Noc Tysiąca Rozkoszy (I)
24 marca 2022
Noc Tysiąca Rozkoszy
11 min
Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!
https://prymerion.wordpress.com/
Uczta trwała od kilku godzin. Oświetlona dziesiątkami kandelabrów i wyłożona lustrami sala balowa w pałacu księżnej Loreny de Kyros rozbrzmiewała śmiechem, szmerem rozmów oraz przyciszoną muzyką. Dźwięczały srebrne naczynia. Trzaskały odbijane szpunty beczek z winem. Wszystkiemu zaś nieprzerwanie wtórowały postękiwania oraz namiętne jęki, towarzyszące przyjemnościom, jakim od pewnego czasu bez skrępowania oddawała się część biesiadników.
Sama księżna doszła dopiero po raz pierwszy tej nocy. Jej grubym ciałem, leżącym na stosie atłasowych poduszek, wstrząsnął krótki spazm. Z półotwartych ust, do których przed chwilą wepchnęła kęsy marynowanej w anyżu gęsi, wydobyło się przeciągłe westchnienie. Usadowiona na skraju leżanki dziewczyna, przez ostatni kwadrans zajęta swoją panią, zamarła w bezruchu, patrząc na nią wyczekująco. Jednak księżna, kiedy naprężone mięśnie wreszcie się rozluźniły, potrząsnęła niecierpliwie głową. Miała już dość. Przynajmniej na razie. Do czasu aż chuć znów nie wzbierze w tłustym podbrzuszu. Widząc to służąca wyjęła rękę spod jej szaty, zabierając wilgotną dłoń spomiędzy lubieżnie rozsuniętych, wciąż jeszcze drżących ud.
Lorena wzięła podany przez dziewczynę kielich i natychmiast go opróżniła, pijąc łapczywie. Strużka wina ściekła po jej szyi, spływając w głęboki dekolt sukni, między ogromne piersi, których twarde sutki nadal unosiły napiętą tkaninę. Następnie księżna zwilżyła usta końcem języka i zataczając po sali przymglonym wzrokiem sprawdziła co robią inni uczestnicy uczty.
Tuż obok kruczowłosy Asmund, jej najstarszy syn, bezlitośnie dźgał swym orężem młodziutką baronową Erikę van Gothe, leżącą przed nim na stole, pomiędzy srebrnymi półmiskami pełnymi ciasta i owoców, niczym jeszcze jedno wykwintne danie. Konsumował szlachciankę zachłannie, stojąc w lekkim rozkroku, pomiędzy szeroko rozrzuconymi nogami, okrytymi niewinną bielą koronkowych pończoszek, a dziewczyna, jeszcze niemal dziecko, pojękiwała słodko przy każdym mocniejszym pchnięciu. Przez dłuższą chwilę księżna, patrzyła na syna, nie mogąc sobie odmówić tego widoku. Myśliwskie spodnie z jeleniej skóry, które miał na sobie młodzieniec, były opuszczone do kolan, więc mogła do woli sycić oczy widokiem kształtnych pośladków, poruszających się rytmicznie przy wtórze głuchych stęknięć.
Na szerokiej leżance ustawionej po przeciwnej stronie stołu, pomiędzy dwoma nagimi mężczyznami, wylegiwała się lady Julietta Roscoe. Spadkobierczyni kupieckiej fortuny, niemłoda już ale nadal do wzięcia, miała na sobie tylko fiszbinowy gorset oraz pończochy. Suknia wraz z jedwabnymi pantalonami poniewierały się na podłodze, gdzie rzuciła je przed kwadransem, pośpiesznie się rozbierając. Kobieta spoczywała na poduszkach pośród rozsypanych rudych włosów, z niedbale rozłożonymi nogami i pozłacanym ustnikiem nargili w zębach. Przymykając oczy zaciągała się oparami opium ze stojącej obok butli, po czym oddawała fajkę swym towarzyszom, którzy kolejno szli w jej ślady.
