Oferta pracy
23 marca 2013
9 min
W kieszeni mam jeszcze parę miedziaków. Mogę się podzielić, dorzucić do wina. Oni, stojący przed sklepem, co nie chcieli zająć miejsca w społeczeństwie, przyjąć żadnej roli, mówią zachrypniętymi głosami, z przepalonych, przepitych gardeł: dobra, może być. Potrzeba nam jeszcze dwadzieścia groszy. Przechodząca obok młoda dziewczyna, w obcisłych jeansach, zgadza się dołączyć. Miałam iść do pracy mówi, poprawiając nerwowo kurtkę. Pod puchem rysują się spore piersi. Płatki śniegu wplątują się w długie, czarne włosy. Twarz dziewczęcą, trochę niewinną, trochę wulgarną. Lubię takie twarze. Zapowiadają one swoistą jakość. Zapowiadają grę, nie taką, co to znana, w niewiniątko albo w rozpustnice. To ograne, starte, przewidywalne do mdłości.
Miałam iść do pracy, powtarza. Nic to, mówią, nie ucieknie. Ich interesuje tylko dwadzieścia groszy, które dziewczyna wygrzebuje z czerwonej portmonetki. Mnie bardziej jej palce, długie, zakończone wypolerowanymi paznokciami. Mnie bardzie to, dlaczego się zatrzymała. Dlaczego wyciąga pieniądze i idzie z nami.
Nasze spojrzenia się spotykają. Orzechowe oczy skrywają coś, czego nie mogę jasno odczytać. Decyzję? Pragnienie? Rezygnację? Nie są to oczy zmęczone, takie jakie codziennie widzę, w lustrze, w autobusie, na ulicy, w sklepie. Zatopione w szarych twarzach, zatopione w popękanych maskach. Nie ma w nich westchnienia, co wydobywa się o poranku. Jest w nich coś innego. Coś, co sprawia, że idzie z nami, chociaż nikt rozsądny by nie poszedł.
Wchodzimy do bramy, wchodzimy w cień, w załamanie w ścianie, co oddziela od świata, skrywa, nielegalne, milczące picie, ciała skłębione, przekraczające dystans, splątane intymnie w chwili zaspokajania pragnienia. Bliskość doświadczana w cieniu zdaje się być czymś naturalnym. Nie wywołuje komentarzy, pomruków protestu, ani nie wprawia w zakłopotanie. Dzięki tej bliskości jest trochę cieplej. Pragmatyczna intymność.
Dziewczyna opiera się o moje plecy, czuję, że piesi ma twarde, pełne. Pije zachłannie, jakby chciała ugasić trawiący wnętrzności płomień. Pragnienie, którego nie może nasycić. Chcesz czegoś mocniejszego? Pytam, a ona przytakuje. Idziemy, we dwoje, przez zaspy, w stronę drewnianej altanki, wciśniętej między blaszane garaże. Śnieg skrzypi pod spotami. Ona z głową zwieszoną, wargi lekko rozchylone. Błyszczą się ostrą czerwienią. Kropla śliny zawiesza się na skraju ust...
Ciepło, mówi, gdy wchodzimy do środka. W altance jest duszno, parno niczym w saunie. Pod starą kuchenką, nakrytą metalową, ciężką płytą, płonie ogień. Dorzucam drewna. Bardzo ciepło, powtarza. Dłonie ma opuszczone. Czeka na polecenie. Rozgość się, a ja poszukam wódki, mówię. Ona zdejmuje kurtkę. Pod spodem ma wełniany, niebieski sweter ze sporym dekoltem. Przyglądam się zachęcającej linii piersi. Miałeś szukać alkoholu, stwierdza bez złości. Trochę obojętnie. Czy to, to w jej oczach, to jest obojętność? Specyficzny rodzaj rezygnacji, który trawi społeczeństwo, bardziej niż wszystkie kryzysy? Mam nadzieje, że nie. Potrzebuję desperacji, potrzebuję silnych emocji. Czegoś co wyrwie mnie z odrętwienia.
