Opowiadanie na Walentynki
21 lutego 2025
14 min
Zapraszam do lektury.
Oczywiście zapraszam także na autorskiego bloga, który jest pełny takich właśnie historii. Link do niego znajduje się w profilu.
Zarezerwowałem stolik we francuskiej, dość luksusowej restauracji. Nie jest to typowe dla mnie miejsce, ale ze względu na Martę i Walentynki, postanowiłem zakosztować nieco luksusu. Raz na jakiś czas jest to przecież wskazane. Nie samą pizzą albo kebabem lub hamburgerem z Maca człowiek żyje. O kaszance, bigosie lub domowym rosole nie wspominając.
Myślałem nawet, żeby upitrasić coś samemu, bo potrafię i wychodzi mi to nawet nieźle i elegancki oraz luksusowy wieczór urządzić u mnie, ale zdecydowałem się jednak na „francuszczyznę”. Mam dużo sentymentu do Francji, bo to i Paryż, i Chopin, i miłość francuska – za co jestem wdzięczny najbardziej – i francuskie pocałunki, wieża Eiffla, cmentarz Père-Lachaise, a na nim grób Jima Morrisona itd. Inna sprawa, że wygrałem tę walentynkową kolację w radiowym konkursie, a to nie było takie łatwe.
Miałem nadzieję, że zrobię dobre wrażenie na Marcie. Od czasu pamiętnego Sylwestra, spotkaliśmy się kilka razy, ale nigdy tak blisko, jak podczas przywitania Nowego Roku. Wtedy, to rzeczywiście się działo i przydarzyło się coś niezwykłego.
Przez pierwsze dni, Marta wyraźnie mnie unikała. Rzadko odbierała ode mnie telefony, zawsze miała gotową wymówkę, gdy proponowałem spotkanie, ale mój upór i konsekwencja w działaniu doprowadziły mnie do upragnionego celu, czyli: do Marty.
Pierwsze spotkanie nie wyszło najgorzej i zaowocowało kolejnym, a potem następnym. Wszystko więc było jak na najlepszej drodze. Dużo rozmawialiśmy i tym samym poznawaliśmy siebie nawzajem. Podczas imprezy nie było na to czasu i wszystko poszło całkowicie w innym, ale bardzo przyjemnym, kierunku. Nie mogłem więc narzekać, ale teraz trzeba było nadgonić i właśnie to robiliśmy.
Umówiliśmy się na godzinę 18:00. Na kilka minut przed umówioną godziną, zameldowałem się na miejscu i czekałem. Chciałem oczywiście, abyśmy razem wkroczyli do knajpki, ale ten pomysł spalił na panewce.
Marta przyszła o czasie, to znaczy: spóźniła się 5 minut, ale kto by zwrócił uwagę na ten szczegół, oprócz mnie, oczywiście. Nie wyolbrzymiałem jednak, bo przecież taka dama, jak Marta nie mogła przyjść o czasie. Odrobinka spóźnienia musiała być. Gdybym ja się spóźnił, to sprawy przyjęłyby całkiem inny obrót, ale się nie spóźniłem.
Marta ubrana była w swoim stylu, to znaczy: na wielką damę. Miała na sobie idealnie dopasowaną suknię w kolorze granatowym. Ta kiecka doskonale podkreślała jej równie doskonałą figurę, ale o tym już wiedziałem. Sukienka miała na nodze rozcięcie, czyli po naszemu – rozpierdak i odsłaniał on bardzo zgrabną nogę w pończochy z delikatną koronką. W sukience był także dekolt eksponujący biust. Wszystko było w naprawdę dobrym gatunku i z najwyższej półki. Do kolekcji należała też gustowna torebka, którą nosiła na ramieniu. We francuskiej knajpie pojawiła się więc prawdziwa Madame. A Monsieur już na nią czekał. Monsieur, czyli: ja.
Nie wypadłem sroce spod ogona i też zaprezentowałem pełną galę, gdyż włożyłem lekki garnitur, na który składała się jednorzędowa marynarka oraz spodnie o prostej linii nogawki z kantem w kolorze jasnobeżowym. Oczywiście obowiązkowa biała koszula i buty wypastowane na wysoki połysk. Odstawiłem się jak stróż w Boże Ciało lub szczur na otwarcie nowego kanału ściekowego. Czas oczekiwania dłużył się niesamowicie. Zawsze taki jest, że gdy na coś fajnego i pozytywnego czekam, to czas zwalnia, doprowadzając mnie tym do szewskiej pasji. Dałem jednak jakoś radę.
