Rodzinne tajemnice - Ukryty pamiętnik
12 grudnia 2024
2 godz 12 min
Zanim zechcecie poświęcić czas tej historii, warto sobie odświeżyć główny tekst "Rodzinnych tajemnic". Chociaż tę jego część o pobycie Ani na wsi.
To opowiadanie nie jest kontynuacją, jedynie wypełnia lukę pewnego wątku, do którego dorzucam kilka puzzli.
Zapis dialogów musicie mi wybaczyć, ale ich formatowanie to... czasem męka.
Tekst jest długi, ale dla jako takiego komfortu czytelnika został podzielony na trzy części. Pierwsze dwie są krótkie - jakby wprowadzające. Trzecia jest… Domyślcie się, a najlepiej sprawdźcie.
Mogłem podzielić historię na choćby dwa mniejsze opowiadania, ale uważam, że tekst zyskuje, kiedy jest zamieszczony w całości.
Wszelkie nazwy miejscowości i nazwiska są zmyślone. Jakiekolwiek podobieństwo do istniejących jest zupełnie przypadkowe.
Czy powrót do Rodzinnych tajemnic jest dobrym, czy złym ruchem? Ocenicie sami.
CZĘŚĆ I
Lato 1955 roku
Życie w malowniczej wioseczce budziło się wraz ze słońcem. Koguty swoim pianiem już dawno obudziły gospodarzy, wyprzedzając w tym wyłaniającą się zza horyzontu ognistą kulę. Tutaj było tak od zawsze. To natura i gospodarskie zwierzęta nadawały rytm życiu mieszkańców.
Marian – gospodarz, już dawno był na nogach. Gienia przygotowała mu syte śniadanie – jajecznicę ze skwarkami, a z bochen chleba wykroiła do tego dwie grube pajdy, by mąż dobrze pojadł i miał siły do roboty w polu. Sama zjadła tyle, co ptaszyna. Tak była nauczona. Gienia też szykowała się do pracy, znosząc przed dom brudne ciuchy. Sobotni poranek był przyjemnie ciepły, idealny na robienie prania. Balia z wodą i mydlinami już czekała przed domem z czerwonej cegły. O wszystko zadbał pomocnik gospodarza domu Antek. Gienia miała tylko trzymać siły na pranie, co wcale nie było dla niej łatwe. Pochodziła z dużego miasta, z tak zwanej dobrej rodziny, ale koleje los rzuciły ją z dala od domu, jak tylko skończyła technikum. Uciekła przed rodziną. Przypadek zdecydował, że spotkała mężczyznę o dobrym sercu, który nie tylko ją urzekł, ale nawet się spodobał. Ona z łatwością zauroczyła jego. A po kilku burzliwych tygodniach przyjął ją pod dach. Wbrew wszystkiemu i wszystkim. Okoliczne baby i gospodynie śmiały się z takiego durnego chłopa, że bierze sobie do łoża miastową kobitę, w dodatku o tak wąskich biodrach, że dziecka na pewno nie urodzi. Jej również dokuczano, ale się tym nie przejmowała. To na złość obmawiającym ją mieszkańcom wsi, próbowała stawać na wysokości zadania i być lepszą gospodynią. Nabrała już trochę wprawy. Tak było choćby z praniem. Nie przyznawała się Marianowi, że plecy i ręce bolą, że delikatna skóra dłoni tak mięknie, że się marszczy i łatwo przeciera, a drewniana tara też powodowała szereg otarć. Miała swoją dumę. Od zawsze była charakterna.
Gienia równym krokiem wspinała się po skrzypiących dębowych schodach. Przez rękę miała przewieszone wysuszone już rzeczy Ani, przez ramię przerzuciła prześcieradło i poszewki. Dzień był tak ciepły i lekko wietrzny, że pranie wyschło w ciągu kilku godzin. Ania się ucieszy. Każdy się cieszy, gdy czuje w nocy woń świeżo wypranej pościeli – pomyślała gospodyni, kiedy weszła do pokoju – małego, skromnego, przytulnego. Lubiła ten pokój z widokiem na sad.
Położyła czyste ciuchy na krześle, bo zamierzała oblec pierzynę i poduszkę poszwami. Te leżące na ramieniu pachniały mydłem, wiatrem i słońcem. Dopiero kilka minut temu zdjęła je ze sznura w ogrodzie. Wiedziała, że Ania poczuje różnicę i dziś zaśnie, jakby leżąc na kwietnej łące.
W pomieszczeniu znajdowały się tylko podstawowe proste sprzęty – łóżko, szafa i stary kufer. I krzesło. Nic więcej. Czego spodziewać się po wiejskiej izbie, w której w ciągu roku mało kto przebywa. Większość dnia domownicy spędzali na dole, na piętrze tylko spali. W pokoju dziewczyny panował porządek. Nigdy nie było z tym problemu, rodzice ją dobrze wychowali.
Gospodyni lubiła Anię. Nie dlatego, że nie musiała się specjalnie zajmować młodą wczasowiczką, bardziej za jej szczerą sympatię, szacunek i zapał do pomocy w codziennych obowiązkach. I za to, że przypominał jej trochę ją samą z dawnych czasów. Nie dość, że na sam jej śliczny wygląd usta same się poszerzały w milutkim uśmiechu, to jeszcze była osobą, z którą chętnie się rozmawiało i w ogóle przebywało. Może na początku była zbyt skryta i małomówna, ale zawsze była sympatyczna. Każdy kolejny przyjazd na wakacje zbliżał ją do cioci. I choć była typową dziewczyną z miasta, nie marudziła i na nic nie narzekała. Zdaniem Gieni dziewczyna była akuratna.
Gienia wprawnie założyła poszewki. Wprawnym ruchem rozścieliła też prześcieradło. W pokoju pachniało świeżością czystej pościeli. Ale co to? Genowefa, wciskając krawędź prześcieradła pomiędzy siennik i ramę łóżka, natknęła się na coś. Po chwili patrzyła na brązową okładkę brulionu, a gdy go otworzyła, na pierwszej stronie widniał wykaligrafowany napis – „Pamiętnik”. Był ozdobiony zręcznie narysowanymi bajkowymi kwiatami. Chwilę rozważała, czy powinna zapoznać się z treścią, w końcu był to pamiętnik i nikt nieuprawniony nie powinien tam zaglądać. Ciekawość zwyciężyła. Gospodyni nie liczyła, by nastolatka zapisywała jakieś wielkie sekrety. Bo niby jakie?
Gienia usiadła na brzegu łóżka i zagłębiła się w lekturze. No tak, czego tu więcej się spodziewać? – zaśmiała się, po przeczytaniu kilku zdań, w których Ania pisała o zabawach w ogrodzie, pomocy cioci w pieleniu grządek i że w zagrodzie dla kur gonił ją rozjuszony kogut, którego nazwała “Szczypawką”. Przerzuciła kilka kartek i zatrzymała wzrok na przypadkowym akapicie. I nagle bum! Treść kolejnego zdania nią wstrząsnęła. Szok, jakiego doznała, kazał jej rozejrzeć się dookoła, czy na pewno jest w swoim domu, a nie w jakiejś sennej scenerii. Głowa pulsowała tępymi uderzeniami, wdechy stały się głębsze, a wydechy głośniejsze. Nie!, to mi się wydaje – próbował sobie to wyjaśnić. Gienia czytała i nie mogła powstrzymać złości. Dobrze, że Ani nie było w pokoju, bo nieźle by się jej oberwało. Nie, Gienia by jej nie uderzyła, nie zareagowałaby, jak dawniej rodzice, powiedziałby tylko, co myśli, przemówiłaby smarkuli do rozumu, że o takich sprawach się nie pisze. Ta… naskrobała takie rzeczy, że… Kobietą aż trzęsło. Po co pisać takie…!? Przecież po powrocie Ani do domu, jej rodzice mogą znaleźć zeszyt i wszystkiego się dowiedzieć! Nie zrozumieją przecież! Kurczowo trzymając w dłoni niczym w szponach brązową okładkę zeszytu, nerwowo chwyciła kilka kartek naraz i szarpnęła. Musiała się tego pozbyć! Musiała! Papier z trudem ustąpił, zrobił to dopiero po trzeciej próbie i użyciu wręcz tytanicznej siły. Poszarpane brzegi pozostałych w zeszycie falistych strzępków, dobitnie świadczyły, że działanie nie było przemyślane, a choleryczne i powodowane gniewem. Dawniej, gdyby w szkole wyrwała choć jedną kartkę, psorka zdzieliłaby ją długą drewnianą linijką po ręce i kazała przepisać na nowo cały zeszyt, dziś dorosła już kobieta nie zwracała uwagi na konsekwencje, nie myślała, jak wytłumaczy to dziewczynie i co ta pomyśli.
Gienia stała w pokoju i wciąż coś rozważała. Nagle zacisnęła dłoń, zgniatając notatki jeszcze mocniej i wyszła z pokoju z zamiarem spalenia ich w kuchennym piecu.
Kilka grudek żarzącego się węgla, błyskawicznie objęło kilka wrzuconych drewnianych szczap płomieniami. Bijący od paleniska żar, ogrzewał twarz gospodyni, gdy ta po otwarciu żeliwnych drzwiczek, wahała się jeszcze, czy dobrze robi. Wrzuci te zapiski w ogień i wszelkie dowody znikną, zamienią się w popiół, a ten rozwieje wiatr. A może Ania komuś o tym opowie? – dywagowała Gienia. Ale… kto uwierzy na słowo takiej smarkuli? To trochę uspokoiło Gienię, bo jej rodzice, rodzice jej rodziców – w zasadzie wszyscy dorośli, powtarzali, że dzieci i ryby głosu nie mają. Sama za dziecka kilka razy próbowała mówić rodzicom o wielu trudnych sprawach, ale oni nigdy jej nie wierzyli, twierdzili, że zmyśla. A nie zmyślała. Więc przestała im cokolwiek mówić i… skończyło się, jak skończyło. Nie chciała teraz do tego wracać.
Rozwinęła zmięte kartki z pamiętnika i zaczęła czytać. O dziwo, gdy widziała w tle leniwie skaczące języki płomieni, nie denerwowała się, czuła, że kontroluje sytuację. Przecież za chwilę problem uleci kominem. Skoro tak miało się stać, chciała się zapoznać z treścią kolejnych stron. Już po chwili ten widziany oczami dziecka świat wręcz ją wessał. Czytała o sobie, o sobie jaką była, jaką ją widziała szczera i wystraszona sekretnym życiem dorosłych nastolatka.
29.07.1955
Czy to może być złe? Cioci najwyraźniej się to podoba i to bardzo. Dziś widziałam jak po śniadaniu pan Antek i ciocia robili to na stole w kuchni. Miałam wrażenie, że stół się za chwilę zapadnie, ale tylko trzeszczał i stukał. Nawet miska z wcześniej wyrabianym przez ciocię ciastem spadła i się rozbiła. Ciocia powiedziała do pana Antka, że to nic, że później posprząta, że ma dalej robić, co robi, ma nie przestawać. Mnie na pewno by mocno skrzyczała. Nie wiem, dlaczego pan Antek wcisnął kuchenną ścierkę w usta cioci, bałam się, że zrobi jej tym krzywdę, ale cioci wciąż tak dziwnie stękała i mruczała, więc chyba nic jej nie groziło. Jak tylko pan Antek odsunął się od cioci i wystrzelił tym białym płynem na brzuch i włosy w kroczu cioci, poczułam się dziwnie dobrze, chciałam wiedzieć, co się stanie dalej. Bałam się dłużej patrzeć, przecież stałam tuż za drzwiami do korytarza, ale musiałam. Ciocia wtarła ten biały krem w gąszcz splątanych włosów i wzdychała z zadowolenia. Mówiła, że dzięki temu są takie zdrowe i puszyste. Śmiała się. Mówiła też, że jakiś korzeń daje jej tyle radości, że już nie może się doczekać kolejnego razu. Korzeń? Tak pewnie nazywała siusiaka pana Antka, bo wciąż patrzyła na jego przyrodzenie. To prawda, że było podobne do wielkiej grubej marchewki. Jak takie duże i grube coś może się zmieścić w tak małej dziurce? Jak to się dzieje? Pan Antek powiedział, że żadnej repety nie będzie, że nie lubi, gdy gdzieś tam w pobliżu biega bachor i może w każdej chwili wpaść do kuchni. Ciocia go prosiła o jeszcze, przekonywała, że ja przecież bawię się w ogrodzie, ale on tylko zapiął portki i wyszedł do swoich obowiązków. O mały włos mnie nie przyłapał. Nie zdążyłam dobiec do schodów, by wbiec na górę, ale udało mi się wcisnąć za szafkę. Ale mi wtedy serce biło! Później poszłam do kuchni. Ciocia wyglądała zwyczajnie, jakby nic złego nie robiła. Krzątała się i szykowała coś do gotowania obiadu. Była taka radosna.
Jak to możliwe, że popołudniu ciocia znowu to robiła? Tym razem usłyszałam, jak jakiś chłopak ją namawia na spacer nad jezioro. Dobrze, że wujka nie było, pogoniłby mu kota. I ciocia mogłaby mieć nieprzyjemności. On jest bardzo młody, nie wiem, jak ma na imię, ale raz go już widziałam w kościele. Mówił, że wziął koc i po pływaniu, będzie odpoczywał. Uśmiechał się do cioci jak zalotnik. Taki to ma tupet! Że też ciocia pozwala mu tak do siebie mówić, przecież jest starsza. Młodzian pytał, czy może rozłożyć koc na ich łące i czy ciocia przyjdzie. Odpowiedziała, że na głupoty nie ma czasu, że gotuje obiad. Ja byłam ciekawa i poszłam za nimi. Przyglądałam się wszystkiemu zza krzaków. Najpierw pływał, później leżał na kocu, wciąż zerkał w stronę zabudowań gospodarstwa. Czekał tak na coś jeszcze pół godziny. Już się ubierał i wtedy przyszła ciocia. Miała na sobie ładną sukienkę w kwiaty. Przebrała się, bo rano nosiła zwykłą spódnicę i koszulę. Ciocia trzymała w ręce książkę, jakby przyszła tam poczytać. Udała zaskoczoną spotkaniem chłopaka, mówił, że liczyła na spokój, że przyszła odpocząć, a nie ma na to zbyt dużo czasu. Ale ja wiedziałam, że tylko tak mówi, bo śmiała się w ten dziwny sposób, jak kiedy namawia pana Antka. Wiemy na co. Młodzian cieszył się z jej obecności jak pies z kości. Dopiero po chwili ciocia śmiała się, że przyszła zobaczyć, czy nic mu się nie stało. On cały czas się czerwienił i namawiał ciocię na jakieś zabawy, wciąż ją o coś prosił, ale dobrze nie słyszałam, bo mówił cicho. A czerwienił się, że hej. Ciocia śmiała się, odpowiadała mu, że może kiedyś, jak mu jeszcze bardziej wąs urośnie. Wtedy młodzian objął ciocię i wyglądało, jakby się ze sobą mocowali. Przewrócili się na trawę, bałam się, że zrobi jej krzywdę, ale ciocia wciąż się tylko głośno śmiała. A gdy on położył się na niej i zaczął dziwnie wierzgać ciałem, głównie biodrami, nie protestowała. Objęła go nogami i wciąż chichotała. Szybko przestał się poruszać, a ciocia śmiała się jeszcze głośniej. Chyba drwiła, bo mówiła, że coś skończył, choć nawet spodni nie zdjął. Ale po chwili, gdy znowu się na niej ruszał, tym razem o wiele dłużej, już się nie śmiała, tylko znów tak dziwnie stękała i dyszała. Dużo ciszej niż z panem Antkiem, ale podobnie. Poznałam wtedy jego imię – Janek, tak nazwała go ciocia. To on mieszka w gospodarstwie po drugiej stronie jeziora, to przecież starszy brata Romka, z którym rozmawiałam ostatnio po kościele. I Janka wtedy widziałam, ale tylko przez chwilę. Ciocia mówiła też, że się cieszy, że taki młody chłopak nie musi odpoczywać tyle, co dorośli mężczyźni, że będą z niego ludzie. To było dziwne, bo nie pozwoliła Jankowi zdjąć portek, a on i tak się ciszył i głośno dziękował cioci. Janek pobiegł do domu, a ciocia siedziała i wpatrywała się gdzieś w dal. Nawet nie otworzyła książki. Zapomniała ją nawet wziąć. Później ją oddałam cioci, powiedziałam, że przypadkiem znalazłam nad jeziorem.
A to bezczelna koza! Ona za mną chodzi i wszystko podgląda z ukrycia, diablica jedna! Boże!, co jeszcze widziała!? Tym razem Gienia się uśmiechnęła pod nosem. O dziwo nie złościła się na dziewczynę. Jakoś nie potrafiła, wszystko przez te zaskakujące pikantne relacje. Wcześniej wkurzyła się tylko z powodu pisania przez nią pamiętnika, a dokładniej – pisania o sytuacjach, o których nie powinno się wspominać. Czytając, zrozumiała, że Ania nie jest groźna. Gdyby była, Marian już by wszystko wiedział.
Gienia czytała dalej.
30.07.1955
Dziś Romek wypytywał mnie o ciocię. Nie wiem, o co mu chodziło, bo mieliśmy się pobawić, ale on pytał o różne sprawy. Po co mu wiedzieć, kiedy i na jak długo wujek wychodzi do pola? Kiedy wyjeżdża do gminy? Mówił, że to tylko tak o, ale to dziwne. Pytał, kiedy i gdzie ciocia chodzi na spacery, w których miejscach odpoczywa? I czy kwiaty lubi? To mnie zdziwiło najbardziej. Pytałam go i naciskałam, aż mi wyznał, że to starszy brat prosił, by mnie wypytał o te sprawy. Śmiał się, że jego brat się zabujał w mojej ciotce. No tak, Janek. Wtedy już wiedziałam, że brat Romka będzie próbował się zalecać do cioci. To takie śmieszne. Przecież ciocia ma męża, a Janek jest dużo młodszy, bo dopiero co technikum skończył. Pewnie chce z nią robić to, co pan Antek, choć pan Antek nie przynosi kwiatów. Albo Janek znowu będzie chciał tak jak wczoraj nad jeziorem. Czemu oni tak tego chcą? Nie wiem, czy dobrze zrobiłam, ale powiedziałam Romkowi prawdę, że wujek pojechał na pole za rzekę i pewnie wróci wieczorem. Tak mówił. Romek wtedy pobiegł do domu, cieszył się, że brat go wynagrodzi za zwiad.
Gienia rozejrzała się po kuchni. Już się domyślała, co dalej przeczyta. Nawet dla niej tamto wspomnienie była nie lada szaleństwem. Nie potrafiła zwalczyć w sobie tej słabości, tęskniła za tym dreszczykiem emocji. Dobrze, że szybko wtedy poszło. Bardzo szybko – zaśmiała się. Dlatego wtedy przyszedł, bo wiedział, że będę sama – powiązała ze sobą pewne zdarzenia. Do dziś pamięta błagalną minę tego junaka. Już od samego progu, wiedziała, po co przyszedł taki odpicowany i pachnący wodą kolońską ojca. Chwilę się z nim droczyła, miała niezły ubaw. Była przyzwyczajona do tych pełnych podziwu spojrzeń. Słowne przekomarzanki bawiły ją jak najlepsze żarty. Ach ten Janek! – westchnęła. Już dzień wcześniej – nad jeziorem miała mu ochotę dać, czego tak pragnął, ale nie wykorzystał okazji, zabrakło mu śmiałości. Za to, że następnego dnia wykazała się odwagą, dostał to, po co przyszedł. Wynagrodziła go, a nagroda zawsze smakuje lepiej, gdy nie przychodziła zbyt łatwo.
Po chwili refleksji kontynuowała czytanie. Była ciekawa, co widziała Ania i jak to opisała.
Siedziałam pod jabłonią w sadzie i czytałam książkę, ale widziałam, jak Janek puka do drzwi domu i nerwowo się rozgląda. Nie widział mnie, bo osłaniały mnie krzaki porzeczek. Miał w ręku duży bukiet polnych kwiatów. Widziałam, jak ciocia stała w drzwiach i się śmiała. Mówiła, że nieźle się odpicował, że chyba szykuje się jakieś wydarzenie we wsi, że do kościoła się tak nie odstraja. Zapytała, czy chce się w taki upał napić kompotu i zaprosiła chłopaka do domu. Zaciekawiło mnie to, więc po chwili zakradłam się pod okno i zerknęłam do środka. Rozmawiali i popijali truskawkowy kompot ze szklanek. Nie słyszałam wszystkiego, ale po chwili ciocia zapytała, czy naprawdę aż tak mu na tym zależy, wspomniała też, że chyba jest dla niego za stara. Wcale nie jest stara, jest taka ładna. Wtedy Janek padł na kolana i przekonywał, że jest taka piękna, że ciągle o niej myśli, że po wczorajszym nie mógł w nocy spać. Ciocia cały czas się wesoło uśmiechała i kazała Jankowi usiąść na krześle przy stole. Mówiła, że poważni kawalerzy tak się nie zachowują, że powinien nad sobą panować. Chwilę rozmawiali. Tego się nie spodziewałam. Ciocia stała przy Janku, słuchała go i nagle się pochyliła. Rozpięła mu spodnie, a gdy wyskoczył z nich sterczący jak tyka siusiak, zaczęła się nim bawić. Chwyciła go i poruszała ręką, jak wtedy gdy ubija trzepaczką białka na pianę. Po chwili Jankiem coś wstrząsnęło, a z czubka twardego siusiaka wytrysnął gęsty biały płyn. Wtedy Janek od razu przekonywał, że nie chciał tak szybko, że to przypadek i prosił ciocię, by jeszcze nie kończyli, bo to najszczęśliwszy dzień w jego życiu. Że będzie gotowy tak szybko jak nad jeziorem. Ciocia jak zwykle się śmiała. Potem napiła się kompotu i chodziła po izbie, nad czymś myśląc i przyglądając się Jankowi. Zabroniła mu się ubierać. Mówiła też, że bardzo podobają jej się kwiaty, że już dawno od nikogo takich nie dostała, że bardzo to docenia. Wtedy też nakazała Jankowi bawić się siusiakiem, by pokazał, jak szybko mu stanie, czy nie zmyśla z tą gotowością. Gdy po kilku chwilach Janek trzymał w dłoni twarde przyrodzenie, ciocia kazała mu zamknąć oczy. Widziałam, jak zdejmuje spod sukienki majtki i kładzie je na stole, po czym siadła okrakiem na Janku. Chwyciła też siusiaka i nim ruszała. Po chwili już tylko lekko się unosiła i ponownie siadała. Nie widziałam za dużo, bo wszystko zasłaniała sukienka. Ciocia mówiła, by się nie ruszał, nie przeszkadzał, że ona o wszystko zadba. Janek objął ciocię i wtulił twarz w piersi. Poruszał głową na boki i ocierał się policzkami o duże cycki, wyglądało, jakby je pożerał. Ciocia śmiała się z tego, ale sama rozpięła kilka guzików sukienki i wyciągnęła ze stanika cycki. Mówiła też, że byłoby dobrze, gdyby był większy, wtedy i ona miałaby radochę. Ale to było coś nie tak, bo Janek może był szczupły, ale też bardzo wysoki. Na pewno wyższy od wujka. Po tym jak ciocia wstała, odeszła na bok i poprawiła dekolt, Janek błagał, by jeszcze na chwilę wróciła i na nim usiadła, ale ciocia kiwała palcem i powtarzała, że co za dużo, to niezdrowo, że i tak nadto dostał. Wtedy błagał dalej, by chociaż dokończyła ręką, że to takie przyjemne, że jutro jej przyniesie jeszcze większy bukiet, a jak trzeba będzie, to gwiazdkę z nieba. Ciocia posłuchała Janka i zrobiła, co trzeba. Tym razem się nie śmiała, a była bardzo skupiona. Mruczał i się wzdrygał, gdy po chwili znowu tryskał nasieniem. Ciocia jak zwykle się tylko śmiała i wszystkiemu przyglądała. Kiedy po wszystkim młodzian wciągał spodnie, kazała mu już iść i więcej żadnych kwiatów, tym bardziej żadnej gwiazdki z nieba, nie przynosić. Szybko pobiegłam za szopę, by nikt mnie nie zobaczył. Tam się dotykałam. Musiałam, by zrobiło mi się lżej. To takie przyjemne. Nie mogłam przestać. Widziałam, jak Janek się uśmiechał, gdy wyszedł z domu, podskakiwał też, gdy szedł w stronę leśnej drogi. Ja pobiegłam na koc i długo nie mogłam skupić się na czytaniu. Znowu coś dziwnego się ze mną działo. Wciąż widziałam, jak ciocia bawiła się siusiakiem Janka i to jak na nim siedzi. Nie mogłam wyzbyć się tych obrazów. Dotykałam się w miejscu, gdzie dotyk jest taki przyjemny i nie mogłam przestać. Może to kara za podglądanie? Dorośli mówią, że nie wolno tego robić. Ksiądz też często mówi, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. A mnie to tak ciekawi. Wieczorem się pomodlę, by mi to minęło. Przeproszę za te rzeczy.
Nawet to podglądnęła, wścibska lisica! – skwitowała Gienia, znowu na wesoło. Kobieta nie dowierzała, że nikogo nie dostrzegła za oknem. Fakt, nie patrzyła, skupiała się na czymś innym. Uznała, że teraz musi być ostrożniejsza, choć kłopot z Jankiem rozwiązał się sam. Chłopak ponoć wyjechał w rzeszowskie, tam pomagać rodzinie w żniwach.
Genowefa nie mogła powstrzymać się od dalszego czytania. Zauważyła, że wpisy dotyczą każdego dnia pobytu Ani w gospodarstwie. O codziennych rutynowych zajęciach tylko czasem napomknęła, a podglądane sceny opisywała dość szczegółowo. Zatrzymała wzrok na dniu pierwszym sierpnia. Nie było tam nic o sprośnego, a mimo to dłuższy opis zwrócił uwagę gospodyni. Dziewczynka była naprawdę spostrzegawcza, a wyciąganie wniosków z obserwowanego w gospodarstwie życia przychodziły jej łatwo. Potrafiła zauważyć to, co innym ulatywało.