W rozpadającej się szafce znajduję niedopitą butelkę wódki i dwa plastikowe kubki. Wydają się czyste. Wskazuję na materac. Nie ma krzeseł. Nie szkodzi, odpowiada. Nie w takich warunkach piłam. Dlaczego przyszłaś ze mną? Skoro nie poszłam do pracy, wzrusza ramionami, wydało się to lepszą opcją. Zwłaszcza, że obiecałeś alkohol. Tego nie odmawiam. Wychyliła szybko swoją porcję. Następna zniknęła równie prędko. Naprawdę tu gorąca, mruczy. Możesz się rozebrać, jak ci za gorąco, proponuję. Czemu nie, zaraz się cała spocę. Uśmiecha się niewinnie, gdy odkrywa okrągłe, pełne piersi. Małe, czarne brodawki ze sterczącymi sutkami. A tobie nie za gorąco? Teraz mi się zrobiło, odpowiadam. Wskazuję na jej spodnie. Rumieni się niczym nastolatka przed pierwszym pocałunkiem. Wolno rozpina guziki, po czym ściąga jeansy razem z majtkami. Trójkąt czarnych, gęstych włosów. To mi się nawet podoba, to jest inne. Podsuwa pusty kubek. Jeszcze, mówi kołysząc biodrami.
A tobie nie za gorąco? Uśmiecham się. Ja patrzę, odpowiadam. Rumieni się jeszcze bardziej. To trochę nie fair, stwierdza, nie sądzisz, że powinieneś też mi pokazać? Między nami powinna być równość, wiesz, nie może być tak, że ja naga a ty nie. Nawet jeśli ci nie jest gorąco, to... Masz racje, odpowiadam, za gorąco tutaj.
Ssie kciuka, gdy zdejmuję ubranie. Jest zdziwiona, gdy dostrzega ogolonego penisa. Dziwne, stwierdza. Dlaczego to robisz? Różne są powody, odpowiadam. Nie podoba ci się? To nie to, tylko... nie widziałam wcześniej... ja jestem taka zarośnięta. Mi się podoba. Dawno nie zanurzałem się w gąszczu. Palcami dotykam jej włosów łonowych. Istna dżungla, stwierdzam. Ciepła i wilgotna, odpowiada rozkładając nogi. W gęstwinie odnajduję różowe wargi. Są mokre. Sok spływa po palcach. Widzę, że jesteś chętna. Bardzo, odpowiada. Dzisiaj się obudziłam cała mokra, w zmiętolonej pościeli, do dawna tak nie miałam. Wiesz, kiedy mnie zagadaliście, to już byłam spóźniona do pracy, bo masturbowałam się w łazience, ale to nic nie pomagała. Z każdą chwilą stawałam się coraz bardziej głodna. Od dawna tak nie miałam. Myślałam, że mi minęło...
Wejdź we mnie, szepcze. Nie tak szybko, mówię. Co ci minęło? Nie wiem, co to jest, to coś jak zew. Nie potrafię tego wyrazić, po prostu, płonę i nie mogę ugasić płomienia. Wszystko podsyca go, a on... on domaga się ugaszenia. Teraz i tutaj, za wszelką cenę. Łatwo go ugasić? Przez chwilę milczy. Wpatruje się w pusty kubek. Bardzo trudno. On... wiesz, nigdy go nie ugasiłam. On po prostu, pewnego dnia, mnie opuścił. A teraz wrócił? Tak, wrócił. I, śmieje się nerwowo, rozpierdoli mi życie. Jest gorszy niż kochanek. On ich przynosi setki, tysiące, ze sterczącymi fiutami, takimi jak twój.
Wejdź we mnie, szepcze.
Możemy się dogadać, mówię. Z twoim ogniem... wszyscy będą szczęśliwi. Co mam zrobić? Zrobię wszystko... Jeszcze nie teraz, odpowiadam odpychając ją. Łapczywie wpatruje się w penisa. Chcę żebyś dla mnie pracowała. Z tym płomieniem, z twoimi potrzebami, myślę, że dobra byłaby z ciebie prostytutka. Wynajmę altankę, za dziesięć procent od zysku. Nalewam kolejną porcję. Butelka jest pusta.
