Noc
3 listopada 2021
14 min
Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!
Gdy zasypiasz, czasami masz wrażenie, że zaczynasz robić się większy. Że wszystko wokół Ciebie rozrasta się do nadnaturalnych rozmiarów. Tak, jakby ktoś cały świat dookoła nadmuchał. Meble, ludzie, drzewa, wszystko to wygląda jak powiększone wersje plastelinowych wytworów. W głowie zaczynają majaczyć dziwne obrazy. Klatki filmowe, które nigdy się nie wydarzyły. To ani wspomnienia, ani marzenia. To ujęcia, nad których reżyserią pracuje Twoja podświadomość. To stan przejściowy. Gdy ciało pozostaje jeszcze na ziemi, a dusza zaczyna już wędrować w kierunku sennej nieświadomości. Noc to wcale nie czas regeneracji i odpoczynku. Bywa, że zamienia się w torturę. To właśnie dopiero wtedy wygrywasz kłótnie, wtedy do głowy przychodzą ci argumenty, których zabrakło w ciągu dnia. W nocy rozkładasz na czynniki pierwsze sytuacje sprzed lat. W nocy żałujesz wyborów. To w nocy jesteś superbohaterem, który jest w stanie zrobić wszystko. Pokonać każdą przeciwność i zmierzyć się z całym tym gównem, które trapi cię za dnia. Ciemność dodaje motywacji i animuszu, by zmienić swoje życie. Poranek jest jak wampir zamknięty w małej celi o świcie. Wystarczy niewielki promyk słońca, byś skamieniał i rozpadł się na małe kawałeczki jak żaroodporne naczynie.
Tego dnia nie mogła zasnąć. Noc sprzyjała rozmyślaniom. Szalejące za oknami burza i ulewa też nie ułatwiały zadania. Wyjrzała przez okno kamienicy przy ul. Stare Domki, w której mieszkała. Migające światło żarówki pobliskiej latarni zwiastowało, że ta za chwilę wyzionie ducha. Po chwili ulica utonęła w ciemności i lejącej się z nieba wodzie. Zaparkowane samochody przypominały niedoświetlone przedmioty w jej sypialni. Ulewa nabierała na sile. Kałuże zamieniły się w małe jeziora, a krawężniki w falochrony. Miasto płynęło, a prognozy na kolejne dni były równie pesymistyczne. - Wspaniały początek urlopu – pomyślała. W ledwie wyczuwalnym snopie światła, który rzucała oddalona o kilkadziesiąt metrów kolejna latarnia, dostrzegła ruch. Po jej ciele przebiegł dreszcz zaciekawienia.
Czarny płaszcz długim susem pokonał kałuże, która za chwile miała się zamienić w niewielki akwen. Na pierwszy rzut oka wyglądało jakby wybiegł z jej budynku. Ta myśl zmroziła ją jeszcze bardziej niż wszechogarniająca ciemność na zewnątrz. Czuła, że noc zaczyna ją pożerać. Jej kwasy żołądkowe zaczęły już pracę. Palące i toksyczne, trawiące wszystko do kości. Jeśli za długo zaczynasz wpatrywać się w noc, noc zacznie wpatrywać się w ciebie. Nerwowy chód, który co kawałek przemieniał się w lekki trucht, wyraźnie dawał do zrozumienia, że płaszcz się spieszy. A może ucieka? A jeśli tak, to przed kim? Albo od czego? W pewnym momencie dostrzegła, że ciemna postać przystaje pod jednym z budynków, by choć na chwilę osłonić się od deszczu. By cokolwiek dostrzec, wzrok wytężała tak mocno, że gdyby spojrzenie mogło kroić, czarna płachta nocy zostałaby przynajmniej porządnie postrzępiona. Chwilowy promień światła rzucany przez reflektory nadjeżdżającego samochodu odsłonił niewyraźny zarys twarzy i nóż trzymany w dłoni.
