Sagi rodów Altory - Młody król (I)
10 grudnia 2020
Sagi rodów Altory - Młody Król
26 min
Opowiadanie osadzone jest w realiach średniowiecznych, trochę jakby w alternatywnej rzeczywistości, by nie robić błędów, nazwijmy to, "historycznych." Z drugiej strony przyjemnie jest stworzyć własny świat akcji. Celowo nie precyzuję roku, nawet wieku, by czytelnik sam wyobraził sobie realia - wczesny etap epoki, rozkwit, a może jej schyłek - co komu bardziej pasuje. Nazwy królestw, księstw i wszelkie inne, oczywiście, są wymyślone, a imiona zaczerpnąłem z kultury skandynawskiej, bo brzmią, i kojarzą mi się, tak... średniowiecznie :) Użyte starodawnie brzmiące słowa i zwroty (jest ich niewiele, ale...), czasem składnia zdania, nie muszą odpowiadać ówcześnie używanym, ale umieściłem je, by stworzyć odpowiedni klimat historyjek. Myślę, że nic w tej materii nie zgrzyta, ale gdyby... to wybaczcie, językoznawcą nie jestem. Zaznaczam, że jest to opowiadanie czysto rozrywkowe, żadne inne.
Kto ma ochotę, niech staje w szranki z tekstem ;)
Księstwo Sivardii
W tej części poznajemy księżną Sivardii Brunhildę, która będąc wdową zmuszona jest samodzielnie rządzić księstwem, ale też z tęsknotą wspomina zmarłego męża. W codziennych troskach władczyni małego księstwa, w wyjątkowy sposób, towarzyszy jej służka Mari.
- Jaśnie pani znalazłaby sobie męża. Wciąż urodziwa z was niewiasta - podpowiadała Mari - zaufana służka księżnej Brunhildy.
- Nie pleć głupot. Nie dla mnie już ożenek. Eryk był moim ostatnim mężem. Nie zamierzam więcej... mmmh! - przerwała nagle, a po chwili zbyła uwagę, trochę zła na dziewczynę za podjęcie tego tematu w takiej chwili. - Nie przestawaj! – wydyszała sycąca się przyjemnymi doznaniami władczyni. - Cicho bądź! - napomniała poddaną, kiedy ta tylko poruszyła ustami, by coś powiedzieć, samej mocniej zapierając się. - Przyspiesz trochę - zażyczyła sobie klęcząca na wielkim łożu i wypinająca tyłek, wciąż zaciskając w dłoniach zmiętą derkę. - Nie po to cię przywołałam, byś mi tu gadała - spiorunowała dziewczynę karcącym spojrzeniem, niczym lwica krnąbrne kocięta.
- Nie tylko księstwo by zyskało - uniosła kącik ust w cwaniackim uśmieszku, widząc jak księżna ruchami bioder szuka rozkoszy. - Jaśnie pani ma spore potrzeby - zauważyła. - Kwiat wciąż wilgotny. Wciąż sporo rosy na nim - zachichotała pomocnica, która właśnie musiała zmienić rękę, bo prawa już odczuwała spore zmęczenie. Od kilku dobrych minut wciskała w księżną rzeźbioną w kości słoniowej imitację męskiego organu, zakupionego niegdyś od dyskretnych zaufanych kupców, podróżujących po najdalszych zakątkach znanego ludziom świata. - A i biskup na spowiedzi by nie grzmiał - podśmiewała się skrycie Mari. - A może... przywołać Arlika? Chętnie by jaśnie panią ubódł swoim wielkim rogiem. Z jaskini wypływa istna rzeka - zauważyła wyjątkowe pobudzenie swojej pani i zaśmiała się.
- Nie pleć głupot dziewucho! Nie mam dziś na niego ochoty - tu odchyliła głowę, jak wyjąca do księżyca wilczyca i stęknęła z rozkoszy. - Je za dużo śledzi. Pije też za dużo śmierdzącego piwa - warknęła i była to forma skargi na gadułę. - Nigdy bym go w tej komnacie nie przyjęła - zaznaczyła jakby urażona pomysłem podwładnej. - Róg to może ma - powiedziała z uznaniem - ale finezji to w nim za grosz - jęknęła jakby w żalu, a pierwszy i drugi pomruk zlały się w jedno z kolejnymi. - Właśnie tak rób! Tak jest dobrze! - pochwaliła dziewczynę za tempo i siłę pchnięć, a najbardziej za wyjątkowe otarcia o wrażliwe ścianki pochwy. Nie żałowała, że kilka miesięcy temu do pomocy wybrała właśnie Marii. Miała już dość zabawiania się samej, a dziewczyna początkowo niemrawo, ale teraz wręcz doskonale się sprawiała. Pani sama kołysała się miarowo niczym łódka na niewysokiej fali i wychodziła naprzeciw ruchom ręki Marii, by mocniej przyjąć w sobie misternie rzeźbioną kość, która w jej przekonaniu była atrybutem boga płodności i pobudzała ją do życia. Dla niej cenniejsza relikwia, niż znajdujące się w katedrze sandały świętego Brendana, patrona miasta. - O tak! Ooo taaak!!! - wykrzyczała po kilkunastu kolejnych pchnięciach Brunhilda, a jej gromki pełen dzikości głos odbijał się jeszcze długo od kamiennych ścian sypialnej komnaty. Padła na posłanie, ciężko oddychała i wiła się niczym wąż.