Skinąwszy na służącą, by ta podała jej tacę z winogronami, Lorena obrzuciła zwiotczałe członki mężczyzn chłodnym spojrzeniem. Jeszcze przed chwilą wyprężone i twarde wchodziły brutalnie w obydwa otwory dziedziczki gdy równocześnie z nią spółkowali, wziąwszy między siebie. Teraz leżały skurczone na ich mokrych od potu brzuchach, brocząc ostatkami nasienia.
Nieco dalej, tam gdzie płomienie kominka oświetlały rozłożone przed nim wilcze skóry, mocno już pijana baronowa Gisela Baures klęczała na czworakach z podwiniętą suknią, a stojący obok radca Metello, poklepując jej wypięte pośladki, próbował zachęcić kręcącego się w pobliży ogara, by ten na nią wskoczył. Pies jednakże bardziej był zainteresowany obgryzaniem kości, rzucanych mu przez biesiadników, niż pokryciem szlachcianki. Dopiero kiedy do zabawy przyłączyła się żona urzędnika, która przykucnąwszy zaczęła pieścić zwierzę ręką, ogar przestał rozglądać się za co smaczniejszymi kąskami i machając ogonem zaprezentował swoją męskość.
W półcieniu, pod okrytą draperiami ścianą, tam gdzie blask świec ledwo już docierał, dostrzegła hrabinę Adelyn Lurtois, panią Chłodnej Przełęczy. Sędziwa arystokratka siedziała sztywno z podwiniętą suknią i wytrwale próbowała się zadowolić. Lorena rozpoznała ją po kościstej, ozdobionej pierścieniami dłoni, wsuniętej między pomarszczone uda. Twarzy nie dostrzegła, ale wyobraziła sobie spięte w kok siwe włosy, chude policzki oraz wąskie, zaciśnięte usta. Dłoń matrony pracowała niestrudzenie, pieszcząc wyschnięte łono w zawziętym pragnieniu wykrzesania dreszczu rozkoszy, zaś jej blade kolana rozchylały się coraz szerzej, drżąc z wysiłku.
Robur, komendant najemnego regimentu, którego weterani wsławili się przed miesiącem w potyczce u Rwącej Wody, nie był zainteresowany niczym co działo się na sali. Potężny minotaur, odziany jedynie w skórzaną przepaskę biodrową, zasiadał u końca najbliższego stołu. Siedząc w szerokim rozkroku na specjalnie dlań przyniesionej dębowej ławie, zajmował się jedzeniem. Nie zwracał żadnej uwagi na usadowione po bokach dwie służące, które gładziły jego szerokie barki oraz muskularny tors, porośnięty czarną sierścią.
Dowódca najemników jadł łapczywie, jakby nigdy nie miał przestać. Rozdzierał mocarnymi rekami stojącego przed nim pieczonego prosiaka i wpychał do pyska wydarte kawały parującego mięsiwa. Jego zwierzęce ślepia, osadzone w byczej głowie, tylko na krótkie chwile unosiły się znad stołu. Zwykle by rozejrzeć się za kolejnym dzbanem piwa, którym obficie popijał posiłek, lub pożądliwie łypnąć na kolejne przynoszone potrawy. Kiedy księżna obserwowała obżerającą się bestię, znów nawiedziły ją te same wspomnienia z dzieciństwa, które niekiedy powracały do niej w lubieżnych snach, bądź świadomie przywoływała w wyuzdanych fantazjach.
Tamte lata spędziła w pałacowych murach, otoczona służbą, ale pozbawiona towarzystwa rówieśników. Matka, kobieta chłodna i wyniosła, niechętnie poświęcała jej swój czas. Ojciec zaś, mężczyzna o charakterze ponurego despoty, rzadko bywał w domu, a gdy już się zjawiał, wolał wraz ze swymi kompanami oddawać się polowaniom, pijaństwu lub chędożeniu służebnych dziewek.
