Plan B (I)
2 maja 2018
Plan B
17 min
***
Sprawą pierwszej ligi jest znaleźć odpowiedniego kawalera. Cóż, tak przynajmniej twierdziła moja babcia, gdy rozwodziła się po raz czwarty w ciągu ostatnich trzech lat swojego życia. Ile przeżyła z dziadkiem? Siedemnaście miesięcy. Ślub, dwójka dzieci i chęć ucieczki. To właśnie młoda Zofia Czarnecka postawiła sobie za cel. Podróże i świat, który ciągnął ją do siebie, wygrał z wyrzutami sumienia. Jako młoda czterdziestolatka zwiedziła najpiękniejsze zakątki Paryża, Barcelony i wielu innych. Czy żałowała? Na łożu śmierci uśmiechała się, wspominając wszystkie takie momenty. Czy byłam jak ona? Oczywiście, że… nie.
Jeśli szczytem marzeń można było nazwać małą kawalerkę na obrzeżach miasta, futrzanego przyjaciela i świnkę skarbonkę będącą kontem oszczędnościowym, to właśnie powinnam być spełniona, jak cholera. Niestety błąd. Szorując ten sam talerz trzeci raz z rzędu, tylko by móc poobserwować własnego szefa grającego bez podkoszulka w tenisa, cóż... tego też Mount Everestem sukcesów nie mogłam nazwać.
Chrząknięcie zza pleców wystraszyło mnie, ale nie na tyle, bym wypuściła z gumowych rękawic śliską zastawę. Zaczerwieniona, jak burak, odwróciłam się w stronę siedzącego na wózku Pana Antoniego i przywitałam go z serdecznym uśmiechem.
- Panie Antoni, miło Pana widzieć. - Ukłoniłam się delikatnie i szybko rozpoczęłam konwersację aby uniknąć jakichkolwiek zawstydzających pytań.
- Panienka jest dziś wyjątkowo wrażliwa. - laską, której nie opuszczał na krok, a miała związek z jego zmarłą żoną, wskazał na zlew pełen piany.
- Mam ciężki czas w życiu, ale obiecuję poprawę. - wzruszyłam ramionami i ściągnęłam z wysuszonych dłoni, żółte, gumowe rękawice. Niczym praczka dziwaczka, która wpasowuje się w klimat miejsca, nadawałam się do bajki o Kopciuszku.
- Nie wolno się Panience smucić! - walnął laską o kant czarnych, matowych mebli, którymi dwa miesiące temu urządzono nową kuchnię. Jego wnuk miał całkowicie inne wyczucie stylu, jeśli chodziło o zachowanie równowagi w klasyce. Taka mała dygresja.
- Nie będę! - niczym harcerz zasalutowałam i przyłożyłam do głowy dwa złączone palce. - Za to obiecuję, że w ramach rekompensaty posłuchamy dziś Leonarda Cohena, którego Pan tak uwielbia i kto wie... może potańczymy?
Zadowolony i pełen wigoru staruszek pokręcił głową. Był ostatnim żyjącym dżentelmenem, którego było dane mi spotkać. Żaden inny mężczyzna nie potrafił okazać tak ogromnego szacunku w samej rozmowie czy przywitaniu, jak robił to Pan Antoni.
- Nawiązując do Cohena czy opowiadałem Ci historię, jak to dzięki inicjatywie mojej żony, nasz wnuk dostał jego cudowne imię? - historia zapętlała się, gdy tylko wspominałam o jego idolu muzycznym.
- Nie. - skłamałam. Postępujący w nim Alzheimer był całkowicie nieszkodliwy, ale bardzo zajmujący pod względem czasu poświęconego na opiekę. Jedyna krzywda, jaką mógł sobie wyrządzić to poczucie strachu przed samotnością. Starczy lęk przed nieznanym. Tego pod żadnym pozorem nie mógł doświadczyć. Stąd te same opowieści, powielanie schematu i moje godziny pracy rozciągające się do bardzo, bardzo późnych.
- Otóż moja... żona... - czułam, że kataklizm i drażliwy element zwany rozłożeniem pamięci na części zmierza do niego niczym fala.