Zauważyłem ją od razu. Gdy podeszła do stolika, to oczywiście wstałem i odsunąłem przed nią krzesło. Prawdziwy Wersal, bon ton, savoir-vivre, kindersztuba dobre wychowanie i obycie.
– Parlez-tu français?… – spytała uśmiechając się szeroko.
– Tak, liznęło się trochę – odpowiedziałem mrugając do niej porozumiewawczo.
– Dlaczego wybrałeś to miejsce? – spytała Marta.
– Chciałem zrobić na tobie wrażenie – odpowiedziałem.
– No i zrobiłeś. Bardzo miłe miejsce – stwierdziła – nigdy wcześniej tutaj nie byłam. Jesteś stałym bywalcem?
– Nie. Tylko wtedy, gdy jest specjalna okazja.
– A jest taka okazja?
– Spotkanie z tobą a poza tym dziś Walentynki.
– Nie lubię Walentynek.
– Ja też, ale skoro już są…
Nagle i znienacka pojawił się kelner, podał nam kartę dań, zaproponował wino…
Wybrałem St. Michael-Eppan Merlot. Cudowne w smaku o kolorze ciemnoczerwonym. W nosie czułem czarną porzeczkę, miętę, lukrecję oraz kawę. Bukiet więc też był zacny.
Francuski wieczór rozpoczął się bardzo miło i przyjemnie.
Zamówiłem wołowinę po burgundzku. Na szczęście Marta nie była wegetarianką, a to danie jest naprawdę wyśmienite. To wyjątkowo miękkie kawałki długo gotowanej wołowiny w aksamitnym sosie z dodatkiem warzyw, idealnie smakujące z gotowanymi ziemniakami. Później pojawiło się Ratatouille, sałatka z kozim serem, czyli: salade de chevre chaud, a na sam koniec Gateau Au Chocolat.
No, to pojechaliśmy, co?
Jak się bawić, to się bawić…
– Masz pewnie coś konkretnego na celu?
– Tak – uśmiechnąłem się – po wszystkim chciałbym cię zwabić do siebie i spędzić z tobą wspaniałą noc, która być może będzie, początkiem wspaniałego weekendu, bo dziś piątek, jutro sobota, więc należy spędzić ten czas bardzo przyjemnie.
– I jesteś na mnie napalony?
– Już od Sylwestra. Nie mogę przestać o tobie myśleć.
– Aż tak?
– Masz coś w sobie, co wtedy rzuciło mnie na kolana.
– A co to było według ciebie?
– Nie mam pojęcia, ale staram się w to nie wnikać zbyt głęboko może skierowała nas ku sobie siła natury.
– Ja też nie rozumiem, co się stało, ale zgłupiałam na twój widok i od razu pomyślałam sobie, że chciałabym z tobą… Chciałabym, żebyś mnie przeleciał. Dziwne, co nie?
– Ale wspaniałe. Miałem tylko jeden minus do całej tej sytuacji i trochę żalu do ciebie.
– Za co?
– Wyszłaś bez słowa i zostawiłaś mnie samego w łóżku. Wiesz, jak się zdziwiłem, gdy się obudziłem, a ciebie nie było obok.
– Przepraszam – odezwała się Marta, a ja wyczułem w jej głosie prawdziwy żal – przestraszyłam się rano tego, co zaszło i postanowiłam zdezerterować. Gniewasz się jeszcze?
– Zobaczymy jutro – roześmiałem się.
Po chwili jednak spoważniałem.
– Marta, chciałbym, żebyś wiedziała, że żartuję i absolutnie nie musisz się czuć zobowiązana do tego, aby ze mną zakończyć dzisiejszy wieczór. Chciałem po prostu spędzić z tobą dzisiejszy dzień i tyle.
– Zabrzmiałeś bardzo poważnie.
– Nie chcę, żebyś pomyślała, że ja traktuję cię lekko i niepoważnie.
– Okej. Rozumiem co masz na myśli. To, co? Idziemy do ciebie? – puściła do mnie oko.
– Oczywiście.
Gdy podeszliśmy do szatni, czekał ostatni punkt programu. Osoba pracująca w szatni podała mi bukiet czerwonych róż, które wręczyłem Marcie zaskakując ją całkowicie.
– No, to chyba teraz całkiem mnie kupiłeś – uśmiechnęła się.
– Czyli: jedziemy do mnie?
– Pod warunkiem, że będziesz grzeczny.
– Obiecuję, że nie będę.
– Trzymam cię za słowo…
Kilkanaście minut później byliśmy już u mnie w mieszkaniu. Mam własne, niekrępujące lokum i to jest duży plus.
