Nocny pociąg z rudzielcem, czyli na zdrady nie ma rady
17 października 2019
33 min
– _MK_, którego nieocenione rady pozwoliły mi uporządkować strukturę tekstu i ogarnąć motywację bohaterów. O drobniutkich cytatach nie wspomnę,
– pewnej Kobiecie o Płomiennych Włosach, która pragnie pozostać anonimowa. Ona dobrze wie, za co Jej dziękuję, choć się nie przyznaje i uważa, że bredzę.
Poniższe opowiadanie jest zdecydowanie najdynamiczniejszym i najostrzejszym, jakie wyszło spod mojej ręki. O czym uprzedzam zawczasu, żeby nie było zaskoczenia. Ponadto spróbuję w nim odpowiedzieć, jak daleko może posunąć się dwoje nieznajomych, postawionych nerwowo pod ścianą, którzy spotykają się w wyjątkowo sprzyjających pewnym wydarzeniom okolicznościach. Na ile celnie, oceńcie sami i skomentujcie!
Jednocześnie zachęcam do zapoznania się z wersją zremasterowaną, pozbawioną błędów i niedociągnięć, a jednocześnie zawierającą niepublikowaną wcześniej scenę:
https://www.pokatne.pl/opowiadanie/pasierbica-czyli-w-roku-2020-wciaz
Nie, w żadnym wypadku nie jestem zdenerwowany, zestresowany, czy choćby roztrzęsiony. Jestem oazą spoko… ni chuja! Rozsadza mnie wszechogarniające, namacalne wręcz wkurwienie. Bryzgam gniewem niczym doprowadzony do wrzenia wulkan, czekający na byle pretekst do erupcji. Roznosi mnie już od ponad tygodnia, gdy oznajmiono mi w wielkiej łaskawości, że mam jechać na podpisanie ważnej umowy z jeszcze ważniejszym klientem. Bo kolejny z teoretycznie niezastąpionych przydupasów dyrektora zawalił i w ostatniej chwili ktoś musiał dokończyć jego pracę, a ja akurat nieopatrznie przebywałem w pobliżu. Zgłosiłem się więc na ochotnika, by nie tylko ogarnąć astronomiczny chaos w dokumentach, ale i jechać na drugi koniec kraju. Udając z przyklejonym do ryja uśmiechem, że mam pojęcie, czego dokładnie dotyczy kontrakt i na co mogę sobie pozwolić przy negocjacjach.
Gdybym jeszcze mógł po powrocie do domu usiąść spokojnie, zrelaksować się i wypocząć, ale nie! Bo jeden syn poszturchał się z kolegą i zaraz wielkie lamento! Ileż razy ja sam wracałem ze szkoły z obdartymi pięściami, względnie nosem, i nikt rejwachu nie robił? Bo drugi chłopak, najwyraźniej zazdroszcząc pierwszemu atencji, postanowił wleźć na płot i widowiskowo z niego spaść. Wprost w wypielęgnowany żywopłot sąsiada. And last, but not least, bo żona. Mająca niezwykle ważne plany, polegające na zakupach i ploteczkach ze znajomymi. A ten wstrętny chłop wszystko jej zepsuł, zakopując się po uszy w stosach papierów, podlewanych litrami kawy! Nie, żebym wyszedł na stereotypowego faceta, myślącego tylko o jednym, ale… dziewięć? Bite dziesięć dni bezczelnego odmawiania bliskości nie jest najlepszym, co teoretycznie kochająca współmałżonka może w takiej sytuacji uczynić.
Jakby tego było mało, czeka mnie całonocna podróż. Mówiłem, przekonywałem, prawie błagałem, żeby nie musieć się tak tłuc, ale nie! Bo firmie nagle się przypomniało, że istnieje genialny wynalazek zwany wagonem sypialnym, dzięki któremu oni zaoszczędzą na kosztach hotelu, a ja na czasie. Taaa… O tyle dobrze, że mam zarezerwowany najlepszy dostępny na tej trasie przedział typu double i jeśli trafię na jakiegoś idiotę, to tylko jednego.
Wzbiera we mnie ledwo hamowana ochota, by się na kimś wyżyć, ale jak na złość: taksówkarz okazuje się miły, dworzec czysty, a skład podjeżdża punktualnie. Targam walizy po schodkach i korytarzu, zatrzymuję się przed drzwiami przedziału, pociągam za klamkę i… Wita mnie nie najszczuplejsza trzydziestokilkulatka z rudawymi włosami spiętymi w niedbały kok, ubrana w porozciąganą, pasiastą bluzę i ze zdecydowanie zbyt dużymi, ciemnozielonymi oprawkami.
– O przepraszam panią, szukam numeru…
Ale wszystko się zgadza. Ona patrzy na mnie, ja na bilet, ona na plakietkę na drzwiach, aż w końcu ja rzucam soczystą kurwą w bliżej nieokreśloną przestrzeń i wołam konduktora. Jak się okazuje, także płci ładniejszej.
Parę telefonów i kilkanaście zdań później wiemy już wszyscy, że sytuacja jest patowa. I ja i rudzielec mamy ważne bilety w tym samym przedziale i na tej samej trasie. Najwidoczniej sekretarka w swej niezmierzonej inteligencji zarezerwowała bilet bez określenia płci (lub na siebie samą, kto ją tam wie?), ewentualnie jakiś kolejowy chochlik postanowił zrobić wszystkim psikusa. A ani mnie, ani okularnicy nie ma dokąd przenieść, bo wszystkie pozostałe miejscówki są zajęte. Zastanawiam się, w jaki sposób wybrnąć z zamieszania nie mordując nikogo postronnego i wówczas głos zabiera ma współtowarzyszka niedoli.
– Pani mundurowa, a co gdybym zgodziła się na podróż z obecnym tu panem? Mnie on nie będzie przeszkadzał, a z tego, co widzę – zwraca się bezpośrednio do mnie – wysiadamy na sąsiednich stacjach. Więc jeśli tylko nie będzie miał nic przeciwko dzieleniu przedziału z kobietą, na pewno się dogadamy!
Konduktorka marudzi coś jeszcze o przepisach i tym podobnych pierdołach, ale ostatecznie dochodzi do jedynego słusznego wniosku, że i tak nie ma innego wyjścia. I szybko oddala się nerwowymi kroczkami, udając, że nigdy jej tu nie było.
– Z góry przepraszam za niedogodność, ale obiecuję pani, że postaram się w niczym nie uwłaczać swą nieplanowaną obecnością – tłumaczę się niezgrabnie, wciągając bagaże do przedziału – jestem zmęczony i szybko się położę.
– Nie ma sprawy, czasami nic nie dzieje się tak, jakbyśmy tego chcieli – filozoficznie odpowiada tycjanowy koczek, wyciągając rękę ozdobioną paznokciami pod kolor okularów – a w ogóle to żadna pani. Proszę mi mówić Mirella!