- Pani Urszula była niesamowita. - wiedziałam, jak zmienić temat, by móc opóźnić atak.
- Poznaliśmy się na szkolnej zabawie. Tyle że nie takiej, na jakie wy młodzi... to był trzydziesty siódmy? Może trzydziesty dziewiąty... straszne i piękne czasy.
Momentami zapominałam, ile przeżył. Dziewięćdziesiąt cztery lata i taka piękna świadomość. Czułam, że ta choroba to niejako dar i przekleństwo. Po tylu okropnych rzeczach, jakich doświadczył, dała mu możliwość niepamięci względem smutku. Smutku po stracie przyjaciół w wojnie oraz żony będącej jedyną ostoją jego energicznego temperamentu, która odeszła zbyt wcześnie. Tak silny i uroczy był, jak obraz. Obserwowałam go jak dzieło sztuki. Pełne małych skaz, pełen szczegółów, gdzie zachowały się wszystkie ślady ostatniego wieku. Jego wnuk nie miał pojęcia, jak wiele omija go, gdy odseparowuje się od możliwości dzielenia z nim jednej sekundy.
- Jak to szło? - zaczęłam nucić, by oderwać jego myśli od kolejnego tłoku. Mózg wędrował tam, gdzie powoli tracił kontakt z rzeczywistością. Melodia Dance me to the end of love potrafiła zdziałać cuda. - Dance me to your beauty...
Gdy schrypnięty, męski głos przesiąknął przez sztuczną przestrzeń pełną nowoczesnych, zbędnych rzeczy, wzruszyłam się. Wpatrywał się swym szklistym, szarawym spojrzeniem, które przekazał swemu wnukowi, w jeden punkt. Zdjęcie zawieszone na środku ściany. Jednej jedynej, niezagraconej przez dziwne, drogie dodatki. Fotografia ślubna. Gdy zatrzymał się, musiałam zareagować.
- Dzisiaj zrobiłam placki ziemniaczane z pieczarkowym sosem. Przypominam, że prawdziwy mężczyzna zjada wszystko z talerza, który podaje mu kobieta. - podeszłam do niego i złapałam za prawą dłoń, która mocniej zaciskała się na drewnianej lasce.
Spojrzał na mnie z czułością. Sielanka jednak nie trwała wieczność. Pan Leon wrócił o wiele za wcześnie i tym samym skazał dziadka na szok. Gdy starszy człowiek nie poznał własnego wnuka, chciał od razu złapać za jakąkolwiek broń.
- Intruz! Panienka się schowa! - spojrzenie podobnych, ale jednak tak beznamiętnych oczu nie było zaskoczone. Wnuk Pana Antoniego kucnął naprzeciw, chcąc cokolwiek wskórać. Gdy drewniana broń w dłoni starca spotkała się z jego ramieniem, skapitulował.
Zręcznie poradziłam sobie z odblokowaniem pojazdu, który jak na złość, dziś musiał stawiać opór. Spanikowany Antoni znalazł się po kilku sekundach w sypialni, gdzie wszystko przypominało mu czasy jeszcze żyjącej Urszuli. Gdy skupił wzrok na jej zawieszonej obok lustra halce, której pod żadnym pozorem nie wolno było ruszać, złapałam oddech. Droga przez tak wielki taras, kilka podjazdów oraz ogród nie była najlżejszą w mym życiu, zwłaszcza w danym tempie.
Gdy zorientowałam się, że sytuacja została opanowana, oparłam się plecami o jedną ze ścian, a potem przymknęłam oczy. Flanelowa czerwona koszula oraz czarne dresy idealnie nadawały się do obowiązków służbowych, którymi zajmowałam się w domu. Poza pracą również nie miałam styczności z sukienkami czy spódnicami, w przeciwieństwie do żony Pana Antoniego. Na sekundę wyobraziłam sobie, jak niektóre kobiety potrafiły eksponować swe wdzięki. Pani Urszula była w tym mistrzynią, a ja niestety preferowałam garażowego mechanika. Wysoka i niewymiarowa jakby klaun na szczudłach. Tak, oto ja. Nawet obuwie, które nosiłam, należało do męskiej garderoby. Trapery, sportowe półbuty czy inne takie. Zdecydowanie wolałam wygodę, ale nie czułam z tego powodu smutku. Każdy posiadał w sobie, choć część lenia, którą ja umiejętnie eksponowałam i wytresowałam.