Ona spogląda niepewnie. W oczach dostrzegam wahanie. Mam być kurwą? Pracować jako prostytutka? Kręci głową. Nie, to nie dla mnie. Ja taka nie jestem. Jaka? Pytam oschle. No żeby z każdym, za pieniądze, to, nie to nie jest fajne. Nie pomyślałeś, że to może jest twoje przeznaczenie? Zależy mi, aby się zgodziła. Potrzebuję dodatkowych źródeł gotówki, jakiejkolwiek gotówki. Poza tym, naprawdę wierzę, że to idealna praca dla niej, że to będzie koić płomień. Ludzie będą gadać... Ludzie zawsze gadają, przerywam.
Nie chcę być kurwą. Nie wiem czemu musisz używać takiego języka. Bo wszyscy tak mówią, wszyscy tak będą mówić. To ci przeszkadza? Tak. I tylko to? Jeszcze klienci. Nie chcę jakiś obleśnych facetów. To drugie da się załatwić, to pierwsze... nie będą, jeżeli będziesz dobrze myśleć o sobie, odpowiadam mętnie.
Wiesz, przemyślę to. Dam ci znać, ok? Nie da, wiem o tym. Muszę ją teraz przekonać. Inaczej nic z tego nie będzie. Weź pod uwagę, że to rozwijająca duchowo praca. Co ty teraz robisz? Podajesz kawę w biurze, bo masz cycki? Tutaj rozwiniesz swoją zdolności, nauczysz się przekraczać granice, odkryjesz swoje mroczne, utajnione strony. I nasycisz płomień. Będziesz spała spokojnie. Zresztą, mówię dalej, czy nie tak go zaspokajałaś, tylko, że bez zysków.
Ona ssie kciuka. Wygląda bardzo dziewczęco. Mroczne, szepcze, to nie wiem, czy dobrze... Zobaczmy, mówię, pokaż mi jak bardzo jesteś wyuzdana. Uśmiecha się szeroko. Wreszcie...
Podchodzi na kolanach, kołysząc obfitymi biodrami, piersi falują rozkosznie, nabrzmiałe kule między drobnymi ramionami. Ociera się o nogi, niczym kotka, mrucząc rozkosznie. Językiem trąca jądra, penisa. Mam straszną chcicę, mówi, chcę żebyś mnie ostro zerżnął. Całuje z namaszczeniem sterczącego, masywnego fallusa. Jest taki wielki, chciałabym go mieć w sobie. Zrobisz to dla mnie? Dla swojej małej suczki? Wypina tyłek. Mokra cipka ociera się o moją nogę. Proszę, zerżnij mnie, nie każ mi dłużej czekać. Biodra wędrują w górę. Wilgotne, różowe wargi dotykają nabrzmiałego kutasa. Mocno wbijam się w gorącą szparkę. Wchodzę głęboko. Cichy jęk wydobywa się z ust dziewczyny. Tak, szepcze, rżnij mnie.
Uderzam rytmicznie. Piersi kołyszą się zgodnie z pchnięciami. Dłońmi opiera się o ścianę. Głowa odchylona. Usta rozchylone. Urywany, ciężki oddech. Nacieram mocniej. Przywiera cała do desek. Szybciej. Cipka zalewa się sokami. Tryska przy każdym ruchu.
Z jękiem osuwa się z penisa.
To wszystko? Pytam, a ona z trudem łapie oddech. Ciało lśni od potu. Prosi żebym się położył. Delikatnie liże mokrego od waginalnego soku kutasa. Jest cudowny, mówi. Bierze go głęboko, całego. Tłusty fallus wypełnia doszczętnie kobiece usta i gardło. Potrząsa głową. To miłe. Po chwili wypuszcza go. Liże nerwowo, nasadę, jądra, główkę. Język szaleje, tańczy konwulsyjnie. Znowu zagłębiam się. Do końca. Pozwala mi penetrować swoje usta. Krztusi się, gdy rytmicznie wypełniam przełyk. Jestem bliski końca, gdy przekraczam granicę grzecznego seksu francuskiego, gdy nabrzmiały, gruby kutas zagłębia się w transowym rytmie, gdy jej wytrzeszczone oczy, gdy stróżki śliny, gdy rozmazana czerwona pomadka...