Jestem na tyle zmęczony, wręcz nieprzytomny, że zdążam już tylko opróżnić duszkiem butelkę wody, dyskretnie się przebrać i mimo wyraźnych prób zagajenia rozmowy, zawinąć w przekrochmaloną kołdrę. Może i chciałbym jeszcze niezobowiązująco pogawędzić, zwłaszcza że Mirella wydaje się całkiem miła i (co udowodniła) uczynna, lecz oczy same mi się zamykają. Ignorując nie tylko irytujący hałas pociągu, ale i nie najciszej krzątającą się sąsiadkę, momentalnie odpływam.
Wstać? Nie wstać? Chęci chęciami, ale zdecydowany nadmiar płynu wypity przed snem daje o sobie znać wzmożonym parciem na wizytę w toalecie. Uchylam powieki, dostrzegając półleżącą naprzeciwko Mirellę, rozjarzoną zimnym blaskiem laptopa, którego jedną ręką podtrzymuje na kolanach. A drugą…
Jestem aż tak rozkojarzony, czy może dopowiadam sobie zbyt wiele? Dyskretnie przecieram oczy dłonią i skupiam wzrok. Nie, nie mylę się! Nawet w tym świetle dostrzegam rozszerzone oczy, zaognione policzki i dłoń, gmerającą aż nadto jednoznacznie i wyjątkowo energicznie na wysokości bioder. A przede wszystkim odbijający się od gładkiego panelu za łóżkiem obraz z ekranu. Na którym widać… zaraz, bo szczegóły mi się rozmazują… Fellatio? Obciąganko? Robienie laski? Zaiste interesujące.
Wstać? Nie wstać? Oto dopiero w tym momencie jest pytanie. Niechęci niechęciami, ale naprawdę nie mam innego wyjścia. Poza tym, jeśli wsadzę łeb pod kran, może uda mi się ochłonąć. Przeciągam ręce nadto ekspresyjnie, na co skupiona do tej pory wyłącznie na sobie amatorka cyfrowej golizny w panice wyciąga rękę spod kołderki, składa laptop wpół i wyszarpuje słuchawki z uszu.
– Nie przeszkadzaj sobie – chrypię z autentyzmem godnym paradokumentów, celowo wstając bardzo powoli – ja tylko do łazienki.
Wylewam na twarz kolejne strugi lodowatej wody, starając się dojść do ładu nie tylko ze srogim burdelem opanowującym myśli, ale i dziwnym niepokojem, skupionym poniżej pasa. Mam się przyznać, co widziałem? Bez żartów! Ostatnim, czego mi trzeba, są nocne rozmowy o współpasażerskiej masturbacji. Trzeciego wyjścia nie znajduję, więc wybieram drugie w postaci udawania, że kompletnie o niczym nie wiem. Jakby nigdy nic wracam do przedziału, życzę dobranoc siedzącej w pozie najniewinniejszego niewiniątka Mirelli i wskakuję do łóżka.
Nie, to na pewno nie jest szum zza okna, skrzypienie materaca, ani cokolwiek innego poza pojękującą w jednoznacznie seksualnym kontekście kobietą. Ale wytrzymam! Dam radę! Wszystko skończy się za pięć minut. Może kwadrans. Albo dopiero nad ranem? Wcisnę głowę pod poduszkę, pomyślę o wylegujących się na plaży leniwych foczkach, względnie rozrządzie silnika o rozwartych cylindrach i dwóch wałkach rozrządu w głowicy, po czym za chwilę spokojnie zasn…
– Oooaaa! – tym razem odgłosy ekstazy roznoszą się po chyba całym wagonie.
Odrzucam pościel na podłogę i nie zważając, że mam na sobie tylko slipki i żonobijkę, staję między łóżkami.
– Mirella, czy ciebie nie poje… nie zapominasz się czasem? No co się gapisz? – wyrzucam z siebie, nie kryjąc irytacji, choć ze względu na okoliczności staram się mówić możliwie cicho. – Myślisz, że cię nie słyszę? Nie widzę, co wyrabiasz? Pogięło cię do reszty, kobieto? Mam taką propozycję, bo nie uśmiecha mi się wstawać kolejny raz: wyjdę na powiedzmy pół godzinki, ty zrobisz, co uważasz, a potem grzecznie pójdziemy lulu. A rano się ogarniemy, pożegnamy i zapomnimy o całej sprawie. O sobie nawzajem zresztą też. Pasuje?
Nie czekając na odpowiedź, wbijam się w spodnie i koszulę, wciskam bose stopy w buty, biorę telefon i bez silenia się na grzeczność trzaskam drzwiami.
Dwie podkręcone ciastem kawy później żałuję tylko jednego: że nie mam przy sobie choćby piersiówki, a najmocniejszym, co można kupić w pociągu, jest cienkie piwo. Nerwowo stukam obrączką o ekran telefonu, gapiąc się bezmyślnie na zdjęcie dwóch roześmianych chłopców w wieku wczesnoszkolnym, otoczonych czułym objęciem szczupłej, eleganckiej brunetki. Odliczam minuty do końca zapowiedzianego czasu, starając się zbytnio nie roztrząsać bieżącej sytuacji. Bo o czym miałbym myśleć? O pozornie szczęśliwym, ale dźwięczącym pusto niczym cymbał małżeństwie, w którym wszyscy żyjemy niby razem, a przecież jakże osobno? Pracy, w której stałem się może i sowicie opłacanym, ale jednak jawnym pomiotłem?
Owszem, miewam czasami ochotę jebnąć to wszystko i wyjechać w Bieszczady. Względnie na Kamczatkę. Ale przecież moje problemy nie wykraczają specjalnie poza typowe nieprzyjemności i niewygody dnia powszedniego, które znosić musi znakomita większość cywilizowanego społeczeństwa. A już na pewno nie są pretekstem do choćby hipotetycznego rozważania jakichkolwiek stosunków pozamałżeńskich. Nawet z kobietą, która nie tak wcale dawno robiła sobie dobrze dosłownie metr ode mnie.
A może jednak? Okoliczności sprzyjają mi na pewno, kandydatkę znalazłem bardzo prawdopodobnie (czy raczej sama się znalazła), co mnie więc powstrzymuje przed skokiem w bok? Jednorazowym, niezobowiązującym oraz… z czego nie jestem dumny, nie pierwszym w moim życiu. I, o ile znam siebie, nie ostatnim. Niestety.
Po upływie zapowiedzianych dwóch kwadransów od opuszczenia przedziału wracam doń z przemożną chęcią rozszarpania na strzępy każdego, kto nawinie mi się pod rękę. I zamieram w pół kroku.
Nie, nie mogę. Nazwijcie mnie, jak tylko chcecie. Słabeuszem, chwiejem, ciepłą kluchą, kimkolwiek innym. Może i jestem podstępną, zdradziecką, męską świnią, ale nic nie rozczula mnie równie mocno, jak kobiece łzy. Wylewane przez skulonego w kącie łóżka, potarganego rudzielca.
– Czy wszystko w porządku? – po cholerę pytam, skoro widzę, że nie? – Ja naprawdę nie chciałem…
Oszołomiony nagłym wybuchem histerycznego płaczu cofam się przestraszony, uderzając plecami o drzwi. Otwieram je spanikowany i biegiem rzucam się ku końcowi korytarza. Zastanawiając w międzyczasie, dlaczego jeszcze nikogo ze współpasażerów nie wkurwiły nasze nocne hałasy, i czemu hołdując wielowiekowej tradycji nie zażądał satysfakcji, obijając mi w efekcie papę?