Ciemnobrązowe włosy do ramion wiązałam w kitkę, która skrupulatnie ułatwiała pracę przy czyszczeniu podłogi czy innych, mniej przyjemnych rzeczy. O malowaniu ust oraz oczu mogłam jedynie pomarzyć. Alergia, z którą zmagałam się jako dziecko, przerodziła się w obsesję. Żadnych pudrów, lukrów czy innych pierdół, które spowodowałyby opuchliznę, odwdzięczało się w postaci zaoszczędzonych pieniędzy. To akurat odziedziczyłam po babce. Gdy uwzięłam się na coś, to klękajcie niebiosa, byłam w stanie góry przenosić. Dlatego też pieniądze stanowiły jeden z głównych powodów mego - czasem - oślego uporu.
Praca w tak dużym domu, przy tak wielu obowiązkach wiązała się z poświęceniem. To dalej obfitowało w spore wypłaty, premię i efektywne sukcesy w oszczędzaniu. Jeśli chciało się mieć własny kąt, najpierw trzeba było się naharować. Tego nie odziedziczyłam po babce.
Gdy tylko skończyła czterdziestkę i wyjechała, zostawiając moją matkę, jako jedyną odpowiedzialną za wszystko i wszystkich, sielanka się skończyła. Pieniądze zaoszczędzone przez dziadka trafił szlag, firma drukarska zbankrutowała, a nasza rodzina poszła — kolokwialnie mówiąc — do gównianego grajdołka. Spłacając długi, wyzbyliśmy się wszelkich barier. Dziadek powrócił do fizycznej pracy, moja mama dorabiała jako kelnerka, a jej młodsza siostra udzielała korepetycji. Tak wyglądał nasz dom. Zwariowany, pełen ciepła, za to bez złota i kanaryjskich plaż, które dosłownie zaprowadziły naszą rodzinkę tam, skąd każdy każdy chciał uciec.
Mając mniej, mogłam więcej. Nauczona szacunku, ciężkiej i sumiennej pracy, bez problemu dostałam tę posadę. Tę, jak i dwie inne, które do pewnego momentu stanowiły jedyną sferę mego dwudziestoletniego życia. Kiedy jednak Pan Antoni zaczął czuć się coraz słabiej i mniej sprawnie, wnuk poprosił mnie prawie pełną opiekę nad jego jedynym, żyjącym krewnym. Dlatego też nie chowałam urazy z tego powodu. Mimo pieprzonego bogactwa i wszechobecnej zachłanności Pan Leon był sprawiedliwy oraz bardzo odpowiedzialny. Nikt na jego miejscu nie zastanawiałby się i oddał staruszka do domu opieki. Wszyscy z takich sfer jak on, nie chcieli brudzić rąk, czy zwyczajnie patrzeć na starość. To było początkiem ciekawości dotyczącej jego osoby, która narodziła się gdzieś z tyłu mojej głowy.
Może dlatego zgłupiałam? Przyglądałam się Adonisowi w ludzkiej skórze, którego serce stanowiło dla mnie cholernie intrygującą zagadkę. Co biło pod kopułą mięśni, które niejako też oglądało się bardzo przyjemnie? Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie? - to tak w skrócie.
Leon był zawodnikiem wagi ciężkiej. Taki typ spod ciemnej gwiazdy, który za młodu pakował się w kłopoty, ale jak raz dobrze dostał po dupie, to nagle nawrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. Cud? Może wpływ spadku, który mógł stracić? Nadal twierdziłam, że jest w tym coś więcej.
Sekunda, w której Pan Antoni udał się w krainę snów, aby móc odpocząć po dość intensywnej reakcji na obecność intruza, uwolniła mnie od stresu. Powróciłam do drugiej części domu, aby móc skończyć mycie garów oraz przyrządzanie obiadu. Pech chciał, że posiłek był w tym czasie pożerany bezwzględnie prosto z gara. Brunet o szarawym spojrzeniu nie patrzył na okoliczności, w jakich się znalazłam.