31.07.1955
Ciocia nie zachowuje się jak inne wiejskie kobiety. Tak ładnie wygląda, pachnie, czasem nawet nosi na szyi ozdoby. Żadna kobieta w okolicy nie ma takich pereł, ale te nosi jakby w tajemnicy przed wszystkimi. Nawet przede mną. Pewnie są bardzo cenne. Ciocia wygląda w nich jak prawdziwa dama. Poza tym nie obrządza zwierząt, nie pracuje w polu, albo rzadko kiedy. A jak już, szybko się męczy. Wujek i tak mówi, że choć jest bardzo delikatna i taką ją miłuje. Ciocia dokarmia czasem kury i kaczki, zbiera jajka. Jej jedyne regularne prace dotyczą przydomowego warzywniaka i sadu. To Wujek nie pozwala jej na ciężką pracę. Nawet przy szczerych chęciach cioci, przypomina jej, że inaczej się umawiali. Wciąż mówił, że po to buduje nowoczesne gospodarstwo, mechanizuje je, by jego żona nie musiała urabiać rąk po łokcie, że ma być jego ozdobą. Mówił też, że jakby chciał wiejską babę, to wziąłby jakąś Malczakową z sąsiedniej wsi, albo jakąś rudą Alinę, córkę kowala z Bukówki. Nie przejmował się tym, co szepczą sąsiedzi, niektórzy już przywykli do takiego stanu rzeczy. Sam mówił, że kilka lat temu wielu go przeklinało, gdy doprowadzał do gospodarstwa prąd, a teraz sami korzystają z dobrodziejstw techniki i sobie chwalą wygodę. Jako pierwszy w okolicy zbudował dom z czerwonych cegieł, a dach pokrył dachówką. Dach stodoły też, co się ludziom w głowach nie mieściło. Wielu marudziło, że to wbrew zwyczajowi i tradycji, ale on postawił na swoim. Ludziom mówił, że nowa władza pochwala postęp i mechanizację, cioci wyznał, że robi to dla niej, by wygodniej jej się żyło. Słyszałam to ostatnio, gdy wujek cieszył się z niespodzianki dla cioci, którą była łazienka i toaleta w domu. Nie musieli już korzystać z oddalonego od budynku drewnianego wychodka. Ciocia długo całowała wujka, skakała ze szczęścia, a radio grało do wieczora.
Wanna jest cudowna. Dziś wieczorem się w niej kąpałam. Nijak to porównać z wodą w misce. I wody nie trzeba grzać w garze. Wujek mówi, że teraz mają bojler i wystarczy zapalić w piecu, a woda się sama nagrzewa.
Zauważyłam dziś, że ciocia często chodzi na spacery. Twierdzi, że to zdrowe, że tak mówiono w technikum, kiedy chodziła do szkoły. Czasem bierze ze sobą koc i książkę. Nieraz chodziłam z nią, czasem prosiła, bym popilnowała gotującego się obiadu, a ona wtedy szła sama. Tak już mam, lubię pobyć sama – powtarzała, po czym spokojnym krokiem szła w stronę lasu. Wiem też, że lubiła przesiadywać w pewnym miejscu nad jeziorem. Tam jest pięknie. Raz poszłam za nią i widziałam z oddali, że siedzi na trawie i odpoczywa. Może wtedy marzy i wspomina? Chciałabym wiedzieć, o czym myśli. Ja często marzę o podróżach i o tym, co będę robić, jak dorosnę. Nie podchodziłam bliżej, by cioci nie przeszkadzać. Zresztą bałam się, że zupa wykipi, albo woda wygotuje się z ziemniaków.
Dobrze, że nie przyszła – zaśmiała się Gienia. Chociaż po tym, co ta dziewucha widziała, nic by jej już nie zaskoczyło – dodała wesoło pod nosem.
Czytała dalej, zapiski naprawdę ją wciągnęły, bo zdecydowana większość dotyczyła jej. Była ich główną bohaterką. Spoglądała teraz na siebie oczami kogoś innego.
01.08.1955
Dziś było tak fajnie! Pomagałam cioci piec ciasto. Miała na szyi te piękne perły. Mówiła, że to tajemnica, bym nikomu nie mówiła. Nawet wujkowi. Dała mi ponosić, ale znowu kazała mi obiecać, że nikomu, ale to nikomu, o nich nie powiem. Obiecałam. Zawsze dotrzymuję słowa. Czułam się jak w bajce, tak pięknie się mieniły. Lubię jej pomagać w kuchni, tak ciekawie o wszystkim opowiada. Jak nauczycielki w szkole. To moja ulubiona ciocia. Pokazała mi jak najlepiej ubijać pianę, a mi wciąż przypominała się sytuacja z Jankiem, kiedy ten przedwczoraj przyniósł bukiet kwiatów. Mam nadzieję, że ciocia nic po mnie nie zauważyła, bo moje policzki płonęły. Ciocia jest inna niż ci wszyscy ludzie, nie pasuje do wsi. Zachowuje się inaczej, mówi inaczej, jest mądra jak pani nauczycielka w szkole, ale to już pisałam. Gdy piekłyśmy placek, ciocia dała głośno radio i czasem chodziła po kuchni tanecznym krokiem. Poruszała się lekko i z gracją tancerki. W ogóle jest śliczna. Obie śpiewałyśmy kilka znanych piosenek. Bardzo szybko nauczyłam się fragmentu jednej o tytule Mała piosenka. Wciąż go pamiętam i już nie zapomnę. Jednak na wszelki wypadek zapiszę. „Że nie wolno pogrążać się w smutkach, że radośnie przez życie masz iść”. To fragment piosenki, który ciocia głośno śpiewała do mnie i trącała palcem mój nos. Ciocia mówiła, że właśnie tak należy myśleć i postępować, i że uwielbia tę panią Marię, która tak pięknie śpiewa. Później, gdy słuchałyśmy Piosenki o mojej Warszawie, nawet zwierzyłam się cioci, że marzę zobaczyć to miasto. Nigdy tam nie byłam, a tyle o nim słyszałam na lekcjach i w radiu. Wtedy ciocia posmutniała i stwierdziła, że stolica jest piękna, choć bardzo ucierpiała w czasie wojny. I że chętnie sama by tam wróciła i mnie oprowadziła, że też czasem tęskni. Wiem, że to niemożliwe, bo to daleko. Szybko zrobiło się weselej, bo radio zaczęło nadawać radosne piosenki. Głos śpiewaczki był piękny, a piosenka taka pogodna. Była o miłości. Śpiewała ją też Maria, chyba nawet ta sama co wcześniejszą – tę Małą piosenkę, ale nie pamiętam nazwiska tej pani. Ale tytuł zapamiętałam, to była Dziewczęca piosenka. Ciocia mówiła, że to jedna z jej ulubionych. Ciocia w tańcu zdawała się taka szczęśliwa. Podobało mi się, jak wzięła mnie do tańca i pokazywała kroki. Szybko zaczęło nam wszystko wychodzić. Przetańczyłyśmy kilka kolejnych piosenek, ciocia nazwała mnie nawet świetnym tancerzem i wymarzoną parą na dancing. Szaleństwem było, gdy w radiu zaczęła lecieć piosenka — Cicha woda. Ciocia wirowała i podskakiwała radośnie i w kółko powtarzała, że tę uwielbia najbardziej, że tego Kurtycza to wręcz kocha. Nie bardzo rozumiałam, co znaczy ta cicha woda, ale ciocia śmiała się i mówiła, że ona to taka cicha woda. I może ja też, tylko tego się dowiemy z czasem.
Wtedy przyszedł wujek i śmiał się z nas. Mówił, że zaraz cała wioska się tu zleci, bo w domu harmider jak na odpuście. Ciocia od razu zmieniła partnera, ale wujek nie potrafił tańczyć. Ja robiłam to lepiej. Wtedy ciocia poprosiła, bym poszła do pokoju poczytać, a ona pouczy męża kroków. Widziałam, jak dziwnie na siebie patrzyli. Cioci policzki się zarumieniły, a wujek się dziwnie uśmiechał i kręcił głową, jak wtedy, gdy się z czymś nie zgadzał. Po chwili radio grało jeszcze głośniej, ale nie słyszałam już stukotu stóp. Nie tańczyli. Wiem, co robili. Słyszałam, jak oboje dyszą i czasem chichoczą. Znam te odgłosy. Po kilku minutach zawołali mnie z powrotem, a ciocia wesoło stwierdziła, że wujek nie jest stworzony do tańca, a bardziej do innych rzeczy. Byli tacy uśmiechnięci.
Ten cały opis urzekł gospodynię. Ania okazywała się nie tylko dobrą obserwatorką, czy, jak na jej wiek, dobrą pisarką, ale też bardzo uroczą dziewczyną. I nie oceniała czyichś zachowań, co w takich okolicznościach było rzadkością. Ania jest… naprawdę dyskretna, dobrze wychowana – cieszyła się Gienia. Nie mogła się wyzbyć przekonania, że z jej strony nie czeka żadna przykrość, tym bardziej krzywda. Teraz żałowała, że wściekła furia kazała jej wydrzeć te kilka kartek, mogła odłożyć zeszyt, a z Anią przeprowadzić poważną rozmowę. Gdyby przeczytała ten wpis wcześniej, pewnie postąpiłaby inaczej. Ale na to było za późno. Czytając kolejne wersy wyrwanych stron, czuła, jak reaguje na to jej ciało i wszystkie zmysły. Czytanie sprawiało jej niewyobrażalną przyjemność. Mocno zaczął ją podniecać fakt, że była podglądana. Wyobraziła sobie, jak to wszystko musiało wyglądać. I z jeszcze większym spokojem kolejny raz stwierdziła, że gdyby Ania miała cokolwiek komuś powiedzieć, już by to zrobiła. A ona trzymała to dla siebie, jakby rozumiała prawa rządzące światem dorosłych. Tyle że Ania nie wiedziała… wszystkiego, ale to w tych okolicznościach niewiele zmieniało. Nawet dobrze, że nie wiedziała, bo to mogło sprawić jeszcze większe problemy. Nie Gieni, ale właśnie Marianowi. Ludzie by tego nie pojęli.
Kobieta długo jeszcze czuła na twarzy ciepło żaru paleniska, długo rozmyślała, co zrobić. Już nie tylko z wydartymi kartami, ale też z tą całą trudną sytuacją. Może jednak wyjaśnić to Ani? Niech chociaż ona wie. I tak wie za dużo – przekonywała siebie. To był teraz największy dylemat Gieni. Nie treść zeszytu, nie fakt, że dziewczyna wie, a pewna rodzinna tajemnica, która pozwalała wiele spraw wyjaśnić. Genowefie bardzo zależało na dobrym zdaniu Ani, którą szczerze polubiła. W zasadzie martwiła się teraz tylko o to, jak złe zdanie dziewczyna może o niej mieć.
Żeliwne drzwiczki paleniska się zamknęły. Gienia wciąż się zastanawiała, czy dobrze postąpiła. Nie mogła inaczej. Nie pierwszy raz podejmowała ryzyko.
Rozmowa Gieni z Anią była jednym długim monologiem. Nie obyło się bez moralizowania i gróźb. Dziewczyna się rozpłakała, przepraszała i prosiła o wybaczenie. Na koniec gospodyni postanowiła załagodzić sprawę. Usiadła obok nastolatki i gładząc jej ramię, spokojniej wyjaśniła, jakie to wszystko może nieść ze sobą konsekwencje. Wierzyła Ani, kiedy ta obiecywała, że choćby ją torturowano, nie piśnie słowa.
Przez kolejne dwa dni nie było już tak samo. Później jakby wszystko wróciło na swoje tory.
CZĘŚĆ II
Lato 1958 roku
Był późny poranek, gospodarstwo żyło już pełnym życiem. Czasem słychać było trzepot skrzydeł próbujących się wzbić do lotu kaczek. Gospodarz przyciął ptakom pióra, by te nie wyfruwały z zagrody, ale te nie rezygnowały z prób zaznania chwili wolności. Pianie kogutów i gdakanie kur słychać było w całej okolicy.
Stodołę wypełniała cisza, którą przełamywały odgłosy baraszkowania na sianie. Szarpane wydechy mieszały się z rzadkimi głuchymi stęknięciami, pojawiały się też serie rytmicznych plasków.
Oj, jak to lubię! – powtarzała w myślach Gienia. Przymykała oczy, dyszała w kark parobka, czując na swoich gładkich policzkach szorstki zarost jego twarzy. Do nosa wdzierał się zapach męskiego potu, a tam na dole rozhuśtane jądra klapały o krocze. Taki prosty, taki nieokrzesany, taki zawzięty – myślała o pompującym ją mężczyźnie. Nie dość, że Antek miał w spodniach, co trzeba i potrafił tego używać, za każdym razem traktował ją dość obojętnie i przedmiotowo. Od samego początku ją to irytowało, ale jeszcze bardziej rozpalało. Wciąż, bo ten sekretny układ z pomocnikiem gospodarza trwał już od kilku lat. I za każdym razem, może poza pierwszym, ten chłop chędożył ją zawzięcie i myślał raczej tylko o sobie. Wciąż nie widziała w jego oczach tego podziwu, z którym spotyka się u innych. Czasem nawet myślała, że ten prostak traktuje zbliżenia z nią jak pracę na w polu – jak orkę pługiem, na pewno nie pielęgnację delikatnych kwiatów. O dziwo trafiało to w jej gust, właśnie tego potrzebowała.
Schadzka się przedłużała, a początkowe emocje opadły. Gienia kątem oka zaczęła się rozglądać po otoczeniu. Na tyle ile pozwalało jej ciężkie ciało wbijającego ją w siano kochanka. Szukała i szukała, nawet straciła nadzieję, że zauważy podglądaczkę, ale gdzieś tam dostrzegła jakiś ruch na stryszku. A więc znowu – zaśmiała się, nie dowierzając. Jej wesoły komentarz szybko przyćmił fakt, że męskie biodra rozpoczęły mocny atak, a na jej ustach pojawiła się silna łapa o twardej skórze. Już nie mogła powstrzymać jęków, które wydobywały się spomiędzy grubych palców, bo wbijany w nią tłok Antka, wymuszał pomruki, które już nieustannie informowały sprawcę, ile miała z tego radochy. W pewnym momencie nawet zaczęła ekstatycznie popiskiwać jak młoda dziewuszka i zagryzać zęby na kneblujących ją kłykciach. Czasem tak reagowała. Zazwyczaj, gdy było jej tak dobrze, jak teraz.
Antek skrapiał brzuch kochanki ciepłym nasieniem. Czasem przy tym stęknął, czasem szarpnął nim spazm, a w jego oczach szybko gasły te męska siła i jurność, które było widać jeszcze chwilę temu przy ostatnich potężnych sztosach.
Gienia, ścierając z brzucha garścią siana kleistą maź, zerkała w stronę podglądaczki. Ta wciąż myślała, że nie została zdekonspirowana, wciąż przyglądała się scenie na dole.
– Schowaj to cudo, bo znowu mi się zachce – rzuciła żartobliwie do Antka Gienia, kiedy ten stał i trzymał w dłoni spodnie. Nad czymś myślał, nieświadomie „strasząc” powoli więdnącą maczugą.
– Przecie pani wie, że wtedy trwałoby to do południa, a dopiero ranek mamy – odpowiedział dumnym i nieco rubasznym głosem. Wiedział, że potrafi dogodzić babom. Tej bez wątpienia znów dogodził.
– Nie kuś losu, oj nie kuś – spojrzała na niego psotnie, nic sobie nie robiąc, że wciąż leży z podciągniętą sukienką i szeroko rozwartymi nogami, a na jej brzuchu, kroczu i udach połyskują krople rzednącego nasienia. Lubiła ten dzielący ich dystans, kiedy zwracał się do niej – „pani”. Wielu ludzi w okolicy tak do niej mówiło, jakby była prawdziwą damą, albo dziedziczką. A ona tylko pochodziła z wielkomiejskiej rodziny. Inteligenckiej, co można było dostrzec w jej obyciu, ale nigdy nie oczekiwała od nikogo szczególnego traktowania. Teraz była częścią tej klasy ludzi, wśród których żyła. To oni traktowali ją jak kogoś ważniejszego.
– Nie kuszę – wzruszył ramionami. – Po prostu robota czeka, samo się nie zrobi, a dzień mija szybko – usprawiedliwił się, chętnie zmieniając temat. Te jej inteligentne spojrzenia i uwodzicielskie teksty wprawiały go w zakłopotanie. Był prostym mężczyzną, zwykłym chłopem, gdzie mu do niej. Co innego ruchanie. Chciała?, potrzebowała? – dostawała. Po co po wszystkim gadać o pierdołach? Zrobił swoje, chciał już sobie iść. Z każdą tak robił. Przecie od baby całe zło na świecie pochodzi – myślał, wspominając przestrogi niejednego plebana, a także dziada i ojca. A dobro czyni, kiedy chłopu radość daje. Choćby tak, jak przed chwilą. To już sam wymyślił i tej myśli się trzymał.
Gienia cały czas czuła się pobudzona. Nawet pomimo dwukrotnego spełnienia. A Antek właśnie zamykał za sobą drzwi stodoły, nawet nie odwracając głowy w stronę kochanki. Jak ją to irytowało! I jak rozpalało! Prawie za nim krzyknęła, by wracał jeszcze na chwilę, ale się powstrzymała.
Znowu zauważyła Anię, ale nie dała tego po sobie poznać. Już nawet nie czuła cienia zażenowania. Tyle lat już dzieliły wspólne tajemnice, że wiedziała, czego się ze strony podlotki spodziewać.
Gospodyni leżała tak chwilę rozanielona, choć wzrastający z każdą chwilą niedosyt nie dawał jej spokoju. Dlatego dała się pochłonąć myślom. A głównymi były te, że była podglądana i jak zawsze, mocno ją to podniecało. Obecność Ani stała się wręcz warunkiem pełniejszej satysfakcji, dzięki niej pojawiał się dreszczyk emocji. Lubiła tę świadomość, że ona gdzieś jest, że widzi ją w takich sytuacjach. Sama się sobie dziwiła, ale okłamywać się nie było już sensu. Niech sobie podgląda – skwitowała, z trudem podnosząc się z siana, odnajdując bieliznę i ukrywając dorodne piersi w staniku.
Podążając w stronę domu, jedyną troską Gieni, przysłaniającą radość po spotkaniu z Antkiem, było, czy dziewczyna dobrze ukrywa pamiętnik. Bo że go pisała, o tym gospodyni była przekonana. Znowu tak bardzo pragnęła go przeczytać.
Gienia nie mogła powstrzymać zakusów, by mimo ustaleń z Anią, choć zerknąć do jej pamiętnika. Tylko, gdzie ona, do cholery!, go ukrywa!? Niewiele o tym rozmawiały, ale czasem wspominała dziewczynie, by znalazła naprawdę bezpieczne miejsce i bardzo pilnowała zeszytu. Podkreślała, że to dla dobra jej i samej autorki. Pisanie o tych rzeczach mogło być tragiczne w skutkach. Ania wiedziała zdecydowanie za dużo, ale właśnie to też pogłębiało i cementowało ich relację. Dziewczyna wciąż ją śledziła i podglądała, przecież ta wiele razy widziała ją gdzieś za krzakami, za oknem, w stodole. Na pewno też wszystkiemu się w domu przysłuchiwała. Gospodyni nawet do tego przywykła, wprowadziło to do życia nowe podniety, czego tak bardzo potrzebowała w tym zapomnianym przez świat wiejskim przysiółku. To zaczynało przypominać zabawę, było świetną rozrywką. Jednak Gienia liczyła, że będzie mogła czasem zajrzeć do zapisków. Kiedyś czytała kilka erotyków, ale nawet wtedy nie czuła tego, co po lekturze pamiętnika Ani. Do dziś czasem czyta wyrwane kiedyś kartki z zeszytu, by później łatwiej mogła sobie ulżyć. Już wiele fragmentów zna na pamięć, ale i tak wchodzi w domu na strych i czyta, jakby od nowa. Nie chciała Anię kolejny raz pytać, przekonywać, tym bardziej prosić, była gotowa złamać dane słowo. Byle odnalazła skrytkę, a Ania o niczym się nie dowie – nigdy. Jednak najważniejszym motywem była niepewność. Gienia pragnęła wiedzieć, jak dziewczyna widzi to, co się między nimi zawiązało. Co o tym pisze, jak to przeżywa. Przecież sprawa była nadzwyczajnie delikatna. Sama czekała na podjęcie kolejnego kroku, ale bardzo się go bała. Musiała poznać stanowisko Ani. Musiała!
No tak! Pewnie to gdzieś tam. Często tam bywa – zauważyła Gienia, kiedy zapinała guziki dekoltu i kątem oka widziała na stryszku, pojawiającą się i znikającą głowę Ani. Jutro wyślę ich do sklepu, wtedy na spokojnie poszukam – postanowiła.
Tak! To tutaj! – skakała z radości Gienia, czując w palcach jakiś wolumin. Przez chwilę uznała, że zmysły ją zwodzą, że to może jakaś stara gazeta, ale kiedy zza belki wyciągnęła zeszyt, wiedziała, że to właściwe znalezisko. Dobrze to spryciula ukryła – pochwaliła nastolatkę. Wejść tak wysoko po drabinie nie było łatwe, nawet Marian rzadko tu bywał. A mało kto by pomyślał, że za belką może być miejsce na ukrycie czegokolwiek. I kto by się schylał tak nisko, prawie przy podłodze. Pełna konspiracja. Skoro ona mnie podgląda, ja mogę podglądnąć, co tam skrobie. Przecież to nasze wspólne tajemnice – usprawiedliwiała się, bo wciąż czuła, że postępuje niewłaściwie.
Gienia kartkowała zeszyt i wychwytywała interesujące ją wpisy – głównie te pikantne mówiące o ich spotkaniach. Uwielbiała czytać o zakazanych zabawach, kochała czytać o sobie, gdy Ania określała wspaniałą, piękną ciocią. Ania zazwyczaj pisała o niej jak o królowej, najlepiej i wszystko wiedzącej damie, bez dwóch zdań była obiektem jej fascynacji. Dzięki temu w sprawie „nauk” i moralności dziewczyna w zasadzie była bezkrytyczna. To nie była już umowa, czy sekret, to była nierozerwalna więź. Gienia to dostrzegała i kilka razy wykorzystywała słabość nastolatki. Bała się jednak zrobić to kolejny raz. Zawsze jednak dawała dziewczynie wybór, do niczego nie przekonywała, nic nie wymuszała. Po prostu wiedziała, jak poprowadzić sprawy, by te poszły po jej myśli. Ostatnie dni były trudniejsze do podjęcia kolejnej próby. Dopiero teraz, jakby na nowo, zauważyła, że Ania łatwo i bardzo chętnie wchodziła w świat, co by nie było, perwersji. Zakazany owoc i tabu pociągały je obie. Kto wie, czy z racji wieku i pewnej naturalnej niewinności Ani, jej nie pociągało to bardziej. Różnica wieku zdawała się nie mieć większego znaczenia. Obie myślały podobnie.
Gienia siedziała na stryszku na sianie, wertowała kartki i nie mogła od nich oderwać oczu. Każdy pikantny opis wywoływał w niej kolejne gorące fale i dreszcze. Czuła, jak gdzieś w centrum ciała – w brzuchu, powstaje ucisk, który nagle puszcza, a w jej ciele rozchodzą się ciepłe kręgi, jak po rzuconym do jeziora kamieniu. Ciepło, ucisk, ciepło. I nieznośne mrowienie w kroczu, któremu próbowała dać ulgę energicznym pocieraniem dłoni o bieliznę, pod którą czuła miękkość sromu i napływającą wilgoć. Po chwili czytała i się pieściła, bo nie była w stanie oddzielić od siebie tych dwóch czynności. Majtki były tak przesiąknięte soczkami, że pod nimi aż mlaskało. Nie chciała jednak marnować czasu na same pieszczoty, odłożyła to na później, bo chciała przeczytać jak najwięcej. Teraz to było najważniejsze.
Niestety musiała wracać. Ależ żałowała! Przeczytała tylko kilka stron, niektóre fragmenty po kilka razy, a pragnęła poznać całą zawartość. Jednak Marian z Anią mogli wkrótce wrócić ze sklepu, za nic nie mogła wzbudzić podejrzeń. Gdyby Ania coś podejrzewała i straciła do niej zaufanie, byłoby źle. Ale nie, jeszcze chwilę, tylko dokończę – mruczała Gienia, leżąc na plecach i zawzięcie się palcując. Skoro zaczęła, musiała dokończyć. To znowu było od niej silniejsze.
Po chwili wciąż czując aurę błogiego spełnienia, nerwowo wsuwała zeszyt na miejsce, dbając o najdrobniejsze szczegóły, by skrytka nie zdradziła obecności intruza.
Woda w ziemniakach bulgotała, a wypadające na rozgrzaną blachę krople skwierczały, by nagle wyparować. Na ich miejsce pojawiały się kolejne, ale Gieni to nie poruszało. Wciąż wspominała. Największą radość sprawiło jej, gdy czytała, że Ania lubi, kiedy ona jej pokazuje i tłumaczy „dorosłe sprawy”. Tak o tym często pisała – dorosłe sprawy. Poniekąd tak było. Ania też już była prawie dorosła. Na pewno bardziej dojrzała, niż mówił o tym jej wiek. I taka odważna, taka delikatna i przede wszystkim chłonna. Wszystkie wskazówki i podpowiedzi chłonęła jak gąbka.
Po chwili stało się coś dziwnego. To uderzyło w Gienię jak grom z jasnego nieba. Przeszyły ją stalowe ostrza odpowiedzialności za ten cały występek, panikowała. Stało się to nagle, nic tego nie zapowiadało, przecież chwilę temu tak się cieszyła, tak mocno była podniecona. Obawy, lęk, nagle paniczny strach, zmyły z ust beztroski uśmieszek. Ta relacja z Anią była nieodpowiedzialna, zuchwała, karkołomna. Teraz dotarło do niej, jakie to absurdalne i w co się uwikłała. Tego się nie dało wymazać, cofnąć, naprawić. Już nigdy! Bałamuciła nastolatkę! Kto to pojmie!? Kto zrozumie!? Przez chwilę żałowała. Bardzo. Sumienie krzyczało, i to nadspodziewanie głośno. Znowu tylko przez chwilę. Wystarczyło wspomnieć niedawny pobyt na piętrze stodoły i kilka nerwowo przeczytanych fragmentów pamiętnika, a Gienia znowu była pobudzona, beztroska powróciła, znowu sama łagodziła wszelkie czynione sobie wyrzuty. Znowu wystarczył skrawek myśli o wspólnej tajemnicy i Gienia robiła się… bezsilna. Zanim odłożyła zeszyt na miejsce i wróciła do domu, przeczytała wpis z dzisiejszego poranka, że Ania niecierpliwie czeka na przyjście cioci w nocy. I znowu powracające jak bumerang wyrzuty sumienia, nie pozwoliły jej teraz podjąć decyzji, czy zajrzy do Ani. To wszystko robiło się naprawdę niebezpieczne. Raz już Marian ich o mało nie przyłapał. Wiele byłaby mu w stanie wytłumaczyć, ale tego nie. Marian nie był głupi.
