebne. Dlatego zgodziłam się na nikczemną propozycję ciecia...
Podwinęłam koszulkę, a on teraz dopiero zaczął chłonąć wzrokiem moje "cycuchy".
- Ale dojarnia! - krzyknął.
Po czym schwycił mnie za nie oburącz, wcale nie delikatnie.
- No, za duże, żeby je objąć dłonią! - komentował z podziwem.
Próbował je "zbadać", ogarniał je całe, tarł, obmacywał.
- Achhh... ach... - nie mogłam powstrzymać się od westchnień.
Wreszcie ścisnął je, co dotkliwie odczułam.
- Ach! Co pan robi...
Lecz on delektował się dzierżeniem moich "dojów" w garściach.
- Ech! Trza podoić je! Do tego są stworzone!
Po czym zacisnął łapska na mych skarbach, by je międlić jak oszalały.
- Niech pan przestanie... to boli...
Odczuwałam ból, lecz uczucie rozkoszy przewyższało go wielokrotnie.
- Oooo! Wrażliwe cycusie! Za takimi szaleję najbardziej!
Jakby chcąc dowieść swego entuzjazmu, ścisnął me "donice" i zaczął je gnieść. Czułam się, jak w imadle.
- Auuaa! Auuu! Tylko nie to! Niech pan przestanie! Zrobię wszystko!
Moja deklaracja nie przeszła, niezauważona. Hultaj trzymał mnie za słowo. No... może nie tylko za słowo. Wyorzystał je do realizacji swego pikantnego fetyszu...
Niemal natychmiast ulokował twardy drzewiec między moimi piersiami. Zgodnie z poleceniem woźnego, ścisnęłam je dłońmi, a on począł suwać swego, dawno niemytego kutasa, między moimi, jak je określał - "cycuchami". Sapał przy tym niemiłosiernie.
- Idealne cycuchy! Jak pięknie się schował mój pyton między górami! Wzorowo go otulają!
Przyspieszył, zaczął mnie regularnie rżnąć w cycki.
- Mógłbym z nich nigdy nie wychodzić...
Potem zwolnił.
- Aaaaa... aaaa... - stękał - kumple mi nie uwierzą, że mi się cos takiego trafiło... że tu w sanatorium wyruchałem w cycki dziwkę...
Znowu przyspieszył.
- Takie śliczne bułeczki warto by polukrować!
"A to cham!" - Ledwie zdążyłam pomysleć, gdy strumień białej substancji obficie popłynął na moją szyję... na brodę... i wreszcie na biust.
Gapił się na mnie, taką ufajdaną, z podziwem, jak na solidnie wykonane dzieło - "polukrowaną babkę"...
- Masz tu szmatkę. Wytrzyj się laluniu! Z ciebie też niezła szmatka! Ha... ha... ha!
Jak on tak mógł! Jak mógł tak się zwrócić! - żachnęłam się. Ale czy minął się z prawdą? Czy nie "zeszmaciłam się"?
Chłonął wzrokiem to, jak wycierałam piersi z jego nasienia. Spieszyłam się. "Co jeśli wróci mu ochota? I to nie na cycki, ale na moją dziurkę?"
Czmychałam czym prędzej, drobiąc kroczki i znacznie głośniej stukając szpilkami.
Po powrocie do pokoju znów wzięłam porządny prysznic. Jakbym zwłaszcza starannie chciała umyć biust... Długo namydlałam, a potem polewałam piersi strumieniami wody, jakby wydawało mi się, że nie mogę domyć jego spermy...
Gdy już leżałam w łóżku, gotowa do zaśnięcia, długo analizowałam to, co mnie dziś spotkało... Przystawianie się dyrektora, chłopców w "salonie", a zwłaszcza przygodę z woźnym, aż przechodziły mnie ciarki. Lecz z jeszcze większym niepokojem przemyśliwałam - co jeszcze może mnie tu spotkać? Gnojki wszak zapowiadali, że dyro mnie "wyobraca"... a oni... "wezmą na warsztat"! Co by to miało znaczyć?! Co mnie czeka?
Nagle usłyszałam chrobotanie klucza w zamku!
Udawałam, że śpię, lecz z przerażeniem przysłuchiwalam się otwieraniu drzwi, a potem cichutkim krokom, jakby ktoś stąpał "na paluszkach". Poczułam strach, ale też specyficzny rodzaj podniecenia - ja sama w obcym miejscu i być może jakiś tajemniczy napastnik. Nie odważyłam się zareagować. Błyskawicznie ten ktoś wsunął się pod kołdrę!
- Nie śpisz ślicznotko? – wyszeptał znajomy głos. Rozpoznałam go doskonale. Dyrektor.
- Co pan tu robi? - również szeptałam, jakbym nie mogła krzyczeć.
Zimna dłoń dotknęła mego ramienia i zaczęła je głaskać.
- Ciii... słodziutka. Ależ mi się spodobałaś!
Ręka "zwiedzała mnie", zjechała na biodro.
- Nie... proszę...
- Co za krągłości! Ależ ty jesteś zgrabiutka! Jak laleczka!
Dyrektor suwał dłonią po biodrach, po czym zjechał na uda.
- Doskonałe! Mniam!
- Panie dyrektorze... na co też pan sobie pozwala...
Nic nie mówiąc, wsunął łapę miedzy moje uda, które wówczas natychmiast zacisnęłam.
- Jak cudownie się bronisz dziewuszko! Jak ja to lubię! Przełamywać opór takich cnotliwych, acz powabnych dzierlatek!
W tym momencie ścisnął mocno moje udo.
- Ach...! - wyrwało mi się - proszę przestać...
- Ależ jędrne, boskie ciałko! Stworzone specjalnie, żeby je porządnie poprzytulać...
Zaciskałam uda i jednocześnie próbowałam odepchnąć jego rękę.
Niezrażony tym, znalazł inne lądowisko dla natrętnej dłoni. Mój tyłek! Wsunął prawicę pod delikatny materiał koszulki i zacisnął ją na moim pośladku!
- Nie... nie... stanowczo na zbyt wiele pan sobie pozwala...
- Anielska pupcia! Duża i kształtna jak marzenie! Sama się prosi, żeby ją wyściskać!
Na potwierdzenie tych słów jego łapsko niczym szpony wbiły się w mój zadek.
- Auuaaa! - jęknęłam.
Bałam się, że mój ton głosu zdradza podniecenie. Tak, byłam już podniecona. Jak cholera! Wręcz chciałam już wtedy, żeby mnie zmacał. Nachalnie po prostu zmacał!
- Pyszny kuperek! Jędrniutki! Aż woła o klapsa!
- Nie... panie dyrektorze... co pan... Auuuuaa!
Dźwiek klasnięcia wydobył się spod kołdry.
Po nim drugi. Szybszy. wreszcie trzeci.
- Auuuaaa! Auuuua! Jak tak można traktować kobietę...?!