- Jaśnie pani jeszcze czegoś potrzebuje? - dygnęła zadowolona z posiadanego kunsztu i wypełnienia misji Mari. I tak pozwalała sobie na o wiele za dużo, choć spowiednik bardziej usprawiedliwiał właśnie taką formę uciech, niż cudzołóstwo, którego czasem musiała się dopuścić z Arlikiem.
- Nie. Możesz się oddalić - westchnęła rozanielona pani, leżąc teraz naga na brzuchu z szeroko rozwartymi nogami i wtulając twarz w atłasową poduszkę. - Tylko mi go umyj! - napomknęła, spoglądając na trzymany przez służącą członek.
- Tak jaśnie pani. Jak zawsze. Już lecę. - potwierdziła Mari i lekkim szybkim krokiem opuściła komnatę.
- Eryku! Jak ja za tobą tęsknię! - wydyszała w poduszkę Brunhilda, wspominając dawne upojne noce z ukochanym, czule gładząc muszelkę i gęste futerko wzgórka łonowego, w którym zmarły mąż uwielbiał czasem brodzić nosem i wdychać jej kobiecy zapach. Upodobała sobie bardzo tę pieszczotę, niestety od lat jej nie doświadczała.
Mari czuła się jak księżna. Przynajmniej przez chwilę tak sobie to tłumaczyła, że jest panią. Stała przy misie z wodą, ale zamiast wypełniać polecenie władczyni, czuła w sobie dającą niebywałą rozkosz maczugę. Już w drodze do tej komnaty, już na korytarzu, wetknęła w siebie tego wyrafinowanego "kochanka", który przed chwilą penetrował jej dumną i rozochoconą panią. Teraz rozpychał jej norkę jak trzeba, czuła przyjemność przy każdym stawianym kroku. Była tak podniecona zaspokajaniem potrzeb władczyni, że obiekt wszedł w nią jak nóż w ciepłe masło, a koniec fallusa musiała podtrzymywać ręką, by ściskające go mięśnie pochwy go nie wypchnęły.
Po kilku minutach regularnych ruchów ręki - wsuwania i wysuwania "kochanka" - jej nogi drgnęły, coś szarpnęło biodrami, a na twarzy zagościł błogi frywolny uśmiech, jaki zwykłej śmiertelniczce był na zamku zakazany, bo nazbyt śmiały.
Mi też się coś należy! Czego oczy nie widzą… - pomyślała o nieuprawnionym skorzystaniu ze sprzętu godnego tylko waginy księżnej. Usprawiedliwiła się przed sobą, pieczołowicie zmywając kobiecy śluz z niezmiennie twardej maczugi i mrucząc prostą wesołą melodię jakiejś karczemnej sprośnej i wpadającej w ucho przyśpiewki:
"Gdyby mnie broszka nie swędziała,
to bym palców tam nie maczała.
Wszystkie bogobojne białogłowy,
grzeszą tak skrycie, gdy męża odjeżdża na łowy. "
Mari płukała okaz zimną wodą, wytarła lnianą ścierką, a po chwili dla pewności jeszcze w swoją koszulę. Wciąż podśmiewała się z gorszących tekstów.
Weszła do komnaty pani po cichu jak myszka i położyła przedmiot pod drugą poduszkę, obok tej, do której przytulała twarz okryta kolorową plecioną narzutą śpiąca księżna. Ot bogobojna białogłowa - zachichotała, patrząc na wystającą spod narzuty goły tyłek pani. Tyle że jej mąż to na wieczne łowy się wybrał - stonowała, współczując księżnej.
Królestwo Rafen
Tu poznajemy króla Rafen, przebiegłego Gottfrida i jego małżonkę Hildegardę, pragnących zapewnić stateczną przyszłość najmłodszemu synowi Magnarowi, który nic nie wie o planach i uzgadnianej za jego plecami małżeńskiej umowie. Królową trapi pewien problem, a król nie zwraca na nic uwagi, by tylko objąć wpływami kolejne ziemie. Gottfrida, jak i małżonkę, nie zajmują jednak wyłącznie sprawy państwowe. W głowie króla, jeszcze przed rozmową z królową, zagościł pewien pomysł.
Królowa Hildegarda, w tym wypadku, nie miała wpływu na męża. Najmniejszego. Sojusze, polityka, wojsko - te obszary podlegały tylko i wyłącznie głowie państwa. Zresztą król Gottfried miał ostatnie zdanie we wszystkim. Nawet czasem wtrącał się w domeny żony i decydował o tym, kogo na służbę do zamku przyjąć, a kogo wyrzucić. A wszystko zależało od humoru władcy. Tym bardziej królowa nie widziała sensu w przekonywaniu męża, że plany małżeńskie dla ich piętnastoletniego Magnara, nie spotkają się z aprobatą syna.
- Mam w rzyci jego zdanie! Najważniejsza jest przyszłość królestwa! Wróg tylko czeka na odpowiednią okazję. Jeśli nie będziemy patrzeć do przodu, najadą nas i pobiją. Kto nam pomoże? Nikt nie będzie oszczędzał naszego królestwa. To konieczne! - Tłumaczył grzmiącym głosem, przechadzając się nerwowym krokiem po komnacie i szukając w żonie wsparcia w podjętym przedsięwzięciu.
- Ja to rozumiem, ale... – Hildegarda pogładziła męża po umięśnionym ramieniu, próbując łagodzić wybuch oburzenia, już sięgała do brody, by i ją czule przeczesać, ale oddalił głowę. Była pełna troski o losy ukochanego synka, ale też znała realia i uparty charakter męża. - Boję się tylko, jak on to zniesie - pożaliła się.