Gienią targały sprzeczności. Nikt nie miał pojęcia, jak wielka walka toczyła się w sumieniu Gieni. Nic nie działo się ot tak – lekko i beztrosko. Trudno jej było się dyscyplinować, kiedy wnętrze rozdzierało pragnienie kobiecej bliskości. To całkowicie paraliżowało zdrowy rozsądek, a rozbudzone ciało zmiatało stojące na drodze resztki przyzwoitości, nie istniały żadne przeszkody. Z tego powodu już wiele razy czuła do siebie pogardę, setki razy obiecywała sobie, że nad tym zapanuje, że postara się jeszcze bardziej i… I za każdym razem, kiedy wracała od Ani do swojego łóżka, wciąż sobie powtarzała, że może następnym razem się uda.
Gienia patrzyła na roześmianego podlotka, urzekał ją szczery uśmiech Ani. Lepiły wspólnie pierogi, a kobieta nie mogła oderwać oczu od młodziutkiej i ślicznej jak anioł pomocnicy. Po przeczytaniu pamiętnika znała tyle jej tajemnic i myśli, że była dla niej zjawiskową dziewczyną. A w tej zwiewnej sukience prezentowała się jak słodki cukierek. W nocy była taka zdeterminowana, taka podniecona i posłuszna. A dziś nie dość, że była bardzo pogodna, to jakoś chętnie też opowiadała o szkole, znajomych, a jeszcze chętniej wsłuchiwała się w długie i ciekawe opowieści cioci. Ta momentami gapiła się na nastolatkę, na jej śliczną twarz, białe zdrowe zęby i mięsiste usta, co chwilę się zamyślając. Zapominała się, bo czasem dyskretnym ruchem języka, odruchowo nawilżała swoje usta. Odruchowo też gładziła ją po ramieniu, głaskała po spiętych w kucyki włosach. W głowie miała tylko jedno – pokusę. Wszystko przez naturalną niewinność Ani, która w niemożliwy sposób pociągała Gienię. Po takich doświadczeniach myślała o nastolatce wręcz obsesyjnie. W jej oczach dziewczyna wyraźnie wydoroślała, wypiękniała, zmieniła się w łabędzia – za jej sprawą, dzięki jej odwadze, przez jej słabość do erotyki. A to jak dawała się prowadzić za rękę po meandrach kobiecej rozkoszy, doprowadzało gospodynię do szału. Tylko strach przed zrażeniem do siebie Ani, trzymał Gienię w ryzach. Nie chciała przedobrzyć, choć to była najtrudniejsza w życiu batalia. I tak była zaskoczona, że to wszystko się działo, że Ania jej za każdym razem bezwarunkowo ulega. A może to sen? – pomyślała. Uśmiechała się, udając, że słucha wesołej opowieści Ani o klasowej wędrówce na jakieś lokalne wzgórze. W tym czasie myślała o czymś zupełnie innym – o tym, że jak tylko Marian dziś zaśnie, ona znowu zakradnie się do pokoju Ani.
CZĘŚĆ III
Poranek był przyjemnie ciepły, a lekki powiew wiatru pozwalał wierzyć, że dzień nie tak szybko zmieni się w upalny.
Po zatrzymaniu się składu przy peronie pierwszym (i jedynym), z głośnika dało się słyszeć zapowiedź dalszego biegu pociągu, choć jakaś kobieta mówiła do mikrofonu tak niewyraźnie, że słowa zlewały się ze sobą i trudno było zrozumieć pośrednie stacje prowadzące do stacji końcowej.
Marzena wysiadła z pociągu po prawie trzech godzinach jazdy. Wysiadła jako jedyna pasażerka, nie widziała też, by ktokolwiek wszedł do któregoś wagonu. No to jestem. Welcome to… zadupie – szepnęła pod nosem, czując dreszczyk emocji. Trochę też skrytykował swój spontaniczny pomysł na tę wycieczkę. Pierwsze spojrzenie na starą zaniedbaną stację nie napawało ją już tym samym entuzjazmem, co przed wyruszeniem w podróż. Poczuła się obco, pojawiał się też lęk przed nieznanym. Pożałowała swojej decyzji.
Pociąg odjeżdżał, a ona miała ochotę krzyknąć, by ktoś go zatrzymał, że się rozmyśliła, że chce wracać do cywilizacji.
Zapytała pracownika kolei – młodego mężczyznę w brudnej i niedbale zapiętej za dużej koszuli oraz brudnej kolejarskiej czapce, jak najszybciej dotrzeć do celu. Nic nie musiała tłumaczyć, niejaki Zenek od razu wskazał drogę. Napomknął, że ma tam rodzinę. Wystarczyło podnieść rękę, bo wybór był mocno ograniczony – szosą w lewo na Cisowiec, lub w prawo w kierunku Bukówki. Spocony mężczyzna wskazał w lewo. Wspominał coś o skrócie polną drogą wokół jeziora, ale kobieta już od początku gubiła się w opisie trasy. „Przy lipach w lewo”, „Iść chwilę i za zagajnikiem na rozwidleniu, ale dopiero drugim, skręci pani w stronę jeziora” – takie wskazówki nie były zbyt precyzyjne. Chłopak sam się motał i zmieniał opis drogi. Może dlatego, że wciąż gapił się w jej cycki. Dziś z powodu zapowiadanych upałów, pod koszulkę na ramiączkach nie założyła stanika. Już w pociągu mierzyło ją kilku panów, ale to jej nie dziwiło, liczyła się z tym, że tak będzie działać na mężczyzn. A na takim zadupiu to pewnie już zupełnie niespotykane – zaśmiała się, choć poczuła się niezwykle atrakcyjna, kiedy kolejarz kolejny raz spojrzał na jej, nie bała się dumnie stwierdzić – cudeńka. To było miłe uczucie. Próbował przekonywać ją, że w takim upale warto skrócić drogę, ale ruchami dłoni dała sygnał, że z tej opcji nie skorzysta. Co dla miejscowych było oczywiste, dla przyjezdnych stawało się zagadkowe i niepewne. Nawet wyobraziła sobie, że młodzian po to jej tak podpowiedział, by gdzieś po drodze się na nią zasadzić za jakimś drzewem w wiadomo jakim celu. Nie chciała teraz o tym myśleć, ale przynajmniej się z tego pośmiała, bo młodzian wyglądał na niegramotnego. Zarzuciła więc na plecy nieduży turystyczny plecak i ruszyła w drogę. Uznała, że osiem kilometrów to przyjemny spacer, nie musiała się nigdzie spieszyć. Za półtorej godziny powinna być na miejscu. Oddalając się od młodzieńca, czuła na sobie jego wzrok. Spodenki miała krótkie, nogi zgrabne, nie udawała, że tyłeczek też miała niczego sobie. Niech sobie popatrzy. Tyle akurat może.
Po trzech kilometrach stary pochylony znak skierował ją z szosy na polną drogę. Była ubita, szło się nią jak szlakiem turystycznym. Z każdym przybliżającym ją do celu krokiem, czuła ekscytację. Mijała kolejne zabudowania i przyglądała się im. Szukała jednego konkretnego. Zauważyła, że czas naprawdę się tu zatrzymał. Wiele lat temu.
Serce zabiło jej mocniej, poczuła uderzenie radości, kiedy na jednym z budynków dostrzegła przybrudzoną tabliczkę z właściwym numerem. Nie było nazwy ulicy, tylko nazwa wsi – Małe Koło, a pod nią duża cyfra 7. Nie musiała się upewniać, że to właśnie to gospodarstwo. Adres miała zapisany w notesie, ale doskonale wiedziała, że dotarła do celu. Upewniła się tylko, czy klucze do tego „przybytku” są w małej wewnętrznej kieszonce plecaka. Były. Ciotka Maryla, która opiekuje się starym domem, przestrzegała, że zapasowych nie ma, więc jeśli zgubi te, niczego nie otworzy.
To wszystko działo się właśnie tutaj – tłumaczyła sobie Marzena, kiedy robiąc rekonesans po gospodarstwie, próbowała odtworzyć w wyobraźni czasy, w których przebywała tu Ania. Wtedy musiało tu być inaczej – zaznaczyła podróżniczka, patrząc na zarośnięte chwastami i pokrzywami podwórze, na pochylony zmurszały płot i powaloną szopę. Oczami wyobraźni układała obrazy z czasów świetności gospodarstwa. Jej nieżyjąca już babcia była wtedy dzieckiem, choć najciekawsze wakacje przeżyła tu jako podlotek.
Każde miejsce ma swoje tajemnice – powtarzała Marzena, rozglądając się dookoła i próbując osadzić w tym miejscu wydarzenia z lat sześćdziesiątych, o których tyle czytała. A przeczytała zeszyty wielokrotnie. Marzena była przekonana, że to miejsce skrywało dużo więcej sekretów, niż się jej (i babci) zdawało. O kilku wiedziała za sprawą pamiętników, a o ilu nie miała pojęcia? Dlatego chciała tu przyjechać, by poczuć i spróbować zrozumieć to miejsce. Coś wciąż nie dawało jej spokoju. Była jedyną powiernicą sekretów takiego ciężaru, że wielu by go nie uniosło. Tym bardziej taka młoda istota jak ona. Miała dopiero dwadzieścia sześć lat, ale jako spadkobierczyni babci, poczuwała się do obowiązku dociekania prawdy. Każdej prawdy. Inną sprawą było, co z tą prawdą uczyni. Tę część dotyczącą mamy, pochłonęły płomienie. Wciąż uznawała to za bardzo dobrą decyzję. Tajemnice jej rodziny nie dość, że były naprawdę „mocne”, to również wielopokoleniowe. Były jak przekazywane z pokolenia na pokolenie fatum, piętno, może ktoś rzucił klątwę. Kiedyś Gienia, później babcia Ania, jej mama również – wymieniała Marzena. Była ciekawa, jaki ona sama będzie miała w tym udział. Może na niej to wszystko się skończy? Może ona przerwie niechlubne rodzinne historie?
Szła właśnie polną drogą w stronę mieniącej się w oddali tafli jeziora i wdychała specyficzną woń wsi, która jeszcze godzinę temu ją drażniła, a teraz przenosiła do sielskiego świata minionych dekad. Wtedy było tu jeszcze spokojniej i nie było widocznych teraz w oddali nowych domków jednorodzinnych. Dawniej wioseczka musiała stanowić opatuloną leśnymi ostępami enklawę, gdzie wszyscy się dobrze znali a ciężka praca stanowiła sens życia. Podobne obrazki widziała w klasykach polskiego kina – choćby w Nad Niemnem, Znachorze, czy w Samych swoich. Teraz ludzi przyciągały tu nie ziemia w dawnym rozumieniu, a cisza i spokój – pomyślała, patrząc na rysujące się w oddali współczesne domki. Sama mogłaby tu zamieszkać, zamknąć się w tym starym rodzinnym obejściu i… czytać, marzyć, rozmyślać. Czasem marzyła o takiej pustelni.
Nagle powstały szum liści znaczących drogę topól zmusił ją do powrotu do gospodarstwa. Dobrze zrobiła, bo ciemne burzowe chmury nadspodziewanie szybko przyleciały nad okolicę niczym złowieszcze stado kruków. Pierwsze grube krople uderzyły w jej rozgrzane ciało, poczuła siłę ich uderzeń na głowie, jakby spadły na nią kamyki. Zatrzaskując za sobą starą drewnianą furtkę, usłyszała głośne dudnienie intensywnego już deszczu o blaszany dach mijanej drewutni. W ostatniej chwili stanęła w progu domu, tuż pod krawędzią dachu. Tak, ten skrawek dachu nad głową stał się teraz schronem. Gdyby zrobiła pół kroku w przód, po trzydziestu sekundach byłaby mokra, jakby wyszła z jeziora. Wolała stać i przyglądać się ulewie, niż wejść do starego domu. To było dla niej wyjątkowe doznanie – żywioł w czystej postaci, zupełnie inny niż w mieście. Nagle okazywało się, że już nie może dojrzeć drzew, którym kilkanaście minut temu się przyglądała, bo strugi deszczu były tak gęste. Zrobiło się ciemniej, cała okolica poszarzała.
Myśl o ponownym włożeniu klucza do starego zamka i trudach jego otwarcia, nie zachęcały. Dwie pierwsze próby ją tylko zdenerwowały. Ciotka Maryla mówiła, że przy otwieraniu trzeba się natrudzić i że dziewczyna musi być stuknięta, chcąc tu spędzić weekend, ale Marzena nie dawała wiary, twierdziła, że sobie poradzi. Ciotka marudziła, że od lat nie mogą znaleźć kupca na te rudery, że tylko sprzedali kilka hektarów pola, by móc opłacić podatki i trochę zabezpieczyć budynki gospodarcze i dom. Przekonywała, że na dole budynku mieszkalnego wciąż była funkcjonująca kuchnia, pokój i łazienka. Ponoć były tam media, choć w reszcie pomieszczeń raczej nie daje się mieszkać, ale tylko dlatego, że od lat tam nikt nie sprzątał. Marzena, widząc gospodarstwo, nie dziwiła się, że kupcy nie ustawiali się w kolejce, a ciotka nie miała ochoty i siły o wszystko dbać. Tu miałyby co robić ze dwie ekipy – budowlana i sprzątająca, jedna osoba musiałaby tu spędzić dekadę. Chwilę stała i wpatrywała się w deszcz.
Dlaczego nie? Warto zajrzeć. Lepsze to, niż tu stać i czekać – stwierdziła Marzena i wybiegła na deszcz, by jak najszybciej dotrzeć do oddalonej od domu kilkadziesiąt metrów stodoły. Żałowała decyzji, bo zanim dobiegła do celu, bawełniana koszulka na ramiączkach lepiła się do skóry, jak te kobiet biorących udział w konkursie miss mokrego podkoszulka. W dodatku sutki wyraźnie odznaczały się pod mokrym materiałem, powodując niewielkie zawstydzenie. Lubiła kształt swoich piersi. Tamten Zenek by się teraz ucieszył. Miałby na co popatrzeć – śmiała się, wspominając pracownika kolei, którego jakieś dwie godziny wcześniej pytała o drogę. Śmiała się też z siebie. Przeliczyła się, źle oceniła dystans i swoje możliwości biegu po rozsianym kałużami podwórzu. Mimo że je omijała, czuła chlupot wody w lekkich sportowych butach. Stare zdziczałe jabłonie też nie stworzyły parasola ochronnego, na jaki liczyła. A ciężkie krople deszczu były takie zimne, czuła je na skórze, jakby wbijano w nią lodowe szpilki. Letnie ciuchy wchłonęły sporo wilgoci, przez co przyjemny zapach towarzyszył każdemu stawianemu krokowi. Woń płynu do płukania tkanin mieszała się z wyczuwalnymi nutkami perfum i zmokniętych włosów oraz oczyszczającego świat z pyłu i duchoty deszczu. Takie zapachy zapamiętuje się na zawsze i stanowią pewną kapsułę czasu. Dlaczego przypomniała sobie o piosence zespołu Rotary? Uznała, że scena jej biegu do stodoły pasowałaby do jednego z klipów. Może brakowało tu dzikiej plaży, ale w pewnym momencie, gdy przemokła i stało jej się już wszystko jedno, miała ochotę zatańczyć w deszczu. Nachylając się nad zamknięciem drzwi, poprawiła włosy, zakładając przemoczone strąki za uszy, a krople wody spływały po szyi. Kłódka dość łatwo się otworzyła, skobel ustąpił i drzwi skrzypnęły. Marzena weszła do środka z pewną obawą. Gdyby grała w horrorze, pewnie ktoś by ją teraz zaatakował. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Wnętrze nie było tak stare jak wydawałoby się po wyglądzie budynku z zewnątrz. Najwyraźniej to pomieszczenie było bardzo ważnym w prowadzeniu gospodarstwa jeszcze długo po tym, jak opuścili je bohaterzy pamiętników babci. Było uporządkowane, przestrzeń zagospodarowana tak, by można tu było magazynować nie tylko siano, ale też proste urządzenia i narzędzia rolnicze. Ktoś musiał je trochę podreperować i zabezpieczyć przed czasem i żywiołami. Przymknęła oczy i wciągnęła powietrze nosem – głęboko, powoli. Pokochała tę aromatyczną woń siana. Aromaty wyschniętych traw, ziół i kwiatów pieściły zmysły. Już nie tylko czuła ich zapach, ale smakowała, wchłaniała skórą. Stare grube belki tworzące konstrukcję stodoły, raziły ogromem, nawet nieco ją przytłaczały. Miała wrażenie, że za chwilę się rozpadną i ją przygniotą. To na pewno nie była ta sama stodoła, w której bawiła się mała babcia, pewnie przeszła remont, ale duch tamtych czasów wciąż tu krążył. To była istna podróż w czasie. Marzena przechadzała się po pomieszczeniu, próbując zgadnąć i wyobrazić sobie, co tu się mogło dziać. Miała już sporą wiedzę o tajemnicach tego miejsca, ale była przekonana, że babcia była obserwatorką tylko ułamka tego, co wiedzą ściany. Te na pewno miały oczy i uszy i były świadkami nie tylko ciężkiej pracy rolników. Tyle że milczały. Gdyby tylko mogły mówić. Marzena zapragnęła mieć ukrytą moc, znać zaklęcie na wydobycie tych opowieści.
Wiele z dotykanych sprzętów stanowiło dla niej zagadkę. Poznawała je przez dotyk, jakby liczyła, że coś jej na ucho powiedzą. Nigdy nie interesowała się uprawami, hodowlą zwierząt, wiejskim życiem. Była typowym mieszczuchem, nawet nie chciała mieć kota, czy psa. A teraz podchodziła do kolejnych rolniczych sprzętów i mechanicznych urządzeń, próbując odgadnąć ich przeznaczenie, poznać ich historię. Równie dobrze mogłaby przechadzać się po kolejnych modułach stacji kosmicznej i tyle samo wiedziałaby o budujących je podzespołach. Patyna i rdza na stalowych elementach przekonywały ją, że to istne relikty przeszłości. Czyżby to była sieczkarnia? Ta sieczkarnia? – wspominała wpisy z pamiętnika. Może to jest urządzenie do mielenia mąki? Pamiętała te nazwy z niektórych opisów. Odpowiadała sobie sama na stawiane pytania i wiedziała, że tylko zgaduje. To tutaj Gienia wiele razy oddawała się innym – kilka razy powtórzyła pod nosem Marzena. Na te przebłyski myśli Marzenie aż robiło się ciepło w podbrzuszu. Po takiej lekturze, a teraz fizycznej obecności w tym samym miejscu, łączyła ją z bohaterkami pamiętników nierozerwalna więź.
Uwagę Marzeny na dłużej przykuła stojąca przy jednej ze ścian drabina. Pewnie dlatego, że była naprawdę wysoka. To był podszept intuicji, dobrego ducha, pewnego rodzaju podświadomy dedukcyjny alarm. Nie wierzyła, że to ta sama drabina, ale po przyjrzeniu się budującemu ją drewnu i rdzawym szczeblom, uznała, że tak być mogło. Może to właśnie po niej młodziutka Ania wspinała się na górę i stamtąd podglądała niecne zachowania Gieni. Marzenie zdawało się, że to wszystko widzi. I wtedy przypomniała sobie jeszcze coś.
Wspinaczka po wiekowym sprzęcie była jak balansowanie na cienkiej linie, i to bez specjalnych umiejętności utrzymywania równowagi. Jednak pogoń za przygodą i chęć znalezienia się w miejscu, gdzie kiedyś babcia spędzała czas na zabawach, ośmielały ją na tyle, że wspinała się wyżej, i wyżej.
To nie mogło się stać, ale się stało! Marzena bała się, że ugryzie ją zaskoczona mysz, paskudny szczur lub wielki pająk, ale zaryzykowała. W kilku miejscach wcisnęła dłoń pomiędzy kolejne dachówki i belki, gdzie doświadczyła kurzu, pyłu, może też ptasich odchodów. Przy trzecim przęśle, tuż przy drewnianej podłodze, natknęła się na coś, co nie było kawałkiem drewna, garścią siana, czy kawałkiem dachówki. To bez wątpienia była jakaś gazeta, może stara książka, na pewno papier. Czuła pod palcami brzegi kartek. Serce zadudniło, poczuła uderzenie adrenaliny, a wszystko mieszało się z niedowierzaniem, że to się dzieje – coś znalazła! Pochwaliła swoją pamięć i dedukcję. Tryumfowała. Tak, to o tym strychu babcia tyle razy wspominała! Nagle zawarta w jednym z pamiętników wzmianka o skrytce za belkami, okazywała się żadną zagadką, a prostą wskazówką. Czuła się jak odkrywczyni skarbu, właśnie trzymała w dłoni stary zeszyt, poznawała go. Babcia zostawiła kilka podobnych w pudle w swoim mieszkaniu. Marzena była pewna, że ten był jednym z tych zawierających te rodzinne tajemnice, które groziły niebywałym obyczajowym skandalem. Szczególnie w tamtych czasach. Dlatego brulion był tutaj ukryty. Nie wierzyła w wersję, by młodziutka Ania zapomniała go zabrać. Zeszyty były dla niej zbyt ważne. Przeczucie krzyczało, że znalezisko będzie istotne, że zapisana na kartach treść okaże się przewrotna, że po lekturze wiele spraw się wyjaśni.
Tak, to był brakujący element historii młodziutkiej Ani i Gieni. Treść pamiętnika uzupełniała obraz układanki z pamiętników babci o kilka istotnych elementów. Marzena już to wiedziała, po przekartkowaniu zeszytu i pobieżnym spojrzeniu na daty nagłówków. Zapomniany okres życia Ani miał ujrzeć światło dzienne. Zeszyt miał też we wnętrzu kilka luźnych kartek. Marzena poznawała charakter pisma babci. A więc odnalazło się jeszcze coś. Tyle razy zachodziła w głowę, co się stało z wyrwanymi w wakacje pięćdziesiątego piątego stronami. To musiały być one. Drżała od trawiących ją emocji, a serce biło jak szalone. Schowała jednak wyszarpane strony za ostatnią kartką brulionu, by przeczytać je później. Dla niej ważniejsze było, co się wydarzyło przed latem pięćdziesiątego dziewiątego. Czy tu znajdzie odpowiedź, dlaczego Ania nie pojechała tamtego roku do Małego Koła?
Pierwsza kartka pamiętnika była wklejona. Marzena uznała, że babcia musiała wyrwać ją z poprzedniego zeszytu i dołączyć do nowego brulionu. Szybko zauważyła, że była podobna do tych luźno wciśniętych między strony. Musiały pochodzić z tamtego zniszczonego pamiętnika.
Marzena czytała zafascynowana. Wypieki na twarzy pojawiły się już po zapoznaniu się z pierwszym akapitem tekstu. Od kolejnych wyrazów nie mogła oderwać oczu, nie chciała pominąć choćby jednego.
31.07.1958
Dziś przyjechali rodzice. Tęskniłam za nimi, ale i tak nie chcę wracać. Nie teraz, kiedy jest tak fajnie.
Wstydzę się tego, że to wszystko co robimy z ciocią, właściwie mi się bardzo podoba, że dlatego nie chcę jeszcze wracać. Strasznie się wstydzę i boję, że ze mną jest coś nie tak. Jestem jakimś dziwadłem? To takie dziwne, bo kiedy robię to sama, albo nawet kiedy przychodziła ciocia i się bawiłyśmy, ten wstyd szybko znikał. Dopiero później czuję się okropnie. Tak było ostatniej nocy, tak było za każdym razem. Nikomu o tym nie mówię, tylko tobie, mój pamiętniku, cioci trochę też. Już wiem, że jej mogę zwierzyć się z wielu myśli. Ciocia jest cudowna. Jak wrócę do domu, będę za nią bardzo tęsknić.
Zostaję! Zostaję jeszcze na kilka dni! Ale się cieszę! Usłyszałam, jak mama tłumaczy cioci, że muszą mnie jeszcze u nich zostawić. Nie usłyszałam, dlaczego, bo resztę szeptała. Wiem, że nic złego się wydarzyło, bo po chwili ciocia z mamą zaczęły się śmiać. Później mama mnie zawołała i przekazała radosne wieści, że jeszcze zostaję. Tata nawet dał mi w prezencie dwa puste zeszyty i nowe piękne kredki, bo wie, że lubię rysować. Nic nie mówię o pisaniu pamiętników. Lepiej, żeby nie wiedzieli.
A więc wtedy w pięćdziesiątym ósmym Ania nie wyjechała i historia się nie urwała! – zauważyła Marzena. To spostrzeżenie zupełnie zmieniało hipotetyczny przebieg dalszych losów Ani, który, tak dla zabawy, tyle razy Marzena próbowała odtworzyć. Tym samym nieobecność Ani w Małym Kole na kolejnych wakacjach pięćdziesiątego dziewiątego mogła mieć zupełnie inny powód niż ten, który przyjęła za jedyny możliwy. Ten nieoczekiwany zwrot akcji, uczynił z sentymentalnej wyprawy do Małego Koła, pogoń za rozwiązaniem kolejnej zagadki.
Marzena musiała czytać dalej. Cały otaczający ją świat już się nie liczył. Nawet nie zwróciła uwagi, że dudnienie deszczu o dachówki już ustało, nie ucieszyły jej przebijające się przez szpary ścian strychu promienie wychodzącego zza chmur słońca.