Kolejna niewyjaśniona kwestia. Raz bohater, raz burak. Nawet z najbardziej udanej hodowli białych owieczek, musiała trafić się czarna. No może nie czarna, ale z pewnością brudnawa.
- Może nałożyć na talerz? - przeszkodziłam w wyżeraniu posiłku, który z ciężkim bólem serca, właśnie lądował na umytej podłodze. Gdy kolejna kropla spadła na wyczyszczony blat, zamknęłam oczy. Dziesięć, dziewięć... i tak do szóstki. Właśnie wtedy postanowił przemówić ludzkim głosem.
- Przepraszam. - z pełną gębą, odłożył naczynie i pochwycił suchą ścierkę, która należała do polerowania umytych talerzy oraz szklanek. Gdy miał zamiar nieudolnie po sobie posprzątać, krzyknęłam.
- Nie waż się! - uniosłam do góry dłonie, jakbym rozpoczęła negocjację z samobójcą. - Połóż ścierkę tam skąd ją pochwyciłeś. Błagam!
Nieoczekiwany wybuch śmiechu rozluźnił atmosferę.
- Wow! - odłożył ją na blat, a ja odetchnęłam. Rozgrzana ze złości, nie mogłam skupić się na wypowiadanych przez niego słowach. - Nie sądziłem, że mam w domu perfekcyjną panią. - pokręcił głową i ujawnił śnieżnobiałe zębiska.
- Nie chciałam... - zaczynało do mnie docierać.
- Miłe usłyszeć od Ciebie kilka zdań złożonych w zamian za pół sówka, które w większości znajdują się na listach zakupów, które mi zostawiasz. - dopiero teraz zauważyłam nagi, spocony tors oraz unoszącą się klatkę piersiową. Gdzie mogłam znaleźć gaśnice?
- Wzajemnie. - chciałam go wyminąć i jakimś sprytnym sposobem powrócić do mycia naczyń. - Mogę... - nie patrząc pod nogi, jak ślepa idiotka, próbowałam nie spotkać jego spojrzenia. Zawstydzenie sięgnęłoby zenitu. Na nieszczęście męska dłoń złapała za me przedramię i tym samym zatarasowała mi możliwość przejścia. Jak słup soli stałam naprzeciw pracodawcy, który ewidentnie bawił się moją nieporadnością w kontaktach międzyludzkich.
Nie znałam go. Mimo pracy od ponad roku tylko przyglądałam się i obserwowałam. Rozmowy ograniczały się raczej do pozostawionych wiadomości, kartek z zakupami i ustalania grafiku zmian i to drogą e-mailową.
- Spojrzysz do góry? - zapytał bardzo delikatnie, prawie szepcząc. - Nie ugryzę, słowo honoru.
Cmokając pod nosem, podniosłam wzrok i zmroziło mnie. Naprzeciwko stał najcudowniejszy facet na ziemi, a ja totalnie spanikowałam. Język ugrzęzł w gardle, a nogi stały się jak z waty. Szare źrenice skakały spojrzeniem po mej zaczerwienionej od wstydu buzi i jak Boga kocham, nie mogłam z nich nic, a nic wyczytać!
- Leon. - kiwnął głową i tym samym przywitał się. Odstąpił na krok i wyciągnął dłoń w moją stronę. Jak gdybyśmy poznawali się po raz pierwszy. Bez umów i paragrafów.
- Pola. - odpowiedziałam jednym tchem.
Już wtedy przepadłam. Przepadłam na amen.
***
- Jakim cudem odróżnię ścierki z mikrofibry od tych zwykłych? - brunet pochwycił listę, którą mu przygotowałam.
- Może fakt, że będą podpisane stanowi dla Ciebie jakieś rozwiązanie? - zakpiłam z niego i uderzyłam w czuły punkt.
- Jasne. - pokręcił głową z niezadowoleniem i wyczułam coś. Coś, co spowodowało, że zmieniłam temat.