Zupełnie nie wiedziałam jak się zachować… Czy wołać pomocy? Czy tylko mu się opierać? Jednak sytuacja niezmiernie mnie podniecała… Zwłaszcza, gdy okazało się, że on faktycznie podglądał mnie w kamerce.
- Wiem paniusiu, że tęskniłaś za mną! To był fantastyczny pokaz! W żadnej rewii nie widziałem lepszego!
Zrozumiałam swoją sytuację. Przecież ja go do tego wszystkiego sprowokowałam. I to jak sprowokowałam! Pokazałam mu wszystko!
- To było nadzwyczajne, kiedy pokazałaś swe nieziemskie cyce! Wielkie! Kształtne!
Na potwierdzenie tej deklaracji, złapał mnie bezceremonialnie za biust!
- Jak tylko cię zobaczyłem, od razu miałem chrapkę na twoje cycki…
Robił to jak napalony gówniarz. Ściskał mocno, aż pojękiwałam. Przedstawienie które zrobiłam wcześniej, przy kąpieli, okazało się być dla niego niezłym instruktażem.
Opierałam się już jedynie "pro forma". Bez animuszu. Wyczuł to niewątpliwie i z tym większa energią miętosił moje piersi.
- Wszystko masz jędrne paniusiu! Ale swoje "bufory" w szczególności! Masz czym nęcić fagasów! Prężyłaś je w biurze paradnie, jak żołnierzy na mustrze! - Sapał, jednocześnie gładząc me kule i szczypiąc sutki.
- Ach... achhh! - Wzdychałam coraz głośniej, pod wpływem "badania" piersi.
Urzędas tym chętniej je ugniatał. Już nie jedną dłonią, a obiema. Dzierżył moje cycki, jakby chcąc dowieść, że są jego własnością.
- Już w biurze wyobrażałem sobie, jak okrutnie miętolę te perfekcyjne bufory!
Rzeczywiście międlił je okrutnie.
- Nie... achhhh... nie... - szeptałam podniecona.
- Nie? No to wedle życzenia...
Gdy dłonie opuściły piersi, natychmiast wepchnęły się między uda.
- Nie zaciskaj tak nóżąt niebogo! Przecie jeszcze niedawno, podczas tego mistrzowskiego pokazu, ochoczo je rozkładałaś!
Zawstydzał mnie. Przypominał moje zachowanie, jakby dedykowane dyrektorowi.
- Przecież rączka prysznica, tak łatwo znalazła drogę do twojej cudnej myszki! Rozchylałaś wtedy uda tak zapraszająco... coś mówiłaś wtedy, tak mi się zdaje, o panu dyrektorze, że szkoda, że to nie on jest wtedy pod prysznicem? Czyż nie? Że "dama chętnie pokazałaby mu swą łasiczkę". Czyż nie?
Słowa cięły moją świadomość niczym tęgie batożenie. No tak, z tego pokazu dobitnie wynikało, jaka to ja jestem łatwa. Że nie marzę o niczym innym, jak o pójściu z ramolowatym dyrem do łóżka... No to jestem z nim w łóżku...
Hipolit pod kołdrą cieszył się młodzieńczą wręcz werwą. Z zapałem masował moje uda od wewnętrznej strony, coraz bardziej zbliżając się w okolice krocza.
- Nie... nie... - szeptałam monotematycznie. Jednak protesty wzmagały tylko chęci dyrektora do ich przełamania.
- Rączka prysznicowa tak łatwo trafiała do twojej myszki... to i ta rączka powinna tam się pogościć...
Z łatwością poradził sobie z moimi zaciśniętymi udami. Wjechał na moje przyrodzenie, zrazu delikatnie i je głaskał.
- Jaka ta łasiczka wygolona! Ewidentnie zadbana przez swoją panią. Wypielęgnowana! A czy aby często karmiona? Zajrzyjmy jej do pyszczka.
W tym momencie wskazujący palec wjechał do mojej norki.
- Co też pan robi... proszę przestać... - protestowałam cichutko, właśnie jak myszka.
- O! Chyba tu wilgotno! Czyżby łasiczce leciała ślinka na karmienie? No to trzeba ją nakarmić!
- Nie... nie... niech pan tego nie robi...
Hipolit dołączył do wskazującego, środkowy palec.
- O! Chyba jęszcze więcej ślinki cieknie!
Oba palce wykonywały w mojej cipce powolne ruchy posuwiste. Czułam się, jakby zaczął mnie rżnąć. Zacisnęłam zęby, żeby nie krzyknąć. Chciałam tego. Pragnęłam, żeby mi wsadził penisa. Jak kania dżdżu łaknęłam poczucia w sobie mięsistego bolca. Płonęłam ochotą, by doświadczać ruchów tego bolca we mnie, wbijania we mnie męskiego klina.
Nie mogłam powstrzymać swych jęków. Zrazu cichutkich, jakby łkania.
Dyrektor wiedział, że teraz musi przystąpić do zdecydowanego działania. Energicznie ulokował się między moimi udami, sprawnie unieruchomił mi ręce. Czułam się w pełni bezbronna, gdy kierował we mnie swój oręż.
Nie broniłam się już wcale. Jedynie protestowałam "pro forma".
Choć moje:
- Nie... nie... - było ledwie rozpoznawalnym kwękaniem.
Może sugerowałam się dobrem Maksia, nie broniąc się zbytnio?
Przyłożył czub swego potwora do "mordeczki łasiczki", jak ochrzcił już moją cipkę.
- Trza ją porządnie nakarmić! Dużym kęsem!
Po czym zaczął wpychać we mnie swego olbrzyma...
- Achhh... ach... - wzdychałam, wyrażając wielką ekscytację.
- Jak to się dławi, biedna łasiczka! Ale ma wąskie gardziołko!
Wbijał się we mnie zdecydowanie. Zaznawałam jakby nadziewania na rożen.
Zaczęłam już głośniej pojękiwać:
- Aaaaa... aaaa... aaaaaaa!
Wyraźnie go to podnieciło, bo zmobilizował się do potężnego pchnięcia. Stęknął i... wszedł we mnie jak w masło… Poczułam go na samym dnie pochwy.
Posiadł mnie gładko. Poczułam się jak nader łatwa zdobycz. Mlaskał z zadowolenia.
- Damulko... marzyłem o tej chwili, od kiedy weszłaś do mojego gabinetu. O naszpikowaniu twojej łasiczki! Nie myślałem, że mi pójdzie, jak po mydle!
A więc dał mi do zrozumienia, że poszło mu ze mną, jak z płatka.
Nic nie odpowiedziałam, jedynie delikatnie zawodziłam, gdy poruszał się we mnie.
- Aaaa... aaaj... aaajjj...
Hipolit sapał.
- Trzeba należycie podtuczyć łasiczkę... Niech poczuje w brzuszku solidną porcję!
Zaznawałam owych "solidnych porcji". Hojnie dawkowanych.
