Pani w czerni, czyli opowieść Agnessowo-JoAnnowo-majówkowa
1 maja 2020
Teksty Agnessowo-JoAnnowe
26 min
Podstawą dla historii był fantastyczny cykl zdjęć (z którego niestety z powodów technicznych mogę umieścić tutaj zaledwie jedno) mojej serdecznej znajomej JoAnny, oraz wysunięty przez nią ogólny koncept fabularny, „obudowany” przeze mnie właściwym tekstem.
Poniższa wersja przeszła tylko lekkie dopieszczenie na potrzeby publikacji w jednym, zbiorczym wydaniu, zachowując pewne cechy epizodyczności, surowości stylu, czy ogólnego skrojenia pod czytelnika mediów społecznościowych. Niektóre z nich wręcz celowo pozostały bez zmian, jak na przykład podtytuły. Mam jednak nadzieję, że nie przeszkodzi to zbytnio w lekturze.
Uprzedzam – momentami będzie mocno, wręcz brutalnie, ze sporą ilością "seksów dla seksów" i ogólnie raczej nieagnessowo. Chociaż może to i dobrze?
„Pani w czerni, czyli epizod pierwszy”
Przekraczam próg pokoju, stąpając ostrożnie bosymi stopami po nieprzyjemnie zimnym parkiecie. Mimo niemalże zupełnego zaciemnienia, dostrzegam zarys postaci, opierającej się o ścianę.
– Stój! – Rozlega się cichy, lecz władczy głos.
Momentalnie wykonuję polecenie. Nie czekając na dalsze instrukcje, czym prędzej przyklękam i wyciągam ręce ponad opuszczoną w nerwowym oczekiwaniu głowę. Głośny stukot każe mi podejrzewać wysokie, czarne szpilki ze stalowymi flekami, przeznaczone jedynie na wyjątkowe okazje. Wzdrygam się, nie mając pojęcia, co myśleć o całej sytuacji.
Podniesione z chrzęstem żaluzje rzucają blade światło na wyślizgany parkiet. Kątem oka obserwuję trafnie rozpoznane buty, zatrzymujące się o krok ode mnie. Czuję na plecach nie tylko badawczy wzrok, lecz i chłodny, miękki dotyk… czyżby rękawiczek? Pejcza? Palcatu? Wolę nawet nie myśleć. Wbijam spojrzenie w jedną z klepek, ostatkiem sił powstrzymując zarówno ciekawość, jak i oblewający mnie lodowatym potem strach. Od ostatniego spotkania minęło tak wiele czasu, że naprawdę nie wiem, czego się spodziewać.
– Niżej! – Tym razem ton jest wręcz karcący, niemal otwarcie niezadowolony.
Ucisk buta na zgiętym ku ziemi kręgosłupie wydaje się jedynie potwierdzać obawy. Zamieram w oczekiwaniu. Na cios? A może jedynie słowną reprymendę?
– Muszę przyznać, że jak na razie nie zawodzisz moich oczekiwań! – Niespodziewana deklaracja do reszty wytrąca mnie z równowagi. – Niestety nie mamy tyle czasu, ile bym sobie życzyła, więc będę musiała się nieco pospieszyć. A ty postarać. Bardzo! Rozumiesz?
– Oczywiście! – odpowiadam bardziej podłodze, niż rozmówczyni, nie ważąc się powstać bez przyzwolenia.
– Wstań i powiedz, czy podobam ci się w nowym stroju? Tylko szczerze! Wiesz doskonale, że nie zniosę kłamstwa!
Podrywam się zdecydowanie zbyt szybko. Dopiero po paru sekundach przezwyciężam zawroty głowy i daję radę skupić wzrok. Tylko po to, by spłonąć rumieńcem na widok rozpartej wygodnie na sofie, przekładającej powolutku nogę na nogę kobiety. Bawiącej się wyzywająco długim, szklanym ustnikiem do papierosa. Odzianej od stóp po głowę w czerń.
Dla wielu zapewne całkowicie zwyczajnej – być może nawet niespecjalnie atrakcyjnej – niewysokiej czterdziestoparolatki o pełnych policzkach, jeszcze pełniejszej figurze oraz mocno niemodnej fryzurze. Dla mnie zaś najcudowniejszej z cudownych Pani. Damy. Bogini. Jedynej Władczyni ciała oraz serca.
– Jesteś przepiękna, moja Pani! Jak zawsze! – Wyraźnie zawiedziona mina uświadamia mi, że tanim komplemenciarstwem niczego nie osiągnę. Wręcz przeciwnie. Może jeśli skupię się na szczegółach… – Masz Pani niezwykle zgrabne nogi w tych butach oraz pończochach! Idealnie dobrałaś kostium, który wraz z rękawiczkami dodaje ci elegancji. Wybacz śmiałość, lecz przez materiał widzę twe cudne piersi… – przerywam zdecydowanie zbyt późno, oczekując nagany, malującej się na przysłoniętej woalką twarzy.
A może nie? Podkreślone czarną szminką usta faktycznie powolutku się unoszą, podobnie jak kąciki poczernionych powiek. Lecz nie w gniewie, a nieco przekornym uśmiechu.
– Oj, zapamiętam sobie tę impertynencję! – Pani rzuca wyraźnie żartobliwym tonem, teatralnie grożąc mi palcem. – Ale tymczasem dość tych podchodów! Czy pamiętasz nasze ostatnie spotkanie, na które założyłam te właśnie buty?
Mrużę oczy, starając sobie przypomnieć… Już wiem! Tylko czy naprawdę mam to teraz powtórzyć? Tak bez wcześniejszego przygotowania? Od razu? A jeśli się mylę? Jeżeli postąpię zbyt pochopnie, i zamiast najwspanialszej nagrody dosięgnie mnie sroga kara?
