Pogoń (I)
1 września 2015
9 min
Jeśli lubisz alchemię, magię, zielarstwo, seks a do tego chcesz dowiedzieć się czegoś o dawnych wierzeniach i legendach - enjoy.
Jest 14 września. Granice niezakreślone. Ranek, na polach mgła, chałupy przesiąknięte rosą i tą mgłą przeklętą, co się w niej utopce* chowają. Wokół wioski są sady... jabłonki, grusze, śliwy to i chłopy mają teraz roboty, co by jabłek nazbierać, bimbru z mandragory napędzić, na zimę się przyszykować, bo babki zwiastują, że zima zła będzie, ni słońca jeno miesiączek** będzie widać na niebie. Ale chłopy i ich baby o mrozach nie myślą. Im w głowach piękna pani, co się do chałupy starej Bożyry wprowadziła. Bożyra pomarła, ot jak sianokosy były. Ale ta to do niczego się nie nadawała. Odkąd młodą panną była, to ją matula w izbie na klucz zamykała, mówiła że chora i licha okropecznie to i wyjść nie może. Doktur zachodził tam od czasu do czasu, mówił we wsi że faktycznie chora ta córa. No to tak siedziała w tej izbie 89 lat aż pomarła, bez dzieci, bez wnuków... stąd też zdziwienie, cóż to za panienka się w tej starej chałupie szarogęsi. Wyglądała całkiem jak miastowa, może czarownica jakaś? Nawet by się przydała, bo najbliższa to w Mirowym Lasku, czyli kapkę drogi jest. A wiadomo, czarownica to zawsze się sprawdzi, bo to dziatki chorują, nażarły się dwugrotu na bagnach albo krowa chora i mleka nie daje. Czarownice to lepsze niż doktury, bo na wszystko poradzą. No to ludzie cieszyli się, że to we wsi własną będą mieli, ale to nie żadna czarownica była.
Jagnieszka wstała równo ze słońcem. Niewyspana, obolała, oglądała się w lustrze nad miednicą. Zmęczoną twarz ukoiła naparem z ziół i maścią, której składniki znała tylko ona sama. Teraz wyglądała o niebo lepiej, a to dopiero początek. Później mazidło do rzęs, brwi poprawiła węgielkiem. Swoje długie do łopatek, włosy zaczesała a prawy bok, odsłaniając lewe ucho. Jej włosy były czarne, ale miały fioletowe refleksy, które uzyskała dzięki płukaniu ich w roztworze z gencjany. Nie była uczoną, ani czarownicą, ani majętna nie była, ani nawet piękna. Znała się po prostu na zielarstwie a i alchemii troszkę liznęła na Akademii w Hasserburg, gdzie trafiła całkiem przypadkiem. Tak też teraz utrzymywała się z robienia mikstur dla panienek z majętnych rodów, co by im urody dodać. A to na trądzik, a to na blizny, na opuchliznę masaże odpowiednie, maść na zbyt czerwone lica, napar z kozieradki na powiększenie biustu, balsam na miękką skórę czy rycyna, która chociaż truje, to włosy po niej rosną długie i mocne. Tylko teraz Jagnieszka trafiła na tą wieś gdzie lud głupi i psy dupami szczekają. Ale dla niej to i lepiej. Odpoczęła.
Zdjęła z siebie koszulę nocną, i w zwierciadle jak co dzień oglądała swoje piersi, kontrolując ich jędrność. Były bez zmian. Czyli duże, ale nie ogromne. Nie takie jakie mają tłuste baby w gospodach. Jej były po prostu duże. Nie była idealnie smukła i szczupła, ponieważ lubowała się w dobrym jedzeniu, a jeszcze bardziej w dobrym napitku. Dotychczas większość nocy spędzała w karczmach przez co niektórzy uważali ją za dziwkę. Tak więc nie była tłusta, ale zazdrościła wyrobionym w polu chłopkom ich płaskich (w większości z niedożywienia) brzuchów. Ale za to biodra miała idealne w stosunku do talii, i pupę krągłą, jędrną. Po obserwacji wtarła to co trzeba, tam gdzie trzeba i po kolei zaczęła wkładać majtki, gorset który jeszcze bardziej uwypuklał jej idealne, twarde piersi, później pończochy które zarezerwowane były dla ekskluzywnych dziwek i czarownic, ale podobały jej się tak bardzo, że nie przejmowała się jaką profesję reprezentują. Jej suknia miała spory dekolt i odsłaniała ramiona. Z przodu kończyła się czarnym koronkowym materiałem w ¾ uda, z tyłu była długa do kostek. Na szyi zawsze nosiła amulet w kształcie drobno zdobionego owalu z metalicznie niebieską perłą w środku, który był przyczepiony do aksamitnej, utwardzanej wstążki ciasno zapiętej wokół szyi. Uwielbiała pierścienie, więc i dziś ich sobie nie żałowała. Buty wysokie do połowy łydki, sznurowane, na drewnianym słupku. Wyglądała zjawiskowo. Do mieszka spakowała wszystkie pieniądze, i przypięła do paska w talii. Już miała wychodzić, ale zdecydowała się jeszcze na maleńką buteleczkę z cyjankiem, którą zawiesiła sobie na szyi na czarnym rzemyku. Dziś wyjeżdżała z wioski. Wiozła ze sobą informacje tak cenne, że prawdopodobieństwo pogoni za nią było wręcz stuprocentowe. A że szpiedzy Gёroutten upodobali sobie tortury ze szczególnym okrucieństwem, woli być przygotowana na skrócenie sobie cierpień. Wystarczy że przegryzie szklaną fiolkę.
