Pod kamieniem (2024)
24 października 2024
15 min
Jest to uwspółcześniona wersja tekstu z 2016 roku.
Opowiadanie to zadedykowałbym braciom Marx, gdyby żyli. Chociaż gdyby żyli, to bym się nie odważył – autor.
Wczoraj to dziś, tylko że wczoraj.
Miejsce akcji:
Mała miejscowość Zarośnięte Doły. Kompleks konferencyjno-rekreacyjny Krajowej Unii Polskich Adwokatów, w skrócie… hm… Nieważne. Wynajęty tymczasowo na sympozjum Powszechnej Krajowej Wspólnoty Narratorów, w skrócie… hm… Mniejsza z tym. Restauracja „Papuga i przyjaciele”. Pora obiadowa.
Dzięki uprzejmości jednego z kelnerów mogę przedstawić zapis podsłuchu rozmowy pewnych dwóch narratorów, nazwijmy ich N1 i N2, gdyż z pewnością pragną zachować anonimowość. Rozmowa ta zapewne rzuci więcej światła na ten chyba nawet niezauważany zawód i pozwoli odkryć niektóre mroczne tajemnice literatury pięknej, która jak się zaraz okaże, wcale aż taka piękna nie jest.
W tle nagrania słychać skoczną melodię graną przez miejscowy zespół taneczno-wokalny „Fajf oklok”. Wokalista śpiewa:
U la, la, u la, la
Przeleciałem bo-cia-na…
KELNER: Dzień dobry. Co panowie zamawiają?
N1: Tak… dwa razy kacza zupa, dla mnie antrykot z wołowiny galicyjskiej, dla kolegi comber z sarny [kilka niezrozumiałych słów] i butelkę Porto Vintage rocznik 1863.
N2: I cygara kubańskie proszę.
N1: A na deser kawaii kiwi.
N2: A co to jest?
N1: Słodkie kiwi, taka nowość na rynku. Na mnie działa jak zastrzyk dopaminy.
N2: To może i ja się skuszę.
Kilka minut później.
N1: Jutro zamówię stek Ribeye z Wagyu. Drogi, ale może warto.
N2: Hm. Nie zaszkodzi spróbować.
N1: I pomyśleć, że nasza praca jest tak ważna i ciężka, a jak niedoceniana.
N2: Fakt. Bez nas nie byłoby filmów, opowiadań, w ogóle literatury!
N1: Tak, a ci autorzy uważają się za nie wiadomo kogo, a w rzeczywistości… Właśnie, narratorowałem jakiś czas temu opowiadanie niejakiego Indragora. Tępy grafoman, powiem ci tylko. Po co on pisze te gnioty?
N2: Dzięki temu mamy pracę, he, he.
N1: Fakt, he, he. Chociaż nawet mój siedmioletni chłopak pisze lepsze opowiadania.
N2: Może synek zostanie autorem albo pójdzie w ślady tatusia, he, he.
N1: Kto wie, kto wie. Tylko myślałem, że nikt inny większych gniotów od tego Indragora nie pisze, ale się pomyliłem.
N2: Zawsze trafi się większa ryba…
N1: Ostatnio zająłem się takim opowiadaniem „Dziewczyna z linii prądu”. Jacyś naładowani żołnierze wpadają do irackiej wioski składającej się z jednego domu.
N2: Jednego?!
N1: Nie pytaj mnie, tylko autora. Tylko jakoś dziwne mają procedury, bardziej, jak najemnicy, ale też dziwnie. Proponowałem, aby nazwać ich najemnikami albo żołdakami. A skąd! Autor uparł się, że mają być żołnierze. Trudno, autor nasz pan. I ten żołnierz wpada z oddziałem do tej wioski, wybija w pień całą rodzinę, łącznie z nieletnimi. Ocalała tylko taka małolata. I w tym czasie, kiedy on wybija jej rodzinę, ta małolata, zdążyła się umyć, ogolić cipę i spakowana czekała na gwałt.
