Plugawa kompania. Skąd się wziąłeś Samuelu? (II)
28 września 2021
Plugawa kompania
17 min
Straż przed pałacem biskupim w Liege zmieniała się tuż przed świtem. Gdy dwóch Niemców wyszło ze swojej strażnicy, zauważyli leżącego w rynsztoku człowieka. Helmut wyciągnął kij i zaczął dźgać nieboraka w bok.
- Wstawajże! Won spod pałacu biskupiego.
Erich podszedł bliżej. Pochylił się, by obrócić człeka na plecy. Unosiła się od niego tak intensywna woń alkoholu, że zaspanemu strażnikowi zrobiło się niedobrze. Wtem Erich oniemiał. Odbił łokciem kij towarzysza.
- Przestań. Toż to?
Helmut zbliżył się. Przeciągnął pijaka w stronę latarni. Gdy rozpoznał twarz nieboraka, aż nogi się pod nim ugięły.
- Jego Ekscelencja!
- Cicho! To niemożliwe. - szepnął Erich. - Weźmy go pod pachy. Przeciągniemy go do bramy.
Biskup Liege ocucony zaczął mamrotać i wyrywać się strażnikom. Bluzgał i złorzeczył, aż Erichowi i Helmutowi uszy spuchły.
W niedalekiej uliczki, obserwowała tą hecę plugawa kompania, starając się powstrzymać od śmiechu i żartów.
- Tośmy sobie nagrabili. - mruknął Wittman.
- Mamy teraz na głowie Czcigodny Święty Dom Habsburgów… - dodał Samuel Wyszkowski.
- Sam mówiłeś kumie, że nudna stała się ta twoja podróż po cuchnących i błotnistych krainach Niderlandów.
- Ale nie o takie uciechy mi chodziło.
Szwed Ingmar Berg klepnął w plecy polskiego szlachcica, byłego lisowczyka i pociągnął w głąb ciemnej uliczki.
- Powinniśmy uciekać. Za chwilę straż się zorientuje i będzie szukać tych co spłatali Ekscelencji takiego figla.
- To tyle było z naszej eskapady do Liege. A co z tutejszym piwem, co z dziewkami, co z hulankami!
- Wittman… kurwę znajdziesz gdzie indziej. Dziwki z Liege mają pod giezłem to samo co baby z Maastricht czy Namur.
- Pierzchajmy!
- Ej, kto tam jest! Stać! Stać! - strażnik spod biskupiego pałacu wbiegł w ciemną uliczkę i już nigdy z niej o własnych siłach nie wyszedł. Cóż… ciekawość była dla niego pierwszym i finalnym krokiem do piekła.
***
- Nie myliłeś się bracie, dziewki z Maastricht też są niczego sobie… - parsknął Wittmam, uderzając w pulchne pośladki blondwłosej kurwy. Ta odwróciła się i zachichotała.
Nie dała się złapać rubasznemu Niemcowi. Skoczyła do przodu. Oparła się o drewnianą balię. Przewiesiła ponętne cyce nad jej krawędzią i ostatkiem sił, zachowując równowagę przelała wodę z cebra wprost na rozgrzany tors Szweda. Berg warknął. Złapał dłoń dziewki i zanurzył ją w wodzie.
- Słuchaj mnie kumie a nie zginiesz. - odparł do kompana, który właśnie owijał prześcieradłem swoje przemoczone ciało.
- Rzeknę Was kamraci, że marne nasze beneficia ex nostro adventures… - mamrotał Polak licząc monety. - Tym grosiwem tylko w wieprze rzucać. Przeklęte marne miedziaki! Jeno na jedną kurwę nas ostało…
- Jeno… - mruczał Berg, nie odrywając wzroku od rumianej twarzy dziewki.
Była owalna o wydatnych, zdrowych policzkach, wąskich malinowych ustach i oczach tak pociągających, że trudno byłoby się wygłodniałemu żołnierzowi od nich uwolnić. Ingmar mocno trzymał dłoń dziewczyny. Zacisnął ją na swym przyrodzeniu. Dziewka uśmiechnęła się. Pochylona nad taflą wody, zaczęła trzepać rozgrzanemu mężczyźnie. Fallus sztywniał w jej dłoni, a Szwed sycił się widokiem gładkich, białych piersi, ściśniętych w gorsecie.