Trzeci raz w ciągu bodaj godziny wchodzę do mojej tymczasowej sypialni. Cicho, spokojnie, starając się nie zwracać uwagi na groźne spojrzenie, wyzierające zza uchylonych drzwi sąsiedniego przedziału. Czyli jednak któś coś usłyszał… Stawiam na stoliku największą kawę i porcję słodkości, jakie udało mi się kupić, przysiadam na krawędzi łóżka i zamieram w oczekiwaniu na twój ruch, Mirello. Jeśli czujesz taką potrzebę, wypłacz się. Powiedz mi, o czym tylko chcesz, lub przeciwnie: zmilcz i do końca podróży nie odezwij się ni słowem. Wybierasz bramkę numer jeden? Twoja wola!
Niezgrabnie podaję ci chusteczkę, czekając cierpliwie, aż wytrzesz nos, oczy i szkła okularów i zaczniesz snuć opowieść. O sobie samej. O losie, który obchodził się z tobą raczej mało subtelnie i nieraz zamiast nadzieją, obdarowywał cierpieniem. O niedostatku, wręcz biedzie. O zaniedbującym cię mężu, który dawno zapomniał, czym jest nie tylko pożądanie, ale i miłość w ogóle. O upragnionym synku, wypełniającym twój świat nie tylko radością, ale też troskami i bólem. O…
Ujawniasz przede mną takie sekrety, choć przecież nie musisz, aż zaczynam czuć się niezręcznie. Co gorsza, nie jestem najlepszym słuchaczem. Przytakuję, zarzucam czasami jakimś pytaniem, ale coraz częściej gubię wątki i zaczynam uciekać myślami w kierunku pobocznych, zupełnie niezwiązanych z tematem spraw. Już-już mam zamiar ci przerwać, gdy na powrót zbaczasz w stronę relacji małżeńskich. W sposób, którego się nie spodziewałem.
– Wiem dobrze, że nie jestem taka atrakcyjna, jak kiedyś. Mocno przytyłam w ciąży, brałam silne leki na depre… złe samopoczucie. Zdaję sobie sprawę, że mężowi nie było łatwo, ale on po prostu mnie odrzucił! Odepchnął jak zużytą zabawkę, która mu zbrzydła! W chwili, w której najbardziej potrzebowałam jego ciepła, nie próbował nawet mnie zrozumieć, pomóc, wesprzeć! – nakręcasz się coraz silniej. – Rozumiesz, jakie to uczucie, gdy najbliższa osoba nie akceptuje cię w łóżku? Nie pragnie, nie dopieszcza, nie przytula? Nie mam idealnego ciała, ale czy to oznacza, że potrzeb seksualnych także? Może jestem chętna i otwarta na eksperymenty? Pragnę spełniać swoje fantazje, nawet jeśli są… odważne?
– Wybacz, Mirello – wstrzymuję twój osobliwy wywód – ale chyba mówisz mi za dużo. Jestem przecież obcym facetem i naprawdę dziwnie jest mi słuchać o preferencjach eroty… które jakie by nie były, są twoją prywatną sprawą! Przykro mi, że nie masz jak ich zaspokoić, ale w tym akurat ci nie pomogę!
Zarzucam pozornie niewinnym, podkreślonym zalotnym uśmieszkiem żarcikiem, starając się rozluźnić atmosferę. Popełniając, choć jeszcze tego nie wiem, pierwszy z serii katastrofalnych błędów.
Ożywiasz się podejrzanie i wbijasz we mnie spojrzenie wciąż zaczerwienionych oczu. Które coraz mniej mi się podoba.
– A gdybym poprosiła cię, żebyś mi jednak pomógł? Chociaż troszkę?
– Nie pytaj nawet o to! Mam żonę i dzieci! Nie będę ukrywał, że akurat nie dzieje się między nami najlepiej, ale zależy mi na nich! – przerywam jawny, wręcz bezczelny podryw, choć nie tak zdecydowanie, jak planowałem. I powinienem.
– Ja też mam męża. I dziecko. Na których także mi zależy… czasami. I co z tego? – pytasz szczerze zdziwiona, jakby nie było to dla ciebie specjalnie istotne.
– Mirella, dość! Ponownie przepraszam za przykrość, którą ci sprawiłem, ale postaw się w mojej sytuacji! Jestem przemęczony i cały w nerwach, bo jadę na ważne spotkanie biznesowe, nie wspominając o zamieszaniu z przedziałem. A tymczasem kładziesz się koło mnie i… twoje zachowanie naprawdę było mało komfortowe i przyjemne, wiesz?
– Nieprzyjemne? Jak dla kogo! – znów posuwasz się o krok za daleko, ale tym razem nie mam zamiaru cię przystopować.
– Dobrze już, dla ciebie może i było, ale mnie jakoś nie bawi widok mastur… palców… – czy nazwanie tej czynności wprost jest aż tak trudne?
– Nie podobam ci się? Brzydka jestem, prawda? – teraz toś wystrzeliła jak filip z konopi. Rakietowy.
– A co to ma do rzeczy? Powiedzmy, że nie jesteś do końca w moim typie. Bez urazy, Mirello. – niby jeszcze się bronię, ale moje myśli coraz niebezpieczniej skręcają ku „co by było, gdyby”, a na ustach znów pojawia się dwuznaczny uśmiech.
Najwyraźniej nie czujesz się zbytnio urażona, bo wstajesz z łóżka i sprawdzasz, czy zamek jest zaryglowany. Zapalasz wszystkie dostępne światła, aż oszołomiony nagłą jasnością mrużę oczy. Stajesz naprzeciw mnie, łapiesz krawędź widocznie spranej, mającej najlepsze czasy dawno za sobą koszuli nocnej i jednym pociągnięciem zdejmujesz ją przez głowę. Prezentujesz się jeszcze przez moment przodem, po czym obracasz, drepcząc w miejscu, a na koniec lekko klepiesz dłonią w wypięty pośladek. Tak samo nagi, jak i cała reszta twojego ciała. Pomijając okulary, wciąż ozdabiające nos.
– A teraz powiedz mi prawdę. Szczerze. Czy mogę jeszcze podobać się mężczyznom z takim wyglądem? Z moimi kształtami, ciałem, twarzą? – pytasz.
Niby mogłem spodziewać się rozemocjonowanej reakcji z twojej strony, ale nie aż takiej. Tym bardziej nie rozumiem, jak i dlaczego zapłakana, roztrzęsiona istotka przemieniła się w jawnie prowokującą kusicielkę. Ale skoro zapytałaś, odpowiem. A przynajmniej się postaram, bo cóż właściwie mam ci rzec, Mirello? Czy jesteś atrakcyjna? Zdaję sobie sprawę, że są gusta i guściki, a ładne nie jest to, co ładne, a co się komu podoba, więc… nie. Nieszczególnie. Obiektywnie, subiektywnie, jakkolwiek cię nie ocenię. Choć mogłabyś.
