Pamiętnik imprezowiczki (II). Mini Show
26 lutego 2014
12 min
Piekielny poniedziałek! Nie ma nic gorszego, niż pobudka o piątej trzydzieści i przygotowywanie się do szkoły. Siniec na policzku nie był już tak widoczny, ale dalej piekł, gdy go dotykałam. Wystarczyła odrobina pudru, by pozbyć się śladu po uderzeniu. Ból jednak nie był tak łatwy do usunięcia. Musiałam to przeboleć.
Do ojca nie odezwałam się ani słowem. No... raz pogroziłam mu psiarnią. Olał to, jak z resztą wiele innych spraw. Matka chciała ze mną porozmawiać, ale zbyłam ją. Sorry wielkie, ale jakbym chciała pogadać, to poszła bym do Sylwii. Ona przynajmniej nie leje mnie po pysku.
Po porannej kąpieli uczesałam się, umyłam zęby, zatuszowałam siniaka i ubrałam się. Książki spakowałam poprzedniego wieczoru, więc miałam więcej czasu. Podeszłam do biurka i otworzyłam trzecią szufladę o góry. W środku leżał portfel (pusty), mały słownik angielsko-polski i pełno śmieci. Skrawki karteczek, papierek po gumie do żucia i pełno innego badziewia.
Grzebałam po szufladzie dopóki nie znalazłem tego, czego szukałam. Małe pudełko w czerwonym kolorze, a zawartość była kusząca. Trzy ostatnie fajki. Nie mam, jak uzupełnić zapasów. Jestem spłukana, kompletnie. Ostatnią kasę wydałam na pieprzone, niewygodne szpilki!
Po chwili namysłu uznałam, że lepiej zostawić zapasy na czarną godzinę. Może któregoś dnia, będę miała większą chcicę na fajkę. Nie chcę, żeby mi zabrakło towaru.
Szczerze mówiąc, to ja nie jestem wcale uzależniona. No, może w niewielkim stopniu. Nie kopcę, jak lokomotywa. Nie śmierdzę fajami (chyba, że idę z ekipą na bloki. Wtedy jedzie ode mnie fajami, jak od starego dziada. Prostując, śmierdzą moje ubrania, nie ja!) Od czasu, do czasu mam taką fazę, że muszę zajarać. Ale to góra raz na tydzień.
Wzięłam torbę i zeszłam na dół. Ciężkie, czarne glany uderzały głośno o drewniane schody. Swoją drogą, lubię robić hałas. Szczególnie, jak wszyscy śpią.
Tym razem jednak mi się nie udało. Wchodząc do kuchni ze smutkiem zauważyłam, że rodzice już nie śpią. Łaciaty kot wylegiwał się na krześle. Spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek i wydał z siebie głośny warkot. Nie był do mnie przyjaźnie nastawiony. Ja do niego też. Kupa kłaków, mająca długie, ostre pazury i śmierdzący oddech. Sierściuch wiedział, że nie ma wstępu do mojego pokoju.
- Cześć córeczko – przywitała mnie mama. Już chciałam jej odpowiedzieć, ale powstrzymałam się. Milczałam przez cały weekend i teraz też mam zamiar siedzieć cicho. Od co! W końcu pękną i odwieszą durny szlaban.
- Nie odpowiesz mamie? – Ojciec siedział przy stole, przeglądając gazetę. W dłoni trzymał granatowy kubek. Zapach jego parującej zawartości docierał aż do moich nozdrzy. Świeża kawa. Mniam! Oczywiście nie poproszę mojej rodzicielki, by zrobiła mi taką samą. O nie! Już wolę wypić ohydną kawę ze szkolnego automatu. – Czyli nadal jesteś zła, cóż za dorosła postawa.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
Wyjęłam z lodówki jogurt do picia. W planie miałam płatki, ale myśl, że musiałabym siedzieć z rodzicami przy jednym stole... nie. Jogurt zadowala mnie w pełni. Zatrzasnęłam drzwiczki. Mama siedziała na krześle, nerwowo skubiąc serwetę. Oczy miała zaczerwienione. Szybka ewakuacja! Zaraz zacznie ryczeć i będzie kolejna kłótnia! Pewnie dołożą mi po niej ze dwa tygodnie więzienia i każą przepisywać książkę telefoniczną.
Wzięłam torbę i przewiesiłam ją sobie przez ramię.
- Pa mamo – powiedziałam cicho. Mój plan wziął w łeb! Ale tak mi się jej jakoś żal zrobiło, nie mogłam na nią patrzeć. Wyglądała tak żałośnie. Skoro ja pękłam, to każdy okazałby jej czułość.