- Jedną, ale nie byle jaką. Przypomnij, jak Cię zwą o czcigodna panno. - rzekł Wittman.
Dziewka chciała się wyrwać Bergowi, odwrócić, by odpowiedzieć na pytanie. Ten jednak nie pozwalał, by przerywała swe podwodne karesy.
- Anna ze Sieny Wać Panie.
- Słyszysz Samuelu, Włoszka…
Wyszkowski podniósł wzrok znad rozrzuconych guldenów i ocenił kształty tej Anny ze Sieny, szerokie biodra, krągłą figurę, ponętne ramiona i złoty warkocz. Zsunął monety do trzosa. Podszedł do dziwki i zerknął, cóż to tak cenna kurwa robi jego kamratowi.
- Włoszka mówisz… Żadna to Włoszka, jeno wiejska koćpiergała. Spójrz no! - Samuel wsunął ręce pod jej biust i chwycił ją za cyce.
Odciągnął dziewkę od beczki. Tak wrzasnęła. Wierzgała tak gwałtownie, że ledwo nie trzasnęła Berga trzewikiem. Drewniane chodaki poleciały w górę. Gruby warkocz zakręcił się w powietrzu. Wyszkowski szarpnął za gorset, rozrywając go na środku. Obrócił się z dziewką i postawił ją na ziemi przed rozbawionym Wittmanem.
- Anna ze Sieny mówisz? Patrzaj, cyce jak cebry, ciężkie, mięsiste. Biodra szerokie, aż chce się wychędożyć. Dupa ponętna, tylko łapać. Byłeś waść kiedyś w Italii, znasz tamte kurtyzany?
- Taki światowiec z ciebie szlachciuro? - mruknął zdenerwowany Niemiec.
Już miał wstać. Już szykował się, by lać Polaka w mordę, gdy wtem Szwed podniósł się z wody. Dumnie wyprężył kutasa, nad którym tak żarliwie pracowała kłamliwa grzesznica.
- Może ona być i Włoszka i diablica, mam to w rzyci, póki chętna, tania i wprawiona.
Cała trójka spojrzała na rozedrganą, lekko speszoną dziewkę, zasłaniającą swoje cyce, wypływające spod lnianej rozwiązanej koszuli. Odzyskując rezon, zdjęła koszulę, dumnie prezentując swoje powabne kształty. Zsunęła też i spódnicę. Mężczyźni czekali, racząc się tym co widzieli. Porozumiewawczo spoglądali na siebie, zgadzając się, iż co jak co, ale dziewka warta była swojej ceny.
Anna ze Sieny czy skądkolwiek o kształtach, którymi zauroczyłaby słynnego malarza z Antwerpii, dumnym krokiem zbliżyła się do kamratów. Kucnęła i dłonie oparła o krocza dwóch dysputantów.
- Uczeni z Was żołdacy. Kłócić się będziecie skąd ja jestem? A może wolicie poczuć Annę skądkolwiek jest. Poczuć jej dłoń i usta i język.
Ze Sieny to może ona nie była, ale w pieszczotach wszelkiego autoramentu była biegła. Samuel aż cię speszył, gdy pierwszy raz w życiu doznał przyjemności w karesach zwanych “amor Italica”.