N2: Na gwałt, w sensie, że ktoś ją uratuje, zanim ten żoł…
N1: A skąd! Dosłownie na gwałt. Chociaż według autora założyła koszulkę brudną i potarganą.
N2: Może nie zdążyła uprać. He, he.
N1: Na pewno, he, he. Ten żołnierz walczy ze sobą, aby pokonać chuć, mężnie stawia opór, ale gdy spojrzał w jej duże napuchłe od płaczu zielone oczy, to pękł.
N2: Jak to zielone? Skoro były napuchłe, to powinny być czerwone.
N1: No, powinny, ale pytaj autora. I ten żołnierz pęka i ją gwałci. Dziewczynka tryska nie tylko łzami, ale też strumieniem krwi z rozerwanej błony dziewiczej.
N2: I co, przeżyła?
N1: Według autora tak. I jeszcze było słychać odgłosy szczęścia.
N2: Nie wierzę… I nie porzygałeś się, pisząc narrację?
N1: Prawie, ale jak mówiłem: nasza praca nie jest łatwa.
N2: Zawsze myślałem, że opowiadanie pisze się głową, a nie dupą.
N1: Żeby tylko dupą. Niektórzy piszą, a nawet komentują cha. Wiesz, co mam na myśli?
N2: A co?
N1: No wiesz. Była u mnie taka autorka, Łobuzka, pełna pozytywnej energii, nie jak tamten żołdak. Przyniosła komentarz do mojej narracji. Takie trzy grube segregatory…
N2: To musiała być gruba powieść, skoro miała tyle uwag. Albo byłeś nawalony.
N1: A gdzie tam! Chude opowiadanie. Tylko jak ona się rozpisze w uwagach, to końca nie widać. No i widzisz, rozmawiamy sobie merytorycznie z Łobuzką o jej uwagach, gdy niespodziewanie wpada pewien autor… Zaraz, jak się nazywał? Sen… sen… No popatrz, wyleciało mi z głowy. I ten gość, jak zwyczajny cham zaczął się do mnie wydzierać, bo nie spodobała mu się jakaś opinia. Wydzierał się od chujów, aż na ulicy było go słychać! I w pewnym momencie przysłuchujące się temu dziewczę, niespodziewanie, nie wiedzieć czemu, zalało się łzami, po czym wybiegło, zatrzaskując za sobą drzwi.
N2: I co zrobiłeś?
N1: Ochrona musiała gościa pod ręce wyprowadzić. A jak się stawiał! Jak zadzierał nosa! W gabinecie mam od sufitu aż po drzwi rysę, tak nosa zadzierał! Szkoda tylko dziewczęcia, bo już się nie pojawiło.
N2: Pech. À propos snu, coś mi się skojarzyło. Wiesz, że „sensei” to taki japoński przedrostek stosowany podczas zwracania się do artystów, pisarzy, narratorów oraz do ludzi, którzy osiągnęli pewien poziom mistrzostwa w swojej dziedzinie?
N1: No właśnie, no właśnie, chociaż w przypadku tego pana sen-coś-tam to raczej tylko sen o potędze.
N2: A administrator twojego budynku nie miał pretensji o tę awanturę?
N1: A gdzie tam! Miał to w dupie. Chociaż na co dzień dba o budynek, nie powiem. Może był wtedy chory? To było w marcu.
N2: To zdrówko! Ale zobacz, na drugim biegunie są wrażliwcy. Taki o dziwnym nazwisku: Niepewnawyobraźnia. Przyznał mi się, że kilka nocy nie przespał z żalu, jak niechcący przekręciłem jego nazwisko.
N1: Ech, skoro niepewna i w dodatku wyobraźnia, to nie ma się co dziwić. Taka królewna, która nie mogła spać.
N2: Też prawda, he, he, he. Albo jak ta dziewczyna w czerwonym kapturku. Chociaż nie… Ona to mogła spać, oj, jak mogła!
N1: A popatrz, taki MrHyde. Czytasz jedno, drugie, trzecie opowiadanie, aż natrafiasz na takie, że zastanawiasz się: on to napisał, czy nie on? Bo jakieś inne. Przecinki nie te, dialogi nie te, opisy nie te… Nie przymierzając, jakby pod autobus wpadł.
