Nowa nadzieja
6 listopada 2013
17 min
A może to ja nie dorosłam do swych lat?
Przechadzałam się w jedną i drugą stronę wzdłuż przystanku autobusowego, podczas gdy różne myśli krążyły mi po głowie.
Przede wszystkim: co ja właściwie robię? Dlaczego tracę czas na ludzi których nie znam, z przyczyn które uznaję za idiotyczne? Koleżanka koleżanki biorąca ślub? I to miał być powód dla którego zawalam wolną sobotę? Mam gdzieś śluby i wesela ludzi którzy mnie nie obchodzą! No, ale przecież nie wypada nie iść skoro prosili. Chociaż, kto prosił? Panna młoda? Nie! Jej znajoma, która pełni funkcję świadka i najwyraźniej uznała, że im więcej ludzi na ślubie tym lepiej. Nawet jeśli będą to takie indywidua jak ja, które nie znają osobiście państwa młodych. Ale, co tam. Im nas więcej, tym weselej. A potem można się pochwalić: „Na moim ślubie było dwieście osób”! Ale po co to komu? Do statystyk? A może chodzi o to, że będzie można pochwalić się wszystkim wokół, a zwłaszcza tym, którzy na ślub nie zostali zaproszeni?
Poczułam się jak pionek w grze, która toczy się za moimi plecami, a której nie jestem w stanie w żaden sposób przerwać. Ale nie to było najważniejsze. Bardziej niż bycie nic nieznaczącą postacią na scenie czyjegoś życia zirytował mnie inny fakt.
Miałam dwadzieścia siedem lat, a to był piąty ślub w tym roku na który się wybierałam. Na litość, czemu to ludziom tak do szczęścia potrzebne?! Mieć mniej niż trzydzieści lat – to przecież najwspanialszy wiek jaki można sobie wyobrazić! Człowiek jest wciąż młody, a jednocześnie już nieco doświadczony. Ma za sobą mniej lub bardziej udane związki, wie do czego dążyć a czego unikać. I właśnie w takiej sytuacji się znajdowałam! Wciąż chciałam czerpać z życia pełnymi garściami! A że nie byłam już mającą nieskończoną ilość wolnego czasu studentką, tylko pracującą na pełny etat kobietą? Jakie to miało znaczenie?!
Cóż, jakkolwiek dla mnie żadne, tak dla większości osób z mojego otoczenia – wiążące. Z przerażeniem odkryłam, że gros moich znajomych marzy o jednym – ślubie, mieszkaniu, rodzinie, dziecku, ciepłych kapciach i budzeniu się przez najbliższe czterdzieści lat u boku tej samej osoby. Ciekawe czy zdawali sobie sprawę, że w skład tego pakietu wchodzi też niemalże dożywotni kredyt.
W każdym razie, czułam się jak wśród dinozaurów. Nie potrafiłam zrozumieć, co im wszystkim odbiło! Czy zakończenie studiów i zbliżanie się do trzydziestki miało oznaczać rezygnację z siebie? Nie zamierzałam na to pozwolić! Problem polegał na tym, że wśród znajomych zaczęłam być odbierana jako niedojrzała, jakbym na nowo stała się dzieckiem... A przecież ja tylko chciałam żyć jak dotychczas! Nie zamierzałam poświęcić reszty życia na grzebanie się w pieluchach i ratach kredytu hipotecznego! Dlaczego wszyscy mieli inne zdanie?! Tak chciałam jeszcze coś osiągnąć, jeszcze coś przeżyć, a tymczasem otoczenie ujawniało się jako kula u nogi, która chce ściągnąć mnie na dno oceanu życia.
Chciałam wierzyć że to co wyznaję jest słuszne, ale jak tu wierzyć, kiedy postawa wszystkich wokół skutecznie mnie do tego zniechęcała? Dziady, wszędzie dziady!
Ze złości kopnęłam leżącą najbliżej kupkę liści i trafiłam w zasypaną nimi gałąź. Przeleciała dobre kilka metrów i wylądowała na środku jezdni. Szczęście, że akurat nie jechał żaden samochód.