Ponownie podnoszę wzrok. Jednak mam rację! Wypięte ku mnie na stylowej sofie pełne pośladki mają rację. Kuszący słodyczą głos – tym bardziej.
– No, na co czekasz? Całuj!
„Pani w czerni, czyli kontynuacja”
Przyklękam tuż za Panią. Pochylam się ostrożnie ku dwóm kształtnym, opiętym półprzezroczystą tkaniną półkulom. Z niekłamanym, zapierającym dech zachwytem podziwiam najwspanialszy tyłeczek na calutkim świecie. Duży. Dojrzały. Doświadczony. Na samą myśl o nim odczuwam przyjemne ciepło, rozlewające się po dole brzucha, a co dopiero, gdy mam ową wspaniałość przed sobą, ledwie na wyciągnięcie ręki.
Oddycham głęboko powietrzem wysyconym nieco staromodnymi, podkreślonymi ciężką nutą piżma, kwiatowymi perfumami. Ulubionym zapachem Pani, który zamiast mnie uspokoić, dodatkowo podnieca. Tym bardziej że gdzieś w tle czuję coś jeszcze – zniewalającą woń ciała jedynej kobiety, której prawdziwie pożądam. Do szaleństwa.
W ostatnim momencie nieco się odsuwam. Czy na pewno postępuje słusznie? Niby nie mam już wątpliwości, czego Pani ode mnie oczekuje, lecz wciąż nie dowierzam jej życzeniu! Przecież tę konkretną pieszczotę traktujemy absolutnie wyjątkowo – jako najwyższą nagrodę, będącą zwieńczeniem długiego, starannie zaplanowanego oraz wprowadzonego w czyn procesu dominacji Pani oraz mojej uległości. A tymczasem…
Jednak nie mnie o tym decydować. Polecenie było nadto wyraźne i muszę je wypełnić. Chcę. Pragnę jak niczego innego! Zwłaszcza że – choć Pani nigdy nie przyzna się otwarcie – ja swoje wiem. Nie od dziś zauważam ulotne chwile, w których się zapomina i nieświadomie wychodzi z roli bezwzględnej dominy. Uśmiecha się wówczas dyskretnie sama do siebie, jakby odpływała ku wyjątkowo przyjemnym, zarezerwowanym tylko i wyłącznie dla niej myślom. Oddaje najgłębiej skrywanym marzeniom, wzdychając cichutko, lub nawet czasami szepcząc niezrozumiałe słowa. Moja Pa… Ona po prostu lubi drobne, pozornie nieznaczące gesty! Pragnie być traktowana delikatnie. Z czułością. Jak prawdziwie kochana oraz równie szczerze kochająca kobieta.
Dlatego właśnie dotykam dłonią odsłoniętych łydek. Składam drobne pocałunki na miękkich udach. Ostrożnie wsuwam palce pomiędzy śliski materiał kostiumu, a drżącą w oczekiwaniu na więcej skórę. Muskam wargami samą nasadę pleców, powolutku posuwając się coraz niżej i niżej. Kładę dłonie na pełnych pośladkach i rozchylam je z najwyższą ostrożnością. Znów przerywam na moment, napawając się nie tylko przewspaniałym widokiem, lecz także intensywnym, boskim wręcz aromatem, drażniącym nos.
– Wyliż mnie całą. Dobrze wiesz, jak… – Nie był to rozkaz, czy nawet polecenie, a najszczersza prośba.
Przeciągam językiem po drżącym ciele i składam pierwszy z długiej serii pocałunków. Dochodzę nimi pod samą krawędź ociekającej wilgocią kobiecości… i ani milimetra dalej! Choć marzę o tym, od kiedy pamiętam, nie zdarzyło mi się naruszyć najważniejszej z granic. Przenigdy! Nawet gdy Pani otwarcie kusiła mnie oraz prowokowała, sprawdzając moją lojalność. Testując wytrzymałość psychiczną oraz fizyczną. Badając odporność na skrajne bodźce: od ekstatycznej radości, po nieznośny ból.
Być może – jako najwierniejszy z wiernych poddany – zasłużę kiedyś, by ucałować najcenniejszy z cennych i ostatni, którego jak do tej pory nie było dane mi nawet dotknąć, fragment najukochańszej z kochanych królowej? Kto wie?
Tymczasem słyszę coraz cięższy, rwany oddech. Czuję pełne pasji, obleczone satynową rękawiczką palce, rozpychające miękkie płatki. Od czasu do czasu jeden z nich zahacza o mój podbródek, pozostawiając lśniący, pachnący słodko ślad. Otwieram usta jeszcze szerzej i zagłębiam język w najsłodsze wnętrze Pani. Ocieram nadgarstkiem strużki śliny, spływające po rozpalonym ciele, po czym na powrót wbijam paznokcie w spragnioną pieszczot skórę. Tak mocno, aż zostawiają po sobie zaczerwienione odciski. W przypływie niepohamowanych emocji spinam mięśnie. Zdaję sobie sprawę, że nie dam rady powstrzymywać się dłużej. A może po prostu nie chcę?
Odliczam sekundy do nadchodzącego nieubłaganie, szaleńczego szczytowania – mojej Pani, ale także i własnego. Rozsadzającego ciała oraz umysły, symultanicznego orgazmu pozornie obcych osób, złączonych niewytłumaczalną więzią we wspólnym czasie i przestrzeni.
„Pani w czerni, czyli teatr jednej aktorki”
Mogę się jedynie domyślać, co działo się z Panią od naszego ostatniego spotkania, lecz podejrzewam, że nic dobrego. Najpierw równie długo, co bez silenia się na choćby pozory grzeczności mnie ignorowała, by później kazać przybyć dosłownie z godziny na godzinę. Co gorsza, nie tylko w oczywistym stanie pełnej gotowości – zarówno psychicznej, jak fizycznej – ale także do nowego, nieznanego mi zupełnie miejsca.
