Plugawa Arleta (II). Nowe włosy
10 grudnia 2015
Plugawa Arleta
30 min
Po drodze do domu wstąpiłem na stację benzynową. U młodej praktykantki w obcisłych dżinsach i czerwonej koszulce z logo stacji, kupiłem butelkę dżinu, tonik i paczkę westów. Sam nie wiem, dlaczego wziąłem papierosy. Rzuciłem palenie jakiś czas temu, ale nagle uświadomiłem sobie, że tak naprawdę zrobiła to za mnie Paulina i uznałem, że nie muszę być potulnym baranem we wszystkim. Sprzedawczyni poczęstowała mnie czarującym uśmiechem, odpowiedziałem tym samym i poszedłem do samochodu.
W domu czekała na mnie nie lada niespodzianka. Przywitała mnie całkiem nowa, a właściwie odmieniona Paulina. Nie mogłem wprost uwierzyć, że można się tak zmienić w jeden dzień. Metamorfoza mojej żony była ogromna, choć fizycznie zmienił się tylko jeden element jej fizjonomii. Nagle z blondynki przeistoczyła się w brunetkę, a jej włosy, zamiast sięgać ramion, opadały do połowy pleców. Po prostu szok. Sam nie byłem pewny, czy mi się to podoba, czy nie. Ciemny kolor wyostrzył jej dotychczas łagodne rysy twarzy.
Ponieważ wyglądała na zadowoloną, robiłem dobrą minę do złej gry. Nie do końca potrafiłem się cieszyć szczęściem żony. Nie byłem przekonany do samego pomysłu przedłużania włosów. Szczególnie dlatego, że włączyły się w to Celina i Celestyna. Nie potrafiłem poprzeć swoich obaw niczym konkretnym. Po prostu nie lubiłem bliźniaczek, choć w sumie nie dały mi żadnych po temu powodów. Szósty zmysł?
Rano, Paulina skarżyła się na ból głowy. Miała ziemistą cerę i krople potu na czole. Zadzwoniłem do biura i wziąłem dzień wolnego. Snułem się pod domu, a żona nie opuszczała sypialni. Zaglądałem do niej co godzinę. Drzemała płytkim, nerwowym snem, za każdym razem, kiedy robiłem swój obchód. Po spierzchniętych ustach domyśliłem się, że ma gorączkę, ale nie pozwoliła sobie zmierzyć temperatury. Po południu obudziła się. Rozejrzała się niewidzącym wzrokiem po sypialni, po czym powiedziała coś, co wzbudziło mój niepokój.
– Boże, czuję jakby włosy wrastały mi w mózg.
Ferment, jaki wywołały we mnie słowa Pauliny, był natury irracjonalnej, choć podświadomie łączyłem stan żony z jej nowymi włosami. Od początku pomysł wydawał mi się idiotyczny. Jednak zdążyłem zdusić w zarodku abstrakcyjne obawy. Jej słowa były jak dolanie oliwy do tlącego się płomyka.
Pałętałem się po domu, wyszedłem nawet do ogrodu. Cisza dzwoniła mi w uszach. Zaczynałem się oswajać ze słabym światłem. Nie dawało go słońce, nie dawało również oświetlenie elektryczne. Sprawdziłem dwa razy żarówki. Świeciły jakby miały czterdzieści watów, ale to były setki. Cienie nie chciały opuścić domu. Szarość panosząca się za oknem wlewała się, do środka powodując, że cienie stawały się coraz bardziej pazerne. Były w salonie, kuchni w holu. Po prostu wszędzie.
Około siedemnastej odwiedziła nas Róża. Natychmiast powiedziałem jej, że Paulina źle się czuje. Sąsiadka bez zwłoki pobiegła na górę z wyrazem niepokoju na twarzy. Kiedy weszliśmy do sypialni, żona wciąż spała. Kobieta złapała ją delikatnie za rękę, spojrzała troskliwie na bladą twarz małżonki i poprosiła, żebyśmy wyszli.
Stwierdziła, że to pewnie nic poważnego, ale na wszelki wypadek zajmie się wszystkim. Kazała na siebie zaczekać i pod żadnym pozorem nie panikować, nigdzie nie dzwonić i być dobrej myśli. Zostawiła mnie samego. Czułem się nieco zdezorientowany i poddenerwowany. Na szczęście wróciła błyskawicznie i to w obecności bliźniaczek. Jedna z nich trzymała w dłoni pakunek. Coś okrągłego owiniętego srebrnym celofanem.
– Biedaku, pewnie nic jeszcze nie jadłeś, prawda? – wydaje mi się, że powiedziała to Celina, ale pewności nie mam.
Zanim zdążyłem przytaknąć, wręczyła mi pakunek. Wyczułem w dłoniach ciepły talerz. Spojrzałem na nie zaskoczony.
– My pędzimy do Paulinki, a ty jedz nieboraku, póki ciepłe. Niczym się nie martw – odparła druga z bliźniaczek, naprawdę były nie do odróżnienia.
Ruszyły za Różą na piętro, a ja powędrowałem do kuchni, gdzie rozpakowałem wałówkę. Przygotowały mi schabowy, ziemniaki i kapustę. Obiad wciąż był ciepły, więc zabrałem się za jedzenie. Było naprawdę smaczne. Zdążyłem zjeść, umyć talerz, a one wciąż nie wracały. Postanowiłem wykorzystać chwilę ciszy i poszedłem do salonu, gdzie ukryłem jedną z butelek. Zrobiłem sobie drinka i usiadłem w fotelu.
Kiedy opróżniłem szklankę, poszedłem na górę. Chwilę nasłuchiwałem pod drzwiami. Zastanawiałem się, co też takiego robią, ale coś powstrzymało mnie przed wejściem do środka. Wiem, że to głupie. Byłem w swoim domu i mogłem robić cokolwiek, na co miałem ochotę, ale problem w tym, że nie czułem się do końca jak u siebie. Ten dom należał do Arlety i gdzieś głęboko w mojej głowie, tliła się taka myśl. Trzymałem już dłoń na klamce, ale cofnąłem ją i wróciłem do salonu.