- Chcesz mi coś powiedzieć? - na sekundę odpuściłam czyszczenie okapu - Coś nie tak?
- Dziadek wymaga pełnej opieki. Pełnej. - wiedziałam, że ten moment nadejdzie. Zwolnienie z pracy było ostatnią rzeczą, jakiej teraz było mi potrzeba. - Potrzebuję kogoś tutaj. - rozejrzał się po kuchni.
- W kuchni? - gdy nie odpowiedział na zaczepkę, wyczułam powagę sytuacji.
- Nie chcę mieć żalu do samego siebie, że gdy ja będę w delegacji, ty wrócisz do domu, to on zostanie tutaj i nie daj... - zasmucona, odwróciłam głowę. Łzy napływające do oczu były jedynie potwierdzeniem tego, jak bardzo zżyłam się z tym domem i mym podopiecznym.
- Chcesz pielęgniarki? Mogę coś załatwić. - pozostawienie tego za sobą nie należało do łatwych zadań. Leon również nie był zachwycony, ale każde z nas musiało iść w swoją stronę.
- Nawet przez sekundę pomyślałem o zakwaterowaniu Cię tutaj, ale przecież jesteś młoda, masz swoje życie, a dziadek jest jak dziecko i zdajemy sobie z tego sprawę.
- Dałbyś mi tę możliwość? - uśmiechnęłam się, ocierając z policzków łzy. - Żebym mogła tutaj...
- Wiesz, że to samobójstwo dla młodego człowieka. Będziesz przypięta z nim do tego domu i wszystkiego innego. - nadal nie zrozumiał, jak jego dziadek wpływał na mą kondycję i sprawiał, że to dzięki niemu te pokoje i pomieszczenia żyły.
- Zgadzam się. - gdy usłyszał zgodę, zeskoczył z blatu i podszedł do mnie.
- Mówisz poważnie? - był bardzo zaskoczony.
- Do kawalerki wracam tylko po to, aby się ogarnąć i przespać. - skalkulowałam cały swój plan dnia. Nie mogłam jednak wyjść na totalne zero, więc na tych podpunktach skończyłam bezsensowne tłumaczenie się.
- Stawka idzie w górę. - dłonią dotknął piersi i popatrzył na mnie z szokiem w srebrnych oczach.
- Stawka to nie problem. - wykrzywiłam usta w grymas uśmiechu i odetchnęłam z ulgą. - Natomiast ścierki z mikrofibry są bardzo potrzebne. - kiwnęłam głową na kartkę z zapiskami, którą trzymał w drugiej dłoni.
- Pędzę. - zniknął w długim, drewnianym korytarzy, który przypominał te z filmów grozy. Gdy odwróciłam się i na powrót zajęłam sprzątaniem, wykorzystał okazję i zakradł się od tyłu. Delikatny buziak w policzek zmiótł mnie z nóg. - Dzięki! - wrzasnął gdy już na amen opuszczał kuchnie. Kuchnie i mnie. Skołowaną, zamroczoną mini sekundową interakcją z jego udziałem. Niech to szlag!
***
Wolny wieczór był dobrym pomysłem. Ilekroć Leon pojawiał się obok mnie cierpłam. Od momentu,w który, zgodziłam się na zamieszkanie wraz z nim oraz Panem Antonim, zachowywał się jak książę na białym koniu. Nadskakując, spełniając życzenia związane z każdą, najmniejszą prośbą, nie przypominał dawnego, wyciszonego siebie. Kolejna zagadka związana z jego zmianą, dopisała się do listy rozważań na samotny wieczór.
Ten akurat nie należał do takich. Miłek czyli mój sąsiad z bloków oraz jego dziewczyna czekali na mnie przy barze od dobrych parunastu minut.
- Hej ślicznotko. - Sylwia była wyjątkowo miłą osóbką. Miłek stanowił obraz prawdziwego faceta drwala, dbającego jedynie o własne dupsko, ale gdy lepiej się go poznało, można było zobaczyć ciepłą i opiekuńczą naturę. Długa broda zapleciona w warkocz oraz wąsy pasowały do wizerunku hardego i niezależnego muzyka. Tym zajmował się na co dzień. Biada naszym starszym sąsiadkom ,kiedy podczas niedzielnych obiadów urządzał próby. Dusza artysty, co zrobisz.