- Znieść, zniesie. Ponoć ta księżna... nie jest brzydka - uciął rozmowę pozytywnym akcentem.
- Tak, też to słyszałam - wsunęła swoją rękę pod silne ramię Gottfrida i poprowadziła go w stronę okna. - Chodzi mi o coś zupełnie innego, dobrze wiesz. Znasz go. Już teraz lubi... - urwała, bo niewieście nie przystawało o tym wspominać. - Pewnie ma to po ojcu - uśmiechnęła się, miała na myśli docierające do niej skargi służebnych dziewek. Spojrzała z ukosa na męża, w którym wzbierała niebywała złość.
- Koniec! Tak będzie! Postanowione! Pokładziny przeżyje, a później... A później to albo sobie z żonką poużywa, albo nie. Jego wybór! - wzburzył się, choć trawiąca go złość, nie znalazła ujścia. Zbyt mocno szanował małżonkę, by powiedzieć, co tak naprawdę myślał.
- Panie - spojrzała uniżenie, zmieniając ton głosu łagodny, niczym aromat egzotycznego wina - wzburzony jesteś - stwierdziła pojednawczo. - Czy mogłabym jakoś ulżyć twoim troskom? - spojrzała mu prosto w oczy, jakby chciała coś dopowiedzieć, ale nie było to potrzebne. Ton głosu i ten szczególny akcent dobitnie świadczył, co miała na myśli, że oferuje mu cielesną ulgę, co w biały dzień było z jej strony rzadkością.
- Nie w głowie mi teraz baraszkowanie - pokręcił głową, myślami będąc jakby gdzieś indziej. Odszedł od małżonki i spojrzał przez rozchylone okno, za którym rysowała się panorama stolicy aż po podgrodzia i morski brzeg.
Wciąż rozważał w głowie kilka kolejnych politycznych ruchów. Jego strategia, jak na razie, się sprawdzała, dopełniały się kolejne niezwykle trafione sojusze. Jeśli wszystko zagra jak trzeba, jego dynastyczne ruchy wzmocnią królestwo Rafen na niebywałą nigdy wcześniej skalę, wkrótce staną się w regionie potęgą.
- To może odwiedzisz mnie w nocy, po uczcie? Dawno się razem nie kładliśmy - uśmiechnęła się nieśmiało, po tym jak dał jej do zrozumienia, że teraz nie miał ochoty jej posiąść.
- Może - warknął, jakby propozycją poczyniła mu jakąś szkodę.
Kiedy stukał o posadzkę przewiązanymi rzemieniami czarnymi skórzanymi butami, Hildegarda czuła się upokorzona niełaską męża. Miała świadomość, że na dworze nie jest najpiękniejszą, a u kobiety, która przeżyła prawie pięćdziesiąt wiosen, uroda nie jest już żadnym atutem. Wciąż czuła pociąg do mężczyzn, ale jej głęboka wiara nie pozwalała na posiadanie kochanków, których mogłaby mieć niezliczoną rzeszę. Skinęłaby tylko palcem, ale... nie chciała. Cierpliwie znosiła dni, czasem tygodnie, pustego łoża, żarliwie modląc się o łaskawość męża do najróżniejszych świętych, patronów i sił natury. Przyjmowała z pokorą swój los.
Wiedziała, że Gottfrid kosztuje przyjemności z dziewkami służebnymi. Nie była głupia, nawet to rozumiała, bo dobrze znała jego potrzeby. Miał tyle seksualnej energii, że nawet młodzi strażnicy i rycerze zamkowego garnizonu pokątnie opowiadali sobie historie o podbojach władcy, i to nie tych militarnych. Sama czasem doświadczała trudów przeciągających się w czasie nocnych ekscesów, niestety od lat co raz rzadziej, ostatnio już wcale. Teraz tylko czasem przychodził, robił swoje i wychodził. A i to wynikało z jej cichej skargi u biskupa, który swoimi dyplomatycznymi zdolnościami przekonał króla, by dopełniał małżeńskich obowiązków, bo zadowolona żona bardziej gorliwie modli się o powodzenie męża, a i siłę całego królestwa.
Była jego towarzyszką już od dekad. Tym bardziej wciąż chciała być dla niego ważna, stanowić ulgę, być oazą, w której zawsze znajdzie ukojenie i... źródło, które wciąż często obficie biło, jeszcze zanim w nią wchodził. Pragnęła go. Dobrze to wszystko wiedział, niestety rzadko korzystał z przywileju odwiedzania „królewskiej komnaty”.
On patrzył na to zgoła inaczej. Nie to żeby czuł odrazę. Nie. Tak nie było. Szanował małżonkę. Po prostu ciało Hildegardy nie działało już na niego jak kiedyś, a kiedy czasem z małżeńskiego obowiązku odwiedzał sypialnię żony, nie czuł żądzy, a tylko chwilowe zaspokojenie. Tak naprawdę czynił swoje za namową Biskupa Poppona.
Dziś nie miał ochoty na spółkowanie, ale... tylko z żoną. Już wchodząc do komnaty na rozmowę z Hildegardą, upatrzył sobie służkę kuchenną, która wynosiła naczynia z komnaty Magnara. Musiała być nowa. Już wtedy wiedział, że w swoim czasie ją odnajdzie. Od razu mu się spodobała ta dziewczęca sylwetka i drobne piersi, które lekko podskakując od szybkich kroków spłoszonej, rozbudziły w nim męskie żądze.