Trzeci raz porównuję adres podany w wiadomości z tabliczką na wyglądającej na opuszczoną, modernistycznej willi, gęsto obrośniętej przywiędłym bluszczem. Popycham pordzewiałą furtkę, przechodzę wzdłuż szpaleru zdziczałego ligustru i ostrożnie naciskam klamkę ciężkich, podwójnych drzwi. Niezamkniętych.
– Jesteś po czasie! – Ostry ton, dobiegający z bliżej nieokreślonego kierunku, zatrzymuje mnie na środku przedsionka. – Odłóż rzeczy na wieszak po prawej i wejdź do pokoju! Tylko tym razem się pospiesz!
Nie śmiem zaprzeczać, ani tym bardziej się sprzeciwiać. Nerwowo rozbieram się praktycznie do naga. Ostatni raz poprawiam skórzane kajdanki opinające nadgarstki i kostki, oraz obrożę na szyi. Może jeśli będą równo założone, Pani nie będzie aż tak zła…
Ledwie krok po przekroczeniu progu przestronnego pomieszczenia, pierwotnie pełniącego zapewne rolę salonu, pojmuję, jak bardzo się mylę. Nagłe smagnięcie przecina mi plecy palącą pręgą. Odruchowo zginam się wpół.
– Stój prosto! – Głos jest dziwnie stłumiony. A może tylko mi się zdaje?
Drugi cios spada na pośladki. Trzeci ponownie na plecy. Po mniej więcej dziesiątym przestaję liczyć, skupiając się jedynie na zaciśniętych pięściach, zębach i powiekach. Mając nadzieję, że wrażenie spływającej po skórze krwi jest jedynie pozorne.
Wtem wszystko ustaje równie niespodziewanie, jak się zaczęło.
– Dwa kroki do przodu! Ręce w górę! Już!
Gwałtowne szarpnięcie unieruchamia mnie z wysoko uniesionymi ramionami. Bezwiednie podnoszę głowę, szukając grzechoczącego gdzieś powyżej łańcuszka, lecz zatrzymuję się już w połowie drogi.
Naprzeciwko, we władczej pozie z szeroko rozstawionymi nogami, staje Pani. Skupiam wzrok na zwieszającej się aż do samej podłogi końcówce długiego, zaplecionego z grubych rzemieni pejcza. Butach na wysokim koturnie. Siateczkowych pończochach, sięgających połowy ud. Prześwitującym body ze wzorzystej koronki.
Gdy docieram do twarzy, oblewa mnie zimny pot. Tym razem niebędący jedynie złudzeniem.
Dzięki białej, kontrastującej z czernią wszystkich pozostałych elementów stroju masce arlekina, Pani wygląda niczym laleczka. Dla zdecydowanie dorosłych i jeszcze mniej grzecznych dzieci. Wpatruję się w nią nierozumiejącym spojrzeniem, oczekując odpowiedzi na pytania, których nie śmiem zadać.
W zamian dzierżąca narzędzie zbrodni ręka unosi się powoli i zamiera na sekundę, by błyskawicznie wystrzelić w moją stronę. Kolejne uderzenia spadają na piersi, brzuch, uda, kolana, ramiona, znów brzuch… Po każdym następnym początkowe podejrzenie zamienia się w pewność – Pani nie wymaga ode mnie niczego poza samą obecnością. Równie dobrze mogłaby okładać worek bokserski, sklepowego manekina lub choćby świńską półtuszę, wiszącą bez życia na rzeźnickim haku.
Nawet nie próbuje celować, w pewnym momencie zahaczając o bok twarzy. Wówczas po raz pierwszy nie wytrzymuję, zanosząc się urywanym krzykiem. Kątem załzawionego oka zauważam, że schizofreniczna kukiełka o wybitnie sadystycznych skłonnościach przechyla głowę. Jakby zastanawiała się, czy powinna kontynuować zwyrodniałe przedstawienie, czy może jednak…
Widząc, jak odkłada pejcz na stół, oddycham z pełną nadziei ulgą. Do momentu, w którym podnosi nie tylko cieniutką szpicrutę, skórzaną maskę na oczy oraz knebel, lecz także obwiązany pękiem sznura wibrator. Wówczas uświadamiam sobie nadto wyraźnie, że najgorsze dopiero przede mną.
„Pani w czerni, czyli komu bije dzwon(ek)”
Z nieukrywanym przerażeniem przypatruję się podążającej ku mnie władczym krokiem Pani. Pierwszy raz od naprawdę dawna poważnie rozważam użycie hasła bezpieczeństwa. Tutaj i teraz, nie czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Nie będzie to może powód do wielkiej dumy… tylko czy na pewno?
Wbrew utartym wyobrażeniom uległość nie tylko nie powinna, lecz wręcz nie ma prawa być bezwarunkowa. Podobnie zresztą jak dominacja. Obie strony układu muszą bezwzględnie znać oraz akceptować nienaruszalne granice, których absolutnie i pod żadnym pozorem nie wolno im przekraczać. Oraz, co może nawet ważniejsze, nie mogą bać przyznać się do własnych słabości. W końcu są nie bezmyślnymi seks-maszynkami, a – tylko i aż – obdarzonymi emocjami ludźmi, którzy powinni budować relację na prawdziwych, płynących zarówno z głowy, jak i serca uczuciach. Na obopólnej szczerości oraz wzajemnym zaufaniu. Także wobec samych siebie.