Dlatego też jeśli nie ślęczała akurat nad książkami, pobierając naukę pod czujnym okiem guwernantki, popołudnia spędzała samotnie w pałacowym ogrodzie, gdzie nie musiała przejmować się dworską etykietą. W jego zacisznych zakątkach czytała poezję i przygodowe powieści, bądź odnajdując w sobie artystyczne zacięcie zajmowała się nieudolnym chociaż przynoszącym satysfakcję próbom szkicowania ołówkiem różnych rzeczy na kawałkach papieru. Używała wówczas do woli swojej bujnej wyobraźni, rysując fantastyczne stworzenia, wymyślone krajobrazy albo dziwaczne kompozycje z nieistniejących roślin.
Ulubione miejsce jej popołudniowych wędrówek stanowiła zachodnia baszta, pamiętająca jeszcze czasy cesarza Roderica. Była to stara, na wpół zrujnowana budowla, gęsto obrośnięta kobiercem dzikiego wina. Wokół rozciągał się gąszcz łopianów oraz wysokich pokrzyw, broniących dostępu do wejścia. Nikt tam od dawna nie zaglądał, bo nie było po co. Kamienne schody, chociaż wyszczerbione, wciąż jednak trzymały się mocno i wiodły aż na sam szczyt, gdzie niegdyś mieściła się zbrojownia. Drewniany dach budowli wprawdzie zapadł się niemal całkowicie, ale jego resztki, osadzone na solidnych, dębowych belkach, dawały przyzwoitą ochronę przed deszczem. W tej właśnie baszcie Lorena postanowiła zrobić swoją kryjówkę. Wymagało to długiego sprzątania, bo wszędzie poniewierały się sterty liści, kawałki dachówek oraz przegniłe meble, lecz kiedy po wielu dniach udało się jej doprowadzić wszystko do porządku, miejsce to stało się jej sekretnym królestwem.
Nieopodal baszty, po drugiej stronie muru, znajdowało się rozległe gospodarstwo, z którego dostarczano na pałacowe stoły niemal wszystko, czego potrzebowały kuchnia i spiżarnia. Obok zaniedbanych czworaków dla kilku rodzin i studni ze skrzypiącym żurawiem, stały tam dwie stodoły, stajnia, a bliżej, przy samym murze, okazały chlew oraz kuźnia. Lorena nieraz z wysokości baszty, leżąc brzuchem na ciepłych od słońca deskach, bądź wygodnie usadowiona w wiklinowym fotelu, obserwowała co dzieje się poniżej. Kiedy dręczyła ją nuda, lubiła przyglądać się pracom w obejściu. Tam zawsze coś się działo. A to prowadzone przez wieśniaczkę krowy weszły w szkodę, wywołując nieopisany lament i krzyki, a to urwało się koło od drabiniastego wozu pełnego siana i wszyscy garnęli się kupą by pomóc, a to w kuźni sypały się iskry przy wtórze przyśpiewki kowala.
Pewnego razu przyuważyła nawet parobka, który w upalny dzień, za chlewem, obłapiał córkę stajennego. Z rosnącym podnieceniem patrzyła później jak dziewczyna opiera się rękami o mur, podwija spódnicę i wypina blade pośladki, chłopak zaś chwyta ją w talii i bierze od tyłu, gorączkowo poruszając biodrami. Obserwując ich pośpieszne igraszki oraz słuchając przytłumionych stęknięć zastanawiała się wówczas, jak to jest wziąć w siebie mężczyznę. Takie myśli towarzyszyły jeszcze Lorenie wiele razy, chociaż ku jej rozczarowaniu sytuacja, jakiej była świadkiem, więcej się nie powtórzyła. Niebawem zaszły natomiast inne okoliczności, skutkujące nowym zainteresowaniem.
Któregoś dnia, ojciec powrócił z długiej podróży przywożąc ze sobą okutą żelazem skrzynię. Był to podarunek od jednego z południowych wielmożów, władających skrawkami Cesarstwa na granicy Wielkich Piasków. Lorena z niecierpliwością oczekiwała otwarcia kufra, ciekawa co też znajduje się w jego wnętrzu. Zanim jednak to nastąpiło, w rzadko odwiedzanej części ogrodu służba wykopała przestronne zagłębienie, które ocembrowano cegłami tak, że przypominało suchy basen. Tam umieszczono skrzynię, odryglowano zamki i uchylono wieko.