Tak! To jest ten zeszyt, na którego szukanie poświeciła tyle czasu! Tego była już pewna, wciąż to tryumfalnie powtarzała. Tyle razy już przeszukała wszystkie szafy w odziedziczonym po babci domu. Przetrząsnęła kamieniczną piwnicę, nawet wydzielony na poddaszu zakamarek wspólnotowego strychu. I nic. Przypuszczała, że ten konkretny pamiętnik (brakujące ogniowo rodzinnych sekretów) po prostu przepadł, został zniszczony. Marzena miła różne teorie. Zniszczony przez Anię – może bała się, że ktoś go znajdzie. Przez jej rodziców, bo może go znaleźli i przeraziła ich treść. Chyba że pomyśleliby, że Ania zmyśla, ale i tak babcia wtedy miałaby surową karę, o czym pewnie wspomniałaby w kolejnych zapiskach, bo nie przerwała prowadzenia pamiętnika. W tej teorii nie pasowało Marzenie jedynie to, że kilka innych zeszytów też zawierało w swojej treści niezwykle intymne tematy i śmiałe opisy. Gdyby Ania się czegoś obawiała, wstydziła, lepiej ukryłaby wszystkie, lub wszystkie zniszczyła. Podobnie byłoby, gdyby któryś brulion wpadł w ręce dorosłym. W tamtych czasach nikt nie przejmował się prawem do prywatności dzieci, rodzice Ani przetrząsnęliby jej pokój, na pewno zmusiliby ją do wyjawienia prawdy.
Marzena nie wierzyła, że to się dzieje. Czyta, co historia miała bezpowrotnie zamazać. Nie miała prawa tego odnaleźć, to był w zasadzie łut szczęścia, głupi traf. A teraz po kilku latach, dzięki szalonemu pomysłowi, przyjechania do Małego Koła, trzymała w dłoni brulion o znaczeniu artefaktu.
Po dziesięciu minutach lektury musiała odłożyć zeszyt. Młodziutka Ania pisała tak dobrze, że sceny same malowały się przed oczami. Stan, do jakiego doprowadziły ją kolejne pochłaniane historie, wymagał zaangażowania, już nie jednej niecierpliwie pocierającej okolicę sromu dłoni, a dwóch. Kobieta nie panowała nad rękami. To był wybuch dzikiej żądzy, który mogły powstrzymać grube pętające ciało liny, choć i te od narastającego podniecenia, nie dawałyby stuprocentowej gwarancji, że nie pękną. Marzena czuła, jak źdźbła trawy przyklejają się do ciała – pleców, pośladków i łydek. Może „gryzły ją”, skóra swędziała, dyskomfort wytrącał z równowagi, ale to było nic w porównaniu z tym, co kazało jej leżeć i wić się wśród starych wyschniętych łodyg, zupełnie na nic nie patrząc. To było silniejsze. Znowu woń siana ją opatuliła i przeniosła w przeszłość. Właśnie wyobrażała sobie, jak kiedyś podobnie robiła to młodziutka Ania. W wyobrażeniach nie była jej babcią, a jakąś dziewczyną, taką jak ona teraz. Gienia też pewnie wielokrotnie tu na sianie baraszkowała ze swoimi kochankami. Marzena czytała o tym, właśnie o tej stodole i miejscu, w którym teraz leżała i pieściła się beztrosko jak w swoim łóżku. Spodenki leżały gdzieś obok, pod wpływem impulsu zdjęła je razem z bielizną i po prostu rzuciła za siebie. Zostawiła tylko buty na stopach. I góry nie ruszała, bo gdy potrzebowała ścisnąć jedną lub drugą pierś (lubiła to), robiła to przez wilgotny cienki materiał bluzeczki. Nogi miała rozwarte tak szeroko i perwersyjnie, że sama się za to w myślach ganiła, jednocześnie czując płomień trawiącej wnętrze żądzy. Palce biegały po cipce bez opamiętania. Masowały wrażliwe wypustki okrężnymi ruchami, na boki, tylko czasem góra-dół. Palce wchodziły w pochwę głęboko, płytko, na każdy możliwy sposób. Marzena mogła sobie na to pozwolić, przecież była w tym opuszczonym gospodarstwie sama. Czuła się wspaniale, bo w tym konkretnym miejscu i czasie były tylko ona i przyjemność. I nie chodziło tu tylko o płynącą z masturbacji rozkosz, choć ta dzięki okolicznościom powoli rozsadzała jej ciało jak odbezpieczony granat. Mogła tu bez obaw wybuchnąć.
Wciąż niespokojnie oddychała, gdy po kilku minutach odpoczynku po niebotycznym orgazmie, ponownie sięgała po zeszyt. Spełniona i rozmarzona, zastanawiała się, ile podobnych jęków i pomruków słyszały dawniej ściany tej stodoły.
Wracając do budynku mieszkalnego i omijając powstałe na drodze kałuże, kurczowo ściskała w dłoni brulion, w którego środek wcisnęła kilka luźnych kartek. Wszystko to znalazła w miejscu, w którym schowała to kiedyś… No właśnie kto? Babcia? A może Gienia? Marzena tak bardzo chciała znaleźć odpowiedź.
Jak ostrzegała ciocia Maryla, z zamkiem od drzwi wejściowych do domu nie poszło łatwo. Przy drugim podejściu próbowała zachować większy spokój, mimo to dobrych kilka minut próbowała przekręcić klucz. Odetchnęła, gdy mechanizm ustąpił.
Marzena rozejrzała się po domu. Nie było tak źle – przyznała. I nawet czysto. Maryla nie kłamała, że była tu kilka dni temu z mężem. Marzena nie miała teraz najmniejszej ochoty poznawać zakamarków domu, chciała czytać pamiętnik. Czekało na nią jeszcze tyle stron. Usiadła na starym nieco topornym krześle przy stole i otworzyła zeszyt.
01.08.1958
Pożegnałam rodziców. Wujek zawiózł ich wozem na stację. Machałam im, aż zniknęli za lasem. Ale się cieszę, że zostaję! Te wakacje są najcudowniejsze! Dobrze, że ciocia nie czyta w myślach, wzięłaby mnie za niemoralną dziewczynę. Wiem, że nie powinnam taka być, ale nie mogę się powstrzymać. Co się ze mną dzieje?
Muszę się tym podzielić, wciąż cała drżę. Nie wierzę, że to się stało. Tak tego chciałam i tak czekałam. Wstydziłam się prosić, nie wiedziałam jak. I się stało.
Po dwóch godzinach wujek wrócił z miasta i poszedł karmić świnie, bo pan Antek miał wolne. Pojechał w krakowskie na jakieś wesele i miał wrócić za kilka dni. Tak mówił wujek. Rozmawiałam z nim i pomagałam karmić świnki, kiedy przyszła ciocia i powiedziała, że idzie się przejść nad jezioro. Zapytałam, czy mogę jej towarzyszyć, ale ciocia nie pozwoliła, mówiła, że po to bierze książkę, bo chce pobyć sama. Była jakby smutna, na pewno zamyślona. Ja dalej pomagałam wujkowi. Zebrałam za ciocię jajka w kurniku i zamknęłam go na noc, by lis nie wydusił kokoszek. Lubię tak pomagać. Kiedy postawiłam w kuchni na stole koszyk z jajkami, wujek najpierw kazał mi wypić jedno, by być zdrową, a później iść po ciocię. Poszłam. Już z daleka widziałam, że siedzi w swoim ulubionym miejscu w pobliżu starego drewnianego pomostu. Siedziała na trawie i jakby się trzęsła. Może z zimna, bo od jeziorka trochę wiało, a wiatr był chłodny. Mogłam pomyśleć i wziąć cioci sweter, bo mi wujek kazał wziąć jeden z moich. Uśmiechnęła się do mnie, gdy zauważyła, że idę. Coś było nie tak, bo była zdziwiona i chyba trochę zła, że przyszłam. Rozpoznałam to po wymuszonym uśmiechu cioci. Powiedziała, że właśnie o mnie myślała, ale wyraz zaskoczenia nie znikał z jej zarumienionej twarzy. Usiadłam obok i powiedziałam, co kazał wujek, że powinna już wracać. Nie czytała, książka leżała obok zamknięta. Wtedy zauważyłam, jak patrzy na moje nogi i wysoko podsuniętą krawędź sukienki. Zapytała, czy cieszę się, że jeszcze zostaję, a po chwili, czy nie żałuję tego, co się między nami wydarzyło, czy naprawdę można mi ufać. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Ciocia się wtedy tak słodko uśmiechnęła i przygryzając wargę, zrobiła coś niespodziewanego. Podciągnęła swoją sukienkę, odsłaniając to, co się pod nią kryło. Gęste włosy przykuły moją uwagę, a po tym, jak oparła się na rękach za plecami i rozchyliła ugięte nogi, przez plątaninę włosów widać było połyskującą czerwono-różową linię szparki. Kiedy rozczesała na boki włosy, widać było, jak mocno jest wilgotna. Jak wtedy gdy… Sam wiesz, pisałam o tym. I choć byłam mocno zawstydzona, pragnęłam na to patrzeć, przestałam się tego wstydzić. Wtedy ciocia znowu powiedziała, że myślała o mnie i o tym, co robiłyśmy. Że się przed chwilą kolejny raz dotykała i wciąż ma ochotę to robić. Pokazała, co robiła, zanim przyszłam. Przyznała, że to bardzo lubi. A jeszcze bardziej robić to przy mnie, i jak się wzajemnie dotykamy. O ile ja to lubię. To zaznaczała co chwilę. Wstydziłam się wyznać, że mam podobnie, ale pewnie to wiedziała, bo wzięła moją rękę i położyła na swoim łonie. Prosiła, bym ją dotykała. Twierdziła, że nad jezioro oprócz niej nikt nie chodzi, więc nie musimy się niczego obawiać. Położyła się na plecach. Czekała tylko chwilę, bo moje palce same zaczęły robić to, co poprzednim razem podobało się cioci. Masowałam, naciskałam wilgotne bruzdki, wkładałam do środka palce, a ciocia unosiła biodra i ruszała nimi w różne strony, nieprzerwanie cichutko pomrukując. Nagle nią szarpnęło i dziwiłam się, że tak szybko poczuła szczęście, ale ciocia tylko gwałtownie usiadła i kazała mi się położyć. Zrobiłam to, a ona zdjęła mi majtki, rozwarła uda i robiła mi to, co przed chwilą jaj jej. Gdy wsuwała palce, zawsze używała tylko jednego, choć sprawdziła wszystkie po kolei. Patrzyłyśmy, jak każdy znikał i się pojawiał, ciocia cieszyła się, że mi się to tak podoba. Powtarzała, że jestem tam tak przyjemnie ciasna, że chciałaby tak mieć. Bawiąc się moją cipką, poprosiła, bym odsłoniła piersi, bym rozpięła guziki i choć trochę zsunęła sukienkę. Spełniłam prośbę, a ona całowała mnie po brodawkach, zasysała je, uderzała językiem. Wciąż powtarzała, jaka jestem zgrabna i piękna. Pierwszy raz czułam coś takiego, podobało mi się, jednocześnie czegoś się bałam. Ciocia szybko doprowadziła mnie do szczęścia, znała na to sposób, po czym siedząc obok, kontynuowała już sama. Siedziała, ja leżałam obok i patrzyłam, a jej ręka pocierała szparkę tak szybko, jak wujek polerował buty przed wyjściem do kościoła. Szarpanym głosem kazała mi całować swoje piersi, które wypadły zza połów sukienki, po tym jak gwałtownie rozpięła guziki. Dziwnie się czułam. Brodawki sterczały, ich końcówki były twarde i trochę smakowały perfumami i potem, ale mi to nie przeszkadzało. Ciocia zaczęła pojękiwać i powtarzać, jak dobrze to robię, więc próbowałam się sprawić jeszcze lepiej. Chwyciła też moją rękę i skierowała na swoją cipkę, ale szybko ją odrzuciła i do końca pieściła się już sama. Po chwili patrząc mi w oczy, prężyła się jak kotka i pojękiwała. Wtedy wiedziałam, że poczuła szczęście. Później obie leżałyśmy na trawie i patrzyłyśmy na sunące po niebie obłoki. Wracałyśmy w krępującej ciszy. Dopiero w połowie drogi ciocia powiedziała, bym, jeśli chcę, dalej pisała swój pamiętnik, ale muszę go dobrze ukrywać, by czasem nie wpadł wujkowi w ręce. Mówiła, że nie powinien o niczym wiedzieć. Zapytała też, czy mogłaby go czasem czytać, mówiła, że lubi takie opisy. Pierwszy raz musiałam się sprzeciwić. Powiedziałam, że to, co piszę, jest przeznaczone tylko dla mnie, że na tym polega pisanie pamiętnika, dlatego powierza mu się najskrytsze myśli. Obiecałam, że nie dam tam zajrzeć nikomu. Ciocia przyznała mi rację, przytuliła i z dumą powiedziała, że jestem bardzo mądra. Nie musiałyśmy już sobie przypominać o dyskrecji. To była tylko nasza tajemnica.
Jest już późna noc, a ja muszę ci to napisać. To się w głowie nie mieści!
Ciocia znowu do mnie przyszła. Myślałam, że to, co wydarzyło się nad jeziorem, zakończy pełen wrażeń dzień, ale się pomyliłam. Już zasypiałam, kiedy usłyszałam ciche skrzypienie drzwi. Nie zwróciłam większej uwagi, bo było ciemno i zrobiło się bardzo cicho, a oczy mi się same zamykały. Wtedy ktoś wsunął się pod kołdrę. Po miłym zapachu kremu wiedziałam, że to ciocia. Ciocia też pozwala mi go używać. Stoi na półce w łazience. Ona ma tyle różnych toników, balsamów i pachnideł. Dlatego jest taka piękna. Też kiedyś taka będę. Powiedziała mi szeptem, że musiała przyjść, że przeze mnie nie może zasnąć, że nad jeziorem było tak cudownie. Po chwili zapytała, czy naprawdę podoba mi się, co robiłyśmy nad jeziorem i wcześniej w naszych pokojach. Okropnie się z tym czułam, bo coś w duchu wciąż mówiło mi, że to grzech, że to złe, ale potwierdziłam. Wtedy znowu poczułam się lepiej. Ciocia się ucieszyła. Po chwili zapytała, czy podobały mi się zabawy piersiami, a kiedy kiwnęłam głową, usiadła, zdjęła przez głowę koszulę nocną i powiedziała, że możemy to powtórzyć, bo jej podobało się to bardzo. Znowu widziałam jej piękne duże cycki, które kołysały się od śmiechu i ruchów rąk, gdy ciocia pomagała mi pozbyć się mojej piżamy. Kojarzyły mi się z soczystymi mięsistymi czereśniami. Trochę się wstydziłam, a jeszcze bardziej zazdrościłam cioci, bo moje piersi były dużo mniejsze. Ciocia wciąż jednak szeptała, że takie są cudowne i na pewno jeszcze urosną. Zaczęła mnie po nich całować, później ja bawiłam się jej cyckami. Nie były tak twarde, jak moje, ale przyjemnie sprężyste i takie duże. Czasem liżąc sutek, musiałam obejmować, trzęsącą się jak galareta pierś dwiema dłońmi, by ten brązowy krążek mi nie uciekał. Długo się tak pieściłyśmy, a ciocia pokazywała mi, jak można to robić, by było przyjemniej. W międzyczasie dotykałyśmy też swoich muszelek. Same sobie i wzajemnie. To znowu było takie fascynujące i pociągające. Moje dłonie wciąż wtedy drżały. Cioci również. Powtarzała, że kocha ten stan, że jest najcudowniejszy, że wtedy czuje, że prawdziwie żyje. Zwracała mi też uwagę, bym nie masowała jej chaotycznie i bez planu, pokazała miejsce na swojej cipce, gdzie powinnam skupiać dotyk. Ucieszyła się, gdy robiłam to według wskazówek, nazwała mnie naprawdę dobrą uczennicą. Długo jeszcze leżałyśmy obok siebie i bawiłyśmy się naszymi ciałami. Ciocia dochodziła kilka razy, tej nocy mocno zagryzała zębami wargi i chowała twarz w poduchę, by nie obudzić śpiącego za ścianą wujka. Ja też kilka razy poczułam szczęście. Nad ranem pierwsza się przebudziłam. Słońce jeszcze nie wzeszło, ale noc już ustępowała dniowi. Okazało się, że ciocia spała obok. Cała goła. Ja też byłam bez piżamy. Musiałyśmy zasnąć w trakcie rozmowy, gdy przy sobie leżałyśmy. Przypomniało mi się, że czułam się wtedy taka ważna i dorosła, bo rozmawiałyśmy o wielu ciekawych sprawach. Z nikim nigdy tak nie rozmawiałam. Wciąż chciało mi się spać, ale długo przyglądałam się śpiącej cioci i myślałam o wielu rzeczach. Nie dziwię się, że wujek wciąż się nią zachwyca, jest piękną kobietą. Założyłam koszulę, obudziłam też ciocię, by wróciła do swojej izby, zanim wujek się zorientuje, że z nim nie śpi. Aż dziw, że jeszcze tego nie zrobił. Błam się, że będzie z tego draka. Ledwo ciocia zarzuciła na siebie piżamę, drzwi pokoju otworzył wujek. Dziwił się, co tu robiła jego Gienia. Ja wpadłam w panikę i mnie zamurowało, ale ciocia zachowała zimną krew. Mocno zaspanym głosem wyjaśniła, że miałam w nocy koszmary, przyszła, by mnie uspokoić i musiała zasnąć. Wujek stwierdził, że to pewnie przez tak długą rozłąkę z rodzicami i wyszedł. Ciocia też wyszła, by przygotować wujkowi śniadanie, bo ten wkrótce miał iść w pole, zanim zacznie się upał. Ja jeszcze zasnęłam, choć długo rozmyślałam, co by się mogło wydarzyć, gdybym się nie obudziła pierwsza, albo wujek przyszedł wcześniej i nakrył nas gołe.
Na śniadanie zeszłam dopiero po dziewiątej. Ciocia pozwoliła mi pospać dłużej, bo zwykle robiła mi pobudkę o siódmej. Podziękowała mi za czujność. A po chwili mocno się rumieniąc, podziękowała za całą noc. Jej piękne uśmiech i oczy wyrażały szczęście. Odwdzięczyłam się podobnym uśmiechem, pamiętam też, że się mocno rumieniłam. Ciocia uspokajała mnie, że to normalne. Na koniec powiedziała, że zawsze marzyła o takiej przyjaciółce. Dała mi też ponosić swoje piękne perły. Zwierzyła mi się, że kiedyś, gdy była młodziutka i nikogo w domu nie było, nosiła je i godzinami przeglądała się w lustrze. Mówiła, że lubi czasem wracać do tamtych chwil, dlatego je zakłada. Ale tylko, kiedy nikt nie widzi.
To już nie wyglądało na żadną słabość, przypadek, czy fanaberię. To przerodziło się w regularny romans! Romans dorosłej kobiety z nastolatką. I to w kręgu rodziny. To nie był zakazany owoc, po który nie powinno się sięgać, to był piekielnie zakazany owoc. To jakiś… absurd! – krzyczała w duchu Marzena. Nigdy nie pomyślałaby, że jej babcia mogłaby brać udział w czymś takim. To… okropne! Ta Gienka była naprawdę chora! Wciągać w coś takiego tak młodą dziewczynę!? Marzena była oburzona. Powstrzymała się jednak przed dalszym ostracyzmem, bo mimowolnie zerknęła nieco niżej, na kolejny wpis. Pierwsze zdanie powstrzymało ją przed dalszym osądzaniem Gieni i Ani.
02.08.1958
Nigdy nie byłam szczęśliwsza. Ciocia mówi, że również tak czuje, że znowu jest nastolatką. Jadłyśmy śniadanie w milczeniu, ale ciocia wyjaśniła mi, że czasami brak słów mówi o czymś więcej niż tysiące wypowiadanych zdań. Że dużo więcej mówią oczy i twarz. Jej promieniały. Wyjaśniła mi, że nie dlatego nie jest rozmowna, że myśli sobie coś złego, albo żałuje. Po prostu o takich sprawach się nie rozmawia, a jak już, to tylko w szczególnych okolicznościach. Tak jak w nocy, kiedy łączy ans nie tylko tajemnica, ale dotyk i bliskość. Tak, wtedy długo trajkotałyśmy, jak najlepsze przyjaciółki. Z nikim nie rozmawia mi się tak dobrze. Przy cioci nie boję się, że powiem coś nie tak. Jest taka otwarta, wyrozumiała i tolerancyjna. Tłumaczy mi wiele dorosłych spraw. Pamiętam, że w nocy pytałem o jej życie sprzed Małego Koła. Bardzo mnie to ciekawiło, ale ona nie chciała nic wyznać. Powiedziała tylko, że tu jest szczęśliwa, a reszta to zamknięty rozdział. Wtedy zapytałam o pana Antka. Nie wiem dlaczego, ale bardzo chciałam wiedzieć. Ciocia mogła się obrazić, ale szczerze powiedziała, że po prostu ma do tego prostego chłopa słabość. Że czasem nie może się opanować. Próbował mi wpierać, że nie krzywdzi tym wujka, ale wydaje mi się, że jest inaczej. Nie powiedziałam jej tego, zachowałam to dla siebie. Po chwili zapytała mnie jak równą sobie, czy widziałam przyrodzenie pana Antka? Jak kiwnęłam głową, roześmiała się i powiedziała, że reszty powinnam się domyślić, dlaczego czasem mu się oddaje. Nie rozumiałam, ale udałam, że jest inaczej. Prosiła, bym wszystko zachowała tylko dla siebie. Nie musiała mnie prosić. Nigdy nie powiem czegoś, co mogłoby jej zaszkodzić. Nigdy. Mogłam zapytać o pozostałych, przecież wie, że ja wiem, ale nie chciałam sprawiać kłopotu, chyba nie lubi o tym opowiadać. Może jeszcze kiedyś zapytam? Ciekawi mnie, dlaczego robi to z dużo młodszymi i czy nie boi się, że oni wszystko wypaplają.
Marzena zauważyła, że od pewnego momentu opisy Ani stały się dłuższe, dokładniejsze i bardzo emocjonalne. Młodziutka Ania opisywała już tylko relację z ciocią, cała reszta stała się mniej ważna.
Popołudniu poszłyśmy na spacer nad jezioro. Mało po drodze rozmawiałyśmy, ale i tak było fajnie. Wąchałyśmy tyle kwiatków, że aż nosy miałyśmy kolorowe od pyłków. Śmiałyśmy się z tego. Usiadłyśmy w tym samym miejscu co wczoraj, niecierpliwie czekałam, aż powtórzymy to, co się wtedy stało. Podejrzewałam, że właśnie po to tu przyszłyśmy. Ciocia to u mnie zauważyła, ale nic nie powiedziała, tylko się uśmiechnęła. Dopiero po chwili szepnęła, że teraz nie ma na to ochoty, ale jeśli ja potrzebuję, mogę to zrobić, a ona będzie się rozglądać, czy nikt się nie kręci w pobliżu. Odruchowo zaprzeczyłam. Chwilę po tym żałowałam, bo nie mogłam się opanować, nagle poczułam, że chcę to zrobić, nawet na oczach cioci. Przecież byłyśmy najbliższymi przyjaciółkami, a takie nie mają przed sobą żadnych tajemnic. Moje myśli krążyły tylko wokół jednego. Jednocześnie nie byłam w stanie zebrać się na odwagę. Tam?, w biały dzień?, przy cioci? Nie czułam tego samego, jak kiedy robiłyśmy to razem w ciemnym pokoju, coś mnie powstrzymywało. Wstydziłam się i tchórzyłam. Wtedy ciocia przy mnie usiadła i powiedziała, bym się nie krępowała, że może mi towarzyszyć, jeśli to mnie ośmieli. Wystarczyło, że spojrzałam jej w oczy, a ona wszystko zrozumiała. Wyobrażasz sobie, mój pamiętniku, że siedziałyśmy na trawie z włożonymi pod swoje sukienki dłońmi i pieściłyśmy się na łonie natury? Słyszałam śpiew skowronków, odgłosy polnych owadów, obie patrzyłyśmy gdzieś przed siebie, czasem w chmury. I robiłam to, czego od dziecka zakazywała mi mama. Podobało mi się, jak ciocia czasem gniotła przez sukienkę moje cycuszki, to było takie podniecające. Czasem w trakcie przypominały mi się słowa mamy: „Nie dotykaj się tam, to grzech!” Powtarzała to za każdym razem, gdy dostrzegła moją rękę między udami w trakcie kąpieli, albo kiedy ciekawiło mnie ciało, gdy się przebierałam, albo leżałam w łóżku. To była najzwyklejsza ciekawość, nie to, co teraz. A ja masując przy cioci cipkę, czułam przenikające mnie szczęście, coś, co napełnia radością, a nie winą i wizją kary. Gdy doszłam, ciocia zabrała dłoń z moich cycuszków, przerwała też zabawę swoją muszelką, twierdząc, że nie potrzebuje dokańczać, że robiła to tylko dla mnie. Znowu ciężko mi było spojrzeć cioci w oczy, gdy wracałyśmy. Nie próbowała też czegokolwiek usprawiedliwiać, przekonywać mnie, po prostu szłyśmy w stronę gospodarstwa. Tuż przed bramą zaśmiała się i stwierdziła, że naprawdę chciała się tylko przejść, nic więcej. Zawstydziłam się, ale ciocia mnie objęła i stwierdziła, że wszystko rozumie.
Po obiedzie zrobiłam to sama. Wujek z ciocią pili kawę i odpoczywali w ogrodzie, ja skłamałam, że idę do pokoju poczytać książkę. Robiłam tak, jak pokazywała mi ciocia. Ten mały dzyndzelek jest tak wrażliwy, że nie mogłam się oprzeć i go naciskać. Czasem stawałam przy oknie i patrzyłam na ciocię, jak rozmawia z wujkiem. Bawiłam się wtedy sobą, tak bardzo chciałam, by tu była i mnie dotykała. Jakie to cudowne uczucie! Wspominałam też, jak ciocia pieściła moje ciało, wyobrażałam sobie, że jest obok mnie i ja też mogę ją dotykać. Myślałam też o panu Antku i przypominałam sobie jego wielkie przyrodzenie. Czułam wtedy przypływ dziwnych obaw, ale też radości i przyjemności. Nawet wyobraziłam sobie, że go tam dotykam i robię ręką, co ciocia robiła niedawno Romkowi. Ciekawe, czy dałabym radę, czy by mu się podobało. Na te wyobrażenia fale szczęścia napływały jedna po drugiej, aż wyczerpana padłam i zasnęłam. Później wujek się ze mnie śmiał, że z zamkniętymi oczami to się raczej nie da czytać. To on mnie obudził, dziwiąc się, że nie zeszłam po kawałek placka. Ja pamiętałam tylko, że zanim zasnęłam, nie mogłam się wtedy opanować, że zawładnęła mną chuć, o której ciocia mi wspominała. Nie poznaję siebie, przecież nigdy wcześniej taka nie byłam. Już nie wiem, co mam myśleć?