I nawet nie w tym rzecz, że się ewidentnie zaniedbujesz, czy ubierasz jak kilka rozmiarów tęższa kuzynka, która nie zauważyła, że moda na grunge skończyła się ze dwadzieścia lat temu. Powód leży znacznie głębiej. Teoretycznie masz zadatki na bycie bodaj najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek poznałem, a było ich naprawdę wiele. Praktycznie coś poszło bardzo nie tak. Jakby Stwórca starannie ułożył dopracowany w najdrobniejszych szczegółach plan i na jego podstawie opracował doskonały projekt ponętnie krągłego rudzielca. Ale zlecił jego wykonanie byle remiesze, dając mu jako tworzywo materiały trzeciego sortu. I tak właśnie, z piany morskiej… czy w tym przypadku z pianki raczej przyklapniętej, nieco już przeterminowanej i oblanej wyrobem czekoladopodobnym, zrodziłaś się ty.
Na głowie miast napuszonych, gorejących fal, sterczy ci raczej skołtuniony pęczek przywiędłej marchewki. Z grzywką. Brwi masz wyregulowane, ale chyba lewą ręką i po ciemku. Twój nos jest nieco za duży a usta, choć pociągająco kształtne, ściąga nieprzyjemny, smutny grymas. Goszczący na nich najwidoczniej na tyle często, że aż zdążył trwale odcisnąć zmarszczki w kącikach.
Jedynym, co posiadasz autentycznie ślicznego, są oczy. Ogromne, cudownie wykrojone, podkreślone gęstymi rzęsami, o tęczówkach koloru wzburzonej, morskiej toni. Wpatrujesz się nimi we mnie tak przenikliwie, że ostatecznie nie wytrzymuję nierównego pojedynku i spuszczam zawstydzony wzrok.
Zatrzymuję się dopiero na twych piersiach. Dużych, apetycznych, ukoronowanych sporymi aureolami. I wyraźnie opadłych, dodatkowo naciągających swym niemałym przecież ciężarem zmęczoną skórę dekoltu. Pod którymi odznacza się wydatny brzuch, przechodzący w ciężkie biodra i niezgrabne nogi, niemalże pozbawione wcięć na wysokości kostek.
Nie wiem właściwie dlaczego, bo widzimy się przecież pierwszy i zapewne ostatni raz w życiu, a na dodatek wcale nie mam wobec ciebie specjalnie uczciwych zamiarów, ale czuje smutek. Żal. Może nawet litość. Chciałbym ci skłamać i pocieszyć, że jesteś taka ładna, seksowna i zdecydowanie przesadzasz w samobiczowaniu. Ale nie powiem nic, czego sam nie uważam za najszczerszą, choćby nie wiadomo jak bolesną, prawdę. Niczego też wbrew sobie nie uczynię, nawet jednego, najdrobniejszego gestu.
Dlatego właśnie podnoszę się z łóżka, stając na wyciągnięcie ręki naprzeciw całkowicie nagiej, nie najmłodszej ani tym bardziej nie najpiękniejszej, praktycznie nieznajomej kobiety. Ciebie, Mirello. Rozpinam koszulę i zsuwam spodnie, zostając w samych slipach. Przez jedną, wypełnioną nerwowym wahaniem chwilę zerkam na nie, by w drugiej nie mieć już absolutnie niczego do ukrycia.
Podchodzę i obejmuję twój nadgarstek, obracając go spodnią stroną ku sobie. Oglądam niewielki tatuaż, przyuważony już w trakcie rozmowy, jakby celowo zrobiony w miejscu będącym niby na widoku, a przecież łatwym do ukrycia. Na pewno zetknąłem się już z tym symbolem, podobnym do yin yang, ale jednobarwnym i składającym się nie z dwóch, a trzech elementów, wpisanych w okrąg. I za nic nie mogę sobie przypomnieć, co dokładnie oznacza, choć mam wrażenie, że nie stanowi li tylko ozdoby.
Drugą ręką przeciągam powoli po całym twym ciele, od jasnopomarańczowej, nastroszonej kępki pomiędzy udami, przez pofałdowany boczek, po nasadę szyi. Za każdym pokonanym centymetrem nabierając pewności, że za moment wszystko się skończy. Odskoczysz spłoszona, w gniewie uderzysz mnie w twarz, zwyzywasz jak ostatniego chama i czym prędzej ubierzesz. Albo ja wreszcie stchórzę i zrejteruję haniebnie, siejąc pożałowania godne zgorszenie na korytarzu. Ale sięgam ci palcami już do szczęki, przesuwam je dalej na policzek i za ucho, zagarniając po drodze opadające swobodnie włosy, pachnące lakierem i… czyżby papierosami?
Masz lekko spierzchnięte, niespokojne usta o posmaku kawy, ciasta oraz, czego jestem już pewien, pewnego paskudnego nałogu. Jakże inne od delikatnych, zadbanych warg, którym ledwie parę godzin wcześniej obiecywałem, że nie pozostaną zbyt długo samotne. Muskając je podówczas czule. I kłamliwie.
Uderza mnie lodowata fala otrzeźwienia. Kim ja właściwie jestem i co najlepszego wyprawiam? Czy postępujące wypalenie, przemijanie starych podniet i brak nowych w jakikolwiek sposób mnie usprawiedliwiają? Jak nisko trzeba upaść, by z nieprzymuszonej woli znaleźć się o dosłownie krok od zdrady własnej żony? Czułej, pięknej, mądrej oraz, w przeciwieństwie do swego męża, wiernej? Może czasem zbyt interesownej i skupionej na dzieciach oraz karierze, ale kochającej. Pytanie, czy kochanej?
Mógłbym zrzucić winę na nerwy, gorszy nastrój, stres, ale bez przesady, nie raz bywało ze mną znacznie gorzej. Alkohol? Odpada, jestem trzeźwiutki jak prosię. Przedłużająca się, wymuszona przez wspomniane humory wspomnianej żony przerwa w pożyciu? A co ja, królik w rui jestem, że myślę tylko o pierdo… I to jeszcze z kim? Przecież gdybym zobaczył cię na zdjęciu, Mirello, albo nawet poznał w bardziej typowych okolicznościach, nie zwróciłbym na twą osobę większej uwagi. A przynajmniej nie zbytnio pozytywnej. Tymczasem nie mogę przestać na ciebie patrzeć, myśleć o tobie i wyobrażać, jak…
Przerywam pocałunek, słysząc świszczący oddech, przebijający się przez miarowy stukot kół. Wciągam do płuc ciężkie powietrze, wysycone duszącym aromatem tanich perfum, potu i żądzy tak namacalnej, że wżera mi się w pory skóry.
Wbijam palce obu dłoni głęboko w twój miękki tyłek i na powrót przysiadam na łóżko, ciągnąc cię za sobą. Jesteś sporo cięższa, niż przewidywałem i najwyraźniej jeszcze bardziej napalona. Bez najmniejszego słowa zachęty obejmujesz mnie za szyję i przytulasz mocno, wciskając mą twarz w swój biust. Choć właściwie nie zaczęliśmy nawet porządnej gry wstępnej, dyszę głośno wprost w ściśnięte ramionami piersi, czując, jak napierasz na mnie nie tylko nimi, brzuchem czy udami. Osaczasz mnie swą wabiącą lepkością, niczym doświadczona łowczyni, kusząca zdezorientowaną, nieświadomą zagrożenia ofiarę, obietnicą rozkoszy absolutnej.