Marta rozglądała się ciekawie dookoła.
– Ładnie mieszkasz – stwierdziła.
Wstawiłem róże do wazonu.
– Co będziemy robili? – spytała.
– A na co masz ochotę?
– Chciałabym dobrze pobzykać. Dziś bowiem czuję się jak pszczółka. Mogę bzykać i bzykać bez końca – roześmiała się i nagle zanuciła cicho – Tę Martę, którą tu widzicie, zowią Mają. Z Martą wszyscy chętnie pobzykają.
Zdębiałem. Dość otwarcie stawiała sprawę. Fakt, że o to mi chodziło i jako facet nie miałem nic przeciwko temu. Też lubię, zawsze lubiłem pobzykać.
– Masz coś do picia? – spytała siadając ciężko na stylowej kanapie w moim salonie.
– Zaraz przygotuję nam coś dobrego.
– Jesteś barmanem?
– Nie – odpowiedziałem – lubię jednak pomieszać trochę przy drinkach i poszukać jakichś nowych smaków – wyjaśniłem
Po chwili przelałem zawartość shakera do szklanek. Jedną z nich podałem Marcie. W szklankach znajdował się drink będący moją własną kompozycją na bazie koktajlu “Sex on the Beach”.
– Mmm… Przepyszne – stwierdziła Marta – Co w nim jest?
– Nic takiego – odpowiedziałem – Wódka, sok…
– Pigułka gwałtu – z uśmiechem weszła mi w słowo – jeśli tak, to mam nadzieję, że nie jest to jakaś chińska podróba, tylko konkretna pigułka… Bo wiesz… Mój kolega kiedyś próbował ze mną tego numeru, ale chyba chciał trochę przyoszczędzić i kupił badziewie. Pigułka szybko przestała działać. Nie zdążył nawet ściągnąć spodni, a ja już byłam przytomna – śmiała się – Ale chyba pigułka gwałtu nie będzie ci potrzebna.
– Nie. Nie potrzebujemy jej.
Staliśmy już naprzeciwko siebie, patrząc sobie w oczy.
Nigdy nie potrzebowałem pigułki ani nie robiłem żadnych innych numerów, żeby tylko zdobyć dziewczynę. Fakt, że nigdy nie musiałem.
– Powiedz mi, o czym sobie pomyślałeś, gdy zobaczyłeś mnie po raz pierwszy? – spytała.
– Zrobiłaś na mnie wielkie wrażenie, to po pierwsze.
– I pomyślałeś sobie, że fajna dupa i fajnie by było ją przelecieć?
– Nie tak do końca. W każdym razie dużo subtelnej – wyjaśniłem – ale sens mniej więcej był właśnie taki. Nie przelecieć, ale przeżyć cudowne chwile.
– Jesteś rzeczywiście bardzo subtelny. Patrycja mi mówiła, że jesteś, ale powiem szczerze, że nie wierzyłam.
– Rozmawiałaś o mnie z Patrycją?
– Zamieniłyśmy kilka słów o tobie. Wiesz, jak to baby.
Marta wypiła swoją porcję przygotowanego przeze mnie alkoholu. Potem wyjęła mi z rąk moją szklankę z drinkiem i odstawiła ją na stolik.
Domyśliłem się, że to był sygnał.
Marta płynnymi ruchami zsunęła ramiączka sukni. Potem powoli opuszczała ją aż do kostek. Tak zdejmowana spódnica rzeczywiście przypomina ptasie gniazdo. A ona, niczym właścicielka tego gniazda stała przede mną w samej bieliźnie i to jakiej…
Wyglądała niezwykle podniecająco. Widok, który miałem przed sobą wybitnie poruszał moje zmysły.
Koronkowy, czarny biustonosz, czarne stringi, pończochy i pas, który je trzymał, to wszystko naprawdę działało. Nikt nie mógł przejść obojętnie obok takiego obrazu. Stanik wkrótce zaczęła rozpinać, a ja mogłem zobaczyć jej śliczne piersi.
Marta delikatnie popchnęła mnie na łóżko. Zrobiła krok w moją stronę. Zaczęła “gmerać” przy pasku moich spodni. Bardzo sprawnie poradziła sobie ze wszystkimi guzikami a następnie ściągnęła je ze mnie.
Po chwili w ich ślady podążyły moje bokserki. Cała ta sytuacja wprowadziła mnie w dziwny stan. Rozanielonym wzrokiem spoglądałem na klęczącą już przede mną Martę, która bez żadnych oporów, a nawet z pewnym zadowoleniem ujęła w rękę mojego członka i wzięła go do ust.