Twarz wycelował w jej okno. Nerwowo, jak rażona prądem, odskoczyła od okna. Widział ją? W takiej ciemności to przecież niemożliwe. Poruszająca się firanka nie pozostawiała jednak żadnych wątpliwości, że był obserwowany. Gdy do okna podeszła po raz drugi, czarny płaszcz zniknął jak kamfora. Coś stuknęło za drzwiami jej mieszkania. Jej serce przyspieszyło jak rażone defibrylatorem. Podbiegła do drzwi i wyjrzała przez wizjer, ale widać było tylko ciemność. Odsunęła zasuwę, wzięła głęboki oddech i wyjrzała na korytarz. Znów tylko ciemność. Ręką poszukała włącznika. Nagła dawka światła oślepiła ją na kilka sekund. Jej twarz przeszył grymas, zacisnęła oczy. Najpierw jak przez mgłę, a potem o wiele wyraźniej dostrzegła na półpiętrze kształt. Nie pozostawiał najmniejszych wątpliwości. Młoda kobieta leżała w kałuży świeżej krwi. Podwinięta czerwona mała sukienka odsłaniała bieliznę i zarys pośladka. W otwartych i zastygłych oczach bezpowrotnie zamieszkała śmierć. Po chwili ogłuszył ją własny krzyk, który rozniósł się echem po piętrach kamienicy.
***
Najpierw szum. Potem syk. Czarna piana pełna małych pęcherzyków, którą za chwilę aluminiowy kat wprawi w wir. Zimne dźwięki uderzające o porcelanowe krawędzie. Zabrał kubek z kuchni i przeszedł do małego pokoju. Usiadł przy komputerze. Gęstą czerń małego pokoju kamienicy oświetlała tylko nocna lampka ustawiona w rogu biurka. „Kawa i papierosy” - napis na samej górze strony ekranu monitora bił po oczach jak neon.
Wiedział, że kawa o drugiej nad ranem to nie najlepszy pomysł, ale w tej chwili było to to, czego potrzebował. Bardzo często pijał ją właśnie o tej porze. Pozwała mu się skupić. Skoncentrować. Wycelować wzrok w monitor i dopisywać kolejne linijki. I choć próbował z całych, to jednak jego myśli krążyły wokół czegoś zupełnie innego.
W kuchni usłyszał stukot. Czajnik przypomniał o swojej obecności. W snopie światła rzucanego przez lampkę wił się tytoniowy dym z papierosa położonego przed chwilą na skraju popielniczki. Zaciągnął się nim obficie, a dym wypuścił w kierunku lekko uchylonych balkonowych drzwi. Czasami wychodził tam, by zerknąć w dół. Podwórko typu studnia. Mała arena otoczona przez widownie zamkniętą w swoich ciasnych mieszkaniach. Trójmiejskie koloseum, które ożywało tylko wtedy, gdy ktoś akurat tłumaczył komuś dosadnie, żeby w końcu wypierdalał z jego życia albo po pijaku lał, gdzie popadnie. Za nic. Za to, że właśnie skończył się dzień. Albo zaczął. Deszcz wystukiwał jednostajny rytm na parapecie.
Położył dłonie na klawiaturze i poczuł aromat zaparzonej przed chwilą kawy, który skutecznie odciągała go od pisania. Równie uwodzicielsko działał zwisający z popielniczki papieros, w którego przez kilkanaście sekund wpatrywał się w milczeniu. Sięgnął po niego, zbliżył do ust i wtłoczył prawie całą tablicę Mendelejewa do płuc. - Śmierć z pewnością nie jest przyjemna, ale dążenie do niej już tak - pomyślał wypuszczając obłok błękitnego dymu, który zatoczył się w głąb pokoju.