Miała piękne rozpuszczone blond włosy i niezwykle niewinną twarzyczkę, którą zdobiły blade pełne usta i liczne piegi. I bała się na niego spojrzeć, uciekała niebieskimi oczętami, jak onieśmielone pochwałą skromne dziecko.
Król błądził po korytarzach, już dotarł do skrzydła zamku, gdzie wciąż krzątała się czeladź wszelkiej maści. Nie znał tych zakamarków zbyt dobrze, rzadko schodził na ten poziom.
- Ty! Stój! - rzucił gromkim głosem, a przestraszone dziewczę zastygło. To bez wątpienia była ona.
- Tak panie? Potrzebujesz czegoś? Jak mogę ci służyć? - pytała zawstydzona atencją najważniejszej persony w królestwie. Odgarnęła kosmyk włosów, który zasłonił jej pół twarzy.
- Znasz tu jakiś zakamarek? Potrzebuję z tobą o czymś... porozmawiać. - Uśmiechnął się tak cwaniacko, a zarazem próżnie, że dziewka poczuła się nieswojo, domyślała się, czego chciał od niej pan. Nie było sensu się wzbraniać i próbować uników.
- Tak panie, tędy - odstawiła niesiony dzban na kamienną podłogę i weszła w boczny korytarz.
Kiedy tylko krótki ciasny hol spowiła ciemność, dłonie króla znalazły się na dziewczęcych drobnych pośladkach, chwilę później spódnica znalazła się na talii, a służka poczuła na odsłoniętym ciele chłód otaczających kamiennych ścian. Drgnęła, ale stała posłusznie.
Wdarł się w nią. Nie wszedł, a wdarł się, nie dbając o nic, nawet nie uprzedzając. Syknęła z bólu, bo skromne nawilżenie królewską śliną tak okazałego miecza nie wystarczyło, by ułatwić penetrację.
- Takie ciasne gniazdka lubię! Takhm! Na pewno lubisz się chędożyć, przyznaj - mówił jej do ucha, kiedy wprawnie potrząsał ciałem tej drobnej uległej dziewczyny. Dobrze wiedział, że na zamku wiele dziewcząt już od dziecka oddawało się za przeróżne profity.
Służąca milczała. Tylko oparła drobne dłonie o zimną ścianę i oddawała się zdobywcy.
Miał słabość. Dobrze o tym wiedział, ale od zawsze się tym nie przejmował. Każda niewolny człowiek w tym zamku należał do niego. Mógł robić z nim, co uważał za słuszne. Mógł każdego uwolnić, ułaskawić, mógł też ukarać batem, albo zabić. Od dziecka przywykł do zdobywania wszystkiego, czego tylko chciał, a rodzice dbali o niego jak o cud, pozwalając mu na wszystko, szczególnie kosztem służby. Był przecież jedynym męskim potomkiem, którego wymodlili po pięciu córkach. Już tracili nadzieję, a tu przyszedł na świat wymarzony syn.
Szybko odkrył, że jako rozkapryszony nastolatek, tak naprawdę już wtedy władał królestwem. Rodzice dawali i wybaczali mu wszystko, a na różne wybryki patrzyli z ogromnym przymrużeniem oczu, niecnych uczynków nie widzieli wcale. Jako królewicz testował wszystkie nowe służki, a para królewska udawała nieświadomą, tak jak on teraz patrzył przez palce na wybryki Magnara.
- To zaszczyt przyjmować w sobie królewską pałę - oznajmił niczym głoszący nauki kapłan. Uśmiechnął się, bo mówił tak do właścicielki każdej dobywanej dziurki.
- Tak panie - wydyszała cicho, przytakując. Czuła jak ciepłe wydychane przez nią powietrze odbija się od ściany i wraca, niosąc ze sobą zapach wilgoci muru.
- Nie jesteś zbyt śmiała - pożalił się. - Nie podoba ci się przerwa w obowiązkach? – badał jej nastawienie.
- Jestem tu nowa. Przepraszam jeśli wasza wysokość nie jest... - tłumaczyła zlękniona, bała się kary.
- Przestań! He he he! - wybuchnął głośnym śmiechem rozbawiony dramatycznie brzmiącym głosem zdobyczy. - Tym mnie urzekłaś - zdradził swoje motywy. - Powiedz gospodyni w kuchni, by dała ci dzisiaj dodatkową porcję mięsa i kaszy. Że sam król kazał - zaznaczył.
- Dziękuję panie! - mruknęła jakby żywiej i radośniej, a jej szczupły tyłeczek zaczął wychodzić na przeciw mocnym pchnięciom króla jakby z nową energią, wręcz radośnie pląsał. Teraz nie czuła rozsadzającej pochwę pały i mocno wczepionych w skórzane fałdki na biodrach szponów władcy. To wizja sytej nagrody wywołała w niej stan dziwnej euforii.
Dopychał dzidę już po same jądra. Czuł jak te dwie kule dobijają się do ciała dziewczyny, niczym pięści wędrowca do zamkniętej solidnej zamkowej bramy, kiedy znużeni wartownicy spali. Wcisnął jeszcze dłonie między poły koszuli i ścisnął nieduże skaczące pierożki, które nawet nie wypełniły jego dłoni. Nagle wycofał się gwałtownie i zastygł, ułamek chwili później ciepłe nasienie rozlało się po pośladkach i udzie wciąż pochylonej blondynki.