Jeśli teraz cię nie odepchnę, nie wstanę i się nie ubiorę, nic mnie już nie powstrzyma.
– Mirello – zaczynam nerwowo, czując narastającą gulę w gardle – jeśli teraz nie wstanę i się nie ubiorę, nic mnie już…
Spoglądam w twe oczy, chcąc podkreślić wagę deklaracji kontaktem wzrokowym. I popełniam kolejny błąd. Być może największy od momentu wejścia do pociągu. Na peron. Wyjścia z domu. Zgodzenia się wyjazd. Tylko czy na pewno? Może to nie jest błąd? Albo ja z pełną premedytacją chcę go popełnić?
– Zdajesz sobie sprawę, co to znaczy, że mąż mnie nie zaspokaja? – przerywasz mi znacznie pewniejszym tonem, niż mój własny. – I nie akceptuje moich skłonności? Jestem nieustannie napalona i tak rzadko mogę dać ujście swym żądzom… Ja lubię ostro, rozumiesz? Chcę, żeby mężczyźni mnie wykorzystywali! Mocno, brutalnie, bez litości. Pragnę tego! Sprawia mi przyjemność, kiedy mnie biją. Duszą. Drapią. Gryzą. Uwielbiam, jak wciskają swoje wielkie, nienasycone chuje w moją spragnioną pizdę, w gardło, w…
Jakim cudem w ciągu kolejnych paru chwil z może i prowokatorki, ale jednak tylko prowokującej, stałaś się… kim? I jak mam nazwać ową sytuację, rzeczywistość, efemeryczną relację między dwojgiem przypadkowych nieznajomych, do której najwyraźniej dążysz? Przychodzą mi do głowy różne pojęcia, od masochizmu i uległości, po sadyzm i dominację, ale co właściwie o nich wiem? Poza suchą, encyklopedyczną definicją i zapewne mocno przekłamanym obrazem, zbudowanym przez wątpliwej jakości czytadła (i kręcone na ich podstawie filmidła) dla znudzonych gospodyń domowych, niewiele. Co najwyraźniej doskonale zauważasz w wyrazie mej twarzy. Milkniesz na moment, jakbyś zastanawiała się, czy jeszcze coś dopowiedzieć, ale boisz się reakcji.
– Albo teraz, w tym przedziale, weźmiesz mnie na wszelkie możliwe sposoby albo wypier…
Zrywam się cały roztrzęsiony, mokry od potu, w panice boleśnie uderzając nadgarstkiem o bok łóżka. Otwieram oczy i chaotycznie rozglądam się dokoła, sprawdzając, czy przebywam w dokładnie tym samym miejscu, stanie i towarzystwie, w którym się położyłem. Widzę nad głową półkę z własną walizką, obok zaciemnione okno, a naprzeciwko, oświetlone słabiutką lampką sufitową, drugie posłanie. Puste, przykryte wyraźnie używaną, byle jak złożoną pościelą. Wciąż nie będąc do końca pewnym, co się dzieje, odrzucam kołdrę i sięgam ręką do majtek.
Są na swoim miejscu. Czyste i pachnące. Oddycham z ulgą. Rozumiem: zmęczenie, stres, nietypowa sytuacja… ale taki sen, czy raczej koszmar, to już jakaś gruba przesada! Nigdy i nigdzie więcej, choćbym musiał tłumaczyć się szefowi, używając środków przymusu bezpośredniego, nie pojadę nocnym pociągiem! Zwłaszcza takim, którym podróżują puszyste, nieprzesadnie ładne rudzielce.
Przeciągam palcem po zdjęciu dwóch cudownych urwisów i ich fantastycznej matki, sprawdzając godzinę. Jest nieco zbyt wcześnie, ale może i dobrze? Prysznic, solidne śniadanie, ostatnie przejrzenie najważniejszych dokumentów przed spotkaniem… i koniecznie telefon. Długi i wyjątkowo osobisty.
Chciałbym powiedzieć sobie, wam i wszystkim pozostałym zainteresowanym, że finalnie cała historia okazała się tylko wytworem mej rozchwianej wyobraźni. A jedynym, czego pragnę, jest jak najszybszy powrót do domu. Bardzo bym chciał. Ale nie mogę.
– Powtórz to! – żądam od ciebie twardo.
– Ale co dokładnie? – jesteś autentycznie zaskoczona.
– Wszystko! Tak, jakbyś mówiła wprost do mnie. – uściślam.
– Weź mnie jak nikogo wcześniej! Wyżyj się za wszystkie czasy! – podnosisz głos, aż mając na uwadze komfort pozostałych podróżnych, muszę cię przyhamować. – Potraktuj jak ostatnią szmatę i uderz, a gdybym wrzeszczała, zatkaj mi usta! Najlepiej własnym fiutem! Zajedź we mnie jednego kondoma, drugiego, trzeciego jeśli będzie trzeba! Przerżnij na wylot moją nienasyconą pizdę, rozochoconą dupę, lubieżne wargi! – nagle chichoczesz, jakbyś powiedziała coś wyjątkowo zabawnego. – W tej właśnie kolejności, a potem powtórz wszystko jeszcze raz! A jak już poczuję się zaspokojona, to…
– Bądź więc tak miła – wchodzę ci bezczelnie w słowo – i zamknij się, Mirello!
Celowo ściągam ci ramiona jeszcze mocniej, aż niewielkie początkowo fałdki między ich nasadą a biustem wybrzuszają się na tyle, bym mógł je chwycić ustami. Co właśnie czynię. Nie przeszkadza mi, że daleko ci do nawet szeroko pojmowanych, ogólnie przyjętych kanonów piękna, a o świeżości twego ciała moglibyśmy naprawdę (nomen omen) intensywnie dyskutować. Skupiam się tylko i wyłącznie na lizaniu wyżej wymienionego, intrygującego miejsca. Wbijaniu palców w miękką pupę, którą mnie przytłaczasz. Słabnącym powstrzymywaniu się od wsadzenia sztywnego penisa głęboko w źródło kleistej wilgoci, tak bliskiego, chętnego i szeroko otwartego.
I zastanawianiu, w której kieszeni walizki schowałem prezerwatywy?
Gdy kończę z zaskakująco smakowitymi wałeczkami, przenoszę się ku szyi, zahaczając o nie dający się ukryć drugi podbródek, po czym wracam do piersi. Łapię wargami za rozbudzone sutki i mocno zasysam, czując na języku charakterystyczną słoność. Przygryzam je zębami, z początku leciutko, obserwując twą reakcję. Chcesz więcej, widzę to wyraźnie! Ściskam cię mocniej, aż do momentu, w którym grymas bólu wykrzywia ci twarz. Późno się to dzieje. Bardzo późno.
