Nimfa (II)
15 października 2009
Nimfa
7 min
Dzień chyli się ku końcowi, krajobrazy za oknem otula zmrok, a moja podróż dobiega końca. Jeszcze tylko kilka godzin i będę się rozkoszować zapachem morskiej bryzy wylegując się na mięciutkim morskim piasku. Tymczasem przyjemne kołysanie i spowity ciemnością pusty przedział kusi odpoczynkiem. Rozciągam się wygodnie na całym siedzeniu, a myśli moje powoli wędrują skrajem ciemnego lasu. A tam wśród cienistych drzew, smętnie podąża osowiały Zielony Ludzik. Dzień ma się ku końcowi, a on niepotrzebnie nogi umęczył w poszukiwaniu swojej wymarzonej Nimfy. Bo wbrew ostrzeżeniom starych wyjadaczy, zamarzyła się Ludzikowi, taka młoda, jędrna wszędzie i chętna nimfeczka. Co rusz spotyka takową brykającą po lesie, co chwilę wynurza się zza drzew, przebiegając przez drogę, nie zwróciwszy nawet uwagi na Zielonego Ludka, oniemiałego z zachwytu nad jej cudnymi kształtami. W przylegającym ściśle do ciała cieniutkim dresiku, opinającym jej cudną pupę z mocno zarysowaną brzoskwinką i ukrywającym jej malutkie, lecz już bardzo dojrzałe piersiątka, niosącą ze sobą nutkę tajemnicy ukrytą pomiędzy mocnymi, silnymi udami. Ach jakże mu się marzy wsadzić swą pałkę pomiędzy te cudne nogi i wsunąć ją w wąziutką szparkę i poczuć mocny ucisk na całej długości swego kołeczka.
Tymczasem otulony mrokiem lasu, sunie osowiały Ludzik tracąc już nadzieje na spotkanie wyśnionej nimfy, zresztą, jakiejkolwiek nimfy. Przyrodzenie jego, znudzone lenistwem, zwisa smętnie pomiędzy nogami, jedyną pociechą dla niego byłoby pewnie wejście w wilgotną szparkę, gdzie pewnie doszedłby do siebie bardzo szybko. Zamyślony dociera na skraj polanki, a tam w malinowym chruśniaku dostrzega nimfę zajętą zbieraniem pięknych, czerwonych dojrzałych malin, wprost do malutkiego koszyczka. Ach, jakże chętnie powiesiłby ten koszyczek na swoim drążku i czekał aż napełni się malinkami, a potem razem by je skonsumowali.
Tymczasem zapracowana nimfa malinowa zajęta wypełnianiem koszyka pachnącymi owocami nawet nie zauważa że dookoła polanki mrok roztacza swe wdzięki. Nimfa lęka się ciemności i szybko chwyta za koszyczek, aby pobiec w stronę swej chatki. Niestety zwiewna szatka zaplątała się w gęste krzaki malin i nie chce uwolnić wystraszonej nimfy. Nie pozostało nic innego tylko szybko pozbyć się części uwięzionej szatki, ściągając ją z krągłych bioder. Całe szczęście, że długa koszulka zdołała osłonić nieco już podrapaną pupę, lecz i tak malinowa gałązka uczepiła się swymi kosmatymi wypustkami wzgórka łonowego i wplotła się pomiędzy włoski odrobinę zwisając pomiędzy nogami. Mocnym szarpnięciem nimfa uwalnia się z tej pułapki, czując ostry ból przebiegający pomiędzy udami, działający niczym niespodziewana depilacja. Uwolniona z roślinnej uwięzi, szybciutko pobiegła wąską ścieżynką wśród zarośli, ledwo odnajdując jej środek. Potykając się co chwilę i upadając na kolana, podnosi się i brnie dalej po ciemku. Nóżki rozjeżdżają się po grząskim gruncie i co chwilę ląduje dupcią na ścieżce. Głośne klaskanie pośladków roznosi się echem po lesie. Utrudzona i umęczona myśli tylko o jednym, aby jak najszybciej dotrzeć do chatki. Jest tylko jeden problem, musi pokonać głęboki wąwóz po przerzuconej nad nim kładce z dwóch okrągłych bali. Nie będzie to takie proste po ciemku i z lękiem wysokości. Nie zauważony, obserwujący ją zza drzew Zielony Ludzik, podąża jej śladem. Chytrze uświadamia sobie powagę sytuacji i pragnie ją wykorzystać, aby zadowolić swe pragnienia. Ześlizguje się po stromej skarpie wąwozu, boleśnie przy tym obcierając sobie pośladki, po czym wspina się po dzikim winie do góry, szorując swym nabrzmiałym już palem po zmurszałych korzeniach. Mało nie urwawszy sobie jąder, dociera do góry i zmierza ku upragnionej kładce wśród gęstniejącego mroku.