Rozchyla nogi. Nadziewa się na penisa. Przytula, że czuję pełne piersi, sterczące sutki. Wyjebię cię kochanie, szepcze. Zaczyna poruszać tyłkiem. Coraz szybciej i szybciej. Gryzie mnie w ucho. Jesteś taki wielki, taki gruby, rozsadzasz prawie moją cipkę, szepcze. Czujesz jaka jest ciasna, nieprzywykła do takich rozmiarów? Pieść mój tyłeczek, tak, dobrze... Lubisz mój tyłeczek? Lubisz jak cię dosiadam? Przytakuję. Ona opiera dłonie na moim brzuchu. Pieść mi cycki, mówi. Biodrami porusza rytmicznie w tył i w przód. Mocno. Energicznie. No, no, jęczy, daj mi, daj mi...
Ciało wygina się do tyłu. Oczy zachodzą mgłą. Wargi drżą. Soki po raz kolejny zalewają podbrzusze. Strugi rozkosznej wydzieliny spływają... drży w konwulsjach. Z głębi, z mrocznych otchłani, wydobywa się jęk...
I co? Pyta opadając na materac. Zdyszana. Piersi unoszą się ciężko. Czarne włosy łonowe są mokre. Krople potu perlą się na delikatnej skórze... Nic, dopowiadam, nuda.
Jest zaskoczona. Nie doszedłeś? - pyta z niedowierzaniem. Nie, niestety, odpowiadam, za mało granic przekroczyłaś. Cień smutku osadza się na jej twarzy. Zależało jej, myślę, tylko nie wiem dokładnie na czym. Nie było tak źle, pocieszam, ale zbyt normalnie. Zbyt sztampowo. Muszę cię jeszcze sporo nauczyć. Spogląda pytająco. Praca tutaj, mówię chłodno, nauka u mnie w domu, dwadzieścia procent dla mnie, od jutra. Albo podawaj kawę i uprawiaj to, co nazywasz seksem. Wybór należy do ciebie. Masz minutę na odpowiedź.
Zgadzam się, szepcze.
Wstaję. Erekcja jeszcze nie opadała. Ona patrzy w milczeniu. Chcesz jeszcze mnie ruchać? Dziś wystarczy. Ale... ale nie doszedłeś... co ja zrobiłam źle. Starałam się. Nie lubisz jak kobieta mówi? To nie to, odpowiadam. Po pierwsze, wyszłaś od założenia, a nie od poznania: mężczyzna lubi, każdy mężczyzna lubi. Po drugie... po drugie, to nie do końca twoja wina. Masz z tym problemy? Z dojściem?
Podchodzę bliżej. Spoglądam jej w oczy. Z trudem wytrzymuje spojrzenie. Jutro, szepczę, jutro ci pokaże, czym jest seks, który lubię. Nie jestem młodzianem, który spuszcza się z samej radości penetracji. Ona przełyka nerwowo ślinę. Delikatnie gładzę ją po policzku. Nie jest brzydka. Ma możliwości. Może uda się jej ugasić mój płomień. Może, dzięki niej, wreszcie zasnę, którejś nocy, snem spokojnym, syty jak niemowlę.
Jutro rano, u mnie, podaję jej wizytówkę. Lepiej mnie nie zawiedź. Myślisz, szepcze, że miałam ciebie spotkać? Jutro się okaże, odpowiadam. Spokojnie patrzę jak się ubiera. Podsycam płomień. Chciałbym w nim spłonąć. W tym momencie rozumiem, co skrywały jej oczy. Liczyła, że spłonie. Może, mówię wolno, spłoniemy razem. Uśmiecha się delikatnie. Teraz wiem, że przyjdzie. Przed czasem, otoczona płomieniami.
Jak Ci się podobało?