Klepię cię w boczek. Coraz energiczniej. W końcu uderzam, jakbym wyrabiał wyjątkowo oporne ciasto, z którym nie mogę sobie poradzić nawet wałkiem. A ty za każdym razem spinasz się mocniej, stękasz głośniej i… uśmiechasz. Gryzę ci brodawki niemal do krwi, paznokciami jednej ręki rozdrapuję skórę, zostawiając czerwone szramy, a drugą dosłownie biję. I boję, dokąd zmierzamy. A ty się śmiejesz.
Chwytam cię pod brodę i unoszę, zmuszając do zejścia ze mnie. Staję przed tobą i wpijam ci się w usta, obśliniając policzki i brodę. Schodzę ku dołowi, miętosząc po drodze trzęsący się brzuszek, całując oponki, wciskając język w pępek. Już z tej odległości dociera do mnie twój zapach, ale odważnie podążam niżej. Przykładam nozdrza do zmierzwionych włosów, porastających wzgórek i aż muszę się cofnąć. Nie wiem, kiedy ostatnio się odświeżałaś i wolę nie pytać. Nie, że – wybacz dosłowność – śmierdzisz, ale intensywna, drażniąca mieszanka całodniowego potu, ociekającej lepką żądzą pizd… kobiecości i amoniakalnej nuty moczu w tle, jest dla mnie zupełną nowością. Perwersyjnie tajemniczą i fascynująco wręcz wulgarną. Którą pełen ambiwalentnego podniecenia zlizuję z posklejanego zarostu.
Wciskam dłoń pomiędzy twe uda, zbierając śliską, ciągnącą się długimi nićmi namiętność. Bez najmniejszego oporu wsuwam w ciebie palec, potem drugi i dopiero trzecim wypełniam całkowicie. Wstaję szybko, nie przerywając pieszczot i spoglądam w płonące iście diabelskim blaskiem oczy, wciąż skryte za ciemnozielonymi oprawkami.
– Mirella, ja się naprawdę obawiam, że…
– Bój się, bo masz czego, waniliowa buło!
Niekoniecznie rozumiem kontekst, ale zamiast mi go objaśnić, wyszarpujesz mą dłoń ze swego wnętrza i oblepioną mlecznobiałą wydzieliną wkładasz do ust tak głęboko, jakbyś celowo chciała się udławić. Odwracasz się, opierasz rękami o poręcz nad łóżkiem i wypinasz w moją stronę w bardzo jednoznacznym celu. Powracam ku szeroko rozchylonym, mięsistym płatkom, rozpychając je ociekającymi sokami i śliną palcami. Napinasz biodra, pragnąc jeszcze, a ja sprawdzam, czy dobrze odczytałem twój gest. Powolutku przesuwam kciuk w kierunku pośladków, rozsmarowując wilgoć dokoła nich i czekając na reakcję. A ty rozstawiasz nogi szerzej, prężąc się i opuszczając głowę znacznie poniżej rąk. Czyli zrozumiałem.
Nie przerywając penetracji rozgrzanej już kobiecości, wciskam kciuk w drugą dziurkę. Drżysz, ale się nie odsuwasz. Zaczynam więc nim poruszać, szybko i jeszcze szybciej, słuchając coraz głośniejszych pojękiwań. Przymierzam się, by umieścić w tobie kolejny palec, ale wtedy definitywnie się spinasz. Więc jeszcze za wcześnie.
A może jednak nie?
Poprawiasz się, jakby zastanawiając, czy jest ci wystarczająco przyjemnie. Najwyraźniej tak, bo odrywasz jedną rękę od poręczy i uciskasz sutek, w odpowiedzi na co ja zaczynam cię znów posuwać, gdy ty odwracasz głowę i… chwila, bo się pogubię! Czy dobrze widzę? Stoisz przede mną pochylona na środku przedziału sypialnego. Jedną ręką drażnisz brodawki zwieszających się swobodnie piersi, a drugą kierujesz między uda, pobudzając łechtaczkę tak energicznie, że aż zahaczasz paznokciami o moją dłoń. Wypełniającą twą calutką cipkę, gdy tymczasem kciuk wcisnąłem ci po ostatni staw w tyłeczek. Drugą zaś wkładam w usta… nie! Błąd! Ty sama ssiesz ją tak łapczywie, że obawiam się, byś się nie zakrztusiła, lub co gorsza nie pokaleczyła podniebienia.
Ale ty właśnie tego chcesz! Nie przytulasków, czułego miziania i zwiewnej niczym puszek z pipki jednorożca gry wstępnej. Nie kochania się. Nie seksu. Pragniesz pierwotnie wściekłego rżnięcia. Bez zahamowań. Bez oporów. Bez litości. Pędzącego na złamanie karku wprost ku ostatecznemu zatraceniu. Dlatego mimo oporu wciskam ci do pizdy kolejny palec i zginam kciuk tkwiący w dupie tak mocno, aż czuję je wzajemnie przez cienką ściankę, oddzielającą odbyt od pochwy. Wpycham rękę w usta po same kostki, spieniając ślinę spływającą przez nadgarstek ku przedramieniu.
Wierzgasz na tyle gwałtownie, że w pewnym momencie muszę wstrzymać pieszczoty, o ile w ogóle można je jeszcze tak nazwać… Spoglądasz na mnie wzrokiem pełnym złości, zawodu i kpiny, więc chcąc nie chcąc jedynym, co mi pozostaje, jest pieprzenie cię coraz mocniej. Z takim zaangażowaniem, aż bolą mnie mięśnie, a ścięgna napinają się niczym postronki.
Nie mam pojęcia jak nazwać odgłos, który właśnie z siebie wydajesz i mam tylko nadzieję, że hałas pociągu zdoła go choć trochę zagłuszyć. Plujesz płatami śliny z jednej i gęstą, kleistą mazią z drugiej strony, trzęsąc się rozpaczliwie, jakbyś zaraz miała upaść. Co faktycznie robisz, osuwając się bezwładnie i tylko dzięki mojemu refleksowi nie uderzasz twardo o wykładzinę. W przeciwieństwie do twoich własnych okularów.
Prosiłem, byś mnie nie straszyła, Mirello! Chociaż nie do końca to miałem na myśli.
Leżysz na łóżku zwinięta w kłębek, próbując złapać głębszy oddech. Nie wiem właściwie dlaczego, ale klękam przed tobą i wtulam głowę w piersi. Obejmuję cię ramieniem, kładąc drugą rękę na mięciutkim łonie i bezwiednie rozgarniając palcami splątane wilgocią, urocze loczki. Powoli odwracasz głowę i spoglądasz na mnie zmętniałymi oczami. Jesteś mi wdzięczna? Chcesz podziękować? A może zbyt wiele sobie dopowiadam i twe spojrzenie nie wyraża niczego poza satysfakcją lub najzwyklejszą ulgą? Ostatecznie właśnie się zaspokoiłaś, przy mojej co najwyżej niewielkiej pomocy i…
Wtem twój wzrok krzepnie, jakby pod ognistą grzywką nagle pojawiła się niezwykle istotna, nie dająca spokoju myśl. Unosisz się na łokciach, dosuwasz do mnie i przytulasz. Co zaskakuje mnie znacznie bardziej, niż niedawna, podwójna palcówka.
– Wstań – szepczesz ciepłym, miękkim głosem wprost do ucha.