- Niech to szlag! – krzyknęłam odruchowo. Kilka osób spojrzało na mnie dziwnie, ale nie dbałam o to. Wręcz przeciwnie, czułam przemożną potrzebę wykrzyczenia całemu światu co sądzę o jego zdziadzieniu i chęci bycia dorosłym za wszelką cenę.
***
Oszukała mnie żona. Oszukało mnie życie.
Właśnie mijała kolejna miesięcznica śmierci mojej towarzyszki życia. Szesnasta, by być dokładnym. Dokładnie rok i cztery miesiące wcześniej wróciłem do domu i zastałem ją na kanapie martwą, z rozsypanymi tabletkami wokół i kartką w ręce o treści „Wybacz”.
Ale nie wybaczyłem jej i prawdopodobnie nigdy nie będę do tego zdolny. Wiele byłem w stanie znieść, ale chciałem gwarancji jednego – że nigdy mnie nie opuści. Pokornie znosiłem wszystkie lata jej depresji, całe lata bez współżycia, uznając że mogę się dla niej poświęcić w imię miłości. Bo kochałem ją przez cały czas i byłem w stanie wytrzymać wszystko do końca życia. Postawiłem jednak jeden warunek, na który ona przystała: że nigdy nie odejdzie, w ten czy inny sposób. Chciałem mieć poczucie, że wszystko co robię ma sens. Że dzięki mnie przeżyje życie spokojnie, że będę dla niej wsparciem. Nie mogłem wyobrazić siebie na przykład kilka lat przed pięćdziesiątką, który zostaje samotny i zgorzkniały. Nie chciałem – i nie zamierzałem – być samotny przez resztę życia.
A tymczasem tak właśnie się stało! Wszystkie moje obawy ziściły się. Popełniła samobójstwo w zeszłym roku, w wieku czterdziestu sześciu lat, po dwudziestu dwóch latach związku. Związku który trwał od czasów studiów. Zostawiła mnie samego. Leżała spokojna na kanapie podczas gdy ja przyjmowałem do wiadomości że następne lata spędzę w samotności. Bo nie łudziłem się że tak właśnie będzie. Dzisiaj miałem kolejny rok więcej, czyli czterdzieści siedem lat na karku i zero perspektyw na przyszłość.
To że mnie zostawiła, to jedno. Ale to że oszukała...
Nigdy jej tego nie wybaczę. Czemu więc jechałem, jak co miesiąc, na jej grób? Chyba z przyzwyczajenia...
Usłyszałem świst i trzask. Jakaś gałąź ni stąd ni zowąd przeleciała kilka metrów i skończyła lot na ulicy. Po chwili ktoś krzyknął. Ki diabeł?...
Wychyliłem się za wiatę i ujrzałem wyraźnie rozeźloną kobietę.
***
No i na co ten facet się gapił?!
- No co? Krzyknąć nie można?! – wykrzyczałam, nomen omen, w jego stronę.
- A kto powiedział, że nie? – odpowiedział spokojnym, wręcz flegmatycznym tonem. Niesamowite, ledwo co myślałam o dziadach i masz – spotkałam jednego z nich. Ubrany w garnitur, w ręce trzymał bukiet jakichś kwiatów... Następny baranek jadący na ślub?!
- No to na co pan się gapisz?!
- Po prostu się zastanawiam, co takiego zrobiła pani ta gałąź że tak ją pani potraktowała.
Nie, no po prostu nie, jeszcze kazania będzie mi prawił...
- Leżała w kupie liści to poleciała! No i coś się stało?! Nie wydaje mi się! Pilnuj pan swojego nosa!
- Jak pani chce. Tylko następnym razem podczas takiej akcji radzę uważać na buty.
Moje buty!...
Spojrzałam w dół powoli, przeczuwając najgorsze. I najgorsze się stało. Czubek prawego obcasa zdarł się doszczętnie. Zacisnęłam pięści i bezgłośnie wypuściłam wiązankę najgorszych przekleństw jakie wpadły mi do głowy, wciąż patrząc na obuwie, które teraz nadawało się już najwyżej do lumpeksu.