Minęły dwie godziny, kiedy sąsiadki zeszły na dół. Zdążyłem wypić dwa drinki, rozpalić w kominku. Dwa razy nawet próbowałem zabrać się za czytanie, ale to nie był mój dzień. Myśli ciągle rozpierzchały się, nie mogłem się skupić.
Rozmawialiśmy w holu, gdzie zapewniły mnie, że nie dzieje się nic złego.
– Byłabym zapomniała – Róża spojrzała na mnie czujnym wzrokiem – jak pewnie zauważyłeś, nie poznaliście jeszcze jednej mieszkanki naszego osiedla.
Spojrzałem na nią i zamyśliłem się. Zacząłem liczyć w pamięci. Antykwariusz ze swoim buldogiem, tak nazwałem jego pielęgniarkę, Róża z mężem i bliźniaczki. Faktycznie, został jeszcze jeden dom. Że też o tym nie pomyślałem wcześniej. Kobieta uśmiechnęła się, jakby czytała w moich myślach.
– Tak się składa, że Helena jest lekarką. Wpadnie jutro do was, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko?
– Skąd, lekarka jest mile widziana. Sam się już zastanawiałem czy nie ściągnąć tu lekarza z miasta – przyznałem.
– Jak widzisz, jesteśmy samowystarczalni.
Wymieniliśmy uśmiechy i zamknąłem za nimi drzwi. Natychmiast poszedłem do Pauliny. Rzeczywiście spała. Nowe czarne włosy miała rozrzucone na poduszce, a na twarzy malował się grymas bólu. W powietrzu wyczułem specyficzny zapach. Rozejrzałem się po sypialni w poszukiwaniu źródła. Zupełnie jakby palono tutaj kadzidła, czy coś w tym stylu. Wpuściłem trochę świeżego powietrza. Nie mogłem jednak wietrzyć długo. Było zbyt chłodno. Wreszcie zostawiłem żonę w łóżku i poszedłem na dół.
*
Następnego dnia, Paulina czuła się trochę lepiej. Przekonywała mnie, że powinienem jechać do pracy i o nic się nie martwić. Powiedziała, że w razie czego zadzwoni do Róży, albo bliźniaczek, zresztą już podobno się umówiły. Uznałem, że ostatnio wszyscy mnie zapewniają, że nie powinienem się martwić. Ostatecznie zgodziłem się z nią. Zjadłem dwie grzanki na śniadanie i pojechałem. I tak czułem, że szef nie był zachwycony moim ostatnim telefonem.
W pracy codzienna rutyna pozwoliła mi nieco odetchnąć. Zaskakujące było dla mnie, że jeszcze nie tak dawno, pragnąłem opuścić miasto za wszelką cenę. Męczył mnie miejski zgiełk, tłumy ludzi przepychających się na chodnikach, korki i reszta tego gówna. I nagle coś się zmieniło. Zacząłem czerpać przyjemność z przebywania wśród ludzi. Wokół tyle się działo, każdy gdzieś dzwonił, ludzie biegali za swoimi sprawami i wyglądało na to, że tutaj nie ma miejsca na opowieści z mchu i paproci. Cienie były bez szans z silnym oświetleniem jarzeniowych lamp. Nie starały się mnie dotknąć czy osaczyć. Nawet koleżanki z pracy plotkujące o wszystkim i o niczym, zdały mi się mniej irytujące.
Po lunchu zadzwoniła Lucyna. Musiała się stęsknić. Nasze kontakty nigdy nie były tak intensywne. Trudno to zrozumieć, ale łatwiej było mi zdradzać żonę, kiedy robiłem to sporadycznie. Wtedy mogłem sobie wmawiać, że po prostu jestem mężczyzną i mam swoje potrzeby. Nie erotomanem, który biega z kutasem w garści gotów zajrzeć do każdej nory. Nawet jeśli robiłem to tylko z Lucyną, wolałem większy spontan. W przeciwnym razie zacząłbym myśleć, że prowadzę podwójne życie. Nie potrzebowałem takiego dyskomfortu.
– Siemasz koziołeczku, bodniesz mnie dzisiaj swoim porożem? – humor najwyraźniej jej dopisywał.
– Wybacz, ale nie jestem w nastroju.
– Oj, misiu jest dzisiaj nie w sosie?
– Posłuchaj, żona źle się czuje, ja sam też nie jestem w najlepszej kondycji. Po prostu nie miałabyś ze mnie pożytku.
– Hm... pusia liczyła, że z nią poświntuszysz.
– Lucyna – czułem, że opuszczają mnie siły – ostatnio trochę się u mnie dzieje. Najpierw przeprowadzka, później żona doprawiła sobie te cholerne włosy...
– Włosy? – przerwała mi w pół zdania.
Westchnąłem. To była moja kolejna zasada. Nie rozmawiać z kochanką o żonie. To było nie fair wobec Pauliny. Opowiedziałem jej niechętnie, w kilku słowach całą historię.
– Twoja królowa i nowe włosy? Ciekawe... – zamyśliła się – może odwiedzę ten zakład. W ogóle to chyba muszę się zainteresować tym twoim osiedlem i ludźmi, którzy tam mieszkają. Od kiedy się przeprowadziłeś, zaczynasz mnie zaniedbywać – poskarżyła się.
– Nie sądzę, żebym cię zaniedbywał. I powiedz mi, co jest takiego dziwnego w tym, że Paulina zdecydowała się na taką zmianę? – byłem ciekaw jej opinii.
– Wiktor, to po prostu nie ten typ. Twoja świtezianka uwielbia spędzać całe dnie z nosem w książkach i to takich, którymi nikt się nie interesuje. Nie obraź się, ale to jedna z tych, które sądzą, że cipka służy wyłącznie do siusiania.
– Lucyna! – ostrzegłem ją.
– Oj tam, oj tam. Tak tylko... głośno myślę. Włosy kobieta przedłuża, żeby się lepiej poczuć, podobać się innym czy samej sobie, ewentualnie jeśli jej własne są rzadkie jak kupa nietoperza. Twoja królowa lodu nigdy nie dbała o takie sprawy.
– Trzymaj się, zdzwonimy się jeszcze – nie byłem w nastroju i rozłączyłem się.