- Starczy już tych bękartów - zaśmiał się, energicznie pocierając swój oręż o drobny półdupek, by ostatnia kropla spermy skapnęła na bladą skórę i dalej na posadzkę, na której już odznaczały się liczne ciemniejsze punkty. - Na królewskie nasienie trzeba sobie zasłużyć - oznajmił dumnie, chowając wiotczejącego członka w spodnie i poprawiając skórzany zdobiony srebrnymi ćwiekami pas. - Prawie w każdym przychodzącym na świat w tym zamku bachorze widzę trochę siebie - zaśmiał się, ni to poważnie, ni żartobliwie. - Przypomnij starej o nagrodzie dla ciebie - nagle zmienił temat.
- Tak uczynię panie. Łaskawy jesteś - skinęła głową, poprawiając przyodziewek.
- No! Zmykaj do obowiązków, bo mi stara Signild strawy na czas nie uwarzy, a to by na zamku była katastrofa - zażartował. - Sam już poczułem głód - poklepał się po niewielkiej wypukłości brzucha - choć jeden już zaspokoiłem - zaśmiał się, obscenicznie masując krocze.
Gudrun z rezerwą i respektem podeszła do kucharki i dumnie, z pewnego rodzaju satysfakcją, ale też wstydem przekazała polecenie króla. Nie czuła się z tym dobrze, ale porcja dodatkowego posiłku pozwoli jej zaspokoić wiecznie trawiący ją głód. Rzadko kiedy jadła do syta. W zasadzie nie pamiętała, kiedy ostatnio tak było.
- Tylko... jeśli cię zbrzuchacił, nie piśnij nikomu ni słowa, bo... pożałujesz. Królowa tego nie pochwala. Lepiej milczeć – poradziła stara Signild, przyjmując słowa Gudrun z obojętnością równą informacji o tym, że wkrótce przyjdzie jej szykować się do podania na królewski stół zacne potrawy. Po prostu przywykła do tych dworskich spraw. W tym zamku wiedziała o wszystkim i chyba wszystko już widziała. Tym bardziej wiedziała, co oznacza dodatkowa porcja mięsiwa dla takich jak ta. – Przyjdź po posiłku. Może co ostanie – fuknęła, wzburzona, że tak smaczne kąski – resztki z królewskiego stołu, przejdą w ręce tej patykowatej kusicielki, a nie jej. A tak starała się, by dobrze doprawić dziczyznę ziołami. Wszystko z myślą o resztkach dla siebie, i nie tylko dla siebie. Stajenny pachołek, w zamian za pewne usługi, chętnie sycił się takim jadłem.
Księstwo Sivardii
Dowiadujemy się tu o trudnym życiu zamkowej służby oraz o dziejących się w zakamarkach komnat nieprzyzwoitościach, kiedy brakuje na zamku gospodyni. Za plecami i przy braku świadomości księżnej w jej komnacie nie tylko są czynione porządki.
Mari miała sporo obowiązków, bo tylko ona mogła bez przeszkód poruszać się po komnatach pani, ale były to zadania dużo przyjemniejsze niż inne i o wiele lżejsze. Sprzątała, dbała o szaty, czasem na prośbę władczyni zabawiała ją rozmową, bo znała niezliczone opowieści, była też najlepiej poinformowaną w zamku plotkarą.
Właśnie ustawiała flakony z pachnidłami pochodzącymi z najróżniejszych stron Cesarstwa Altory, w tym najcenniejszymi - zamorskimi, co zmieniło jej obowiązki w udział w wytwornym przyjęciu. Wystarczyło zamknąć oczy i wdychać egzotyczne wonie, a zmysły szybowały ku szczytom gór, pod same obłoki. Kropelkę ulubionego kwiatowego zapachu wypełniającego bursztynową barwą szklaną karafkę, dyskretnie nałożyła na szyję i energicznym, prawie tanecznym, krokiem zmierzała do pokoju garderobianego, by uporządkować umieszczone w wielkich rzeźbionych skrzyniach szaty. Miała na to sporo czasu, bo pani wybrała się na przejażdżkę, a dziewczyna w innych częściach baszty nie chciała się pokazywać, by nie zaprzęgnięto jej do jakichś nielubianych prac.
Już wszystko posprzątała i ułożyła na swoich miejscach, od kilku minut przechadzała się po komnacie wchodząc w buty księżnej i wydając polecenia służbie. Wyobraziła sobie, że jest uwięzioną damą i czeka na wybawcę. W jej wyobraźni nagroda dla śmiałka (zawsze przystojnego i majętnego) była jedna. Wszyscy mężczyźni liczą tylko na jedno, nawet jej wybawca, rycerz o czystym sercu. Tu spojrzała na ogromne łoże z baldachimem i bordowymi wyszywanymi zasłonami. Jak mówiła Brunhilda: "Łup z wyprawy do państwa Franków, z którego z mężem nawet nie skorzystała." Ironia losu. Ranny książę przypłynął z tym osobliwym prezentem dla żony i nie było mu dane zażyć w nim rozkoszy, bo wkrótce zmarł od zakażonej rany uda.
Ale Mari za to korzystała z łoża często. Kiedy pani wybierała się poza zamek, służka często kładła się na miękkim posłaniu, opatulała się wytworną zdobioną pościelą, jak zawsze marząc o majętnym rycerzu - wybawcy, z którym dzieli życie.
Tak uczyniła też tego dnia. Leżała rozmarzona, wdychała woń z pewnością niebiańskich kwiatów, który jakiś mag zamienił w płyn, którego kropelka wtarta w pospolitą szyję wystarczała, by urzeczona jego zapachem, poczuła się księżniczką.