– Mmm… Cudownie… – odezwała się przerywając na chwilę moralną pieszczotę i przytuliła mojego pena do swojego policzka – Marzyłam o tym, aby possać fajną męską pałkę…
Lodzik, który mi serwowała był naprawdę najwyższego lotu. Nie było słabych punktów. Nie można było się do niczego „przyczepić”. W tym jednym momencie poczułem, jak wszystko, co było dla mnie istotne jeszcze przed chwilą, znika gdzieś we mgle zapomnienia. Poczułem się “wyzuty” z wszelkich myśli i uczuć. Czułem się pusty. Kurcze… Jakie to jest dziwne?! Czuć się pusty, ale jednocześnie pełny w środku… Zupełnie, jak dzban, co wodę nosi tyle, że akurat ucho się urwało i dzban wody nie nosi. Byłem, jak nic nieczująca kukiełka, której fajna dziewczyna robiła laskę. Nie miałem w sobie żadnych uczuć. Po prostu oddawałem się oralnej pieszczocie Marty.
Marta była niestrudzona i niepohamowana w tym, co robiła. Robiła to z wielką pasją i bardzo wczuwała się w rolę.
– Noo… – stwierdziła – Jesteś już gotowy.
Zobaczyłem, jak sięga do swego pasa, by po chwili ściągnąć majtki.
Zawsze uwielbiałem ten moment, gdy dziewczyna zdejmuję tę część garderoby. Podobał mi się bardzo. Było w nim coś niezwykłego.
Marta upuściła swe majtki na podłogę.
Wciąż jednak miała na sobie pończochy i pas. Niesamowicie to wyglądało. Marta usiadła na mnie okrakiem wprowadzając moją męskość do cipki. Byliśmy bardzo blisko. Obejmowałem Martę w pasie, ona oplotła rękami moją szyję. Poruszała biodrami bardzo powoli, ostrożnie, z wyczuciem, celebrując każdą sekundę naszego intymnego połączenia. Można powiedzieć nawet, że dostojnie.
Uczucie wielkiej przyjemności i rozkoszy powoli wypełniało moje ciało. Dokładnie wyczuwałem, jak mój pusty dzban napełnia się tym, co najpiękniejsze i czego ostatnimi czasy bardzo mi brakowało.
Marta była, jak wielkie źródło energii, a ja podłączając wtyczkę do tego źródła mogłem z niego czerpać do woli. I czerpałem ile tylko mogłem. Odgłosy naszej ekstazy stawały się coraz głośniejsze. Wspaniale jednak ze sobą współbrzmiały. Nie trafiła się żadna fałszywa nutka. Nasz dwugłos był idealny. Nasza jedność była niepodważalna. Taka synergia. Efekt, który każdego powaliłby na kolana.
Było mi nadzwyczajnie dobrze. Czułem niesamowitą lekkość i ogarniające mnie szczęście. Zupełnie, jakbym unosił się w jakiejś bliżej nieokreślonej przestrzeni dającej spokój, zadowolenie i równowagę na wszystkich polach. To było genialne. Płynąłem więc przez ten niesamowity ocean niezwykłości aż do momentu orgazmu. Chwila naszego wspólnego szczytowania ogarnęła nas jak ciepła kołdra.
Zastygliśmy tak w bezruchu na długie chwile. Mocno się obejmując, dochodziliśmy do siebie po tym niesamowitym wzlocie.
Cudowne te Walentynki.
Po krótkim odpoczynku przyszedł czas na drugą rundę. Byłem jej bardzo spragniony. Dawno tak nie pożądałem żadnej dziewczyny. Czułem wszystkimi zmysłami i każdą komórką swojego ciała, że bardzo chcę po raz kolejny zdobyć Martę. To był cel nr 1. Nic innego się nie liczyło.
Sam nie mogłem w to uwierzyć, jak to możliwe, że tak bardzo odbiło mi na jej punkcie. Takie coś bardzo rzadko się zdarza. W tym momencie bardzo zaskoczyła mnie moja hiperseksualność. Oczywiście, jeżeli w moim przypadku można mówić o hiperseksualności, a więc ciągłej potrzebie uprawiania stosunków. Nigdy nie byłem za nadto rozbujamy erotycznie i napalony na wszystko, co posiada pochwę oraz cycki i nie ucieka na drzewo, ale gdy była okazja – nigdy nie odmówiłem.
Marcie także nie. I wtedy. I teraz.