Anna pieściła wargami męskość krępego Wittmana, który pojękując opierał się dzielnie na stół. Bergowi zaś umilała czas oczekiwania swą dłonią. Polaka czekało natomiast coś zgoła innego. Kurwa kazała, by wsunął kutasa pod jej pachę. Mięsista, rumiana pacha kształtnej dziewki otuliła fiuta. Mówiła, aby sobie użył, aby sobie dogodził. I polskiemu szlachcicowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Stojąc za Anną dogadzał sobie pod jej pachą, zamknąwszy oczy. Obecny ciałem, lecz nieobecny duchem nie musiał gapić się na wygiętą gębę rozgrzanego Niemca, ledwo trzymającego się na nogach. Wittman chwycił za ramę Berga, aby się nie zachwiać. Ingmar oparł się o bark Samuela. Tak zwarci, jakby w tańcu, tańcu - makabrze sprzed kilku wieków, pojękiwali i dygotali oddani amorycznym zdolnością niejakiej Anny ze Sieny. Dziewka kucała między nimi, uwięziona, jak ptaszek w klatce, choć o ironio, to ona trzy ptaszki miała w garści. Kto mówił, że nie można trzymać trzech srok za ogon…
***
Szwed z Niemcem leżeli na garbowanych skórach, kompletnie pijani i wtuleni w siebie niczym Romulus i Remus w łonie matki. Do snu zaprawiał ich spokojny trzask rozgrzanego drewna, w coraz słabiej palącym się kominku.
Nieopodal na niedźwiedzim futrze wąsaty polski szlachcic dogadzał sobie z blondwłosą dziewką. Leżał między jej rozłożonymi, pełnymi udami. Silnym ruchem bioder wbijał się w jej wnętrze, czując coraz większy żar, coraz większe wrzenie. Anna rozłożyła ramiona. Leżała omdlała. Jej kształtny piersi kołysały się, obijały o siebie. Samuel warknął. Napiął mięśnie. Wyprostował się na mocarnych ramionach. Wytrysnął sprawiając sobie ogromną ulgę. Przytrzymał jeszcze przez chwilę dziewkę, przywaloną jego ciężkim ciałem. Rozanielona dławiła w sobie krzyk, przygryzając dłoń. Jej wzrok był mętny. Postać Samuela zamazywała się, by zginać w białej poświacie. Zamroczyło ją.
Szlachcic legł na jej piersiach, przylgnął do nich niczym dziecko. Anna objęła jego głowę, przytulając między cyce. Pulchnymi paluszkami przeczesywała jego podgoloną na polską modłę czuprynę.
- Zmęczony… wyczerpany rycerzu… - szeptała po flamandzku - Rycerzu zza siedmiu gór, zza siedmiu rzek…
- Jakież to czary odprawiasz nad moją głową? - odparł ocucony szlachcic.
Anna speszyła się. Zamilkła i mocno przycisnęła głowę Polaka do swojej piersi. Zapytała go po niemiecku:
- Byliście tu dwa lata temu, przywędrowaliście z Fryderykiem Orańskim, z jego kompaniami? A może pierzchaliście razem z Pappenheimem? Ten wasz grubas wygląda, wypisz wymaluj z hufców Pappenheima.
- Bardzoś biegła w polityce, Anno skądkolwiek. - mruknął Samuel. - Może sama z taborem tu przywędrowałaś mercari?
Anna nie odpowiedziała. Trzymała swoje tajemnicy tylko dla siebie. Ciekawa była jednak wszelkich sacramentum od trzech żołdaków. Czuły głosem szepnęła Polakowi do ucha:
- Skąd się tu wziąłeś błędny rycerzu. Mówicie Wać Panie po niemiecku, acz z dziwnym dla mnie akcentem. Z Turyngii jesteś? Sas? Brandenburczyk?
- Polak… z Dobrzynia.
- Skąd? - Anna zepchnęła z siebie Samuela. Podparła się o ścianę i sięgnęła po dzban leżący obok. Upiła nieco piwa, nie zważając, że trunek ściekał jej po brodzie i kapał na ponętny biust. Przetarła usta ramieniem. Podała dzban Polakowi.
- Czemu taki wojak opuścił swoje rodzinne strony?
Wyszkowski westchnął. Wydoił dzban piwa do dna. Beknął siarczyście, budząc śpiących jak dziadki kamratów. Ci ledwo żywi, jeno powieki unieśli i słuchali, co tam ich przyjaciel ma do powiedzenia.
-Uciekłem, wyjęty spod prawa. Banita… - mruczał pod wąsem polski szlachcic.
- Lauter! - warknął rozbudzony Wittman.