No właśnie, siebie… Z jednej strony całe moje ciało przeraźliwie wrzeszczy, że mam przestać! Już! Natychmiast! Wycofać się, póki jeszcze czas. Z drugiej umysł każe mi pozostać. Przekonać się na własnej skórze, jak daleko mogę się posunąć nie tylko ja, lecz i Pani. A może przede wszystkim ona? Dlatego też pokornie znoszę zasłonięcie oczu. Wciśnięcie knebla w usta i dociągnięcie paska na oblanym zimnym potem karku. Oplecenie nasady ud sznurem, przytrzymującym wibrator we właściwym dla niego miejscu. Oraz finalnie zawieszenie na dłoni niewielkiego, mosiężnego dzwoneczka na tasiemce.
– Zrób próbę! – Nakazuje rozemocjonowany głos.
Lekko poruszam palcem. Bez efektu. Dopiero mocniejsze szarpnięcie wywołuje metaliczny brzęk.
– Wiem, że nie jest ci łatwo – w momencie ton staje się niemal przepraszający – a będzie jeszcze trudniej. O wiele. Dlatego nie będę miała pretensji, jeśli w dowolnej chwili zadzwonisz. Lecz jeżeli wytrzymasz…
Zamiast dokończenia obietnicy czuję wpierw wibrowanie, a sekundę później pierwszy cios. Lekki, wykonany jedynie dla przymiarki, a i tak doprowadzający do mimowolnego skurczu mięśni. Drugi jest już wyraźnie celowany, podobnie jak każdy kolejny. Następne smagnięcia spadają na podbrzusze. Boki żeber. Tył ud. Palce u stóp. Sutki. Raz po razie wierzgam wściekle, wypluwając z gardła nieartykułowane wrzaski. Spod zasłony oczu słonym strumieniem spływają mi łzy, z kącików ust wykręconych kneblem tryskają strugi spienionej śliny, a uda ociekają…
Pierwszy orgazm zdaje się istnym wybawieniem, niby orzeźwiającym potokiem anielskiej rozkoszy pośród ognia piekielnych czeluści. Przeżywam go do samiutkiego końca, próbując nie zważać na oszałamiający ból.
Drugi zamiast przyjemności przynosi już jedynie zmęczenie. Nie jestem w stanie powstrzymywać drżenia wyczerpanego ciała, skręcającego się w rozkoszy niezależnie od mojej woli.
Trzeci stanowi dla mnie granicę ostateczną, przy której się poddaję. Nie mogę. Nie chcę. Nie potrafię! Postrząsam palcem, oczekując zbawiennego dźwięku dzwonka. Bez skutku. Czyżby wypadł? Nie, niemożliwe! Przecież Pani na pewno by to zauważyła… A może jakimś cudem – czy raczej najstraszniejszym pechem – zaplątał się w tasiemkę? Kajdanki? Łańcuszek? Szarpię całymi ramionami, lecz wciąż niczego nie słyszę! W panice próbuję podskoczyć, jednak bezwładne mięśnie odmawiają posłuszeństwa.
Zdaję sobie sprawę, że zaraz zemdleję. Tym bardziej że kolejne, wymuszone siłą szczytowanie, już nadchodzi. Nieubłaganie. Jeszcze tylko parę sekund i będzie po wszystkim. W tym po mnie.
Nic nie widzę. Niczego nie słyszę. Jedynie czuję. Zniszczone deski podłogi pod stopami. Wrzynające się w nadgarstki kajdanki. Płyny fizjologiczne, wypływające z bardziej lub mniej oczywistych miejsc. Oraz coś jeszcze – cudownie chłodną miękkość, która ślizga się delikatnie po skórze, przynosząc jakże wyczekiwane ukojenie.
Wprawne palce rozpinają mi knebel, zsuwają osłonę oczu i przecierają twarz czyściutką ściereczką. Podnoszę załzawione powieki, skupiając wzrok na stojącej na wyciągnięcie ręki Pani. Już bez maski. Lekko uśmiechniętej, o wyraźnie przekrwionych, zawilgoconych oczach.
Rozpoczyna przemowę pozornie spokojnie, lecz z każdym słowem podnosi ton.
– Jestem z ciebie dumna. Jak nigdy i z nikogo. W pewnej chwili byłam już całkowicie pewna, że dasz sygnał, ale nie… Dziękuję ci za wszystko. Twoją odwagę, oddanie, wolę walki. Jestem ci wdzięczna z całego serca. Bo ja… musiałam to zrobić! Musiałam, rozumiesz?! Musiałam!!! – Krzyk nagle cichnie. – Wybacz mi. Proszę.
Próbuję powiedzieć prawdę, lecz głos więźnie mi w zdartym do cna gardle. Dlatego jedynie podnoszę głowę, chcąc wskazać na dzwonek, którego nie ma.
A może jednak jest? Wciąż wisi uwiązany do palca, hałasując przy byle ruchu? Dlaczego więc nie odezwał się, gdy był tak potrzebny?
Nie mógł? Czy może raczej nie chciał?
”Pani w czerni, czyli spotkanie na najwyższym szczeblu”
Wysiadam z windy na jednym z ostatnich pięter obłożonego błękitnym szkłem wieżowca, górującego nad centrum miasta. Do tej pory wydawało mi się, że znajdują się w nim jedynie snobistyczne butiki, ekskluzywne restauracje czy przedstawicielstwa elitarnych firm finansowych, lecz najwidoczniej nie. Przystaję przed masywnymi drzwiami, oznaczonymi numerem podanym mi dyskretnie na recepcji, po czym wciskam przycisk wideodomofonu.
Przystaję pośrodku ogromnego, urządzonego ze skrajnym minimalizmem pokoju. I oczekuję. Mojej Pani. Siedzącej w zamyśleniu w jednym z wielkich, ciągnących się przez całą długość ściany okien, która w końcu odwraca głowę i spogląda na mnie nieodgadnionym wzrokiem.