- Chyba nie przyjmą ich do reklamacji – dotarł mnie głos z prawej strony, znacznie bliżej niż mogłam się spodziewać. Obróciłam się. Facet stał tuż przy mnie, musiał podejść podczas mojego ataku niemej furii.
- Domyślam się – cedziłam słowa przez zaciśnięte zęby, będąc na granicy kolejnego wybuchu. – Zresztą, to nieważne! Ja ich potrzebuję teraz! Jadę na ślub!
- Na ślub? Pani wybaczy, nie wiedziałem, moje gratulacje! Ale autobusem? Chociaż... to ma sens. Będzie pani mogła powiedzieć że podjechała wielkim wozem z szoferem.
Spojrzałam w jego twarz, po czym parsknęłam śmiechem. No, nie da się ukryć, to mu się udało. Kto by pomyślał, że tacy starzy ludzie mają takie poczucie humoru? Chociaż... starzy? Chyba niesprawiedliwie go oceniłam. Początkowo wydawało się że siwizna pokryła jego głowę, ale po bliższym przyjrzeniu widać było że tylko przyprószyła tu i ówdzie jasnobrązowe włosy. Zresztą w ogóle miał bujną czuprynę, nigdzie nie widziałam śladów łysienia. Zmarszczki? Hm, były, ale po namyśle musiałam stwierdzić że tylko dodawały mu uroku. I te seledynowe oczy, zdecydowanie do niego pasowały... Poza tym był gładko ogolony i dobrze pachniał. Do tego był wysoki... Ile ten człowiek mógł mieć lat?
Otrząsnęłam się jednak, przypominając sobie ostatnie wypowiedziane przez niego zdanie.
- Spokojnie, to nie jest mój ślub... na szczęście – dodałam machinalnie, na co on tylko się uśmiechnął. Ale pan... Wygląda pan jakby też się wybierał na jakąś ważną uroczystość?
Jeszcze nigdy nie widziałam żeby człowiek tak się zmienił w ułamku sekundy. Uśmiech zszedł mu z twarzy, pozostawiając po sobie wyraz wielkiego smutku i pustki. Miałam też wrażenie, że lekko zadrżała mu broda. Opanował się jednak i przemówił normalnym tonem.
- Nie... nie, na ślub nie... Powiedziałbym że wręcz przeciwnie... Ale to bez znaczenia. Michał – niespodziewanie wyciągnął rękę, którą po chwili uścisnęłam.
- Jowita.
***
No proszę. Jakie niestandardowe, a ładne imię. Podobnie jak ładnie prezentuje się jego właścicielka, pomyślałem. Ta prosta, kremowa sukienka doskonale na niej leżała, uwypuklając co należy. Całkiem przyzwoitych rozmiarów biust, wyglądająca na miękką pupa i odsłonięte od połowy ud nogi, całe szczęście że nie cienkie jak zapałki a wyjątkowo zgrabne i długie. Była całkiem wysoka, tylko trochę niższa ode mnie, tak że musiałem spojrzeć lekko w dół by przyjrzeć się jej twarzy, skrytej nieco za kaskadą hebanowych włosów. Odnalazłem brązowe oczy i stwierdziłem, że pasują tak do włosów jak do cery, która była zauważalnie ciemniejsza niż u większości codziennie mijanych kobiet. Taka opalenizna w październiku? Albo korzystała z ofert solarium albo po prostu trzymała ją od lata.
I była młoda... A ja tak dawno nie rozmawiałem z młodą, piękną kobietą... Ile ona mogła mieć lat? Szkoda że kobiet nie można zapytać o taką rzecz wprost.
- W każdym razie – przerwałem chwilowo panującą ciszę – musimy coś zrobić z tym butem. Mam pomysł, ale może on ci się nie spodobać...
- Tak? – wyraźnie ją zainteresowałem. Ucieszyło mnie to.