Nie lubiłem, kiedy mówiła w ten sposób o Paulinie. Nawet jeśli miałem podobne zdanie. Nie mogła tak mówić, ponieważ była moją kochanką i takimi słowami tylko zwiększała moje poczucie winy. Zdrada stawała się podwójna. Wyglądało na to, że oboje z żoną grzeszyliśmy. Ja myślą, mową i uczynkiem, a Paulina zaniedbaniem. Słabo wypadałem w tej konkurencji.
Droga powrotna okazała się koszmarem. Gdzieś przede mną zdarzył się wypadek. Niebo przybrało kolor ołowiu. Wiatr było coraz chłodniejszy, zapowiadał rychłe opady śniegu. Szkoda mi było ludzi przemykających chodnikami. Dochodziła osiemnasta, a miasto zanurzało się w półmroku. Włączyłem radio, nerwowo stukając palcem w kierownicę.
Kiedy dotarłem do Miechowickiego Lasu, ciemność zgęstniała. Drzewa na tle ponurego nieba wyglądały upiornie. Toczyła je jakaś paskudna choroba. Czarne poskręcane gałęzie sterczały wyciągnięte do nieba w bluźnierczym geście, jakby odgrażały się Bogu. Liście sypały się w ciemności jak nieleczony łupież, a przy upadku szeleściły nieprzyjemnie. Szeptały zaklęcia, jątrzyły, zatruwały mi duszę. Wieszczyły coś strasznego. Poczułem się nieswojo. Ruszyłem przez furtkę w stronę domu obserwowany przez niemą skamieniałą widownię czającą się tu od wieków.
Kiedy wszedłem do domu, zapaliłem wszystkie światła. Dotknąłem każdy włącznik, który miałem pod ręką. Cienie zawahały się, czy ulec światłu. Przez upiorną sekundę, może dwie, zamarłem. Wreszcie cofnęły się nieznacznie, niechętnie jakby zezłoszczone. Wypełnił mnie strach. Poddałem się atmosferze miejsca i rozgorączkowany umysł podsuwał mi coraz bardziej sugestywne, szalone wizje.
Już miałem pójść na górę, zobaczyć jak się czuje Paulina, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Drgnąłem nerwowo, podszedłem ostrożnie i zapytałem.
– Kto tam?
– Helena, sąsiadka. Róża mówiła mi, że spodziewacie się mojej wizyty.
Odetchnąłem z ulgą. Wpuściłem kobietę, przyglądałem się, jak odwiesza płaszcz i przywitałem ją słabym uśmiechem. Była starsza ode mnie o jakieś osiem lat. Nie więcej. Nie pamiętam czy kiedykolwiek widziałem piękniejsza kobietę. Emanował z niej jakiś czar, urok przykuwający uwagę. Miała włosy w kolorze dojrzałych kasztanów. Były proste, lśniące i kaskadami spływały na szczupłe ramiona właścicielki. Sąsiadka miała na sobie krótką sukienkę, która do złudzenia przypominała strój hippiski, a już na pewno przywodziła na myśl lata siedemdziesiąte. Na nogach nie miała pończoch, ale w butach sięgających kolan, wyglądała obłędnie, seksownie, do schrupania. Jej gładka skóra była opalona, a spojrzenie powłóczyste.
Helena była kobietę, której uroda i sposób bycia, zachwyciły mnie w sekundę. Błyskawicznie uleciały ze mnie wszystkie lęki i ponure myśli. Ta kobieta miała w sobie coś. Emanowała takim seksapilem, pewnością siebie, może wydzielała feromony, nie mam pojęcia. Biła z niej świadomość własnej seksualności. Każdy jej ruch, gest czy spojrzenie miało w sobie coś zmysłowego. Zaprowadziłem ją do sypialni na piętrze.
Paulina nie spała, przedstawiłem Helenę, która położyła swoją torbę w nogach łóżka, siadając jednocześnie na jego brzegu.
– Helena jest lekarką, pomoże ci.
– Tak, Róża wspominała mi o twojej wizycie – Paulina spojrzała na lekarkę, później zwróciła się do mnie – kotku, zostawisz nas same? Czułabym się niezręcznie.
– Pewnie – zamknąłem za sobą drzwi.
W oczekiwaniu na Helenę zrobiłem sobie drinka. Czułem się pobudzony. Ta kobieta działała na mnie jak afrodyzjak. Zdążyłem wypić dwa, zanim zjawiła się na dole. Zaprosiłem ją do salonu. Usiadła po drugiej stronie stołu i założyła nogę na nogę. Wyglądała zjawiskowo. Zaproponowałem jej drinka, ale odparła, że nie pije.
– Chciałam cię uspokoić. To nic poważnego.
– Cieszę się, Paulina nigdy nie miała problemów ze zdrowiem.
– To zwykłe osłabienie, pewnie nawet nie zdajesz sobie sprawy, jaka to dla niej stresująca sytuacja – położyła dłoń na kolanie – wprowadziła się do domu swojej zmarłej babki, o której nic nie wie. Założę się, że to ją dręczyło od dłuższego czasu. W dodatku natknęła się na jakąś księgę, która jest dla niej ważniejsza niż zwoje z Qumran dla chrześcijan.
– Nie wiem nic o zwojach, ale to prawda, o tej księdze.
– No właśnie – westchnęła, a jej piersi odcisnęły się wyraźniej na sukience – zapewniam cię, że jutro, najwyżej pojutrze wszystko wróci do normy.
– Dziękuję ci za pomoc, naprawdę to doceniam. Mogę cię czymś poczęstować?
Uśmiechnęła się, moim zdaniem, lubieżnie. Jakby pomyślała o tym, o czym ja w głębi duszy. Zwilżyła usta i się podniosła.
– Z pewnością mógłbyś, ale muszę już iść.
Nie dała mi szansy na odpowiedź. Odprowadziłem ją do drzwi, pomogłem włożyć płaszcz i się pożegnaliśmy. Wróciłem do salonu, nalałem kolejnego drinka i zacząłem krążyć jak lew. Czułem, że trawi mnie pożądanie. Postanowiłem pójść do Pauliny. Musiałem się czymś zająć.