Wiedziała, że ma czas, że nikt nie przeszkodzi jej w żeglowaniu po meandrach marzeń nawet tak prostej dziewczyny, jaką była.
W tym momencie przemówiła do niej natura, poczuła uścisk w podbrzuszu i ciepło w gniazdku, bo w wyobraźni właśnie się całowała z mającym co do niej poważniejsze plany możnym panem. Nie zastanawiała się. Wiedziała gdzie znajdzie dający rozkosz przybór. Z pewnością dostojnej damy - dumnej właścicielki magicznego artefaktu, sięgnęła pod atłasową poduszkę z doszywanymi frędzlami. Był.
Wcisnęła go w norkę z głuchym jękiem, a głodna rozkoszy pochwa mlaskała przy każdym przesunięciu. Czasem celowo wyciągała zabawkę, by po chwili znowu wedrzeć się niczym chutliwy kochanek. Pocierała przy tym nabrzmiały już guziczek, który powodował w niej magiczny stan. Czasem gdy nie mogła w nocy zasnąć, muskała go, aż uzyskała spełnienie.
- Gdzie ta leniwa dziewucha!? Gdzie to dziewczę się podziewa!? - dotarł do niej zdradzający irytację głos głównej gospodyni Gerdy. Na szczęście uchylane chwilę wcześniej drzwi zaskrzypiały, co pozwoliło młodej służce chociaż zarzucić na nogi podciągniętą wcześniej spódnicę i zakryć łono, w które wpatrywały się głodne sprośnych widoków oczy.
- Gerduniu tutaj! - zwróciła na siebie uwagę słodziutkim głosem. - Poprawiam poduszki - usprawiedliwiła się, dla potwierdzenia poklepując jedną, by nadać jej wrażenia puszystości, a przede wszystkim celowości podjętej czynności. Nadal leżała na boku, nie była w stanie wstać, by nie ryzykować, że coś jej z między ud wypadnie. Próbowała się ratować przed gniewem doświadczonej przełożonej pozorancką postawą.
- Próżnujesz dziewucho, a ja sobie ręce po łokcie urabiam! Dziś tyle spraw na głowie!- napomniała podwładną, ale już spokojniejszym tonem. Nie widziała wszystkiego, bo zasłony łoża, nawet związane wstążką z rzeźbionymi drewnianymi filarami, spełniały swoją rolę i ukryły "zapracowaną" Mari. - Ty mi się tu zabawiasz, a ja cię potrzebuję na dole! - dodała dla zasady, by wcześniejsza złość nie była uznana za przesadną.
Dziewka, kiedy usłyszała zarzut z zabawianiem się, drgnęła, ale szybko zrozumiała, że zarządczyni mówiła tak, jak to zwykła w tego typu sytuacjach mawiać. Odetchnęła, bo naprawdę była blisko kompromitacji.
- Gerduniu, jak tylko skończę zaraz przybiegnę! - prawie zaśpiewała wdzięcznym głosem, by zmniejszyć czujność gospodyni, a przede wszystkim ją uspokoić.
- Ino chyżo! Powtarzam ci kolejny raz - nie próżnuj, bo cię ktoś zastąpi! - pokiwała dyscyplinująco palcem, ale słysząc ciągłe energiczne poklepywania dłoni o kolejne poduszki i narzuty, poczuła ulgę, bo wyglądało, że dziewczyna nad wyraz sumiennie wypełniała swoje obowiązki.
Gospodyni wyszła energicznym krokiem, by sprostać dzisiejszym zadaniom.
Kilka minut później do sali jadalnej wbiegła pełna energii i zarumieniona na policzkach Mari z wesołym: "Zrobione! W czym Gerdunii pomóc?"
Królestwo Rafen
Poznamy tu królewicza Magnara, który nie znosi nudy, ani sprzeciwu.
Magnar odkąd tylko otworzył oczy, już się nudził, co gorsze wiedział, że dzisiaj kolejny dzień nie zanosiło się na jakieś atrakcje na dworze. Z polowania dopiero co wrócił, ukontentowany co prawda, ale ile można wspominać dwa własnoręcznie ubite odyńce i ustrzelone z łuku jelenia i dwie łanie. O drobnicy nawet nie chciał myśleć, bo liczne zające, lis i borsuk były dla niego nic niewartymi wspomnieniami. No i wieczorami, po zakrapianej piwem i miodem uczcie, w swoim namiocie bałamucił do woli hożą pomocnicę kucharki. Te beztroskie wieczory bardzo mu się podobały, choć dziewka była pulchna i nie pachniała jak dama dworu. Szczególnie ruchawa też za bardzo nie była, ale dziurkę miała ciasną, a i wilgoć w norce utrzymywała się bardzo długo, co pozwoliło nad wyraz długo cieszyć się przyjemnością. Po dwóch nocach z królewiczem szparka już taka ciasna nie była, a i energia z niej uszła, bo w dzień, kiedy usługiwała, wyglądała na wyczerpaną i senną.
Magnar nie lubił takich poranków, które zwiastowały kolejny nudny dzień na zamku, uznał więc, że śniadać będzie w łóżku, a później zakopie się w pościel i jeszcze poleniuchuje. Mógł. Nie miał żadnych obowiązków.
Zjadł dwa bażancie udka, ser i podpłomyk, a że był głodny, rwał wypiek jak wygłodzona bestia. Wszystko popił smacznym słodkim winem, które regularnie sprowadzano na potrzeby władcy z państw frankijskich, z którymi Królestwo Rafen od dawna utrzymywało dobre stosunki handlowe. Odstawił srebrny kielich na tacę i kończąc wyborną ucztę, głośno beknął.