Teraz już gotowa wsiada na konia. Czeka ją jakieś 9 dni jazdy konno. Nie żegna się z mieszkańcami wioski. Ich tępe główki dziwią się jej odjazdowi jeszcze bardziej, niż kiedy się pojawiła. Proste to ludzie, bimbrem przepite.
14 września, zmierzch. Las Sosnowiecki, 1 dzień drogi od Kazary, pierwszego długiego postoju.
Koń odmawiał Jagnieszce posłuszeństwa. Dziewczyna przeklinała siarczyście i próbowała zmusić swoją Kaske do dalszej jazdy. To nie było dobre miejsce na postój. Las co prawda wydawał się być cichy i spokojny, ale ona wiedziała że licho nie śpi. Szczególnie leśne licho. Chcąc nie chcąc zsiadła z konia przy najbliższym potoku. Wyostrzyła wszystkie zmysły i trzymała rękę pochwie z krótkim mieczem. Korzystając z możliwości wąchania innych zapachów niż koński odór, próbowała wyczuć jego szlak. Na nic. Była przecież tylko zielarką. Przez ostatnie tygodnie studiowała księgi które mogły by zawierać w sobie chociaż garść wiedzy o radykalnym wyostrzeniu zmysłu węchu u ludzi, ale marny to był trud. Czasami wydawało jej się że trafiła na dobry trop, że czuje woń pewnego chmielu którego nazwy nie znała, malin i wyrwanej mokrej trawy. Po chwili jednak uświadamiała sobie że to mózg płata jej figle. Ale nie traciła nadziei.
Teraz gdy Kaska się poiła, Jagnieszka oparła się o brzozę i coraz bardziej pogrążała się w marzeniach, że dotarła do swojego celu. Wyobrażała sobie jak przytula się do niego, jak prosi go o wspólną wędrówkę, jaka jest szczęśliwa, bo już nigdy nie pozwoli mu odjechać. Oprócz tęsknoty targała nią również dzika chuć. Nie mogła się doczekać jego ciała upstrzonego konstelacją blizn. Tego jak kładzie ją na mech, siano, łoże. Jak ściąga z niej ubranie. Podobają mu się gorsety i inne wymyłsktki, ale zawsze mówił że w niczym nie wygląda tak dobrze jak w niczym. Że nagą kochał ją najbardziej.
Ale czy kochał? Gdyby nie kochał nie wodziłby po jej ciele językiem. Nie ssałby i nie całował jej nabrzmiałych sutków. Tak jak ona lubi najbardziej. Lubiła gdy je delikatnie gryzł. Uwielbiała gdy jako jedyny całował jej najskrytsze miejsce, lizał jej kobiecość tak, jak kot który pije mleko. Gdy kwadransami drażnił się z nią, nie chcąc pozwolić by dała upust swojej chcicy. Ale najbardziej kochała moment gdy w nią wchodził. Trzeba przyznać że gościła już w swojej sypialni kilku mężczyzn, ale żaden nie spełnił jej wymagań. Ich przyrodzenia były albo za długie, albo za cienkie... a technika?