Leżała pod kołdrą, ale nie spała. Przysiadłem obok niej i sprawdziłem jej czoło. Było ciepłe, ale nie gorące. Zauważyłem kubek stojący na szafce przy łóżku.
– Helena dała mi zioła na lepszy sen – wyjaśniła, widząc moje zdziwienie.
– Dobrze się czujesz?
– Już lepiej. Czuję, że wracam do zdrowia.
– To dobrze – przyznałem.
– Mam do ciebie prośbę – przekręciła głowę w moją stronę – czuję się nieświeża i w ogóle... czy mógłbyś spać dzisiaj w innym pokoju?
– Pewnie, jeśli tego sobie życzysz – starałem się ukryć zdziwienie.
– Celina i Celestyna zaoferowały się, że będą przy mnie dziś w nocy.
– Słucham? – zatkało mnie z wrażenia.
– Mają wyrzuty sumienia, wiesz... moja niedyspozycja zbiegła się z tymi włosami.
– W sumie, ja też o tym pomyślałem.
– Sam widzisz, to sympatyczne kobiety, gdybym im nie pozwoliła, czułyby się jeszcze gorzej.
Wizyta bliźniaczek wydała mi się zaskakująca, ale nie było sensu kłócić się z Pauliną. Poza tym to chyba dobrze, że ktoś będzie przy niej cały czas? Zostawiłem ją w spokoju i ledwo zszedłem na dół, drzwi domu się uchyliły.
– Puk, puk, jest ktoś w domu? – pomiędzy framugą a drzwiami, pojawiła się głowa jednej z bliźniaczek.
– Zapraszam – byłem kompletnie zbity z tropu.
– Pukałyśmy, ale widocznie nie słyszałeś. Drzwi były otwarte.
– No tak, właśnie byłem na górze u Pauliny – zaprosiłem je gestem do środka.
Kobiety poszły na piętro, a ja postanowiłem rozpalić w kominku. Cały czas zastanawiałem się nad tymi nieszczęsnymi drzwiami. Byłem pewny, że zamknąłem je na klucz. Po chwili ogień wystrzelił w górę i zrobiło się trochę przyjemniej. Przygotowałem sobie kolejnego drinka. Czułem już co prawda lekki szum w głowie, ale nie widziałem żadnych przeciwwskazań. Upewniłem się tylko, czy drzwi są tym razem zamknięte na klucz.
Usiadłem w fotelu, sączyłem alkohol i obserwowałem salon. Chybotliwy ogień rzucał ciepłą poświatę na podłogę, Sprawiał, że cienie tańczyły na ścianach. Z miejsca, w którym siedziałem, mogłem również obserwować wejście do kuchni. Mrok w tamtym miejscu był największy. Po dłuższej chwili odniosłem wrażenie, że dostrzegłem tam jakiś ruch. Mogło mi się wydawać, ale i tak wstrzymałem oddech. Chwilę walczyłem ze sobą, aż wreszcie podniosłem się i ruszyłem w tamtą stronę.
– Halo, jest tu kto? – czułem się idiotycznie, ale musiałem rozwiać wątpliwości – halo.
– To tylko ja – drgnąłem, kiedy usłyszałem kobiecy głos dobiegający z gęstej ciemności – Paulina.
Byłem zaskoczony, ale też uspokojony. Wszedłem do środka i po omacku próbowałem sięgnąć włącznika.
– Nie zapalaj światła, proszę – jej głos zdradzał niepokój.
– Dlaczego nie, co tutaj robisz po ciemku?
– Chciałam się tylko napić, a światło mnie razi.
– Czujesz się już lepiej?
– Owszem, bliźniaczki się zdrzemnęły i nie miał mi kto przynieść szklanki wody.
– Strasznie tutaj ciemno – zauważyłem mało odkrywczo.
– Jestem tutaj – usłyszałem jej głos znacznie bliżej.
– Nie widzę cię – wyciągnąłem rękę przed siebie.
– Wkrótce mnie zobaczysz – usłyszałem obcy, porowaty głos, który zjeżył mi włosy na głowie.
Odskoczyłem w tył, rzuciłem się na ścianę w poszukiwaniu włącznika i panicznym ruchem, włączyłem go. W kuchni byłem sam. Trzęsły mi się ręce, serce waliło jak dzwon, a nogi... po prostu ugięły się pode mną. Chciałem stamtąd wyjść, ale nie potrafiłem. Osunąłem się po ścianie i usiadłem na podłodze. W dodatku żarówka zaczęła przygasać, a może tylko mi się tak wydawało? W uszach wciąż słyszałem gardłowy dźwięk. Było w tym głosie coś ohydnego, parszywego i nieludzkiego.
– Wiktor, co się stało? – usłyszałem niespodziewanie za plecami czyjś głos.
To była jedna z bliźniaczek. Weszła do kuchni i przykucnęła przy mnie. Patrzyła zatroskana,a ja trzęsłem się jak galareta. Chyba wyczytała w moich oczach, że nie mam pojęcia, którą z bliźniaczek jest.
– To ja, Celestyna głuptasku, choć pomogę ci wstać.
Wsparłem się na jej szczupłym ramieniu i razem doczłapaliśmy do salonu. Usiadłem na tapczanie i poprosiłem ją, żeby podała mi drinka. Wypiłem go jednym haustem. Wciąż trzęsły mi się ręce. Tymczasem Celestyna usiadła obok mnie.
– Mów, co się stało.
– I tak mi nie uwierzysz – wyraziłem swoje wątpliwości, ale była nieustępliwa.
– Wcale mnie nie znasz, a już oceniasz?
Zrobiło mi się głupio i opowiedziałem jej całą sytuację. Wysłuchała mnie bez mrugnięcia. Na jej twarzy nawet przez chwilę nie pojawił się cień wątpliwości, bądź uśmiech politowania. Przysunęła się, położyła dłoń na moim czole. Miała delikatną skórę.
– Biedaku, musiałeś się nieźle wystraszyć.
Przytaknąłem, a ona podniosła się, poprosiła, żebym poczekał, nigdzie się nie ruszał i pobiegła na górę. Po chwili wróciła. Przyniosła kilka pękatych świec, która ustawiła na stole. Zapaliła je i poszła zgasić światło. Nagle cienie wypełzły ze wszystkich kątów, zaczęły się wydłużać. Płomienie świec współgrały z ogniem w kominku.
