Rzym
25 listopada 2020
9 min
***
Poprawione zgodnie z sugestiami w komentarzach.
Nie miał pojęcia, dlaczego zaprosił ją na kolację w Rzymie. Jednak tylko to miejsce wydało mu się odpowiednie do spotkania z kobietą, na której widok stanął jak wryty. Był pewien, że jest Włoszką. Od znajomego znajomych zdobył jej numer i anonimowo zaproponował randkę za dwa tygodnie w Rzymie. Zgodziła się bez wahania. Zaintrygowało go to. Kim jest ta kobieta, która zgadza się na kolację na drugim końcu Europy? Nawet nie wiedział, jak ma na imię. Nie zadzwonił więcej ani razu, zostawiając poznawanie towarzyszki na spotkanie. Wysłał tylko krótkiego SMS-a z adresem lokalu, w którym zarezerwował stolik.
Siedzi przy stoliku w klimatycznej knajpce przy Piazza di Trevi. Wpatrując się w światło świec odbijające się w kieliszku zastanawia się, czy moneta wrzucona tuż przed spotkaniem do fontanny przyniesie mu szczęście. I wtedy ją widzi.
Kobieta ma na sobie czarną sukienkę na ramiączkach cienkich jak spaghetti. Doskonale skrojony materiał przylega do jej ciała podkreślając szerokie biodra. Na nogach ma czarne szpilki, a w ręku trzyma zmięty płaszcz. Odrzuca czarne fale na plecy, rozglądając się po pomieszczeniu w poszukiwaniu towarzysza. Gdy go dostrzega, rzuca mu nieśmiały uśmiech i z gracją podchodzi do stolika. Adam wstaje, by odsunąć jej krzesło. W tle słyszy pierwszą zwrotkę znanej piosenki, uśmiecha się słysząc słowa:
Vivo per lei da quando sai
la prima volta l’ho incontrata
non mi ricordo come ma
mi è entrata dentro e c’è restata*
Przez głowę przemyka mu na myśl, że to przepowiednia. Potrząsa głową, żeby odegnać romantyczne rojenia i skupić się na towarzyszce.
– Sono Rosa. Sei italiano? – odzywa się towarzyszka perfekcyjnym włoskim, po chwili wahania.
A więc jednak! Miał rację, akcent nie mógł być wyćwiczony. Włoski brzmiał w jej ustach jak język ojczysty.
– Polacco – odpowiada mężczyzna krótko. – Adam.
– Jestem Róża – czarnowłosa odzywa się po polsku bez śladu włoskiego akcentu. Uśmiecha się jedną stroną ust, na wpół ironicznie, na wpół zalotnie. W kącikach jej oczu pojawiają się drobne zmarszczki.
A więc jest Polką? Tego się nie spodziewał. Ciemne fale spływające do pasa, wąska talia, szerokie biodra i mocno zarysowane uda… Zdecydowanie nie wygląda jak typowa Polka.
Rozmowa toczy się gładko, tematy neutralne i bezosobowe kończą się szybko. Róża jest dobrą słuchaczką, ale jeszcze lepiej opowiada. Ma przyjemny, cichy, ale wyrazisty głos, tak jakby mówienie nie wymagało od niej użycia żadnych elementów krtani, słowa wypływają z jej ust jak z przyciszonego radia, ciche, ale wciąż bardzo wyraźne i rozpoznawalne, czyste. Ma lekką chrypkę.
– Dlaczego tu jesteś? Ze mną? Dlaczego się zgodziłaś? – pyta Adam, wchodząc jej w słowo, gdy ona opowiada jedną ze swoich historii.
– Ile masz czasu? – odpowiada kobieta pytaniem na pytanie. Gdy on robi nieokreślony ruch dłonią, zaznaczając, że ile tylko jej potrzeba, Róża milknie na chwilę.
Po chwili zaczyna swoją historię.
W tle śpiewa Pausini:
E’ una musa che ci invita
a sfiorarla con le dita
attraverso un pianoforte la morte è
lontana io vivo per lei*
– Nie chcę opowiadać zbyt długo. To nie jest przyjemna i lekka opowieść na pierwsze spotkanie z mężczyzną. Ale odpowiem na Twoje pytanie, mimo, że to niełatwe. Poznałam go na spotkaniu u przyjaciółki. Miał na imię Szilárd, co po polsku oznacza odważny. Był piękny. Kochałam go, tak jak nikogo przedtem, był dla mnie całym światem. To tak wyświechtane powiedzenie, ale rzeczywiście tak było, wracałam z pracy z myślą o wtuleniu się w jego ramiona, gotowałam, żeby go nakarmić i każdego dnia słysząc budzik otwierałam oczy, wiedząc, że go zobaczę. Ale zaczął się ode mnie oddalać. Nie potrafię sobie przypomnieć dokładnej daty. To nie było z dnia na dzień. Po prostu wracał później. Wychodził wcześniej. Zniknął na dzień nic mi nie mówiąc, później na tydzień. Płakałam, rzucałam talerzami, groziłam. Nic nie pomagało. Pytałam kim ona jest. Zastanawiałam się w czym jest lepsza ode mnie. I dziwiłam się, że również wygląda na zmęczonego, że sytuacja go przytłacza, myślałam, że nie umie wybrać. Pewnego razu nie było go miesiąc. Wrócił jako cień tamtego pięknego, silnego człowieka. Płakałam, przerażona, że spotkało go nieszczęście, że tamta źle go potraktowała. W końcu odszedł na zawsze. Po roku dowiedziałam się prawdy. – milknie na chwilę, bo przez zaciśnięte gardło trudno jej mówić. Nawet ten piękny, radiowy głos, nie potrafi ukryć uczuć. Zaczyna po chwili. – Wcale nie był Szilard. Wcale nie był odważny. Był tchórzem. Nie przyznał się. To wcale nie była kochanka. – Uśmiecha się smutno. – To był rak.