Kolejne puknięcie. Tym razem na klatce schodowej. Po chwili drugie. Krzyk. Przeraźliwy. Rozrywający na strzępy ciszę w jego w małym pokoju. Odwrócił głowę i spojrzał w kierunku drzwi. Po plecach spłynęła mu kostka lodu. Po chwili usłyszał, że ktoś biegnie przez podwórko. Z impetem odsunął krzesło i podbiegł do balkonu. Zrobił to na tyle nieporadnie, że rozlał całą kawę na stary dywan. Brązową maź szybko wchłonął materiał, ale fusy utworzyły coś na kształt mapy. Nieodkrytego jeszcze przez nikogo kontynentu. Szybko zignorował swoją niezdarność i podszedł do firanki. Przez jej małe dziurki dostrzegł ciemną postać biegnącą przez podwórko w kierunku bramy, która po chwili zniknęła.
Niewiele czekając wybiegł na klatkę schodową. Przed oczami stanęły mu drzwi sąsiada. Brązowe, masywne, które otwierały się sporadycznie. Podłoga pływała w małych, kwadratowych czarno-białych kafelkach, które w tego typu kamienicach były pewnym standardem, nieodłącznym elementem.
Zerknął w prawo w kierunku okna. W ciemności rozświetlanej jedynie przez podwórkową latarnię zamajaczył ludzki kształt. Lód z pleców kapał mu już do butów. Podszedł bliżej. Niepewnie zbliżył dłoń do kontaktu i zapalił światło. W jednej sekundzie zamarł. W kałuży krwi leżała kobieta. Nawet z perspektywy kilkunastu schodów nie miał wątpliwości, że nie żyje. Szkarłatny potok płynął już schodami w dół. Obok dostrzegł wymiętą, pustą paczkę papierosów. Prócz niego na klatce schodowej nie było nikogo. Dopiero po chwili usłyszał ciche łkanie z pietra niżej. Sąsiadka. Seksowna szatynka, dziennikarka jednej z telewizji, która mieszkała tam jeszcze zanim się wprowadził. Zawsze go ciekawiła i miał wrażenie, że z wzajemnością. Parę razy spotkali się nawet na jakichś policyjnych konferencjach prasowych, wszak w Trójmieście nietrudno było o głośne zabójstwa, które przykuwały uwagę mediów. Nigdy jednak nie zdobył się na nic więcej niż tylko sąsiedzka kurtuazja. Miała coś w sobie. Profesjonalna do szpiku kości, przygotowana i niedająca się zbić z tropu. Dociekliwa jak rasowy śledczy. Absolwentka kryminologii. Właściwy człowiek, na właściwym miejscu.
Pochylił się nad ciałem młodej kobiety, ale szybko zrozumiał, że nie może dla niej zrobić już nic więcej, jak tylko zadzwonić po policję. - Kim jest i dlaczego zginęła? - ta myśl przemknęła przez jego głowę jak prąd przez miedziany drut. Przed laty zastanawiał się nad tym częściej.
Do widoku zwłok przyzwyczajał się długo. Na moment powróciły wspomnienia ze sprawy Mizeraka sprzed ponad 20 lat, który młotkiem najpierw pozbawił życia swojego kolegę, a potem jego kilkuletniego synka, który zginął, bo był świadkiem ich tragicznej w skutkach kłótni. Z zimną krwią zatłukł go, gdy ten schował się pod kołdrą w swoim pokoju. Gdy wszedł do mieszkania, które znajdowało się na jednym z osiedli, uderzył go słodki zapach krwi. Pamięta go do dziś. Po służbie wziął wolne i cały dzień spędził z dziećmi. Nie mógł sobie z tym poradzić, chociaż na pierwszy rzut oka wcale nie wyglądał na wrażliwca. Na miejscu zbrodni z reguły grał zimnego, pozbawionego emocji śledczego, który na chłodno oceniał sytuację, kalkulował, wyciągał pierwsze wnioski. W czasie, gdy żółtodzioby po akademii biegały po kiblach zwracać popołudniowe obiady, on stał i bez mrugnięcia okiem analizował możliwy przebieg zdarzeń.
Ale gdyby obrać go kawałek po kawałku, zdjąć czarną, skórzaną kurtką, odpiąć szelki z bronią, pozbawić całego tego chłodnego pancerza charakterystycznego dla policjantów z wydziałów zabójstw, to pozostałyby emocje i woda, z przewagą tego pierwszego. Śledztwo po morderstwie, którego dopuścił się Mizerak, było jak gorący stempel, którym ktoś naznaczył go na całe życie. Ten tatuaż, o który się nie prosił, nosi do dziś.