– Co robisz? – nie rozumiałem jej zachowania.
– Są dwa powody – zaczęła enigmatycznie – pierwszy jest taki, że to idealny nastrój do opowieści o duchach. Bo chyba przed chwilą powiedziałeś, że jednego widziałeś.
– Właściwie, to słyszałem.
– To jedno i to samo – usiadła na wersalce obok mnie – poza tym, Paulina powiedziała, że elektryczność osłabia jej aurę.
– Słucham?
– Paulina powiedziała, że elektryczność osłabia jej aurę – powtórzyła słowo w słowo jak czteroletnia dziewczynka.
– A co Paulina wie o aurach?
– Helena jej powiedziała.
– Helena? Ta lekarka?
– Wiktor, głuptasku. Helena zajmuje się medycyną alternatywną.
Nastąpiła chwila ciszy. Musiałem przetrawić te informacje, a nie było to dla mnie łatwe. Celestyna wpatrywała się we mnie, bez mrugnięcia. Jak mogłem się dać tak nabrać? Wpuściłem pieprzoną znachorkę do domu?
– Nie wierzę – skwitowałem zrezygnowany.
– Łatwiej ci uwierzyć, że w kuchni rozmawiałeś z duchem?
Patrzyłem na nią bez słowa. Wyglądała nieco inaczej niż ostatnio. Rozpuściła mysie włosy i kosmyki spływające po skroniach, wchodziły jej do oczu. Miała na sobie czarną bluzkę, ale materiał był finezyjny. Zrobiony z drobno tkanej siateczki. Nie wiem, czy to moja sugestia, ale chyba nie miała stanika, a siateczka pod odpowiednim kontem wcale nie była tak gęsta. Do tego wszystkiego założyła czarną spódniczkę, zakrywającą kolana. Miała na nogach wełniane, szare rajtuzy i czarne lakierowane buty na płaskiej podeszwie.
– Sam już nie wiem – przyznałem, po dłuższej przerwie – może napijesz się ze mną?
– Mam coś lepszego.
Sięgnęła do kieszeni spódnicy i chwilę mocowała się, żeby coś z niej wyjąć. Nie było to łatwe, ponieważ spódniczka mocno opinała jej szczupłe ciało. Po chwili odniosła sukces. Trzymała w dłoni szklaną nabitą fifkę.
– To zioło?
– Dokładnie tak Wiktor, to jest zioło. Zbierałyśmy je razem z Celiną w naszym lesie.
– Chyba żartujesz?
– Ani trochę.
Włożyła fifkę do ust, zapaliła, zaciągnęła się głęboko i po chwili wypuściła kłąb siwego dymu. Wysunęła fifkę w moją stronę, ale nie zareagowałem. Wzruszyła ramionami i wróciła do palenia. Zaciągnęła się kilka razy i znowu wyciągnęła do mnie dłoń. Pokręciłem przecząco głową.
– Mogę ci coś powiedzieć? – zrobiła dziwną minę.
– Wal śmiało.
Nachyliła się do mojego ucha i szepnęła.
– Nie bądź cipą, Wiktor.
Nie zaśmiała się, nie szturchnęła mnie kuksańcem w bok dla zgrywy. Miała poważny wyraz twarzy. Wpatrywała się we mnie w skupieniu. Chyba rozszerzyły się jej źrenice. Walczyłem sam ze sobą. Nie chciałem, żeby tak o mnie myślała. W zasadzie nie mam pojęcia, dlaczego mnie to w ogóle interesowało. Mimo to postanowiłem sięgnąć po fifkę. Paliliśmy w milczeniu, sześć, może siedem minut, aż wkład całkowicie zamienił się w popiół.
W uszach zaczęło mi delikatnie szumieć. Wszystko spowolniło. Płomienie świec poruszały się w zwolnionym tempie, cienie tańczyły leniwie. Spojrzałem na Celestynę. Jej skóra lśniła wewnętrznym blaskiem, oczy żarzyły się srebrzystym błyskiem. Ciężar ciała wcisnął mnie w fotel. Jakby grawitacja uległa zmianie. Uśmiechnąłem się głupkowato. Nie wykluczone, że moje serce biło wolniej. Ogień z kominka rzucał na ścianę czerwonawy blask. Cienie falowały. Poczułem się, jakbym był w teatrze.
– Cienie tańczą, widzisz? – z trudem uniosłem dłoń.
– Nie kutasku, nie wszystko, co widzisz, jest prawdą.
– Kutasku? – spojrzałem na nią zaskoczony.
– Powiedziałam, głuptasku – zachichotała.
– Nie prawda – zaprotestowałem słabo.
– Powiedz mi Wiktor – dźwięki docierały do mnie stłumione i chyba nie były zsynchronizowane z ruchem ust kobiety – ty mnie chyba nie lubisz, prawda?
– Dlaczego tak mówisz? – myśli umykały mi, sam nie byłem pewny czy jej twierdzenie jest słuszne, czy nie.
– Bo ci się nie podobam. Wiesz, nawet to rozumiem.
Spojrzałem na nią. Lśniące srebrną poświatą oczy były smutne i mądre jednocześnie. Zacząłem się zastanawiać czy wcześniej już zwróciłem na nią uwagę. Zerknąłem na jej podbródek, smukłą szyję. Dostrzegłem zarys kości obojczyka. Wydała mi się ponętna. Chudziutka, ale apetyczna.
– Założę się, że Helena zrobiła na tobie odmienne wrażenie – kontynuowała zamyślonym głosem.
– Owszem – pamiętałem, jak piorunujące wrażenie zrobiła na mnie Helena i choćbym chciał skłamać, nie mogłem.
– Wiesz... niektóre kobiety mają szczęście, powodzenie u mężczyzn. A ja... Brakuje mi mężczyzny.
– No co ty – rzuciłem głupkowato.
– No tak. Gdybyś mnie lubił, miałam dla ciebie wspaniałomyślną ofertę, ale chyba mam rację, że ty mnie nie...