Tymczasem nimfa dobiega do kładki i nie potrafiąc opanować lęku, decyduje się na czworaka pokonać przeszkodę. Klęka na kolana, wypina tyłeczek, który ledwo przykrywa postrzępiona koszulka. Pomiędzy wypiętymi pośladkami smętnie zwisają resztki gałązki i spadają poprzyklejane do cipki listki, zabrane gdzieś po drodze, a z pomiędzy nich skapuje kilka kropelek ni to zrobionych przez nimfę, ni to zabranych z przydrożnych kałuż. Dłońmi ujmuje krągłe drągi i powolutku przesuwa się do przodu. Krok po kroku, krok po kroku, nagle kolanka rozchodzą się i cipka boleśnie uderza o twarde żerdzie, duży okrągły sęk wsuwa się niebezpiecznie pomiędzy nabrzmiałe wzgórki rozchylając listeczki i ocierając się o koralik. Nimfa szybciutko unosi się i łączy razem nogi, dalej posuwa się ostrożnie i powolutku wypinając obtłuczoną cipeczkę i poobcierane, duże wiszące cycuszki, które kołysząc się nad kładką pocierają brodawkami o drewniane sęczki kładki. Zmęczona, ciężko oddychająca, ledwo łapie powietrze w szeroko rozchylone usta, stęka, jęczy niemal krzyczy z wysiłku i strachu, czuje wreszcie koniec tej udręki, koniec męczącej kładki. Unosi lekko głowę, oddycha głęboko pełną piersią i szeroko otwiera usta z radości. Wtem coś z ciemności wślizguje się prosto w te malinowe usteczka, wypełnia je, wciska coraz głębiej i głębiej, a każdy ruch do przodu powoduje głębsze wbijanie się w usta, niemal do gardła. Kilkakrotny ruch do przodu i do tyłu przyśpiesza tylko rośnięcie tego cudu z ciemności. Nimfa języczkiem namacuje delikatną główkę, ześlizgujący się języczek krąży wokół grzybka po czym wspina się na górę kapelusika, wyczuwszy maleńki otworek próbuje wcisnąć tam koniuszek języczka. Wargi mocno zaciskają się na główce poddając ją delikatnemu ssaniu i lizaniu. Coraz bardziej zaborcze ruchy ust malinowej nimfy niemalże wysysają soki z wielkiego kołka Ludzika, a ten nachyliwszy się nad plecami nimfy, obejmuje jej wielkie zwisające cycuszki ugniatając je mocno, podwija wystrzępioną koszulkę i i językiem sunie po jej plecach, by zanurzyć go wreszcie pomiędzy pośladkami. Długimi palcami rozszerza krągłości tyłeczka i wsuwa tam swój gorący język. Jego pała w zaciśniętych ustach nimfy robi się wielka i gorąca i lada chwila wybuchnie niczym wulkan. Nie tracąc chwili wpycha swe dwa palce w mokrą i wymęczoną cipkę i pcha do oporu. Wtem gwałtowny wybuch niemal odrzuca go od nimfy, to kołek jego eksplodował w jej ustach, zalewając sokami całą jej postać.
Nasycona nektarem życia, nimfa szybciutko wycofuje się do tyłu, ponownie wkraczając na niebezpieczną kładkę. Cofa się tyłem na kolanach, dociera niemal do końca kładki. Niestety, nie ma wyjścia, aby dojść do światełek chatki, ponownie musi pokonać straszną przeszkodę. Strach paraliżuje jej ruchy, nie ma odwagi ruszyć do przodu. Kolibie obnażoną pupcią, raz do przodu raz do tyłu, ach jak tu zrobić ten pierwszy krok? Wtem cofająca pupa natrafia na twardy, długi konar, nadziewa się mocno na niego wystawiona cipka. Lecz o dziwo, konar jest ciepły i giętki. To Zielony podążył tajemnym przejściem i zaskoczył nimfę od tyłu. Przytrzymał jej duże pośladki swymi dłońmi i wcisnął wielkoluda wprost do szparki. Cały szczęśliwy pomaga jej przejść po kładce. Każde mocne pchnięcie powoduje następny krok nimfy i jeszcze raz i jeszcze. Nimfa na kolanach posuwa się wolno do przodu. Zielony ugniata jej pupę, rozchyla na boki pośladki, językiem namacuje mały otworek i mocno nań napiera równocześnie trzymając wielkoluda w ciepłej i mokrej już szparce. Posuwa nimfę na kładce, posuwa miarowo do przodu, a jego bolec robi się coraz większy i grubszy wypełniając niemal całą dziurkę rozkoszy, a dwa mocno nabrzmiałe jądra ochoczo atakują wystający koralik cipeczki, klaskając przy tym donośnie. Umęczona i utrudzona wędrówką po kładce lecz wielce zadowolona, nimfa, jęczy głośno niemal krzyczy z rozkoszy, a głos jej odbija się głośnym echem po lesie rozrywając nocną ciszę i potęgując wrażenie rozkoszy wypełniające całe ciało i las. Popychana dochodzi już niemal do końca kładki, a Zielony dochodzi już w niej. Zaraz nastąpi wybuch zrzucający ich oboje z kładki i tego pragnie Ludzik najbardziej, jeszcze tylko jedno mocne pchnięcie, wielka pałka dociera niemal do dna cipki i w tym momencie Zielonego ogarnia wrażenie odbijania się od dna cipeczki, mostek urywa się i nimfa spada z kładki, a wystrzelony z dziurki, wybuchający już wielkolud boleśnie uderza o balustradę mostku i w zetknięciu z zimnym powiewem nocnego powietrza, oklapły upada na ziemię.
Ostre światło z chatki oślepia nimfę. Lecz to nie chatka, to mocne światło latarni wypełniło mój przedział. Pociąg zatrzymał się na stacji, a ja przy ostrym hamowaniu uderzyłam głową w blat stolika, więc to nie ból penisa Zielonego Ludzika obudził mnie gwałtownie, tylko siniak na mojej głowie i zdziwienie dlaczego tkwię na siedzeniu w pozycji kociego grzbietu z podwiniętą koszulką, a buzię mam umoczoną gęstym, białym jogurtem rozlanym po siedzeniu? Tego już nie dociekam, szybciutko sadowię się na siedzeniu, gdyż do przedziału wchodzi całkiem interesujący młodzieniec i sadowi się na przeciwko. Obym tylko teraz nie zapadła w błogi sen, uśpiona korzennym zapachem wody toaletowej współpasażera. Korzenie, woda, las, już oplatają moje zmysły, a powieki same układają się do snu. Pachnie lasem...
cdn
Jak Ci się podobało?