Jest wieczór. Przed chwilą zapytałam ciocię, czy dziś do mnie przyjdzie. Pokiwała przecząco głową.
Już wiem, dlaczego dziś nie przyszła. Wszystko słyszę. Bardzo mnie wszystko ciekawi, kiedy to robią. I fascynuje, kiedy patrzę. Wszystkiemu się przyglądam przez szparę. Jest niewygodnie, jednak zawsze coś. Wujek też ma dużego, ale nie tak jak pan Antek. Podoba mi się, jak to robią. Oboje wyglądają na bardzo zadowolonych. Bardziej podoba mi się piękna pupa cioci, kiedy nią tak porusza, jakby tańczyła. Ma taką gładką skórę i jest ładnie zaokrąglona. Wujka jest inna – taka owłosiona i… po prostu inna. Bardzo lubię patrzeć, jak ciocia podskakuje na wujku, kiedy na nim siedzi. Bardzo lubię patrzeć, jak to robią. Bałam się, że dowiedzą się, że podglądam, bo raz przypadkiem stuknęłam głowa w ścianę, raz zaskrzypiała podłoga, ale chyba nic nie usłyszeli. Chociaż po chwili ktoś zdmuchnął świeczkę i już prawie nic nie widziałam. Mogłam tylko słyszeć. Skrzypienie łóżka długo nie ustawało. Wujek wciąż uciszał żonę, kiedy ta stękała i jęczała. Powtarzał, że to mnie obudzi, ale ciocia nic sobie z tego nie robiła. Jęknęła coś, że mam bardzo twardy sen, że sprawdziła i by nie przestawał. Wtedy wujek się uspokoił i nic już nie mówił. Ciała tak głośno i często się zderzały, że zdawało mi się, że ktoś energicznie klaszcze. Wujek znowu wpadł w dziwny stan, bo wciąż powtarzał, jakby przez zaciśnięte gardło, jaką ma piękną żonę, że ta ma ciało bogini, a na świecie nie ma większego szczęściarza niż on. Że jego żona ma najpiękniejsze cycki, jakie kiedykolwiek widział. Też tak uważam. Ciocia jest piękna. Rozpoznałam wtedy ten jęk rozkoszy, wiedziałam, że ciocia doszła. Po chwili łóżko zaczęło skrzypieć, wujek stękał, po czyn nagle nastała cisza. Ja stałam przy ścianie z ręką między udami i palcem w… Wiesz gdzie. Chwilę czekałam, bałam się, że podłoga zaskrzypi, a musiałam jakoś dotrzeć do łóżka. Te kilka kroków na siennik szłam chyba kilka minut, tak bardzo uważałam. Kiedy już leżałam pod kołdrą, zdjęłam koszulkę i wyobraziłam sobie, że mój palec to siusiak Romka. Ten Romek nawet mi się podoba. Ciekawe, czy chciałby robić ze mną to, co z ciocią? Na pewno. Ale ciocia mogłaby się złościć. Często mi powtarza, bym czasem nie dawała żadnemu chłopcu tam wkładać, nawet jeśli tego będę bardzo chciała. No chyba, że palce. Brzmiała bardzo poważnie. Mówiła też, że swoimi palcem poradzę sobie lepiej i będzie bezpieczniej. Zrobiłam, jak mówiła. I tak cały czas myślałam, że robi mi to Romek. Z panem Antkiem bałabym się spróbować, bo ma ogromnego. Na pewno by się tam u mnie nie zmieścił i pewnie by bolało.
Dorośli już śpią, a ja nie mogę zmrużyć oka. Piszę przy świecy, muszę. Tyle się ostatnio działo, że muszę to z siebie wyrzucić. Dobrze, że mam ciebie, mój pamiętniku. Próbowałam zasnąć, ale mnogość różnych myśli mi na to nie pozwalała. Znowu poczułam lęk. Boję się, że ktoś się o wszystkim dowie i powie wujkowi, a ten na pewno moim rodzicom. A ciocię to by pewnie z domu pogonił. To byłaby tragedia. Nie wiem, co bym wtedy zrobiła. Rodzice by mnie znienawidzili, pewnie też wyrzucili z domu. A jak wujek nas nakryje? Przecież już ostatnio mało brakowało. W ogóle dziwi mnie, jak łatwo cioci przychodzi to wszystko. Pan Antek, okoliczni junacy, ja. Wujek musi być ślepy. To fakt, że ciężko pracuje, często go nie ma w domu, ale naprawdę nie widzi krążących wokół cioci konkurentów? Raz czuję, że to okropne, raz, że to okropne być nie może. To daje tyle szczęścia, że aż ciało drży. Nawet teraz, jak myślę o naszych sekretach, coś wypełnia mnie radością. Zrozumiałam też, o co chodziło cioci, kiedy prosiła, bym dobrze cię ukrywała. Mogę zaszkodzić nie tylko jej, ale sobie. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Wujek o niczym nie może się dowiedzieć.
Marzena szybko zauważył, że Ania ma rację. Wcześniej opisywała innych, była pewnego rodzaju obserwatorką i recenzentką. Jednak od pewnego czasu bierze w tym udział i stała się bohaterką pewnych niemoralnych praktyk. I sama o tym pisała, i to kwieciście. Tam było wszystko – jeden dowód zdrady gonił kolejny. To była księga bezeceństw, mogąca pogrzebać szczęście wielu nieświadomych prawdy ludzi.
03.08.1958
Nie uwierzysz! Dziś obudziła mnie ciocia. Przyszła jak co dzień. Mówiła, że śniadanie już dawno wystygło, że niezły ze mnie suseł. Znowu tak pięknie się uśmiechała, że jej białe zęby błyszczały jak diamenty. Fryzurę też miała ładnie ułożoną. Nagle spoważniała i usiadła na brzegu łóżka. Bałam się, że coś się stało. Wtedy powiedziała, że wie, że w nocy byłam niegrzeczna i że podglądałam. I nie tylko podglądałam. Zawstydziłam się i przez chwilę czekałam na reprymendę. Ale wtedy ciocia zamilkła, a jej twarz spoważniała jeszcze bardziej. Patrzyłam, jak dłoń cioci wsuwa się pod pierzynę, jak jej oczy patrzą w moje. Wiedziałam, do czego to zmierza. Wstydzę się teraz, że odruchowo rozchyliłam uda i nie powiedziałam nawet słowa. Po prostu odwróciłam głowę w przeciwną stronę i zaczęłam wpatrywać się w okno. Pozwoliłam na to wszystko. Gdy ciocia bawiła się cipką, nawet nie mruknęłam. Cieszyła się z tego. Szepnęła też, że to miłe, że tak szybko robię się mokra, a palce tak łatwo znikają w ciasnej szczelinie. Śmiała się też, że mam cipkę jak grzebyk młodej kurki, że jej taki przypomina. Kilka chwil wsłuchiwałam się w powtarzalne odgłosy ruchów ręki, szelest pościeli, regularne trzeszczenie ramy łóżka. Nie miałam odwagi spojrzeć na ciocię, tym bardziej pod pierzynę. Kątem oka widziałam, jak ta się w jednym miejscu unosi i opada. Przestałam się wszystkim przejmować, dopiero gdy pieszczoty doprowadzały mnie na granicę szczęścia. Jednak ciocia wciąż wtedy robiła krótkie przerwy. Denerwowało mnie to. Bardzo! Wtedy odwaga pojawiała się sama. Patrzyłam w oczy zadowolonej cioci i nie mogłam przestać poruszać biodrami. Sama szukałam rozkoszy, błagałam o nią. Nie wiem, co mną kierowało, ale nie mogłam nic z tym zrobić. Ciocia wciąż pytała, czy tak jest miło?, czy mi się taki poranek podoba?, czy ma tak jeszcze robić?, a ja tylko kiwałam głową i uciekałam wzrokiem, bo już nie wiedziałam, jak się zachować. Wtedy ciocia odrzuciła kołdrę i kazała mi patrzeć, jak palec pracuje w cipce. Kiedy kolejny raz byłam bliska spełnienia, a ciocia przestawała poruszać ręką, chwyciłam ją swoimi dłońmi i nadawałam właściwy rytm. Prosiłam, by nie przestawała, wielokrotnie o to błagałam! Uśmiechała się i dawała mi to, czego tak pragnęłam. Byłam zaślepiona żądzą, wciąż dyszałam i cichutko jęczałam, a ciocia już do samego końca nie zatrzymała palcowania. Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje! Na koniec dołożyła jeszcze drugą rękę – położyła ją na wzgórku tak, by kciuk ślizgała się w górę i w dół po moim dzyndzelku. Po chwili wydałam głuchy jęk. Już nie pamiętam, czy byłam wtedy cicho, ale chyba próbowałam. Leżałam i dyszałam, kiedy dziwnie rozpromieniona ciocia wychodziła z pokoju i przypominała mi o śniadaniu. Na myśl, że za chwilę zejdę na dół i jakby nic, zjem przygotowany posiłek, znowu czułam się jak we śnie. Już nie wiem, który świat jest tym prawdziwym. Boże!, co ja wyprawiam!? Co my wyprawiamy!?
Dziś na spacerze wyznałam cioci prawdę, że lubię, kiedy przychodzi. Wszystko przez ten poranek, choć wolę nocne spotkania. Chyba dobrze zrobiłam, bo ona bardzo się ucieszyła i powiedziała, że też zawsze na to czeka, że przyciągam ją jak zapach polnych kwiatów. Że mój „kwiatuszek” ją zniewolił. To prawda, że lubi kwiaty. Często na spacerach je wącha. Wtedy tak pięknie wygląda. Pytała mnie o to już wiele razy, czy naprawdę nie mam nic przeciw temu, co robimy, ale dziś brzmiała jakoś poważniej. Mówiła, że za nic w świecie nie chciałby mnie skrzywdzić, jak kiedyś ją skrzywdzono, bo nikt jej o nic nie pytał. Dlatego się upewnia. Już się nie wstydziłam prawdy. Ucieszyła się mocno i mnie przytuliła. Zapytała mnie o dzisiejszą pobudkę, a ja przyznałam, że mi się podobała. Nie mówiłam jej, że dzięki temu czuję się dorosła i ważna, mogłaby się ze mnie śmiać.
Cieszę się, że ciocia tak często przychodzi. Dziś w nocy było tak miło. Moje ciało za każdym razem drżało, gdy ciocia zaczynała je głaskać. Na początku często czuję dziwny lęk, wstyd, ale to zawsze szybko znika. Boję się pierwsza dotknąć ciała cioci, ale ona jakoś tak robi, że odwaga się pojawia. Czuję radość, gdy gniotę jej sprężyste piersi, podoba mi się, jak ona robi mi podobnie. Wciąż powtarza, że taka tajemnica mocno nas łączy. Dziś długo mi je całowała, często droczy się z moimi uroczymi kamyczkami. Tak nazywa sterczące brodawki, które rzeczywiście twardnieją, gdy ciocia kładzie się blisko mnie. Mówi, że tak już jest i że często wie, kiedy w dzień mam sprośne myśli. Dostrzega to właśnie po tym, że widać to na mojej sukience. I że jak dobrze się przyjrzę, zauważę to u niej. Dziś było tak miło. Teraz się wstydzę o tym pisać, ale przecież ty, mój pamiętniku, wiesz o mnie wszystko, więc chyba nie powinnam się niczego bać. Coraz częściej się boję, że ktoś cię znajdzie i wszystkiego się dowie. Ciocia wie, że piszę, znowu prosiła, bym była niezwykle ostrożna. Powtarza, że naszej przyjaźni nikt nie zrozumie. Nie w tych czasach, nie w tym miejscu. Dziś ciocia zaczęła od dotykania moich piersi. W trakcie sama się rozebrała i ocierała się swoimi dużymi cyckami o moje. To było takie wyjątkowe, gdy twarde brodawki się trącały. Nie mogłam już dłużej wytrzymać i zaczęłam je całować. To ucieszyło ciocię. Powtarzała też, że kobiety są wspaniałe, że wiedzą o sobie wszystko, w tym, jak rozkoszować się podobnym do swojego ciałem i jak rozkosz dawać. Twierdziła, że wiele pań w mieście i w świecie robi podobnie, tylko się o tym nie mówi, bo zwykli ludzie mają zbyt wąskie horyzonty, by to zrozumieć. Wierzyłam jej. To nie mogło być złe. Długo leżałam, a ona głaskała moje ciało i całowała. Była taka delikatna. Panikowałam, gdy kreśliła językiem jakieś znaki na moim brzuchu, śmiejąc się cicho, gdy drżałam, choć nie mam łaskotek. Bałam się, że zejdzie niżej. Tam, gdzie… było tak wilgotno i gorąco. Mój zapach tam mógłby się cioci nie spodobać. Mnie czasem się nie podoba, choć niekiedy nie ma to zupełnie znaczenia. Po chwili pochwaliła mnie, że ładnie tam pachnę mydełkiem, że cieszy się, że o to dbam. Prosiła, bym cały czas się do tego przykładała. Głaskała kępkę moich włosów pod pępkiem, jakby je rozczesywała i formowała. Dziś jej twarz była tak blisko, że czułam ciepło wydychanego powietrza. Raz płonęłam wstydem i miałam ochotę uciec, raz w myślach błagałam o dotyk. O dotyk tam niżej, gdzie mrowienie stawało się nieznośne, wręcz bolało. A ciocia skrzętnie omijała szparkę, jakby nie chcąc sprawić mi przykrości. Nie wiedziałam, co zrobić, by w końcu wsunęła palca, by dotykała ten wrażliwy guziczek, którym sama potrafię się bawić i dać sobie szczęście. A ciocia wciąż odganiała moje palce, które odruchowo pojawiały się między udami. Mówiła, że dziś mi coś pokaże, ale muszę jej mocno zaufać. Tłumaczyła, że sama jeszcze nigdy tego nie robiła, że to piękne, że skoro jesteśmy tak wyjątkowymi przyjaciółkami, możemy tego bez obaw spróbować. Że z kimś innym by tego nie robiła, bałaby się. Pomyślałam wtedy, by robiła, co tylko chce, byle tylko dała mi szczęście, bo moje ciało już niecierpliwie wiło się po prześcieradle. Miałam ochotę błagać, by mnie tam wreszcie dotknęła, sama czułam nieodpartą ochotę, robić to jej. Musiałam zatkać buzię rękami, bo kiedy przesunęła kciuk wzdłuż szczelinki, głośno stęknęłam. To było silniejsze ode mnie, choć przecież wiedziałam, że musimy być cicho. Trzymałam dłoń na buzi i mruczałam, gdy ciocia powtarzała ruchy palca. Wydawało mi się, że czuję na cipce oddech, ale bałam się spojrzeć. Ruchy palca stały się szybsze, co chwilę też jeden na moment wsuwał się w szparkę i wychodził, by wrócić do pocierania płatków. Kiedy spuściłam wzrok, widziałam, jak ciocia wszystkiemu przygląda się z bliska, jak wręcz zagląda do mojej cipki, jak oblizuje usta, jakby szykowała się ją posmakować. Spojrzała mi wtedy w oczy i powiedziała, żebym się nie bała, że za chwilę czegoś spróbuje. Nie miałam odwagi się odezwać, tylko posłusznie skinęłam głową. Wtedy usłyszałyśmy jakiś ruch za ścianą. To wujek wstał. Ciocia błyskawicznie sięgnęła po piżamę i ją założyła, ja wzięłam z niej przykład. W pokoju było ciemno, ale obie widziałyśmy panikę i strach w swoich oczach. Poruszenie w moim pokoju na pewno było słyszalne za ścianą. Ciocia szepnęła coś na pożegnanie, ale nie zrozumiałam, bo szybko wyszła. Słyszałam, jak drzwi do izby cioci i wujka skrzypnęły, a ciocia tłumaczyła, że musiała ze mną porozmawiać, bo znowu miałam zły sen. Wujek, jak zazwyczaj w podobnym przypadku, stwierdził, że to pewnie dlatego, że za długo siedzę z dala od rodzinnego domu. Długo czekałam, ale ciocia już nie przyszła. Nie mogę spać, dlatego ci to piszę.
04.08.1958
Ciocia biegała dziś po kuchni w rytm piosenek radiowych. Te o poranku zawsze są takie skoczne i wesołe. Dziś ciocia miała tę piękną niebieską sukienkę w białe grochy. Wygląda w niej jak modelki ze zdjęć w czasopiśmie Kobieta i życie. Dobry humor udzielił się również mi, nawet przetańczyłyśmy dwie piosenki. Ciocia wciąż śpiewała, znała chyba każdą. Dziś również pozwoliła mi ponosić swoją ukochaną ozdobę i przez chwilę byłam prawdziwą księżniczką. Ciocia się uśmiechała i mówiła, że noszenie prawdziwych perły to przywilej arystokratek. Czułam się jak dama, jak królowa. O dziwo, wtedy było tak zwyczajnie, jakbyśmy nie miały przed światem nic do ukrycia. Przez chwilę myślałam, że to, co się działo w nocy, było tylko snem, wytworem fantazji, że jest dla mnie zwykłą ciocią, która mnie czasem onieśmielała swoją mądrością. Uwielbiam z nią rozmawiać. Zna tyle wesołych historii.
Po śniadaniu ciocia podeszła do drzwi wejściowych i je zamknęła na klucz. Spojrzała na mnie badawczo, czy to mnie dziwi, bo te drzwi zawsze stały otworem do samego wieczora. Po uśmiechu zrozumiałam, co miało się zdarzyć. Rozradowana, wręcz podekscytowana powiedziała, że dziś mamy cały dzień dla siebie, bo wujek wróci późnym wieczorem. Poprosiła, bym się tak ładnie umyła, jak wczoraj wieczorem i przyszła do niej do pokoju.
Marzena kolejny raz nie wytrzymała. To się nie mieściło w głowie! Wyobraźnia tak się pobudziła, że zaczęła pisać własne scenariusze tego, co miało się wydarzyć. Ta scena miała początek tutaj – rozejrzała się po kuchni, w której właśnie piła chłodną już herbatę. Odłożyła zeszyt, zamknęła oczy i głaskając krocze, fantazjowała o tym, że to ona ma za chwilę udać się do pokoju cioci. Ta myśl pojawiła się automatycznie. Fala podniecenia zmiotła resztki wstydu i przyzwoitości, które nakazywały rezygnację z tak śmiałych projekcji. Kobieta spojrzała w dół i nie miała pojęcia, jak to się stało, że bawełniane spodenki i bielizna leżą na podłodze, zahaczone o jedną stopę, a w okolicy nadgarstka czuje niedawno krótko przystrzyżone włosy. Opuszki palców już bawiły się brzegami warg sromowych, spokojnie sunąc po ich obwodzie. Po chwili Marzena siedziała na krześle w kuchni i masturbowała się jak zaczarowana. Myśli o tym, że kilka dekad temu w tym samym miejscu uprawiała seks Gienia, że w tym wiejskim domu działo się tyle sprośności, doprowadzało ją do drżenia. Nie hamowała ekstatycznych pomruków i rwanych jęków, gdy wkładając w siebie palce, po chwili wychodziła im naprzeciw jak zawodowa kurtyzana. Jedyne czego żałowała, to pozostawienia swoich zabawek w domu. Teraz wystarczyłaby jej jedna, na którą by się nadziała i zrobiła sobie dobrze. Ale paluszki też miała sprawne. Kto podszepnął jej, by położyła się na plecach na stole i perwersyjnie szeroko rozłożyła uda? Ona sama. Pomyślała o tym i nie widziała przeszkód, by się hamować. Palcowała pochwę z taką determinacją i częstotliwością, że stół odpowiadał rytmicznym stukaniem drewnianych nóg. Trzeszczenie stołu w ogóle jej nie niepokoiło, bo mebel wyglądał na bardzo solidny. Tym bardziej nie martwił jej widok stodoły za oknem, które nie miało żadnej firanki. Kobieta już wpadła erotyczny amok. Palcowała cipkę, poklepywała ją, czasem naciągała skórę wzgórka łonowego, by wyeksponować łechtaczkę. Była już na finiszu i kierowały nią czysto zwierzęce pobudki. Teraz brał ją tu jak burą sukę pan Antek, ten z potężnym członkiem, nawet czuła, jak mocno ją wypełnia. Tak tego pragnęła! Orgazm wykrzyczała gdzieś w przestrzeń starego pustego domu, po czym kilka minut leżała z bezwładnie zwisającymi za blatem nogami i przyglądała się sufitowi, który w podobnej pozycji kiedyś wielokrotnie musiała obserwować Gienia.
Muszę zrobić przerwę, bo oszaleję – śmiała się Marzena, kiedy z trudem zeszła ze stołu. Dopiero teraz poczuła na pupie chropowate drewno, nie było to przyjemne. Gdy zrobiła krok, by sięgnąć po ubranie, nogi jej się ugięły, jakby nie miała nad nimi kontroli. Stawiając kilka kolejnych kroków wyglądała jak paralitka. Tylko się uśmiechnęła, bo czasem tak się po prostu działo. Właśnie kolejny raz, już trzeci, się masturbowała, a jeszcze zostało sporo kartek do przeczytania. Wiedziała, że zeszyt nie jest zapisany do końca, wielokrotnie przekartkowała jego zawartość. To wiele tłumaczyło. Brulion po prostu tutaj został. Najwyraźniej Ania nie chciała ryzykować. Mądra dziewczyna, dojrzała decyzja – podsumowała wnuczka.
Marzena miała już spore erotyczne doświadczenie. Nie takie, jakby sobie życzyła, bo jej życie erotyczne było dość specyficzne, ale przynajmniej jakieś miała i nie szukała na siłę partnera. Dziś jednak pierwszy raz jej fantazja dotyczyła przedstawicielki tej samej płci. Kiedyś tam pojawiały się epizody, jakieś skrawki scen z udziałem kilku atrakcyjnych pań, które odwiedzały bibliotekę, ale bardziej jako tło, nigdy motyw przewodni. W tych fantazjach zazwyczaj atrakcyjne panie przyłapywały ją w publicznym miejscu w czasie pieszczot, a później patrzyły. W grę wchodził szantaż – bo groziły, że powiedzą o wszystkim dyrektorce placówki, albo zwykła ludzka ciekawość, ale nigdy fizyczny kontakt. Dziś myśl o tym, że inna kobieta mogłaby ją tam dotykać, tym bardziej lizać, dostarczyło niesamowicie intensywnych podniet. Przed chwilą, leżąc na stole, zgodziłaby się na wszystko. Przez chwilę nawet ją to zaniepokoiło, ale na szczęście potrafiła to sobie wytłumaczyć. Przez chwilę miała okazję poczuć się jak kiedyś babcia. Podobna słabość, podobna obojętność na wszelkie zasady i poprawność, podobne pragnienia.
Uznała, że to najlepszy czas, by trochę odetchnąć od wspomnień babci i zwiedzić dom. Dość łatwo zlokalizowała pokój, w którym w czasie wakacji mieszkała Ania. Na pewno się zmienił, ale znowu bycie w miejscu tak naznaczonym przeszłością, powodowało głębsze oddechy. Kilka chwil nawet stała z zamkniętymi oczami i próbowała odtworzyć kilka scen z życia tego pomieszczenia. Musiało być świadkiem wielu ciekawych sytuacji. Zazdrościła ścianom. Chyba nawet odnalazła szparę pomiędzy belkami, która umożliwiała zajrzenie do drugiego pokoju.
Bała się wejść na schody prowadzące na stryszek. Nie tylko skrzypiały, w ogóle nie budziły zaufania. Jeden stopień nawet był połamany. No i nie miała przy sobie klucza do drzwi na ich szczycie, ten został na dole w całym pęku.
Spanikowała, kiedy wróciła do kuchni. Nie widziała na blacie zeszytu! Jak…!!? Kto go zabrał!!? Odetchnęła, bo obracając wzrok w stronę zlewu, zauważyła, że tuż obok niego leżał brulion. No tak, przecież myłam ręce – przypomniała sobie. Róg zeszytu wystawał spod ścierki kuchennej. Tak, przecież go tam wtedy położyłam. I przykryłam – uspokoiła napięte nerwy.
Popołudnie zrobiło się piękne. Po ulewie pozostały już tylko kałuże, mokra trawa i lekkie świeże powietrze. Zapach wilgotnego parującego gruntu kazał Marzenie wykonać kilka głębokich wdechów, by nasycić zmysły pierwotnym aromatem Matki Ziemi. Jak tu cicho i pięknie – powiedziała do siebie i zaczęła iść w stronę oddalonego około kilometra jeziorka. Upewniła się, że wszystko włożyła do torby – klucze, portfel, telefon. I najważniejsze – pamiętnik. Pamiętała uczucie lęku przed utratą zeszytu, kiedy wróciła do kuchni. Nie chciała ryzykować i go zostawić bez opieki. To był teraz najcenniejszy skarb. W drodze sporo myślała. Dziś romans pomiędzy kobietami, nawet między dorosłą kobitą i młodą dziewczyną nie było niczym zdrożnym. Nie aż tak zdrożnym. Ludzie przywykli do różnorodności i nawet jeśli tego nie pochwalają, to raczej tolerują, na pewno nie piętnują. Jednak wtedy było inaczej. Kobieta z nastolatką? W dodatku w kręgu rodziny? Na wsi? Gdyby to wypłynęło, byłoby to katastrofalne w skutkach. Cała okolica by o tym huczała, byłby skandal na cały powiat, jak nie województwo. Gienię wywieziono by z wioski na furze gnoju, jak czyniono z wiedźmami w średniowieczu, a dziewczynę pewnie posądzono o czary, chorobę lub uznano za niespełna rozumu. A może na nią by to wszystko zrzucili? Gospodarz Marian nie miałby tu życia, pewnie by się załamał. Wtedy ludzka pogarda, ślepe oddanie zasadom, często bezrefleksyjne, były bezwzględne. Jak one to przetrwały? Jak poradziły sobie z obawami? Jak Gienia mogła narażać tak niewinną nastolatkę? Ostatnim „jak?”, było pytanie o to, jak to się stało, że nikt wcześniej nie natknął się na pamiętniki babci Ani? Tyle lat leżały i czekały na odkrywcę. Większość znajdowała się w szafie, w pudle, bez specjalnej troski o zawartość. Pamiętniki mogła przecież znaleźć przypadkowa osoba, nie musiały trafić do niej. A ten w torbie przecież mógł odnaleźć, choćby ktoś reperujący dach stodoły, może nawet Marian, albo któryś z jego pomocników. Albo mógł zamoknąć. Dachówki nie stanowią bariery nie do pokonania. Kilka mogło zostać uszkodzonych, a woda dotrzeć wszędzie. W głowie Marzeny powstawało mnóstwo scenariuszy.