N2: Może wtedy był doktorem Jekyllem, he, he.
N1: A wiesz, całkiem możliwe. Na niektórych autorów trzeba uważać. Nigdy nie wiadomo, kim naprawdę są. Był u mnie taki jeden. Niby autor, ale też redaktor i korektor. Takie trzy w jednym.
N2: I nie wiadomo, która postać aktualnie dominuje.
N1: O to, to! Trzeba uważać. Jak walnął mi na biurko grubą teczkę poprawek do mojej narracji, to aż jakby coś tąpnęło!
N2: Może to był Tomp?
N1: Ciii. Może. A co, u ciebie też był?
N2: A żebyś wiedział. I wyobraź sobie, że przyczepił się, że krzywo przecinek mu w narracji postawiłem! Kątomierzem mi sprawdzał!
N1: I co?
N2: No co, miał rację. Musiałem poprawić.
N1: Ja tam jeden przecinek bym olał.
N2: Niby tak, można było, ale wiesz, na wszelki wypadek… Tacy bywają ustosunkowani…
N1: Ustosunkowani he, he.
N2: No tak. Garniturek, obiady u prezydenta, elegancko, miła atmosfera, muzyczka, dudy grają…
N1: A na takich to i babki lecą.
N2: Rzeczywiście! Taki ordynat Michorowski, też tytuł, wygląd, maniery, ustosunkowany, kasa, to nic dziwnego, że nawet trędowata babka na niego poleciała.
N1: Ale on wolał wydupczyć swoją kuzynkę, zboczeniec, jak jej tam…
N2: Lucia. Dziwisz się? Kto by chciał zadawać się z trędowatą.
N1: Fakt, ale z kuzynką?
N2: A co, kuzynki mają w poprzek?
N1: No nie…
N2: He, he, dobrze, że nikt nie słyszy, o czym rozmawiamy. Byłaby afera, he, he.
N1: No fakt, he, he.
N2: Tym autorom to już poprzewracało się w głowie. Wydaje im się, że wiedzą więcej od narratora.
N1: Jasne, ale tak z innej beczki. Narratorowałem kiedyś opowiadanie niejakiej Paty_128. Wiesz, jak się napaliłem? Myślałem, że te 128 to obwód… No, wiesz, klata… A to się okazało, że te 128 to wiek!
N2: Zalewasz!
N1: Polewam, he, he, zdrówko!
N2: To zdrówko!
N1: Zresztą i tak jeszcze nieźle, bo taka Krystyna…
N2: Krystyna? Co z nią? Nie kojarzę… Zaraz, zaraz, coś jakbym widział we mgle…
N1: Pewnie goryle, he, he.
N2: No nie, aż tyle nie wypiłem, żeby widzieć goryle we mgle, he, he, ale czy ta Krystyna to przypadkiem nie jest córką Lavransa?
N1: Nie wiem, nie spotkałem jej, ale chyba nie. Ta pisze po polsku, a tamta jest norwe… Jak się mówi: Norweszką czy Norwerzką?
N2: Norweżką.
N1: O właśnie. Krystyna to ta, co lubi ślady bosych stóp. No wiesz, romantyczka, delikatne uczucia, silne pragnienia, odurzające emocje i takie tam dyrdymały. Taka ludzka autorka.
N2: A czekaj, czekaj, coś mi się przypomina. Tyle już człowiek w życiu się na narratorował. Ta Krystyna napisała opowiadanie „Człowiek”?
N1: Ta sama…
N2: O! Super, to mój ulubiony kawałek!
W tym momencie Narrator 2 poderwał się i dziarsko ruszył w tany, porywając po drodze jakąś miejscową dziołchę. Kolejna skoczna piosnka dudniła po sali, a wokalista śpiewał:
Wypiłem se setkę
I jebłem na kozetkę
Z tą Baśką co od rana
Nie daje bez siana…
Trzy i pół minuty później.
N2: Ale się zziajałem, muszę trochę odsapnąć. Zdrówko!