Poirytowany Polak wstał. Zamachnął się na kurwę, chcąc ukarać ją z tak wścibskie pytania. Jednak ręka mu zadrżała. Spojrzał na kamratów. Stanął przy stole, na którym leżała jego szabla. Przyjrzał się ostrzu. Przetarł rękojeść i poczuł tą polską melancholię tułacza. Westchnął, jakby chciał wyrecytować poemat. Jednak żaden z niego Petrarka, żaden Kochanowski. Chwycił szablę, zakręcił młynek i wbił klingę w drewniany stołek.
- Za dziwkę!? Za swawole miałbym iść do wieży!? Nie! Wyszkowscy nie z takich, co by po wieżach gnili.
- Wychędożyłeś czy ubiłeś? - spytał Ingmar Berg.
- Ah, panowie moi - sami byście tą dzierlatkę wychędorzyli! - rozmarzył się szlachcic.
***
Salomon Wyszkowski począł opowiadać o tym co zdarzyło się dawno temu, na ziemiach imć panów Dobrzyńskich, herbu Bawół.
“Byłem druhem Imć Pana Lucjana z Dobrzyńskich. Młody był to człek i narwany. Szable po zaściankach zbierał, aby kompanię skompletować i Jego Mości Królowi się przypodobać. Tak to poznał i mnie. Sprowadził do włości swojej familii nad Skrwę. Darzył mnie przyjaźnią serdeczną, aż do czasu.
Do czasu, gdy do dworu zawitała szlachcianka… Aleksandra de domo Nałęcz, po słowie z Imć Panem Lucjanem Dobrzyńskim Bawolczykiem. Wiele tych tytułów i imion, wiem to, lecz sami chcieliście bym nie pomijał żadnych szczegółów.
Ta Aleksandra ponętną była dzierlatką, młódką z szesnaście bądź siedemnaście wiosen mającą. Od Bawolczyka jeno parę wiosen młodsza, a ode mnie… cóż… w doświadczeniu siła niejednego kochanka.
Nie dziewka z cycami jak cebry - Salomon spojrzał wymownie na wulgarną powierzchowność nagiej Annę ze Sieny - Oleńka była filigranowa, istna królewna. Włosy długie, czarne. Spojrzenie powłóczyste. Usta drobne, soczyste. Kibić… cóż to była za kibić.
Panna Aleksandra nie raz raczyła mnie swym frywolnym spojrzeniem, które można młodej wybaczyć, nawet jeśli jest narzeczoną i jeśli szlachcianką. Ot taka maniera, jakiej dziewczę nauczyło się na dworze królowej Konstancji.
Flirt flirtem, lecz to co zdarzyło się pewnego feralnego dnia zaważyło na moim nieszczęsnym losie wagabunda.
Było to chyba na świętego Wacława. Oporządzałem klacz Bawolczyka. Odpuście sobie śmiech… klaczka to była wyśmienita, lotna, w sam raz na jelenie. Odpoczywałem w stajni, racząc się wybornym mazowieckim piwem, gdy usłyszałem trzask drewnianych wrót. W stajni rozbrzmiał dziewczęcy głosik.
- Panie Wyszkowski jest Pan tu? To ja, po prośbie przyszłam.
Wyszedłem zza zasłony, stanąłem pośrodku stajni. Panna Aleksandra stała przy wrotach, gładząc po łbie swojego siwka. Gdy ją ujrzałem, jakiś diabeł szeptał mi do ucha, jakaś chuć okropna mnie opanowała. Spojrzałem na niewiastę ze zwierzęcą wręcz ochotą. Panna odwróciła się do mnie. Szarpnęła za uzdę, wyprowadzając siwka z zagrody. Bydle opór stawiało. Panna wysiliła się, a ja patrzyłem na jej smukłe ramiona, długą szyję i kuszące, jędrne piersi wydatnie podkreślone przez białe giezło. Aż przełknąłem ślinę. Była kruszyną taką, walczącą ze zwierzęciem, narzucającą mu swą wolę. Jużem fantazjował, że to dziewczę tak samego Bawolczyka za pas u portek szarpie.