Opadła na czworaka i wypięła w moją stronę swój śliczny i bardzo zgrabny tyłeczek, a ja wchodziłem w nią. Na początku, jak zwykle, bardzo powoli i delikatnie, ale potem stopniowo przyspieszałem. Nie zamierzałem jednak szaleć. Nasze zbliżenie musiało być najlepsze. Zawsze do tego dążyłem i nie widziałem powodu, do dziś było inaczej. Bardzo lubię pozycję na pieska. Trochę zaryzykowałem przechodząc do tej pozycji. Kobiety nie bardzo ją lubią. Nie wiedziałem, jak zareaguje Marta, ale nie miała żadnych obiekcji.
Myślę, że podobnie jak ja, Marta była osobą niezwykle ciekawą coraz to nowszych doznań, chciała wielu rzeczy, być może w niektórych się przełamać. Zresztą, czy to ważne…
Najważniejsze, że trafiliśmy na siebie w odpowiednim momencie i zaczęliśmy stanowić tak świetnie dobrany zestaw. Dobraliśmy się jak w kocu maku i silnie zareagowaliśmy na siebie podczas pierwszego spotkania. A teraz to kontynuowaliśmy. Seks od tyłu? Mniam…
Nie patrząc sobie w oczy, też można być bardzo blisko, okazywać sobie czułość. Tak właśnie robiłem. Wchodziłem więc w Martę i starałem się, aby wszystkie moje ruchy miały jak najmniej wspólnego z automatyzmem. Czułem się zajebiście. Przytrzymywałem Martę w biodrach i wsuwałem się w nią raz za razem. Jeżeli wyczuję sygnał, to wystarczy chwila i razem będziemy mogli pójść na całość, spróbować czegoś nowego, ostrego, poeksperymentować. Ta pozycja nadaje się do tego najbardziej.
Fakt. Nie widząc twarzy Marty i jej reakcji, czułem się trochę jak bezpłciowy automat, wykonujący to, co zostało mu zaprogramowane. Aż szkoda, że nie pomyślałem i nie ustawiłem przed nami dużego lustra. Wtedy miałbym pełny podgląd. Na szczęście docierały do mnie jęki rozkoszy i bardzo głębokie westchnienia.
Było mi niezwykle przyjemnie. Penetracja wnętrza pochwy zawsze jest dla mnie niezwykłym pobytem w zamkniętym, lecz bardzo przyjemnym i bezpiecznym świecie. Całego mnie otacza ciepło, miękkość i wilgotność. Jest to środowisko, w którym zawsze czuję się najlepiej. Zarówno wewnętrznie, jak i zewnętrznie.
Przy Marcie też tak było…
Leżałem opierając policzek o brzuch Marty. Jedną ręką bawiłem się jej włoskami łonowymi. Fakt, że Marta je posiadała, zrobił na mnie duże wrażenie. Nie mówię, że był to niezwykły i niespotykany dla mnie widok, ale niezwykle rzadki. W kwestii posiadania lub nie owłosienia łonowego właściwie nie mam zdania i jest mi to obojętne. Nie przeszkadza mi to i właściwie nie zwracam uwagi. Słyszałem, że wydzielają feromony, które przecież są wielkim wabikiem seksualnym dla płci przeciwnej. Czyżby więc feromony były elementem, które do Marty mnie przyciągały? Nieważne co to było, ale odniosło swój skutek i z tego należało się tylko cieszyć.
Mogłem się więc uważać za wyjątkowego szczęśliwca.
– O czym myślisz? – usłyszałem pytanie Marty.
– O tym, że wreszcie cię mam I że nie uciekniesz mi już, tak znienacka, kiedy będę jeszcze spał – odpowiedziałem odwracając się w jej stronę.
– Jesteś tego pewny?
– Raczej tak, bo wciąż tu jesteś, nie uciekłaś.
– Musisz więc być bardzo czujny i pilnować mnie przez cały czas.
– Będę.
– Ale zastanów się dobrze.
Spojrzałem na Martę bardzo uważnie. Ona też na mnie patrzyła mając bardzo poważną minkę. Zastanawiałem się, co miała na myśli, co też kłębiło się w jej pięknej główce w środku nocy. Nie miałem jednak ochoty zastanawiać się teraz nad tym. Zrobię to rano albo jeszcze później. Uśmiechnąłem się do Marty i przesunąłem jeszcze bliżej. Objąłem ją ramieniem mocno przytulając. Na razie tu była. Na razie miałem ją w swoich ramionach. To już był sukces.
Jak Ci się podobało?