Zaczęłam się obawiać, czy moja "łasiczka" nie zostanie nakarmiona innego typu "solidną porcją".
Przecież w tak dziwnej sytuacji, nie napomniałabym go, żeby założył gumkę...
Gdy jego pchnięcia były tak potężne, że myślałam, że wysłużone łóżko rozleci się pod ich wpływem, moje zaniepokojenie wzrosło. Postanowiłam go jednak upomnieć.
- Panie Hipolicie... proszę... niech pan uważa... niech pan uważa, żeby nie przesadzać z tym dokarmianiem... żeby nie poczęstować przypadkiem nieoczekiwaną porcją...
Poruszyło to rozpalonego mężczyznę. Posapując, parsknął:
- Ha, ha... Nie nafaszerować łasiczki czymś... żeby nie urósł jej nadto brzuszek?! Ha, ha! - Zaśmiał się ze swego dowcipu. Jednocześnie też chyba bardziej się podniecił, bo przyspieszył ruchy.
Czułam w sobie coraz mocniejsze dźgnięcia. Nie mogłam się opanować.
- Aaaaa.... aaaaaaaa!
Moje jęki na pewno było słychać za ścianą. Co najwyraźniej go rajcowało.
Stawał się dość brutalny. Podczas gdy penetrował mnie coraz bardziej niedelikatnie, jedną ręką począł ściskać piersi, drugą pośladki. Do tego ukazywał swe drugie oblicze - stał się wulgarny.
- Lubię dupczyć takie suczki jak ty, paniusiu! Eleganckie damulki, niby niedotykalskie, ale jak im na czymś zależy, to dają dupy, aż miło. No tyle, że wcześniej się trochę poopierają... Co lubię!
Pomyślałam, że stanowczo zbyt wiele mu się nie opierałam... A zwłaszcza wstyd mi było za swoje nieodpowiedzialne zachowanie, gdy miałam powody podejrzewać, że obserwuje mnie w kamerce... Ale trudno. Stało się. Czułam się rżnięta, jak pospolita cichodajka... Ale przynajmniej robiłam sobie większą nadzieję na ratunek dla Maksia. Chyba warto się poświęcić w takiej sprawie? Im bardziej zadowolony będzie dyrektor z przespania się ze mną, tym bardziej pomoże chrześniakowi...
Dlatego dokładałam starań, żeby szefowi sanatorium było jak najprzyjemniej.
Zaczęłam głośniej postękiwać, nawet nieco udając.
- Ochh... dyrektorze... ależ z pana prawdziwy mężczyzna... istny ogier... - szeptałam, przyjmując kolejne pchnięcia.
- A widzisz... - sapał - ciziu... jak porządnie cię ujeżdżam...? Obiecałem sobie, że wyrucham cię tak, że popamiętasz do końca życia!
Rzeczywiście, przyłożył się jeszcze mocniej, wydawało mi się, że jego lędźwie pracują nie gorzej niż młodzieńca.
- Aaaaa... aaaaa! - Jęczałam, a właściwie już krzyczałam. Obawy, że ktoś to usłyszy, coraz bardziej mnie podniecały.
- Lubisz, jak mówię do ciebie "suczko"??? - zipał.
Wcześniej nie lubiłam tego słowa, uważałam je za uwłaczające kobiecie. Jednak w tej sytuacji, nie wiedzieć czemu, wydały mi się podniecające. Arcypodniecające...
- Tak... panie dyrektorze... jestem pańską suczką...
Czego nie robi się dla ukochanego chrześniaka. Nawet to. Nawet, gdy stary pryk, ziejąc, przyspiesza na finiszu, nie dbając o to, czy jestem zabezpieczona...
- Nie... nie... panie Hipolicie! Nie kończ we mnie!
Jednak dyrektor nie odpowiadał. Dyszał jak miech kowalski i... rżnął mnie bez opamiętania. Jakby galopował. Wreszcie... Stało się, co stać się miało. Bez ostrzeżenia, nagle wytrysnął w mojej pochwie.
Czułam się potwornie wykorzystana, kiedy złaził ze mnie, ale też miałam poczucie, że to wszystko dla Maksia...
Patrzył się z góry, gdy stojąc, zapinał spodnie.
- To co, paniusiu? Łasiczka nakarmiona?
Drugi dzień pozbawił mnie wszelakich złudzeń. Ani dyrektor, ani chłopcy, nie kiwnęli palcem, żeby pomóc Maksymilianowi. Los chrześniaka zdawał się być przesądzony.
Gdy pochlipując pakowałam walizkę i zastanawiałam się, co rzec Maksiowi, podczas pożegnania, raptownie otworzyły się drzwi. Do mojego pokoju wtargnęło trzech chłopców, którzy dzień wcześniej pastwili się nade mną.
- I co paniusiu?! Obiecywaliśmy ci, że damy ci popalić, jeśli się okaże, że dawałaś dupy dyrowi.
Zaniemówiłam.
- Słyszeliśmy w nocy wszystko. Wiemy, że stary sprasza sobie do tego pokoju gościnnego różne dupodajki, no i zamontowaliśmy tu podsłuch. Nie wierzysz? No to posłuchaj...
Z włączonego dyktafonu rozbrzmiały bardzo głośne dźwięki. Rozpoznałam je doskonale. To był mój głos, a właściwie jęki…
- Oooochh... och... aaaaa... panie dyrektorze! Och... nie tak mocno... aaaa...
- A widzisz... suczko... jak porządnie cię ujeżdżam...? Obiecałem sobie, że wyrucham cię tak, że popamiętasz do końca życia!
Chłopcy śmieli się w głos.
- Wyłączcie to... proszę... - łzy stanęły mi w oczach.
- No dobra... skoro nie chce pani być w sieci... coś da się zrobić…
Jak na ścięcie, szłam z nimi do owego ich "salonu". Wiedziałam co mnie czeka, na "lodzikach" - jak to określali, się nie skończy. Będę musiała im się oddać.
Nie mam wyjścia, przecież jeśli takie nagrania trafiłyby do sieci, byłabym zrujnowana... moja reputacja, kariera nauczycielki, ległyby w gruzach. Niby gówniarze, a przecież już mężczyźni... Aż nazbyt znakomicie poznałam ich "sprzęty"... Teraz, każdy z nich znajdzie się we mnie. Odwiedzi moją norkę, by wykazać się tam młodzieńczym wigorem... Ach ja biedna... Jednak o dziwo, to biadolenie w myślach nad własnym losem, wywoływało we mnie niezwykłą ekscytację. Oto zaraz ulegnę kilku mlokosom... chłystkom. Przelecą mnie... zaliczą, jak pospolitą cichodajkę...