Przez próby znalezienia odpowiedniego kochanka, ucierpiała jej reputacja, bo jak wiadomo kobieta ochotna dobrych ludzi złości. Tak więc rozkoszowała się w myślach jego nabrzmiałym penisem o imponującej średnicy, lecz przeciętnej długości. Idealny. Wyobrażała sobie moment kiedy bierze go do ust i zgodnie z jego wskazówkami liże, ssie i porusza ustami. Przypomniał jej się zimowy wieczór kiedy oboje leżeli na skórze z niedźwiedzia przy kominie w jej kwaterze. Mieli już za sobą drobne pieszczoty, gdy On powiedział że zaraz wraca. Po kilku minutach wrócił z soplem lodu w dłoni. Kazał odprężyć się zdezorientowanej Jagnieszce i urozmaicił lizanie jej gorącej cipki o przerywnik z lodowym masażem. Z tych mokrych marzeń wyrwał ją jednak długi jęk, jakby szloch. W momencie dobyła średniej długości oraz kiepskiej jakości miecza i nerwowo przeskakiwała z miejsca na miejsce, obracając się wokół własnej osi. Konia na szczęście przywiązała, więc choć wierzgał to nie miał szans uciec. Wiedziała że cokolwiek to jest, zawsze lepiej będzie uciekać. Już chciała odwiązywać Kaskę, ale źródło rozpaczliwych odgłosów zlokalizowało ją w ciemności. Dziewczyna słyszała tylko że twór zbliżający się do niej jest bardzo wysoki, masywny że aż ziemią trzęsie. Jej myśli w tej chwili to głównie „kurwa, kurwa, kurwa, kurwa”.
Z bliska rozpoznała w stworzeniu trolla. A właściwie trollice. Ogromna, pokryta twardą jak kamień skórą, obleśna pokraka obwieszona drogimi klejnotami. On opowiadał jej że trolle mogą być niebezpieczne, bo lubią ludzkie mięso, ale też łatwo je oszukać bo chociaż potrafią mówić ludzką mową to są wyjątkowo mało roztropne, wystarczy mówić do nich bardzo prostym językiem. Wiedziała że ucieczka się nie uda bo trollica jest już za blisko. Dała sparaliżować się strachowi i zmarnowała cenne sekundy, było już za późno na ucieczkę. Zaczęła więc dialog z trollicą jako pierwsza.
- Dobry wieczór moja droga, dlaczego płaczesz?
- Tu nie ma drogi... tu jest las.
- Dlaczego płaczesz?
- Rycerz... dom, wiatraki... odrzucił... wszystko oddał... miał być mąż a nie jest *chlip chlip*
- Rycerz?
- Chodziłam za nim, noc w noc... prosiłam żeby mąż on mój został... ja pałac, młyn z wiatrakiem mu oddam, sad i pola... klejnoty wszystkie moje mu dam... ale on nie chce...
W tej chwili Jagnieszka korzystając z rozproszenia trolla pozwoliła jej kontynuować opowieść w tym czasie sama powoli odwiązywała niespokojnego konia.
- ... i noc w noc... klejnoty wszystkie ubieram... rycerz bogobojny, to ja wiem... ja wianek od lat dla niego noszę, jemu jednemu go dam... mój wianek...
- A jak się nazywał ten rycerz?
- Raz mi tatko... tak powiedział że on na imię ma Sakkiel van Ra...
W tym momencie opanowana już Kaska i Jagnieszka zaczęły galopem uciekać od tej niezbyt bogatej w urodę i intelekt dziewicy przez co się zdezorientowała i dalej stała jak słup. Gdy oddaliły się na tyle że dziewczyna była pewna że trollica na swoich krótkich nóżkach za nic w świecie jej nie dogoni, ogarnął ją błogi spokój. Tak się składa że w wiosce miejscowe dziewczęta opowiedziały jej historię trollicy. Maszkara była córką górskiego trolla, bardzo majętnego. Odziedziczyła po nim ogromny majątek. Zakochała się jednak biedaczka w rycerzu którego widziała raz jak polował w lesie. Ona chodziła za nim nocami i w zamian za ślub obiecywała oddać wszystkie swoje dobra, on jednak pozostawał nieugięty a ona chodzi teraz po lesie i smęci. Cóż... bywa. Naraziła się jednak trollicy i ma nadzieję że więcej jej już nie spotka.
*Utopiec (lokalnie znany jako topic, topnik, utopnik, utoplec, utopek, topek, topielec, waserman) – zły i podstępny demon wodny z wierzeń słowiańskich, często utożsamiany z wodnikiem. Utopce rodziły się z dusz topielców i poronionych płodów. Podobnie jak wodniki zamieszkiwały wszelkie zbiorniki wodne i topiły kąpiących się oraz przechodzące przez rzekę zwierzęta. Gdzieniegdzie odpowiadały także za wylewy rzek oraz zatapianie pól i łąk. Utopce przybierały postać wysokich, bardzo chudych ludzi o oślizgłej, zielonej skórze, z dużą głową i ciemnymi włosami. W czasie nowiu utopce wychodziły na brzeg. Często zwabiały wówczas do siebie ludzi, bawiąc się z nimi w zagadki. Osobę próbującą oszukiwać w zagadkach natychmiast topiły. Dodam od siebie, że to ciągle bardzo popularne i żywe wierzenie na terenach śląska cieszyńskiego.
**Miesiączek - księżyc.
Jak Ci się podobało?