- Cześć. - ucałowałam obydwoje znajomych i usiadłam obok, na jednym z tych śmiesznych, wysokich krzesełek.
- Jak to możliwe, że udało Ci się wyrwać z tego poligonu obowiązków? - krótko obcięta blondynka o jasnej cerze z kolczykiem w nosie, zmierzyła mnie od dołu do góry.
- Sama nie wiem. - pogładziłam rozpuszczone pierwszy raz od dłuższego czasu, włosy. Sylwia od razu zauważyła zmianę.
- Facet. - szturchnęła Miłosza. - Lecimy w zakład? - przyjaciel prychnął pod nosem i pokręcił głową.
- Może po prostu ma inne obowiązki. - połączone śmiechy wcale, a wcale nie wzbudziły mojego.
Gdy szef baru wychylił się zza kurtyny i kiwnął głową w moją stronę, zeskoczyłam z siedzenia.
- Muszę lecieć. Na sekundę. - wyrwałam się z lakonicznego i bardzo prymitywnego naśmiewania się z mej osoby i wskoczyłam za kotarę po drugiej stronie lokalu.
Bartek machnął ręką na zaplecze i zaprowadził mnie do przymierzalni, gdzie stacjonowali artyści.
- Przemyślałaś to? Wiem, że masz inną robotę, ale mała... - rozłożył ramiona niczym samolot. - Kochasz muzykę, kochasz tę postać, którą razem stworzyliśmy. Negri jest idealna dla tego miejsca, a muzyka...
- Dałam Ci znać dwa tygodnie temu. Czego jeszcze chcesz? Barty ja mówiłam serio. - oblizałam spierzchnięte usta. - Negri to wytwór, kreacja która po jakimś czasie się znudzi.
- Tak samo, jak ty temu typkowi. - wszyscy wiedzieli. Cała ekipa, z którą współpracowałam od kilkunastu miesięcy, która stanowiła rodzinę nagle straciła jej członka. Rezygnowałam z czegoś, na rzecz czegoś, co powoli układało się w mej głowie. Jakiś chory plan zdobycia kogoś w mym pobliżu. Powoli obawiałam się, jak mocno zabrnę w postanowienia.
- To cios poniżej pasa. - pogroziłam palcem. - Wiesz, że nie chodzi o wnuka, a o staruszka. Zżyłam się z tym człowiekiem.
- Mam nadzieję, że wiesz co robisz. - na pożegnanie przytulił mnie i odszedł w stronę kulis za sceną. Mocny wdech i smutek obciążający dobry humor. Odkąd skończyłam dwanaście lat chciałam śpiewać. Marzyły mi się chóry, występy, sesje nagraniowe i kariera. Niestety tak, jak w przypadku oszczędności oraz spraw przyziemnych, tak w tej materii mój upór na nic się zdawał. Dopiero gdy skończyłam dziewiętnaście lat i zaczęłam pogrywać na różnych imprezach okolicznościowych, urodzinowych, spotkałam Bartka. Po czterdziestce, pełen pomysłów i z własnym, małym klubem, który przynosił mu coraz większą popularność, zaryzykował.
Tak powstała Negri czyli mojego alter ego, a Plan B, czyli jego klub stał się niejako legendą wśród całej społeczności tego miasteczka. Peruka, makijaż i wygląd femme fatale przyciągał wszystkich nowych, starych mieszkańców. Może dlatego w prawdziwym życiu byłam taka beznadziejnie przeciętna? Alter ego zabierało ochotę i przejadało się z każdym występem. Od "Man's World" do klasyków gatunku, które kochałam i tak w kółko. Gdy pracowałam u Leona zapominałam o kłamstwie i wieczornych eskapadach, dających mi spory zysk materialny, ale gorzej duchowy.