N1: Zdrówko! Niezłe te kruche ciasteczka, które tu serwują gratis. Ciekawe, kto je produkuje?
N2: Jakaś firma „Vee”. O, te się nazywają „Origami”, a te „Debiut”, i „Klaps”, i „Amant”, i „Potężne artefakty”, i…
N1: No, „Potężne artefakty” są rzeczywiście spore. Robią wrażenie. Ładnie opakowane te ciasteczka, pełna kulturka. Aż chce się schrupać.
N2: Trzeba przyznać, że mają tu niezłe zaopatrzenie.
N1: Rozmawiałem z szefem restauracji. Mają stałego i pewnego dostawcę; jak powiedział: „Benek zawsze dowozi”.
Tymczasem miejscowy zespół taneczno-wokalny nie przestawał zadziwiać klientów restauracji kolejną skoczną nutką:
Muszę przez całą dobę
Pilnować mojej Kasieńki
Bo Krzychu wciąż się dobiera
Do jej pasiastej sukienki.
Czemuż to robisz, och czemu?
Nie nękaj Krzychu mojej wybranki
Masz przecież żonę i dwie kochanki…
N2: Ta… A powiedz mi, co jest najgorszego w naszym zawodzie?
N1: Cenzura.
N2: Zgadzam się. Człowiek jako narrator wie, co się naprawdę dzieje, ale nie może o tym powiedzieć i w świat idzie fałszywa informacja. A ludzie powinni znać prawdę. Weźmy taką Śpiącą Królewnę…
N1: Ty ją narratorowałeś???
N2: A jak! Tylko pewnie nie wiesz, dlaczego była taka śpiąca.
N1: No nie.
N2: A widzisz! Wyobraź sobie, że ona całymi nocami balowała. Co tam się wyrabiało na tych imprezach! Nawet służki nie mogły czuć się bezpiecznie, no, chyba że jakaś raszpla. Królewna łapała dildo i kazała służce usiąść na stole z szeroko rozchylonymi nogami albo oprzeć się rękami i wypiąć tyłek, po czym zadzierała takiej fartuszek i rżnęła, aż furczało. Ku radosze gawiedzi. A ilu ją tam posuwało we wszystkie otwory… Messalina to przy niej niewinna harcereczka. A rano kac, wykończona, to nic dziwnego, że spała przez cały dzień.
N1: No, ale książę jasnolicy obudził ją pocałunkiem.
N2: Oj, młody, jurny, ogromne posiadłości i bogactwo, to czemu miałaby się nie obudzić?
N1: Fakt. Podobno wtedy też obudzili się jej rodzice, bo również wcześniej spali.
N2: Wcześniej nie wiedzieli, co ich córeczka wyprawia po nocach, a jak w końcu się dowiedzieli, to dopiero się obudzili…
N1: Pięknie, pięknie.
N2: Właściwie jak się zastanowię, to też nie wiem, co moje córki po nocach robią na tych imprezach.
N1: To ja ci też coś opowiem. Narratorowałem Pana Tadeusza Mickiewicza.
N2: To pan Tadeusz miał na nazwisko Mickiewicz?
N1: Nieee… chyba nie. W urzędzie jak był rejestrowany po urodzeniu, wpisano „ojciec nieznany” i „matka nieznana”.
N2: No popatrz, co na tym świecie się porobiło. Nie do wiary, aby nawet matka nie wiedziała, że ma dziecko. Co za czasy nastały!
N1: Jak na okrągło pijani, chlali Soplicę, to co się dziwisz? To jeszcze nic, ale ta Zosia… W poemacie zrobiono z niej drugą dziewicę orleańską, a prawda wyglądała ciut inaczej.
N2: No co ty? Dawaj!
N1: Pamiętasz, jak Tadeusz wrócił do domu?
N2: Jasne.