Późne popołudnie było na tyle przyjemne, że Marzena usiadła na trawie i spoglądając na okolicę, uznała, że to cudowne miejsce. Wielkie wrażenie robiły na niej chmury. Płynęły po wciąż błękitnym niebie, a zza horyzontu wyłaniała się już czerwona łuna powoli zwiastująca zmierzch. Patrzyła na okolicę, na otaczające łąki i szarzejący w oddali las. Zostało tu jeszcze wiele naturalnej sielskości, co prawda zakłóconej nieco obecnością napływowej miastowej ludności, ale wciąż krążył tu duch tamtych czasów, kiedy Marian prowadził duże i dobrze prosperujące gospodarstwo.
Czytała i, nawet się specjalnie nie rozglądając, poruszała powolutku wciśniętą w spodenki ręką. Czuła się wolna i niczym nieograniczona. Sportowe bawełniane szorty nie stanowiły większej przeszkody. Były luźne, a bielizna skąpa i z cieniutkiej koronki. Kobieta pochłaniała kolejne słowa, a pokryte wilgocią palce reagowały zmysłowym tańcem. Była tak ładnie wydepilowana, a wąski pasek włosków łonowych na wzgórku przystrzyżony, że kiedy tam zaglądała, czuła się jak nastolatka. W takich sytuacjach uwielbiała gładką skórę okolic łona, tę jeszcze delikatniejszą na wargach sromowych ubóstwiała, a nabrzmiały i tak teraz wrażliwy koralik kochała. Aż nią trzęsło, gdy go trącała. Było jej już tak dobrze, kiedy podszept intuicji, jakieś przeczucie, ostrzegło ją przed czymś. Nie potrafiła zdefiniować przed czym, ale poczuła ukłucie strachu. Czuła się obserwowana, choć nikogo nie widziała. Odruchowo wycofała dłoń, żałując, że alarm nie pojawił się tę jedną minutkę później, wtedy byłoby jej wszystko jedno.
Zamknęła zeszyt, upewniła się, że znalazł się w torbie i wstała. Jakby nic – dla niepoznaki, gdyby jednak ktoś ją obserwował, otrzepała spodenki, rozprostowała kości i ruszyła w drogę powrotną. Stawiała długie susy, a wysoka trawa uderzała o łydki i je łaskotała. Dopiero na polnej drodze zaczęła iść równym szybkim krokiem. Zaczepiła myśl o to, co udało jej się przeczytać jako ostatnie – Ania miała przyjść do pokoju Gieni. Chyba miało dojść do kolejnego „spotkania przyjaciółek”. Ależ ta Gienia była napalona! Tak czytelniczka czuła.
W opuszczonym domu przynajmniej mogła się odciąć od świata. Stare ściany wystarczały, by czuć się pewniej, choć w promieniu dobrych dwustu metrów nikt inny nie mieszkał, a ta część wioski zdawała się wymarła. Odkąd tu przyjechała, widziała może dwie osoby, w dodatku to były dwie starsze panie. Upewniała się, że przekręciła górny zamek łucznik, ale nie myślała wrócić do przerwanej nad jeziorem czynności. Jeszcze nie. Postanowiła najpierw zjeść kolację. Niewyszukaną, by nie tracić czasu na jej przygotowanie. Jutro już miała wracać do swojego przytulnego mieszkania w mieście, przetrwa ten wyjazd jak survivalowiec. Dwie kromki z serem i herbata wystarczyły.
Kwadrans później nie mogła oderwać oczu od opisu tego, co działo się w pokoju Gieni.
Ciocia poprosiła, bym się zatrzymała i stanęła przed nią. Sama siedziała na łóżku, oparta za plecami na prostych ramionach i mi się przyglądała. Była w tej ładnej sukience w chabry i miała na szyi perły, które zakłada tylko na specjalne okazje. Zapytała, czy wiem, po co tu przyszłam? Kiwnęłam głową, bo przecież wiedziałam. Zapytała też, czy nie chcę teraz wyjść, bo za chwilę może być za późno. Nie potrafiłam nic z siebie wydusić, poruszyłam tylko na boki głową. Nie chciałam wyjść. Może powinnam uciec, ale nie mogłam, coś mnie przyciągało, ciekawość mnie zżerała. Tak bardzo pragnęłam być z ciocią w taki sposób jak wcześniej. Pochyliła się w moją stronę i sunąc dłońmi po moich udach od kolan w górę, wślizgnęła się pod sukienkę. Nim się spostrzegłam, moje majtki leżały na podłodze. Ciocia dyszała od emocji. Ciepłe dłonie cioci gładziły moje pośladki, wnętrza ud, biodra, a ja czerwieniłam się jak dojrzały pomidor na krzaku. Czułam ogromny wstyd, cała drżałam, czasem zamykałam oczy, bo nie mogłam znieść spojrzeń cioci. Zapytała mnie wtedy kilka razy, czy ma mnie tam dotknąć, czy tylko tak lekko głaskać? Czy chcę znowu zakosztować dorosłego życia? Czy może ma skończyć na tym, co robi teraz? Bałam się to powiedzieć, paraliżował mnie wstyd. Kiwnęłam głową i zamknęłam oczy, by nie widzieć twarzy cioci. Bałam się, że weźmie mnie za jakąś frywolną dziewuchę, a ja tylko pragnęłam jej dotyku. Gdy zrzuciłam sukienkę, długo jeszcze stałam w rozkroku, a dłonie cioci ślizgały się po mojej cipce. Ruchy były bardzo delikatne i ostrożna, choć ciocia głęboko i głośno oddychała, a jej palce drżały. Wyznała mi, że zdecydowała się na to całe szaleństwo, bo mam wyjątkową wrażliwość, że zachwyca ją moja dojrzałość. Że mam w sobie ukrytą kobiecość, którą ona podziwia. Wtedy wstała, rozpięła guziki swojej sukienki, która zsunęła się z niej prosto na podłogę. Ciocia nie miała pod spodem nic. Od razu zauważyłam, jak ma duży biust i mocno sterczą jej sutki. Moje też, tyle że moje były drobniejsze. Po chwili poprosiła mnie, bym całowała jej brodawki, jak pokazywała mi wcześniej. Mówiła, że mogę je lekko przygryzać, że to ją doprowadza do szału, znaczy, że to uwielbia. Stała jak posąg, a ja pieściłam piersi z takim zapałem, że przestałam się już wstydzić. Prosiła, bym głaskała jej plecy, ramiona, bym czasem pocałowała skórę karku. Czasem nie mogłam się od tego oderwać, tak mi się podobało. Ciocia śmiała się, że właśnie tak wybucha w człowieku żądza, że właśnie wtedy trudno się opanować. I że wtedy żyje się najprawdziwiej, bo zgodnie z naturą. Ucieszyła się, kiedy w trakcie całowania piersi, moja dłoń znalazła się między jej udami. Pogładziła mnie wtedy po włosach i wyszeptała słowa podziękowań. Reagowała na każdy dotyk. Tak zmysłowo przymykała oczy, a jej usta tańczyły w przeróżnych uśmiechach, że wciąż, i wciąż, pragnęłam to widzieć. Nie wiem, kiedy dłoń cioci znalazła się między moimi udami. Szybko odwzajemniła pieszczoty, jej palce cudownie tańczyły na mojej szparce. Stałyśmy w pokoju cioci i się dotykałyśmy. Jakbyśmy tańczyły. Przestało mnie już przerażać, że wszystko widać, że robimy to w biały dzień. Słyszałam nawet grające na dole radio, jakby wszystko toczyło się zwyczajnym codziennym torem. Szybko znalazłyśmy się na łóżku. Tam już bawiłyśmy się same swoimi muszelkami, czasem ciocia pomagała mi, czasem ja jej. Wiele razy cieszyła się, że jestem taka otwarta i śmiała, że jestem doskonałą przyjaciółką. Twierdziła, że nigdy by tego o mnie nie pomyślała, że taka jestem. I dobrze, by inni też tak uważali. Mówiła też, że jeśli zasłużę, zrobi mi prawdziwą próbę odwagi, ale nie jest pewna, czy jestem gotowa. Nie mogłam się doczekać, co to za próba, ale nie powiedziałam tego, nie dopytywałam. Długo leżałam na łóżku, a ciocia wsuwała we mnie palce, zachwalając moje zgrabne ciało i poziom nawilżenia szparki. Nie wiem, co w tym dziwnego, zawsze tak mam, ciocia również. Wciąż powtarzała, że moja cipka jest taka urocza i sprężysta, a płateczki delikatniejsze niż te pąków róży. Wciąż powtarzała, że mój kwiatuszek jest prześliczny, że nie może się napatrzeć. Czasem pracując w środku palcem, całowała mój brzuch, mówiła, że musi. Bywały chwile, że nosem dotykała mojej kępki włosów, brodziła w niej i wdychała zapach, co bardzo mnie zawstydzało. Chyba to czuła, bo kiedy nerwowo szarpałam ciałem, uśmiechała się i oddalała twarz. Tak mi było wstyd, a jednocześnie wszystko obojętne. Nie rozumiem czasem tych dorosłych spraw. Wtedy dzieją się niewytłumaczalne rzeczy.
Później nie miałyśmy skrupułów, liczyła się tylko przyjemność. Siedziałyśmy naprzeciw siebie z rozchylonymi nogami i robiłyśmy to, co przynosiło szczęście. Ciocia patrzyła mi raz w oczy, raz między uda, ja robiłam podobnie. Syciłyśmy się widokiem nagości, a robiąc to w biały dzień, chyba obie myślałyśmy, że to się nie może dziać naprawdę. Ale tak było. Po tym, jak poczułam spełnienie, długo jeszcze patrzyłam na zmagania cioci. Powtarzała, że potrzebuje więcej niż ja czasu, a ja tylko kiwałam głową, biorąc to za oczywistą rzecz. Po chwili już w ogóle nie przejmowała się moją obecnością. Czasem przetaczała się w pościeli, mówiła, że szuka wygodnej pozycji, że musi, że jest coraz bliżej. Kiedy klęczała z wypiętą pupą, a spomiędzy jej ud dało się zobaczyć masujące srom palce, mówiła, bym sama kiedyś spróbowała w taki sposób, że to wyjątkowe doznanie, tak się zapomnieć. Napomknęła też, że robiłaby ze mną takie rzeczy, o których mi się nie śniło, ale chyba na to jeszcze za wcześnie, że może przyjdzie na to czas. Ale była wtedy bardzo pobudzona, pewnie mówiła, co jej ślina na język przyniesie. Przecież już robiłyśmy zabronione rzeczy i wtedy ciocia też mówiła o wielu dziwnych sprawach. Wtedy poprosiła, bym jej pomogła i do jej palców, dołączyła swoje, że tego potrzebuje. Zrobiłam, jak prosiła. Nasze dłonie się często trącały, jakby biły o miejsce, ale ciocia rzeczywiście zbliżała się do szczęścia, bo wzdychała już nie tylko coraz głośniej, ale też częściej. A później śmiała się z tego, w jakiej pozycji skończyła. Mówiła, że nie panuje nad tym, że każdy się czasem zapomina. Dziękowała mi za pomoc, mówiła, że to przeważyło. I śmiała się, że to jeszcze nie koniec, że jak się odważy, wprowadzi mnie w tajniki prawdziwej sztuki kochania. Tak to nazwała, choć śmiała się przy tym, więc chyba żartowała. Lubię, gdy po wszystkim jest taka wesoła i szczęśliwa. Nie wierzę, że ja… Że mi się to tak podoba.
Później może jeszcze dopiszę resztę.
Marzena przerwała czytanie i nie wiedziała już, co myśleć. Potrafiła sobie to wszystko wyobrazić, to się na pewno zdarzyło, tego była pewna, ale wciąż nie pasowało do obrazu babci, którą znała. Ten rozdźwięk był irytujący. Znowu wolała myśleć o Ani, jak o wyimaginowanej literackiej bohaterce, a nie prawdziwej osobie. Opuściła oczy na linijkę tekstu poniżej i kontynuowała. Relacja Ani z tego dnia zdawała się nie mieć końca. Kilka stron opisów tego, co Gienia z nią wyprawiała, nie mogło być zmyślone. Sporo też rozmawiały, Ania nawet zadała kilka pytań dotyczących romansów cioci. W zasadzie o każdy wyskok. Niestety Gienia odpowiadała krótko, zdawkowo, obracając wszystko w żart. Dla odwrócenia uwagi często dobierała się do dziewczyny i kontynuowały zabawę w „dorosłe przyjaciółki”. Marzena czuła te emocje, to szaleństwo, rozumiała to zupełne zapomnienie się jednej i drugiej bohaterki. Sama wiedziała, że niewiele trzeba, by czasem wpaść w erotyczny amok. I nagle ta dziwna relacja pomiędzy kobietą i nastolatką, ciocią i… podopieczną, nabrała wręcz romantycznego charakteru. Nagle mocno wybrzmiały akordy ciepła, pewnej kobiecej delikatności, relacja stawała się niezwykle pozytywna, nawet jeśli w newralgicznych momentach okraszona niezłą pikanterią. Okazywało się, że to nie była kolejna przygoda Gieni, a fascynacja Anią, apoteoza cielesnego obcowania.
Po dokończeniu szczegółowych opisów, Marzena nie mogła dłużej powstrzymać paluszków. Tak była rozgrzana, że zabawa trwała nadzwyczaj krótko.
Już wrócił jej właściwy oddech. Ta „wyczerpująca przerwa” okazała się niezbędna. Musiała rozładować emocje, w przeciwnym wypadku nie byłaby w stanie dalej czytać.
Ugotowała wodę i zaparzyła kolejną herbatę. Dobrze, że wzięła turystyczny kubek, bo te stojące do góry dnem na drucianej suszarce w szafce, zdawały się niedomyte. Usiadła przy stole, napiła się łyka ciepłego naparu i czytała dalej.
05.08.1958
Dziś pocałowałam Romka. Wrócił z wyjazdu i przyszedł pod dom. Ciocia nie miała czasu, bo piekła chleb, więc poszliśmy razem nad jezioro. Gdy siedzieliśmy i gadaliśmy, nie wytrzymałam i dałam mu buzi, tak o. Długo się zbierałam, prawie zrezygnowałam, ale nagle to się stało. Chyba go zaskoczyłam, a może nie lubi całusów, bo otarł usta i się dziwnie marszczył. Myślałam, że tego chce, bo zerkał na mnie, jak czasem na ciocię. A później się śmiał, ze mnie. Mówił, że coś już mi tam pod bluzką urosło, ale on woli większe. Że za tak młode klaczki się nie bierze. Wielki lowelas! Ledwo skończył osiemnaście lat, a już ma się za wielkiego czarusia. Różnią nas niecałe dwa lata, a ja i tak jestem prawie tak wysoka jak on. Wielki dorosły, a się nie zna. Sama ciocia mówiła mi, że mam już ciało kobiety, że urodna jestem i chłopaki wkrótce nie dadzą mi spokoju. Co za wstyd! Pomyliłam się. Żeby tylko cioci nie powiedział. Wciąż o nią pytał. Wiem dlaczego, ale obiecałam cioci, że nikomu nie pisnę słowa. Gdyby chciał, mógłby mieć ode mnie część tego, co chodzi mu po głowie. Może nie tak jak z ciocią, ale nie byłby zbyt stratny. Dziś miałam ochotę mu pokazać, co mam pod sukienką. Gdyby tylko chciał i prosił, jak wtedy ciocię, pozwoliłabym mu się dotykać. To takie przyjemne. Ciekawe jak robią to dziewczynom chłopaki? Bardzo też chciałabym zobaczyć z bliska jego przyrodzenie. A dotknąć? Jejku!, gdyby to się udało. Patrzyłam na jego spodnie i wyobrażałam sobie, co jest pod spodem. Niby wiedziałam, bo widziałam, ale tak z bliska to byłoby coś. Nie mogłam przestać o tym myśleć. Byłam pewna, że jak pocałuję Romka, on to zrozumie.
Marzena czytała i przerzucała stronę za stroną. Wypieki na policzkach zdawały się coraz intensywniejsze, a myśli coraz mniej poukładane. Dziewczyna czytała jak zahipnotyzowana. Świadomość do niej wróciła, gdy zrozumiała, że zbliża się do końca pamiętnika.
08.08.1958
Tego popołudnia ciocia powiedziała, że do mnie przyjdzie, że może to być ostatnia taka szansa. Dawno nie widziałam jej tak podekscytowanej. Rodzice mieli po mnie przyjechać dopiero za dwa dni, ale dzięki temu, że wujek wybierał się na noc na ryby z panem Antkiem, ciocia chciała wykorzystać okazję bycia tylko ze mną. Powtarzała, że będzie wyjątkowo, że już na tyle poznałam ten świat, że wszystko powinnam zrozumieć. Wspomniała coś o próbie, pamiętam, że wcześniej już coś o tym mówiła. Bardzo lubię, gdy zostajemy same, ciocia się wtedy nie denerwuje, jest tak swobodnie. Ja też wtedy nie myślę o tym, że wujek nas nakryje. Może nie jest już jak na początku, ale wciąż przysparza to tyle emocji, że przeszywają mnie ciarki, a ciało drży. Już teraz o tym myślę i się niecierpliwię. Czekam, czekam, czekam! Musiałam ci to napisać.
Zanim nastał wieczór, świetnie się bawiłyśmy na dole. Ciocia włączyła radio, tańczyłyśmy, a ona popijała malinowe wino. Dała mi się napić, ale tylko trochę. Było pyszne. Znowu nosiła na szyi te piękne perły. Ja też przez chwilę miałam je na sobie. Piękne są, ciocia nosi je z taką gracją jak dystyngowana pani. Może jest zaginioną księżniczką? Lubię, kiedy tak kołysze biodrami. Lubię też, gdy kładzie dłonie na moją talię, patrzy mi wtedy w oczy tak tajemniczo, jakby chciała dostrzec moje najskrytsze myśli. Przypominają mi się wtedy chwile, gdy byłyśmy ze sobą bardzo blisko w łóżku. Było też sporo śmiechu, bo próbowałyśmy różnych figur i kroków. Nie wszystko wychodziło, stąd tyle zabawy. Ciocia po wypiciu kilku kieliszków wina jest taka radosna i rozrywkowa. Trochę się wstawiła, co zdarza się niezwykle rzadko. Odkąd tu przyjeżdżam, tylko raz widziałam taką ciocię. Uwielbiam spędzać z nią czas. Czekam, aż się położymy i zgasimy światło. Bardzo tego chcę. Resztę napiszę jutro, bo przyszłam tylko na chwilę. Dziś pewnie już mi się nie uda nic zapisać.
A więc trzymała pamiętnik w pokoju – zauważyła Marzena. Przynajmniej tamtego dnia. Przychodziła na chwilę na górę, zapisywała kilka zdań i wracała na dół. Tak to musiało wyglądać. To było spore ryzyko. Pewnie przyniosła go wcześniej ze stodoły, bo wiedziała, że może. Wujka miało nie być, a Gienia, gdyby co, i tak obiecała, że nie naruszy tajemnicy młodej autorki. Pewnie nawet nie miała pojęcia, że brulion znajduje się tuż pod jej nosem.
Marzena się niecierpliwiła. Widziała kolejne akapity, zapiski zdawały się nie mieć końca. Jedna, druga, trzecia strona. Przekartkowała jeszcze dwie kolejne, dopiero tam zakończyły się wyznania Ani po minionej nocy. Marzena już wyłapała kilka kluczowych słów w tekście, już mogła się domyślać, co u Ani wywołało taką lawinę słów.
To… niemożliwe! W tamtych czasach tak się nie… robiło – skwitowała, kończąc czytać kilka zdań pierwszego akapitu. Przez chwilę zdawało jej się, że ktoś z niej żartuje, że pomyliły jej się czasy, epoki – dawne z obecnymi. Myśli błądziły we mgle absurdu, choć intuicja i rozsądek mówiły, że to się wydarzyło naprawdę, że Gienię było na to stać. Nie miała prawa komukolwiek zarzucać kłamstwa. Na pewno nie Ani. Czytała dalej i nie mogła się oderwać. Oderwać oczu od notatek i dłoni od wilgotnej cipki, w której palce buszowały jak dziki źrebak. Kobieta siedziała na krześle przy stole z leżącym przed sobą zeszytem, czytała bez opamiętania i jednocześnie się pieściła. Spodenki szybko zsunęły się na podłogę. Pomieszczenie znowu zamieniło się w krainę rozpusty.
Dopiero gdy sięgała pod stół po ciuchy, zauważyła panującą za oknem ciemność.
Noc na w miarę wygodnym tapczanie nie obyła się od głębszych analiz losów babci i jej cioci. To, co Marzena przeczytała, było wręcz niewiarygodne. Wszystko zakrawało na perwersje. Moralność? Jaka moralność? Gienia nie miała jej nawet krztyny. Marzena czuła niesmak i pretensje do dorosłej kobiety, mimo to, zanim zasnęła, musiała rozładować powstałe napięcie. Zapiski Ani odsłoniły wszystko, co się wtedy zdarzyło, a na czytelnika, nawet niepochwalającego takiej relacji, działało to, jak skondensowany afrodyzjak. Wyobraźni nie było się w stanie powstrzymać. Tak samo fizjologicznych reakcji ciała.
Zabawa cipką dostarczyła Marzenie wspaniałych wrażeń. Miała poczucie, że wszystkie ściany nasłuchują regularnego szelestu, westchnięć i niepotrzebnie tłumionych jęków. I że chcą więcej, dlatego wokół jest tak cicho.
Poranek przywitała dobrym humorem. Spała dobrze. Wspomnienie rozkosznego wieczoru, i nocnej powtórki, wywoływał umiarkowany uśmiech, bo dla Marzeny nie było to czymś nadzwyczajnym. Już samo wyjście o poranku przed dom jedynie w piżamie – w nieco za dużej bawełnianej koszulce, dostarczyło kobiecie sporo wrażeń. Tej nocy nawet koszulka była zbytkiem, szybko ją zrzuciła. Bardzo chciałaby tak wyjść, jak się obudziła, czyli całkiem goła. Ale nawet teraz było to wręcz erotyczne doświadczenie, bo tylko ona wiedziała, że pod spodem nic nie ma, a czasem gdy zerknęła w dół, a krawędź koszulki się uniósł wyżej, mignął jej obrazek wydepilowanego wzgórka łonowego i cudownej szparki. Miała wrażenie, że mogłaby w tym odosobnionym zakątku chodzić zupełnie naga i nikt by nie zauważył. Nie odważyła się spróbować, choć dolna krawędź zwiewnego okrycia już raz, tak dla zabawy, podsunęła pod piersi. Dziecinne, ale przyjemne. Czuła się swobodnie, ta psota ją podnieciła. Przecież czuła między udami przyjemny powiew wiatru, z czym do czynienia ma bardzo rzadko. Przez chwilę próbowała wczuć się w emocje Gieni, która kilka dekad temu przemierzała te same ścieżki, która tu używała życia. Okolica zdawała się wymarła, a cisza atakowała i przytłaczała. Dawna gospodyni pewnie nie zwracała na to uwagi. Gdyby nie odgłosy natury, naprawdę można by podejrzewać, że na świecie zostało się samym. Dopiero po chwili dotarło do Marzeny, że ptaki śpiewają tak głośno, tylko jej zmysły traktują to wybiórczo. Przymykała oczy i wsłuchiwała się w te cudowne trele, które pozwalały jej myśleć, że podobnych słuchały bohaterki pamiętników, nawet jeśli nie wsłuchiwały się z taką uwagą jak ona teraz.
Marzena wspomniała minioną noc. Skończyła czytać pamiętnik, nie mogłaby inaczej. Do wielu opisów wracała wielokrotnie. Teraz też zapragnęła zrobić to ponownie. To wciąż ją intrygowało. Może dziś zauważy coś jeszcze, co wcześniej jej umknęło, przecież często była zmuszona do „przerw”. Popijała kawę instant trzy w jednym i czytała. W trakcie lektury nie mogła się powstrzymać przed zajęciem miejsca na stole. To stało się zwyczajem. Kolejny raz tworzyła przed oczami obrazy, które powodowały w pochwie napływ wilgoci, co musiała spożytkować. Tym razem od samego początku siedziała na blacie gołymi pośladkami. Czuła chłód drewna, a świadomość tego, co znowu zamierza, wzmagała w niej niecierpliwość. Wystarczyło tylko rozewrzeć uda i spojrzeć na budzący się do życia zakątek. Już ją tam mrowiło, a ścianki pochwy wilgotniały z każdą myślą, że za moment będą czuć dotyk palców. Dłonie Marzeny same zmierzały do miejsca, gdzie czekała ulga.
Na wpół leżała, na wpół siedziała na stole i patrzyła, jak dwa najdłuższe złączone ze sobą palce zawzięcie penetrują pochwę. Czasem zerkała na leżący obok brulion, nieustannie czymś ją przyciągał. Mocno ją wzięło, była blisko kompletnego zapomnienia się. Nawet zaczęła poklepywać srom, by pobudzić się jeszcze bardziej, już zawładnął nią pierwotny instynkt, który kazał na każdy możliwy sposób brnąć do orgazmu. To już nie miało znaczenia, bo nieliczne głuche jęknięcia, w połączeniu z chlupotem pod dłonią, kazały jej zamknąć się na otaczający świat i dążyć właśnie do jednego – orgazmu!!! I wtedy nagle usłyszała brzdęk, stukot czegoś o szybę. Zerknęła w stronę najbliższego okna, chyba coś jej mignęło, ale gdy spojrzała jeszcze raz, nikogo tam nie było. Nie przerwała zabawy, choć coś ją alarmowało, że może powinna. Znowu usłyszała pukanie, ale nieco dalej, w okno innego pomieszczenia. Jeszcze przez chwilę przekonywała się, że to zmysły płatają figle, że tylko jej się zdawało. Jednak po chwili do uszu doszedł wyraźny męski głos: „Szczęść Boże! Jest tu kto!?” To brzmiało prawdziwie. Marzena zerwała się ze stołu jak poparzona. Nawet nie schyliła się, by chwycić zrzuconą na podłogę koszulkę, bo jak najszybciej pobiegła do drugiego pomieszczenia. Tam stała wersalka, na której spała. Kobieta okryła się starym kocem, a kiedy uspokoiła myśli, szybko zarzuciła na siebie bluzę i wciągnęła na siebie czarne bawełniane legginsy.