Przeżywałam to, oczyma wyobraźni imaginując sobie, w jaki sposób zechcą mnie posiąść. Przecież tam są same cegły i deski? Będę musiała się oprzeć o zimny mur ściany... podciągnąć spódnicę i... wypiąć? A może plecami będę dotykała chłodnej, kostropatej ściany, a każdy z nich wejdzie we mnie od przodu, by patrzeć mi w oczy, gdy penetruje moją cipkę. Wszystkie te wyobrażenia nakręcały mnie, podniecały...
Widzisz głupia piczko - rozmawiałam w duchu sama ze sobą - zawsze jarała cię róznica wieku - starsi panowie i młodzi grzdyle. No to masz! Jedno po drugim!
Wreszcie otwarli przede mną podwoje "salonu".
Ze zdumienia odjęło mi głos. Przygotowali się. Przy ścianie stała, na wpół rozwalona, stara skrzynia, przyłożona kocami i poduszką. Jednak nie to wywołało moje największe zdumienie. Obok stał... Maksymilian! Trzymany przez dwóch wyrostków.
Chlipał.
- Chrzestna... oni mi wszystko powiedzieli... Boże! Nie zgadzam się na to!
Próbował się wyszarpnąć, lecz gdy tylko dostał kuksańca w bok od pilnującego go pryszczatego młokosa, przestraszony, natychmiast przestał się stawiać.
Czułam, jak moje ciało omdlewa. Nie wiedziałam co zrobić... co powiedzieć...
Jedynie, boleściwym tonem wypowiedziałam:
- Nie bój się Maksiu... wszystko będzie dobrze...
Chłopcy zaśmiali się.
- Będzie bardzo dobrze!
Czułam się tak nieswojo.
Boże! - Myślałam w duchu. - Czy to znaczy, że będę musiała się rozebrać na oczach chrześniaka!
Przeszły mnie dreszcze.
Przecież nie tylko rozebrać... - myślałam - głupia cipo, przecież Maks będzie patrzył, jak będę im ulegać! Jak będę im dawać!
- Zapraszamy do części wizytowej. - Ironicznie witał mnie Harry.
Czułam się, jakby odjęło mi władzę w nogach. Zatrzymałam się. Jednak chłopcy nie chcieli czekać, aż się przemogę, wzięli mnie pod ręce i we dwóch prowadzili, jak pannę młodą przed ołtarz. Adrenalina wisiała w powietrzu.
Podekscytowani młodzieńcy najwyraźniej nie mieli pomysłu, jak zacząć. Zaświtała mi wówczas myśl, że może jednak mi odpuszczą... że może tylko chcą nastraszyć.
Natomiast najbardziej wystraszony w tym gronie, był zdecydowanie Maksymilian. Wybałuszał oczy, głośno przełykał ślinę.
- No to od czego zaczniemy? - Harry wyglądał na najbardziej pewnego siebie. - Może od tego, że nasza damulka, o której dowiedzieliśmy się od naszego patafianka Maksymilianka, że jest nauczycielką historii, opowie nam jakąś historię?
Zadrżałam. Jednak planują się nade mną pastwić...
- A jaką historyjkę nam pani profesor opowie? Tak! Zgadliście! O nocnej wizycie pana dyrektora u naszej belferki.
A to dranie! Cóż oni sobie wyobrażają.
Maks wpatrywał się we mnie dopytująco.
Zapewne mój wzrok zaszczutej sarenki tłumaczył łobuzom, w jakim jestem stanie. Nie wątpię, że ich to kręciło.
Oczywiście nic nie mówiłam, więc z pomocą przyszedł mi Harry.
- No opowiedz pani historyczko, jak przyjęłaś naszego dyra?
- Przestańcie... - protestowałam.
- No jakby tu zmobilizować naszą panią profesor? Może, jak to uczą na historii, materiałem źródłowym? - Zaśmiał się, włączając dyktafon.
- Nie śpisz ślicznotko? - Z głośniczka dobiegał dość wyraźny głos.
- Co pan tu robi?
- Ciii... słodziutka. Ale mi się spodobałaś!
- Nie... proszę...
- Ależ ty jesteś zgrabiutka! Jak laleczka!
Widziałam przerażoną minę Maksymiliana.
- Chrzestna! To twój głos! Ten drań nie zrobił ci krzywdy???
Nie wiedziałam co powiedzieć, ale dyktafon pracował...
- Jak cudownie się bronisz dziewuszko! Jak ja to lubię! Przełamywać opór takich cnotliwych acz powabnych dzierlatek! ... Ależ jędrne, boskie ciałko! Stworzone specjalnie, żeby je porządnie pomacać...
Czułam sie upokorzona.
- Proszę, przestańcie! - błagałam płaczliwym głosem.
- Bardzo proszę! - Życzliwie zgodził się Harry. - Wystarczy pani profesor, że sama opowiesz...
No i co ja miałam robić? Zrelacjonowć hultajom, to jak zmacał mi cycki?! Albo jak wepchnął rękę między moje uda?!
Milczałam. Wobec tego Harry znów wcisnął guzik.
- Anielska pupcia! Duża i kształtna jak marzenie! Sama się prosi, żeby ją wyściskać!
- Auuaaa!
- Pyszny kuperek! Jędrniutki! Aż woła o klapsa!
Dźwięki klapsów, choć przytłumione, dało się łatwo rozpoznać.
Byłam cała czerwona, gdy Harry bez słowa przewijał materiał.
- Jaka ta łasiczka wygolona! Ewidentnie zadbana przez swoją panią. Wypielęgnowana! A czy aby często karmiona? Zajrzyjmy jej do pyszczka.
O! Chyba tu wilgotno! Czyżby łasiczce leciała ślinka na karmienie? No to trzeba ją nakarmić!
- Nie... nie... niech pan tego nie robi...
Maksymilian odchodził od zmysłów.
- Chrzestna! Nie! Powiedz, że dyrektor nie zrobił ci tego!
- No właśnie - podchwycił Harry - niech pani Marta nam opowie, co jej zrobił dyrektor!
Kanalie zauważyli, jak bardzo przeżywam ból chrześniaka. Postanowili to wykorzystać.
- Albo nasza damulka grzecznie zacznie nam tu szczebiotać swą historyjkę, albo poprosi ją o to jej ciamajdowaty chrześniak.
W tym momencie, ku mej rozpaczy, dwóch osiłków wykręciło ręce Maksia, prawdopodobnie bardzo boleśnie, gdyż ten zaczął piszczeć w niebogłosy.
- Jak możecie! Zostawcie go natychmiast! - Krzyknęłam zatroskana.
- Ależ oczywiście, droga paniusiu! Natychmiast! Więc czekamy... Możemy nawet puścić podkład!
W tym momencie z dyktafonu rozległy się moje głośnie westchnięcia:
- Achhhh... achhhh!
Nie byłam w stanie wydać z siebie głosu. Za to biedny Maksymilian - i owszem.
- Widzisz belferko! Twój gamoń kwiczy jak zarzynany prosiak!
- Przestańcie! Dobrze... zgadzam się... - Wiedziałam, że tylko takie zapewnienie przerwie cierpienia Maksia.