- Moja sąsiadka była ostatnio na ślubie. Ma mniej więcej twój rozmiar stopy, tak mi się wydaje. Moglibyśmy spróbować pożyczyć od niej obuwie, jeśli tylko będzie w domu. I tak jest mi winna przysługę.
Czekałem w napięciu na odpowiedź.
- Dlaczego miałoby mi się to nie spodobać? – spytała wreszcie, zdziwiona.
- No, wiesz – urwałem zdanie w połowie, ale widząc że nie wie, kontynuowałem. – Myślałem że kobieta lubi mieć wszystko nowe, wyjątkowe i tak dalej.
- Mi to obojętne. To przecież nie jest mój ślub. Zresztą, i tak nikogo nie będzie obchodziło jak wyglądam.
Takiej odpowiedzi po kobiecie stanowczo się nie spodziewałem. W pewien sposób mi zaimponowała.
- Więc się zgadzasz?
- Czemu nie. Najwyżej się trochę spóźnię, wejdę cichcem do kościoła czy coś takiego. Idziemy? Ale chwila – przerwała i przestraszyłem się że się rozmyśliła. – Czy ty nie spóźnisz się do... w miejsce w które się udajesz?
- Nie – zaprzeczyłem szybko i gwałtownie. Może zbyt szybko i zbyt gwałtownie. Musiałem to naprawić; uśmiechnąłem się więc najszerzej jak tylko potrafiłem na wspomnienie zmarłej żony. Przyszło mi to zadziwiająco łatwo. Z pewnością była to zasługa kobiety stojącej przede mną – Chodźmy więc. Mieszkam niedaleko.
I ruszyliśmy w stronę mojego mieszkania.
***
Sąsiadka o podobnym rozmiarze stopy, dodatkowo winna przysługę. Aha, jasne, już to widzę. Skubany po prostu chciał mnie zaciągnąć do siebie. Ale spodobało mi się to. Taka szybka reakcja świadczyła o tym, że ma fantazję i potrafi improwizować. Ciekawe co wymyśli gdy już do niego dotrzemy. W każdym razie, zapowiadało się znacznie bardziej interesująco niż byłoby w kościele, podczas podziwiania łez szczęścia rozlewanych nad składaną przysięgą małżeńską.
Po kilku minutach przekroczyliśmy próg mieszkania znajdującego się na szóstym piętrze jednego z pobliskich bloków. Od razu przyszło mi do głowy, że musi być kawalerem. Lokal miał jakieś trzydzieści metrów kwadratowych a w jego centralnym miejscu stał telewizor. Mieszkanie było jednak zadbane, czym zaprzeczało stereotypowi starego kawalera. O ile nim był. Najdziwniejszy jednak był wypełniający je zapach.
- Ciasto? – zagaiłam ściągając nienadające się już do użytku obuwie. Potwierdził.
- Tak jest. Zdziwiona? Ha, widzę że zdziwiona – dobrze odczytał wyraz mej twarzy. – Ciekawe jak ci zasmakuje!
Usiedliśmy na kanapie. Nie mogłam powiedzieć, że usiedliśmy w dużym pokoju, bo całe mieszkanie składało się właściwie z jednego pokoju, czyli przedpokoju połączonego z kuchnią (swoją drogą, kto to wymyślił?) wychodzącego szerokim przejściem na resztę lokalu. Spojrzałam przez okno i zafascynowała mnie widoczna stąd przepiękna panorama osiedla. Zachodzące słońce wlewało jesienne promienie do środka, tworząc ciepły nastrój.
Jakby na potwierdzenie tego, pod mój nos podetknięty został kawałek jabłecznika. Smakował wybornie; przez chwilę jedliśmy w milczeniu. Po skończonym posiłku mój gospodarz stwierdził że odwiedzi sąsiadkę w poszukiwaniu butów i wyszedł z mieszkania. Zostałam sama. Ciekawiło mnie ile czasu zajmie mu odegranie tej komedyjki. Stawiałam na minutę. Odmierzałam ją na wiszącym na ścianie zegarze i rzeczywiście, po niecałych sześćdziesięciu sekundach wrócił. Oczywiście bez butów.