– Podejdź! – Ton jest nieprzyjemnie chłodny, wytrącający mnie nieco z dobrego nastroju. – Obróć się! Jeszcze raz!
Posłusznie prezentuję kreację, którą przecież sama dla mnie wybrała. Podejrzewam, że w jednym z horrendalnie drogich sklepów na dole, lecz z wiadomych względów wolę nie pytać.
– Zapowiedziałam ci już, że nasze dzisiejsze spotkanie będzie… wyjątkowe. Tak dla mnie, jak i ciebie. Przyznaję, że od dłuższego czasu rozmyślałam o twoim oddaniu, poświęceniu oraz wierności wobec mnie. I dlatego postanowiłam, że charakter naszej znajomości będzie musiał się ulec zmianie. Od dzisiaj. Mam tylko nadzieję, że – zniża głos do praktycznie do szeptu, tak że końcówki bardziej się domyślam, niż w pełni ją rozumiem – nie będę tego żałowała. Oboje nie będziemy.
Uśmiecham się lekko dla potwierdzenia, choć zasadniczo nie mam już bladego pojęcia, czego się spodziewać. Znowu! Choć przecież wiem od wystarczająco dawna, że Pani – wbrew usilnie stwarzanym pozorom – nierzadko bywa spontaniczna, zaskakująca czy czasami wręcz… humorzasta? Tak, to właściwe słowo, choć przecież nijak nie powinno pasować do doświadczonej dominy. A jednak!
– Podaj mi dłoń! – rozkazuje. A może raczej zachęca? Wciąż nie mam pewności.
Podnosi się, wspierając na mojej ręce i drobnym kroczkiem zmierza ku drugiemu pokojowi. Jak się okazuje – sypialni, której centralny punkt stanowi przeogromne, okrągłe łóżko… Że jak? Okrągłe? Stojące na samym środku? Nie potrafię ukryć zaskoczenia, na co Pani tylko uśmiecha się z przekąsem.
– Mówiłam przecież, że przygotowałam coś specjalnego… No, zamknij usta, bo kogoś połkniesz! A teraz posłuchaj uważnie, bo nie będę powtarzać!
Karci mnie niby żartobliwie, lecz jej oczy wcale nie podążają za ruchem warg. Przeciwnie – bijąca z nich melancholia jest tak przejmująca, że momentalnie mi się udziela. W ostatniej chwili powstrzymuję smętne spuszczenie głowy, próbując skupić się na poleceniach.
– Widzisz tę miseczkę na stole? To świeczka, w której zamiast wosku jest specjalny olej do masażu. Zgaś ją. Teraz ja usiądę, a ty będziesz po kolei ściągać ze mnie strój, począwszy od rękawiczek, a kończąc na… powiem ci we właściwym momencie! I po każdej zdjętej rzeczy masz mnie tym olejkiem natrzeć. Nie bój się, nie parzy. Czy wszystko jasne? Czekam więc!
Zakładam, że skoro Pani do tej pory nie nakazała inaczej, mam pozostać w ubraniu. Podwijam mankiety i z nieukrywaną ochotą zabieram się do pierwszego punktu programu – delikatnie podważam krawędź cieniutkiej satyny, powolutku rolując ją przez całą długość przedramienia. Gdy docieram do nadgarstka, chwytam za końce każdego z palców i lekko naciągam materiał. Finalnie zsuwam rękawiczkę i odkładam na bok. Nabieram na dłoń nieco śliskiej, przyjemnie ciepłej zawartości świecy, rozprowadzając ją po ręce Pani. Od paznokci, aż po odsłonięty bark.
Przy pierwszej z rąk tylko mi się zdawało, lecz masując drugą mam już całkowitą pewność – Panią to podnieca! Chyba nawet bardziej, niż mnie. A może wyczuwa moje emocje, które dodatkowo na nią działają? Cóż, pewnie zabrzmi to próżnie, może wręcz megalomańsko, lecz taką właśnie mam nadzieję! Jeśli nawet nieświadomie jestem w stanie sprawić choć trochę przyjemności mojej najdroższej i jedynej kobiecie…
Rozmyślając o tych wspaniałościach, schylam się i sięgam ku pończochom, gdy powstrzymuje mnie nagły rozkaz:
– Teraz ty!
– Nie rozumiem, moja Pani… – Dziwię się, nie zwracając większej uwagi na tak niezręczną odpowiedź.
– Zdejmij górę. Życzę sobie, by każdemu elementowi mojego stroju towarzyszył twój. Rękawiczek nie masz, ale na przykład koszulę już tak. A reszty domyśl się samodzielnie!
Tym razem ton jest cudownie słodki, usta unoszą się w uroczym uśmiechu, jednak przede wszystkim spojrzenie wypełnia… może nie od razu wielka radość, lecz na pewno i nie smutek. Widząc to, pozwalam sobie na odrobinę szaleństwa. Zamiast po prostu ściągnąć ubranie przez głowę, niemal teatralnie rozpinam guziki wspomnianej koszuli oraz rozsuwam jej poły, ukazując nagie ciało. Obracam się na pięcie, po czym zdejmuję ją najpierw z jednego ramienia, potem drugiego, aż w końcu kręcę nad głową i przerzucam przez pokój.
Odwracam się i wbijam wzrok w Panią. Wyraźnie zaskoczoną, a także… Tak! Zadowoloną! Może nawet szczęśliwą? Próbującą równie usilnie, co bezskutecznie powstrzymać śmiech. Głośny, perlisty, a przede wszystkim szczery.