Za chwilę zobaczy to wszystko znów. Raz jeszcze ktoś postawi plakietki z cyframi obok jej ciała, a w otwartych, martwych oczach odbiją się flesze aparatu policyjnego technika. Ktoś zasunie zamkiem błyskawicznym czarny worek z jej ciałem jak kurtynę i zakończy rolę w ziemskim przedstawieniu.
***
- Nic Pani nie jest? - rzucił z góry do wciąż roztrzęsionej sąsiadki.
- Nie… - odparła z przerażeniem w głosie.
Jej zielonkawe oczy rozszerzyły się, jakby patrzyła na coś nierealnego.
- Dzwonię po chłopaków, zaraz powinni tu być. Dla niej nic już nie jesteśmy w stanie zrobić – zdiagnozowała z chirurgicznym chłodem.
Korytarz pachniał szpitalem, wilgotną piwnicą i zgnilizną. Od kilkunastu minut także krwią, której zapach uderzał w nozdrza coraz mocniej.
Gdy się już otrząsnęła, wrócił chłodny osąd i zawodowa ciekawość.
- Co to za kobieta? Zna ją Pan? Raczej tu nie mieszka. Pierwszy raz widzę ją na oczy.
Pochylił się nad denatką i zamknął jej oczy, które od dobrych kilkunastu minut nie widziały już nic. Też widział ją po raz pierwszy, choć nie mógł wcale wykluczyć, że tu mieszkała. Oprócz swojej aktualnej rozmówczyni, nikomu w tym budynku nie poświęcał specjalnej uwagi. Wszyscy byli jak cienie. Bez znaczenia.
- Nie mam pojęcia.
Po chwili z oddali dobiegły ich dźwięki policyjnych syren. Na ulicę padł bladoniebieski filtr, który spowił najbliższą okolicę. Pod kamienicą zaroiło się od radiowozów. Na dole usłyszeli gorączkowe rozmowy, dźwięk otwieranych drewnianych drzwi i kroki na schodach. Komisarz przywitał się ze swoimi podwładnymi, ale nie musiał wiele mówić. Ta scena mówiła sama za siebie, a każdy wiedział, jaką ma grać rolę. Po chwili wszyscy ruszyli do pracy.
- Pani Edyto, zapraszam Panią do siebie, jest Pani roztrzęsiona. To chwilę potrwa, nie chciałbym, żeby przerażona siedziała Pani sama. Myślę, że znajdę coś na uspokojenie dla nas obojga – sam zdziwił się, że to powiedział. Adrenalina potrafiła czasami zdziałać cuda.
W pierwszym momencie zwątpiła, ale szybko doszła do wniosku, że raczej dziś już nie zaśnie, a towarzystwo jej się przyda.
***
W mieszkaniu pachniało dymem tytoniowym i kawą. Niewielki salon oświetlała jedynie nocna lampka. W popielniczce leżał niedopalony papieros.
- Przepraszam za bałagan, nie spodziewałem się gości.
- Nic nie szkodzi, to nadzwyczajne okoliczności. Wybaczam Panu.
- Możemy już skończyć z tym „panowaniem”? Mam na imię Darek – odparł i wyciągnął w jej kierunku rękę.
- Edyta.
- Wiem – chwycił delikatnie jej dłoń i uśmiechnął się.
Lekko się spłoszyła.
Prócz skromnego biurka, przy którym jak się okazało pisał, w pokoju stała jeszcze skórzana kanapa, regał z książkami, telewizor i kwiat. Minimalizm godny chłodnego gliny – pomyślała. Obok smutnej paprotki były drzwi, pewnie do sypialni. Obok laptopa leżała kabura z bronią i odznaka. Pan komisarz nigdy nie rozstaje się ze swoją małą dziewczynką – przemknęło jej przez głowę. Intrygował ją. Przystojny, zdecydowany, acz nieco szorstki. Tę ostatnią cechę odczytywała raczej jako tajemnicę, a nie gburowatość.