- Klapa. Nie ma jej w domu. Dobijałem się kilka razy, ale nikt nie otwierał.
Obróciłam się ku niemu. Chciałam coś zrobić, ale na dobrą sprawę nie wiedziałam co. Zdemaskować go? Powiedzieć „daj spokój, po co te żarty”? A może uśmiechnąć się z politowaniem i zaszczebiotać „ojej, co ja teraz zrobię”?
Powstałam z miejsca. Nie podziękowałam jednak za ciasto. Właściwie nie odezwałam się ani słowem. Zamiast tego podeszłam do niego, spokojnie i pewnie. Nie uśmiechałam się; minę miałam neutralną, jakbym robiła coś całkiem normalnego. Obserwował mnie z zainteresowaniem, był wyraźnie ciekaw co zamierzam zrobić. Ja tymczasem dokonywałam wszystkiego machinalnie.
Stanąwszy tuż przed nim spojrzałam mu głęboko w oczy. Dostrzegłam w nich ten sam spokój który musiał gościć w moich. Nie był zdenerwowany, jako i ja nie byłam. Wszystko wydawało się takie normalne, takie rzeczywiste. Nie czułam się jak we śnie, nie wyobrażałam sobie że lecę do niego jak na skrzydłach. Po prostu byliśmy, dwoje ludzi którzy spotkali się przypadkiem. Ale to mogło prowadzić do wszystkiego.
Wyciągnęłam rękę i dotknęłam jego policzka. Był zadziwiająco miękki; w ogóle całą twarz miał zadbaną. Przejechałam po nim kilka razy ręką. Nie zadrżał, nie wykonał żadnych gwałtownych ruchów. Po prostu patrzył na mnie i dawał się dotykać.
- Ile ty masz lat? – Spytałam, może trochę za obcesowo, ale nie przejął się tym.
- Czterdzieści siedem – odpowiedział, ciszej niż zwykle przemawiał. Czyżby się tego wstydził? Absolutnie nie było czego. Gdyby wszyscy mężczyźni w jego wieku byli tak zadbani...
- Czterdzieści siedem – powtórzyłam, jakbym pierwszy raz słyszała tę liczbę. – Piękny wiek. Ja mam równe dwadzieścia mniej – wyprzedziłam pytanie, które zadawane kobiecie zawsze uważa się za niezręczne.
- Dwadzieścia siedem lat – powiedział z lekkim rozrzewnieniem. To dopiero jest piękny wiek.
Wtedy go pocałowałam. Po prostu zbliżyłam usta do jego ust i pocałowałam. Zamknął oczy, ja także. Objęłam tę przystojną twarz w obie ręce i pozwoliliśmy wargom trwać w złączeniu a językom tańczyć, smakując się nawzajem. Stwierdziłam że nie czuję zapachu płynu po goleniu; może ogolił się rano i wywietrzał? Ale jakie to miało znaczenie... Czułam zapach jego ciała i było to doznanie niewątpliwie znacznie przyjemniejsze.
Czułam zapach i smak prawdziwego, dojrzałego mężczyzny...
***
Czułem zapach i smak pięknej, młodej kobiety...
Niesamowite. Czułem się jakbym całował się pierwszy raz w życiu. Właściwie, przez ostatnie lata robiłem to tak rzadko, bo przecież żona nigdy nie miała ochoty...
Odrzuciłem myśli o niej. Teraz się nie liczyła. Teraz ważna była tylko ta młoda, cudowna istota stojąca przede mną. Smakowała młodością, czystą i wspaniałą, i tak też pachniała. Nie myślałem że kiedykolwiek dane mi będzie jeszcze odczuć to doznanie. Wyleczyłem się ze złudzeń, a tymczasem to się działo. I było takie realne. W tej chwili czułem doskonale całym sobą... że żyję.