- Zabieraj! - rzucił syty małolat, patrząc na tacę z resztkami i siedząc na łożu przeciągnął się, warcząc przy tym jak wojenna bestia przed potyczką z wrogiem.
- Jaśnie pan jeszcze sobie czegoś życzy? - opuściła uniżenie głowę służka, zbierając kawałki sera, mięsa i największe okruchy chleba z pościeli.
- Aaa... czemu nie! - krzyknął rześkim głosem, bo po kościach przebiegła budząca go do życia energia. - Stój! Nie ruszaj mi się teraz - nakazał wesołkowatym głosem, kiedy dziewka sprzątała po jego posiłku, a jego pewna w działaniu dłoń sunęła pod spodnią lnianą suknią niemłodej już kobiety, ale za to, w ocenie królewicza, jeszcze urodziwej.
- Jaśnie panie!!! - wzburzyła się śmiałością młodzika, ale nie śmiała powiedzieć niczego więcej, tym bardziej uciec biodrami przed już masującą srom dłoń. Wciąż rzucała zbierane resztki jedzenia na tacę, tyle że teraz nieco bardziej nerwowo.
- Ester!!! - przedrzeźnił ją rozbawionym tonem. Wiedział, że kobieta protestowała dla zasady. Przecież już ją „poznał”, kilka razy.
Zresztą wszystkie zawsze tak robiły, kiedy on pchał łapy między ich uda, obłapiał tyłki, albo wpychał dłonie w cycki. Mógł. Miał gdzieś te ich protesty i miny skrzywdzonych dziewczynek. Służyły mu i powinny czuć z tego tytułu satysfakcję, że raczył się nimi zainteresować.
Właśnie szukał wejścia do norki, która o dziwo już prosiła się o odwiedziny, co wyczuł na koniuszkach zadbanych palców. Kobieta stała posłusznie i patrzyła w odległy kąt komnaty, na gobelin przedstawiający scenę z polowania, gdzie kilku jeźdźców gnało za turem, któremu między nogami plątała się sfora ogarów. Milcząco poddawała się eksploracji. Wzięła głębszy wdech i cichutko jęknęła, kiedy dwa palce Magnara wślizgnęły się w tunel, po chwili zacisnęła usta, jakby bojąc się wydusić z gardła jakąkolwiek werbalną oznakę buntu. A może przyjemności? Z jej wyrazu twarzy nie dało się nic wyczytać, zdawała się być posągowa.
- Ester - wybudził ją z poddańczego letargu nad wyraz łagodnym głosem - pora dosiąść pańskiego rumaka - prawie wyszeptał, śmiejąc się i spoglądając na haftowaną derkę, pod którą coś się poruszało. To jego dłoń szykowała kuśkę do zabawy.
- Ależ panie! - udała spłoszoną i oburzoną zachcianką młodego królewicza. - Co by na to powiedzieli król i królowa? – Zawsze mu to mówiła tonem przerażonej porządnej pani.
- Niczego nie będą wiedzieć - parsknął. - Wskakuj! - dynamicznym ruchem odrzucił derkę, dumny ze sterczącego masztu, a oczy Ester rozbłysnęły zaskoczeniem, jakby pierwszy raz dostąpiła zaszczytu zobaczyć męskość królewicza.
Za każdym razem, kiedy Magnar prezentował swój miecz, zdawało jej się, że to dorobiona do tego szczupłego ciała rzeźba. Pała, w stosunku do proporcji ciała nastolatka, zdawała się być nienaturalnej wielkości, a jej rozmiaru mógł pozazdrościć młodzieńcowi każdy zwalisty rycerz, każda kochająca wojenne mordy i gwałty bestia. Czerwona wielkości brzoskwini żołądź na szczycie wieży, którą zdobiła nieregularnie przebiegająca żyła, podobna do rozchodzącego się po niebie w czasie burzy pioruna, pęczniała z każdą chwilą. Nawet ona - niezwykle doświadczona i wtajemniczona w arkany miłosnej sztuki i sekrety alkowy różnych szlachetnych panów (tych mniej szlachetnych mężczyzn również) i rycerzy dworska służka, kiedy przyjmowała w sobie księcia, czuła, że prawie ją rozrywał. Może przesadnie odbierała te doznania, ale ten gołowąs naprawdę posiadał porządne przyrodzenie, a jej wagina w trakcie szaleńczych szarż aż trzeszczała. Nawet król nie miał takiego berła, a był od syna co najmniej o głowę wyższy i dwa razy szerszy w barach.
Dosiadała go wytwornie, a biodra powoli unosiły się i opadały, właśni tak jej królewicz lubił zaczynać – powoli, by delektować się doznaniami, ściskających jego olbrzymiego wojownika ciepłymi mięśniami pochwy.
Rozwiązał węzeł sznurka sukni, krępujący mu dostęp do pokaźnych cyców służki, a kiedy te poczuły większą swobodę, wydobył je na zewnątrz i ścisnął tak zapalczywie, że Ester aż syknęła z bólu. A on miętosił skacząc przed oczami cyce, przyciskał je do siebie i formował je niczym garncarz gliniane naczynia.
Po nacieszeniu się tłuszczowymi kulami, pochwycił w dłonie zad kobiety i przytrzymując go, wyrzucał swoje biodra ku górze tak szybko, jak w czasie cwałowania na polowaniu z drużyną zaufanych wojów.