N1: A Zosia też wróciła parę dni wcześniej z uniwerku. Sam wiesz, jak to jest na studiach. Z dala od rodziny, akademik… Wiadomo, w akademiku każda potraja przerób. A tu ci przyjeżdża pan Tadeusz, młody chłopak wyposzczony po długiej podróży, wiesz, był we Francyi…
N2: Podobno przyjechał z Wilna…
N1: To wersja oficjalna. A Paryż wiadomo, to miasto miłości. Zosia nie w ciemię bita, od razu się połapała. Okazji takiej przegapić nie śmiała. O świcie koszulkę prześwitującą włożyła i hyc, pod drzwi pokoju Tadeusza skoczyła. A że nic pod nią nie miała, wzrok młodzieńca szybko przyłapała…
N2: Co ty tak rymujesz?
N1: A cholera, nie wiem. Chodzi o to, że pod tą prześwitującą koszulką od razu było widać, że dziewczę dorodne. Pan Tadeusz, jako że porywczy był, zoczywszy Zosię, złapał ją i na łoże swe zaraz rzucił, rękę pod koszulkę wsunąwszy, łono dziewczęcia namacał, aż Zosia, zachichotawszy beztrosko, z dziewczęcą niewinnością w oczach, migiem koszulkę zrzuciła, wołając: »Gorąco tu, mój Tadeuszu!«. O kurczę, ale pojechałem. Chyba trochę za dużo tego wina. Tak czy siak, wkrótce „w domu było słychać tylko odgłosy jej szczęścia”, żeby zacytować klasyka.
N2: E, to nic nowego, wszyscy o tym wiedzą.
N1: Nie wszyscy jednak wiedzą, że Zosia robiła to ze wszystkimi na zamku… i nie tylko na zamku. Wystarczyło, że zobaczyła kutasa Klucznika Gerwazego i już, po chłopie. Dosłownie ze wszystkimi… Możesz mi wierzyć. Wiem coś o tym.
N2: Nie bujaj, ty też Zosię…
N1: Uhm.
N2: Ja pierdzielę!
N1: Tylko ksiądz nie mógł. No wiesz, ksiądz. Za to z tej rozpaczy, że nie może, zalewał robaka.
N2: Co innego taki narrator, ten to może, he, he, he.
N1: Nawet napisałem piękny fragment, ale oczywiście cenzura go wycięła, że niby dzieci mogą czytać. Jaki tam dzieciak chciałby czytać te głupoty. I niestety. Nikt nie zna mojego wpisu.
N2: No fakt, to dawaj go, bo ja też nie znam.
N1: O widzisz! To słuchaj:
Dlatego Telimena była taka wściekła.
Wszyscy rżnęli Zosię, a jej nikt nie chciał.
N2: No piękny kawałek, faktycznie nie wiadomo, dlaczego go wycięli.
N1: A popatrz. Taka Grażyna. Co ona wyprawiała z Konradem Wallenrodem! Nic dziwnego, że na koniec chłop się zabił.
N2: Ale przecież on miał żonę, Aldonę.
N1: No miał. I jak wyszło, że na boku od lat kombinuje z Grażyną, to przyszli po niego rycerze, oskarżając o zdradę i kazali mu przygotować się na własną śmierć. To co miał chłop robić? Wypił truciznę.
N2: Taaak, przykre… To tak samo, jak z lasem.
N1: Z lasem?
N2: Z daleka pięknie, zielono, wiatr szumi, ptaszki śpiewają, a jak zajrzysz pod kamień…
N1: No, rozumiem. To zdrówko.
N2: Zdrówko.
N1: A taka Nasza Szkapa. Wszyscy ją kochali, zwłaszcza chłopcy. Jak myślisz dlaczego?
N2: Kochali, he, he. Rozumiem… aż zdechła…
N1: No zdechnąć nie zdechła, ale całe życie miała pod górkę, he, he.
N2: A jak było z Czerwonym Kapturkiem? Do spółki z wilkiem zaciukała babcię, aby w jej domku otworzyć burdel. Nie powiesz mi jednak, że dziewczynka z zapałkami też… przecież przymierała głodem.
N1: Żarliwa przedstawicielka przemysłu zapałczanego. Akurat! Raczej zapalona miłośniczka knotów. W tamtych czasach prostytucja była zakazana. Zapałki, to tylko dla picu, aby zmylić władzę. A że była brzydka jak noc, to miała mało klientów, więc nic dziwnego, że przymierała.