”Pani w czerni, czyli nieoczekiwany zwrot akcji”
Zdaję sobie sprawę, że moje zachowanie raczej nie jest wzorem posłusznej uległości, lecz nijak nie potrafię opanować wesołego nastroju. Przyklękam przed Panią z wciąż szczerze wyszczerzonymi zębami i najpierw zdejmuję parę lśniących lakierowaną czernią szpilek z krwistoczerwonymi spodami, po czym sięgam dłonią aż do połowy uda. Ostrożnie rozpinam pas trzymający pończochy z drobniutkiej siateczki i jedną po drugiej zsuwam je wolniutko. Nalewam nieco olejku już nie na dłonie, a bezpośrednio skórę nóg, jednak zamiast od razu rozpocząć masaż, poprawiam się w wytrenowanej do perfekcji, poddańczej pozie.
Składam długi, czuły pocałunek na każdej ze stóp. Niech Pani wie, że pomimo rozluźnienia atmosfery, doskonale pamiętam o wymaganym protokole!
Masuję palce, podbicie, pięty… Z wolna przechodzę ku kostkom, wcierając pachnącą słodką, niemalże cukierkową różą śliskość. Za każdym ruchem moich palców podążają usta, ofiarujące wyrazy najwyższego oddania pełnym łydkom, zgrabnym kolanom oraz szerokim udom, zatrzymując się dopiero u ich nasady. Dosłownie centymetry od jedwabnych, lśniących czernią fig.
Powstaję. Tym razem nie mam zamiaru zbytnio szaleć i zmysłowo – a przynajmniej taką mam nadzieję – zsuwam buty oraz spodnie, pozostając już jedynie w bieliźnie. Przechodzę za plecy Pani i rozpinam haftki, trzymające górę koronkowego kostiumu. I wówczas przerywam, wahając się, co dalej.
– Wybacz, proszę, ale czy mam go zdjąć? Nie chcę sprawić, byś w jakikolwiek sposób poczuła się przeze mnie niekomfortowo, ani tym bardziej… – Staram się wybrnąć z niezamierzonej niezręczności – zniszczyć uczesania.
W odpowiedzi na moje wątpliwości Pani unosi się na kolanach i wyciąga ramiona w górę. Z każdym centymetrem zsuwanego materiału żałuję coraz bardziej, że nie mogę obserwować uwalnianego spod koronki miękkiego brzuszka oraz falujących uroczo boczków. Nie widzę, jak pełne piersi o dużych, ciemnych aureolach opadają swobodnie, kołysząc się przy najmniejszym nawet ruchu. Nie podziwiam apetycznych fałdek u nasady ramion, zapraszających wręcz, by chwycić je w usta i…
Wiem doskonale, że myśląc o Pani w ten sposób, pozwalam sobie na zdecydowanie zbyt daleko idące spoufalenie! Na szczęście myśli pozostają myślami i nikt poza mną o nich nie wie. Choć może kiedyś się odważę i wyznam, jak bardzo jej pragnę? Pożądam? Jak mocno mnie pociąga? Ujawnię wówczas wszystko! Z najdrobniejszymi nawet szczegółami!
Otrząsam się, składam strój w zgrabną kostkę i zaczynam masować plecy. Schodzę od karku, przez łopatki, po nasadę kręgosłupa. Obejmuję boki, sięgając aż ku brzuchowi. Gdy w końcu pozostaje mi już jedynie biust, ponownie proszę o pozwolenie. Pani ponownie mnie zaskakuje – zamiast kazać przejść naprzeciw niej, lub na przykład objąć od tyłu, obraca się ku mnie przodem i zakłada ręce aż za głowę, odsłaniając gładkie pachy.
Nie wytrzymuję. Przymykam powieki i oddycham głęboko, dosłownie trzęsąc się z podniecenia.
– Nie wstydź się! Przecież dobrze wiem, w jaki sposób na ciebie działam! Otwórz oczy, przyjrzyj mi się i podziwiaj! Mnie! Twoją Panią! A teraz rozbierz się do końca i wymasuj moje ciało. Calutkie! Mój biust, mój tyłeczek i moją… – Puszcza do mnie oczko i podnosi brodę tak, by odsłonić szyję. Ozdobioną sznurem czarnych pereł, zwieszającym się nisko na dekolt.
Każde dotknięcie nagiej, otulonej satynową pościelą skóry, wyzwala we mnie istną eksplozję emocji. Z początku mam nadzieję, że jakimś cudem opanuję wrzące pożądanie, lecz nie daję rady. Jakże oczekiwany cud nie nadchodzi. Czuję za to wilgoć, spływającą po udzie. Narastające drżenie dłoni. Gorąco buzujące w podbrzuszu. W końcu, gdy sięgam ku boskiemu łonu mojej Pani, pojmuję, że już nie jestem w stanie posunąć się dalej.
– Przepraszam, nie mogę! Wybacz Pani, że zawiodę twoje nadzieje i zaufanie, ale nie jestem już w stanie dłużej się powstrzymywać! Boję się, że za chwilę…
Zaciskam zęby, próbując opanować łzy wstydu, zbierające się w kącikach oczu.
Milcząco czekam na reprymendę. Wytłumaczenie. Naganę… Zrozumienie? Przeprosiny? Nie mam już nawet pojęcia, co. W zamian za to słyszę jedynie jedno słowo.
– Klęknij!
Momentalnie wykonuję polecenie.
– Podnieś głowę!
Tym razem się waham. Spoglądam na Panią, podnoszącą się z łóżka i stającą nade mną w rozkroku. Jest tak blisko, że czuję podmuch własnego oddechu, opływającego jej rozchyloną szeroko kobiecość. Pachnącą oszałamiającą mieszaniną słodyczy płatków róż oraz wściekle wrzącej żądzy. Błyszczącą nie tylko od olejku, ale także ściekającej po pofalowanych płatkach, gęstej namiętności.