Adam milczy, nie wie co odpowiedzieć. Dotyka jej dłoni. Róża nie wzdryga się, nie zabiera ręki, ale nie reaguje też w żaden inny sposób. Mężczyzna wie, że myślami jest daleko.
– I właśnie dlatego się zgodziłam. Bo byłeś pierwszym, który zaproponował mi spotkanie nie po to, żeby mnie pocieszyć, żebym zapomniała. Nie ze względu na niego, tylko ze względu na mnie.
– Dziękuję. Dziękuję za tę historię – odpowiada, bo tylko to przychodzi mu na myśl. Podnosi kieliszek w jej stronę i spełniają bezgłośny toast. On – za tę silną kobietę, ona – za kogoś, kogo kochała.
Róża podnosi się z krzesła i bierze płaszcz do ręki. Nie żegna się, więc Adam tego nie proponuje i wychodzą razem. Przed nimi hałaśliwi turyści podziwiają fontannę, ale po chwili oddalają się – zbliża się północ. Kobieta siada na metalowej, niskiej barierce. Uśmiecha się w charakterystyczny sposób, kącikiem ust, zapatrzona w Neptuna. Przenosi wzrok na wodę.
– Dam Ci wszystkie drobne, jakie mam w portfelu, jeśli wskoczysz do wody. – Patrzy bezczelnie na Adama.
– Mam nadzieję, że starczy na mandat – mruczy Adam, jednak na jego twarzy nie widać złości.
Mężczyzna kładzie ostrożnie portfel na betonowym słupku ogrodzenia fontanny i rzuca się do wody. Wynurza się po chwili. Patrzą na siebie i wybuchają śmiechem. Melancholijny nastrój pryska bez śladu.
Nagle z niewielkiej odległości słychać podniesione głosy. Carabinieri! Adam szybkim susem wskakuje na murek, łapie kobietę za rękę i ciągnie w przypadkową uliczkę, byle dalej od poddenerwowanych policjantów, którzy mają już dość głupich, często pijanych, turystów. Para biegnie, zanosząc się śmiechem, przerywanym przyspieszonym oddechem. Zatrzymują się w najbliższej bramie, by się uspokoić. Sukienka Róży, podwinęła się zdecydowanie za wysoko, jedno ramiączko opadło podczas biegu. Adam mierzy ją wzrokiem, powoli podnosząc rękę. Gdy poprawia ramiączko, Róża drży.
– Coś nie w porządku? – pyta mężczyzna. – Przepraszam. Nie powinienem.
– Nie szkodzi. Po prostu… Odkąd straciłam Szilarda, nie czułam czegoś takiego. To dla mnie nowe.
– Nie musimy… - przerywa Adam. Nagle jego twarz tężeje, uśmiecha się nerwowo, wyjaśniając po chwili:
– Zostawiłem portfel na murku pod fontanną. Nie mam ze sobą żadnych dokumentów ani nawet jednego centa. – Zanosi się nerwowym śmiechem. – Co robimy?
Róża zaczyna się śmiać. Po chwili oboje zanoszą się histerycznym chichotem.
– Nie ma wyboru – mówi Róża przez śmiech. – Zatrzymasz się u mnie. Włochy to mój drugi dom, często tu wracam, więc nie mieszkam w hotelu, tylko we własnym mieszkaniu. A jutro zadzwonimy na posterunek i spróbujemy odzyskać Twoje dokumenty.
***
Róża zsuwa buty i odsuwa je stopą na bok. Odwiesza płaszcz. Patrzy niepewnie na mężczyznę, którego zaprosiła do siebie. Pierwszy raz od śmierci swojego ukochanego. Wiedząc jak to się skończy. I ze zdziwieniem zauważa, że sama tego chce.
– Nalej wina. – Wskazuje ręką na kieliszki stojące na półce, a potem na lodówkę. – I rozgość się. Chyba, że masz zamiar stać w przedpokoju do jutra. – Uśmiecha się zachęcająco jedną stroną ust.