Wewnątrz kufra, zwinięty niczym niewiarygodnie gruba okrętowa lina, spoczywał wąż z rodzaju tych, jakie zamieszkują mokradła oraz wilgotne lasy Dzikich Królestw. Kiedy wolno wypełzał ze swojego schronienia, badawczo wysuwając długi język, Lorena przyglądała się mu zaintrygowana. Potężny gad liczył sobie dobre siedem łokci długości, a jego tułów z trudem dało się objąć rękami. Łuski mały barwę opalizującej czerni, ślepia zaś, chłodne i obojętne, przywodziły na myśl bursztyny.
Życie tej wielkiej bestii upływało na ucztowaniu, trawieniu obfitych posiłków podczas wygrzewania się na słońcu oraz wydalaniu tego, co z nich pozostało. Każdego tygodnia węża szczodrze karmiono wrzucając do jego legowiska, skręciwszy im uprzednio karki, parę królików i kilka utuczonych gęsi, sprowadzanych z pobliskiego gospodarstwa. Oprócz tego raz w miesiącu służba dostarczała mu poćwiartowaną kozę lub owcę. Lorena lubiła patrzyć jak wąż łakomie pożera zwierzęta oraz przygotowane dlań porcje mięsa, zaś jego cielsko rozciąga się w miarę konsumowania tego, co mu rzucono. Obserwowanie tego do chwili aż rozdęty gad nieruchomiał zapadając w letarg, budziło w niej osobliwe uczucie fascynacji.
Niedługo po tym jak w ogrodzie ulokowano węża, w gospodarstwie pod zamkowym murem pojawił się dorodny knur, przywieziony z którejś okolicznej wioski. Miał on służyć do rozpłodu i nad wyraz dobrze spełniał swoją powinność, ochoczo kryjąc tłuste lochy, które co pewien czas przyprowadzano. Ze swojej kryjówki w zrujnowanej baszcie Lorena miała doskonały widok na zagrodę przed chlewem. Kiedy tylko była okazja przyglądała się jak knur wchodzi na podsuwaną mu lochę, po czym ze śliną skapującą z pyska gorliwie porusza zadem i kołysząc masywnymi jądrami wpycha w samicę groteskowo cienką męskość. Obserwując spółkujące zwierzęta odczuwała nieodparte podniecenie. Wyobrażała sobie wówczas, że to ona znajduje się na miejscu lochy, pod sapiącym knurem, użyczając mu swojego ciała do momentu aż samiec odda w niej nasienie.
Gospodarz nadzwyczaj dobrze dbał o zwierzę, które po kilku miesiącach było już tak utoczone, że z trudem się poruszało, a przy wchodzeniu na lochę musiało pomagać mu dwóch parobków. Powierzone obowiązki knur jednak wypełniał z podobną, jeśli nie jeszcze większą ochotą i nie raz chłopi przy wtórze śmiechów poklepywali go z uznaniem po grzbiecie gdy wiedziony niespożytą chucią przygniatał świnie swoim spasłym cielskiem.
Lecz pewnego popołudnia zamiast dorodnej lochy, na której mógłby sobie poużywać, czekały nań w obejściu drewniana dwukółka. Wyprowadziwszy zwierzę z chlewu parobkowie napełnili stojące pod ścianą korytu i podprowadzili knura, który łakomie zabrał się za jedzenie. Jadł, jakby nie miał nigdy przestać, nie przerywając nawet gdy przyszła mu potrzeba się wypróżnić. W tym samym czasie szczodrze dosypywano kukurydzianych kolb, marchwi oraz jabłek. Dopiero kiedy widać było że knur ma już dość, chociaż wciąż jeszcze niemrawo próbował jeść, mężczyźni siłą oderwali go od koryta, skrępowali mu racice powrozem, po czym sapiąc z wysiłku wrzucili na wózek.