Podbiegłam do niej i ucałowałam ją w policzek. Jeden gest... jedna prosta czynność, a na ustach matki pojawił się uśmiech. Oczy nadal miała czerwone, łzy wciąż płynęły jej po policzkach, ale kąciki ust uniesione były do góry.
- Miłego dnia – chlipnęła cicho.
Wybiegłam z kuchni, niby przypadkiem przydeptując ogon kota, będącego w trakcie porannej toalety. Z radością patrzyłam jak z głośnym „miau” ucieka przez korytarz i znika za doniczką z beniaminkiem. Zdjęłam skórzaną kurtkę z wieszaka i wyszłam. Siedem godzin odpoczynku od tej szopki!
***
Szkoła. Chwała tym co zarąbali Sumerów. Śmierć im się należała za to, że wynaleźli takie coś, jak SZKOŁA. I po co my do niej chodzimy? Większość mojej patologicznej klasy nic nie robi, tylko wydziera się na lekcji. Najgorsza jest matma. Krzyki, piski. Wszyscy biegają po klasie, a Karaszewska próbuje to wszystko ogarnąć. Próbuje, ale nigdy jej się nie udaje. Już dwa razy wysłaliśmy ją na chorobowe. Według dyra „Jej umysł powinien odpocząć od tak tępych gówniarzy, jak my”. Milusio. Dzień później dowiedzieliśmy się, że do psycha trafiła. Nieźle.
Problemów z nauką, jako tako nie miałam. Stopnie były nie najgorsze. W szkole byłam w miarę grzeczna, czemu bardzo dziwiła się reszta klasy. Wiedzą jaka jestem na imprezach, czy innych wypadach. Nie potrafią pojąć, że potrafię się ogarnąć na tyle, by do następnej klasy zdać ze średnią 5.0. W drugiej gimie miałam nawet średnią 5.3 z tego co pamiętam.
W każdym razie siedząc tego dnia na matmie zdałam sobie sprawę, że moja klasa jest niereformowalna. Mateusz stał pod tablicą i rysował męskie narządy płciowe zieloną kredą, krzycząc przy tym „zgniły kutas!”. Zabawę miał przy tym przednią, zresztą tak, jak cała reszta klasy. Zanosili się ze śmiechu, a ja patrzyłam na to wszystko i się dziwiłam. WOW, kutas na tablicy, ale mi to niesamowitość. Pełno miałam takich w zeszycie od gegry. Niestety byłam skazana na siedzenie z Bodziem, przez co popisany miałam zeszyt, książka i twarz. Po za tym potrafił szczypać mnie po udach całą lekcje. Horror.
- Kuczyłkowski! Zmazuj to! – Karaszewska machała rękoma, jakby muchy latały jej koło nosa.
- Przecież Pani takie lubi! Aaa! Już wiem co pani nie pasuje! – Dorysował kilka włosów na jądrach. - Teraz idealnie!
Westchnęłam i przewróciłam oczami.
- Pójdę po dyrektora! – wrzasnęła, czerwieniejąc na twarzy. Cała klasa kładła się ze śmiechu, kiedy Bodziu rzucił kawałkiem banana w tablicę, a ten niefortunnie przykleił się tuż nad penisem. Rozciapkał się i wyglądał trochę dwuznacznie, ale żeby zanosić się ze śmiechu... dzieciarnia.
- Dość tego! Albo się uspokoicie, albo wszyscy dostaniecie nagany!
Na ułamek sekundy zapadła cisza. Jednak po chwili znów rozległy się śmiechy. Pokonałam potrzebę, by spakować się i opuścić to wariatkowo. W ostatniej ławce Gruby i Patryk jarali skręta. Spojrzałam na fajkę głodnym wzrokiem. Miałam ochotę zajarać, ale nigdy na lekcji. Nie przesadzajmy z tym buntem.
- To ja może pójdę po tego Dyra...? – zaproponowałam. Cała klasa spojrzała na mnie zaskoczona. Byłam absolutnie pewna, że Karaszewska mnie nie wyśle. Daje nam „ostatnia szansę” średniooo... cztery razy w ciągu lekcji. Uważa, że się troszkę pogubiliśmy i trzeba przymykać oko na nasze wybryki...
- Dziękuję Moniko, ale nie chcę Dyrektorowi przeszkadzać – CO?!
***
Przecierpiałam te siedem lekcji. Po wyjściu z „Czyśćca” piekielnie bolała mnie głowa. Tabletek przeciwbólowych nie miałam. Zostały w szafce koło łóżka. Pomimo złego samopoczucia, nie miałam ochoty wracać do domu. Z torbą na ramieniu, żwawym krokiem ruszyłam na Ostoję. Nie wiem kto wymyślił nazwę, ale sądzę, że był mocno podchmielony i naćpany. Ostoja to stary magazyn za rzeką. Nasza paczka przychodzi tam po lekcjach i wieczorami, jak nie mamy co robić. Może nie jestem jakoś pięknie i luksusowo, ale jesteśmy wolni. Nikt nie papla nam nad uchem, nikt nic na mnie każe. Luz po całości.