Adam obserwuje jak czarnowłosa kobieta podchodzi do komputera i po chwili oczekiwania włącza muzykę. A jakże. Bocelli. Tego mógł się po niej spodziewać.
Adam słucha zamyślony, opierając się o kuchenny blat, z kieliszkiem wina w ręku. Patrzy, jak Róża, kołysząc biodrami, podchodzi do drzwi balkonowych i otwiera je na oścież, wpuszczając podmuch orzeźwiającego, nocnego powietrza. Kobieta gołymi stopami wychodzi na rozgrzane płytki i opiera się o balustradę. Adam dołącza po chwili wahania. Podaje kieliszek i bierze łyk wina ze swojego naczynia, patrząc na nocne życie miasta. Nie jest pewien czy robi dobrze, ale wyciąga rękę, delikatnie dotykając kobiecej talii i przesuwa dłonią w dół, po linii bioder. Róża drży.
– Rosa. Powiedz tylko słowo a przestanę – szepcze do ucha kobiety. Odpowiada mu cisza.
Sięga do krawędzi sukienki i podnosi ją w górę, odsłaniając sprężyste, gładkie nogi, koronkowe, skąpe majtki, płaski brzuch z niewielką blizną, a potem piersi z dużymi sutkami, które kurczą się pod wpływem pieszczoty wiatru. Róża podnosi ręce w górę i odrzuca sukienkę, która powoli zsuwa się po balustradzie balkonu i ląduje na chodniku.
– Rozbierz się. Chcę Cię zobaczyć. Tutaj – szepcze ona, opierając się biodrem o barierkę. Posłuszny jej słowom Adam rozpina koszulę i zsuwa ją z ramion. Sprzączka od paska brzęka o posadzkę, gdy pozbywa się dolnej części garderoby.
Róża obraca się plecami, opierając łokcie na balustradzie i patrząc na miasto. Rozumieją się bez słów. Adam przywiera biodrami obejmując ją od tyłu. Dłońmi gładzi piersi, ściskając sutki między palcami. Jedną rękę zsuwa niżej i zanurza między jej nogami. Czuje jej żar, podniecenie, śliskość spływającą po udach. Zatacza palcem wskazującym niewielkie kółka wokół łechtaczki. Gdy wsuwa palec do źródła żaru, słyszy przeciągły jęk. Pieści delikatnie, powoli. Widzi jak kobieta zaciska dłonie na barierce, jak drży coraz bardziej. Słyszy jej dyszenie. Szepcze jej do ucha:
– Nie wytrzymam już dłużej.
– Wejdź we mnie – chrypi ona.
Adam chwyta piersi w dłonie i wbija się w kobiecość jednym gładkim ruchem. Zaczyna się poruszać, każdy nerw w jego ciele pulsuje i domaga się spełnienia, nie liczy się teraz nic więcej. Nie liczy się, że ulicą przejeżdża samochód, a całkiem niedaleko szczeka pies. Liczy się tylko pożądanie. Nagle kobieta odpycha go, sięgając dłonią za siebie. Jednak zanim zdąży zastanowić się, co się dzieje, ona dłonią pokazuje mu, żeby się położył. Wykonuje posłusznie to polecenie, czując pod plecami przyjemne ciepło podłogi, wciąż rozgrzanej po upalnym dniu. Obserwuje, jak kobieta siada na nim, bierze jego męskość w dłoń i wsuwa w siebie, odchylając głowę do tyłu. Z jej gardła dobywa się zachrypnięte westchnienie. A potem…. A potem zaczyna się szaleństwo. Obłąkany galop ku spełnieniu. Ona nie dba o to, czy jest mu dobrze. Po prostu pędzi po spełnienie, szaleńczo spocona, coraz głośniejsza. W górę i w dół. W górę i w dół. Szybciej. On zaciska dłonie na jej piersiach, ale Róża tego nie zauważa, pogrążona w reakcjach swojego organizmu. Obłąkańczo dąży ku spełnieniu, jej kobiecość coraz mocniej zaciska się na jego penisie.
Adam zrzuca ją z siebie, nie patrząc na protesty, wbija się w ją jednym gładkim ruchem, zanim ona zdąży obrócić się na plecy lub bok. Zaciska dłonie na jej idealnych biodrach, patrzy, jak czarne loki falują wokół jej głowy. Szaleńczo porusza się w jej wnętrzu, nie patrząc na to, czy sprawia jej ból. Nagle Róża zamiera, jej wnętrze pulsuje, a ona krzyczy. Adam dochodzi wraz z nią. Chyba również krzyczy, sam nie wie.
Zamierają na sekundę, w powietrzu wciąż rozbrzmiewa wspomnienie krzyku. Nagle gdzieś z boku odzywają się brawa. Róża i Adam odwracają głowy w stronę dźwięku. Śmieją się zażenowani, widząc sąsiada na balkonie obok.
– Bellissimo spettacolo – mówi starszy pan i również się śmieje.
* - tekst pochodzi z piosenki "Vivo perlei" Andrea Bocelli
Jak Ci się podobało?