Unoszę się z kolan, czekając na ciebie, ale najwyraźniej masz inne plany. Wiesz doskonale, że moje sztywne przyrodzenie znajdzie się akurat na wysokości twej twarzy i bez ceregieli chwytasz mnie dłonią, mocno i zdecydowanie. Mam zamiar zaprotestować, ale wbijasz mi paznokcie w pośladek i otwarcie żądasz, bym podał ci prezerwatywy. Po chwili mocowania się z opakowaniem nakładasz lateksowy krążek na czubek penisa i ściągasz go w dół. Wargami. Coraz niżej, aż wyraźnie czuję opór i chcę się odsunąć, ale ponownie mi nie pozwalasz. Nabijasz się na mnie, dopychając na siłę, aż zaczynasz się dławić.
– Nie! – protestuję.
Podnosisz oczy i patrząc na mnie z wyrzutem, na powrót obejmujesz penisa. Tym razem, co wydaje się niemożliwością, jeszcze głębiej, tocząc pianę z kącików ust. W pewnym momencie zatrzymujesz się, łapiesz mnie za ręce i kładziesz je sobie za głową.
Nie chcę, Mirello. Nie mogę. Nie jestem taki. Ja przecież nigdy i żadnej kobiecie…
Trzymam cię za włosy, wbijając kutasa w twe usta raz za razem, szybciej i gwałtowniej. Pełen atawistycznej furii, pośród lejącej się strumieniami śliny i dzikiego charkotu, dosłownie rozrywam ci gardło, podczas gdy ty rozdrapujesz mi pazurami plecy.
Kładziesz się na zdecydowanie zbyt małym i kompletnie nieprzystosowanym do bieżących potrzeb łóżku, podnosząc nogi do góry i rozchylając palcami kobiec… pizdę. Wyraźnie obrzmiałą, przekrwioną, porośniętą posklejanymi, rudawymi kędziorami. Przyklękam i opieram czubek penisa o rozpulchnione płatki, napierając powoli, ale konsekwentnie. Praktycznie nie czuję fizycznego oporu, ale psychicznie… tak, chcę tego! Pragnę całym jestestwem! Moje mizoginistyczne ego wrzeszczy, bym cię posiadł, wykorzystał i upokorzył zarazem, a na koniec pogardliwie porzucił!
Nie mogę się przemóc. Nie jestem… tak samo pewny swych zasad, jak ledwie parę chwil wcześniej, gdy zafundowałem ci poniżający facefuck?
Łączę nasze biodra w jedność. Posuwam się z początku ostrożnie, z uwagą badając teren. Jesteś śliska, cudownie ciepła i zaskakująco ciasna. Przyjmujesz mnie całego z widoczną, nieukrywaną przyjemnością. Przesuwam palcami po twym pofalowanym brzuchu i głaszczę kołyszące się swobodnie piersi, delikatnie tym razem podskubując skutki. Kładę dłoń na zaróżowionym, uniesionym w ślicznym uśmiechu policzku. Ale ty wyraźnie oczekujesz więcej. Zachęcasz mnie do wzmożonego zaangażowania, gwałtowności, niemal agresji. A ja jestem ci całkowicie i bezwarunkowo posłuszny.
Nie myślę już o własnej żonie i dzieciach, szczerości i zaufaniu, miłości i wierności… Zatracam się w nieprzytomnym, zwierzęcym rżnięciu w gruncie rzeczy przeciętnej urody, o nieco nadmiernie zaokrąglonym, przepoconym ciele, żony cudzej. Czyli ciebie, Mirello. Co cholernie mi się podoba.
Klęczysz przede mną z wypiętym wysoko, pulchnym zadkiem, a ja pierdolę jak oszalały twą chlapiącą sokami cipę w akompaniamencie ciężkich postękiwań, plaskających odgłosów biustu i smaganego obiema moimi rękami tyłka. W którym trzymasz już dwa palce i zaraz wciśniesz trzeciego… przepraszam, właśnie to zrobiłaś.
Nie jestem w stanie czekać dłużej. Pochylam się, łąpię za nędzne resztki koczka i odciągam ci głowę do tyłu.
– Wyruchać cię w dupala, ty gruba, brzydka kurwo?!
W sekundzie czerwienieję ze wstydu. Do jakiego doprowadziłem się stanu, że w ogóle śmiałem powiedzieć coś takiego? Ale zamiast jakże uzasadnionego spoliczkowania mej osoby, wyciągasz dłoń z wiadomego miejsca, nadstawiając ku mnie ziejącą szeroko, obtartą do czerwoności dziurę. Podniecającą mnie do obłędu i jawnie obrzydliwą zarazem, o której higienie (lub jej braku) nie chcę nawet próbować myśleć. Do której wnętrza spluwam raz i drugi i jednym ruchem wypełniam nabrzmiałym fiutem po samo dno. Pieprzę cię w nawilżoną jedynie moją śliną i twymi własnymi sokami, jak sama rzekłaś, rozochoconą dupę.
Kiedy ostatni raz uprawiałem seks analny? Dawno. Kiedy brutalnie pierdoliłem rozwartą wulgarnie… Przenigdy!
Okładam cię niczym upojony adrenaliną jeździec swą narowiście galopującą klacz. Wbijam palce głęboko w zawijające się boczki. Drapię plecy paznokciami. Nie potrafię się powstrzymywać, choćbym chciał. Zwalniam wszelkie hamulce, stając się wściekle zdziczałym samcem, dosiadającym uległą mi samicę nie w akcie prokreacji, a prymitywnej dominacji i chuci. Próbuję nie tylko opanować nieartykułowane odgłosy, które z siebie wydaję, ale też zignorować ich coraz poważniejsze konsekwencje w postaci ewidentnie ostrzegawczych postukiwań, dobiegających zza ściany. Mimo starań, chęci i zaangażowania ostatnich resztek sił, nie daję już rady. Unoszę jeszcze biodra tak, że wbijam się w ciebie bardziej z góry niż od tyłu, przytrzymuję za kark i spuszczam wprost do tyłka.
Co najwyraźniej nie do końca ci się podoba. Czekasz, aż skończę, ale potem odwracasz się z miną, jakbyś miała ochotę kogoś zamordować. I przy okazji zgwałcić. Co gorsza, dobrze wiem, kogo. Nie dając mi dojść do słowa, ściągasz prezerwatywę i wyciskasz jej zawartość do swojej dupy, po czym chwytasz mnie za nadgarstek. Nie udaję, że nie wiem, dokąd nim zmierzasz.
Nie chcę, Mirello. Nie mogę. Tym razem zupełnie serio. Wcześniej miałem tylko podejrzenia, ale teraz jestem już całkowicie pewien. Niestety. Choć padam ze zmęczenia, zdaję sobie doskonale sprawę, że nie jesteś czysta. Dlatego też, starając się zwalczyć ohydne uczucie kwasu wzbierającego w przełyku, składam palce i wciskam ci rękę w… Nie, tego nie zrobię, choćbyś nie wiem, jak mnie błagała, groziła, czy przymuszała.