- Kawę, herbatę, whisky? - stał w progu kuchni z założonymi rękami i obserwował jak przygląda się skromnemu wnętrzu jego mieszkania.
- Podwójną. Muszę odreagować – rzuciła i odwróciła się dalej lustrując wnętrze.
Kiwnął porozumiewawczo głową, ale wzrok zatrzymał na jej pośladkach. Krągłe półksiężyce ukryte pod jeansami rozbudzały wyobraźnię. Wciągnął głośno powietrze i schował się w małej kuchni. Wyciągnął z lodówki whisky, rozlał do dwóch szklanek i wrzucił po dwie kostki lodu.
- Nigdy bym nie przypuszczała, że gliniarze potrafią pisać – wypowiedziała na głos. Stał tuż za nią z dwiema szklankami w dłoni.
- Myślałaś, że umiemy wypełniać tylko bloczki mandatowe? - odparł i przechylił łyk ze szklanki. Drapiący gardło bourbon przyniósł pożądane ukojenie. Brązowy płyn szybko pokonał drogę z przełyku do żołądka pozostawiając po sobie palący ślad.
- Mhm – przytaknęła z ironicznym uśmiechem.
- Pisanie pozwala mi się oderwać od całego tego policyjnego syfu. Zacząłem jeszcze w dzieciństwie od recenzji albumów muzycznych. Potem przyszły opowiadania i tak już zostało. Przynajmniej w tych historiach zło jest tylko czymś wymyślonym.
Rzeczywiście. Tuż obok książek na regale, Darek zgromadził całkiem pokaźną kolekcję płyt.
Nie był klasycznym przystojniakiem z żurnala, ale miał w sobie jakiś magnetyzm. Im dłużej z nim rozmawiała, tym bardziej rozpalał jej ciekawość. Zakola i seksowny zarost dodawały mu tylko uroku. Podobnie jak przyjemna barwa jego głosu. Wcześniej zwróciła już na niego uwagę, ale nigdy nie mieli okazji dłużej porozmawiać, tym bardziej prywatnie. Aż do teraz.
- A gdzie pani komisarzowa?
- Jak sama już pewnie zauważyłaś, zamiast damskich perfum czuć tu jedynie zapach dymu papierosowego – odparł z przekąsem. Wtedy dotarło do niego, że pora w końcu w życiu zrobić miejsce dla kogoś jeszcze.
Na klatce schodowej wciąż było słychać pracujących techników kryminalistyki.
- Usiądziemy? - dłonią wskazał na kanapę.
- Chętnie.
Skrajne sytuacje zawsze z jakichś powodów zbliżają ludzi. Ta sprzed kwadransa z pewnością do takich należała.
Przez chwilę milczeli wpatrzeni w drinki. On delikatnie wodził palcem po wierzchu swojej szklanki, ona pewnie trzymała ją w dłoni i bawiła się kosmkiem włosów. Ich spojrzenia spotkały się na moment. Uśmiechnęli się i zastygli. Jej oczy wciąż były wielkie, ale tym razem już nie od przerażenia, ale z fascynacji. Zbliżyła się do niego na kanapie i niepewnie położyła rękę na jego udzie. Poczuł jak mięśnie się naprężają. Marzył o niej od dawna. Poza tym romans po sąsiedzku dodawał tylko pikanterii.
- Zdejmij spodnie – wyszeptała mu do ucha.
Nie wahał się nawet przez chwilę. Odpiął pasek od jeansów i zsunął je do kostek. Pod czarnymi bokserkami prężyła się jego męskość. Za chwilę miała się uwolnić. Odstawiła drinka na podłogę i klęknęła przed nim, wpatrując się w niego hipnotyzującym wzrokiem. Pewnym ruchem pozbawiła go majtek, a jej oczom ukazał się nabrzmiały penis. Objęła go prawą dłonią, a lewą położyła na mosznie. Zaczęła rytmicznie poruszać nim w górę i w dół. Zamknął oczy i odchylił głowę. Po kilkunastu sekundach miała go już w ustach. Wilgoć przyprawiała go o dreszcze. Pracowała powoli i sumiennie. Jej usta z pasją obejmowały jego członka. Ssała go jak długo wyczekiwanego lizaka. Jego oddech przyspieszał.