– Cóż, nie mam zamiaru ukrywać, że spodziewałam się takiej ewentualności… Ale nie bój się, nie mam do ciebie pretensji i nie będę miała. Wiem przecież, że mnie nie zawiedziesz! Masz w sobie dość sił, żeby… co ja w ogóle plotę? – nagle spięty do tej pory głos staje się tak swobodny, jak chyba nigdy wcześniej, a jednocześnie buchający pożądaniem. – Wycałuj mnie! Rozumiesz, co to znaczy? Wyliż mi cipkę! I przeżyj orgazm! Krzycz, stękaj, zachlap pościel! Rób, co chcesz, ale nie przerywaj! Chcę tego! Pragnę! Tutaj i teraz! Pozwalam ci na to! Rozkazuję! Tak! Ooo taaak…
”Pani w czerni, czyli ostateczna granica”
Przyznaję otwarcie, że nie zawsze zgadzam się z Panią. Czasami jedynie nieśmiało powątpiewam, innym razem bardziej otwarcie kontestuję jej decyzje czy poglądy, lecz tym razem muszę oddać sprawiedliwość – miała rację. Absolutną. Nawet nie stu-, a stujednoprocentową. We wszystkim.
Już pierwsze muśnięcie mięsistych warg wywołuje jakże znajome spięcie mięśni. Wniknięcie języka pomiędzy nie rozpoczyna niedające się w żaden sposób powstrzymać pulsowanie podbrzusza. Objęcie ustami nabrzmiałej, rozpalonej do nawet nie czerwoności, a przekrwionego bordo łechtaczki, stanowi… nie jestem w stanie nawet nazwać tego uczucia. I nie próbuję. Poddaję się całkowicie wielkiemu orgazmowi przez jeszcze większe „O”, przeszywającemu calutkie moje ciało.
Jakiekolwiek próby jego opanowania byłyby z założenia bezcelowe, jednak staram się przynajmniej hamować najsilniejsze spazmy i najgłośniejsze stęknięcia. Przez jakąś sekundę. No, może dwie. Potem poddaję się już jedynie szaleństwu szczytowania.
Nie mam pojęcia jakim cudem, lecz udaje mi się nie przerwać wylizywania Pani. Spijania bosko słodkiego nektaru rozkoszy, wypływającego obficie z jej gorącego wnętrza. Gdy już opanowuję emocje na tyle, by móc w miarę normalnie myśleć – o ile w trakcie spełniania najskrytszego, oczekującego całymi latami na realizację marzenia, jest to w ogóle możliwe – staram się skupić na szczegółach.
Zmieniam rytm ruchów języka, jego nacisk i głębokość liźnięć. Napawam się twardością łechtaczki, fakturą płatków oraz otaczających je, mięciutkich fałdek. Smakuję zarówno skórę, jak i wyciekające z wnętrza, kleiste soki. Oddycham ich niewalającym zapachem. Z każdą mijającą chwilą zdaję sobie sprawę, że nie tylko Pani, ale i ja coraz mocniej się podniecam. Znowu!
Wtem dociera do mnie drżenie. Z początku delikatne, lecz w ciągu ledwie kilku chwil rozlewające się po całym ciele Pani. Widzę, jak chwyta palcami za swoje sutki, ściskając je mocno. Słyszę pojękiwania, przechodzące w krzyk, który…
Wszystko kończy się równie nagle, jak zaczęło. Ot tak.
Lecz nie dla mnie.
– Przepraszam, moja Pani – chrypię, próbując ostatkiem woli opanować rozszalałe pożądanie – ale ja chyba… jeszcze raz…
Widzę przecież, jak bardzo jest zmęczona. Mogłaby całkowicie mnie zignorować, odprawić jednym gestem czy nawet celowo poniżyć, pastwiąc się nade mną w dowolny, najbardziej okrutny i wyuzdany sposób. Ale nie! W zamian unosi wciąż półprzytomny wzrok, kładzie się na płask na plecach i podrywa rozchylone szeroko nogi. Wsuwa zakończone perłowoczarnymi paznokciami palce w mokre, wciąż drżące wnętrze, i rozkazuje roznamiętnionym głosem:
– Twoja Pani wciąż ma ochotę! Pragnie jeszcze! Chce, byś poca… a tam, pieprzyć konwenanse! Wsadź mi język głęboko do dupy i wyliż tak, jakby był to twój ostatni raz!
Tracę świadomość. Nie jestem już w stanie jednoznacznie stwierdzić, do kogo należą wypełniające pokój pokrzykiwania. Czy zalewająca mi usta i ściekająca po brodzie lepkość jest moją własną śliną, czy tryskającą dokoła żądzą rozpalonej kobiety, w której tyłeczek właśnie się zanurzam? A może jeszcze czymś innym? Przeżywam kolejny dziki orgazm. I nie tylko ja.
Próbuję kontynuować przynajmniej do momentu, gdy Pani ostatecznie przerwie pieszczoty, ale nie daję rady. Już nie. Osuwam się bez sił na podłogę.
Wstaję. Zgodnie z życzeniem, pomagam Pani podnieść się z łóżka. Przecieram jej ciało wilgotnym ręcznikiem, przyniesionym z łazienki. Ubieram, począwszy od jedwabnych fig, a skończywszy na satynowych rękawiczkach. Podaję kielich, wypełniony po brzegi mieniącym się rubinowymi refleksami winem. W końcu – dopiero po spełnieniu wszystkich poleceń – zaczynam przysłaniać własną nagość.