W zamian docieram tak głęboko w otchłań twej pizdy, aż nie mogę uwierzyć, że w ogóle się w niej mieszczę. Podczas gdy ty dosłownie rozszarpujesz sobie łechtaczkę paznokciami, jednocześnie znów próbując dobrać się do czeluści własnego odbytu. Ogarnia mnie nagły przypływ powracającego nieoczekiwanie, nieokiełznanego podniecenia, któremu muszę czym prędzej dać ujście. W jednym i tym samym momencie poddaję cię brutalnemu fistingowi, masturbuję się aż do bólu i podziwiam twe nieludzko zmaltretowane, a przecież niepowstrzymanie podniecające mnie ciało, mdlejąc z wyczerpania. Wraz z twoim szczytowaniem, moim wytryskiem i wezwaniami o natychmiastowe i definitywne zaprzestanie seksualnych ekscesów, dobiegającymi zza drzwi, osuwam się na podłogę.
Podziwiam cię półprzytomnym wzrokiem, dysząc i charcząc na przemian. Leżysz bezwstydnie rozłożona, z iście kurewskim uśmieszkiem na ustach, odważnie podnosząc nogę aż do wysokości półki na bagaż i ukazując wszystkie wdzięki. Widzę zaczerwienione piersi o przekrwionych sutkach, podrapany brzuch, obtarte uda, spływającą po ciele spermę. Ślady palców na szyi i potargane włosy. Wciąż rozwartą, zerżniętą bezlitośnie, dosłownie zmasakrowaną cipę, z której wyciekają kolejne porcje sam już nie wiem czego, zostawiając wstrętne, lepkie plamy na prześcieradle. Może i dobrze, że z tej perspektywy nie dostrzegam dupy, bo strach nawet pomyśleć, jak teraz wygląda i co się z niej wylewa.
Wiesz, jak w tym momencie wyglądasz? W jaki sposób mógłbym cię nazwać? Jaka jesteś?
– Jesteś piękna, Mirello.
Otwierasz oczy i zwracasz ku mnie zaskoczone spojrzenie barwy tym razem spokojnego morza, jakbyś źle usłyszała, lub zupełnie mi nie uwierzyła. Aż tak dziwią cię me słowa? Uważasz, że kłamię? A w jakim niby celu? Bo chciałbym się odwdzięczyć za prawdopodobnie jeden z najlepszych, a definitywnie najostrzejszy seks w życiu? Tak! Czy mam ochotę sprawić ci przyjemność komplementem? Owszem. A może pragnę, byś poczuła się… doceniona? Usatysfakcjonowana? Szczęśliwa? Zgadza się!
– Jesteś piękna, Mirello. Ze swym naturalnym, cudownie nieidealnym ciałem. Ponętnymi piersiami, apetycznym brzuszkiem, niesamowitą kobiecością. Nieoczywistą, wcale niełatwą urodą. Hipnotyzującymi oczami. Jesteś piękna w swej bezpruderyjnej, pierwotnie zdziczałej seksualności. Pełna nieokiełznanej żądzy, drzemiącej nieoczekiwanie w jakże zwyczajnej, niepozornej osobie. Jesteś piękna.
Za to ja nie jestem już nawet pewny, czy wypowiedziałem ową jawną deklarację uczuć na głos, czy tylko pomyślałem. Osuwam się na swoje łóżko, nie dając rady powstrzymać ołowianych powiek. Zaraz wstanę, ułożę się przy tobie i przytulę do tak dalekich od perfekcji, a przecież wspaniałych kształtów. Wciągnę głęboko w płuca ostry zapach wspólnej namiętności i pocałuję cię nie tylko w usta, zlizując słono-kwaśną żądzę, ściekającą po skórze. Już, za momencik, tylko się zdrzemnę…
Zrywam się roztrzęsiony, mokry od potu, uderzając nadgarstkiem o bok łóżka. Otwieram oczy i rozglądam się dokoła, sprawdzając, czy przebywam w miejscu, stanie i towarzystwie, w którym się położyłem. Widzę półkę z walizką, okno, a naprzeciwko drugie posłanie. Puste, przykryte byle jak położoną pościelą. Wciąż nie będąc do końca pewnym, co się dzieje, odrzucam kołdrę i sięgam do majtek.
Których nie mam. Za to wyraźnie widzę i czuję na penisie podeschniętą, choć miejscami wciąż kleistą mieszankę… oby jedynie środka nawilżającego z prezerwatywy i własnej spermy. Wstaję i zapalam światło, starając się dojrzeć w lustrze, czy chociaż trochę przypominam osobę, która ledwie kilka godzin wcześniej weszła do przedziału. Na szczęście poza dającymi się przysłonić ubraniem zadrapaniami, bladoszarą twarzą i podejrzanymi plamami w cokolwiek dziwnych miejscach, nie stwierdzam specjalnych różnic. Wciągam spodnie i ostrożnie wystawiam głowę na korytarz, wyglądając ratunku.
Prysznic, jedną zmianę bielizny, podwójne śniadanie w bufecie i trzy kawy później opanowuję drżenie rąk na tyle, że jestem w stanie w miarę normalnie się ubrać i spakować. Nie chcę nawet zaczynać analizy wydarzeń mijającej nocy, bo zwariuję. Tym bardziej że złapana po drodze konduktorka nie ma pojęcia, kiedy i jak wysiadłaś. O tyle dobrze, że najwyraźniej nie dotarły do niej odgłosy naszych wyjątkowo niegrzecznych zabaw, a i współpasażerowie nie zgłosili skarg ani zażaleń.
Opuszczając ostatecznie miejsce będące świadkiem mego może i po części zawinionego, ale jednak wstydu, hańby i upadku, upewniam się po raz ostatni, czy niczego nie pozostawiłem. I wówczas dostrzegam wizytówkę, leżącą pod stolikiem. Podnoszę ją i czytam: Mirella, nazwisko, nazwa chyba firmy, mail, numer telefonu.
Wypadła ci przypadkiem, czy raczej celowo postanowiłaś ujawnić, kim dokładnie jesteś? A jeśli tak, jaki cel ci przyświecał? I dlaczego w takim razie opuściłaś mnie bez słowa wytłumaczenia, czy choćby symbolicznego pożegnania?
Z walącym niczym młot sercem opadam na krawędź łóżka. W jednej ręce trzymam ów kawałek papieru, mogący być równie dobrze przepustką do nowego, wspaniałego świata, co biletem w jedną stronę ku najczarniejszym czeluściom piekieł, a w drugiej telefon ze zdjęciem rodziny na tapecie. Spoglądam naprzemiennie w obie te rzeczy, wiedząc doskonale, że nic i nigdy nie będzie już takie samo.
Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.
Zdjęcie w tle: Pixabay
Wiem, że to bezczelna autopromocja, lecz jeśli Drogi Czytelniku / Szanowna Czytelniczko podobało ci się powyższe opowiadanie, czekasz na więcej oraz masz ochotę docenić moją pracę – będzie mi niezmiernie miło, gdy polubisz (i dołączysz do obserwowanych oczywiście, by nie przegapić żadnej nowości) moją stronę autorską na facebooku:
facebook.com/agnessanovvakstronaautorska/
Z góry dziękuję!
Agnessa
Jak Ci się podobało?