Kiedy otworzyłam stalowe drzwi w nozdrza uderzył mi słodki, duszący zapach majki. Zatrzasnęłam drzwi i cicho weszłam do środka. Na środku dupnej hali stały trzy kanapy, które chłopaki wytrzasnęli nie wiadomo skąd. Ławę zwinęłam z piwnicy, starzy i tak mieli ją wypieprzyć, nam bardziej się przyda, niż jakimś żulom na śmietnisku.
- Mocniej!
Otworzyłam szeroko oczy i schowałam się za stertą worków z piaskiem. Serce zaczęło bić szybciej. Ostrożnie wyjrzałam, by lepiej przyjrzeć się parze na skórzanej, przypalanej kanapie. Rudowłosa dziewczyna, oczywiście naga, w szalonym tempie podskakiwała na kutasie Daniela. Dziewczyna jęczała głośno i drapała swojego kochanka po klacie.
Daniel był jednym ze starszych w naszej paczce. Z tego co wiem miał dziewiętnaście, albo dwadzieścia lat. Nie jestem pewna. Przyzwyczailiśmy się, że sprowadza laski do Ostoi. Gruby mówił, że kiedyś widział jak Dan posuwał jakąś cycatą brunetkę w szpilach. Ja nie miałam okazji widzieć w akcji. Aż do tamtej chwili.
Widziałam, jak Daniel łapie laskę za biodra i zrzuca ją z siebie. Krzyknęła zaskoczona i upadła na skórzane obicie.
- Wypnij się – sapnął. Jedną ręką masował się po przyrodzeniu, a druga odgarną ciemne włosy z czoła. Posłusznie klęknęła na kanapie i wypięła piegowate pośladki. Wiele widziałam, ale ruchającą się parę... to był pierwszy raz. I powiem szczerze, podobało mi się takie podglądanie. Podniecało mnie to.
Daniel jednym pchnięciem wszedł dziewczynę i zaczął mocno ją posuwać. Jęczała głośno zaciskając palce na oparciu sofy. Daniel sapał wyczerpany, widać było, że zaraz skończy.
Jęknął głośno i zaczął szybciej pracować biodrami. Ruda zaczęła się wydzierać i wyrywać się. No raz, czy dwa zdarzyło mi się obejrzeć porno, ale takiego orgazmu nie widziałam. Rzucała głową jęcząc i kręcąc biodrami, mocniej nabijając się na penetrującego ją kutasa. Poczułam, że mam mokro między nogami. Daniel jęknął i zamarł, by po chwili osunąć się na kanapę.
- Skończyłem, możesz zjeżdżać – powiedział biorąc dżointa ze stołu.
- I co? – zapytała zaskoczona – To tyle.
Choć stałam w sporej odległości, widziałam, jak z jej cipki wypływa biała sperma. Schowałam się tak, by nie mogli mnie zauważyć. Głupio mi było, że się tak przyglądałam. Powinnam była ich zostawić.
- Tsaa, to tyle. Zjeżdżaj
Słyszałam, jak dziewczyna ubiera się i zabiera coś ze stołu. Prychnęła i usłyszałam, jak zmierza w moim kierunku. Minęła mnie i wyszła trzaskając metalowymi drzwiami. Huknęły tak głośno, że zabolały mnie uszy.
- Koniec przedstawienia! – krzyknął Daniel. Poczułam, jak ściska mi się żołądek. – Wyłaź.
Wstałam i otrzepałam spodnie. Czułam, jak płoną mi policzki. Ale wtopa! Widział mnie. Wolnym krokiem wyszłam zza sterty. Daniel zdążył ubrać spodnie, ale dalej nie miał koszulki. Nie wyglądał na złego, był w pełni wyluzowany, jakby nie przeszkadzało mu to, że widziałam jak pieprzy się z jaką laską.
Rozłożyłam się na sofie, nogi przerzucając przez podłokietnik.
- Podobało się? – zapytał, zaciągając się kolejną fajką.
- Chyba powinieneś pytać tej, co przed chwilą uciekła – rzuciłam torbę na ziemię i wyjęłam z niej jogurt. Byłam cholernie głodna, a do tego na maksa rozgrzana.
- Jej się podobało. Wiedziałem, słyszałem i czułem – odparł, uśmiechając się figlarnie – Wiesz ja jeszcze mam siłę, wiec w razie czego...
- Nie dzięki – przerwałam mu śmiejąc się. Właściwie to byłam tak mokra i podniecona, że gdyby nie wstyd, że ich podglądałam, to pewnie bym się zgodziła na numerek. Słyszałam, że Daniel jest dobry w te klocki. Nie jedną już miał. – Nie mam ochoty.