- Mocniej – wyszeptał.
Po kilkunastu minutach eksplodował w jej ustach. Orgazm był tak silny, że aż nim rzuciło.
- Teraz pora na Ciebie – wciąż dyszał…
Wstał i zaczął ją rozbierać. Jego usta rozpoczęły niespieszny spacer przez szyję, piersi, brzuch, aż na sam dół. Dłonie zaś wciąż mocno pracowały na to, by pozbawić ją nawet najmniejszego skrawka ubrania. Po kilkunastu sekundach klęczał już podłodze z twarzą na wysokości jej krocza. Siedziała na kanapie przodem do niego. Lekko rozchyliła nogi. Delikatnie musnął językiem jej wargi sromowe. Cichu pomruk rozniósł się po pokoju. Dłonie wplotła w jego włosy i przyciągnęła głowę do siebie. Spektakl dopiero się rozpoczynał. Językiem wodził dookoła jej sromowych warg, co rusz powracając do łechtaczki, która z minuty na minutę była coraz bardziej nabrzmiała. Pieścił ją okrężnymi ruchami, zmieniając tempa i kierunek ruchu języka. Zjeżdżał w dół, by potem znów wspinać się po różowej górze, aż na sam szczyt.
Palcem prawej dłoni zanurkował w jej wnętrzu. Zsynchronizowane jak figurowi łyżwiarze ruchy języka i palca doprowadzały ją do szaleństwa. Wiła się jęcząc coraz głośniej. Nie przerywał oralnych pieszczot przez kolejnych kilka minut.
Poprosił, by wstała, uklękła na kanapie tyłem do niego. Posłusznie wykonała jego polecenie. W końcu z policją trzeba współpracować i słuchać rozkazów. Złapał ją za pośladki, mocno zaciskając na nich dłonie i pewnym ruchem się w niej zanurzył. Po chwili poruszał już biodrami, uderzając o jej ciało i obserwując jak z rozkoszy zaciska dłonie na kanapie.
Jęczała coraz głośniej. Nie było poduszki, która stłumiłaby jej okrzyki rozkoszy. Nie skrępowana głośno dawała wyraz swojemu nieuchronnie zbliżającemu się szaleństwu. Złapał ją za ręce i odchylił do tyłu krzyżując na plecach. Trzymając je w tej pozycji, uderzał biodrami w jej pośladki coraz szybciej i szybciej.
Jej orgazm był za zakrętem. Nie odpuszczał nawet przez minutę chcąc sprawić, by dzisiejszy wieczór zakończył się perfekcyjnymi fajerwerkami. By ten pokaz sztucznych ogni, który za chwilę odpali w jej głowie, zapamiętała na długo. Lont wciąż się tlił, a do jego końca brakowało dosłownie kilku sekund. Parł naprzód w morderczym tempie, które sprawiało, że oboje byli zlani potem. Jęki, nad którymi zaczynała już tracić kontrolę, przerodziły się już w stały, przeciągły dźwięk. To zwiastun, który szybko przeradza się w finał. Jego uderzenia o jej pośladki były coraz intensywniejsze. Poruszał się w niej tak szybko i mocno, jak tylko potrafił. Łapczywie łapała powietrze, którego zaczynało brakować. Jej uda zaczęły drżeć. Nie przestawał. Patrzył z góry na jej pośladki i penisa, który poruszał się w jej wilgotnym wnętrzu. W końcu eksplodowała. Tak jak jeszcze nigdy. Dłońmi zaparła się o kanapę, a jej krzyk zatrząsł niewielkim pomieszczeniem.
Jak Ci się podobało?