Ponownie zapewnili mi podkład, z głośniczka dobiegały moje jęki:
- Aaaaa... aaaa... aaaaaaa!
Towarzyszyły im klaśnięcia.
- Damulko... marzyłem o tej chwili, od kiedy weszłaś do mojego gabinetu. O naszpikowaniu twojej łasiczki! Nie myślałem, że mi pójdzie jak po mydle!
- Twoja kolej damulko! - Harry patrzył złowrogo. - Albo... - Wskazał palcem na nieszczęsnego Maksa.
Chciałam czym prędzej uprzedzić tortury na biedaku.
- Dobrze. Więc... dyrektor... - pociłam się - wziął mnie...
- Ale, widzi pani, maminsynek, czy jak mu tam - Maksimilianek, prosi swą chrzestną o szczegółową opowieść i od początku, prawda?
Maks beczał. Bał się panicznie bólu, więc wołał:
- Chrzestna! Powiedz im! Powiedz im wszystko!
Moje serce pękało.
- Jesteście drańmi. Ale wygraliście... - Czułam, że mimo upokorzenia, ta sytuacja zaczyna mnie podniecać. Mam oto opowiedzieć im i mojemu chrześniakowi, jak wczoraj puściłam się z dyrektorem... - Wygraliście... Więc niech będzie od początku... Wasz szanowny pan dyrektor wtargnął do mojego pokoju bez zapowiedzenia... bez pukania. Zanim się spostrzegłam, już... byl obok mnie, pod kołdrą.
- Brawo pani profesor! Oto nam chodziło! - Radował się Harry. - Prosimy ze szczegółami!
- Cóż... więc... - Zerknęłam w stronę Maksia - słuchał z otwartymi ustami, wciąż uwięziony w niebezpiecznym uchwycie, nie mogłam go znów narazić... - Więc... wasz pan dyrektor bezpardonowo zaczął mnie dotykać...
- Konkrety! - Syknął podniecony piegus. - Cycki?
- Tak... - Ależ mnie to wyznanie podniecało, nie mogłam uwierzyć! - Tak... dotykał mojego biustu... i tyłka... dość brutalnie...
- I cipy? - Wyrwało się młodziakowi.
- Tak... - Byłam coraz mniej zmieszana, wręcz poczułam ochotę opowiadania szczylom, jak brał mnie ich dyrektor. O dziwo, chciałam, żeby to słuchał też Maks. - O tak... niestety nie był delikatny także wobec innych mych miejsc...
- A potem? Pani profesor pewnie rozłożyła nogi przed naszym dyrem? - Srogo patrzył na mnie Harry.
Podnieciła mnie i ta sugestia - że dość szybko się oddałam.
- Cóż... nie sugerujcie proszę chłopcy, że jestem łatwa... Nie dostał pan Hipolit tego, co chciał na talerzu...
Wyrostki gapili się na mnie z przejęciem.
- A ty, mój Maksiu, o co zapytasz chrzestną? - Nad wyraz uprzejmie zwrócił się do mojego nieboraka Harry.
- Jjjaaaa? O niccc... - Wydukał przestraszony.
- No to masz problem...
W tym momencie draby trzymające Maksymiliana, znów tak mu wykręciły ramiona, że chłopaczyna aż zawył.
- Mmmmam... już... mmam pytttanie... Chrzestna? Czy bardzo cię bolało?
Wiedziałam, że z nimi nie przelewki, że celowo męczą Maksa, żeby mnie zmiękczyć. Jeśli szybko bym nie odpowiedziała, wykorzystaliby to natychmiast do kolejnej porcji tortur.
- Cóż... Maksiu... bolało...bolało mnie bardzo.
- A! Więc fujarka naszego dyra nie jest taka mała! Ha ha! - Rechotali.
- Pani Marto, domyśla się pani zapewne, że tym lepiej potraktujemy pani chrześniaka, im lepiej poużywamy sobie na pani...?
Przeszyły mnie dreszcze, przeszyło mnie to okropne słowo - "poużywamy", co to ja jestem? Lalka gumowa, w której mogą sobie ulżyć? A jednak... tu mają rację. Dadzą popalić biedaczynie, jeśli nie będę uległa.
- Rozumiem... proszę was chłopcy, nie róbcie mu już krzywdy. Będę uległa... Możecie ze mną zrobić, co zechcecie...
Nie da się opisać euforii młodych skurwieli, po mojej deklaracji. Harry tryumfował.
- Zatem zapraszam panią do części reprezentacyjnej salonu!
Sama podeszłam do skrzyni i koców. Fakt bycia spolegliwą, wywoływał u mnie niezaprzeczalne podniecenie.
Harry ujął mnie za dłoń.
- Wygląda pani wytwornie! W tej eleganckiej, czarnej spódnicy, w czarnych kozaczkach!
Pomyślałam sobie, że na czarnym materiale i na takiej samej skórze cholewek, kontrastowo wyróżniałaby się biała sperma z tylu wytrysków...
Prowodyr tych diablików grał dżentelmena. Pocałował mnie w rękę. Potem w policzek.
- Niech się pani rozluźni, panno Marto, niech się pani poczuje, jak na randce... tyle że nie z jednym chłopakiem, a kilkoma. - Zaśmiał się diabolicznie. - No i na takiej bez kolacji i świec, czy tym podobnych dyrdymałów. Aha... no i bez zupełnie zbytecznej gry wstępnej... Po prostu, od razu wyląduje pani w łóżku...
W tym momencie, niespodziewanie, popchnął mnie zdecydowanym ruchem na skrzynię. Celowo tak, bym wyladowała na niej na plecach. Pchnął mnie na tyle mocno że moje nogi powędrowały do góry... a szeroka spódnica zjechała na dół.
- Panowie! Elegancka panienka zaprasza was na randkę! Od razu rozkłada się przed wami na kocyku! Zadziera nóżki! Podciąga kieckę! A wy na co czekacie?!
Zagrał im na ambicji, bo animuszu nie trzeba im było dodawać. Kilku podeszło bliżej, a dwóch pochyliło sie nade mną. Pryszczaty zaczął mnie całować po szyi, a wysoki, jak tyka, brunet gładził moje uda w czanych pończochach.
Maks, siny z zazdrości zdobył się jeszcze na okrzyk.
- Zostawcie chrzestną!
Jednak solidny kuksaniec spowodował, że nie mógł złapać oddechu.
- Spokój, młody! - Szybko został spacyfikowany.
Harry stał nade mną, jak sęp, patrząc z góry, jak na upolowaną zdobycz. Tymczasem pryszczaty całował mnie po szyi i dekolcie, pchając łapy pod bluzkę.
Nie próżnował też dryblas. Podwinął jeszcze wyżej spódnicę i masował moje uda powyżej koronki pończoch.
Pierwszy raz w życiu, dobierało się do mnie dwóch chłopaków jednocześnie. Wydawało mi się to skrajnie zboczone...