- Panie Samuelu… - prosiła o pomoc - Jutro kochany mój na polowanie chce się wybrać, a siwek ten ukochany chyba zaczyna mi kuleć.
- Lucjan… - plątał mi się język. Zrobiłem krok w tył, gdy Aleksandra puściła konia i zbliżyła się do mnie. Ach kamraci, już myślałem, że niewinna dama ujrzała jak mi pika pod suknią sztywnieje.
- Wszystko dobrze? Zbladł Pan, Panie Samuelu. - spytała swym niewinnym głosikiem niecna gamratka. - Czy będzie nam Pan towarzyszył na polowaniu?
Wyglądała jak niewinna gołębica, ta szczwana kobietka.
- Jakże mi przykro. Przy Panu czułabym się bezpieczniej. Znaczy się… narzeczony mój włada włócznią i muszkietem nie gorzej od Pana, ale jak to się mówi “w kupie siła”.
Zawstydziła się, aż chciało mi się śmiać. Podeszła do mnie bliżej.
- Tym bardziej prosiłabym, aby zerknął Pan na moją klacz. W niej jedyna nadzieja, gdy będzie nas niedźwiedź z lasu wyganiał.
Zrobiłam mi miejsce. Usunęła się w kąt stajni i bacznie mnie obserwowała. A ja zabierając się do rzeczy jeno westchnąłem i dla spokoju szarpnąłem za nazbyt swawolnie poczynającego sobie kutasa. Zgadza się droga Pani Anno ze Sieny, fiut był już sztywny.
Wiedząc, że ta młoda nimfa jest blisko i bacznie mnie obserwuje, nie mogłem się skupić na pracy. Imaginowałem sobie jakim to kiepskim kochankiem musi być mój druh Bawolczyk. Ile rozkoszy tej młodej ślicznotce może dać taki bęcwał. Cóż on, wychowany na tej wsi może wiedzieć o kobiecych potrzebach. Ciekawe czy doprowadził tę panienkę, chociaż raz do prawdziwego orgazmu?”
Tu Samuel spojrzał na zarumienioną Annę. Wiejska dziwka doświadczyła jak sprawny w amorycznych manewrach jest polski szlachcic. Reszta zaś kompani niecierpliwie czekała na bardziej pikantne szczegóły stajennej przygody.
- Cóż ty nam za erotyczne fantazje bajarz Samuelu - rzekł Berg.
- On za chwilę powie, że dobrze urodzona panna rzuci się na niego niczym włoska kurwa i wychędoży, aż spłoszą konie. - wtórował mu Wittman
Polak został zbity z tropu. Stracił pewność siebie. Snuł swoja opowieść rysując przed oczami tą młodą szlachciankę. Dopowiadał wiele od siebie, przeinaczał fakty.
Zresztą, czy młoda szlachcianka z dobre domu rzuciłaby się w stajni na przystojnego Wyszkowskiego. Cóż to za romansidło z tej opowiastki by wyszło…
Samuel był zdecydowanie nieswój. Oburzył się na niewiernych Tomaszów swoich pobratymców. Wstał, by upić nieco wina.
Poczuł na ramieniu dłoń Anny. Kobieta szepnęła mu do ucha, że chętnie posłucha dalszych opowieści. Mówiąc to przesunęła dłonie po biodrach Samuela i ujęła jego wiszącą męskość.
- To jak to było z tą mazowiecką dziewczyną, mein Ritter… uchyliła Ci rąbka?
Samuel czując ciepłą dłoń na fiucie, rozmarzył się. W myślach wrócił do tamtej stajni i snuł fantazje, o której prawdziwości nigdy się nie przekonamy.
“Podszedł do młodej szlachcianki, tak blisko, iż czuła jego oddech. Spojrzał w jej pełne tajemnicy szare oczy. Oleńka lekko uchyliła usta. On pocałował namiętnie.
- Mości Panie… co Pan robi… - wyrwała się.
- Przepraszam… - zreflektował się Samuel. - Bawolczyk nam nie wybaczy...