– To nieprawda – przerwałem jej, czułem delikatnie budzące się pożądanie.
Przysunęła się bliżej, dotykając mnie biodrem.
– Chcesz powiedzieć, że mnie lubisz?
– Lubię cię, Celestyna – wyznałem w tamtej chwili całkowicie szczerze, choć miałem odrobinę sztywny język.
– W takim razie, chciałbyś usłyszeć, co sobie pomyślałam dzisiaj rano?
– Opowiedz mi o tym – zachęciłem ją.
– Wstydzę się, mogę to zrobić tylko na ucho.
– Więc wyszepcz mi to na ucho – uśmiechnąłem się zadowolony, jakbym powiedział pierwszorzędny dowcip.
Celestyna położyła dłoń na mojej piersi, żeby nie stracić równowagi. Pochyliła się i przyłożyła usta do mojego ucha. Moja uwaga skupiła się wyłącznie na niej.
– Dzisiaj rano, obudziłam się wcześniej niż zwykle – szepnęła – moja... no wiesz... moja... – nie mogła się wysłowić – nie mogę, wstydzę się. Będziesz się ze mnie śmiał.
– Nie będę.
– I zostanie to między nami?
Potwierdziłem.
– Dzisiaj rano, obudziłam się wilgotna i pomyślałam o tobie. Bo wiesz... rozmawiałyśmy trochę z Pauliną i ona mi powiedziała, że nie przepada za seksem i rzadko się z tobą kocha.
– Nie kłamała – szepnąłem, nie wiem dlaczego.
– No właśnie. I tak sobie pomyślałam, skoro ona nie chce, to z pewnością nie jest ci łatwo.
– Nie jest mi łatwo – powtórzyłem jak echo.
– I myślę sobie, kurcze, jeśli ona nie chce, to jeszcze nie znaczy, że takie ciasteczko jak ty Wiktor, powinno się marnować.
– Też tak uważam – zapewniłem gorąco.
– No właśnie, tutaj się zgadzamy, prawda? – przytaknąłem, a jej ręka pojawiła się na moim kolanie.
– Skoro twierdzisz, że brakuje ci faceta, to chyba tobie też jest ciężko prawda?
– Wiktor, szczerze? – czułem, jak muska ustami brzeg mojego ucha.
– Tylko prawda nas wyzwoli.
– Każda kobieta potrzebuje czasem porządnego rżnięcia.
Nastąpiła chwila ciszy. Słyszałem jej oddech. Czułem usta Celestyny, które niemal ocierały się o moje ucho. Fala ciepła rozlała się w moim brzuchu, spłynęła do lędźwi i poczułem erekcję. Zerknąłem na jej bluzkę i dostrzegłem, że jej sutki prężyły się pod materiałem.
– Nie powinniśmy – sam nie wiem, skąd wziąłem siłę, żeby się przeciwstawić rozbuchanej chuci, którą we mnie wznieciła – przyjaźnisz się z moją żoną.
– Znamy twój sekret Wiktor.
Odwróciłem się, to była Celina. Siedziała w fotelu.
– Celina? Skąd się tu wzięłaś?
– Cały czas tu jestem – obydwie siostry się zaśmiały.
– Nie było cię – protestowałem nieśmiało, byłem już dobrze skołowany.
– To jak to jest z tobą, co? – Celestyna wodziła palcem po moim udzie – uważasz, że słusznie jest rżnąć koleżankę z uczelni, ale mnie już nie?
– Powiedz Wiktor – Celina podeszła i usiadła po mojej drugiej stronie.
Podniosłem się i od razu poczułem, że tracę grunt pod nogami. Bliźniaczki śmiały się ze mnie. Złapałem się stołu, ledwo doszedłem do fotela, w którym przed chwilą siedziała jedna z nich. Potrząsnąłem głową, ale miałem problem z ostrością widzenia.
– Chcę mieć z tobą sekret – Celestyna przesunęła dłonią po nodze.
– Ja też chcę – dołączyła się Celina.
– Obie chcemy – powiedziały równocześnie i znowu wybuchnęły śmiechem.
– Źle się czuję – poskarżyłem się, choć mimo wszystkich rewelacji, wciąż czułem palące pożądanie.
Siostry siedziały obok siebie, twarzą były zwrócone do mnie. Rozchyliły nogi. Wełniane rajtuzy Celestyny, okazały się czymś w rodzaju getr. Kończyły się kilka centymetrów za kolanami. Zadarły spódniczki. Celina miała gołe nogi, ale również była bez majtek. Zaczęły się pieścić. Mruczały zachęcająco.
– Choć tutaj, pieprz mnie – zachęcała Celina.
– Pieprz mnie – kusiła Celestyna. Kładąc nacisk na ostatnie słowo.
Nie mogłem się dłużej opierać. Nie wiem co się ze mną działo. Na pewno nie byłem sobą. Wstałem i podszedłem do Celestyny. Ukląkłem przed nią, wyjąłem sztywnego członka i wbiłem się w rozchyloną, wilgotną szparkę. Zacząłem poruszać się szybkimi nerwowymi pchnięciami. Miałem zamknięte oczy. Słyszałem jęki Celestyny, czułem jej ciało, ale kiedy otwarłem oczy, okazało się, że wpycham penisa w zwiniętą poduszkę. Odskoczyłem z krzykiem. Poczułem zawroty głowy i pociemniało mi w oczach.
Ocknąłem się na podłodze. Spojrzałem na zegarek. Straciłem przytomność na niecałą minutę, choć kompletnie zgubiłem poczucie czasu. W pokoju paliło się światło. Nie było śladu po świeczkach, nie było śladu po bliźniaczkach. Zapaliłem papierosa. Próbowałem zebrać to wszystko do kupy i jakbym na to nie patrzył, wychodziło mi, że ostatnią realną rzeczą była moja wizyta w kuchni i spotkanie z… Arleta. Cała reszta była w mojej pamięci jak urywki sennego koszmaru.
Zebrałem się w sobie i poszedłem na piętro. Zapukałem cichutko do sypialni i wszedłem. Celina i Celestyna siedziały na łóżku. Paulina spała. Kręciła głową i jęczała przez sen.