Jednak gwarantowało zdwojoną ilość doznań. Niemal jednocześnie dłoń pryszczatego ujęła moją pierś przez stanik, a ręka dryblasa trafiła na majtki... Poczułam się jak w grze w dwa ognie...
Inni patrzyli.
- Ej! Miało nie być gry wstępnej!
Te słowa mnie dotknęły. A wiec rzeczywiście mam zostać potraktowana jak lalka! Do mechanicznego wyłomotania!
Harry uspokojł kamratów.
- Niech się napaleńcy nią nacieszą. Nikt z was nie marzył, żeby zmacać nauczycielkę? Niech sobie zmacają panią profesor, żeby potem dobrze wiedzieli, jak boską dziunię pieprzą!
Po takich słowach, dwaj napaleńcy zaczęli dotykać mnie intensywniej. Pryszczaty mocniej ściskał piersi, najpierw przez stanik, potem wsunął dlonie w miseczki i miętosił już nagie cycki. Dryblas natychmiast wepchnął łapę w czarne, koronkowe majtki. Całą dłonią suwał po szparce, by potem gwałtownie wepchnąć dwa palce do środka.
Oddychałam głośno. Wzdychałam. Drżałam.
Moje reakcje były nieobojetne dla młokosów. Tym silniej macali mój biust i cipkę.
- Hej, Kong! Dosyć tego dobrego! Kolejni czekają! - Harry przywołał dryblasa do porządku. - Bierz się za nią!
- Wsadź jej! - Zza pleców dobiegł piskliwy głosik, zapewne najmniejszego kurdupla.
Wysoki, jak tyka Kong, wyjął palce z mojej piczki i jeszcze bardziej odsunął majtki na bok. Patrzył mi prosto w oczy. A ja jemu.
"A więc to ty jako pierwszy z tej gromady, zrobisz mi to... wejdziesz we mnie... to twoją pikę poczuję na początek... Ciekawe jak jest, czy taka długa jak ty?"
Obserwowałam, jak rozpina rozporek.
Okazało się, że jego przyjaciel posiadał zupełnie przeciętną długość, lecz był równie chudy.
"Tyka" strasznie dygotał, gdy kładł się na mnie. Jego twarz zdradzała olbrzymie napięcie.
"Ciekawe chłoptasiu, jak się sprawisz? Może tryśniesz przedwcześnie? A może taki roztrzęsiony, nie będziesz mógł wejść do celu?"
Nie pomagałam mu, ani nie przeszkadzałam.
Trzymał się jedną ręką za fujarkę i naprowadzał ją na moją piczkę. Nie wiem, czy pomagali mu towarzysze, dopingując go:
- Kongu dawaj!
- Zasadź jej!
- Zasadź marchewę, prosto w grządkę!
Twarz dryblasa zdradzała, jak bardzo tego chce, zarówno dobrze wypaść przed kolegami, jak i spełnić się jako mężczyzna.
Dlatego, gdy tylko jego czubek trafił w szczelinę, natychmiast naparł. Dzięki temu, że jego "wacek" nie był gruby, wchodził w miarę łatwo. Czułam go wyraźnie, jak systematycznie wsuwa się wzdłuż ścianek pochwy.
Oddychałam głośno. Bardzo głośno. A gdy już dotarł do dna, cichutko jęknęłam.
Mina chłopca zmieniła się diametralnie. Jakby odlatywał. Odwieczne siły natury kazały mu wycofać się, a potem znów naprzeć, znów wycofać się i ponownie uderzać do przodu.
Podniecony był nie tylko Kong, jego kumple wcale nie mniej. Dało się to wyczuć w ich aplauzie.
- Kongu dawaj!
- Dymaj ją! Porządnie!
- Przenicuj profesorską sakwę!
Doping odegrał rolę. Dryblas, jakby według koleżeńskich wskazówek, starał się "grzmocić nauczycielską pizdę". Jakby całego siebie wkładał w silne pchnięcia.
Nie rozumiałam dlaczego, podniecał mnie fakt bycia rżnietą na oczach grupy młodzików. Młodzików dopingujących samczyka, który mnie posuwa.
Dodatkowym bodźcem było to, że obserwuje cały akt mój kochany, najukochańszy chrześniak!
Spojrzałam w bok. Maksymilian zsiniały ze złości, wił się, jakby w wielkiej traumie. Zbyt tchórzliwy, by próbować się wyrywać w obawie przed kuksańcem, gapił się w moją stronę wzrokiem zbitego psa. Domyślałam się, jak działał na niego widok, ukochanej chrzestnej z podciągniętą spódnicą, z rozłożonymi na boki nogami w seksownych kozaczkach i pończochach, leżącej na stercie koców, pod chudym wyrostkiem, pracującym nad nią swą suchą, bladą dupką...
W dodtaku, chrzestną jęczącą... O tak! Jęczącą.
Nie wiem co mną powodowało, że czułam olbrzymią ochotę wzdychania, stękania, jęczenia pod ujeżdżającym mnie młodzikiem.
- Aaaccchhh! Aaaaaa.... Aaaaa!
Rozochocało to kibiców.
- Porządnie ją zapina!
- Dobry z niego dziurkacz!
- Bolcuj, bolcuj belferską dziuplę!
Jak ci chłopcy są podatni na opinie kolegów! Szczyl zaczął mnie tak, jak to ci młodzi to określają - "rypać", że zsunłął mnie z koca na gołą skrzynię, bałam się, że jakieś drzazgi wbiją mi się w plecy... Przyspieszył tak, że miałam wszelkie podstawy obawiać się, że przedwcześnie skończy, w mojej "belferskiej dziupli", czy, jak mówią te gnojki - "skicha się w piwoszkę"...
Uniosłam głowę do jego ucha i wyszeptałam.
- Kongu, uważaj... Uważaj, żebyś się nie wystrzelił...
Wypowiedziałam te słowa ułamek sekundy za późno...
Poczułam w środku ciepły strumień...
Audytorium obserwowało i komentowało.
- Nasz dryblas już skończył! Rozkutasił profesórkę!
- I jeszcze sfilcował jej pidżona!
- Kto następny? Pryszczaty?
Ledwie zdążyłam poprawić koce, a już na wprost mojej twarzy, miałam krostopatą buzię młodzieńca.
Próbował mnie pocałować.
- Pryszczu! Szkoda czasu na lizanie. Zapuszczaj mrówkojada!
Sama nie wiem dlaczego, ten slang młodzieżowy bardzo mnie nakręcał... Może przez swą niejednoznaczność? Może przez metafory działające na wyobraźnię.
Grunt, że "Pryszczu" dość szybko "zapuścił mi owego mrówkojada".
Po takim nijakim chłopcu spodziewałam się jakiegoś maleństwa. Jakże się jednak zaskoczyłam! Jego "badziąg" okazał się wyjątkowo długi.