N2: No popatrz, jak ten świat się zmienił. Kiedyś taka przymierała głodem, a spryciary opływały we wszelkie luksusy. A teraz taka może zostać nawet prezydentem jakiegoś mocarstwa nuklearnego… Chociaż nie. Spryciary zawsze miały lepiej.
N1: Fakt, weźmy na przykład takie kochanki Kennedy’ego.
N2: Może lepiej nie…
N1: A czemu? Choć prawda, później były tylko kłopoty. Ileż ten Kennedy miał kochanek! Do dziś historycy nie policzyli wszystkich. Przez tą jego chuć o mało co nie doszło do wojny jądrowej.
N2: Jak to?
N1: A tak to. Przecież kryzys kubański to był de facto kryzys jądrowy. Władze Kuby odkryły, że Kennedy ma chętkę uwieść wszystkie kobiety na wyspie i wykorzystać. Oczywiste było, że przeciwko tej władzy. A bez kobiet system polityczny z takim mozołem budowany na Kubie runąłby w ciągu dwudziestu czterech godzin. I ostatni gasi światło.
N2: To prawda. I nie tylko na Kubie system by runął. Swoją drogą, świnia z tego Kennedy’ego. Taki sprośny plan wymyślić.
N1: Nawet doszło do inwazji w Zatoce Świń, ale bez należytego przygotowania. Urażone tak prostacką próbą podboju Kubanki skopały tym casanowom tyłki i podbój się nie udał. Nawet kasa nie pomogła… Tak, tak, masz rację, rzeczywiście tak samo, jak pod kamieniem. A weźmy takiego Kaja i Gerdę. Niby rodzeństwo…
N2: O nie, nie. Kaj i Gerda nie byli rodzeństwem. Kiedyś przy piwie rozmawiałem o tym z autorem. Początkowo chciał, aby było to rodzeństwo, ale odwiodłem go od tego pomysłu.
N1: A to w porządku, tylko myślałem…
N2: Czekaj, czekaj. To będzie piękna ballada, posłuchajmy.
Miejscowy zespół taneczno-wokalny „Fajf oklok” zwolnił tempo, przechodząc do ballady. Smutne nuty piosenki przerwała tym razem wokalistka o pięknym głosie, może tylko odrobinę ochrypłym, zapewne od nadużywania alkoholu:
O kurka, kurka
Co teraz se wsadzę
Jak zjadłam ogórka.
Rzewne brzmienie instrumentów rozległo się ponownie. Tym razem przerwał je wokalista:
Ojejku, jejku
Co teraz będzie
Złapałem indyczkę
I wsadziłem jej w piczkę.
Dźwięki ballady mile przez pewien czas wypełniające uszy, przerwała ponownie wokalistka:
Mój brachu, bez strachu
Moja piczka to nie indyczka
Przyjdź dzisiaj na żura
A wieczorem zakisim ogóra.
I znowu rozległo się rzewne łkanie instrumentów, po którym oboje zaśpiewali w duecie:
O matko, matko
Co teraz się stanie
Gdy dziecię na świat postanie.
N2: Piękna ballada. To kwintesencja mądrości ludowej.
N1: Stary, może już więcej nie pij. Zresztą i tak będziemy musieli zaraz iść. Niedługo prelekcja, nie wypada na niej nie być.
N2: A kto będzie prelegentem?
N1: A taki jeden starszy narrator wszechwiedzący.
N2: Uuu, tacy to potrafią truć. Wydaje im się, że naprawdę wszystko wiedzą.
N1: Kelner! Rachunek!
KELNER: Pan płaci za obiad dwa tysiące czterysta osiemnaście złotych, a pan dwa tysiące dwieście sześćdziesiąt trzy.
N1: Rachunek proszę przesłać na adres Ministerstwa Kultury i Dziewictwa Narodowego. Oni płacą za wszystko.
Na tym urywa się zapis z podsłuchu.
Jak Ci się podobało?