– Wszystko z nią dobrze?
– Tak, wygląda to gorzej, niż jest w rzeczywistości – Celina mówiąc do mnie, cały czas patrzyła na moją żonę.
– Muszę na chwilę wyskoczyć do miasta – czułem, że najlepiej będzie, jeśli wyjdę z domu choćby na godzinkę.
– Nie martw się, cały czas tu jesteśmy – zapewniła mnie Celina.
Zszedłem na dół. Byłem już pewny, że sytuacja z bliźniaczkami była jakimś widziadłem. Fantasmagorią spowodowaną alkoholem, poczuciem winy wobec Pauliny i sam nie wiem czym jeszcze. Najgorsze było to, że wciąż czułem ogromny popęd.
Założyłem kurtkę, wskoczyłem w buty i wybiegłem na zewnątrz. Przywitał mnie chłodny wiatr. Nie chciałem słuchać złowrogiego szeptu, dobiegającego z ciemnego lasu, więc pobiegłem do samochodu. Ruszyłem, wciskając mocno gaz.
Od dłuższego czasu nie byłem sobą. Nigdy wcześniej nie wsiadłbym za kierownicę, skoro wcześniej wypiłem. Nawet jeśli się nie było tego wiele. Odzyskałem nieco równowagę, kiedy dotarłem do asfaltowej drogi. Im bliżej miasta, tym spokojniej oddychałem. Wybrałem numer w komórce i wcisnąłem zieloną słuchawkę.
– Lucyna? Jesteś tam?
– No proszę, ktoś tu zmienił zdanie – w jej głosie słyszałem urażoną nutę.
– Możemy się spotkać?
– Nie jestem zajęta, jeśli chcesz mnie przeprosić, to postaw mi drinka.
Umówiliśmy się w pubie w centrum. Już wcześniej się tam spotykaliśmy. Dojechałem na miejsce po dwudziestu minutach. Zająłem stolik, zamówiłem drinka dla Lucyny, a dla siebie poprosiłem o czarną kawę. Nie chciałem kusić losu. Nie zamierzałem wracać do domu taksówką. W środku panował gwar. Głosy wszystkich gości mieszały się ze sobą i z muzyką puszczaną przez barmana. Po dziesięciu minutach pojawiła się Lucyna.
– Słucham pana – położyła torebkę na stoliku.
– Przepraszam za tamto – przesunąłem drinka w jej stronę.
– No cóż – wiedziałem, że tylko udaje nadąsaną – przeprosiny przyjęte – uśmiechnęła się, pochyliła nad blatem i pocałowała mnie.
– Słuchaj, w moim domu dzieje się coś niepokojącego.
– Coś niepokojącego, to dzieje się w moich majteczkach, pusia szaleje, od kiedy ją wystawiłeś.
– Lucyna, proszę cię.
– No dobrze, zamieniam się w słuch.
Opowiedziałem jej o tym, co wydarzyło się w domu. Wysłuchała mnie ze stoickim spokojem, sącząc drinka. Kiedy skończyłem, dopijała resztę napoju. Spojrzała na mnie i poczęstowała papierosem. Zapaliliśmy. Przez chwilę wsłuchiwaliśmy się w otaczający nas gwar.
– Nie wiem, co o tym myśleć.
– To tak jak ja, liczyłem na większą pomoc.
– Nie poczułeś się lepiej, kiedy to z siebie wyrzuciłeś?
Zastanowiłem się nad jej słowami i musiałem przyznać, że trochę tak, ulżyło mi, jakbym zrzucił z siebie niechciany bagaż. Może niezupełnie zrzuciłem, ale istotnie poczułem się lepiej. Powiedziałem jej o tym.
– Widzisz, terapeuta bierze za to kilka stówek, a u mnie masz gratis. I jeszcze się przypieprzasz – uśmiechnęła się złośliwie.
Zamówiłem jeszcze jednego drinka dla mojego gościa. Sam zadowoliłem się coca colą. Przyjaciółka bawiła się szklanką, obracając ją w palcach. Wyraźnie nad czymś się zastanawiała.
– Żebyś nie myślał, że olałam twoje problemy. Byłam wczoraj w zakładzie fryzjerskim, o którym mi wspomniałeś.
– Co ty powiesz?
– Niestety niewiele. Próbowałam zasięgnąć języka, ale te bliźniaczki są czyste. Przynajmniej tak to wygląda z daleka.
– Z daleka?
– No przecież mówię. Skoro z daleka wyglądają na czyste, trzeba im się przyjrzeć z bliska – na jej twarzy pojawił się wyraz determinacji i podniecenia.
– Wolałbym, żebyś się nie mieszała. A jeśli są niebezpieczne? – chciałem jej pomocy, ale nie chciałem narażać Lucyny, byłem w jakiejś koszmarnej pętli.
– Robaczku, każdy z nas jest niebezpieczny, to tylko kwestia okoliczności.
– Cóż za głębia? – zaskoczyła mnie.
– Zlecę tę sprawę prywatnemu detektywowi. Niech sprawdzi historię twojego osiedla, a jeśli się da, również jego mieszkańców. Kto wie, może dowiemy się czegoś o babce twojej żony.
– Lucyna, jesteś zajebistą kochanką i jeszcze lepszą przyjaciółką – poczułem nagle, że nie jestem w tym wszystkim całkiem sam – a teraz wybacz, pójdę na stronę.
Żeby dojść do toalet, musiałem przebrnąć przez grupkę gości stłoczonych wokół baru. Kątem oka dostrzegłem kobietę, która wydała mi się łudząco podobna do Heleny. Zatrzymałem się i zrobiłem dwa kroki w tamtą stronę. Okazało się, że to nie ona. Chyba miałem jakieś omamy. Po chwili znalazłem się w toalecie.
Właśnie miałem wyjść z kabiny, kiedy do środka weszła Lucyna. Uśmiechnęła się łobuzersko. Jej sztuczne piersi sterczały zawadiacko wycelowane w moją twarz. Podeszła i popchnęła mnie na ścianę. Złapała mnie za pasek.
– Lucynka była dla ciebie miła, teraz ty bądź miły dla „pusi”.