Odczułam to mocno, gdy wbił się do końca mojej "jaskini" - jakże często używali gówniarze tego słowa. Pieprzony speleolog!
Tego chłystka nie musieli dopingować! "Pukał" mnie, jak nakręcony. Jedyne to, co go spowalniało, to fakt, że wciąż chciał się ze mną całować. Wpychał swój jęzor w moje usta, lizał je, cmokał. Była to średnia przyjemność, zwłaszcza, że cała jego twarz była pokryta wągrami. Gdy odwracałam głowę, całował i gryzł mnie po szyi.
- Pryszczu chce naszej pani profesor zrobić malinkę!
- Streszczaj się! Nie po to ci popuściła kalafiora, żebyś się tak babrał!
Ponaglany biedak zdeprymował się. Zupełnie niespodziewanie nagle "skichał się na broszkę".
- Teraz ja wam pokażę, jak się traktuje takie damulki! Wyjaśnię, co znaczy - "porządnie się wyżyć"! - Harry przystąpił do mnie z groźną miną, jak jakiś rozbójnik.
Bałam się, przekonana, że taki prowodyr nie rzuca słów na wiatr. Nie może rzucać, żeby nie stracić autorytetu. Zatem mam się stać poligonem, na którym on będzie budował swoją sławę mołojecką!
Moje obawy okazały się nie być płonne. Rzucił się na mnie jak zwierzak.
- Nie będzie pani nauczycielko tak wygodnie! Wstawaj i wypnij się!
Przez moment zdeprymowana nie wiedziałam jak zareagować.
- Nasza profesorka ma tylko stać, wypinać się i przyjmować mojego pytonga! Nawet nie będzie mogła patrzeć! Będzie mogła jedynie jęczeć!
Brutalnie ściągnął mnie ze skrzyni, po czym popchnął tak, bym się o nią oparła rękami. Siłą rzeczy wypięłam się. Natychmiast przyrżnął mi klapsa.
- Auuaa! - Cicho zareagowałam, podczas gdy on się zaśmiał.
- A teraz kieca do góry!
Podciągnął spódnicę wysoko, żeby wszyscy zobaczyli moją nagą pupę, osłanianą co prawda przez koronkowe majtki.
- Czyż nie śliczną dupencję ma nasza pani profesor?
- Dorodną! Jak marzenie! - Zapiszczał głos knypka.
Harry znów trzasną dłonią w mój pośladek.
- Po to nasza nauczycielka ma taką zdrową dupę, żeby ją dawać! Żeby dawać takim pilnym uczniom jak my!
Po czym znów przylał mi, tym razem w drugi półdupek.
Czułam się taka upokorzona. Co zresztą niewątpliwie było jego zamiarem. Jednak, o dziwo, publiczne upokarzanie mnie, szalenie mnie podniecało. Kompletnie tego nie rozumiałam, ale wręcz pragnęłam tego, żeby ten "Brudny Harry" zaczął mnie brać publicznie i to komentować... Chciałam, żeby mnie rżnął, dupczył, jak dziwkę.
Harry jakby czytał w moich myślach. Bo nie przestawał komentować.
- A teraz, uwaga! Wszyscy będziecie mogli sobie dokładnie zobaczyć pierożka naszej profesorki!
Zadrżałam, lecz ani myślałam się przeciwstawiać. Czekałam, kiedy zerwie ze mnie majtki. Czekałam na szarpnięcie. Tymczasem, on zrobił to, o dziwo, bardzo powoli, jak na stiptizie, jakby chciał wywołać u kolegów jak największe podniecenie...
- Szerzej giczki! Pokaż, że jesteś gotowa do kolejnego dawania.
Cała drżąc, szeroko rozstawiłam nogi, mając świadomość, że daję gnojom dobry wgląd w moją piczkę.
- Paczcie jaka wilgotna jest nasza nauczycielka! Gotowa na przyjęcie mojej anakondy! A to oczywiście zasługa naszych bohaterów! Co się jej skichali do broszki!
Zastanawiałam się, jaka jest ta jego "anakonda". Obstawiałam, że dużych rozmiarów, choćby dlatego, że tak pewnie czuje się przed kumplami.
Wkrótce miałam przekonać się, gdy poczułam na wargach sromowych łepek "jednookiego węża". Wsuwał się z problemami, miał ewidentnie za ciasno, dlatego wbijał się powoli, delikatnie. Gdy dotarł do połowy, Harry chwycił mnie silnie za biodra. Bardzo silnie, jakby ucapił dorwanego wroga. Teraz się zaczęło! Szarpnął mnie do siebie, jednocześnie wykonując mocne pchnięcie lędźwiami. Opór mojej norki w jednej chwili został złamany, "jednooki wąż" błyskawicznie dotarł do jej dna.
Gdyby nie trzymał mnie za biodra, ani chybi nie utrzymałabym się na nogach, lecz pod wpływem potężnego uderzenia, zapewne poleciałabym do przodu i leżała jak długa.
Uświadomiłam sobie, że zostałam zdobyta przez kolejnego gówniarza w krótkim odstępie czasu. Przecież to niebywałe! To się nie dzieje na prawdę!
A jednak się działo. Oj, działo! Uświadomiły mi to kolejne, nie mniej silne sztosy twardej dzidy, dźgającej zapalczywie wnętrze mojej jaskini.
Harry zamierzał dotrzymać obietnicy i udowodnić kumplom, jak potrafi być ostry.
Dziko sapiąc, krzyczał:
- Patrzcie się i uczcie, jak traktuje się takie foczki! Nie ma zmiłuj się! Suczka musi poczuć w sobie porządnie mocnego popychacza, musi poczuć, kto tu rządzi!
Ależ podniecały mnie takie słowa! Doskonale zwerbalizował moje pragnienie... Chciałam, żeby używał takich wyrażeń: foczka, suczka, czy - "poczuć w sobie porządnie mocnego popychacza"...
Na dowód "tego, kto tu rządzi", Harry, co raz kierował silne klapsy na moje pośladki.
Traktowana w ten sposób, zawodziłam, stękałam, jęczałam...
- Aaaaaa... aaaaa... aaaaaaa...
- Słuchajcie, jak suka jęczy! To znak, że porządnie poczuła kutangę!
Wśród jego kamratów dało się słyszeć cichy szmer, jakby podziwu. Obserwowałam ich twarze - skupione, przepełnione jakimś rodzajem dzikości. Zawiesiłam też wzrok na Maksie - ależ zrobiło mi się go żal! Zbolały, niemal omdlały, z bezradnością patrzył, jak jego chrzestna, wypięta, z zadartą spódnicą, brana jest przez łobuziaka, jak jakaś pospolita dziwka.
Tak właśnie to odbierałam, że odwrócona, z zadarym tyłkiem i podciągniętą kiecką, daję, jak zwykła ladacznica.
Harry też to wyartykułował.