– Dzień dobry – zaznaczyła swoją obecność chwilę po tym, jak uchyliła drzwi, ale nikt jej nie odpowiedział. – Dzień dobry! – powtórzyła, tym razem głośniej.
– Ha! A jednak dobrze mi się zdawało – usłyszała, a moment później zza rogu domu wyszedł starszy pan. Utykał i podpierał się laską. – Wczoraj już kogoś widziałem – zaczął niczym gawędziarz – ale na starość oczy już nie te i myślał ja, że to jaka ułuda może, diabeł mami oczy, czy co tam takiego. Kogo to tu w nasze okolice przywiało? – zaczepił pogodnie nieznajomą staruszek.
Marzena się zarumieniła. Nie mogła wyzbyć się wrażenia, że ten dziadek ją przed chwilą widział, jak leżała na stole. Nawet zerknęła do wnętrza przez okno, co nie bardzo ją uspokoiło, bo widziała całe pomieszczenie i właśnie stół. Gdyby ktoś na nim teraz siedział, jak niedawno ona, widziałaby wszystko jak na dłoni. Liczyła, że nieoczekiwany gość nic nie widział, a po chwili na to, że problemy z oczami, o których wspominał, są prawdą. Gość był wiekowy, dawała mu nawet osiemdziesiąt lat, mogło więc tak być. Jeśli jednak było inaczej, to… musiała śmiesznie wyglądać, uciekając i świecąc gołym tyłkiem. Wyobraziła to sobie i odruchowo się zarumieniła, a moment później roześmiała. Żeby tylko z gołym tyłkiem. Ona była golusieńka i jeszcze robiła, co robiła. Ale wpadka! Ale wstyd! – krzyczała w myślach, jedynie pozornie ubrana w spokój.
– Pan pewnie z… stąd, z… okolicy, tak?
– Tak panienko – potwierdził. – Pozwolę sobie tak mówić, bo widzę, że pani młodziutka. Mieszkam po drugiej stronie jeziora, o tam – wskazał trzymaną w ręce laską. – Spaceruję po okolicy, lekarz zalecił – napomknął – a tu – skinął w stronę zabudowań najbliższych sąsiadów – zawsze kogo spotkam, a i słowo z kim zamienić wtedy idzie. Tylko to już na starość ostało – pożalił się. – A panienka czego tu szuka? – Pytanie nie było niegrzeczne, było wyrazem zdziwienia staruszka.
– Gospodarstwo należy do krewnych. Pozwolili mi tu przyjechać. Mam klucze – wyjaśniła, bo była przekonana, że starszy pan może podejrzewać ją o jakieś złe intencje lub kłamstwa. – Kiedyś moja babcia spędzała tu wakacje. Przyjechałam, bo byłam ciekawa, jak tu jest – wyjaśniła krótko.
– Tak tylko pytam, bo o intruzów nie trudno – wyjaśnił. – Już raz pogoniłem jakichś młodzików. Mówili, że eksplo… eksplotarotami są i… – staruszek nie mógł się wysłowić, zaciął się na trudnym słowie – psia krew z tymi mądrymi słowami, kto je wymyślił.
– Eksploratorami, tak? – uśmiechnęła się Marzena, domyśliła się, o co może chodzić starszemu panu. W Internecie widziała wiele filmiki z wypraw młodych chłopaków do opuszczonych fabryk i domów. Czasem szukano sensacji, weryfikowano plotki, niektóre filmiki kreowano na pełne tajemnic i grozy.
– Właśnie tak – potwierdził. – Co młoda głowa, to młoda głowa – skwitował z uznaniem. – A od kogo pani jest? – Marzena zrozumiała, co dziadek miał na myśli. Chodziło mu o pochodzenie, rodzinę. Takich archaicznych zwrotów używała też ciocia Maryla.
– Ja… już mówiłam, nie jestem stąd. Kiedyś moja babcia tu spędzała wakacje, jak mieszkał tu Marian Skibowy. Miał żonę Gienię. Ciocia Maryla o wszystkim wie, dała mi klucze – tłumaczyła Marzena, by uspokoić starszego pana, który najwyraźniej poczuwał się do pomocy w doglądaniu gospodarstwa.
– Aaa Maryla – uśmiechnął się radośnie. – To dobra kobieta, tylko jej zależy na ojcowiźnie – pokiwał głową, że przyjmuje wyjaśnienia. – Ale nie chciała mojemu synowi wydzierżawić ziemi przy jeziorze, a szkoda – poskarżył się. Zrobił krótką pauzę. – Ooo panienko, Marian to już wieki temu wyjechał – sam zaczął ten wątek, z trudem lokując to wydarzenie w czasie. – Ponoć do Niderlandów. Ale dobre dwadzieścia lat temu się chłopisku zmarło. Tak ludzie we wsi gadali. Skoro rodzina, to panienka pewnie wie. I… – starszy pan uciął zdanie. Marzena miała wrażenie, że dziadek chciał coś jeszcze dodać, ale się ugryzł w język, by nie powiedzieć za dużo. – Poczciwy chłop z niego był – podsumował.
– A jego żona? Coś pan o niej wie? Rodzina mało co o niej wspomina – udała obojętną, jakby zapytała tylko z czystej kurtuazji, choć nie było to łatwe po tym, co czytała. Marzena jednak była bardzo ciekawa, co o „cioteczce” mówi się w okolicy, o ile w ogóle się ją pamięta. To, że ona wiedziała o jej sekretach, nie znaczyło, że wyszły one poza pewien krąg. Nawet skandal mógł wybuchnąć, a wiedzieć o nim mogła tylko najbliższa rodzina. Dawniej ludzie byli honorowi, przez co dyskretniejsi i nie wyciągali brudów poza ściany domów. Dawniej plotki leciały szybciej od ptaków, szczególnie na wsi. Marzena wiedziała, że płomień życia Genowefy już dawno zgasł, ale chodziło o wydobycie jakichkolwiek informacji.
– Co ja tam mogę wiedzieć – dziadek machnął ręką. – A i pamięć coraz częściej zawodzi. Tyle, co wiem, rodzice tak gadali – napomknął – że miastowa była. Że przyjechała znikąd i tu ostała z Marianem. I że mocno przystojna i strojna była, nie jak okoliczne baby. Ot, tyle. – Widać było, że dziadek coś ukrywa, że nie mówi wszystkiego. – A panienka na długo, jeśli można spytać?
– Nie, dziś popołudniu wracam. Pociąg mam o osiemnastej. Tak tylko przyjechałam, bo tyle kiedyś słyszałam o Małym Kole od babci. Po prostu byłam ciekawa. Pięknie tu – zmieniła temat. – Tak spokojnie. Tak jak babcia pi… – zauważyła, że może zdradzić za dużo – mówiła.
– Tylko panienka tak myśli. Tu z młodych wszystko uciekło do miasta, nie ma kto ziemią się zająć. Tylko my starzy ostali. I ci tam o – skinął głową w stronę osiedla domków jednorodzinnych – ale tamci nie myślą robić w polu. Tyle ziemi stoi odłogiem, aż serce się kraje. Dawniej to tu wszystko obsiane, obsadzone, stodoły i piwnice wszelkiego dobra pełne. A tera? Ruina i ugór. Wszystko idzie na zmarnowanie. Szkoda gadać, panienko – podsumował smutno dziadek.
Marzena nie mogła się powstrzymać. Staruszek zdawał się chętnie rozmawiać, dała mu się więc trochę wygadać, by zdobyć sympatię. Słuchała i potakiwała, a gdy skończył swoje wywody, zapytała:
– A… pamięta pan może… dlaczego… wyjechali? – Marzena przełknęła ślinę. Mogło się okazać, że część zagadki znajdzie swoje rozwiązanie, albo dziadek stanie się podejrzliwy i nie powie już słowa.
– Kto? – starzec zmarszczył czoło.
– No Marian i Genowefa. No Skibowie.
Dziadek spoważniał i spojrzał podejrzliwie na Marzenę.
– Dawne czasy, kto pomni, panienko – skwitował dziadek, drapiąc się po niedbale ułożonej siwej czuprynie.
– Z tego, co wiem, to wyjechali nagle, tyle usłyszałam od rodziny – próbowała zachęcić gościa do dyskusji.
– Skoro bliscy krewni nie znają powodu, to co ja mogę wiedzieć? – unikał odpowiedzi. – Eee, przekleństwo jakie, szkoda gadać, psia jucha – starzec mruknął coś do siebie, machnął ręką i odkaszlnął.
Marzena musiała zaryzykować. Czuła, że to może się opłacić. Albo straci okazję i spłoszy tego niewątpliwie rdzennego mieszkańca Małego Koła. Celowo, by wzbudzić ufność, przechyliła się w stronę dziadka i rozglądając się na boki, podzieliła się uwagą:
– Nie wiedzą, albo – znowu zerknęła w stronę drogi, jakby stamtąd miała coś grozić – nie chcą powiedzieć – wyznała niczym sekret. – Może co ukrywają? – dodała konspiracyjnie, jakby pokładała w staruszku całe swoje zaufanie na odkrycie prawdy. Celowo też mówiła jego prostym językiem.
Starzec chyba zrozumiał, że rozmówczyni wie więcej, niż mówi. Długo ją lustrował, wciąż coś w myślach ważył. Kilka razy odchrząknął, jakby szykując się do wyznania, ale wciąż trwała cisza.
– Może przejdę się z panem? Odprowadzę kawałek, co? – zaproponowała ochotnie Marzena, zdobywając się na przesłodki uśmiech, który miał wzbudzić sympatię dziadka.
– To miłe z panienki strony. To… to ja rozumiem – wyraźnie się ucieszył i szarmancko nadstawił ugięte ramię, by nieznajoma chwyciła go pod rękę.
Kroczyli powoli, a drewniana laska dzidziusia głucho stukała o ubitą ziemię. Marzena się niecierpliwiła, ale nie chciała pierwsza wracać do tematu przerwanej rozmowy. To zniweczyłoby starania, znowu wzbudziłaby nieufność. Cierpliwie czekała aż ruch wykona towarzysz, którego chwyciła pod ramię, jakby była jego wnuczką, nie obcą kobietą.
– To… kto tu spędzał wakacje? Panienki mama? – zapytał.
– Nie, babcia. Za dziecka przyjeżdżała tu co roku. Ostatni raz chyba w pięćdziesiątym ósmym, o ile dobrze pamiętam. Miała wtedy chyba… szesnaście, może siedemnaście lat. Miała na imię Anna. Ania.
– Pamiętam jakąś dziewczynę, ale to było tak… dawno. Mogła to być ona – przyznał.
Przez kolejne dwieście metrów spaceru rozmawiali o odpływie młodych ludzi ze wsi do miasta. Ta sytuacja mocno irytowała starszego pana.
Zbliżali się już do celu. Gospodarstwo jakich wiele w okolicy – dom, stodoła, maszyny rolnicze. Tyle że to było zadbane, właśnie słuchała, jak dziadek zachwala pracowitość syna i wnuka. „Syn jest sołtysem, a wnuk po wyższej szkole rolniczej” – podkreślał.
– Zanim wrócę, zapytam jeszcze raz o Mariana i Gienię – zrobiła poważnie brzmiące wprowadzenie. – Nikt z rodziny nic mi nie chce powiedzieć, a dla mnie to ważne – wyznała szczerze. Jej mina była wyrazem desperacji i żalu. – Pamięta pan, dlaczego stąd wyjechali? – zapytała wprost, ale łagodnie i spokojnie.
Kilkusekundowa cisza zdawała się trwać godzinę. Marzena już widziała ruch warg dziadka, ale wciąż nic nie słyszała. Po czym dotarły do niej pełne oburzenia słowa:
– Psia mać – warknął pod nosem. – A własny chłop jej nie wystarczył, za baby się wzięła – wyrzucił zdenerwowany. – Ot, dlaczego wyjechali. Pani, skandal na cały powiat był. Kto by to zniósł. – Dziadek zrobił pauzę, jakby zbierając siły na dalsze wyznania. – Córkę Chandzlikowej, wdowy po mleczarzu z Wałkowa, próbowała zdeprawować. W głowie się nie mieści, co ta baba miała we łbie – kręcił w niedowierzaniu głową. – Ludzie o mało jej nie zlinczowali. Marian od samego początku był ślepy i głupi. Szkoda chłopa było. Odkąd ją do siebie wziął, jak tylko mogła, robiła z niego rogacza. Ponoć wielu do niej chodziło. Domyśla się pani po co? – Marzena skinęła głową. Zauważyła też, że dziadek się zmieszał. – A taki poczciwy chłop z niego był. Silny, robotny. Każdy mu zazdrościł gospodarki – westchnął dziadek. – To on do niej z sercem na dłoni, przygarnął znajdę, a ona mu tak odpłaciła. Oj, panienko, lepiej nie gadać. Po co złe wspominać, po co o zmarłych źle mówić. Daj im Panie wieczny odpoczynek, a jej dusza niech w czyśćcu zbytnio nie cierpi – wymamrotał, kierując oczy ku błękitnemu niebu.
– Naprawdę? – To jedyne słowo przyszło na myśl Marzenie, jako podsumowanie tego, co usłyszała. Tego to się nie spodziewała.
– A co rodzina miała mówić? Cieszyć się nie było z czego – usprawiedliwiał tę całą rodzinną zmowę milczenia, dodając nutkę ironii. – Wstyd i hańba. Demoralizacja! Przemilczeć i szybko zapomnieć. Ot, co familia Mariana mogła zrobić. Nie dziwię się. Więcej ani ja wiem, ani pamiętam. Z Bogiem, panienko. I dziękuję za przechadzkę – dodał na odchodne.
Marzena się pożegnała. Nie było sensu naciskać na zdenerwowanego starca, już wszystko wiedziała. Wracając, miała o czym myśleć. Wychodziło na to, że po wyjeździe babci, Gienia szukała nowej „przyjaciółki”. Najwyraźniej ta nie okazała się tak uległa i dyskretna. To musiała być… katastrofa! – powiedziała do siebie na głos. Znając mentalność prostych ludzi z tamtych czasów, ich kształtowaną z ambony moralność, we wsi zrobiła się chryja, jakiej nikt nie był w stanie opanować, tym bardziej ukryć. Właśnie ułożyła kolejny element układanki.
Marzena wciąż ślęczała nad wpisem babci z ostatniej nocy z ciocią. W słowach nie zawarto nawet nutki pretensji, rozczarowania, żalu o coś. To była pozytywna relacja. Każde spotkanie takie było. To się nie mieściło w głowie, że nastolatka godziła się na to wszystko, że tak ochotnie brała w tym udział. I że później tyle lat trzymała to tylko dla siebie. Za to można było ją naprawdę cenić.
Znowu odnalazła pikantny fragment. Tak naprawdę cały tekst taki był – naszpikowany nimi jak prosię kaszą. Zatrzymała jednak wzrok.
Patrzyła mi prosto w oczy i cicho niczym magiczne zaklęcia prosiła, bym się niczego nie obawiała, że mi się spodoba, że ona tego tak pragnie. Długo rozważałam, czy to się w ogóle godzi, wtedy poczułam umiarkowany napór dłoni na tył głowy. Kobiecy zapach stał się intensywniejszy, moje usta nagle przykleiły się do wilgotnej szparki, a nos brodził w gęstych pachnących włosach łona. Czułam dziwny smak, coś mnie alarmowało, że jest dla mnie nieprzyjemny. Ale tak samo jak woń cipki, tak i smak, szybko przestały mi przeszkadzać. Ciocia palcami jednej dłoni niczym kurtynę rozsunęła wargi sromowe i gdy ją tam całowałam, mruczała tak rozkosznie, tak się wiła w pościeli, że przestałam się przejmować całą resztą. Prosiła cichutko, bym użyła języka tak, jak ona wcześniej u mnie. Nie chciałam zawieść, chciałam się sprawić i być w oczach cioci godną zaufania, jakim mnie obdarzyła. Sama pamiętałam zaskakująco cudowny dotyk ust i igraszki języka na mojej cipce, próbowałam to naśladować. Tak się wtedy bałam, że jednak to się okazało takie przyjemne, że chcę jeszcze, że bałam się powiedzieć cokolwiek. Chciałam, by ciocia czuła się podobnie, jak ja wcześniej, gdy ona mnie tam całowała. Może na początku uznawałam to za okropne, że to szaleństwo, nie rozumiałam intencji cioci, jednak kiedy sama to robiłam, wszystko się zmieniło. Wtedy ciocia znowu nazwała mnie cudowną przyjaciółką i wzorową uczennicą. Mówiła, że czytała w książkach, że za granicą przyjaciółki właśnie tak robią, tak dają sobie rozkosz. A my przecież już od wielu dni byłyśmy takimi przyjaciółkami. Bardzo bliskimi. To przyjemniejsze, niż mi się wydawało, już w ogóle mnie to nie obrzydza. Mówiła też, że ze mną robi to pierwszy raz, że jestem wyjątkowa. Wierzyłam we wszystko, bo jej ciało drżało przy tym chyba mocniej od mojego. W pewnym momencie bałam się, że mnie udusi, kiedy targały nią spazmy szczęścia, a jej uda ścisnęły i uwięziły moją głowę, nie pozwalając odkleić się ustom od pulsującej cipki. Wytrzymałam to, a ciocia nie posiadała się z radości, że dałam jej tak wspaniały orgazm i że się nie wystraszyłam. To niby świadczyło, że dorosłam do tego wszystkiego. Ucieszyłam się na taką pochwałę. Po chwili przeprosiła mnie, mówiła, że nie panowała nad sobą. Leżałyśmy potem nagie, patrzyłyśmy w sufit i na zmianę milczałyśmy i gadałyśmy. Później znowu długo nic nie mówiłyśmy. Aż w końcu zapytała mnie, czy nie mam jej czegoś za złe. Nie miałam i tak jej odpowiedziałam. Wiem, że brzmi to wariacko, że wychodzę na jakiegoś odmieńca, ale w ogóle się tym teraz nie przejmuję. Z ciocią jestem w innej krainie. Obie się tam zamykamy. Tam jest cudownie. Sama się sobie dziwię, że to piszę, ale to było niezwykle ciekawe doświadczenie. Aż nie mogę uwierzyć. Choć czuję czasem wyrzuty sumienia.
Marzena czuła ucisk w podbrzuszu, przed oczami widziała opisywaną scenę, czuła, jak jej twarz płonie. Przez kilka kolejnych zdań przeleciała szybko, by odnaleźć kolejny ciekawszy fragment. Wtedy znowu skupiła się na dokładnym czytaniu.
Na szczęście było wtedy ciemno, a mi łatwiej było znieść początkowy paraliżujący wstyd. Bo przecież jeszcze chwilę wcześniej spałyśmy. To ciocia pierwsza się przebudziła, przysunęła do mnie. Chwilę głaskała mój brzuch, po czym powoli zjechała dłonią między moje uda. Nic nie powiedziała, po prostu mnie dotykała. Czułam, jak piersi rozpłaszczają się na moich plecach, czułam oddech na karku i zanim palce dotknęły mojej muszelki, ciocia łagodnie głaskała wnętrza moich ud i okolice biodra. Byłam śpiąca, ale pamiętam, że obróciłam głowę, otworzyłam oczy i się uśmiechnęłam. Wtedy ciocia pocałowała mojego cycuszka, brzuch. Nagle leżałam na plecach, a na brzegach warg sromowych czułam język. Ciocia zaczęła mnie tam pieścić, a wszystko odbywało się w ciszy. Czasem słyszałam odgłosy regularnego chłeptania, tak mocno się podnieciłam. Bałam się, że obfitość soczków może być problemem, ale ciocia, choć wciąż ocierała usta, nie narzekała, nie przestawała mnie tam lizać. Panująca dookoła ciemność pozwoliła mi być odważniejszą, więc otworzyłam się tak, jak domagały się tego napierające na moje uda dłonie. Tak szeroko jeszcze nóg nie rozkładałam. Nie mogłam się temu oprzeć, choć nadal coś mi mówiło, że tak się nie godzi, że to złe. Za każdym razem tak miałam.
Ciocia najpierw klęczała, chwilę nad czymś się zastanawiając. W sumie nawet mnie nie pytała, tylko usiadła na mojej nodze i przesunęła po niej krocze w kierunku mojego. Gdy cipki się zetknęły, jęknęła i zaczęła się o mnie energicznie ocierać. Mówiła, że to może być dobry pomysł, że warto sprawdzić. Nie mogła przestać. Tak bardzo mnie zaskoczyła, tak bardzo mi się to podobało, tak byłam ciekawa, co się stanie, że moje biodra tańczyły podobnie. Momentami wierzgały, obie z ochotą odpowiadałyśmy na ruchy. Wtedy straciłam nad sobą kontrolę. Nic nie było już złe, sprośne, zakazane. Leżałyśmy zakleszczone i sklejone, a nasze ciała wiły się i ocierały cipkami. Aż drżę, widząc to teraz przed oczami i pisząc. Znowu chciałabym tak robić. Aż wstyd, że z tak wielką ochotą się na to godziłam. Ciocia wyglądała, jakby była pod wpływem jakiegoś zaklęcia. Wciąż pytała mnie, czy mi dobrze, czy tak mi się podoba. Boże!, kiwałam głową za każdym razem! To wszystko stało się przyjemne, dawało rozkosz i szczęście. Myślałam tylko o tym. Chyba obie nie panowałyśmy nad żądzą, bo ciocia zamknęła oczy i ujeżdżała mnie bez opamiętania. Czasem tylko niemo spoglądała na mnie, ale ja wszystko wiedziałam – błagała, byśmy nie przerywały. A ja, czując podrażniające moją szparkę gęste włosy łona, nierówności muszelki cioci, czasem wetknięte gdzieś pomiędzy nas palce, marzyłam tylko, by to trwało jak najdłużej. Cipki ślizgały się tak rytmicznie, tak intensywnie, że aż łóżko skrzypiało, z czego nic sobie nie robiłyśmy, bo dziś byłyśmy w domu same.
Boże!, co ta Gienka robiła!? Za grosz wstydu! Nawet teraz kiedy ludzie podchodzili do intymnego życia dość liberalnie, takie akcje zakrawały na niezłą perwersję, a co dopiero dawniej. To naprawdę była przesada. Tego nie można było nazwać harcami czy figlami, to była orgia!
Marzena wiedziała, że to nie koniec. Przecież już wiele razy czytała tych kilka ostatnich stron pamiętnika. Wiele razy już była przekonana, że nic jej nie zaskoczy. I za każdym razem miała wypieki na twarzy, a w majtkach pojawiała się wilgoć, gdy okazywało się, że jest inaczej. A tu pojawiał się tekst, który wybuchał kolejną dawką emocji. Ten fragment rozbudzał wyobraźnię do granic możliwości.
Później jeszcze długo leżałyśmy objęte w ten dziwny sposób z głowami między swoimi udami, a ciocia gładziła do znudzenia moje pośladki i plecy, nieprzerwanie przyssana do mojej różyczki. Wciąż powtarzała, że chyba nigdy się nie nasyci tymi cudownymi płatkami, że tak żałuje, że wkrótce wyjeżdżam. Żuła, lizała, całowała mnie tam, kiedy ja już miałam dość robienie jej podobnie. Tylko przyglądałam się jej szparze, którą wciąż miałam przed oczami, która nie stanowiła dla mnie już najmniejszej tajemnicy. Z kobiecym zapachem też się oswoiłam. Nawet z plątającymi się czasem w ustach włoskami. Ciocia mówiła, bym się tym nie przejmowała, że nie muszę nic robić, byle ona mogła smakować moją słodycz. Wtedy już jej tam nie całowałam, jedynie bawiłam się palcami. Mówiła, że to też przyjemne. Często szarpała biodrami, gdy skupiałam się na tym wrażliwym dzyndzelku, który mi tyle razy pokazywała. Wtedy głośniej pomrukiwała, choć nawet na chwilę nie przestawała mnie lizać.
Ryzyko. Marzena dość często powtarzała to słowo, oceniając relację bohaterek pamiętnika. One naprawdę ryzykowały. Sama zaczęła rozważać, jak ona by się zachowała w podobnych sytuacjach. Czy byłaby tak odważna? Czy nie przeszkodziłyby jej zasady, normy, ludzka przyzwoitość? Dawniej trudniej przychodziło ludziom, sprzeniewierzenie się im. Sprawdzanie tych hipotez zaczęło być nie tyle zabawne, co odkrywcze. Marzena badała różne scenariusze, próbowała poznać siebie. Do czego byłaby zdolna, gdyby to ona spotkała na swojej drodze taką Gienię? Gdyby to ona była świadkiem tych wydarzeń, czy później znalazłaby w sobie siłę powiedzieć: „Nie, ciociu”? Gdyby poczuła słabość, uległa jej, a ta połączyłaby ją z dorosłą kobietą dość kłopotliwą tajemnicą, czy taka dalsza relacja nie potoczyłaby się podobnie? Pytania się mnożyły, odpowiedzi wręcz przeciwnie. Czy tabu nie pociągałoby jej, a zakazany owoc nie smakował jeszcze bardziej? Poznała już smak żądzy, nawet jej ustabilizowane życie erotyczne nie było łatwo osadzić w sztywne ramy. W jej przypadku często decydował ułamek chwili, by się na coś zamknąć, a najczęściej wybuchnąć żądzą. Wiedziała doskonale, że życie intymne rządzi się własnymi prawami. Nie chciała oceniać przeszłości, uważała to za zamknięty rozdział, ale próbowała ją zrozumieć. Była to winna babci, przecież jej ufała, liczyła na jej zrozumienie.
Jak tylko pierwszy raz zapoznała się z treścią pamiętników babci i czytała o jej wakacyjnej relacji z Gienią, nie pozostawiała suchej nitki na takiej cioci. Z czasem to się zmieniło. Marzena próbowała wniknąć w umysły bohaterek. Ogólnie była empatyczną osobą, więc potrafiła znaleźć w ich działaniach usprawiedliwienie. Nie pochwalała tego, ale powoli rozumiała. Obu stronom sprawiało to przyjemność. Jak czytała – niebywałą. Marzena łapała się, kolejny już raz, na myśli, że im zazdrości. Wstydziła się tego, mimo to czytała.