Po chwili sycił się widokiem łuków tyłka wypinającej mu się klęczącej Ester. Napęczniały krwią kutas wdzierał się w czerwonawy krater z siłą tarana, cyce huśtały się jak dzwony na wieży katedry w czasie alarmu, a on wypychał, i wypychał biodra, by wręcz na wylot przewiercić służkę, która już nie była dłużej w stanie powstrzymywać się od werbalizowania rozkoszy, która nią owładnęła, a tak naprawdę w nią wnikała z każdym mocniejszym pchnięciem królewicza.
- Panie!!! – szarpnęła biodrami jakby oparzona ogniem i zaprotestowała. – Nie godzi się – dodała łagodniej, okraszając słowa uśmiechem, by ukryć wcześniejsze niekontrolowane oburzenie.
- A po co kobiety mają dwie dziurki, hę? – zapytał jowialnie, wciąż próbując wcisnąć w pomarszczone oczko kciuk. – Kloaka, kloaką – stwierdził – ale doszły mnie słuchy, że wielu mężów dla rozrywki sprawdza te tereny.
- Ale biskup będzie zły – podała na prędce wymyśloną wymówkę. – Ksiądz się rozsierdzi, a… spowiadać się z tego trzeba, by ognie piekielne nas nie dosięgły – tłumaczyła. - Sama słyszałam.
- Poppon sam tego owocu kosztuje. Nie tylko u swoich pokornych owieczek. Nie tylko dewotki i, jak ty, głupie dziewki otwierały mu drogę do tego kloacznego dołu. Niejeden nowicjusz doświadczył zachcianek biskupa. Niejeden młodzieniec szlachetnego rodu, chcący poprawić pozycję swojej rodziny, musiał mu wizję tych piekielnych ogni przybliżyć – zaśmiał się rubasznie. Przecież wszyscy na dworze znali skłonności ich pasterza. – No chyba że to taka pokuta – zaśmiał się, by Ester tego wytłumaczenia nie wzięła na poważnie.
- Panie, proszę! Kolana będą boleć od zdrowasiek. Ksiądz nie zrozumie – mówiła błagalnym głosem przestraszona kobieta, bojąc się pouczeń kapłana Osberta, który w czasie spowiedzi słynął z bezwzględności.
- To tylko palec. Mój miecz z pewnością się tam nie zmieści. Nie ma to jak w wilgotnym gniazdku – uspokoił napastowaną, by nie robiła już tak wielkich oczu.
Plaski zderzających się z impetem ciał znów stały się częstsze i jakby głośniejsze, a klęczący za kobietą młodzieniec zadowolony z zażywanej atrakcji.
- Dokończ, bo ja jeszcze po polowaniu zmęczony, a i dopiero co śniadałem obficie – zażyczył sobie, jednocześnie się usprawiedliwiając, a zwaliwszy się na posłanie westchnął, jakby chwilę wcześniej toczył wyczerpujący turniejowy pojedynek z wymagającym rywalem. Patrzył przy tym tak obojętnie na służkę, jakby jego życzenie było prośbą o podanie niezbyt wytwornego wina, ale jednak gaszącego pragnienie.
Ester kucnęła nad orężem królewicza, wprowadziła je w siebie i tak szybko zaczęła wykonywać przysiady, że młodzieniec, po kilkudziesięciu uderzeniach jej tyłka o jego patykowate szczupłe uda, wystrzelił salwą gorącego nasienia, dziwnie mrucząc, stękając i spinając mięśnie całego ciała, wciąż ściskając w jednej dłoni wielki cyc. Druga ręką trzymał na sztorc wielką maczugę, a gęsty płyn dekorował dość zgrabne uda, poczerwieniałe krocze, nawet gęsto porośnięty skręconymi włosami wzgórek łonowy, aż po sam pępek Ester.
Królewicz, na znak zakończenia spotkania, obrócił głowę w stronę wiszącego na ścianie gobelinu i pochwycił narzutę, by ją szarpnąć i okryć nagie ciało.
Ester stanęła obok wielkiego łoża, nerwowo wiązała sznurek sukni, by na powrót skryć przed oczami księcia i ograniczyć swobodne ruchy urodziwych piersi. Nawet nie podjęła się wycierania przyklejonej do skóry i wsiąkniętej między włosy łonowe spermy, wystarczyło przecież tylko opuścić wymiętoloną suknię, by wszystko ukryć. Później się tym zajmie i obmyje ciało przy studni.
Chwyciła tacę z naczyniami i resztkami posiłku i z wypiekami na dojrzałej dumnej twarzy opuściła komnatę młodzika, jakby nic tu się nie wydarzyło.
Po drodze na zaplecze zjadła resztkę sera, obgryzła kości ze sporej ilości bażanciego mięsa, a zanim przekroczyła próg kuchni, wepchnęła jeszcze w usta dwa kęsy świeżo wypieczonego dziś rano chleba.
Nudy! Jak tu żyć? – podsumował krótkie rozmyślania Magnar, po czym zagrzebał się w pościeli niczym odyniec w barłogu i wszelako nasycony zasnął.
Nie słyszał stukotu końskich kopyt wjeżdżającego na dziedziniec orszaku, o przybyciu którego nikt go nie uprzedził.
Dopiero na wieczornej uczcie na cześć Księżnej Sivardii Brunhildy, w imieniu której przybyło poselstwo, dowiedział się o daleko już posuniętych rozmowach i małżeńskich planach ojca względem jego osoby.
Jak Ci się podobało?