Oleńka cała rozedrgana zamknęła oczy i rozchyliła usta. Wyszkowski wrócił do całowania. Szybko pocałunki zeszły na szyję oraz na obnażone ramiona. Szlachcianka poczuła przypływ rozkoszy.”
Samuel oparł się o ścianę na wyprostowanych dłoniach. Anna ze Sieny przytulona do jego umięśnionych pleców sięgała po jego penisa i czule go masowała. Polak z zamkniętymi oczami mruczał wspominając, bądź imaginując sobie smak łona Panny Aleksandry.
„Oleńka leżała już na sianie z podwiniętą suknią, z podwiniętą haleczką. Pod bielizną kryła się młoda cipeczka. Szlachcic kucnął i zaczął lizać łono Panny Oleńki. Czuła jak drażni jej łechtaczkę. Jak ją chwyta. Młoda cipka puściła soki. Dzierlatka była rozgrzana. Piszczała jak pisklę. Samuel niczym doświadczony amant wpierw ssał jej łechtaczkę. Drażnił wzgórek łonowy. Wąchał jej łono.
Zaczął się masaż językiem jej szparki. Język mężczyzny wsuwał się między sztywne, wąskie wargi. Cipeczka wydawała się taka ciasna. Drażnił ją, czując jak dziewczę drży. Porusza biodrami, ucieka od niego. Trzymając jej uda, poczuł jak Oleńka zaciska mięśnie. Nie odrywał się od jej łona. Wiedział, że dziewczynę zaraz osiągnie orgazm. Może pierwszy łechtaczkowy orgazm wywołany sprawną francuską pieszczotą. Choć… czy taki karesów nie doznawała ongiś na dworze królowej Konstancji?
Rozanielone dziewczę zarzuciło Wyszkowskiemu nogi na ramiona. Przygniatała jego głowę udami. Zesztywniała. Napięła mięśnie. Jej cipeczka pulsowała, a Samuel doskonale to czuł liżąc wejście do jej środka.
Szlachcianka jęczała.”
Tak jak i sam Samuel energicznie masowany przez Annę ze Sieny. Dziwka nie znała umiaru. Syciła się jego opowieścią. Podniecała się słowami wypowiadanymi przez jej trubadura, jej rycerza. Polak syknął. Poczuł ulgę. Sperma trysnęła na ścianę. Nasienie lepiło się do palców wiejskiej kurwy.
Szlachcic przemówił, cicho, wyczerpany. Bajdurzył nadal o swojej schadzce z młodą Aleksandrą z Nałęczów.
- Jej oddech się rwał. Oczy zaszły mgłą. To słodkie pisklę przeżywało właśnie swój pierwszy tak intensywny orgazm.
- Zostaw go Anno. My czekamy! - przerwał Berg. - Chodź do nas?
Szwed zaczął rzucać w stronę dziwki monetami. Przywoływał ją jak kurę, przed którą sypie się ziarnem.
Wtem w izbie rozległo się dudnienie. Ktoś walił w drzwi. Tym razem bardziej energicznie, wręcz dziko. Raz! Dwa! Trzy! i drewniane skrzydło roztrzaskało się, a skobel puścił.
W odrzwiach stanął karczmarz wraz z paroma parobkami. W ręku trzymał kij, choć lepiej było określić to narzędzie maczugą. Wymachiwał nią i wrzeszczał.
- Koniec chędożenia psubraty. Przyszedł czas zapłaty!
Rzucił się na półnagich Wittmana i Berga. Ci zdołali się odwinąć i oskoczyć pod ścianę. A Samuel wciąż bujał w obłokach, jak przystało na Polaka, co o pagórkach leśnych, o łąkach zielonych i francuskich karesach na stercie siana rozmyśla.
Przed ciosem parobka osłoniła go Anna, a raczej to szlachcic zasłonił się wiejską kurwą, która przyjęła uderzenie na swoje kształtne, niczym dzbany cyce. Parobek stracił równowagę. Padł na ziemię, a baba na niego.
Wittman już szarpał się z kolejnym parobkiem, a Berg wyrwał nogę od stołu i niczym szermierz pojedynkował się z karczmarzem.