- Ojj... nie wiesz co tracisz! – Pokiwał głową zaciskając usta. Zaśmiałam się i wzięłam łyk jogurtu.
- No co tracę? – zapytałam zadziornie.
- Szansę na fajne ruchanie! – Uśmiechnął się. – Wiem, że chcesz, ale się krępujesz. No cóż, moje małe show na nic. Cóż z tego, że cię rozgrzałem, skoro nic z tego nie mam.
- Musisz to przeżyć – zaśmiałam się.
***
Do domu wróciłam koło godziny siedemnastej. Matka była jeszcze w robocie. Starego też nie było. Miałam wolną chatę i zero pomysłu co robić. Nadal czułam lekką podnietę, po tym co zobaczyłam. Ale nie miałam ochoty nawet na sprawienie sobie przyjemności.
W kuchni siedział śmierdziel. Kocur leżał na parapecie, na mięciutkiej poduszeczce przyszykowanej specjalnie dla niego. Spał nieświadom mojej obecności, pomrukując cicho. Nie była bym sobą, gdybym nie wykorzystała takiej sytuacji!
Z szafki nad zlewem wyjęłam garnek. W szufladzie znalazłam drewnianą łyżkę. Poruszałam się cicho, byle sierściuch nie kapnął się, że nie jest sam. Stanęłam obok niego. Garnek przysunęłam tuż obok jego ucha. Aż dziwne, że się nie obudził... każdy normalny kot obudził by się w momencie, gdy otworzyłam drzwi. Ale ten nas był tak rozpuszczony, że nawet oczu mu się nie chciało otworzyć.
Z całej siły uderzyłam łyżką o dno garnka. Kot zerwał się na równe nogi i w panice przyrżnął łbem w szybę. Ocknął się po chwili z szoku i uciekł w popłochu pod komodę. Śmiać mi się chciało, gdy słyszałam jak prycha i warczy. Głupie zwierze!
Z lodówki wyjęłam galaretkę wiśniową. Pewnie ojca. Będzie się wściekać, jak się dowie, że ją zjadłam. No cóż! Mógł myśleć zanim zostawił ją samą, bez opiek, w wielkiej i ciemnej lodówce. Wychodząc z kuchnie kopnęłam piętą w komodę. Kot miauknął złowrogo, ale nie ośmielił się wyjrzeć. A szkoda, z chęcią zasadziłabym mu kopa.
***
Zjadłam galaretkę, uczyłam się, pogrzebałam po necie i dalej mi się nudziło! Rodzice wrócili. Matka z roboty, a ojciec od kupla. Darł mordę, bo mu galaretkę zżarłam. Ojej... jak mi przykro! No i biedny burek, nadal siedzi pod komodą. Mama próbuje wywabić go kawałkiem szynki, ale topornie jej to idzie. Moja wersja jest taka, że jak przyszłam to śmierdziel już tam siedział. Swoich zeznań nie zmienię nawet podczas tortur.
Miałam ochotę gdzieś wyjść. Nie koniecznie na imprezę. Może do Klaudii bym poszła. Tak posiedzieć i pogadać przy herbacie, jak za dawnych czasów zanim urodziła. Taa... Klaudia ma dziecko. Przesrane zajmować się nim w wieku siedemnastu lat. Właściwie sama jest sobie winna. Mogła używać gumek i nie dawać każdemu. Swoją drogą to jej córeczka jest śliczna. Mała Lila obrzygała mi już dwie bluzki, ale i tak ją uwielbiam.
Zapytam mamę czy mogę wyjść. Jak ją ładnie poproszę to mi pozwoli. Raczej...
- Mamo... - Mama dalej klęczała koło komody, z plasterkiem tłustej szynki w ręce – Mogłabym iść do Klaudii? Wiem, że mam szlaban, ale ona nie daje sobie rady z Lilką i prosiła mi o pomoc.
Zgrabne kłamstwo, a co najważniejsze... zawsze działa, ale tylko na matce. Ojciec ma w dupie Lilkę, Klaudie i wszystkich innych, w szczególności mnie.
- Ojej... a co się dzieje? – zapytała zatroskana.
- Klaudia się pochorowała, a mała jest strasznie marudna. Sama jest w domu, a Patryk w robocie, więc nie może do niej przyjechać.
Westchnęła głośno wstając z kafelek. Spojrzała na mnie pobłażliwie i uśmiechnęła się.
- No dobra – powiedziała – Idź, ale nie wracaj za późno.
- Dobrze mamo! – Pocałowałam ją w policzek. Ubrałam buty, wzięłam kurtkę i wyszłam z domu.
Jak Ci się podobało?