Zaczęliśmy się całować, podczas gdy jej wprawne dłonie rozpinały mi rozporek. Po chwili bawiła się twardym członkiem. Zadarłem jej sukienkę, jednym szarpnięciem zerwałem majtki. Teraz to ja przygniotłem Lucynę do ściany. Natychmiast oplotła mnie nogami w pasie. Wchodziłem w nią gwałtownymi szybkimi pchnięciami. Aż odskakiwała jej głowa. Złapała mnie za kark. Dyszała ciężko, mocno zaciskając oczy.
Moja kochanka musiała być naprawdę podniecona. Doszła zaledwie po kilku minutach. Jednak ja nie byłem gotowy. Moje podniecenie było trochę inne niż dotychczas. Czułem coraz więcej adrenaliny. Mój członek zesztywniał. Był nieugięty jak drewniane dildo. Dyszałem coraz ciężej. Dałem Lucynie kilka sekund na oddech, po czym odwróciłem ją do ściany. Złapałem za pośladki i rozciągnąłem, aż jęknęła. Naciągnąłem je tak mocno, że jej cipka przypominała długą pionową kreskę. Czułem opór, kiedy wpychałem główkę między naciągnięte wargi. Moja żołądź pulsowała do tego stopnia, że miałem wrażenie, jakby powiększała się dwukrotnie. Sprawiało mi to ból, co wywoływało we mnie gniew na kochankę i sam zacząłem sprawiać jej ból.
– Przestań – szepnęła w proteście.
Przygniotłem ją jeszcze mocniej do ściany, złapałem jedną ręką za włosy i wcisnąłem głowę w lamperię. Przyspieszyłem. Poruszałem się tam i z powrotem, tam i z powrotem. Byłem w jakimś amoku. Poniewieranie Lucyny, dominacja nad nią dawała mi więcej przyjemności niż sam seks. Nagle ktoś wszedł do środka. Usłyszeliśmy kroki. Znieruchomiałem. Szepnąłem jej do ucha, żeby była cicho. Usłyszeliśmy, jak ktoś załatwia się do pisuaru, spuszcza wodę i wychodzi. Rozpocząłem swój taniec od nowa.
– Przestań, sprawiasz mi ból – jęknęła.
– Przecież lubisz porządne rżnięcie – warknąłem jakby wbrew sobie.
– Lubię, ale…
Nie dałem jej dokończyć. Wbijałem się w jej pochwę, rozgniatałem ją we wszystkie strony. Miałem uczucie, jakbym ją naciągnął o kilka centymetrów. Po chwili zmieniłem dziurkę. Wcisnąłem się w anusa, który skurczył się w proteście.
– Nie…
Moje biodra pracowały jak szalone. Czułem, jakby ogarnął mnie mrok. Wypełniła mnie bliżej nieokreślona złość, agresja wychodziła każdym porem mojej skóry. W pewien sposób zgwałciłem ją w tamtej toalecie. Nie wiem, jak długo to trwało. Spuściłem się w jej obolałym tyłku. To było gwałtowne i nagłe. Wraz z nasieniem wyleciała ze mnie cała złość.
Stanąłem pod przeciwległą ścianą. Lucyna powoli odwróciła się do mnie. Zakryła się sukienką. Miała szkliste oczy. Nagle zdałem sobie sprawę z podłości jakiej się dopuściłem.
– Co to było, do kurwy nędzy?
– Nie wiem – odparłem z godnie z prawdą.
– Nie wiesz? Co się z tobą dzieje? Czuję się jakbym wpadła pod pociąg, bydlaku.
– Przepraszam – również próbowałem doprowadzić się do ładu.
– Boli mnie tyłek, cipka, nawet serce. Pieprzysz jak pierdolony Golem.
Wybiegła z kabiny. Wyszła z toalety. Ruszyłem za nią. Oboje przepychaliśmy się przez tłumek gości. Podeszła do stolika zabrać torebkę. Wykorzystałem to i pobiegłem zapłacić barmanowi. Rzuciłem na bar sto złotych i wybiegłem za nią. Już znikała w drzwiach. Dogoniłem ją dopiero na parkingu.
– Lucyna, uwierz mi. To nie byłem prawdziwy ja.
– Cokolwiek dzieje się w twoim domu, siedzisz w tym gównie po uszy. Nasiąkasz czymś dla mnie niezrozumiałym. Zmieniasz się praktycznie na moich oczach.
– Boję się – wyznałem bezradnie.
– Mnie z pewnością przeraziłeś.
Wsiadła do jaguara i zatrzasnęła za sobą drzwiczki. Stałem jeszcze, kiedy odjeżdżała. Wpatrywałem się w czerwone światła samochodu. Czułem, że właśnie straciłem jedynego sprzymierzeńca w tej niezrozumiałej sytuacji.
W drodze powrotnej łzy cisnęły mi się do oczu. Czułem się bezradny. Nigdy bym nie przypuszczał, że moje życie zacznie mi się wymykać z rąk i to w zaledwie kilka dni. Wokół nas, mam na myśli siebie i Paulinę, działo się coś niezrozumiałego. Coś złego. Jadąc do Miechowickiego Lasu, poczułem się, jakbym wrócił do snu, którego wcale nie chciałem śnić. Wyłączyłem silnik i poszedłem do domu. Miałem jedno mocne postanowienie. Od razu pobiegłem do sypialni.
Celina spała obok Pauliny, Celestyna odwróciła się do mnie. Uśmiechnęła się i wstała. Dała mi znak, żebym wyszedł z sypialni. Sama poszła za mną. Zatrzymaliśmy się tuż za drzwiami.
– Wszystko będzie dobrze – uspokoiła mnie – prześpij się na dole, jutro będzie nowy, lepszy dzień.
– Jesteś pewna, że nie trzeba ściągać lekarza?
– Jestem pewna.
Pożegnała się i weszła do sypialni. Zszedłem na dół, dorzuciłem drewna do kominka, rozebrałem się i rzuciłem się na tapczan. Jednego byłem pewien. Jeśli jutro Paulina nie będzie w stanie wyjść z łóżka, zabieram ją prosto do szpitala. I nic ani nikt, mi w tym nie przeszkodzi.
Jak Ci się podobało?