- Taką dziunię trzeba młócić tak, żeby się w niej zaspokoić, nie oglądając się na nią, wygrzechotać ją, jak lafiryndę!
Zastanawiałam się, jak długo tak będzie mógł?! Przecież ja byłam u kresu sił. Moja biedna piczka była wyeksploatowana, wycieńczona...
Wreszcie musiał zwolnić.
- Chwila przerwy! - zakomenderował.
Usiadł na skrzyni.
- A teraz, chapaj dzidę! Na kolanach!
Nieustannie podniecał mnie fakt, że hultaj demonstruje - kto tu rządzi.
Uklękłam. Zaskakiwało mnie to, że jego "pytong" wciąż jest taki prężny. Sama poczułam ochotę ująć go w usta, jakby oddając mu hołd. Pieściłam go delikatnie, oblizywałam językiem, zasysałam, wreszcie ssałam mocniej.
Wtedy zarządził.
- Panowie, a teraz "turecki szaszłyk"! Który chętny?
Okazało się, że mam "chapać dzidę" ich liderowi, a inny ma mnie "zapinać" od tyłu!
Chętnym okazał się Rudolf. A więc, pierwszy raz w życiu, miałam poczuć w sobie dwa "bolce" na raz! Teraz dopiero będę niczym lalka do zabawy!
Rudy wziął sobie rady szefa do serca i wbił się we mnie brutalnie. Jednocześnie Harry, chwycił mnie za włosy, po czym wjechał swym "pytongiem" w moje gardło.
- Pani profesor jest brana na dwa baty! - Zapiszczał knypek radośnie.
To było niesamowite uczucie, mieć w sobie na raz dwa męskie maszty; jeden w ustach, drugi w cipce. Dwa poruszające się niecierpliwie męskie drzewce... Chcące mnie spenetrować dogłębnie... Spenetrować ostro.
Trudno mi było utrzymać równowagę, mimo, że obiema rękami zapierałam się o podłogę.
Harry czuł się, niczym w siódmym niebie.
- I co? Fajnie, jak loszka jest zapinana z dwóch stron?! Wtedy widać, że została prawdziwie skurwiona!
Te słowa dotknęły mnie do żywego. Jednak z drugiej strony, zaczynałam się z nimi utożsamiać. "Kimże jestem, jeśli nie skurwioną loszką, skoro daję kilku gówniarzom na raz?!" Nie rozumiałam dlaczego podnieca mnie takie myślenie, dlaczego podnieca mnie fakt, że mój ukochany chrześniak patrzy na mój upadek. Przecież, w końcu, to dla niego tu przyjechałam.
Harremu jeszcze było mało.
- A możeby tak świnkę nadziać w trzy dziurki?
- Lepiej dojdzie! - Zapiszczał śmiesznym głosikiem kurdupel.
- Dobrze gadasz mały! Dołączaj do nas!
Prowodyr ucieszył się z nowego pomysłu.
- To ja zaklepuję najciaśniejszą dziurkę!
Przestraszyłam się. Jeszcze nigdy nie miałam w pupie męskiego członka.
No to teraz miałam. Harry wbił się w moją ciaśniejszą dziurkę z impetem.
- A kto teraz sfilcuje jej pidżona?! Mam pomysł! Maminsynek... Maksymilianek!
- Nie! Nie! - zaprotestowałam stanowczo.
To było niedopuszczalne. Nie mieściło mi się w głowie. Choć muszę przyznać, że kiedyś miałam takie nieprzyzwoite sny - że tańczę z nim na jakimś weselu w nieprzyzwoicie skąpej sukience, w której bardzo nieodpowiedzialnie widać mi biust..., że tulę się z chłopcem w tym tańcu... a potem idę z nim do pokoju hotelowego, bo mamy wspólny numer... a potem... idę do łóżka z chrześniakiem! Najpierw pod kołdrą, tulę się do niego w seksownej koszulce, potem... robię mu dobrze ustami, aż wreszcie... siadam na nim okrakiem...
Jednak w rzeczywistości, takich myśli, że Maksiowy ptaszek lokuje się w moim gniazdku, absolutnie nie dopuszczałam do siebie...
Teraz jednak musiałam dopuścić.
Pomocnicy Harrego doprowadzili do mnie szamoczącego się chrześniaka, zupełnie nie zważając na moje protesty.
- Ściągaj gacie, mamejo!
Maksio chlipiąc, rozpiął rozporek, nie chcąc narażać się na kuksańce.
Okazało się, że z jego slipów wyskoczyła całkiem niemałych rozmiarów, do tego prężąca się, kuśka.
Zadrżałam. "Czyż rzeczywiście do tego dojdzie?"
- Chłopcy... nieładnie się bawicie... - biadoliłam,
Zapierający się Maks stopniowo ulegał naporowi kolegów i wkrótce został dopchnięty między moje nogi.
- Wkładaj go! Bo będziesz miał przerąbane! - złowieszczo warczał Harry.
Próbowałam szarpać się, wierzgać nogami, lecz wszystko - nadaremno. Obwiesie przewidując mój opór, unieruchomili mnie. Nie tylko trzymali mnie za nogi, ale także, rozszerzali je tak, by stanowiły bardziej rozwarty kąt... Docisnęli do mnie biednego chłopaka tak mocno, że poczułam jego twardy mieczyk na swej szparce.
- Nie... nie... - upraszałam ich. Jednak jakaś część mojej świadomości nie tylko nie przeciwstawiała się temu, lecz wręcz tego pragnęła. Czułam, że łaknę ich przemocy, a jeszcze bardziej, jak kania dżdżu, czekam na Maksiowego wężyka...
Protestowałam - błagam! nie! - a w głębi duszy wzywałam: "Chrześniaku, otom twoja! Oddaję ci się! Weź mnie mocno, bezkompromisowo..."
Wiedziałam, że Maksymilian od dawna jest we mnie zadurzony. Toteż nie powinien mnie zaskoczyć jego pokaźny wzwód. Ani werwa z jaką się we mnie wbił.
Jego twarz wyrażała tysiące emocji. Miłość i boleść. Rozpacz i pożądanie. Bezradność a zarazem wolę parcia do przodu.
Szlochał, ale wbijał się we mnie, w dodatku jakoś tak ekspansywnie, jakby chciał odbić zagarnięty i złupiony przed nim teren. Jakby chciał mnie - splugawioną przez tych łotrów - odzyskać, zaznaczyć sobą.
Sapał przy tym i stękał, dając upust swoim emocjom. Chłopcy przyglądali się temu jak zaczarowani.
O ile na początku jeszcze coś komentowali:
- Zamocz sobie, młody! Zasadź fasolę chrzestnej!
To później patrzyli oniemiali.
Gdy chłopak skończył, zostawili nas oboje w salonie.
Nie miałam śmiałości podnieść wzroku na Maksa, gdy naciągałam majtki i poprawiałam spódnicę.
Jak Ci się podobało?