To jakieś szaleństwo! Nie uwierzysz. To ostatnia noc tutaj. Już spałam, bo straciłam nadzieję, że ciocia przyjdzie. Sama mówiła, że ostatniej nocy nie zaryzykuje. Czekałam tak długo, aż zasnęłam. Przebudziło mnie pragnienie tej przyjemności, która działa się gdzieś dookoła mnie i, miałam wrażenie, zanikała. Takie sny mogłabym mieć co noc. Wtedy otworzyłam oczy i zrozumiałam, że to wcale nie sen. Zaspana patrzyłam, jak głowa cioci porusza się nad moimi biodrami, jak dłonie przytrzymują moje rozchylone uda. Wciąż uważałam to za wytwór fantazji, jednak ciało zaczęło realnie reagować. Wtedy ciocia powiedziała do mnie szeptem, że musiała przyjść, choć na chwilkę i znowu skosztować tej słodyczy. Nic nie odpowiedziałam, jedynie patrzyłam w sufit, lub czasem na zarys postaci, która mnie pieściła. W pewnym momencie włożyła we mnie palca i powtarzalnie nim poruszała w przód i w tył. Kilka razy wesoło uśmiechnięta podpytywała, co mi się bardziej podoba – to, czy to, co robi ustami? Nie wiedziałam, jak odpowiedzieć. Chyba sama wiedziała, bo po chwili znowu przyssała się do cipki. Dalej byłam pewna, że to sen, że to się nie dzieje. Wtedy usiadła na mnie i tak wsunęła nogę pod moją, by nasze cipki się złączyły. Nie było już jak wtedy, ale szeptała, że musi spróbować, że musi się tym nasycić na kolejne miesiące. Ocierałyśmy się tak tylko chwilę, ciocia szybko wróciła do wcześniejszych pieszczot. Później spędziła z głową między moimi udami tyle czasu, że aż miałam dość, a dotyk języka stał się mi obojętny. Ciocia nie oczekiwała nic więcej, niczego innego ode mnie nie chciała. Tak długo się mną bawiła, że chyba musiałam przy tym zasnąć. Nie pamiętam momentu, kiedy opuszczała pokój. A może? Pewnie mi się to śniło. Zdawało mi się, że widziałam jej twarz tuż przy mojej, że najpierw w delikatnym pocałunku dotknęła moich warg swoimi, a po chwili wsunęła język w moje usta. Było tak… przyjemnie i tak… dziwnie, że to musiał być sen. Kiedy się rano obudziłam, znowu zdawało mi się, że to był sen, ale pierwszy uśmiech cioci, który przywitał mnie w kuchni zaraz po zejściu na śniadanie, przekonał mnie, że wszystko się wydarzyło naprawdę. Nasze pełne tajemnicy oczy się na sobie zatrzymały, odwzajemniłyśmy dyskretne i trochę wstydliwe uśmiechy, na naszych policzkach pojawiły się rumieńce. Nie wspomniałam o niczym. Rozpoczęłyśmy nowy dzień.
Marzena była już w drodze powrotnej do domu. Przyglądała się przemykającym za oknem pociągu obrazkom i rozmyślała. Nie podziwiała zalesionych wzgórz, pastwisk, ani fantazyjnych kształtów obłoków, nie zwróciła też uwagi na ruiny zamku na wzgórzu. Wciąż myślała o przeszłości, a głównie o wydarzeniach „pożegnalnej” nocy Ani i Gieni. Tylko, którą powinna uznać za pożegnalną? Zresztą nie tylko noc można było uznać za pożegnalną, bo Gienia jeszcze w dzień wyjazdu Ani nie powstrzymała się przed wykorzystaniem okazji. Nie powstrzymało jej nawet ryzyko, nie miała żadnych skrupułów, przecież wkrótce miała stanąć twarzą w twarz z rodzicami Ani. Nawet to jej nie pohamowało, nie uszanowała nawet tego. Ta kobieta była iście szalona, nie miała za grosz moralności.
Tak się wstydziłam! Było mi tak głupio, ale nie byłam w stanie się przeciwstawić. Nawet wspomnienie nocnych harców nie pozwoliło mi wyzbyć się przekonania, że nie powinnam na to pozwalać tak w biały dzień i w takim miejscu. Ale ciocia tak prosiła, tak błagalnie patrzyła mi w oczy, że nie miałam serca odmówić. Mówiła, że jest jeszcze trochę czasu, że wujek nigdy nie obrócił wozem ze stacji do Małego Koła szybciej niż w czterdzieści minut, a przecież według rozkładu pociąg jeszcze nie przyjechał. Uśmiechała się tak słodko, a jej rozmarzone oczy mnie mamiły. Mówiła też, że niczego ode mnie nie oczekuje, że tylko ona będzie… Kiedy niepewnie skinęłam głową, na chwilę wyszła i wróciła z perłami na szyi. Wiedziała, że lubię ją taką widzieć. Taka ciocia jest najpiękniejszą kobietą na świecie. Prosiła, bym usiadła na kuchennym stole, a kiedy to zrobiłam, podeszła i stojąc przede mną, rozpięła guziki mojej odświętnej sukienki, założonej na powitanie rodziców. Rozpięła ją tak tylko troszkę. Moje brodawki szybko zrobiły się twarde, co ciocię rozbawiło i ucieszyło. Powtarzała, że mam urocze piersi. Całując je, wsunęła dłonie pod dół sukienki i zdjęła mi majtki. Przeczuwałam, co będzie chciała zrobić. Wtedy już nie miałam nic przeciw, wystarczył pierwszy dotyk palców na mojej rozbudzonej szczelince. Ciocia była taka delikatna, masowała to szczególne miejsce tak łagodnie i powoli. Wciąż wzdychała, a ja na to odpowiadałam podobnie jak echo w lesie. Zanim się spostrzegłam, głowa cioci już poruszała się między udami, a język trącał wrażliwą okolicę. Podciągnęłam sukienkę, by lepiej widzieć, ale rozpuszczone włosy cioci zasłaniały mi wszystko. Może to i dobrze. Czasem, gdy ciocia zaczesywała kosmyki za uszy, nasze oczy się spotykały. Ciocia mówiła wtedy, że jestem tam taka słodziutka, taka smaczna i świeżutka, że nie może się nasycić. Patrzyła przy tym, raz na zegar, raz na mnie, jakby się bała, że za chwilę ta bajka się skończy. Pieściła mnie tak ponad kwadrans. A potem mnie zaskoczyła. Początkowo myślałam, że żartuje, ale kiedy pierwszy raz mi to zrobiła, aż mną szarpnęło. Otóż czasem przeciągała wzdłuż cipki perłowe korale, które prześlizgując się pomiędzy płateczkami, trącały moje najwrażliwsze punkty. Nawet ich nie zdjęła z szyi. Uśmiechała się i przekonywała, że to będzie niesamowite doświadczenie, że jestem doskonała. Nacisk twardych koralików doprowadzał mnie do szaleństwa, szczególnie kiedy koraliki wnikały między sprężyste wargi. Wtedy ciocia wciąż zadawała mi pytania – czy się tego nie wstydzę?, czy na pewno tego chcę?, czy może ma przerwać? Ja nic nie mówiłam, wszystko wyczytywała z moich oczu. To było cudowne! Dzięki koralikom kilka razy mnie uszczęśliwiła, szczególnie kiedy już trzymała je w dłoniach i przesuwała wzdłuż szparki cały długi sznur. Mój nabrzmiały i niezwykle wrażliwy na dotyk koralik, reagował jak nigdy. Śmiała się, że będę miała dość na całe życie. Powiedziała też, że teraz perły będą dla niej znaczyć jeszcze więcej, że będą szczególną pamiątką. Wtedy najpierw dała całusa mojej cipce, po chwili mi prosto w usta i poszła zanieść perły na swoje miejsce. Po powrocie mówiła, że jestem jej najcenniejszą perełką. Miałam dreszcze, gdy patrząc mi tak głęboko w oczy, przeczesywała moje włosy i grzbietem dłoni głaskała moje policzki. Mówiła, że jestem przepiękna, że niesamowicie ją zaskoczyłam swoją odwagą i dojrzałością. Pocałowała mnie wtedy prosto w usta, a jej język powoli pomasował mój. Dziwnie przyjemne doświadczenie. Wtedy zrozumiałam, że to w nocy nie było snem, że tak się ze mną pożegnała. Kiedy patrzyłam zaskoczona, ciocia przypomniała, że to wszystko musi zostać sekretem.
To chyba koniec. To ostatni wpis. Mam tylko chwilę. Przecież muszę cię jeszcze ukryć. Wciąż mam mieszane uczucia. Nie chcę wracać do miasta, ale niedługo kończą się wakacje i wrócę do szkoły. To, co tu przeżyłam, było wyjątkowe, było jak w baśniach. Nikt się nie dowie. Nikt. Tylko ty. Wciąż mi głupio. Szczególnie za dzisiaj. Te myśli nie dają mi spokoju. Dobrze, że skończyłyśmy, zanim wujek wrócił z rodzicami.
Kiedy wóz zajechał przed dom, my już od kilku minut szykowałyśmy obiad. Radio grało te piękne wesołe piosenki, a my biegałyśmy jak młode łanie. Dzięki temu udało nam się wytłumaczyć wypieki na policzkach. Dziewczyny piękne jak maliny – tak nas nazwał tata, kiedy wszedł do domu i się przywitał. Przyszło mu to na myśl pewnie z powodu naszych rumieńców. Później trochę się bałam, że wujek coś podejrzewa. Ciągle pytał ciocię, co się stało, bo jakoś inaczej wyglądała. Powtarzał, że jest zbyt radosna jak na mój wyjazd. Wciąż też przekręcał gałkę radia i ściszał piosenki, gdy uznał, że ciocia dawała muzykę za głośno. Tylko ja znałam powód tej radości. Sama jednak czułam się zawstydzona, szczególnie kiedy ciocia na mnie patrzyła w ten dziwny sposób. Miała taki uroczy i wdzięczny uśmiech. Rodzice chyba nic nie podejrzewali, choć bałam się, że coś po mnie widać. Tata zawsze mi powtarzał, że on będzie wiedział, kiedy coś przeskrobię. Że lepiej, jak sama mu o tym powiem, że w oczach widać wszystko. Tego się bałam najbardziej. Jednak jedyne, co mówili rodzice to, że jakoś tak wyrosłam i wydoroślałam. Wychodziło na to, że z moich oczu mogła czytać tylko ciocia. Łączy nas wyjątkowa przyjaźń.
Marzena oparła tył głowy o siedzenie i szukała jakiegoś punktu zaczepienia, by podsumować tę całą historię. Ta była niewiarygodna. Wróciła jeszcze do ostatniego wpisu, do tych kilku zdań, które wyjaśniły losy zaginionego pamiętnika, i jak się okazywało nie tylko. Czytała to już enty raz. Za każdym razem czuła w sobie te emocje, które towarzyszyły tym ostatnim zdaniom. Ania musiała pisać je w pośpiechu. W tym samym czasie zalążek myśli, która pojawiła się w trakcie czytania, rozkwitł wręcz do granic absurdu. Nie! Nigdy! – powtarzała Marzena, gdy pewne wyobrażenie zmieniało się w konkretną pokusę. Dlaczego się uśmiechała? Chyba wiedziała. Była przestraszona kierunkiem, w jakim to zmierza. Ta kobieca słabość powoduje w życiu szereg przykrych konsekwencji – przestrzegała sama siebie, bo już wiedziała, że się podda. Co innego zapomnieć się w domu, a co innego w pociągu. Nie, nie! Nie ma szans! – sprzeciwiała się uparcie drążącej ją myśli, by wykorzystała stan pobudzenia. Przecież czuła, co dzieje się w bieliźnie. Przy takiej lekturze, fizjologia działała automatycznie.
Po kilku minutach walki postanowiła, że zaryzykuje. Ale tylko troszkę. Tak bezpiecznie – powtarzała, ledwo przesuwając po spodenkach palce, ale nieco mocniej je dociskając w pewnym punkcie. Po chwili opuszki już zwiększyły zakres ruchów, częściej też oscylując w okolicy łechtaczki. Nie wierzyła, że to robi, że się odważyła. Czuła się jak ryzykujące surową karą dziecko. Na szczęście w pobliżu nie siedział żaden inny pasażer, pociąg zdawał się pusty. Gdzieś tam widziała tył głowy jakiegoś starszego pana, za sobą widziała tylko dwie plotkujące kobiety, ale z ich strony nic jej nie groziło, tył fotela zasłaniał ją całą. Lęk powodował, że dołożyła starań, by wyizolować ruch do obszaru nadgarstka. A okno? A kto ją mógł zobaczyć przez okno pędzącego pociągu? Dla pewności zrobiła kolejny szybki rekonesans i oceniając sytuację jako bezpieczną, wślizgnęła się dłonią pod majtki. Prawie stęknęła, czując precyzyjny dotyk ciepłych palców i rozlewającą się we wnętrzu ulgę, ale w porę zacisnęła usta. Roześmiała się, bo niewiele brakowało, te dwie panie z tyłu na pewno by ją usłyszały.
Serce jej łomotało, czuła na skroniach pulsujące naczynia krwionośne, ponadto długo dusiła w sobie powietrze, a palce szybkimi okrężnymi ruchami robiły swoje. Już odchodziła od zmysłów, już było jej wszystko jedno, czy ktoś idzie, wstaje, teraz nawet mógłby stanąć obok i na nią patrzeć. Teraz już czuła nadchodzący wybuch i zastanawiała się, jak go przeżyć, by nie alarmować obsługi pociągu. Nagle wypukłość spodenek przestała się poruszać, tylko kilka razy szarpnęła biodrami, głowę oparła o szybę. Drżąc, dyszała cichutko i widziała zbierającą się na chłodnej tafli szkła parę, a emocje jakby uchodziły wraz z każdym kolejnym wydechem. Jesteś stuknięta! – zaśmiała się do ledwo widocznego odbicia w szybie, wyciągając dłoń spod bielizny. Szybko wróciła na ziemię. Śmiała się do siebie, bo cały ten weekend był jednym wielkim szaleństwem.
Dla zabicia czasu i odwrócenia uwagi od tego, co się stało, sięgnęła po zeszyt. Kolejny raz przeczytała ostatnie zapisane w pamiętniku zdania.
To mój ostatni wpis tego lata, mój kochany pamiętniku. Dorośli poszli się przejść, mam więc trochę czasu. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak mi pomogłeś. Trzymaj te tajemnice dla siebie, aż wrócę tu w przyszłym roku. Wiesz, gdzie Cię ukryję. Muszę to zrobić. Dziś przed przyjazdem rodziców, ciocia oddała mi coś mojego – te wyrwane kiedyś kartki z innego zeszytu. Wtedy mówiła, że je spaliła. Mówiła, że też ma miejsce, gdzie może coś ukryć i tam je trzymała. Zaproponowała, by tam cię ukryła, ale ja się nie zgodziłam. Tych kartek też pilnuj. Tłumaczyła, że to złość, że wtedy wpadła w furię i chciała zniszczyć wszelkie ślady swoich słabości. Po prostu się przestraszyła konsekwencji, jakie mogły wywołać, gdyby wpadły w niepowołane ręce. Teraz rozumiem ją doskonale. Uświadomiłam sobie, jak wiele mogą zmienić zapisane słowa. Nie miałabym siły cię zniszczyć. Dlatego pozostawię cię w sekretnym miejscu, strzeż naszych tajemnic. Wrócę po Ciebie w przyszłym roku. Czekam na to już od dziś.
Wszystko ułożyło się w logiczną całość. Jadąc pociągiem i czytając z wypiekami na policzkach pamiętnik babci, Marzena potrafiła złożyć dość mroczną i erotyczną opowieść nastolatki w pełną historię. Ania nie wróciła następnego lata z powodu skandalu. Ale nie takiego rodzaju, jaki przyszedł Marzenie do głowy po przeczytaniu poprzednich brulionów babci. Taki scenariusz może był logiczny, ale nie był prawdziwy. Gieni tak się spodobała „kobieca przyjaźń”, że szukała następczyni. To ją zgubiło. A więc nie mężczyźni i młodzieńcy, a jakaś młoda koza. Naprawdę Gienia była aż tak głupia? Uwodzić dziewczynę w tamtych czasach równało się samobójstwu. To była inna epoka, inna ludzka mentalność! Naprawdę była gotowa tak ryzykować? Najwyraźniej.
Wszystko wyjaśniło się za sprawą przypadków i zbiegów okoliczności. Na przykład odnalezienie brulionu w stodole. Tu nawet nie miała intuicji, po prostu tam weszła, by zobaczyć stodołę i, z głupia frank, zaczęła bawić się w poszukiwaczkę skarbów. Miała wskazówkę – babcia pisała coś o belkach w stodole pod dachem, więc dlaczego Marzena nie miałaby skorzystać z tej podpowiedzi. Nie liczyła na sukces, to była tylko sucha wzmianka. Nawet Marzena traktowała to z przymrużeniem oka, a tu taki tryumf. Spotkanie starszego pana – przypadek. Wydobycie z niego informacji o Gieni – również. No może doszły do tego odpowiednie urobienie dziadka, dobra taktyka i odrobinę kobiecego czaru. Nawet pomysł pojechania do Małego Koła do końca nie był planowany – nie w ten weekend. O tym znowu zdecydował przypadek. Wychodziło na to, że jedna decyzja mniej i nie byłoby jej we właściwym czasie i miejscu. Nie uciekałaby przed burzą, nie wspięłaby się w stodole na stryszek. Wielu rzeczy, by nie zrobiła.
Wracała z takim bagażem wiedzy, że nie bardzo wiedziała, co z tym zrobić. Czuła, że to koniec pewnej drogi, że „dogoniła króliczka”. Zamknięcie tego rozdziału, dawało satysfakcję, ale też wytworzyło pustkę. To koniec historii, którą żyła kilka lat. Najdziwniejsze było dla niej, że zamiast czuć odrazę do miejsca, gdzie działy się te wszystkie bezeceństwa, czuła do niego jeszcze większy sentyment. A powinna traktować jak miejsce zbrodni, przynajmniej ludzkiej krzywdy.
Pierwszą myśl o kupieniu gospodarstwa skwitowała – Jesteś głupia! Miała spore oszczędności. Odziedziczony po babci majątek wciąż na siebie pracował na lokatach, poza tym wciąż miała wiele starych woluminów, kosztowności i mebli. Nie musiałaby nawet sprzedawać mieszkania. Z rodziną jakoś by się dogadała.
Pewna myśl już od połowy drogi powrotnej krążył nad nią jak sęp nad konającą ofiarą. Pomysł kiełkował resztę drogi. Zanim wyszła z pociągu, już tworzyła w głowie plan. W taksówce uzupełniła go o kolejne elementy. Najpierw tak o, by uspokoić myśli. Jednak szybko doszła do momentu, w którym zakup rodzinnego gospodarstwa stawał się nie tylko sensowny, co potrzebny. Ciotka Maryla ją polubiła, więc może pójdzie jeszcze łatwiej. Dziewczyna znalazła szereg argumentów przemawiających za tym szalonym planem. Już wiedziała, gdzie spędzi przyszły weekend. Zanim dojechała do domu, jeszcze w samochodzie zadzwoniła do cioci i się umówiła na kawę i to samo co poprzednio pyszne drożdżowe ciasto. Oficjalnym powodem było oddanie kluczy. Ukrytym – wiadomo.
EPILOG
Marzena długo spacerowała półnaga po mieszkaniu, tu czuła się swobodnie, przecież była u siebie. W końcu zasiadła w swoim ukochanym fotelu. Kochała to miejsce. Nigdy tego mebla nie uważała za atrybut czegokolwiek innego jak spokoju. Tu się wyciszała, tu się izolowała od problemów. Westchnęła, by wypuścić miliony metrów sześciennych emocji, nagromadzonych w czasie weekendowej wyprawy. Ten mebel, ta wygodna wyspa często zmieniała się też w krainę przyjemności. Nie było to niczym nadzwyczajnym, nawet po tak pełnym wrażeń weekendzie. Bywały dni, że masturbowała się częściej. W swoim mieszkaniu była bezbronna na pewne podszepty, często sama je prowokowała. Tak samo napływ myśli, które nie potrafiły powstrzymać niewinnie wpełzającej pod bieliznę dłoni. Bywały dni, że siadała w fotelu kompletnie naga. Wtedy palce od samego początku nie miały żadnych przeszkód.
Dziś, po wzięciu prysznica, przyszła tu z konkretną intencją. Długo siedziała w samych koronkowych mocno wyciętych na pośladkach figach. Czuła ogromną satysfakcję z tego, jak bardzo jest zgrabna. Wpatrywała się w ściany pokoju, jakoś też w wyjątkowy sposób odbierała dobrze znany widok za oknem. Ta otwarta miejska przestrzeń kontrastowała z weekendowymi wspomnieniami. Teraz myślała o wszystkim i o niczym. O wszystkim po trochę, a o niczym więcej. Przez głowę przetłaczały się setki myśli, których nie była w stanie na dłużej pochwycić, tym bardziej analizować. Uśmiechnęła się psotnie, gdy skupiła uwagę na paseczku krótkich włosków łonowych, które przebijały zza siateczki majtek. Uniosła bieliznę, by przyjrzeć się sobie w całej okazałości. Ubóstwiała swoją cipkę. Na samą myśl, że za chwilę będzie się pieścić, poczuła skurcze we wnętrzu pochwy, jakby ta domagała się uwagi i troski. Nagle Marzena zatęskniła za zapachem wsi, szczególnie tym ze starej stodoły, nagle dostrzegła w tym sielskim spokoju wartość samą w sobie, coś niezwykle jej bliskiego. W mieście ma taki spokój tylko w swoim mieszkaniu, a największy w tym fotelu. Na wsi spokój był wszędzie. Spokój podobnego rodzaju, jaki czuje się w gmachu starej biblioteki. Zauważyła pewną analogię i zrozumiała, dlaczego ciągnie ją do Małego Koła. Ale nie chciała o tym teraz myśleć, za dużo było już tych emocji, męczyły ją. Znała panaceum na rozbiegane myśli.
Sięgnęła po zeszyt, który leżał przy fotelu na dywaniku, tuż przy jej bosych stopach. Na podłokietniku czekał na nią sztuczny członek. Zanim go tam wcześniej położyła, przyniosła jeszcze coś. Coś, co tyle lat czekało na ten moment, schowane w pudełku z precjozami po babci, teraz leżało na okładce pamiętnika. Nie mogła się doczekać, tego spróbować, już czuła dreszcze. Jednak celowo się wstrzymywała, by podsycić pragnienie, to miało dostarczyć więcej emocji, a jeszcze więcej satysfakcji. Użyje tego we właściwym momencie. Tylko, czy będzie w stanie ocenić, kiedy ten właściwy moment nastąpi? Tak, niecierpliwiła się, dłonie drżały, kolana się o siebie ocierały, a mimo to czekała, karmiła swoją niecierpliwość. Zrobi to podobnie, jak czytała w… Właśnie spojrzała na brązową okładkę brulionu. Na której stronie by go nie otworzyła, czekały tam na nią szczegółowe pikantne opisy. Powoli już wiedział, gdzie i co znajdzie, łatwo wychwytywała ulubione fragmenty pożądliwymi oczami. Zawarta w treści erotyka często mieszała się z pornografią, co potrafiło rozpalić ogień żądzy w jej ciele. Wszystko pisane zupełnie szczerze, od serca, bez wątpienia prawdziwa erotyczna saga.
Wypieki na policzkach pojawiły się wraz z pierwszymi odczytanymi zdaniami. Wsunięta pod delikatną siateczkę majtek dłoń, już smyrała wilgotne płatki. Do tego fragmentu tekstu wracała chyba najczęściej.
Odłożyła pamiętnik, kolejny raz przymrużając z przyjemności oczy, nie mogła dłużej zatrzymać krążącego pod bielizną wokół łechtaczki palca. Po chwili zrolowane nerwowymi ruchami bioder i rąk figi, leżały gdzieś tam, a w mieszkaniu dało się słyszeć ciche przerywane ekstatycznymi stęknięciami pomruki. Używała ukochanej zabawki, tęskniła za swoim wibratorem. Czasem szeptała coś sprośnego pod nosem, urealniając swoją fantazję, w której była niewinną i pełną obaw nastolatką, a kochankiem pan Antek. Ależ ją to rozpaliło.
Wystarczy!, już wystarczy! – mamrotała pod nosem, z trudem wyjmując z siebie sztucznego członka i odrzucając go na podłogę. Dziś miała inny plan, chciała spróbować czegoś innego. Wcześniej nawet nie pomyślałaby, że tak można. Chwilę uspokajała zmysły, sięgnęła po zupełnie nową zabawkę. Poznawanie się z nią było niezwykle odkrywcze i na nowo rozpalające zmysły. Już po kilku chwilach przeciągle westchnęła i wyraziła zachwyt, sylabizując popularne wulgarne słowo. Nie żałowała swojej otwartości na nowe doznania.
Właśnie rozpaczliwie sięgała szczytów rozkoszy. Czuła jakby w jej wnętrzu rozbrzmiewał i dudnił grom, prawie traciła oddech. Chyba nawet krzyknęła. Chwilkę po tym po pokoju rozeszło się głuche, jakby wyizolowane, brzdęknięcie. To był odgłos upadającego na drewnianą podłogę sznura perłowych korali. Spadły, bo wcześniej ściskająca je dłoń, nagle się rozluźniła i zniknęła między udami, by zadbać o najcenniejszą „perełkę”. Korale był obficie pokryte kobiecą wilgocią, tak samo, jak palce, które Marzena włożyła do ust i w ekstatycznym amoku niecierpliwie żuła i ssała, zlizując z nich wszystko. Ta perwersja smakowała wybornie. Prawdziwy klejnot – szepnęła Marzena, mrucząc i czule głaszcząc szparkę. Tylko ona wiedział, o czym teraz myślała – o sznurze pereł, który chwilkę temu ślizgał się po płateczkach wrażliwego sromu, a teraz leżał na podłodze, czy może o innym klejnocie, który wciąż wyczuwała pod opuszkami palców.
Jak Ci się podobało?