Lorena obserwując to była przekonana, że wiozą knura na sprzedaż do pobliskiego miasteczka. Jakież było jej zdziwienie, kiedy parobkowie, ciągnący dwukółkę ścieżką wzdłuż murów, skierowali się ku bramie wiodącej na dziedziniec. Wtedy przyszło jej do głowy, że zwierzę przeznaczono na ubój i jedzie właśnie na tyły pałacowej kuchni, gdzie kucharz z pomocnikami je zaszlachtują. Myśl ta wywołała w niej niespodziewaną ekscytację oraz pragnienie, by całą rzecz zobaczyć. Czym prędzej zbiegła więc po schodach baszty i przedarła się przez otaczający ją gąszcz, aby ukradkiem podążyć za mężczyznami.
Jak się jednak wkrótce okazało, knur nie miał trafić na stół. Przeznaczono mu inny los, który dla Loreny stał się jasny gdy poskrzypująca dwukółka po przejechaniu dziedzińca wtoczyła się do ogrodu. Klucząc żwirowymi alejkami i sapiąc z wysiłku parobkowie ruszyli między drzewa. Kiedy dotarli do legowiska węża, zatrzymali wózek a ona, wiedząc już dobrze co będzie dalej, poczuła gwałtowne ciepło między udami. Z pośpiesznie bijącym sercem cicho przykucnęła w zaroślach obserwując jak mężczyźni ściągają zwierzę z wózka i zaciągają na skraj jamy.
Gad leżał w bezruchu, wciąż mocno rozdęty po ostatnim posiłku, którego nie zdążył strawić. Jednak gdy tylko zepchnięty przez parobków knur stoczył się do legowiska, wąż uniósł łeb i łakomie wysunął długi język. Mężczyźni, nie mając tu nic więcej do roboty, oddalili się ona zaś, nie odrywając wzroku obserwowała jak z wysiłkiem, ledwo mogąc się ruszać, bestia podpełza do unieruchomionego zwierzęcia, po czym rozwiera szeroko paszczę i zaczynając od głowy zaczyna żywcem pożerać bezbronną ofiarę. Knur kwiczał przeraźliwie szarpiąc się nieporadnie w pochłaniającej go gardzieli, wąż zaś rozciągał się powoli niczym monstrualny worek z mięśni i łusek w miarę jak obfity posiłek wchodził w jego trzewia.
Knur był już do połowy zjedzony, ale jego skrępowane tylne racice wciąż miotały się desperacko, a okazałe jądra podrygiwały groteskowo niczym pękata sakwa. Kiedy z brzucha pożeranego zwierzęcia niespodzianie wyszedł długi, cienki członek, przyczajona w zaroślach Lorena usiadła i nie do końca świadoma tego co robi, podciągnęła sukienkę, rozstawiła szeroko uda, po czym wsunęła między nie dłoń. Obserwując jak bladoróżowy narząd wypręża się i dygocze, powoli poruszała ręką. Usta jej się rozchyliły, oczy zaszkliły. Podniecenie oraz narastająca rozkosz, jakiej nigdy dotąd nie doświadczyła, kompletnie nią owładnęły. Gdy zdychający w paszczy węża knur jeszcze raz szarpnął się gwałtownie i ejakulował, a z jego drgającej męskości popłynęło nasienie obficie zraszając suche liście, pojękując przyśpieszyła ruchy.
Zwierzę doznawszy ostatniej rozkoszy znieruchomiało. Gad zaś nadal napychał się nim łakomie, mimo że łuski na wzdętym do granic możliwości wężowym cielsku zaczęły się już rozchodzić. Podniecona Lorena zawzięcie pracowała dłonią, równocześnie rytmicznie poruszając biodrami. Skupiona była tylko na widoku napchanego knurem gada oraz rozwartym, wilgotnym otworze między swoimi udami.
Nagle rozległo się ciche, oślizgłe trzaśnięcie. Wąż pękł wzdłuż całej długości chlustając obficie posoką i nieprzetrawionymi resztkami swoich ofiar niczym dziurawy worek. A gdy zdychając pośród rozwleczonych wnętrzności dygotał i prężył rozerwane cielsko, Loreną wstrząsnęła konwulsja pierwszego wy życiu orgazmu.
(cdn)
Jak Ci się podobało?