Czy byłam aktorką? Poniekąd odgrywałam rolę estradowej divy, co wiązało się z wykonywaniem pasji. Coś, co kochasz jednak może stać się twoim zniszczeniem. Carmen powoli stawała się ostoją przed strachem. Była ucieczką przed prawdziwym życiem, a to już nie było tak cudownym aspektem tej pracy. Traciłam tożsamość. Traciłam coś, co wróciło kiedy Leon zaproponował mi abym u niego zamieszkała. Droga, jaką obrałam nagle wydała się najsłuszniejszą. Czy to przez niego? Skąd mogłam wiedzieć! Jednak... czy było w tym coś złego? W zakochaniu się i uwierzeniu, że ktoś może i mnie pokochać, taką jaką jestem? Raczej nie.
Wchodząc z powrotem na salę, nie zauważyłam światła odbijającego się od czyjeś twarzy. Dopiero po kilkunastu sekundach dostrzegłam jej rysy. Leon. Ubrany w najdroższy garnitur stał obok grupki swych zakompleksionych na punkcie kasy, przyjaciół i co chwila zbywał ich, aby móc wystukać coś na telefonie. Przerażona spanikowałam i od razu pobiegłam w stronę Miłka oraz Sylwii. Gdy dołączyłam, naburmuszeni nie skomentowali mojej nieobecności. Miłek miał hopla na punkcie bycia punktualnym oraz dokładnym. Jak coś obiecałeś, a potem się migałeś, miałeś u niego przesrane. Wiedziałam jednak, że muszę wymyślić coś, co wytłumaczy zniknięcie, zanim zauważy nas mój przystojny pracodawca. Być nielubianą w towarzystwie? Zrujnowałabym sobie i tak poszarpaną opinię.
- Musiałam skoczyć do toalety. - Sylwia po kilkusekundowej obrazie, skapitulowała.
- Pierwszy raz widzę abyś robiła dziewczyńskie rzeczy. - nie mieli pojęcia o mojej drugiej pracy, która należała do przeszłości.
- Kiedyś zawsze musi być ten pierwszy raz. - gdy chciałam zamówić piwo z sokiem, głos Bartka zza mych pleców wyrwał święty spokój z korzeniami.
- Musimy pogadać. - Miłek obrócił się w jego stronę i od razu przybrał postawę bohatera.
- Jezu. - warknęłam i kolejny raz ucięłam się od towarzystwa rozjuszonych przyjaciół. Miłosz zapewne myślał, że namolny typ chce mnie wykorzystać czy coś. Wolałam unikać dziwnych konfrontacji, których zapewne powodem była Negri.
Postawiona za jedną z kotar, przybrałam pozycję bojową.
- Jeśli nie przestaniesz...
- Znasz go? - były szef okręcił mną w stronę sali i palcem wskazał na Leona.
- Nie. - skłamałam. Coraz bardziej nie podobała mi się taka rozgrywka.
- Pytam poważnie, mała. - piana sącząca się z ust Bartka, była zaskakującym widokiem. Opiekował się mną od samego początku. Dlaczego zaczęło przeradzać się to w paranoję?
- Nawet jeśli...
- Jeśli go zabiję i zakopię za barem to będzie Ci smutno? - utknęłam spojrzeniem w skupionym na telefonie brunecie, który siedział w vipowskiej loży. Po kilku sekundach usłyszałam dźwięk telefonu, stojącego obok mnie właściciela klubu. Barty wyciągnął komórkę i odczytał wiadomość.
- Co się dzieję? - po sekundzie trzymałam w dłoniach jego telefon.
- To. Do kurwy nędzy, to. - ja zagłębiona w treść wiadomości oraz Barty, który wychylał się zza materiału oddzielającego nas od tłumów na sali oraz muzyki.
- Kto?! - krzyknęłam praktycznie tracąc czucie w palcach. Zaciśnięte na komórce, miały ochotę cisnąć nią o podłogę.
- On. - kiwnął głową w stronę loży. Tej loży. Pierdolonej loży, gdzie siedział Leon.
Treść wiadomości? "Daj mi poznać Negri. Podaj cenę. Płacę w gotówce."
Miał wielkiego pecha. Pecha większego od własnego ego.
Jak Ci się podobało?