Objąłem ją w biodrach, w odpowiedzi na co zarzuciła mi ręce na szyję i całowaliśmy się jeszcze przez parę chwil. Po jej reakcjach – coraz bardziej namiętnych ruchach językiem – wywnioskowałem, że jeszcze nie zapomniałem jak to się robi. Nie pamiętałem, kiedy ostatnio było mi tak dobrze...
Odsunęła się ode mnie i ponownie patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. Spoglądała na mnie z żywym zainteresowaniem. Mój wzrok musiał wyrażać podobne odczucia. Bądź co bądź byliśmy dla siebie nowi i zwyczajnie zaciekawieni sobą nawzajem.
Zaczęła rozpinać guziki mojej marynarki. Prawie zacząłem się śmiać; nigdy już nie myślałem że pewnego dnia będzie ją ze mnie zdejmował kto inny. Następnie pewnym ruchem odrzuciła ją na łóżko, by powtórzyć czynność z koszulą, uprzednio pozbywając się krawatu. Stałem teraz z nagim torsem. Wpatrywała się w porastające moją klatkę piersiową włosy, jasnobrązowe przeplatane z siwymi. I znowu jej wzrok zakrawał na spojrzenie małej dziewczynki, która zobaczyła coś po raz pierwszy w życiu i nie może się zdecydować czy tego dotknąć czy zostawić w spokoju i uciec. Ale oczywiście nie brała pod uwagę drugiej opcji. Na potwierdzenie tego, zaczęła gładzić mnie po klatce piersiowej ręką.
Ja także postanowiłem odkryć niezbadane jeszcze rejony, toteż wyszukałem na jej plecach zamek sukienki i rozpiąłem go. Opadła na podłogę, a mym oczom ukazał się widok pięknej kobiety w samej bieliźnie. Majtki i stanik były koronkowe i śnieżnobiałe. Wtedy to, coś we mnie zaczęło budzić się do życia. Było to pożądanie – zwykłe, ludzkie, cielesne pożądanie, które przez ostatnie lata wypaliło się dogłębnie i – byłem przekonany – opuściło mnie na zawsze. Tymczasem okazało się że było tylko uśpione, czekając na odpowiednią chwilę by znów dać o sobie znać.
Na potwierdzenie tego, odczułem jak krew napływa mi między lędźwie. Po chwili moje rosnące przyrodzenie zostało pochwycone przez kobietę stojącą przede mną.
- Widzę że ktoś tu nie może się doczekać? – spytała prowokacyjnie.
- Tak – tylko tyle zdążyłem odpowiedzieć, zanim mój pasek został poluzowany, a spodnie opadły w dół jak przed chwilą jej sukienka. Stałem teraz nagi, z prąciem w pełnej gotowości. Musiała być zaskoczona jego rozmiarami, gdyż podziwiała je z lekko uchylonymi ustami. Wykorzystałem ten moment i zbliżyłem się do niej, dotykając czubkiem jej majteczek. Jęknęła cicho by po chwili pozbyć się ich. Nie była ogolona, jej łono porastał lekki meszek, ale nie przeszkadzało mi to.
- Weź mnie – zaordynowała i wskoczyła na mnie, oplatając mnie nogami. Ściskając tyłek, bez ostrzeżenia wszedłem w jej szparkę. Krzyknęła z podniecenia, a ja ściągnąłem ostatni element ubioru jaki miała na sobie pozostawiony, to jest stanik. Spodziewałem się ujrzeć dorodne, brązowe sutki i nie zawiodłem się. Doprowadziłem oba do sterczenia, stymulując je na przemian językiem.
***
Jeszcze nigdy nie kochałam się z dojrzałym mężczyzną! Myślałem że eksploduję, gdy wchodził we mnie pełną długością swojego wyposażenia – a wyposażony był hojnie! Teraz ssał moje sutki, ale wydawał się trochę... przestraszony? Zupełnie jakby bał się, że robi coś źle. Chciałam uśmiechnąć się do niego i zapewnić że nie ma powodu do obaw ale nie zdążyłam, gdyż zaniósł mnie na kanapę. Usiadłam na niej, podczas gdy on stanął przede mną i zapierając ręce na oparciu zaczął mnie grzmocić. Bo inaczej nie można tego było nazwać, on po prostu posuwał mnie z całą stanowczością! Albo się bał że zaraz mu ucieknę, albo przez długi czas pościł i chciał to sobie wynagrodzić.