- Tyle było zabawy kamraci. Czas uciekać! - wrzasnął Szwed.
Samuel dopadł szabli i nie wahając się ani chwili ciął w lewo i w prawo, ciął przez łeb parobka. Krew się polała. Anna ze Sieny wrzeszczała zbierając łachy z podłogi. Berg ledwo odpierał potężne ciosy karczmarza. Już miał otrzymać kończący sztych, gdy na łbie napastnika rozbito dzban pełen wina. Czy to była krew czy wino… jeden pies… ciecz ta zalała ślepia karczmarza. Ten zdezorientowany nie zdołał skrzyżować nóg. Dostał kopniaka w krocze.
Plugawa kompania wybiegła z izby. Za nic sobie mając swój niepełny strój, zbiegła na dół do karczmy, potem przez zaplecze, wypadli na podwórze. Dorwali czyiś koni i popędzili w las. Bez portek, bez broni. Z gołymi dupami gnali galopem wśród podmokłych pól wokół Maastricht.
***
Berg i Samuel czekali w kniejach, dygocząc z zimna. Wittman się spóźniał. Gdy go jednak usłyszeli, wyskoczyli na drogę. Gruby Niemiec taszczył ze sobą ubrania.
- Biedni pokutnicy ciągnący do Liege. Będą musieli odwiedzić naszego kochanego biskupa w samych galotach. Macie kamraci, rozmiarów nie sprawdzałem. - rzucił im ubrania, które przemarznięci mężczyźni ubrali jak najprędzej.
Noc spędzili w lesie, nasłuchując pościgu. Stracili już nawet rachubę, kto ich ściga i z której strony należy warto spodziewać się pościgu. Samuel czuwał całą noc. Nawet gdy zastępował go na warcie kompan, Polak nie mógł zasnąć. Gdy tylko zamykał oczy widział sceny sprzed dawnych lat.
“Jej skóra była taka delikatna, elastyczna, młoda. Pośladki drżały pod jego dłońmi. Rozsunął szerzej jej zgrabne nogi. Umieścił kutasa między udami dziewczyny i zaczął od dołu ocierać się o jej mokrą szparkę. Spokojnie docisnął główkę do jej wejścia i powoli się wpychał. Fallus wszedł już luźniej, jakby na zaproszenie rozpalonej cipeczki. Szparka rozszerzała się przyjmując grubego kutasa Samuela Wyszkowskiego.
Oleńka przegryzała wargi, starając się tłumić swoje głośne piski. Mężczyzna szarpał ją za suknię. Każde pchnięcie wywoływało drżenie jej zgrabnych pośladków. Dziewczę było w amoku, zwiastującym pełnię rozkoszy. Wtedy...
- Co tu się dzieje?!
Samuel nadal pamiętał krzyk Bawolczyka, który nagle wtargnął do stajni.
Oleńka wyrwała się Samuelowi. Uciekła w kąt stajni, wrzeszcząc w niebogłosy, że gwałt, że pomocy!
Bawolczyk cały był czerwony na licu. Rzucił się na Samuela sięgając po kordelas, który nosił przy pasie. Wyszkowski zrobił unik. Szarpnął za szatę przeciwnika. Podciął go i rzucił o ziemię tak niefortunnie, że ów kordelas wbił się Bawolczykowi pod żebra. Samuel wstał. Spojrzał po stajni. Konie były zaniepokojone. Dziwka Aleksandra z Nałęczów wrzeszczała już nie z rozkoszy, ale z przerażenia. Bawolczyk, któremu niechybnie płuco przebito, dławił się krwią.
Widok zakrwawionego dobroczyńcy, młodego szlachcica, wykuł się w pamięci Samuela Wyszkowskiego. Za zabójstwo szlachcica, za wychędożenie mu narzeczonej, Polak z pewnością skończyłbym marnie. Nie mógł zostać w ziemiach Bawolczyka. Nie mógł zostać w Koronie. Została mu ucieczka na Sicz, albo… chwała Bogu wybuchał wojna w Rzeszy.
Jak Ci się podobało?