Przygotowania (I)
30 maja 2016
5 min
Miałam mętlik w głowie. Trzasnęłam drzwiami po powrocie do domu (co wcale nie było dziecinne) i próbowałam się uspokoić, ale mi nie szło zbyt dobrze. M. spojrzał na mnie, jednak widząc moją wykrzywioną żałosnym grymasem minę, odpuścił. Posiadał niecodzienną zdolność olewania problemów, które bezpośrednio go nie dotyczą, albo znał mnie na tyle dobrze, by stwierdzić, że jak przyszło to i samo przejdzie. Jak to ze mną.
W tej chwili panoszyłam się po domu, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Dom. To za duże określenie na niewielkie trzydzieści metrów kwadratowych, które wynajmowaliśmy. Lecz burzenie ścian, postawienie nowych, zrobienie wszystkiego od zera i roczne mieszkanie tu, pozwoliło mi myśleć o tym miejscu, jak o domu. Miejscu, w które uciekałam od problemów. Lub miejscu, gdzie właśnie te problemy miały swój początek.
- Kurwa.
- Nawet nie pytam.
- I dobrze. - Odpowiedziałam z przekąsem, ale w końcu nie M. był winny. Jednak miałam tendencję przelewać złe uczucia na osoby znajdujące się w pobliżu mnie. Egoistka. Suka. Rugałam się w myślach.
Poszłam do łazienki, gdzie postanowiłam się choć częściowo wyżyć. Posegregowałam brudne ciuchy kolorami i wrzuciłam do pralki, nastawiając na szybki program. Koc, który i tak by się nie zmieścił, dałam do brodzika, zatkałam odpływ korkiem i odkręciłam wodę. Dumna z siebie, poszłam zrobić sobie melisę. Po drodze połknęłam jeszcze wziętą z apteczki jakąś ziołową kapsułkę na uspokojenie zszarganych nerwów.
Usiadłam na kanapie obok M.
- Przytul.
I kiedy objął mnie ramieniem poczułam, że do oczu napływają mi łzy i już nic nie umiałam na to poradzić. Wypłakałam się w silne, otaczające mnie ramię. Taaak... to było dobre uczucie. Wzięłam głęboki oddech, gotowa na kolejną tyradę. Musiałam się wygadać. Wypłakać i wygadać. Dokładnie w tej kolejności.
- Nie wiem, czy kiedykolwiek dam radę zaspokoić ambicje moich rodziców. Kocham ich, ale chyba za dużo ze mną przeszli. Powiedziałam ojcu, że jak nie chce, to wcale nie musi prowadzić mnie do ołtarza. Pierdolę to. Mogłam się nie godzić na kościelny, byłoby prościej. Dla nas i dla wszystkich.
- Uspokój się. - Lekko odepchnął mnie od siebie i udał się do łazienki.
Poczułam, jak ból głowy stopniowo odchodzi, ustępując miejsca tępemu pulsowaniu. Znałam ten stan aż zbyt dobrze. Zaraz dopadną mnie wyrzuty sumienia, że nawrzeszczałam na rodziców. Że byłam taka impulsywna i...
- Ja pierdolę. Magdalena! - Podniesiony głos świadczył o tym, że było źle. Bardzo źle.
W mig przypomniałam sobie o praniu. Nie zakręciłam wody. W sekundę znalazłam się w przedpokoju, gdzie zrobił się już pokaźnej wielkości basen. Sięgał mi za kostki. M. zdążył zareagować szybciej i zamknął kran. Niestety, wszystko było już mokre. Przewód od pralki, która zaczęła wściekle wirować, także był zamoczony. Na szczęście gniazdko przedłużacza się nie zalało.
- Już to sprzątam.
- Nie masz innej opcji. - Władczy ton poinformował mnie, że nieźle się wkurzył. No cóż. Zdarza się. Ściągnęłam skarpetki i dżinsy, żeby się nie zamoczyć i poszłam po suche szmaty.
Zaczęłam się śmiać w chwili, gdy zdałam sobie sprawę, jak źle to wygląda. W łazience i przedpokoju było ponad dziesięć centymetrów wody, a ja miałam parę małych ścierek w ręce.
- Z czego się śmiejesz? - Nadal wkurzony, choć teraz był lekko rozbawiony. Widać, mój nastrój udzielał się bardzo szybko.
- Ja... - Rodzice. Dom. Woda. Zbyt dużo wody. Tępy ból głowy. - Nie wiem. - I śmiałam się, na kolanach zanurzona w wodzie. Wyciskałam szmatki do umywalki i ponownie próbowałam zebrać trochę wody. Na przemian śmiejąc się i płacząc. Okej, byłam niestabilna psychicznie. Wręcz bardzo niestabilna.
M. śmiał się razem ze mną, gdy klęczałam, odwrócona tyłem do niego. Próbując jak najszybciej osuszyć podłogę. Pochlapałam sobie przy tym koszulkę, lecz nie dbałam o to.
- Nie wstawaj. Zerżnę cię.
- Słucham? - Wyrwana z własnych myśli i lekko zdziwiona jego podnieconym tonem myślałam, że się przesłyszałam. Lecz on jedną ręką opuścił mi majtki, a drugą złapał za włosy i pociągnął w dół, bym bardziej się wypięła. Z głową między brodzikiem od prysznica a ubikacją, czułam się nieco przytłoczona i zła. Nie miałam pojęcia, jak bardzo podniecona jestem, dopóki we mnie nie wszedł. Mocno. Na raz.
Jęknęłam przeciągle, ale mnie uciszył. Obijał się biodrami szybko o moje pośladki, a ja dla podtrzymania równowagi, wsparłam się na łokciach. Wolną dłonią uchwycił moją pierś przez koszulkę i ścisnął tak, aż zapiszczałam z bólu. Poruszałam pupą w rytm jego bioder. Czułam, że to, co jeszcze przed chwilą kotłowało mi się w głowie, teraz nie miało najmniejszego znaczenia. Jego ruchy i twardy, penetrujący mnie członek, działał kojąco.
Pulsowałam, zaciskając się na nim i otwierając na przyjęcie go głębiej. Dostałam parę klapsów w tyłek, aż poczułam pieczenie.
Przyjemne mrowienie zastępowało miejsce dzisiejszych rozterek. Chwycił mnie mocno za biodra obiema dłońmi i nadał nowe, szybsze tempo. O tak... Zaciskając palce na ciele, powodował ból, który jednocześnie był dla mnie bardzo przyjemny. Szybko łapałam oddech. Krzyknęłam, kiedy znów dał mi klapsa i niemal równocześnie doszłam na nim.
Nie dając chwili wytchnienia, obrócił mnie przodem do siebie i wzięłam jego członek do buzi. Wilgotny od naszego seksu. Byłam w stanie wziąć go tylko do połowy, a mimo to na początku i tak lekko się zakrztusiłam. Lizałam i ssałam główkę na przemian, by dać mu jak największą przyjemność. W pewnym momencie przycisnął dłoń z tyłu mojej głowy i dopchał do siebie, dochodząc mi w ustach. Gdy już byłam w stanie, głęboko zaczerpnęłam powietrza.
- Lepiej?
- Mhm... - Bo z wrażenia tylko na tyle było mnie stać. Piersi i tyłek nadal informowały o tym, że chwilę temu je tarmosił. W dalszym ciągu czułam przyjemność, którą mnie obdarzył.
- To teraz posprzątaj ten syf. - I to byłoby na tyle, pomyślałam, podciągając majtki i biorąc się do roboty.
Jak Ci się podobało?