Pieprzył mnie doprawdy intensywnie, sapiąc z podniecenia. Ja również jęczałam, bowiem nie pamiętałam by ktokolwiek kogo kiedykolwiek spotkałam dysponował takim sprzętem. Wchodził we mnie na całą głębokość i dziwiłam się sama sobie, że jestem taka pojemna. Szkoda tylko że się nie ogoliłam! Ale chyba mu to nie przeszkadzało. Wyglądał jakby robił to machinalnie, by ulżyć sobie po długim okresie bez seksu.
Doszedł bardzo szybko. Wyciągnął ze mnie penisa i nie pytając rozlał po mnie strumień nasienia. Było go bardzo dużo, tryskało obficie przez dłuższą chwilę, zalewając mi podbrzusze i ściekając po udach na podłogę. Skończywszy, spojrzał na swoje dzieło i jakby zawstydził się z tak szybkiego końca. Roześmiałam się dostrzegając ten wzrok.
- A ja? – spytałam frywolnie i sama skierowałam paluszek ku szparce. Poczęłam się masturbować, a on ponownie przyłożył usta do mojego biustu. Obsypywał go pocałunkami, chcąc wynagrodzić zbyt szybki finał. Ale nie byłam na niego zła. W końcu, gdy zaczął całować także moją szyję, doszłam i ja. Wykrzyczałam swój orgazm na cały pokój, pobudzany dodatkowo przez język drażniący moje sutki.
Gdy skończyłam, byłam nie mniej wilgotna niż obszary ciała na których pozostawił spermę. Patrzyłam na niego przez chwilę bezrozumnym wzrokiem, aż w końcu doszłam do siebie. Wyciągnął skądś kilka chusteczek i podał mi je, bym mogła się wytrzeć. Sam stał przede mną nagi. Podziwiałam jeszcze przez kilka chwil jego pokryte jasnymi włosami ciało.
W końcu przemówiłam:
- Co powiesz na ślub?
Wyglądał na zdezorientowanego.
- Ale chyba nie nasz? – spytał przerażony. Roześmiałam się słysząc ten ton.
- Jasne że nie nasz. Może pójdziesz ze mną na ten ślub, na który szłam?
- Domyśliłem się – odpowiedział z uśmiechem. – Ale ja nie jestem zaproszony.
- Człowieku, tam będzie dwieście osób! Mało kto będzie kojarzył mnie, a co dopiero ciebie! Znajdziemy sobie jakieś miejsce przy stole, na uboczu i...
Chwila ciszy. W jego oczach znów odmalowało się pożądanie.
- I co? – spytał z nadzieją w głosie.
- A o tym przekonasz się, gdy już tam dotrzemy! – odpowiedziałam i pocałowałam go w usta. – Chyba, że naprawdę miałeś coś innego w planach – spytałam całkiem poważnie, mając na względzie odzienie w które był ubrany nim z moją pomocą się go pozbył.
- Absolutnie nic ważnego – pokręcił głową. Nie zamierzałam naciskać. – A kwiaty mogą być dla ciebie – wskazał głową na wiecheć który pozostawił na stole w kuchni.
- No wiesz? Chryzantemy?! Przecież to kwiaty dobre na cmentarz!
- Naprawdę? – wydawał się szczerze zdumiony. – W takim razie dam je sąsiadce. Jak już wróci do domu. W podzięce za to że jej nie było.
Roześmialiśmy się obydwoje. Czyli jednak była jakaś sąsiadka? Zresztą, nie miało to znaczenia. Wszystko wskazywało na to, że właśnie rodziła się nowa, pociągająca znajomość.
Jak Ci się podobało?