– Usiądź, proszę. Może być na fotelu. Jeśli chcesz, nalej sobie czegoś. A teraz mnie wysłuchaj. Tylko nie waż się przerywać, dopóki ci nie pozwolę!
– Ależ Pani, ja nig…
Przygryzam wargę w pół słowa i zgodnie z poleceniem przysiadam na szerokim, obitym pikowaną skórą siedzisku. Choć nie mam wielkiej ochoty, wrzucam do szklanki kilka kostek lodu i zalewam je bursztynowym płynem z pierwszej lepszej butelki. Sączę przyjemnie drapiący gardło płyn oraz poprawiam ubranie, by wyglądało idealnie – dopinam guziki w mankietach, układam fałdy koszuli… lecz przede wszystkim słucham. Z coraz większym niedowierzaniem.
Pani z początku wychwala mnie tak mocno, aż czuję, jak płoną mi policzki. Przypomina o wierności wobec niej, całkowitym oddaniu czy gotowości do wykonania najbardziej nawet nieoczekiwanych życzeń. Później opisuje – z takimi szczegółami, aż momentami czuję się niezręcznie – jej własny stosunek do mnie. I wówczas ton zaczyna się zmieniać, a płynące z ust słowa, z ociekających słodyczą komplementów, przeradzają się w gorzkie wyrazy rozczarowania. Nie mną, a właśnie nią samą.
Wylicza jedną po drugiej, coraz bardziej poniżające i wyuzdane próby, które dla mnie wymyślała. Mówi o celowym unikaniu spotkań oraz późniejszym wzywaniu mnie dzień po dniu, nie pozwalając odzyskać pełni sił. Wspomina pełne perwersyjnej czułości chwile, gdy dopuszczała mnie do siebie tak blisko, jak to tylko możliwe. Tylko po to, by zaraz potem brutalnie odrzucić. Opisuje, jak po każdym kolejnym razie czuła do siebie jedynie coraz większe obrzydzenie. Pogardę. Nienawiść.
Przez naprawdę długi czas powstrzymuję się przed komentarzami, lecz w końcu nie wytrzymuję:
– Pani moja, czego więc ode mnie oczekujesz? Powiedz, co mam zrobić! Wiesz przecież, że uczynię wszystko, byś była szczęśliwa! – rzucam w przypływie odwagi. A może głupoty?
– Wszystko? Naprawdę? Uważaj z takimi deklaracjami na wyrost, bo przecież nie wiesz, czego mogę od ciebie zażądać! – pyta rozedrganym głosem.
– Absolutnie wszystko! Powiedz tylko słowo! Czekam! – odpowiadam butnie.
Pani mruży oczy. Spogląda na mnie nieprzeniknionym wzrokiem, jakby tocząc walkę ze sobą samą. Ostatecznie przygryza wargę, odkasłuje i oznajmia lodowatym tonem:
– Zostaw mnie więc.
Nie rozumiem. W żaden sposób nie jestem w stanie pojąć tego jakże przecież prostego przekazu.
– Jak to? – Otwieram bezwiednie usta.
– Po prostu. Zostaw. Wyjdź i już nie wracaj. Nigdy. Zapomnij o mnie. Tak będzie dla nas lepiej. Dla ciebie. Tylko najpierw… – Opuszcza głowę – zrób jeszcze coś. To będzie moje ostatnie życzenie.
– Rozkazuj, moja Pani!
Chwytam się w desperacji jej słów, mając nadzieję, że może jeszcze zmieni zdanie? Tak, na pewno!
– Nie myśl o mnie źle po tym, co zrobiłam. I co jeszcze zrobię. Zachowaj o mnie dobre wspomnienia… Chociaż trochę, dobrze? Proszę… A teraz odejdź. Na zawsze.
Przez moment łudzę się jeszcze nadzieją, że może to jakaś próba? Ostateczny sprawdzian mojego posłuszeństwa? Odporności? Zaufania? Niestety, jedno spojrzenie w głąb oczu Pani wystarcza burzy wszelkie nadzieje.
Już pojmuję. Rozumiem wszystko.
Podnoszę się, skłaniam bez słowa i noga za nogą, całkowicie wbrew sobie, podążam ku wyjściu. Stojąc w drzwiach dostrzegam jeszcze kątem oka, jak Pani odsuwa jedną z sięgających podłogi szyb, wpuszczając do środka podmuch niespodziewanie gorącego, majowego wiatru. Podnosi ze stolika kawałek sznura i zaczyna nim obwiązywać sobie oczy, po czym podchodzi pod samą krawędź okna.
Wychodzę na korytarz i zamykam… Nie! To się tak nie skończy! Nie może! Nie dla mnie! A już na pewno nie dla Pani!
W ostatniej chwili szarpię za klamkę i całą siłą ponownie otwieram skrzydło na oścież. Nie mam czasu, by zastanowić się, co tak naprawdę widzę. Nie rozważam, co najlepszego mogę w tej sytuacji zrobić. Działam instynktownie.
Na jednym tchu przebiegam pędem przez pokój. Rzucam się, próbując pochwycić Panią, pochylającą się coraz mocniej ku ponad czterdziestopiętrowej przepaści.
Zdążę!
Na pewno!
Jeszcze tylko…
Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.
Zdjęcie w tle: JoAnna
Wiem, że to bezczelna autopromocja, lecz jeśli Drogi Czytelniku / Szanowna Czytelniczko podobało ci się powyższe opowiadanie, czekasz na więcej oraz masz ochotę docenić moją pracę – będzie mi niezmiernie miło, gdy polubisz (i dołączysz do obserwowanych oczywiście, by nie przegapić żadnej nowości) moją stronę autorską na facebooku:
facebook.com/agnessanovvakstronaautorska/
Z góry dziękuję!
Agnessa
Jak Ci się podobało?